Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-12-2018, 12:59   #200
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Tymczasem w łazience Amal próbowała zajść kocura od tyłu, miała jednak z tym problem bo trzymała wysoko zakasaną spódnicę, by nie zniszczyć sobie świeżo co nałożonego tatuażu.
- Och… och… kici kici… jakiś ty dziwny, jesteś magiczny? Umiesz czarować? - pytlowała z fascynacją dziecka, co tylko podkreślało jak młodą i niedoświadczoną w życiu była osóbką. Zamiast przyozdabiać jej ciało do ślubu, powinna się jeszcze bawić w bawialni.
Cieniostwór uśmiechnął się po ludzku i lubieżnie… jakby odzywała się w nim natura jego pana. Acz… był jedynie eidolonem i ludzkie namiętności, czy też zwierzęce, były mu obce.
- Miaaauuuu… - powiedział do dziewczyny i niczym kocur, zaczął ocierać się o jej nogi, choć ona nie czuła dotyku miękkiego futerka, tylko dziwne miękkie muśnięcie na skórze… czegoś realnego i nierealnego zarazem
Teherenka była oniemiała z oczarowania. Przyglądała się z fascynacją dziwnej istocie, po czym ostrożnie kucnęła, przyciskając zrolowaną szatę brzuchem do swoich kolan. Wyciągnęła wytatuowaną dłoń, by dotknąć palcami zwierzęcego uszka. Była bardzo delikatna i lękliwa, jakby bała się skrzywdzenia, a zarazem nie mogła powstrzymać ciekawości.
- Jesteś bardzo, bardzo dziwny… - powiedziała ledwo słyszalnie. - Taki nierealny… szkoda, że nie jesteś większy i nie jesteś mój… zabrałbyś mnie stąd, daleko, daleko…
- Miau… - odparł Gozreh, trzymając się swojej roli i mackę jak najbliżej ciała. Dobrze, że cienista sylwetka pozwalała mu ukryć ten niekoci mankament urody.
- Mieszkasz w pięknym pokoju ze służbą. Co jest strasznego w tym miejscu? - zdecydował się w końcu zaryzykować i odezwać.
Panienka rozdziawiła usta jak wyrzucona na brzeg rybka. Długo się zbierała z szoku jakiego doznała, zanim nie odpowiedziała jakże górnolotnie.
- Ty… gadasz.
- Czasami... w obecności wyjątkowych osób - odparł kocur, który przecież mówił cały czas: “Miauu”.
Amal napuszyła się z dumy, że została nazwana “wyjątkową osobą”.
A jakże! Wszystko co najlepsze to ona!
- Skoro umiesz gadać to może i czarować? - spytała z nadzieją, że może zobaczy jakąś sztuczkę. - Po odejściu Francisa… moim rodzicom odbiło i zeswatali mnie ze starym dziadem co ma sześćdziesiątosiem pór suchych i jest nudny jak ośle flaki z olejem! A ja wolałabym być czarodziejką… tak jak Francis.
- Wierz mi, nie chciałabyś... czarodziejki to zasuszone, stare babsztyle tkwiące po uszy w księgach. Wiesz ile nauki wymaga opanowanie zaklęć? Ile ślęczenia nad starymi tekstami? Aaaa… kto to jest ów Francis? Może go znajdę dla ciebie. - Zamyślił się pseudochowaniec, przekrzywiając łeb na prawy bok.
- Ależ ja uwielbiam czytać! Mogłabym to robić dniami i nocami gdybym nie musiała spać! - zaperzyła się córka Abdula, miziając czworonoga za uchem. Ta czynność nie tylko sprawiała jej przyjemność, ale działała na nią terapeutycznie, zwłaszcza, gdy rozmowa zaczynała schodzić na temat, który nie do końca jej leżał.
- Francis jest… był… ciiicho! Nic nie mów - poleciła widząc kątem oka jak do pomieszczenia ktoś wchodzi. Odetchnęła z ulgą gdy zorientowała się, że to tylko jej niewolnica.
- Idź precz - rozkazała, ale ku jej niezadowoleniu służąca nie posłuchała. Dziewczynka skrzywiła się wyraźnie rozdrażniona, że nie ma posłuchu.
- Twoja matka begum pragnie byś dołączyła do nich do stołu i dała się obejrzeć… - oznajmiła szarowłosa kobieta, pochylając się z troską nad swoją panią. Widok cieniokota siedzącego obok nie zrobił na niej zbyt dużego wrażenia, zapewne musiała znosić o wiele dziwniejsze spotkania z różnymi istotami.
- Ale przecież nie zostałam ugryziona, on nie był ani komarem, ani wampirem - upierała się Amal krzywiąc w buncie coraz bardziej.
- Ja to wiem i ty to wiesz… ale twoi rodzice cierpią. Boją się, że zostałaś skrzywdzona… martwią się o twoją przyszłość, wszystko co robią spowodowane jest troską o ciebie - wyjaśniła służka. - Chodź… miej to już za sobą i dokończ mhendi. Jutro twój ostatni dzień bycia podopieczną Karimów.
Młoda panna westchnęła przeciągle.
- Nie dam się dotknąć tej białej larwie… jest chuda i jej nie ufam - burknęła dumnie, podnosząc się na nogi, by pokazać, że ma coś jeszcze do powiedzenia… choć w zasadzie to już skończyła swoją wypowiedź.
Gozreh zaś wtrącił się po swojemu. Mówiąc. - Miaauu.
Po chwili dziewczynka wymaszerowała z łaźni, a za nią podreptała uśmiechająca się łagodnie Hanna, pozostawiając kocura znowu samego.


Na ratunek smoczycy przyszła jej jednak Amal, która wymaszerowała z łaźni z dumnie zadartym nosem. Jej powłóczysta tunika zakasana była prawie odsłaniając biodra, by przypadkiem żaden zwój materiału nie popsuł schnącego tatuażu z henny. Jej nogi były zgrabne i pełne w kształtach, zaś malunki tak zawiłe i dokładne, że potrafiły samym swoim artyzmem hipnotyzować.
- Ej ty… modliszko, do ciebie mówię! - Rzekła buńczucznie, nie racząc Jaenette nawet spojrzeniem. - Nie przyszłaś tu na plotki i darmowy posiłek, a do pracy. Rusz się i nie marnuj mojego cennego czasu!
Normalnie taka wypowiedź zakończyła by się ripostą, może złagodzoną nieco przez widok zgrabnych nóg panny młodej, ale zawstydzona swym faux pas Godiva, spoglądała ze łzami w oczach na Halę, bąkając cicho pod nosem. - Przepraszam… czasami po prostu mówię nim pomyślę. Naprawdę nie chciałam cię urazić.
Po czym otarła dłonią oczy i wstała, zerkając na swoją “pacjentkę”, by po chwili rzec.
- To gdzie ci będzie wygodnie, tu… w sypialni? W łazience?
Matka odłożyła filiżankę na spodek i wstając od stołu zasłoniła z powrotem swoją twarz.
- Moryar has pangeluru Anna na jer Jaffar - zaordynowała zmęczonym głosem i druga z niewolnic wyszła z pokoju na korytarz. Następnie kobieta odwróciła się do dwóch artystek i ponownie powiedziała coś w obcym języku. Obie panie nieco się uspokoiły i kiwnęły głowami.
- Przygotujemy więcej henny - odpowiedziała jedna, wstając i udając się z cichym szelestem szat do łaźni.

- Ostrzegam, że jak mnie dotkniesz to dostaniesz po pysku - burknęła dziewczynka, dając niewolnicy swoją suknię do podtrzymywania.
- Amal… wyrażaj się z szacunkiem do twojego gościa - upomniała ją surowo Hala, która powoli zaczynała mieć dość pyskówki córki.
- To nie MÓJ gość, a mojego SZALONEGO ojca - odparła chmurnie damulka, a skrzydlata usłyszała jak ozdoby na ciele starszej z Teherek drżą nieznacznie, gdy ta próbowała otrząsnąć się z gniewu.
- Nie musisz się martwić tym młoda damo. Akurat ciebie nie mam ochoty dotykać - odgryzła się, choć bez entuzjazmu w głosie smoczyca. - Ale muszę obejrzeć twoje ręce i szyję przede wszystkim. Więc wyciągnij ku mnie swe dłonie.

Tymczasem Gozreh wyszedł z łazienki, by wdrapawszy na pobliskie siedzisko, przyglądać się całej scence.
Matrona zasłoniła wielgaśne okno, by nikt niepowołany nie oglądał jej latorośli, gdy ta zdejmowała chustę z głowy. Dziewczyna miała przepięknie gęste i długie, czekoladowe loki, upięte w niski kok, który spływał trzema warkoczami po jej plecach. Na oko Godivy, rozpuszczone musiały sięgać jej do kolan i ważyć tyle samo co ich właścicielka.
Amal rozciągnęła kołnierz i wyeksponowała szyję, pokazując ją ze wszystkich stron do obejrzenia. Jej ciemna skóra była gładka, nieco spocona od ukropu warstw materiału i całkowicie czysta jeśli chodzi o jakiekolwiek rany. Niebieskołuska wyjęła z kieszonki okulary i starannie nałożyła na nos. Były to magiczne okulary, w których Chaaya rozpoznałaby te… noszone przez czarownika. Ich magia pozwalała widzieć w ciemnościach. A tutaj, wraz z “hmmkaniem” od czasu, do czasu, miały nadać profesjonalizmowi oględzin. Bo załamana swoją wpadką i obrażeniem Hali, wojowniczka nie mogła się w pełni skupić na urodzie ślicznej cudzoziemki.

Gdy Jeanette kiwnęła głową, że wszystko sprawdziła. Teherka podciągnęła najpierw jeden rękaw, później drugi. Jej dłonie ozdobione były filigranowymi pierścionkami, przeguby zaś złotymi bransoletkami o takich wzorach, że można było dostać oczopląsu. Smoczyca nigdy wcześniej nie widziała tak starannie zrobionej biżuterii, która łączyła w sobie cechy, które w normalnym życiu powinny być swoimi przeciwieństwami.
Ciężkie od złota słonie, maszerowały po szmaragdowych ścieżkach, mając za oczy czarne diamenty. Drobniutkie kwiatki z rubinów i szafirów, łączyły się z trójkolorowymi metalami, wyrzeźbionymi w kształty listków. Każda ze sztuk była inna, niepowtarzalna i przepiękna, nie wspominając, że również niebagatelnie droga… a panna miała po trzy takie sztuki na każdy nadgarstek! Same ręce również były w nienaruszonym stanie. Skrzydlata znalazła parę jasnych blizn, ale były one stare i podłużne, zapewne jakieś zadrapania lub obicia.
Godiva westchnęła cicho z wyraźnym zdziwieniem malującym się na jej twarzy. Nie rozumiała czemu kochający rodzice, pchali ją w niechciane przez nikogo małżeństwo. Przecież fortunka na jej palcach pozwoliłaby jej żyć dostatnio, choćby w La Rasquelle. Palce mało jednak obchodziły włóczniczkę. Wedle tego co mówił jej czarownik, wampiry kąsały wyżej… nadgarstki, przedramiona, ramiona… tam więc powędrował jej wzrok. Odsunęła bransolety i upewniwszy się, że tam nic nie ma, westchnęła cicho. - No… ewentualnie dekolt… choć nie musimy. - Jakoś bez entuzjazmu, bo w tej chwili wzrok jej wodził za Halą.
- Żarty sobie stroisz?! - zapiała Amal, tupiąc rozzłoszczona nogą, od czego Hanna wybuchła cichym chichotem.
- Musiałabym cały kameez zdemować! Wypchaj się!
- Córko na litość boską zachowuj się jak dama, a nie jakaś dzikuska z Dholstanu - upomniała ją na powrót matka, kręcąc w zrezygnowaniu głową. - Skąd w tobie tyle gniewu…
Dziewczynka zawstydziła się trochę i przycisnęła rękę do jednej z piersi, wyraźnie uciekając wzrokiem na bok. Nie przeprosiła… ale też nie ubliżała dalej.
- Możemy i nie. Skoro komary nie pogryzły rąk i szyi, to dekolt jest mało prawdopodobny - stwierdziła polubownie Jaenette, gotowa na wiele “poświęceń”, by poprawić starszej kobiecie nastrój.
Ta jednak odpowiedziała zachowawczo. - Wolałabym się upewnić…
- Wolałabym nie! - zacietrzewiała się dalej dziewczyna.
- Wolałabym cię do tego nie zmuszać… - polemizowała nieugięta matrona, a jej małą przeciwniczką, aż zatrzęsło od wzbierających negatywnych emocji. Nie odważyła się jednak odpyskować, gdy dostrzegła, że Hala zaczęła się do niej zbliżać. Odwróciła się więc plecami do Godivy i uniosła ręce w górę, a jej niewolnica bardzo szybko i sprawnie ściągnęła z niej sukienkę, że w sumie nie wiadomo było po co tyle krzyku.

Młoda panna stała teraz w obcisłych spodenkach, które sięgały jej połowy ud i miały kolor piasku. Na to zawiązana była przepaska z dwoma rozcięciami na bokach, by materiał zakrywał jej łono i posladki ale nie krępował ruchów. Za stanik robił pas materiału, który okrywał biust i brzuch, ale na plecach opinał się luźno na dwóch cienkich wstążkach. Dziewczynka poprawiła ramiączka i z powrotem odwróciła się do ekspertki, prezentując swój nad wyraz rozwinięty biust, ukryty za cieniutkim muślinem, niestety nie na tyle prześwitującym by cokolwiek dostrzec.
Przez moment kusiło smoczycę, by doprowadzić pyskatą damesę do negliżu. Nie po to, by podziwiać jej niepodważalną urodę, lecz, by utrzeć jej nosa. Niemniej jedno spojrzenie na gospodynię sprawiło, że wojowniczka zmieniła zdanie. To ją chciałaby zobaczyć nago… a i nie chciała dokładać, Hali dodatkowych kłopotów i zmartwień. Odchyliła więc muślin, by powiększyć dekolt i szukała śladów po ugryzieniach.

Tooo był błąd. Amal pisnęła i walnęła ją na odlew, aż kapelusz spadł jej z głowy, a okulary się przekrzywiły. Jak widać kobiety z pustyni miały opanowane do doskonałości zdzielanie innych po łbach, bo i Jarvis nie raz dostał od Chaai tak, że nie wiedział jak się nazywa. Skrzydlatą jednak poczuła się głupio, że nie zdążyła przewidzieć, ni uniknąć podstępnej rączki, która smagnęła ją niczym mały, rozjuszony wężyk ukryty wśród traw. Niemniej te kilka chwil pozwoliły dostrzec zasinienie na prawej piersi dziewczyny. Raczej niegroźne, sądząc po tym jak kochanka jego partnera szybko się po takich ukąszeniach regenerowała.
- Ty zboczona wywłoko! - zapiała wystraszona naguska, zakrywając jedną ręką swój dekolt. - Ty perwersie na szczudłach! - Wyraźnie szykowała się do dalszych wyzwisk i ataków, ale matka była szybsza i złapała córkę za rękę, pociągając ją w dół.
- Dość… - odparła surowo, sprawiając, że ta skuliła się tylko, cicho powizgując.
Cokolwiek wrogiego szykowała jaszczura względem swojej “pacjentki”, szybko straciło na znaczeniu. Godiva po wpadce z wampirami, bała się pokazywać przy matronie ze złej strony.
Poprawiła więc okulary na nosie, odpowiadając.
- Przecież mówiłam, że muszę obejrzeć twój dekolt. Pozwoliłam ci zachować tą szmatkę na biuście i nie dotykałam twojego ciała, ale swoje zadanie wykonać musiałam.
Młoda Teherka popatrzyła z przestrachem to na jedną, to na drugą z kobiet, wyraźnie bojąc się odezwać. Nie była pewna, czy domniemana wampirolożka zdążyła zauważyć to co tak skrzętnie ukrywała przed swoją mamą, która teraz była z nią w bardzo bliskim kontakcie. Znerwicowana, przyciskała bieliznę do piersi, kiedy na ratunek przyszła jej niewolnica.
- Pani, proszę pozwolić mi ją ubrać… Amal begum się bardzo wstydzi…
Hala puściła rękę córki słowem się nie odzywając, a Hanna ubrała szybko dziewczynę, by ta się nieco uspokoiła.

Smoczyca też potrzebowała uspokojenia. Nie zwykła puszczać płazem obraz i aż świerzbiły ją palce, by ozdobić liczko panienki fioletowym sińcem pod okiem. Rozejrzała się po smakołykach przyniesionych przez służbę. Usiadła przy nich i drżącą dłonią nalała sobie herbaty do filiżanki, którą… miało się wrażenie, że próbuje zmiażdżyć palcami.
Za jej plecami było jakieś poruszenie. To hennistki wróciły do pokoju i wznowiły swoje praktyki na nogach i rękach klientki, która cicho i ze skwaszoną miną siedziała na łóżku.
Hala dosiadła się do Jeanette i nałożyła kwadracik ciasta, który wyglądał jakby ktoś posklejał miodem cienkie kartki papieru i wierzch posypał kruszonymi pistacjami.
- To baklava… nasz specjał przyrządzany na różne święta w tym i śluby… proszę spróbować to jedyna taka okazja… nikt w tym mieście nie potrafi tego piec lub raczej… nie opłaca im się.
Skrzydlata sięgnęła po nie powoli, wodząc palcami po skórze dłoni gospodyni, nim pochwyciła smakołyk i wziąwszy go w dłonie spróbowała zerkając w oczy kobiety, bo tyle dostrzegała obecnie.
- Przepraszam za tą całą sytuację. Ślub to chyba bardzo męcząca uroczystość… prawda? - mruknęła, lekko nadgryzając ów cukierniczy majstersztyk.
Był kruchy i delikatny, ledwo uchwytny w swej lekkości oraz niesamowicie maślany i słodki od miodu. Można by go jeść całymi paterami i nie mieć dość, choć później zapewne miałoby się problem z dopasowaniem ubrań.
- To nie twoja wina… - Usprawiedliwiła smoczycę cudzoziemka, ponownie zdejmując zasłonę z twarzy i zabierając się za dopicie własnego napitku. - Dla nas… kobiet, ślub jest jak koniec świata. Rodzimy się w jednym domu w którym żyjemy i dorastamy. Ludzie w nim mieszkający są całym naszym światem, tylko ich znamy, tylko przy nich nie musimy się ukrywać, aż pewnego dnia... mężczyzna często nam obcy… zabiera nas do siebie. Do domu, którego musimy uczyć się na nowo. Do twarzy, których nie rozpoznajemy… potrafi to przysporzyć wiele strachu i gniewu. Dopiero czas sprawia, że ponownie się uśmiechamy.
Godiva przygryzając smakołyk nie potrafiła oderwać wzroku od twarzy rozmówczyni, oczu, od ust… właśnie one najbardziej kusiły w tej chwili.
- Wa… komar jej nie pogryzł. Ale może warto by trochę nie spiesz… Przepraszam, chciałabym pomóc i zobaczyć ten uśmiech, ale jestem obca i ubieram się inaczej i obyczajów nie znam - zaczęła się nerwowo tłumaczyć. - Wiem, że się wtrącam niepotrzebnie, ale jeśli mogę jakoś… wesprz… pomóc.
Teherka odetchnęła z ulgą na dobre wieści i popatrzyła czule na swoją pociechę skuloną na poduszkach. Uśmiechnęła się tak jak to matki miały w zwyczaju, z rozmarzeniem i wdzięcznością wymalowaną na twarzy.
- Dziękuję ci za twoją szczodrość… ale obawiam się, że jedyne o co mogłabym cię prosić to o odnalezienie nath… chciałabym, by moja córka mogła go założyć w dniu swojego święta. Niestety to niebezpieczne zadanie… nie chcę cię narażać.
- Nie. Z chęcią spróbuję odnaleźć tego natha. Nic sobie nie robię z zagrożeń. I nie będę sama. Tylko nie wiem co to ten nath - rzekła Jaenette skruszonym tonem. Co prawda czarownik coś jej o tym wspominał, gdy tu płynęli… ale skupiona na wizji oględzin nagiej prawie-Chaai nie zwracała uwagi na detale.
- Pięć dni temu został skradziony z tego pokoju kolczyk do nosa. Nath to jego nazwa w moim języku. Jest to duże, cienkie koło, które symbolizuje siłę i witalność kobiety… w wielu krainach także i dziewictwo, ale przecież wszystkie panny młode są dziewicami, prawda? - zaczęła opowiadać doświadczona, a zarazem tak niewinna Hala. Klasnęła w dłonie i jedna ze służek momentalnie zniknęła we wnęce, po czym wróciła ze szkatułką, którą postawiła na stole.
- Ludzie z pustyni lubują się w skomplikowanej symbolice, trudnej do spamiętania tradycji, przesądach i zwyczajach, które z każdym pokoleniem namnażają się i nawarstwiają na stare podwaliny. Panna młoda powinna zostać stosownie przyodziana podczas swojej wyprawy w nowe życie. Na czole musi mieć… maang tikka to… łańcuszek doczepiany do czubka głowy, którego medalion schodzi na czoło. To bardzo ważna ozdoba, symbolizująca przejście… zmianę statusu z wolnej na zamężną. Ponieważ od dnia ślubu właśnie na czole i przedziałku we włosach będzie nosić szczyptę cynobru, który jest oznaką… zamężnego statusu.

Matrona wyciągnęła ze szkatułki łańcuszek i położyła go przed smoczycą, by mogła go obejrzeć.
- Do tego dochodzą kolczyki do uszu - jhumka i nosa - nath, kolia i bransoletki, które mają nie tylko spełniać rolę ozdoby, ale także majątku panny młodej, który podczas rozwodu zabiera ze sobą, by móc go sprzedać i godnie przeżyć. Te tutaj są bardzo stare… dostałam je od mojej matki… a ona od swojej. Wiele dla mnie znaczą, chciałabym, by moja córka mogła je założyć, a później przekazać swojej córce.
- Musiałaś wyglądać zachwycająco podczas swojego ślubu - wyrwało się zaczerwienionej na policzkach Godivie, która próbowała sobie wyobrazić Halę tylko w tej biżuterii.
Ta zaśmiała się na ten komentarz i spóbowała sięgnąć pamięcią do czasów kiedy sama brała ślub.
- Hmmm… może… chyba nie za dobrze pamiętam. Tak się bałam, że tylko się modliłam, by nie zwymiotować na pana młodego, lub nie zemdleć i nie wpaść do ogniska…
- Ten ślub też odbędzie się przy ognisku? Właściwie chyba powinnam spytać gdzie i kiedy się odbędzie… w razie gdyby udało się odzyskać nath w ostatniej chwili. - Zadumała się wojowniczka, oblizując języczkiem swoje ubrudzone miodem palce. W połowie tej czynności rozmarzyła się, fantazjując o ustach i języku Hali, zastępujących jej własny w tej czynności.

- Ślub odbędzie się za dwa dni… tutaj. Jest tu mała sala balowa, która jest przystosowana do naszych ceremonii - wyjaśniła dama nieświadoma, a może w pełni świadoma, myśli przedmówczyni.
- I tak… też będzie przy ognisku… sama rozumiesz. Tradycja, symbole, przesądy. Teraz będę się modlić by to Amal nie zwymiotowała na pana młodego lub nie wpadła do ognia. - Zaśmiała się wyraźnie rozbawiona tą wizją, wdzięcznie kryjąc uśmiech za dłonią.
- Tak. Ja też się o to pomodlę - odparła wesoło smoczyca i dodała ciszej, lekko nachylona ku kobiecie. - Mój brat powiedziałby, że nie wypada ukrywać ślicznego uśmiechu za barierą dłoni… no, ale my nie mamy za wiele tradycji tutaj - dodała na koniec zawstydzona, starając się oprzeć wszystkim pokusom jakie mężatka wywoływała w jej głowie.
- Jeśli nie podziała to wiem na czyje modły zrzucić winę - zażartowała Teherka, przypatrując się omawianej ręce. Najwyraźniej ten gest był dla niej podświadomy.
- Tradycja… pozwala nam przeżyć życie najlepiej jak się da, niestety to samo życie ograniczając… w zasadzie nie wiem co byłoby gorsze. Żyć w zgodzie, czy bez niej. Cóż jako nieliczna miałam szansę wybrać, którą ze ścieżek chcę wybrać, a którą odrzucić i nie żałuję za bardzo tej decyzji.
- Czasami można… spróbować czegoś nowego, korzystając z luk w prawie i tradycji. Dla odmiany… - mruknęła dość cicho i wstydliwie włóczniczka, starając się nie patrzeć w twarz Hali. Wtedy to zauważyła siedzącego obok niej kota, trzymającego w pyszczku jej kapelutek. Gozreh był wyrażnie zirytowany, że musi korzystać w tym celu z zębów zamiast macki.
- Żyjemy jako wędrowni kupcy, często bierzemy tradycję obcych i wplatamy ją w swoją własną… być może dlatego nasza córka jest taka… pyskata. - Matka popatrzyła srogo na ponownie wiercącą się Amal, która to pokazała jej język wyraźnie rozdrażniona, że nie dają jej spokoju.
Gospodyni pokręciła głową w zrezygnowaniu i dolała sobie herbaty.
- Ale za to urodę odziedziczyła po matce - wyrwało się znów Jaenette, co sprawiło, że znów się zaczerwieniła.
- Aaaa w jakich okolicznościach ten nath się zgubił? Możemy przejść do osobnego pokoju jeśli to delikatna kwestia. - Serce smoczycy zabiło mocniej, gdy sugerowała tą możliwość.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline