Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-12-2018, 14:07   #168
Zormar
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
irkrim wysłuchał w skupieniu słów Ivora, a Shee’ra i Xhapion zgodzili się z nim przytakując jego słowom. Druidka zapewne wolała być łowcą niż zwierzyną, na którą się poluje, nawet jeżeli zaledwie przynętą. Sam Nazir z kolei, jak na wilka przystało, był stworzony do ataku, do wyskakiwania z zasadzki i rozgrywania ofiary wraz ze stadem. Co do czarodzieja, to ten dość dobrze zdawał sobie sprawę z tego, jak łatwym mógłby być celem, to też perspektywa bycia agresorem, podczas jednoczesnego pozostawania na bezpiecznej pozycji, bardziej do niego przemawiała. Najwięcej wątpliwości zdawała się mieć Astine spoglądająca co chwilę na niespokojną Lunę. Zwierzę nie przeszło w pełni nawet podstawowej tresury, nie mówiąc już o niemożliwości zapanowania nad nią w chaosie walki.

Ja… my… Astine oczyma wskazał na swoją wilczycę. – Wolałabym nie musieć uczestniczyć w walce. Boję się, że mój wilk… że ona…
Rozumiem – wtrąciła się Elely, która w lot zrozumiała o co chodziło. – Ma racje. Lepiej będzie jeżeli obstawi tyły i w razie czego przypilnuje, by żaden z wojowników Qorra nie uciekł.
Czarownik przyglądał się dziewczynie przez dłuższą chwilę, lecz nie rzekł ani słowa. Popatrzył też po Helenie oraz Torinie, którzy milczeli ze zdecydowanymi minami. Tak przynajmniej było do chwili, kiedy krasnolud wysunął swoją propozycję. Kirkrim zastanawiał się przez chwilę. Wreszcie odpowiedział mu:
Twoja koncepcja jest dobra, tego nie mogę Ci odmówić, lecz umknęło ci parę kwestii. Przypuszczam, że owa idea została po części przynajmniej zainspirowana tym, co ujrzałeś w drodze do klanu. Prawdą jest, że mój lud zna się na zastawianiu pułapek, lecz musisz pamiętać, że nie czyni się tego od tak. Tworzenie sideł, nawet prostych wymaga czasu, a tego nie mamy zbyt wiele. Zwłaszcza, że to były zaledwie szacunki. Qorr może przyśpieszyć swój marsz. Wówczas to on mógłby zaskoczyć nas podczas tworzenia pułapek. Bądź o niebezpieczeństwie ostrzegłby go hałas. Dlatego też, biorąc pod uwagę słowa twego towarzysza – skinął w stronę Ivorauważam, że lepszym wyjściem byłoby uderzyć jako pierwszy. Myślę również, że wykorzystamy część z waszych atutów, by rozwiązać to szybko. Co się z kolei tyczy odróżniania nas masz oczywiście rację. Zapomniałem, że nie koboldy mogą mieć problemy z rozróżnianiem nas. Myślę, że coś na to poradzimy...


elena, wraz z Ivorem oraz Elely u boku, podążała z pierwszą z grup uderzeniowych. Pozostali członkowie drużyny zostali oddelegowani do pozostałych dwóch. Idące wraz z nimi koboldy, jak i pozostałe wierne Kirkrimowi, zostały wymalowane błękitnym barwnikiem. Kolor nieba dobrze oznaczał się na tle ich łusek, to też nie powinni mieć problemu z określeniem kto jest wrogiem, a kto przyjacielem. Spod barw wojennych na gadzich pyskach wyzierały pewne siebie miny. Pełne zdecydowania, obrazujące koncentrację. Żołnierzy, którzy dobrze wiedzieli co mają do zrobienia, jak mają tego dokonać, kiedy uderzyć, lecz co najważniejsze mających zaufanie do swego dowódcy. Zdyscyplinowanie wśród gadów robiło na nich wrażenie, zwłaszcza na kapłance oraz niziołce, które nie miały okazji zobaczyć, co się dzieje w siedzibie ich klanu. Gdyby się tam znalazły wiedziały by, że nie tylko ci wojownicy podlegają tak dobrej organizacji. Tymczasem z każdym krokiem napięcie rosło. Wprawdzie zwiadowcy mieli ich poinformować, kiedy mają przyszykować się do uderzenia, lecz nie pomagała świadomość, że owa chwila może nastąpić w każdym momencie. Trzaski gałązek wydawały się niemal niemiłosiernie głośne i stawiały dębem włosy na plecach. Krew płynęła szybciej w żyłach. Już niedługo rebelii miał zostać położony kres.


orin i Shee’ra, a także wierny jej Nazir, towarzyszyli oddziałowi Kirkrima. Najmniejszej z grup, lecz mającej najważniejsze zadanie. To właśnie oni mieli odseparować Qorra od jego świty, by czarownik mógł zająć się nim osobiście. Kobold nie wyjawił im w jaki sposób zamierzał to uczynić, czy jakimi środkami się posłużyć. Rzekł jedynie, że nie Ostoja nie będzie musiała się już nim martwić, tak samo jak jego wyznawcami, którzy mogliby pokusić się o podobne rewolty w przyszłości. Brzmiało to bardzo poważnie, a pewność siebie z jaką padły owe słowa wprawiała w delikatny niepokój.

Sam plan z kolei przedstawiał się całościowo dosyć prosto. Zakładał podzielenie się na trzy oddziały, z których każdy miał zaatakować ludzi Qorra z różnych stron. Głównym celem pierwszych dwóch było obezwładnienie wojowników, a także zajęcie ich na froncie, by nie mogli zareagować na uderzenie wyprowadzone grupę z Kirkrimem na czele. Sam Qorr miał zostać odcięty od swych podwładnych za pomocą magii Shee’ry oraz Torina, jak i Nazira, który będąc potężną bestią mógł bez problemu wedrzeć się pomiędzy szeregi nieprzyjaciela i przełamać szyk. Owa taktyka zdawała się mieć duże szanse powodzenia, bowiem przeciwnik nie zdawał sobie sprawy z nadchodzącego ataku, dysponowali różnorodnym arsenałem zaklęć oraz przewagą liczebną, lecz na ich niekorzyść działało to, że nie mogli mieć pewności na jakim dokładnie terenie przyjdzie im walczyć. Niedaleka przyszłość miała przynieść na wszystko odpowiedzi.


ojownicy nie byli w najlepszych nastrojach. Ataki na przeklęte niziołki utknęły w martwym punkcie przygotowań oraz poszukiwań ostatniej grupy. Szeptano coraz głośniej, że to być może same ofiary się jakkolwiek zorganizowały, albo co gorsza, Kirkrim wreszcie zdołał zmobilizować klan. Wątpliwości rodziły się także na zgoła innym polu. Mianowicie, czy rzeczywiście dobrze zrobili podążając za Qorrem? Ktoś atakował ich lud i porywał pobratymców, lecz czy rzeczywiście były to te żałosne niziołki i ich mała wioska? Wątpliwości dręczyły zwłaszcza starszych wojowników, bowiem dysponowali życiowym doświadczeniem oraz wspomnieniami z niejednej stoczonej potyczki. Młodzi nie mieli tego przywileju. Kierowała nimi przede wszystkim żądza buntu przeciwko Kirkrimowi, nawet jeżeli klanowi dobrze się wiodło pod jego panowaniem, bowiem ich wewnętrzna żądza krwi oraz chęć udowodnienia swej wartości potrzebowały ujścia. Wówczas pojawił się Qorr nawołujący do powrotu do starych wierzeń oraz walki z tymi, którzy mieli być odpowiedzialnymi za los ich bliskich. Wielu uwierzyło w jego słowa, część nawet poszła za nim i sięgnęła po broń. Czas miał pokazać, czy był to dobry wybór. Czas oraz stopień napełnienia żołądka, który był niezadowalający.


Qorr

Szli w dość zwartej kolumnie. Na czole znajdowali się doświadczeni wojownicy potrafiący rozpoznawać zagrożenie, a za nimi podążali młodsi żołnierze. W trzeciej i ostatniej części pochodu znajdował się sam Qorr ze swoimi najwierniejszymi ludźmi, weteranami całkowicie zgodnymi z jego wizją. Wszystkich było około półtorej tuzina kobolda, z czego większość była młodzikami. Zaledwie trzecia część ich wszystkich wyglądała na doświadczonych wojowników. Sam Qorr nie wyglądał na zadowolonego tym, jak toczy się jego rebelia przeciwko Kirkrimowi. Zakładał bowiem, że zyska większy posłuch wśród pobratymców, lecz tak się nie stało. Nawet ataki na Ostoję i wyłapywanie zapuszczających się do lasu niziołków nie dawało widocznych rezultatów. Kirkrim z kolei z każdym dniem mógł na powrót umacniać swą pozycję. Jakby tego wszystkiego było mało połowa jego sił dosłownie wyparowała, zaś jedyny ocalały, który wrócił ledwo żywy, opowiadał jak zasadzili się na bandę ludzi i niziołków, lecz coś poszło bardzo źle. Opowiadał bowiem między innymi o jakiejś bestii, którą tamci mieli po swojej stronie oraz o tym, jakoby cały las obrócił się przeciwko nim. Zasiało to kolejne ziarna niepewności, lecz nie mogli się już wycofać. Zabrnęli za daleko w swych poczynaniach, by Kirkrim spojrzał na ich kapitulację przychylnym okiem.

Wtem zaczęło się…

ajpierw usłyszeli szelest dobiegający zarówno ze swojej prawej, jak i lewej strony. Przechodzili właśnie między dwoma wielkimi drzewami, a dookoła rosły rzadkie krzewy, które stopniowo, oddalając się od pni, nabierały na rozmiarach. Przybywało również pomniejszych drzewek, co sprawiało, że teren, na którym przebywali był stosunkowo odsłonięty.

Odgłosy nasilały się, aż wreszcie przerodziły się w bojowe okrzyki. Z krzaków wyłoniły się wymalowane błękitnym barwnikiem koboldy. Od razu rozpoznali z kim mają do czynienia. Mieli przed sobą około dziesiątki wojowników, lecz zaraz za nimi wyskoczyli łucznicy. Zaświszczały strzały. Rozniosły się głuche uderzenia grotów o ciało, garbowaną skórę i ziemię. Jakby tego wszystkiego było mało za linią koboldów pokazali się także ludzie, w tym kobieta odziana w kolczy pancerz. Uniosła ręce w górę i poczęła skandować zaklęcie. Szybko zdali sobie sprawę z tego, że ich sytuacja jest nieciekawa. Rzucono się do odwrotu, lecz wówczas za nimi, z głębi lasu, wyszedł wielki wilk. Uczynili pierwszą rzecz, jaka przyszła im do głowy. Większość oddziału uformowała szyk obronny od strony wojowników Kirkrima, zaś przyboczni Qorra wyszli na spotkanie bestii. Oddział podzielił się, by chronić swego przywódcę. Tak, jak sobie tego życzył przeciwnik.

Rozbrzmiały kolejne inkantacje. Z jeszcze jednej strony nadszedł wróg. Odziana w płaszcz kobieta i zakuty w stal krasnolud wypowiadali słowa swych czarów, a oni mogli tylko się temu przypatrywać w przerażeniu, gdyż obok nich ujrzeli kolejnych wojowników w niebieskie barwy oraz Kirkrima we własnej osobie. Wtem zaśpiew wszedł w kulminacyjną fazę. Magia została spleciona. Czary weszły w życie.

W jednej chwili wszelka roślinność wokół frontu Qorra zafalowała niespotykanym życiem, po czym równie niespodziewanie rzuciła się na nich. Część wojowników została pochwycona, a pozostali z wielkim trudem unikali podobnego losu. Równie mało szczęścia mieli ci, którym przyszło stanąć naprzeciwko bestii. Ziemia pod ich stopami zapadła się w sobie i stworzyła błotne bagnisko, które ich pochłaniało. Qorr chciał próbować ratować się ucieczką jedyną nieobsadzoną wrogiem flankę, lecz wówczas rzucił się tam ów wilk długim susem. Zastawiając drogę i obnażając zębiska.

Kirkrim wymówił słowa swojego zaklęcia, a kilka uderzeń serca później walcząca z rozszalałą roślinnością grupa nie miała już najmniejszych szans na ucieczkę. W samym ich środku eksplodowała magiczna pajęczyna łapiąc i unieruchamiając wszystkich co do jednego. Zarówno oni, jak i ich towarzysze pogrążeni w błotnistej masie mogli się jedynie przyglądać temu, jak do Qorra zbliża się Kirkrim.

Si geou nahilnop coi tenpiswo vur jaka.* – rzekł do kapłana czarownik. Qorr miotał się wzrokiem po okolicy, niemal jak zwierzę zamknięte w klatce, lecz nie to było powodem jego gniewu. Tegoż źródło stanowiła świadomość, w jak prosty sposób dał się złapać w pułapkę oraz fakt, że… przegrał. Pchnięty gniewem oraz desperacją wyrzucił ręce w górę i począł skandować najpotężniejsze zaklęcie jakie znał. Jego wręcz wykrzykiwane słowa niosły się echem po lesie, aż zmieniły się we wrzaski bólu. Odziane czarnymi szatami ciało stanęło w fioletowych płomieniach, których strumień buchał z wyciągniętej przez Kirkrima ręki. Kula dzierżonego przez niego niego kostura płonęła identycznym ogniem. Czarownik uniósł go w górę, po czym uderzył o ziemię, a pochłaniające Qorra płomienie momentalnie przybrały na sile. Huk zagłuszył resztki jęków kapłana, którego gardło właśnie zmieniło się w popiół.

Czarownik zamknął dłoń, a strumień ognia zniknął. Zgasł również jego kostur. Postąpił naprzód, aż stanął przed kupką ciepłego popiołu, która jeszcze chwilę temu była Qorrem. Ostał się jedynie gorący pył i niedopalona czaszka. Oraz swąd palonego mięsa. Kirkrim stanął nad resztkami swego wroga, po czym sięgnął po czaszkę. W milczeniu popatrzył na nią, a następnie wrzucił z powrotem w proch. Popatrzył na wojowników swego wroga, na których twarzach rysował się czysty strach i przerażenie. Przynajmniej do chwili, aż nie zmorzył ich magiczny sen wywołany kolejnymi zaklęciami czarownika.

Chwilę później, kiedy magiczna pajęczyna zniknęła, a rozbudzone przez Shee’rę rośliny uspokoiły się, zwrócił się do dwójki ze swoich żołnierzy:
Bury wer ssifisv di nomeno neban.**
Następnie podszedł do awanturników oraz Elely, którzy z boku obserwowali, jak wojowie Kirkrima biorą jeńców. Popatrzył na każde z osobna i wówczas przemówił.
Porozmawiamy, kiedy zajmę się jeńcami. Wówczas zdecydujemy, cóż czynić dalej. – Rzekł, po czym ruszył w kierunku swoich ludzi. Awanturnicy odprowadzili go wzrokiem, a następnie popatrzyli jeden na drugiego szukając zrozumienia, jak i wsparcia.


eńcy zerkali po sobie pełni niepewności oraz strachu. Przed chwilą na ich oczach żywcem spalono ich przywódcę, a teraz byli pilnowani przez swych pobratymców, którym się sprzeciwili, lecz nie to przerażało ich najbardziej. Największą trwogę budziła w nich osoba Kirkrima, który bez mrugnięcia okiem zniszczył swego przeciwnika, a teraz miał zadecydować o ich losie. Niektórzy wbili wzrok w ziemię, inni niespokojnie zerkali na swego niegdysiejszego wodza stojącego przed nimi i zastanawiającego się nad ich losem. Jeszcze inni próbowali jakimś cudem się uwolnić, bądź szukać drogi ucieczki, lecz płonne były ich nadzieje. Więzy były zawiązane zbyt dobrze, a wojów czarownika zbyt wielu. Jedyne, co mogli czynić to czekać, a każda minuta ciągnęła się niemiłosiernie.

Całej zaś scenie, w niedalekiej odległości, przyglądali się awanturnicy. Napięcie już z nich opadło, krew zwolniła w żyłach. Mogli wziąć głębszy oddech i zebrać myśli, kiedy niedaleko odbywał się sąd. Nie musieli jednak tego robić. Mogli w każdej chwili odejść i zająć się czymś innym w oczekiwaniu, aż sprawa się zakończy, lecz jakieś wewnętrzne przeczucie, bądź symboliczna potrzeba ujrzenia końca swego zdania nie pozwalała im na to. Obserwowali więc, a Torin służył im za tłumacza.

Znacie swe zbrodnie przeciwko mnie i klanowi. Jesteście świadomi podjętych przez siebie czynów. Patrzcie na mnie!Kirkrim rzucił w ich kierunku, a część z niezdecydowanych jeńców podniosła wzrok. Ci, którzy nadal nie chcieli tego uczynić zostali pochwyceni za łby i siłą do tego zmuszeni. Kiedy uzyskał ich pełną atencję kontynuował. – Macie dwie możliwości. Albo będziecie obstawać przy swej wierze w Kurtulmaka i swych błędnych przekonaniach, co oznaczało będzie, że nadal pozostajecie zdrajcami i czeka was śmierć. Albo wyrzekniecie się raz na zawsze wiary w tego plugawego boga, okażecie skruchę i chęć naprawy swych zbrodni, co stworzy przed wami szansę powrotu na łono klanu. Jednakże wiązało się będzie również z wymogiem odbycia stosownej kary. Oto wasz wybór. Szybka śmierć, albo szansa na odkupienie. Decydujcie, nim uznam, że nie należy wam się taka szansa. Wstańcie jeżeli przyjmujecie mą ofertę.

Jeńcy popatrzyli jeden na drugiego. Zrezygnowani, w większości pogodzeni z losem, jednak w oczach części z nich pojawiła się iskierka nadziei, widmo lepszego jutra. Nie zastanawiając się długo powstali. Były to w większości młode koboldy. Ich starsi pobratymcy natomiast pozostali na kolanach. Zadecydowali o swym losie. Kirkrim przyglądał się temu przez chwilę, aż ostatni niezdecydowany podjął decyzję.
Niech tak będzie. – Popatrzył po każdym z nich, po czym skinął na swych żołnierzy. Wówczas klęczący uznani zostali za zdrajców i poderżnięto im gardła. Młodzi obserwowali to z przerażeniem. Wódz zwrócił się wówczas do tych, których pozostawiono przy życiu.
Zdecydowaliście się odpokutować za swe zbrodnie. Niech więc tak się stanie. Będziecie pracowali w kopalni, lecz za czyn zdrady poniesiecie konsekwencje tu i terazKirkrim spojrzał na najbliższych wojów. – Obciąć im języki.
Słysząc to jeńcy zaczęli się rzucać, lecz wyrok był ostateczny. Na nic zdały się błagania. Przygnieciono ich do ziemi, a następnie w akompaniamencie kakofonii jęków wyciągnięto noże.

Wyrok wykonano.


iedługo po sądzie wojennym przyszedł do nich Kirkrim wraz z akolitą Mysatii, który trzymał się z tyłu.
Uważam, że problem najazdów na Ostoję został zażegnany. – Obrócił się ku Elely.Możesz przekazać Duninowi moje zapewnienia, że taka sytuacja się nie powtórzy. Nie wypada jednak bym posyłał cię z ową wiadomością bez jakiejkolwiek rekompensaty.
Skinął dłonią, a chłopak szybko wręczył kobiecie małą, skórzaną torbę. W chwili, kiedy ją odebrała rozległ się dźwięk stukającego szkła. Elely popatrzyła na niego pytająco.
Lecznicze eliksiry. Nie mogę przywrócić życia zmarłym, lecz być może w taki sposób sprawię, że uda wam się zapobiec kolejnym – wyjaśnił za akolitę Kirkrim.
Dziękuję. – Niziołka skinęła głową. – Dunin… i ja doceniamy to.
Co się z kolei tyczy was to dotrzymaliście zawartej między nami umowy i pomogliście w pojmaniu zdrajców. W takim wypadku i ja winienem dotrzymać moich zobowiązań wobec was. Przyjmijcie te klejnoty, jako zapłatę.
Akolita rozdał każdemu z awanturników, włączając w to również Helenę oraz Astine, po mieszku pełnym kamieni szlachetnych. Już jeden rzut krasnoludzkiego oka pozwolił Torinowi stwierdzić, że było one warte minimum setkę standardowych złotych monet, jak nie więcej.
Raz jeszcze dziękuję za okazaną mojemu ludowi pomoc, jak również ponawiam pytanie: Czy jesteście zainteresowani dalszą pomocą w rozwiązaniu sprawy porwań?
Ja… – pierwsza odezwała się Astine. – Rozumiem, że to dla was bardzo ważne, ale ja… muszę odmówić. Muszę wrócić do domu i sprawdzić, czy wszystko w porządku. Obrazy z wizji, one… nie dają mi spokoju. Nie będę w stanie wam pomóc, kiedy o tym myślę i... Do tego wszystkiego Luna… moja wilczyca… ona…
Spokojnie Astine.Elely podeszła do dziewczyny i chwyciła ją za rękę. – Rozumiem co czujesz i nie musisz się o nic obwiniać. Jeżeli uważasz, że tak będzie lepiej, ja uszanuję twoją decyzję.
Kirkrim przyglądał się tej scenie w milczeniu, aż wreszcie zwrócił się do pozostałych.
Jaka jest wasza decyzja?

________________________
*Zakończę to tu i teraz.
**Pochowajcie resztę tego ścierwa.
 
Zormar jest offline