Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-12-2018, 09:13   #51
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację

Igła przez ułamek sekundy leżała na ziemi. W jaki sposób znalazła się w tym położeniu? Co się stało? Widziała przelatujący tuż nad jej głową ostrzał z cekaemu i sama nie wierzyła, że jeszcze żyje. Żyje… Obraz padających od kul pacjentów, sprawił że łzy napłynęły jej do oczu. To była jej wina… gdyby nie kazała im uciekać… Z trudem przewróciła się na brzuch, starając się wyplątać z resztek namiotu. Miała szeroko otwarte oczy, ale zamiast własnych oplątanych materiałem nóg, widziała kończyny biegnących żołnierzy, kawałki kości i smugi krwi gdy naboje trafiły w delikatne ludzkie ciało.
Musiała im pomóc! Zaraz dotrze tu faa atakujących… Obróciła się na brzuch i zarzuciwszy broń na plecy zaczęła czołgać się w kierunku, w którym ostatni raz widziała mężczyzn pomagających przy wynoszeniu ciężko rannych. Może choć jeden.. Może kogoś uda się jeszcze ocalić. Czuła jak łzy spływają jej po policzkach jednak nie zatrzymywała się. Słysząc nad sobą ostrzał oglądała się do tyłu, w każdej chwili spodziewając się nadejścia przeciwników.
 
Aiko jest offline  
Stary 18-12-2018, 09:47   #52
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Dzwoniło. Biało. Dym. Bo piekło w oczy.

Bolało i nie mógł oddychać. Bo drzwi leżały mu na klatce piersiowej. Najpewniej tylko dzięki temu przeżył.

Nie słyszał drących się na siebie ludzi. Coś gadali, bo widział, jak ruszali ustami, ale w uszach słyszał tylko jakiś pisk i szum. Wstrętne uczucie, jakby ktoś zanurzył mu głowę pod wodę.

Przetarł załzawione oczy, i omiótł wzrokiem pomieszczenie.
Garść cywilów a Harrisa chyba przygłuszyło, bo kiwał się klęcząc. Nie wyglądał na rannego, więc Ma go olał i skupił się na swoim planie. Radiooperator siedział na krześle. Palił fajkę. Właściwie, był martwy i fajki fizycznie już palić nie mógł. Szczególnie, jak ma się zajęte płuca. Wielki harpun sterczał mu z pleców, a zębaty grot rozpruł mostek, wychodząc przodem. Fajek wciąż tkwił mu w zębach, jakby było mu wszystko jedno. Szkoda było marnować fajka. Nie słyszał koszmarnego mlaśnięcia, kiedy zepchnął martwego żołnierza z fotela.

Max usiadł przed obudową radia, rozkręcając ją ostrzem bojowego noża. Ręce miał dziwnie spokojne, jakby jemu też udzielił się ten obłąkany nastrój. Jakby go coś...wyłączyło. Odcięło od rzezi szalejącej na zewnątrz.
Zaciągnął się fajkiem. Radiooperator miał dobry tytoń.

Obudowa generatora poleciała z klekotem na bok, odsłaniając zwoje kabli, i świecące elektrycznością lampy. Max wpierw odpiął radio od prądu, potem wyjął znaleziony przy kinie samochodowym drut. Chwilę męczył się, próbując śliskimi i lepiącymi się od krwi palcami zwinąć drut w pożądany, nieco spiralny kształt, który przytwierdził zamiast stopnia. Potem podłączył je do prądu, z satysfakcją obserwując tchnienie elektryczności wypełniające radio.

"No to sru" pomyślał włączając nadajnik i sprawdzając w słuchawce, co właściwie nadawał. Zmarszczył twarz w grymasie bólu. Jeśli on, przygłuszony eksplozją czuł ten sygnał w kręgosłupie, to co musiał odbierać nadajnik w odległości do kilku mil?
"Pięknie. Gówno słychać w eterze" pomyślał zostawiając radio włączone na nadawaniu. Podkręcił jedynie potencjometry, aby sygnał był jeszcze bardziej rozregulowany i głośny.

"A może, dam to też na głośnik radiowęzła?" uśmiechnął się lekko. Dziś był dobry dzień. Szczęśliwy dzień.

Potem postanowił podzielić się tym szczęściem z innymi. Wyszedł z radiokabiny po metalowych schodkach prosto na dach, repetując sztucer. Popatrzył jeszcze raz na nadającą antenę i uśmiechnął się drugi raz tego dnia. Zamierzał nieco porozrabiać i poćwiczyć oko na gościach z kmami, albo z czymkolwiek groźniejszym od gazrurki. Widział ciała zmasakrowane przez harpuny, ale widział też porozrzucaną broń i mnóstwo ładownic.

"Pięknie" pomyślał biorąc pierwszego legionistę na cel.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est

Ostatnio edytowane przez Asmodian : 18-12-2018 o 09:50.
Asmodian jest offline  
Stary 18-12-2018, 10:33   #53
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Widok padającego dzikusa przyniósł Billy'emu nieznane mu dotąd uczucie. Swoistą mieszankę dumy i ulgi, ale bez szczypty radości. Podniósł się z kolan i już w biegu odsunął zamek, po czym władował do środka pięć nabojów. Charakterystyczny klik, po kolejnym przesunięciu zamka, znów przyniósł nieznane wcześniej uczucie. Uczucie satysfakcji z tego, że znów jest uzbrojony.

Sticky spojrzał na Utangisilę, który wrócił już do siebie. Dzieciaka nigdzie nie dostrzegł, zapewne uciekł, albo leży za jednym z kamieni. Później będzie o tym myślał, wojna nie jest domeną ludzi z moralnością. Ponieważ kolega z oddziału nie potrzebował już pomocy, skierował się w stronę koleżanki. Nie wyglądała na ranną, ale twarz miała uwaloną w jakiejś zielonej substancji.

- Zamknij oczy - poinstruował ją.

Cholera wie co to za maź, lepiej żeby nie dostała się pod powieki. Chwycił ją za ramię i siłą zaciągnął za najbliższy głaz, rozglądając się czujnie wokół czy kolejny legionista nie wziął ich na cel. Tam sięgnął po manierkę, odkorkował ją, powąchał, upewniając się czy w środku aby na pewno jest woda i wylał trochę na twarz dziewczyny. Potem wcisnął jej manierkę w rękę i wyjrzał zza ich osłony w samą porę, by zobaczyć nadbiegającego wroga. Ubrany w idiotyczną zbroję i skórę z jakiegoś psa, wojak z tasakiem w jednej ręce i nożem w drugiej. W ostatniej chwili zdołał skierować w jego stronę lufę karabinu i pociągnąć za spust...
 
Col Frost jest offline  
Stary 18-12-2018, 17:03   #54
 
Lynx Lynx's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputację
Moment gdy leżał na ziemi z zamkniętymi oczami i wrzeszcząc wniebogłosy, a wokół latało pełno wrogich pocisków świszcząc mu uszach, był najgorszym momentem w życiu Barrego.

Gdy ostrzał w jego kierunku trochę osłabł. Odstrzelił się legionistom ze swojej pozycji, po czym popełzał w kierunku innej osłoniętej pozycji. Tak mówił mu jakiś głos chyba oficera, tak więc Barry się słuchał. Głos dowódcy jak się pojawił tak szybko znikł. Szeregowiec Simmons jedynie co zobaczył to zielony latający beret.

Wpełzł Barry do jakiegoś zagłębienia leżało tam krwawe, mięsne coś. Rozkazy spełnione, wiec nie wiedząc co ma zrobić wracał do swojego początkowego planu. Chciał rzucić granat, ale go nie miał. Tak wiec szukał go w tym czymś co było w jego kryjówce. Natrafił na coś, chwycił to i wtedy dostrzegł, że nie wie skąd, ale na Overlooku są legioniści i chyba coś jeszcze. Instynkt mówił jedno rzucić tym czymś w wroga i otworzyć ogień.

Tak więc Barry odruchowo wykonując czynności, wiedziony instynktem, wykonał rzut w kierunku wroga. Wyszarpał z kabury pistolet i zaczął do nich strzelać.

Działał instynktownie i niezbyt będąc świadom szczegółów. Tak wiec w całym zamieszaniu bitewnym i tym że Barry nie był zbytnio ogarnięty karabin gdzieś wsiąkł i sobie leży zapomniany.Pewno zagubiony gdy czołgał się, lub w czasie poszukiwania granatu.
 
Lynx Lynx jest offline  
Stary 18-12-2018, 20:12   #55
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Jinx usłyszał atak wroga. Nacierali od Overlook. No jasne, tak dobrze przygotowany atak, nie mógł być prowadzony tylko z jednego kierunku, to byłoby marnotrawstwo zasobów. Chwila nieuwagi i dali się podejść jak dzieci. Najbardziej szkoda było załogi moździerzy. Vernon złapał za granat, rzucił w stado nadciągających wilków, po czym zaczął do nich strzelać z pistoletu. Drugą ręką złapał za nóż bojowy. Zwierzęta były szybkie, więc wolał być gotowy na walkę wręcz.
Jinx ustalił swoje priorytety: strzelać tak, aby nie stanowić zagrożenia dla swoich, w razie konieczności zmienić pozycję. Pokonać wilki. Chronić moździerze przed zniszczeniem.
 
Azrael1022 jest offline  
Stary 18-12-2018, 23:01   #56
Konto usunięte
 
Loucipher's Avatar
 
Reputacja: 1 Loucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputację
MJ instynktownie schylił głowę, gdy wielka, wystrzelona z paskudnie wyglądającej długiej rury kula śmignęła mu nad głową niemal tak nisko, że gdyby wyciągnął rękę, mógłby ją złapać w locie. Dobrze, że tego nie zrobił, bo teraz zbieraliby go na szufelkę. A tak, morderczy pocisk z potępieńczym jękiem zrykoszetował od metalowej obudowy naczepy wiszącej na skraju urwiska i świszcząc jak derwisz z piekieł wpadł na tyły. MJ odwrócił za nim głowę akurat w samą porę, by ujrzeć, jak pocisk rozrywa się wśród żołnierzy gromadzących się z tyłu. Jeden z szeregowych, trafiony kulą prosto w brzuch, po prostu zniknął w rozbryzgu krwi oraz strzępów munduru, oporządzenia i wyposażenia. Dwóch kolejnych wydało z siebie jedynie krótkie, urywane wrzaski, gdy odłamki eksplodującego pocisku wbiły się w ich ciała, zmieniając je w poszatkowane i porozrywane ochłapy i rzucając je na ziemię kilka jardów dalej.

Ledwo huk eksplozji przestał dzwonić szeregowemu Lucasowi w uszach, gdy poraziły je kolejne rozdzierające wrzaski. Tym razem były to wrzaski załogi moździerza, którą sięgnął rozpalony do białości płomień z miotacza ognia trzymanego przez chudego, żylastego wyrostka w czymś, co przypominało kostium futbolisty ozdobiony dziwnymi frędzlami. Upiorny blask płomieni wyraźnie oświetlał sylwetkę legionisty, odbijając się w spawalniczych goglach maskujących jego twarz. W tym blasku widać też było wyraźnie chaotyczne, przedśmiertne drgawki płonących żywcem żołnierzy z obsługi moździerza.
Przerażenie MJa ustąpiło miejsca zimnej, lodowatej determinacji. Ci gnoje zaatakowali ich od tyłu. Zapłacą za to.
Ręce same podrzuciły broń do oka. Przecięcie nitek celownika zatańczyło na ubranej w pancerz Legionu sylwetce, by znieruchomieć na dużym, czerwonym baniaku podwieszonym pod plątaniną metalowych przewodów.

Bum, pomyślał MJ. Bum, odpowiedział karabin.

Rozległo się miękkie, mlaskające łupnięcie, jakby ktoś uderzył pięścią w papierową, nadmuchaną torbę. Legionista zniknął w kuli ognia, a jego ostatni, przedśmiertny wrzask nadał ton podobnie brzmiącym wrzaskom dwóch stojących obok kompanów, którzy, ochlapani rozbryzgujacym się wokół paliwem, rzucili się w piach pokrywający płaskowyż, próbując zgasić na sobie płonące pancerze.

Macie za swoje, skurwiele, pomyślał MJ.

Kątem oka zauważył ruch po swojej lewej stronie. Instynktownie odwrócił się w tamtym kierunku, unosząc przed sobą trzymany w rękach karabin. Tylko to ocaliło go przed wyszczerzonymi kłami zmierzającymi wprost w kierunku jego szyi. Potężny, włochaty kształt, lecący wprost na jego twarz, mignął mu przed oczami i zwalił się na niego rozpędzonym, kilkudziesięciofuntowym ciężarem, powalając chłopaka na ziemię.
MJ wypuścił z rąk karabin, który odturlał się na bok, i w ostatniej chwili zdążył złapać atakującego kundla za szyję tuż pod wściekle kłapiącym ostrymi zębami pyskiem, z którego wydobywało się gardłowe, złowrogie warczenie.
Pies napierał na niego, drapiąc pazurami łap o wystające elementy munduru, rzucając na wszystkie strony łbem, próbując wydostać się z panicznego uścisku żołnierza i dostać się do gardła leżącego pod nim człowieka. Instynktownie wiedział - nauczono go tego podczas tresury - że człowiek wkrótce osłabnie i zwolni uścisk, a wtedy psie kły zatopią się w jego odsłoniętym gardle i wola jego pana będzie spełniona.
Istotnie, uścisk Martina powoli, ale konsekwentnie słabł. Głowa kundla szarpała się coraz silniej na boki. Jeden z kłów zahaczył lekko o przedramię Martina, kreśląc na nim piekącą kreskę bólu i przybliżając moment, gdy omdlałe z bólu i strachu ręce będą zbyt słabe, by powstrzymać atakujące zwierzę przed rzuceniem się do gardła chłopaka.

To nie były przelewki. MJ wiedział, że patrzy w oczy śmierci.

Żołnierz podkurczył nogi, kolanami stawiając dodatkowy opór rozszalałemu czworonogowi i wyrzucił prawą dłoń w kierunku buta. Dobycie noża w tej trudnej sytuacji było szansą jedną na milion... ale musiał spróbować. Wiedział, że gołymi rękami nie powstrzyma zwierzaka. Gdy lewa ręka zaczęła zsuwać się z gardła psa, prawa zacisnęła się na rękojeści noża. Gdy pies wyrwał się z uścisku, ostrze noża zmierzało już w stronę włochatego cielska. Próbując opóźnić nieuchronne, Martin zasłonił się lewą ręką, a prawą z całej siły pchnął zwierzę nożem.
Poczuł ból, gdy na lewej ręce zamknęły się kły zwierzaka. Na szczęście kundel nie miał tak mocnej szczęki, jak buldogi czy inne rasy specjalnie hodowane do zagryzania, ale i tak Martin miał wrażenie, że na jego przedramieniu zacisnęła się pułapka na niedźwiedzie. Jednak pies nie zdążył wbić kłów zbyt głęboko - nóż Martina wszedł prosto w jego serce.
Warkot kundla utonął w rozdzierającym uszy skowycie, a uścisk psiej szczęki zelżał. Martin wyszarpnął przedramię spomiędzy rozwierających się zębów i silnym pchnięciem nóg zrzucił z siebie umierające zwierzę.

Żył. Sam nie wiedział jak to się stało, ale przeżył atak rozszalałego psa.

Zerwał się na nogi i podniósł leżący obok karabin, nie zwracając uwagi na dotkliwy ból pogryzionego przedramienia. Zapewne po walce będzie się zwijał z bólu, ale na razie jego żyły pompowały czystą adrenalinę. Starając się oszczędzać lewą rękę ukląkł, oparł karabin o kolano w klasycznej klęczącej pozycji snajperskiej i wycelował w kolejnych zwiadowców Legionu siejących chaos i zniszczenie na płaskowyżu górującym nad przystanią.
 
Loucipher jest offline  
Stary 19-12-2018, 00:54   #57
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=UKYbz4Q_Z0o[/MEDIA]
Świat nie był ani okrutny, ani radosny. Był po prostu chaosem pędzących na oślep cząsteczek, mieszaniną reagujących ze sobą substancji chemicznych. Nie było w nim prawdziwego ładu, ani uświęconego potępienia zła i zwycięstwa słusznej sprawy. Świat to chaos… to wszystko chaos.

Chaos, w którym utknęła grupa żołnierzy, niczym w koszmarnym snie z którego nie da się wybudzić.
Ucieczka odpadała, stanie w miejscu odpadało. Ruch dawał szansę, jakąkolwiek.

Krok za krokiem, metr za metrem… z początku szło całkiem nieźle. Pierwszy odcinek szeregowa Cyrus pokonał w jednym kawałku, omijając największą masakrę przy plaży. Biegła starając się nie oglądać za siebie i nie myśleć, tak było łatwiej. Obrać cel i podążać do niego jak po sznurku, zakładając klapki na oczy, aby nic nie rozpraszało zbędnie uwagi. Patrzeć do przodu… i pod nogi. Lepiej nie wyrżnąć się na glebę w krytycznym momencie i pal licho zęby - one akurat tutaj nie liczyły się kompletnie. Gdyby zaczęła się rozglądać, pewnie puściłaby pawia prosto na buty.
Gdzieś z przodu mignęła jej sylwetka Wade’a, albo coś jej szwankowało z oczami, co w panujących warunkach byłoby wielce prawdopodobne.

Miała nadzieję, że to on - żywy, w jednym kawałku. Zanim jednak zdążyła posmakować nadziei, Fortuna odwróciła kartę.

Seria wybuchów mięsa armatniego, wznosząca w powietrzu tumany krwi. Laurze wydawało się, że wdycha ją razem z każdym nerwowym haustem powietrza. Czuła metaliczny posmak na języku i miedź drapiącą w nos… a to był dopiero początek.

Kolejny wybuch, tym razem w HQ prawie zatrzymał ją w miejscu. To już nie była butelka z benzyną albo mina, tylko coś mocniejszego, bardziej morderczego. Eksplozja objęła dół budynku, a dziewczynie po kręgosłupie przeszedł lodowaty dreszcz. Tego samego budynku, do którego wbiegł Harris…
Nabrała powietrza aby chyba krzyknąć, zastopował ją cios w ramię i szarpnięcie. Drobne zielonkawe krople padające na twarz…ćpun nie musiał zostać poinformowany, on wiedział że wziął narkotyk, ale jaki?!

Czas zwolnił, obraz począł się dwoić przed oczami, myśli też zwolniły, o ile kiedykolwiek posuwały się żwawym tempem. Jak na zwolnionym filmie mechanik patrzyła na napastnika szykującego się do zadania kolejnego ciosu, sama próbowała podnieść broń i strzelić…
Próbowała, tylko ciało nie chciało słuchać.
Krzyki i strzały rozciągnęły się do irytującego pomruku bez końca i początku, uwalany na zielono kij znalazł się w zenicie, a potem rozpoczął drogę w dół…

Szarpnięcie, obrót powodujący zmianę punktów świateł w rozmazane smugi… i słowa.
Ktoś mówił… do niej, nad nią?
Umarła i teraz morderca wygłasza przydługi monolog na szybko stygnącym ciałem? Zabitym… kijem? Kijem, kurwa?!
Co za przypał…

- Zamknij oczy - usłyszała wyraźniej, chociaż ciągle w tej denerwującej, flegmatycznej formie. Potrząsnęła głową, ktoś lał jej coś mokrego na gębę? Znowu krew?

Nie… krew nie byłaby taka chłodna i przyjemnie bezwonna.

Zamrugała, przetarła twarz rękawem. Obrazu otaczającej jej chujni to nie zmieniało, ciągle ktoś wybuchał, ludzie strzelali, klęli i krzyczeli. Za to rozpoznała wybawcę. Był z jej oddziału. Medyk.
Ten od karty na hełmie. Wychodziło, że uratował jej dupę.
- Dzięki Sticky…jesteś moim bohaterem. Jak to się skończy masz pełen pakiet - wychrypiała, strząsając z siebie resztki narkotycznego otępienia i posyłając medykowi całusa poprzez rzeźnię.
Podniosła się, znowu potrząsnęła głową. Gdzieś miała biec… a tak.
- W HQ jest radiostacja, jak ją przestawić zagłuszy sygnały obroży! - doklepała zbierając się w sobie i znów wyrywając przed siebie. Cel wydawał się być tak blisko, na wyciągniecie ręki.
"Wydawał"...
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR

Ostatnio edytowane przez Amduat : 19-12-2018 o 01:00.
Amduat jest offline  
Stary 20-12-2018, 23:47   #58
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post

Przed akcją Mandersona

Pierwsze dwie minuty bitwy o Cottonwood Cove przypominały strzelanie do jednej bramki. Chyba tylko dzięki pozycji Overlook i opóźnionym ataku zwiadowców Legionu żołnierze z baraków mieli szansę się ogarnąć. I ogarnęli się.

Bitwa rozpoczęła się na dobre, po raz kolejny Niedźwiedź odpowiedział na szarżę Byka...

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=L8Smj_0u3dM[/MEDIA]

Billy, Laura, Utangisila i Natalia

Kitty był w dobrej pozycji. Osłonięty od ognia z łodzi przez murowany budynek i wystarczająco daleko od nacierających hord by zdążyć zająć dobrą pozycję i podjąć decyzje, wykorzystał to. Ogniem ze sztucera i z pomocą paru innych żołnierzy ukatrupił frajera z dziwnym kijem, odratował "Lucy" i umożliwił Utangisili przejście do kontrataku. Tak się zajął pomaganiem ludziom i ściąganiu do obrony innych trepów, że zapomniał o sobie. Wykorzystał to jeden z niewolników - wyjątkowo skradny i cwany dzikus. Najpierw znienacka wyskoczył zza skały i cisnął mu w twarz jakiś okrągły worek prosto w twarz. Zaskoczony sanitariusz zachłysnął się dziwnym, gryzącym, swędzącym, oszałamiającym pudrem ze środka. Zaraz potem padł na plecy jak długi po eksplozji, która prawie zerwała mu napierśnik. A zadał ją... robal, ciśnięty przez tribala z drugiej ręki. Kiedy Sticky tarzał się po glebie, ranny i ogłuszony, dzikus już do niego dopadł, ściskając kolejny prymitywny "oręż". Dziabnął go nim w lewy biceps, powodując potężny strzał bólu - i chwilowe otrzeźwienie z ładunku adrenaliny.

Cyrus pomknęła jak długa ku HQ, kiedy tylko się ogarnęła od efektów kija. Przez chwilę nawet... dymiła jej głowa. Z pewnością od tych chemikaliów. Na szczęście nic więcej się nie stało. Dziwactwo. Nieważne. Radio było ważne. Reprezentowało szansę na powstrzymanie naporu uchodźców, na uratowanie niewinnych. Zaraz jednak dalszy bieg przeciął jej kolejny gnój z dziwaczną bronią - pistoletem o bardzo podobnej funkcji do broni, którą dzierżył niedoszły oprawca Utanga. Z lufy chlusnął kwas, zahaczając Cyrus o lewą nogę. Silnie stężony preparat natychmiast zaczął przeżerać się przez mundur, onuce i skórę, wyciskając z gardła dziewczyny skowyt bólu. Zaraz potem jednak dostał paroma kulami od innych żołnierzy, złożył się, wybuchła mu obroża, a zbiorniki z kwasem popękały, tworząc syczące bajorko w którym się dosłownie rozpuścił. Ale już na horyzoncie pojawił się kolejny. Tuż obok niej przemknął jakiś oszczep, rozbijając się na kamieniu. Z prawej usłyszała jakieś dzikie wycie. Znowu jakiś świr z obrożą pędził na nią z drugą, podobną dzidą w łapach.

Utangisila po odebraniu życia "kwaśnemu" dzieciakowi i rekrutowi Legionu oraz przejęciu rękawicy wpadł w istny szał. I chyba tylko to ocaliło mu żywot. Najpierw z siwego dymu wyłonił się niewolnik z jakimś fikuśnym erkaemem. Dojrzał dzikusa i skierował nań lufę. Był za daleko. Nacisnął spust... i nic. Naciskał, naciskał, panikował, bił w karabin. Tak się tym zaaferował, że nie spostrzegł, jak szpon modliszki zagłębił się w jego sercu, a chwilę potem obroża odebrała mu głowę. Ten akt jednak przyciągnął uwagę paru niewolników-tribali - a dokładnie dwóch z włóczniami utytłanymi w jakimś gównie czy jadzie, oraz jeden miotacz (który właśnie bezskutecznie obrzucił Utanga jakąś rzutką oraz szpikulcem z rodzaju tych spotykanych u drapieżnych roślin sporyszowych).

Dubois udało się wypełznąć z resztek namiotu. Nad nią śmigały kule z kaemów w obydwie strony. Mogła raptem tylko się czołgać. Pierwszy i drugi rzut oka dały jej do zrozumienia, że nie ma szans już pomóc tym, którzy nie zdołali umknąć kulom wgłąb obozu. Skupiła swoje wysiłki na przetrząsaniu opadniętego i podziurawionego namiotu szpitalnego. Musiała wiedzieć, czy ktoś przeżył. Musiała im pomóc. Nie była jednak wyłącznie skupiona na innych, oglądała się wokół. I tylko to uratowało jej życie. Od strony plaży nadbiegli dwaj "uchodźcy". Jeden cisnął jakąś rurę, dymiącą z jednego końca, prosto w resztki lazaretu. Rekrutce zaskoczyły wyuczone odruchy - "unik i osłona". Przywarła plackiem do ziemi. Rura pękła z hukiem, rozsyłając deszcz metalowych odłamków i jeszcze bardziej dewastując szpital. Słychać było urwany wrzask. Już chciała podnieść głowę, ale tuż nad nią przemknęło coś, z błyskiem zataczając pół-okrąg nad obozem... i grzęznąć gdzieś w kamieniach. Usłyszała sążnistą wiązankę przekleństw i zobaczyła, jak tych dwóch się zbliża. Uzbrojeni byli w narzędzia - pordzewiały klucz francuski i zwykły młotek. Mieli zamiar ją zabić. Zabić wszystkich, którzy mogli jeszcze żyć...

Niewolnicy przypuścili kolejny szturm, poganiani przez legionistów-rekrutów. Zmienili przy tym nieco taktykę, najpierw używając broni palnej i miotanej. Kamienie, noże do rzucania, oszczepy, inne ostre (bądź tępe) przedmioty mknęły, poganiane śrutem, kulami oraz mniejszą wersją harpunów z łodzi. A za nimi pomknęły koktajle Mołotowa i laski dynamitu. Na południe od HQ nie miał prawa już żyć ktokolwiek po tutejszej stronie barykady, a i paru chłopakom zebranym z głębi obozu nie starczyło już czasu w życiu na cokolwiek...

Barry, Key, Richard, Martin i Robin

Można było się spodziewać, że Legion nie zaatakuje tylko w tak - owszem, przerażający - ale i... niekompetentny sposób. Rzeka Colorado była długa i wcale nie tak dobrze obstawiona, tym bardziej, jeśli Bullhead City padło, a patrol rzeczny został wyeliminowany. Stąd ci przeklęci, legionowi "odkrywcy".

Simmons ostrzelał Legionistów nacierających na centrum Overlook. Pistolet trzaskał w jego dłoniach, posyłając ku nim kule 10mm jedna za drugą. Najpierw jeden, jakiś gnój z rękawicą ostrzową, potem drugi z siekierką padli martwi albo krytycznie ranni. Wreszcie ktoś go dojrzał. Ku niemu pomknęła jedna z ostatnich dzid - taka z dużym, wściekle wyglądającym nożem zamiast grotu. Musnęła go. O włos, a by miał przeszytą rękę. A oszczepnik już szarżował na niego z ostatnią, bliźniaczo podobną włócznią. Kątem oka widział też jednego z tych wściekłych psów filujących go...

K-9000 poradził sobie wcale nieźle. Głupi człowiek z jeszcze głupszą rękawicą trzepotał nogami w szybko poszerzającej się kałuży krwi z rozszarpanego gardła. Byli jednak kolejni. Wyczulone psie zmysły zaskoczyły w ostatniej chwili... nie. Za późno. Inny wilczur, rozpędzony niczym pocisk, wpadł na niego i zaczął się z nim szamotać, kotłować. A na dokładkę szedł jeszcze jeden z tych ludzi z włócznią o paskudnie poszarpanym grocie...

Vernon popisał się umiejętnościami w rzucaniu. Granat padł i eksplodował w dobrym miejscu. Trzy biegnące psy zamieniły się w pokrwawione cielska, siłą rozpędu turlające się po ziemi jeszcze kilka metrów. Zaraz jednak zobaczył kolejnego, który biegł prosto na niego. Nie zdąży. Za szybki... A między nogami, tuż przy jego jajcach, wykwitła dosłownie znikąd jakaś włócznia o ząbkowanym ostrzu. Parę centymetrów i straciłby klejnoty... a potem życie. Wkurwiony oszczepnik dobywał właśnie drugiej dzidy, z którą szedł na niego.

Lucas był w lepszej sytuacji. Pies był martwy, w jego najbliższej okolicy (czyli parunastu metrach) nie było nikogo bezpośrednio mu zagrażającego. Miał dowolność wyboru. Mógł wspomóc jednego z kumpli lub ostrzelać kolejnych wrogów. Zauważył też, że Stan Wilson poszedł za jego przykładem i ostrzelał pękate butle z paliwem, którymi dysponowali dwaj pozostali podpalacze. I podobnie jak ten pierwszy, skończyli żywot w groteskowych detonacjach i rozżarzonych do białości płomieniach. Wilson był dobrym strzelcem, a półautomatyczny, mocny karabin bitewny dawał mu przewagę. I, jak na ironię, dostał z tego samego. Pocisk .308 przenitował mu nogę, posyłając go z krzykiem na glebę. W oddali widać było legionistę-zwiadowcę z podobnym (ani chybi zagrabionym od NCR) karabinem. Posłał dwie kolejne kule. Jedna spudłowała, druga ugodziła młodzika w brzuch. Zawył z bólu. A od boku już zbliżał się szybko kolejny skurwiel z włócznią...

White odnalazł pistolet po ubiciu swojego oponenta i rozejrzał się w sytuacji, widząc kłopoty pozostałych, śmierć podpalaczy i części atakujących. Wciąż było kilka kundli, toporników i oszczepników atakujących oszołomionych żołnierzy już w głębi Overlook. Mógł ich szybko zaatakować z niespodziewanego dla nich kierunku.

Akcja Mandersona

Max zebrał się do kupy szybciej od oszołomionego kaprala, go z siebie razem z drzwiami, odetchnął, wstał i jak gdyby nigdy nic skierował się na górę. A tam widział więcej zabitych. Dowódca obozu w stopniu kapitana, jego zastępca porucznik i paru adiutantów. Wszyscy nie żyli, ostrzelani z automatów-samopałów .38cal lub poprzebijani harpunami. Ale to oznaczało ciszę. Wróg zaprzestał ostrzału, a on się nie wychylał. Miał chwilę spokoju by pogrzebać przy maszynerii.

I chyba przestrzelił z tą chwilą spokoju, bo do pomieszczenia od strony dachu wlazł jakiś obdartus z obrożą. Z okrzykiem, w którym pobrzmiewał strach, szaleństwo i furia, wycelował i wystrzelił ze swojej broni. Smuga płomieni otarła się o bark szeregowca i padła na jakieś sprzęty i ciało kapitana. Kiedy Lucky (czy też raczej Un-Lucky) zajęty był paniką wywołaną byciem podpalonym i zaskoczonym, jego wróg już szykował się do korekty i oblania go całego płonącym paliwem. Wycelował, nacisnął spust... I stracił ręce. Pistolet-Flamer pierdolnął mu w dłoni, urywając ją aż po łokieć. Zaraz potem padł, martwy od szoku - i huknęło drugi raz, tym razem od obroży, która się zdetonowała.

W tym czasie Manderson zdołał już ugasić swój pożar. Miał szczęście w nieszczęściu - albo raczej jego pech dotknął kogoś, kto życzył mu śmierci. Ale... coś było nie tak. Nieważne. Zabrał się do pracy.

Nie minęło parę chwil i rozstroił co miał rozstroić, nagłośnił co miał nagłośnić i narobił szumu, po czym przeszedł do dalszej części pracy żołnierza, ostrzeliwując najbliższą łódź - tą dużą, a raczej jej personel. I zaraz pożałował, bo paru "kolegów" przyszpiliło go seriami z samopałów, a kolejny gagatek wdarł się po zewnętrznego na piętro - obok ucha Mandersona gwizdnęła mu jakaś strzałka z kolejnego wspaniałego pomysłu "rusznikarskiego".


Niecałą minutę później...

Ledwo przędli. Mimo mobilizacji, wrogów było w bród i korzystali z osłony z granatów dymnych, liczebności, szaleńczych i nieprzewidywalnych ruchów oraz faktu, że Overlook zamilkło, mając własne problemy. Sytuacja wyglądała dramatycznie. HQ zajął się płomieniami od butelek z benzyną. Sygnał radiowy wydawał się wcale nie oddziaływać na obroże (albo nikt tego nawet nie zauważył - bo i kto miał powiedzieć niewolnikom, że byli już "wolni"?). Dynamit - ten rzucany oraz ten opasany wokół dwóch kolejnych samobójców - na powrót rozbił obronę. Ostrzał cekaemów i armat uciszył obydwa erkaemy z głębi obozu (acz te zdążyły zdjąć armatę na północnej łodzi w podobny sposób, co poprzednią - w efektownym wybuchu).

Na Overlook wydawało się być lepiej - ostatnie kundle i przepatrywacze padali martwi... Ale straty były koszmarne. Ponadto, chyba nikt nie zauważył ostatniej parki psa i jego opiekuna, nim było za późno. Pies dobiegł do moździerzy, a kule się go jakby nie imały. Jak na złość żadna nie trafiła, nawet mimo usilnych starań Vernona. Ocalała obsługa też go nie powstrzymała, nie widziała go, nie dosłyszała ostrzegawczego krzyku. Odpalili ostatnią salwę granatów - i znikli. Ledwo wilczur wskoczył jednemu na plecy, a jego "plecaczek" odpalił "opiekun" za pomocą detonatora. Eksplozja była potężna i zwielokrotniona przez zebrane granaty moździerzowe. Wszyscy ocalali padli plackiem, położeni przez falę uderzeniową.

Najgorzej oberwali K-9000 i White - byli najbliżej. Pies aż wyfrunął w powietrze, wierzgając dziko, i runął ciężko na żwir. Poraniony i poobijany spostrzegł - a w zasadzie "nie-spostrzegł" - że ma wybite naturalne oko, a cybernetyczne śnieżyło. Ale wciąż mógł stanąć na nogi... Nie to, co Łazik. Saper został okrutnie doświadczony przez los kiedy leżąc gdzieś osmalony na glebie ujrzał... że nie ma lewej dłoni, tylko krwawiący, na wpół zwęglony kikut. Dziwne... nie bolało...

W międzyczasie Miss Fortuna jak na złość dla Legionu i ku gorzkiej satysfakcji NCRowców swym kaprysem odwróciła losy bitwy. Te trzy ostatnie pociski 60mm z moździerzy padły wręcz idealnie. Prosto w łódź, a raczej do jej otworów, dziur powstałych po zniszczonych stanowiskach broni ciężkiej. I kiedy eksplodowały, zapoczątkowały łańcuchową reakcję. Coś tam zaczęło wybuchać ponad te granaty. Amunicja, paliwo, materiały wybuchowe? Tak czy inaczej, po krótkiej chwili cała cholerna łódź eksplodowała od środka, zamieniając się w szybko rozprzestrzeniającą kulę ognia, energii kinetycznej i odłamków różnej wielkości. Tych co byli najbliżej dosłownie zmiotło, a ci co byli na łodzi zamieniło w popiół.

Drugim "zbawieniem" dla obrońców był jakiś płonący odłamek czy inny syf, który trafił prosto na skrzynkę z wybuchową amunicją do "daszki". Obsługa tego nie zauważyła. I paręnaście sekund później zaczął im strzelać "popcorn", powodując serię efektowych wybuchów, zniszczenie cekaemu i śmierć kilku osób.

Trzecim było coś, co miało związek z tym sygnałem z radia i głośników. Chyba wreszcie coś zrobił. I to ile. Jedna po drugim z niewolniczych obroż... eksplodowała. W ułamkach sekund, niczym wybuchowe kostki domina, wszyscy pozostali "uchodźcy" zginęli, nie mając żadnych szans - a wraz z nimi wybuchały uprzęże pozostałych samobójców, pełne prochu, C4 i innych wynalazków. Wszyscy, którzy do tej pory wciąż żyli, zginęli - ponad stu ludzi. Mężczyzn, kobiet i dzieci. Ostatnich ocalałych z przystani przy Bullhead City.

Te eksplozje dosłownie wyczyściły pole, zahaczając również o paru Legionistów na plaży. Ci próbowali się przegrupować, a zostało ich raptem kilku - paru strzelców z wyrzutniami oszczepów i "jednorurkami" oraz paru siepaczy ze szponami modliszek i siekierami strażackimi.

Parę chwil przedtem obronę przy resztkach lazaretu i płonącym HQ ocaliło trzech ludzi - członków Drużyny B. Wade Harris, który, osmalony i okrwawiony jakby wyszedł z Piekła, stanął w drzwiach budynku i zaczął walić z BARa ile fabryka dała, dając osłonę ogniową. Feng Lee, który najpierw obsypał wrogów granatami, a potem wpadł między nich z nożem i mieczem, zostawiając za sobą groteskowe sceny. I wreszcie Jebediah Taylor, który ostrzeliwał dalej położonych wrogów z półautomatu i tubalnym głosem przywołał chłopaków i dziewczyny do porządku, by robili to samo, wspierając "tych wariatów" - Utanga i Lee, a następnie by granatami obrzucili północną łódź, korzystając z budynku HQ jako osłony (ciskając granaty lobem). Na Overlook ludzie już się ogarnęli i wznowili precyzyjny ostrzał, kierując go ku załogom i pozostałej broni ciężkiej.

Kolejne dwie minuty walk. Kolejna zniszczona łódź - druga z mniejszych. Najpierw uciszono kaem Browninga, potem doprowadzono do podobnej eksplozji, co u poprzedniej. A w międzyczasie żołnierze Hardassa Taylora - w tym Drużyna B - parły przez dym i krwawe, uwalane ludzkimi szczątkami i resztkami broni błoto, w jakie zmieniła się plaża. Legioniści próbowali dać im odpór, ale było ich zbyt mało i byli wzięci w dwa ognie. Zaraz potem huknęła kolejna eksplozja - trzeci i ostatni Broadsider zniszczony.

Zwycięstwo było w zasięgu ręki.

I właśnie wtedy Miss Fortune machnęła ręką i wypięła się na NCR.

Legioniści z ostatniej, największej łodzi, desperacko broniący się za pomocą samopałów, harpunów i wyrzutni śmieci sięgnęli po broń ostateczną. Z wyrzutników, z których wcześniej pomknęły petardy dymne, pomknęły kolejne cylindry. Też z dymem. Ale o innym kolorze. Rozsypano je po całej długości plaży i w głębi głównego obozu.

- Gaz, gaz, gaz! - ktoś krzyczał. I jak na złość... nikt nie miał maski. Ludzie momentalnie zaczęli się przeraźliwie krztusić, kaszleć, charczeć. Ryczeć. Wyć z bólu.

Overlook było chyba jedynym miejscem, gdzie na chwilę zapanował spokój. Ale nie na długo. Pół minuty po odpaleniu cylindrów z gazem nadeszła kolejna fala. Bojowy okrzyk. Z tej samej strony, skąd natarli zwiadowcy, tym razem wróg postanowił obwieścić swoje przybycie. A było ich ponad dwudziestu. Doborowi wojownicy Cezara, każdy zbrojny w maczetę, ciężki pancerz i solidny repeter. A prowadził ich zaprawiony w boju decanus.

Hardass Taylor, jakby nie ruszony gazem, wrzeszczał do ludzi by się wycofali do Overlook jak najszybciej. A potem... stracił głowę. Wystrzelony z cholernego miotacza śmieci przyjebał mu w łeb z tak wielką siłą, że aż urwał. Głowa pomknęła na bok, ciągnąc za sobą smugę krwi, a twarz wyrażała bezbrzeżne wkurwienie. Nie dziwota. Każdy by się wkurwił, jakby go ubili... pluszowym misiem. Dwugłowym.


Sitrep

Część 1 (pojedynki i aktywacja radia)
- Minęła trzecia minuta walk.
- Praktycznie wszyscy oprócz Robina i Martina pozostają w bezpośrednim zagrożeniu ze strony konkretnych przeciwników, których muszą pokonać.

Część 2 (chwilę przed, w trakcie i po "usunięciu" niewolników)
- Czwarta minuta.
- W pełni zmobilizowane siły NCR z dolnego obozu uderzają kontratakiem na Legionistów na plaży i w pobliżu Restrooms i Shack, których pozostało jedynie 24 (mniej więcej po równo strzelcy i siepacze). Inni żołnierze obrzucają granatami północną łódź. Overlook, po ubiciu Legion Explorers i Mongrels, wznawiają ostrzał łodzi (i okazyjnie Legionistów na plaży, jeśli ich dojrzą w dymie).

Część 3 (tuż po ataku gazowym)
- Piąta minuta.
- Legioniści z pierwszej fali ataku wybici. Zostali tylko ci na środkowej, dużej łodzi w obsłudze harpunów i junkjetów oraz paru ocalałych z Automatic Pipe Rifles.
- W dolnym obozie w ciągu ostatnich 3 minut poległo jeszcze ponad 10 żołnierzy. Zostało 40 szeregowych, 4 sierżantów i Drużyna B.
- Overlook jest atakowane przez oddział 20 lepiej wyposażonych Prime Legionnaires pod wodzą Veteran Decanusa. Przeciwko nim staje druga połowa Drużyny B oraz 10 ocalałych NCR Troopers z jednym sierżantem.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.

Ostatnio edytowane przez Micas : 21-12-2018 o 00:06. Powód: Poprawki
Micas jest offline  
Stary 21-12-2018, 13:05   #59
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację

Cytat:
- Szeregowa Dubois rusz dupę! Tylko nisko! - Głos kaprala zdawał się rozbrzmiewać pośród odgłosów ostrzału. - Chcesz by ci kurwa ktoś tą dupkę ołowiem nafaszerował! Na bok kurwa!
Przewróciła się. Odtoczyła… jak zwykle podczas treningów tylko… teraz nie leżała na przesiąkniętym potem piachu. Czuła pod sobą pozostałości po stłuczonych fiolkach, stojakach do kroplówek. Huk sprawił, że odruchowo zasłoniła twarz. Na szczęście… po chwili poczuła na pancerzu uderzenia metalowych odłamków. Czuła jak na chwilę jej serce zamarło. Czy, któraś z blaszek przebije pancerz? Jaka jest szansa, że trafi na tętnicę? Cisza… Bo tym się stał nieprzerwany odgłos strzałów, krzyków… metalu uderzającego o metal. Szumem, który zaczynał niepokojąco przypominać ciszę. Natalie odsłoniła twarz i już chciała się podnieść na przedramionach gdy zobaczyła kolejny lecący w jej kierunku obiekt. Odruchowo odtoczyła się dalej. Cisza… Czyżby niewybuch? Czy ma opóźnienie? Rozejrzała się niepewnie nie podnosząc się z ziemi i wtedy zobaczyła ich. Dwóch mężczyzn zbliżających się ewidentnie w jej kierunku.

Cytat:
Natalie. Samiec to samiec. Ci tutaj są milutcy. - Głos Kate poniósł się po rozległej sali wypełnionej w większości nieprzytomnymi, rannymi żołnierzami. - Ale samce już takie są, że polują. Zabiją cię, a potem zerżną, albo odwrotnie. Nie cackaj się z nimi.
Igła wycelowała pistolet nie podnosząc się z ziemi, opierając lufę na osłoniętych pancerzem nogach. Nie miała czasu na wstawanie. Nie mogła ryzykować, że choć na sekundę straci z ich oczu. Gdzieś tam byli jej ludzie… zagrożeni tak jak ona… Musiała ich ratować a nie dać się tu zabić… samce… to te niebezpieczne samce i nie mogła się z nimi “cackać”.
- Chcą cię zabić… - Szepnęła naciskając na spust po raz pierwszy. Z drugim już poszło łatwiej, tak jak i z każdym kolejnym.


Seria wybuchów sprawiła, że serce Natalie zamarło. To oni… czy tamci? Zerkając w kierunku, w którym jeszcze niedawno poleciał “dziwny przedmiot" ruszyła dalej. Musiała się przemieszczać. Każda chwila w jednym miejscu mogła tylko spotęgować zagrożenie. Przewróciła się na brzuch i uniosła na kolana. Musiała się pospieszyć… nie miała czasu na czołganie się, a ostrzał.. Chyba zelżał… chyba… gotowa w każdej chwili paść na ziemię ruszyła w kierunku najbliższych odgłosów walki. Cały czas rozglądała się szukając zarówno sojuszników jak i przeciwników. Teraz gdy już nie szurała brodą po resztkach lazaretu mogła dostrzec co dzieje się w okolicy. Poczuła jak jej serce ściska się wyruszając spod powiek łzy. Tyle śmierci… Zbyt dużo… zbyt szybko. Jej dłoń zacisnęła się na broni. W całej zawierusze dostrzegła Kittiego i pochylającego się nad nim dzikusa. Doskoczyła do jakiejś pozostałości po budynku chowając krótką broń i przygotowała strzelbę.

Cytat:
Nat. Masz tylko chwilę. Oddech na wycelowanie i oddech na strzał. Potem biegniesz dalej. Jeden wystrzał już zdradza twoją lokalizację.
Niestety te porady nie pomogły ojcu… Jak pewnie wiele podobnych tym ludziom, których ciała niemal wyścielały teraz obóz. Igła wzięła wdech i ustawiła broń opierając ją o murek. Kolejny wdech i nacisnęła spust. Szybko rozejrzała się po okolicy i ruszyła dalej by wesprzeć drugiego sanitariusza. Strzelba wylądowała na plecach, a pistolet w wyuczonym na szkoleniu odruchu zmaterializował się w dłoni. Kątem oka dostrzegła Lucy… Wszyscy walczyli… nie mogła jednak zmieniać celu.. Tak mówili. Musiała pomóc jednej osobie, potem przenieść się do drugiej. Jedna rzecz na raz… jedna rzecz na raz...


To gdy przeskakiwała przez kolejne zwłoki usłyszała kolejny wybuch. Przestrzeń błyskawicznie wypełniła się duszącymi oparami. Szybko osłoniła usta wydobytym z przypasanej torby temblakiem. Czując jak gaz przedziera się przez suchy materiał, zacisnęła dłoń na pistolecie. Musiała dobiec do Stickiego i pomóc mu wydostać się z oparów… wyciągnąć jak najwięcej osób.
 

Ostatnio edytowane przez Aiko : 22-12-2018 o 13:50.
Aiko jest offline  
Stary 21-12-2018, 15:55   #60
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Billy widząc bezwładne ciało upadające na ziemię, odsunął karabin od twarzy. Z prawej dobiegł go głos dziewczyny z jego oddziału. Jak ona miała na imię? Akurat pierwszego dnia, gdy wszystkim się przedstawiała, nie był w najlepszej formie. Teraz znów poczuł się jak wtedy. Niby dosłyszał każde słowo, ale jakoś nie potrafił zrozumieć sensu całej wypowiedzi. Radiostacja, obroże... pakiet? Co to wszystko znaczy? Nie zdążył spytać, rudowłosa poderwała się na nogi i ruszyła w stronę budynku sztabu. Chciał za nią krzyknąć, ale głos nie wydobył się z otwartych ust. Nie znał jej imienia, a zwykłe "Hej!" raczej by nie podziałało w tym chaosie. Miał nadzieję, że nic jej nie b...

Nagle kątem oka dostrzegł ruch. Błyskawicznie odwrócił się w tamtym kierunku, ale tylko po to żeby dostać w twarz jakimś workiem. Odruchowo upuścił karabin i podniósł obie dłonie do twarzy. Poczuł jak gryzie go w gardle, oczy trzymał zamknięte. Zdążył tylko przetrzeć twarz, gdy usłyszał głośny huk i poczuł jak jego stopy odrywają się od ziemi. Upadł ciężko na plecy, aż odebrało mu dech. A może stało się tak przez ten ucisk, który poczuł na piersi, gdy poleciał w tył?

Ledwie zdążył się z tego otrząsnąć, ledwie zaczerpnął pierwszy łyk powietrza, poczuł jak coś ciężkiego ląduje na jego nogach, umiejętnie je blokując. Zdołał jedynie zobaczyć sylwetkę, chyba męską i wzniesioną, szykującą się do ciosu, rękę. W tym ułamku sekundy zdążył podziękować Dharmie, Mistrzowi, Chrystusowi, Świętej Nicole, Dickowi Hubbelowi, a nawet Marsowi i wszystkim innym bóstwom o jakich słyszał, za osobę sierżanta Randalla, instruktora samoobrony z czasów szkolenia, który siódme poty wylewał nawet z sanitariuszy. Odruchowo zasłonił się skrzyżowanymi rękoma, co pozwoliło mu zachować życie. Ręka napastnika ześliznęła się na bok, a ostrze jego broni wbiło się głęboko w lewy biceps.

Krzyk wydobył się z gardła Billy'ego, ale przeciwnik wyszarpnął już broń z jego ciała i szykował się do zadania kolejnego ataku. Sticky z trudem zablokował i ten. Pomimo szarpiącego bólu w lewej ręce, zdołał jeszcze raz unieść ją w górę, ale to prawa ręka musiała teraz przyjąć siłę ciosu. Udało mu się pochwycić rękę napastnika, ale tamten był silniejszy. Dziwne ostrze stopniowo, centymetr po centymetrze, zbliżało się do szyi leżącego na ziemi żołnierza. Ten mógł tylko bezradnie patrzeć najpierw na broń, która miała przynieść mu śmierć, potem na bezwzględne, ogarnięte szaleństwem oczy. Oczy, które z niecierpliwością wyczekiwały chwili, gdy przeciwnik legnie w bezruchu.

Billy poczuł na szyi delikatne ukłucie, a potem jak wąska stróżka jakiejś cieczy spływa w dół, ku ziemi. Ostrze powoli zagłębiało się w jego ciało, jakby szukając niteczki jego życia, którą mogłoby przeciąć. Nagle jego uszu dobiegł kolejny huk, choć tym razem brzmiał inaczej, bardziej jak strzał niż eksplozja. W tej samej chwili poczuł jak napór napastnika maleje, a jego ciało odtacza się na bok. Krople krwi zrosiły twarz Sticky'ego, który rozejrzał się panicznie wokół, na tyle na ile mógł. Po dłuższej chwili wyginania szyi na wszystkie strony, zobaczył zbliżającą się ku niemu Igłę. To znaczy chyba to była Igła, bo twarz miała zasłoniętą jakąś chustą.

- Dziękuję - wysapał i z ulgą opuścił głowę.

Chciał wstać, ale silny ból w klatce go przed tym powstrzymał. Skrzywił się tylko i syknął przez zaciśnięte zęby. Gdy znajoma sanitariuszka się nad nim nachyliła powiedział:

- Zobacz czy ktoś nie potrzebuje cię bardziej, ja dam sobie radę - skłamał. - A przynajmniej mogę trochę poczekać - leżąc na ziemi nie poczuł jeszcze trującego gazu.
 
Col Frost jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172