Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-12-2018, 20:30   #202
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Kręcenie się Jarvisa wokół budynku Złotopiórego Skowronka nie miało większego sensu. Czarownik i tak wolał czas na oczekiwanie powrotu Godivy, przeznaczyć na… zakupy. Nie dla siebie, a dla Chaai. Łakoma bardka powoli wykańczała zapasy swoich łakoci i mężczyzna uznał za stosowne uzupełnić nieco jej zasoby.
Niedaleko hotelu znajdowała się ciupelka tawerenka z dosłownie dwoma okrągłymi stolikami, po dwa miejsca siedzące. Nazywała się Coś Słodkiego i prowadziła ją mało radosna ekspedientka imieniem Voioelle. Nie liczył się jednak ni metraż przybytku, ni jego „wizytówka”, a to co kanajpka miała do zaoferowania. A miała tego sporo i to w tradycyjnym, niemagicznym wydaniu.

Po dziesięć rodzajów ciasteczek, herbatników, tartoletek, babeczek, bułeczek, rogalików, pierożków, pączuszków, paluchów, pampuchów, torcików, bezików… na słodko i na słono, z nadzieniem, z polewą i posypką. Do tego kandyzowane owoce i kwiaty tutejszej przyrody, w ofercie także pieczone w cieście lub zatopione w karmelu. Przeróżne ciągutki i pralinki, oraz lizaki na drewnianych patyczkach i ze trzy tuziny cukierków, zachwycających barwą i misterią wyrobu.
Ktokolwiek stał za tymi wyrobami musiał mieć nie tylko fach w ręku na najwyższym poziomie, ale także i czas i pasję…. ogromne podłoża pasji.
Przywoływacz nie był jedynym klientem, podczas gdy on przechadzał się pomiędzy koszami zasłaniającymi dwie ściany pomieszczenia. Posępna sklepikarka obsługiwała właśnie małą dziewczynkę, która zamawiała tartę cytrynową oraz paszteciki. W kolejce za nią stał nieco zagubiony mężczyzna, który nie wyglądał jakby było go stać nawet na samą gondolę tutaj. Stał jednak niewzruszenie, nieco z głupkowatym wyrazem na twarzy, nic sobie robiąc z jadowitego spojrzenia sprzedawczyni, której chyba było nie w smak obsługiwać kogokolwiek.

Gdy mała damulka odeszła od lady, chłopak podszedł na jej miejsce i spytał nieco się jąkając.
- C-czy m-ma-acie t-t-tort urodzinowy?
- Takie rzeczy pieczemy na zamówienie, bo nie zawsze się sprzedają, a produkty drogie - odparła Voioelle, której choć aparycja nie przyciągała to… głos już owszem. Miała cichy, melodyjny ton. Zaskakująco miły i przyjemny dla ucha i zupełnie nie pasujący do jej postawy.
- A-a-a jakieś… c-coś, c-co może uda-a-awać tort? - Nieznajomy nie dawał za wygraną, choć Jarvis słuchając go miał wrażenie, że ten nie należał do zbyt najbystrzejszych.
- Cóż… mamy tartę truskawkową z bezą wichtańską, oraz miodownik z orzechami krockimi i karmelem… do tego ciasto potrójnie czekoladowe i… - zaczęła wymieniać kobieta, ale przerwawło jej pytanie.
- C-co t-to z-znaczy… po-otrójnie cz-czekoladowe?
- To znaczy, że zrobione jest z trzech rodzajów czekolady. Białej, mlecznej i gorzkiej. Ale to bardzo, bardzo drogie ciasto… nie wiem czy pana stać.
- I-ile? - spytał jąkała, a gdy usłyszał cenę w wysokości stu pięćdziesięciu sztuk złota, odparł tylko: “B-b-biorę”.
Zdziwiona kelnerka dopytywała się o szczegóły zamówienia. Czy ciasto chciał zapakować i zabrać, czy zjeść na miejscu, czy może jakoś specjalnie udekorować? No i najważniejsze… chciała zobaczyć faktyczne pieniądze na ladzie.
Mężczyzna wyjął upchane po kieszeniach i sakiewkach złote monety, układając je rozsypane na ladzie i powiedział coś… co na chwile zatrzymało magikowi serce.
- P-p-poproszę… n-n-napisać… d-d-d-d-dla Bumi-i.

Czarownik bacznie przyglądał się młodzikowi, starając się zapamiętać jego twarz i porównać z tym co opowiadali mu strażnicy.
Rosły i umięśniony mężczyzna miał osmaganą wiatrem twarz oraz wiele blizn. Wyglądał jakby dawno temu miał bliskie spotkanie z rozwścieczoną pumą, która wgryza mu się w twarz. Jego prawe oko było całkowicie białe i zapewne ślepe, ale ta niepełnosprawność najwyraźniej nie przeszkadzała mu dalej w swojej pracy jaką było zapewne myślistwo. Stara skórzana zbroja, łatana była wiele razy, tak samo zresztą jak i buty, czy peleryna.
- Mam napisać Bumi czy Dla Bumi? - upewniła się ekspedientka. - Lukrem czy czekoladą?
- Cz-czekoladą… d-d-dla Bumi-i - sprostował nieznajomy, uśmiechając się jak potulny psiak, który w końcu został dostrzeżony przez swego pana.
- Chwileczkę… oddam naszemu kucharzowi, zaraz wracam. - Voioelle udała się z paterą ciasta na zaplecze, a tropiciel nie kłopotał się z wymawianiem kolejnych głosek i po portu pokiwał głową, nucąc coś pod nosem.
Jarvis zaś udawał niezainteresowanego sytuacją, cierpliwego klienta, czekającego na swoją kolej. Jeśli to miał być ów tajemniczy i czarujący Francis, to cała rodzina kupca uległa chyba zbiorowej hipnozie.

Sprzedawczyni po chwili wróciła z wykonanym napisem, pokazała go dla potwierdzenia, czy o to właśnie chodziło, po czym zapakowała ciasto i ostrożnie wręczyła klientowi. Ten grzecznie podziękował, zmagając się z własnym językiem, który nie chciał pracować tak jak powinien, po czym udał się do wyjścia.
Mag dostrzegł przez okno, jak nieznajomy rozgląda się raz w lewo, raz w prawo i zakłada kaptur na głowę by… rozpłynąć się w powietrzu.
Przywoływacz od razu wymamrotał coś pod nosem sięgając po najprostszą ze sztuczek jaką znali niemal wszyscy mistrzowie sztuk tajemnych. Chciał wykryć naturę magii, którą widział tu przed sobą. Dostrzegł dwie aury. Jedną w środku tawerny, a drugą na zewnątrz, splecioną z tą pierwszą. Ta druga też była o wiele silniejsza i pozwoliła określić, że mężczyzna udał się w prawą stronę.
Jarvis ruszył więc w tamtym kierunku, przeklinając pod nosem fakt, że nie próbował go złapać. Nie trzeba było się bawić w subtelności. Teraz.. dupa blada, wszystko przepadło. Czarownik nie miał na podorędziu żadnych użytecznych sztuczek. Poza wezwaniem psa i nakazaniem mu podjęcia tropu. Niewidzialność ukrywała przed wzrokiem, ale zapachy… to już inna broszka.
Mężczyzna zatem przywołał zaklęciem psa, zupełnie zapominając o ciastkach dla kochanki…

Szary kudłacz pojawił się przed nim. Zaszczekał radośnie i skoczył mu przednimi łapami na pierś, próbując wylizać twarz, gdy “magiczna aura” skręciła na mostek łączący dwa kanały.
- Czekolada… i zapach z nią związany. - Pies był niebiańskiej natury, więc łatwiej było mu wydawać polecenia. - Szukaj szukaj.
Burek zaniuchał w powietrzu, później zeskoczył na chodnik i zaczął węszyć przy ziemi. Chwile się zakręcił, po czym ruszył dość niepewnie przez most na drugą stronę kanału. Następnie maszerował wzdłuż alejki i wbiegł na kolejny mostek. U jego zejścia wyglądało jakby zgubił trop. Znowu zaczął się kręcić i rozglądać, aż w końcu pochwycił znajomy zapach i powędrował do bogatej karczmy Pod Jej Stopami. Był to stary budynek obudowujący wielgaśne drzewo. Psiak wparował przez otwarte drzwi i zygzakiem od stołu do stołu powędrował za bar, zatrzymując się przy zamkniętym przejściu na zaplecze, głośno szczekając.
Obsługa tawerny była w takim szoku, że nie zdążyła w żaden sposób zareagować. Szczęściem, nie było też wielu gości, którzy mogliby skarżyć się na obecność ujadającego sierściucha.
Jarvis zaś nie czekał, aż się otrząsną z oburzenia, od razu wszedł na zaplecze.
- Zaraz co pan!? - zaczął wydzierać się jako pierwszy barman, a jeden z kelnerów uzbrojony w srebrną tacę ruszył na przywoływacza, biorąc go… za złodzieja.
- STRAŻ! STRAŻ! WOŁAJCIE STRAAAAŻ!!! - Ktoś z tyłu zaczął krzyczeć w panice, gdy pies pchnął nosem drzwi i ruszył przez kuchnię, wymijając oniemiałych kucharzy, a później składzik w którym drzemał jakiś chłopiec. Futrzak zatrzymał się przy kolejnym przejściu, a gdy tylko mag je otworzył, czworonóg wybiegł na zewnątrz i ponownie zaczął się kręcić.
Znajdowali się aktualnie przy trzecim kanale od Czegoś Słodkiego. Niebianin ponownie złapał trop i ruszył jak po sznurku merdając ogonem, by dojść do… przystani gondol. Tam ponownie się pokręcił. Uszy mu oklapły, a on sam zaczął smutno piszczeć i skomleć, zapatrując się na zieloną wodę. Jarvis pogłaskał psa, a potem odesłał krótkim gestem. Sam rzucił kolejny czar też stając się niewidzialnym. Mieli jakiś trop. Na początek wystarczało.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline