Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-12-2018, 20:28   #201
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Zaniepokojona Hala popatrzyła na pracownice, po czym ściszyła głos. - Nie bardzo mogę opuszczać te podwoje… a w łaźni byłoby niegrzecznie rozmawiać z gościem. Co do samej kradzieży to… tylko moja córka była wtedy w pokoju. Podobno intruz wszedł przez drzwi, co wydaje się być nieprawdopodobne. Za dużo straży, za dużo zabezpieczeń, no i te magiczne hasła…
- Ja bym się nie obraziła na rozmowę w łaźni. Bardzo chcę pomóc. - Zabrzmiało to szczerze, mimo żaru w lędźwiach smoczycy na myśl o zobaczeniu nagiej mężatki.
- M-m… tu też jest dobrze - odparła stanowczo rozmówczyni Godivy, choć stanowczo to zbyt mocne słowo… jej ton był łagodny, acz nie znoszący sprzeciwu. Trudno się dziwić skoro była arystokratą. Władzę miała we krwi.
- Amal wtedy nie spała… mówi, że przyszedł koło północy i rozpoznała w nim Francisa choć… jak już wiesz, nikt za bardzo nie pamięta jak on właściwie wygląda.
- Mój brat wspominał coś o tym - mruknęła cicho skrzydlata, skrzętnie ukrywając rozczarowanie. Nie potrafiła się jednak gniewać na damę. Zacisnęła tylko dłonie na sukience, co by powstrzymać swoje smocze instynkty, nawołujące do spełnienia swoich pragnień. Może i nie była prawdziwym smokiem jak kiedyś Starzec, jednak i w jej naturze nie leżało samoograniczanie.
- Na pewno… sama? Przecież służba wydaje się was nie odstępować - dodała.
- W dzień nie odstępuje, ale w nocy ludzie potrzebują snu. Nasi niewolnicy odpoczywają i jedynie strażnicy zmieniają swoje warty i obchody, ale to również w jakiś odstępach czasowych - wytłumaczyła kobieta z pustyni. - Hanna i Anna spały w pokoju dla służby lub robiły to na co miały ochotę, nocami są wolne od usługiwania nam… ich właścicielom. Z tego co mówiły, czytały książkę pożyczoną z dołu i grały w kości z Fadlem oraz Quadamahem.
- Hasła… mógł się od kogoś dowiedzieć. To chyba jedyny sposób do ominięcia tego zabezpieczenia… poza jego rozproszeniem. A… nie… mógł je jeszcze stłumić. - Tymczasem mówiła do siebie Jaenette, marząc o nocy w sypialni Hali. - Ile trwają te odstępy czasowe i kiedy Amal zorientowała się, że nath zaginął?
- Rankiem Hanna zobaczyła, że jedna skrzynia była w innym miejscu niż zostawiła ją dnia poprzedniego, więc sprawdziła jej zawartość i wtedy się dowiedziała… Od razu poszła nas poinformować i wszczęła alarm. - Dama z Teheru zachowywała się trochę jak na odpytce u belfra, trzymała spuszczony wzrok i skubała nieznacznie ciasteczko, nie mogąc się zdecydować, czy chce je zjeść, czy nie.

Godiva zaś spoglądała na nią wygłodniałym spojrzeniem. Ona miała “apetyt”, ale niestety musiała pić kawę.
- Jak długo przebywał tu Francis… to znaczy tej nocy? - zapytała w końcu, przygryzając delikatnie dolną wargę. Im dłużej przebywała w towarzystwie cudzoziemki, tym bardziej ona budziła w niej pragnienie.
- Nie wiem… - przyznała bezradnie arystokratka. - Podobno był krótko i nie zorientował się, że Amal nie spała, ale… skąd wiedział do której skrzyni zajrzeć? I najważniejsze… dlaczego zabrał tylko nath? Przecież mógł wziąć całą szkatułkę.
- Kto wiedział o nath? Kto mógł wiedzieć? - zapytała smoczyca, przyglądając się kobiecie i ciesząc, że może jeszcze przebywać w jej towarzystwie. Szkoda, że tak licznym… pseudo wampirolożce przeszkadzała obecność córki i kręcących się wokół niej dziewcząt, przeszkadzał Gozreh i przeszkadzały szaty na ciele matrony. Ach… szkoda, że nie zgodziła się na łaźnię.

Hala zastanowiła się chwilę zanim odpowiedziała.
- Raczej każdy, prawdziwa kobieta powinna mieć swój zbiór biżuterii. Wątpię jednak by złodziej wiedział, że to rodzinna pamiątka, a nawet jeśli… to co z tego? To tylko kolczyk. Stary. Drogi. Niemagiczny. Dlaczego zabrał tylko jego? Dlaczego nie cały komplet? - Przetarwszy oczy dłonią, nałożyła sobie kilka pączków, które z wyuczonym dystyngowaniem zjadła, zasłaniając usta gdy przeżuwała.
- I jak on wszedł przez drzwi? Przez okno jeszcze rozumiem… ale przez drzwi? Dlaczego nikt go nie zobaczył? Może się ukrywał… to w takim razie dlaczego nikt go nie słyszał? I dlaczego akurat my? Nic mu nie zrobiliśmy oraz podobno nikt nie składał na nas żadnego zamówienia w okolicznych szajkach. Nie daje mi to spokoju.

Kocur upuścił kapelusik i wdrapał się na ramię swojej pani, by polizać ją po policzku i przy okazji szepnąć coś cicho. Godiva tylko skinęła głową i chciała coś powiedzieć zasmuconej matce, ale słowa uwięzły jej w gardle. Przez chwilę milczała. Napiła się kawy i mruknęła cicho.
- To bardzo stary kolczyk, prawda? Nie wiadomo kto go wykuł, jak trafił do rodziny?
- Stary dla ludzi - potwierdziła dama. - Ma niecałe pięćset lat. Amal będzie ósmym pokoleniem, który go odziedziczył. Podobno zrobił go ktoś z rodziny. Był to prezent od brata dla siostry. Niestety nic więcej nie wiem.
- A kto mógł wiedzieć o tym kolczyku? Gdzie się znajduje… na przykład? Bo złodziej chyba nie przetrząsnął bagażu - dopytywała się Jaenette.
- Amal i Hanna. Reszta ma tylko nikły ogląd tego co gdzie się znajduje, choć zdaje sobie sprawę z każdego dobytku jaki mamy i przewozimy. Kufer został przestawiony i tylko pobieżnie przetrzebiony. Tak jakby chciano dostać się tylko do tej szkatułki i nie głębiej - wyjaśniła Hala.
Smoczyca spojrzała za siebie, na córę i jej zaufaną służkę. Wyraźnie była czymś zmartwiona, westchnęła głośno. Następnie spojrzała znów na rozmówczynię, uśmiechając się blado. - A co ten złodziej mówił o sobie?
Kobieta oparła się w krześle i złożyła ręce na podołku.
- Raczej niewiele… to znaczy nic istotnego. Podobno żyje sam… to znaczy nie ma ani żony, ani rodziców, ale ktoś na niego łoży. Być może jest bękartem, którego ktoś chce trzymać cicho. Opiekuje się dzieckiem. Małą dziewczynką o słabym stanie zdrowia i dość ekscentrycznym podejściu do świata. Miła i wygadana, przypomina trochę kota. Ma swoje zdanie i chadza swoimi ścieżkami, ale czasami się da pogłaskać po głowie, oczywiście w sensie metaforycznym - sprostowała obcokrajowczyni. - Bumi, bo tak się nazywa, cierpi na magiczną chorobę po swoich rodzicach. Ma potworny katar i ciężko oddycha, przez co wygląda jak śmierć na chorągwi, jednakże dzięki tej chorobie ma magiczne moce. Amal wie więcej bo dziewczyny dobrze się dogadywały.
Godiva znów długo milczała, wpatrzona w Halę i zatopiona we własnych myślach i fantazjach. Wydawała się jednak czymś zasmucona. W końcu znów się odezwała.
- Czy ten ślub był planowany już dawno temu?
Po czym zbladła niczym kreda i jej oczy zaszkliły.
- Przepraszam. Nie powinnam o to pytać.
- Nie nie był - uspokoiła ją ciemnoskóra. - Ale naszą córkę odwiedził w domu obcy mężczyzna… gdy tylko plotka pójdzie w świat nikt nie uwierzy, że jest nietknięta. Chyba… że będzie miała męża. - Spojrzenie jasnych oczu wędrowało po hennistkach, a głos znacznie przycichł, gdy odpowiadała, tak by nie zostać podsłuchaną przez niepowołane uszy.
- Nath symbolizuje często dziewictwo… kradzież tego kolczyka jest… dość niefortunna, nie sądzisz?
- Bardzo… - stwierdziła cicho włóczniczka spoglądając na swoje dłonie. Ona bowiem już wiedziała, że Amal dziewicą nie jest. Jej matka też to musiała wiedzieć. A co jeśli dowie się pan młody w noc poślubną? Taki stary mężczyzna pewnie jest wdowcem… lub ma kilka żon. - To bardzo niefortunna sytuacja. Czy… ktoś wcześniej… próbował namówić pani męża do ożenku waszej córki ze sobą? Odrzucony zalotnik mógłby… unieść się dumą i chcieć zbezcześcić dobre waszej rodziny.
- U nas to kobiety zajmują się tymi sprawami - wyjaśniła Hala, ale nie było w tym ani cienia zarozumiałości czy drwiny spowodowane ignorancją smoczycy. - W zasadzie dopiero zaczęłam się rozglądać za dobrym kandydatem, ale czasy są niesprzyjające do powrotu na pustynię, więc do niczego poważnego, ani zobowiązującego nie doszło. Wątpię by to było to… musisz zrozumieć, że my nie zatrzymujemy się na długo w jednym miejscu. Jeden dekadzień i wyruszamy w dalszą podróż. Jeśli ktoś by na nas dybał… musiałby mieć przeogromne pokłady złota, by opłacić szpiegów, którzy by nas śledzili.
- Rozumiem… - Skinęła głową jaszczurza panna i zamyśliła się znów. Wpatrywała się w szyję arystokratki, desperacko próbując znaleźć kolejne pytanie, by podtrzymać rozmowę. - Aaaa... jaka była ta druga droga, ta z której zrezygnowałaś?

Opiekunka Amal wyglądala na zbitą z pantałyku, widać tak bardzo skupiła się na odpowiadaniu na pytania związane z kradzieżą, że zapomniała o ich wcześniejszej rozmowie.
- Słucham? Jaka druga droga? Dostania się tutaj? Nic o takim nie mówiłam
- Ja nie o tym… - zmieszała się Jaenette i zaczęła pospiesznie precyzować. - Wspomniałaś, że miałaś wybór między małżeństwem, a czymś jeszcze. I cieszysz się, że wybrałaś małżeństwo.
- Och… oooch… - Hala zarumieniła się zmieszana i spłoszona zarazem. - To nie do końca tak jak myślisz… to dość osobista sprawa o której wszyscy wiedzą… - Cmoknęła bezradnie i przewróciła teatralnie oczami. - Abdul nie jest moim pierwszym mężem. Wedle tradycji wdowa jest na utrzymywaniu rodziny męża lub zostaje odesłana z powrotem do domu… oczywiście nigdy więcej nie zostaje wydana. Moim pierwszym mężem był brat Abdula, który zmarł z powodu odniesionych ran w boju. Ja miałam zostać wysłana do rodziców, a moi dwaj synowie których urodziłam kilka miesięcy przed śmiercią Haqima mieli zostać w rodzinie. Abdul również był wdowcem i zaoferował mi małżeństwo oraz prawo do opieki nad dziećmi. Jedynym warunkiem była podróż, ciągła i nieustawiczna, bo ten nie lubi za bardzo swojej kultury i nie może zbyt długo wysiedzieć w rodzinnym domu.
- Nie dziwię się mu - mruknęła pod nosem skrzydlata w przebraniu, rozpalonym spojrzeniem wodząc za Teherką. Nie sprecyzowała jednak w jakiej kwestii się nie dziwi. Po czym dodała cicho. - Tu też małżeństwa są planowane, ale biorą w tym udział oboje rodziców i czasem starszyzna rodu.
- To musi być ciekawy widok… u nas czasem dwie matki nie potrafią się ze sobą dogadać… jakby miały dołączyć do tego całe zastępy powinowatów to pewnie obrady trwałyby miesiącami jak nie latami. - Zaśmiała się dama, rada ze zmiany tematu.
- Jarvis twierdzi, że to bardziej przypomina grę, szachy albo karty. Obie strony przychodzą i spotykają się ze sobą i gadają próbując ugrać jak najwięcej na tym ślubie. Posag żony bowiem może być różny. Nie ma z góry ustalonej wielkości, do tego dochodzą różne “uprzejmości”, które obie rodziny winny sobie udzielić po ślubie - wyjaśniła Godiva niezwykle rada z tego, że poprawiła kobiecie humor. Żeby jeszcze umiała rozpalić w niej ogień, który w jej trzewiach teraz płonął.

- Jjarvis to twój brat? - upewniła się Hala, gdy tymczasem jej córka zaczęła jęczeć i wzdychać.
- Iiileee jeszcze mam tak siedzieeeeć… ramiona mi cierpnąąąą… - poskarżyła się znudzona jak stary pies pokojowy.
- Nie jesteśmy nawet w połowie pani… - pisnęła jedna z artystek, łapiąc przedramie dziewczyny, by nie wytarła go przypadkiem w kołdrę.
- Bogooowieeee… zabijcie mnieeee!!!
Matrona uznała to za całkiem zabawną scenkę, zaśmiała się radośnie ukazując dołeczki w policzkach.
- Tak. Jesteśmy bardzo ze sobą zżyci. Łączy nas mocna więź… pewnie zostanę jego przewodniczką przed ołtarz… gdy się zdecyduje ożenić - wyjaśniła wojowniczka również uśmiechnięta i wpatrzona w rozmówczynię jak w obrazek. - Nasze rytuały nie są tak czasochłonne.
- A jest młodszy czy starszy od ciebie? - dopytywała się ciekawska jasnooka.
- Trochę starszy, bardzo chudy, wysoki i z długim nosem i długimi włosami - mruczała smoczyca, oczuwając cień zazdrości wobec Jarvisa. To, że był pierwszy w sercu Chaai Godivie nigdy nie przeszkadzało. Ale Halę chciała zatrzymać tylko dla siebie.
- I nikogo jeszcze nie ma? - zdziwiła się arystokrata. - Strasznie późno zawieracie tu małżeństwa… - Zatroskała się, jakby to miało dla niej jakiekolwiek znaczenie. - Musisz mu koniecznie kogoś znaleźć… może i jesteś młodsza, ale jako siostra i kobieta powinnaś się nim opiekować. Mężczyźni są tacy niepoukładani w codziennym życiu. Jak dzieci.
- On ma kogoś… bardzo blisko siebie. Tyle, że są zbyt zajęci romansowaniem by myśleć o ożenku. Ale to pewnie mojego brata czeka… kiedyś - wyjaśniła Niebieska i westchnęła ciężko. - To ja jestem samiutka i jak dotąd nie znalazłam właściwej osoby.
- Hmmm… to niedobrze, lepiej przemów mu do rozsądku zanim będzie za późno. Jestem pewna, że jego żona na pewno by zadbała i o twoje zamąż pójście. Jesteś w końcu taka ładna i grzeczna, wielu by chciało mieć taki kwiat przy sobie - odparła Hala z przekonaniem.
- Ładna? - speszyła się “wampirolożka”, czerwieniąc jak burak i zerkając na swoje dłonie. Jej serce waliło jak młot kowalski i jedynym dźwiękiem niepasującym do tej chwili, był śmiech kocura zduszony siłą łapy przyciśniętej do pyska.
- Już przyszła żona próbowała mnie swatać z paroma… osobami. Ale nie wyszło - wybąkała cicho Jaenette i kuksańcem “przypadkowo” zrzuciła “duszącego” się chowańca ze stolika.
- Nie wyszło? - Powtórzyła jak papużka ciemnoskóra. - Chcieli pewnie za duży posag na który cię nie stać? Och… nie przejmuj się, nie wiedzą co stracili. Znajdą się inni, którzy cię zrozumieją i będą szanować. Pamiętaj… miłość nie jest taka ważna przy ślubie, zresztą jeśli trafisz na odpowiednią osobę to i tak samoistnie się pojawi. Ważne jednak by mąż szanował cię i wspierał. To klucz do szczęśliwego małżeństwa.
- A jak to jest z pierwszą nocą... bywa tak straszna jak mówią? - zapytała Godiva, zgrywając niewinną dziewicę, co akurat było łatwe bo dziewicą nadal była. Niezbyt naiwną, za to bardzo ciekawską.
- Pierwsza noc poślubna jest straszna…. lądujesz w pokoju z całkowicie obcą sobie osobą i nie masz pojęcia co ze sobą zrobić - wyjaśniła pobłażliwie Hala. - Co się zaś tyczy defloracji… to już inna sprawa. W teorii powinna odbyć się podczas pierwszej nocy, ale para zazwyczaj jest tak zagubiona, że mijają tygodnie zanim się do siebie przyzwyczają i zbliżą, ale o tym… nikt nie mówi. - Rozciągnąwszy usta w szerokum uśmiechu, poruszyła dwuznacznie brwiami, jakby naigrywała się z tych wszytskich męskich przechwałek jakie krążyły od tawern po sale balowe.
- A kiedy robi się przyjemnie i jak nakłonić męża by było przyjemnie i co według ciebie jest przyjemne… - mruczała speszona i jednocześnie pobudzona skrzydlata, marząc o nocy poślubnej ze swoją rozmówczynią.
- O takich rzeczach dobrze wychowane kobiety nie powinny rozmawiać - speszyła się dama, a jej wargi zafalowały ni to w uśmiechu, ni grymasie. Przyłożywszy dłoń do policzka uciekła zawstydzonym spojrzeniem za okno…. tylko, że to było zasłonięte.

Tymczasem do pokoju weszła, zapewne, Anna. Smoczyca miała problem z rozpoznaniem która niewolnica była która, bo ubrane były tak samo i urodą do siebie zbliżone, choć miała niejasne wrażenie, że nie były spokrewnione.
Służka podeszła do swojej pani i szepnęła coś na ucho w obcym języku. Matrona słuchała w skupieniu, a jej twarz powoli sztywniała i przybierała twardy wyraz. Kiwnęła głową na znak, że rozumie, po czym dziewczyna ponownie wyszła.
- Obawiam się, że nasz czas powoli dobiega końca… zostali zapowiedziani nowi goście. Kobiety z rodziny pana młodego, przyszły odbyć puję i uczestniczyć w mhendi… twoje towarzystwo choć przyjemne… mogłoby wzbudzić u nich podejrzenia i krępujące pytania. Wolałabym… wolelibyśmy tego uniknąć - odparła przepraszającym tonem.
- Rozumiem. Kiedy mogłybyśmy się znów spotkać? Przypuszczam, że będę miała kolejne pytania i być może jakieś pomyślne wieści w sprawie nath - odparła z uśmiechem Godiva, starając się zdusić gniew kotłujący się w jej sercu. Z chęcią powyrywałaby rogi tym babsztylom.
- To będzie trudne przed ślubem… ale jeśli będzie to coś pilnego, proszę przyjść w każdej chwili. Ktoś na pewno cie wysłucha - odparła z przekonaniem Hala.
Gadzina z przylepionym uśmiechem przytaknęła głową, połykając tą gorzką pigułę, jaką była ta odpowiedź. Nie chciała wszak, by ktoś ją wysłuchał, tylko Hala właśnie.
Kocur wdrapał się na siedzisko i coś mruknął jej do ucha.
Smoczyca spojrzała na niego ze zdziwieniem i irytacją.
- Mój kot może tu zostać? Chyba jego obecność uspokaja Amal - spytała bez przekonania.

Teherka zrobiła wielkie oczy w zdziwieniu, które wykorzystała trzymana przez Hannę córka.
- TAAAK! Kotek niech zostanie, ale ty wo… - Nie zdążyła dokończyć bo jej służąca zakryła jej usta i przypilnowała by przestała się znowu wyrywać spod henny.
- Jeśli to nie problem… to jakiś czas może tu zostać… chyba… - rzekła w końcu opiekunka.
- To dobrze… Jak mu się znudzi, sam ucieknie… lub zniknie. Taką ma naturę - mruknęła smętnie smoczyca z zazdrością wpatrując się w Gozreha, który kocim zwyczajem lizał sobie łapkę.
Ciemnoskóra arystokrtka musiała chyba przetrawić te informacje, bo siedziała w milczeniu przypatrując się dziwnemu zwierzowi, którego do tej pory ignorowała. W końcu pokiwała spolegliwie głową. W tej samej chwili drzwi do pokoju ponownie zostały otwarte i niewolna weszła razem z zastępem pięciu hotelarek w fioletowych uniformach. Każda z dziewcząt trzymała krzesło lub taboret, który ustawiały pod ścianami, po chwili weszli mężczyźni z niskimi stolikami, a za nimi kolejne kobiety z obrusami i zastawą. Jedni wchodzili, drudzy wychodzili, zaczynał robić się zamęt i lekka panika, bo ktoś zapomniał wytrzeć widelczyków, a ktoś inny przyniósł nie te kwiaty co powinien i dawaj teraz zbiegaj cztery piętra, by zaraz ponownie po nich wbiec.
Fadl skorzystał z sytuacji i przekradł się do pokoju, by “dyskretnie” wyprowadzić Jeanette i przy okazji dowiedzieć się czego się dowiedziała. Smoczyca jednak była tak rozżalona rozstaniem z obecną miłością swojego gadziego życia, że w ogóle nie potrafiła wydusić z siebie zdań z sensem.

 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 18-12-2018, 20:30   #202
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Kręcenie się Jarvisa wokół budynku Złotopiórego Skowronka nie miało większego sensu. Czarownik i tak wolał czas na oczekiwanie powrotu Godivy, przeznaczyć na… zakupy. Nie dla siebie, a dla Chaai. Łakoma bardka powoli wykańczała zapasy swoich łakoci i mężczyzna uznał za stosowne uzupełnić nieco jej zasoby.
Niedaleko hotelu znajdowała się ciupelka tawerenka z dosłownie dwoma okrągłymi stolikami, po dwa miejsca siedzące. Nazywała się Coś Słodkiego i prowadziła ją mało radosna ekspedientka imieniem Voioelle. Nie liczył się jednak ni metraż przybytku, ni jego „wizytówka”, a to co kanajpka miała do zaoferowania. A miała tego sporo i to w tradycyjnym, niemagicznym wydaniu.

Po dziesięć rodzajów ciasteczek, herbatników, tartoletek, babeczek, bułeczek, rogalików, pierożków, pączuszków, paluchów, pampuchów, torcików, bezików… na słodko i na słono, z nadzieniem, z polewą i posypką. Do tego kandyzowane owoce i kwiaty tutejszej przyrody, w ofercie także pieczone w cieście lub zatopione w karmelu. Przeróżne ciągutki i pralinki, oraz lizaki na drewnianych patyczkach i ze trzy tuziny cukierków, zachwycających barwą i misterią wyrobu.
Ktokolwiek stał za tymi wyrobami musiał mieć nie tylko fach w ręku na najwyższym poziomie, ale także i czas i pasję…. ogromne podłoża pasji.
Przywoływacz nie był jedynym klientem, podczas gdy on przechadzał się pomiędzy koszami zasłaniającymi dwie ściany pomieszczenia. Posępna sklepikarka obsługiwała właśnie małą dziewczynkę, która zamawiała tartę cytrynową oraz paszteciki. W kolejce za nią stał nieco zagubiony mężczyzna, który nie wyglądał jakby było go stać nawet na samą gondolę tutaj. Stał jednak niewzruszenie, nieco z głupkowatym wyrazem na twarzy, nic sobie robiąc z jadowitego spojrzenia sprzedawczyni, której chyba było nie w smak obsługiwać kogokolwiek.

Gdy mała damulka odeszła od lady, chłopak podszedł na jej miejsce i spytał nieco się jąkając.
- C-czy m-ma-acie t-t-tort urodzinowy?
- Takie rzeczy pieczemy na zamówienie, bo nie zawsze się sprzedają, a produkty drogie - odparła Voioelle, której choć aparycja nie przyciągała to… głos już owszem. Miała cichy, melodyjny ton. Zaskakująco miły i przyjemny dla ucha i zupełnie nie pasujący do jej postawy.
- A-a-a jakieś… c-coś, c-co może uda-a-awać tort? - Nieznajomy nie dawał za wygraną, choć Jarvis słuchając go miał wrażenie, że ten nie należał do zbyt najbystrzejszych.
- Cóż… mamy tartę truskawkową z bezą wichtańską, oraz miodownik z orzechami krockimi i karmelem… do tego ciasto potrójnie czekoladowe i… - zaczęła wymieniać kobieta, ale przerwawło jej pytanie.
- C-co t-to z-znaczy… po-otrójnie cz-czekoladowe?
- To znaczy, że zrobione jest z trzech rodzajów czekolady. Białej, mlecznej i gorzkiej. Ale to bardzo, bardzo drogie ciasto… nie wiem czy pana stać.
- I-ile? - spytał jąkała, a gdy usłyszał cenę w wysokości stu pięćdziesięciu sztuk złota, odparł tylko: “B-b-biorę”.
Zdziwiona kelnerka dopytywała się o szczegóły zamówienia. Czy ciasto chciał zapakować i zabrać, czy zjeść na miejscu, czy może jakoś specjalnie udekorować? No i najważniejsze… chciała zobaczyć faktyczne pieniądze na ladzie.
Mężczyzna wyjął upchane po kieszeniach i sakiewkach złote monety, układając je rozsypane na ladzie i powiedział coś… co na chwile zatrzymało magikowi serce.
- P-p-poproszę… n-n-napisać… d-d-d-d-dla Bumi-i.

Czarownik bacznie przyglądał się młodzikowi, starając się zapamiętać jego twarz i porównać z tym co opowiadali mu strażnicy.
Rosły i umięśniony mężczyzna miał osmaganą wiatrem twarz oraz wiele blizn. Wyglądał jakby dawno temu miał bliskie spotkanie z rozwścieczoną pumą, która wgryza mu się w twarz. Jego prawe oko było całkowicie białe i zapewne ślepe, ale ta niepełnosprawność najwyraźniej nie przeszkadzała mu dalej w swojej pracy jaką było zapewne myślistwo. Stara skórzana zbroja, łatana była wiele razy, tak samo zresztą jak i buty, czy peleryna.
- Mam napisać Bumi czy Dla Bumi? - upewniła się ekspedientka. - Lukrem czy czekoladą?
- Cz-czekoladą… d-d-dla Bumi-i - sprostował nieznajomy, uśmiechając się jak potulny psiak, który w końcu został dostrzeżony przez swego pana.
- Chwileczkę… oddam naszemu kucharzowi, zaraz wracam. - Voioelle udała się z paterą ciasta na zaplecze, a tropiciel nie kłopotał się z wymawianiem kolejnych głosek i po portu pokiwał głową, nucąc coś pod nosem.
Jarvis zaś udawał niezainteresowanego sytuacją, cierpliwego klienta, czekającego na swoją kolej. Jeśli to miał być ów tajemniczy i czarujący Francis, to cała rodzina kupca uległa chyba zbiorowej hipnozie.

Sprzedawczyni po chwili wróciła z wykonanym napisem, pokazała go dla potwierdzenia, czy o to właśnie chodziło, po czym zapakowała ciasto i ostrożnie wręczyła klientowi. Ten grzecznie podziękował, zmagając się z własnym językiem, który nie chciał pracować tak jak powinien, po czym udał się do wyjścia.
Mag dostrzegł przez okno, jak nieznajomy rozgląda się raz w lewo, raz w prawo i zakłada kaptur na głowę by… rozpłynąć się w powietrzu.
Przywoływacz od razu wymamrotał coś pod nosem sięgając po najprostszą ze sztuczek jaką znali niemal wszyscy mistrzowie sztuk tajemnych. Chciał wykryć naturę magii, którą widział tu przed sobą. Dostrzegł dwie aury. Jedną w środku tawerny, a drugą na zewnątrz, splecioną z tą pierwszą. Ta druga też była o wiele silniejsza i pozwoliła określić, że mężczyzna udał się w prawą stronę.
Jarvis ruszył więc w tamtym kierunku, przeklinając pod nosem fakt, że nie próbował go złapać. Nie trzeba było się bawić w subtelności. Teraz.. dupa blada, wszystko przepadło. Czarownik nie miał na podorędziu żadnych użytecznych sztuczek. Poza wezwaniem psa i nakazaniem mu podjęcia tropu. Niewidzialność ukrywała przed wzrokiem, ale zapachy… to już inna broszka.
Mężczyzna zatem przywołał zaklęciem psa, zupełnie zapominając o ciastkach dla kochanki…

Szary kudłacz pojawił się przed nim. Zaszczekał radośnie i skoczył mu przednimi łapami na pierś, próbując wylizać twarz, gdy “magiczna aura” skręciła na mostek łączący dwa kanały.
- Czekolada… i zapach z nią związany. - Pies był niebiańskiej natury, więc łatwiej było mu wydawać polecenia. - Szukaj szukaj.
Burek zaniuchał w powietrzu, później zeskoczył na chodnik i zaczął węszyć przy ziemi. Chwile się zakręcił, po czym ruszył dość niepewnie przez most na drugą stronę kanału. Następnie maszerował wzdłuż alejki i wbiegł na kolejny mostek. U jego zejścia wyglądało jakby zgubił trop. Znowu zaczął się kręcić i rozglądać, aż w końcu pochwycił znajomy zapach i powędrował do bogatej karczmy Pod Jej Stopami. Był to stary budynek obudowujący wielgaśne drzewo. Psiak wparował przez otwarte drzwi i zygzakiem od stołu do stołu powędrował za bar, zatrzymując się przy zamkniętym przejściu na zaplecze, głośno szczekając.
Obsługa tawerny była w takim szoku, że nie zdążyła w żaden sposób zareagować. Szczęściem, nie było też wielu gości, którzy mogliby skarżyć się na obecność ujadającego sierściucha.
Jarvis zaś nie czekał, aż się otrząsną z oburzenia, od razu wszedł na zaplecze.
- Zaraz co pan!? - zaczął wydzierać się jako pierwszy barman, a jeden z kelnerów uzbrojony w srebrną tacę ruszył na przywoływacza, biorąc go… za złodzieja.
- STRAŻ! STRAŻ! WOŁAJCIE STRAAAAŻ!!! - Ktoś z tyłu zaczął krzyczeć w panice, gdy pies pchnął nosem drzwi i ruszył przez kuchnię, wymijając oniemiałych kucharzy, a później składzik w którym drzemał jakiś chłopiec. Futrzak zatrzymał się przy kolejnym przejściu, a gdy tylko mag je otworzył, czworonóg wybiegł na zewnątrz i ponownie zaczął się kręcić.
Znajdowali się aktualnie przy trzecim kanale od Czegoś Słodkiego. Niebianin ponownie złapał trop i ruszył jak po sznurku merdając ogonem, by dojść do… przystani gondol. Tam ponownie się pokręcił. Uszy mu oklapły, a on sam zaczął smutno piszczeć i skomleć, zapatrując się na zieloną wodę. Jarvis pogłaskał psa, a potem odesłał krótkim gestem. Sam rzucił kolejny czar też stając się niewidzialnym. Mieli jakiś trop. Na początek wystarczało.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 21-12-2018, 15:43   #203
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Chaaya czekała na czarownika w pokoju. Jarvis wyczuł jej spokojną obecność, zaraz po tym jak przekroczył próg goszczącego ich budynku. Mężczyzna mimowolnie przyśpieszył kroku, by czym prędzej spotkać się z ukochaną i zaspokoić tęsknotę za nią, oraz wymienić informacjami.
Niestety gdy tylko otworzył drzwi, dotarło do niego, że bardka wcale na niego nie czekała… bo smacznie spała zawinięta w kołdrę, leżąc w karkołomnej pozycji w poprzek łóżka. We włosach miała kilka papierków po schomikowanych ciągutkach, które znalazła wywracając pół szafy na lewą stronę i zostawiając ją na podłodze.
Dziewczyna pewnie nie spodziewała się tego co jej partner zamierzał uczynić. I oczywiście nie była tego świadoma… nie wiedziała, że zabrał się za sprzątanie ich pokoju.

Gdzieś w połowie porządków podszedł jednak do śpiącej kochanki, przysiadł się przy niej i delikatnie klepnął ją po pośladku.
- Obudź się moja śliczna. Będziesz miała gościa - mówił przy tym łagodnie.
Tawaif mruknęła coś pod nosem i na chwilę otworzyła oczy, zezując niewyraźnym spojrzeniem na siedzącego obok towarzysza, po czym odwróciła się do niego plecami.
- Dziś mam wolne, odeślij go do innej - odparła sennie, pakując sobie miękki róg kołdry pod głowę.
Mag miał nieodparte wrażenie, że tancerka w większej mierze wciąż spała i myślami była daleko w sennej krainie.
- Już ja ci dam… - Przywoływacz dał mocnego klapsa w pośladek złotoskórej. - ...spać w takiej sytuacji.
Uderzenie nie było jednak zbyt silne. Mimo wszystko, nie potrafiłby zrobić jej krzywdy.

Kurtyzana poderwała się momentalnie do siadu, jedną ręką podpierając się o materac, a drugą rozmasowując szczypiące miejsce.
- Aiyaa! - pisnęła ni to w gniewie, ni w strachu, rozglądając się bystro po pomieszczeniu i wbijając pełne wyrzutu spojrzenie w sprawcę całej pobudki.
- Wyglądasz równie uroczo, co apetycznie. Nie wiem czy się na ciebie rzucić jak wygłodniała bestia, czy przytulić - odparł z uśmiechem Jarvis i dodał. - W każdym razie… wypadłaś z pozycji najpiękniejszej w osobistym rankingu Godivy i właśnie pędzi tutaj z tego powodu.
Kamala zwęziła oczy w szparki i zacisnęła mocniej szczęki, wyraźnie poddenerwowana tym wyjaśnieniem. W końcu z niejakim wahaniem, który objawiał się lekkim opóźnieniem w działaniu, okryła się kołdrą i usiadła przodem do partnera, przyglądając mu się uważnie.
- Ma sporo pytań i nie wyjdzie stąd dopóki nie odpowiesz na nie. Im szybciej… tym prędzej opuści pokój - wyjaśnił czarownik, drapiąc się po głowie. - Ta cała wizyta związana ze śledztwem miała swoje… dziwne zakręty.
Dholianka pobladła, gdy zimna szpilka strachu przebiła jej serce. Bez słowa odsunęła się pod ścianę jak zaszczute zwierzątko i tylko wpatrywała się mężczyznę, jakby zobaczyła go pierwszy raz w życiu.
Wiedziała, by nie puszczać kochanka do prywatnych komnat obcych kobiet… wiedziała to! A jednak zgodziła się i teraz… mogła nie siedzieć przed nią ta sama osoba, która znała.
Niepewność i lęk zgarbił jej nagie ramiona, gdy pewny grunt pod nogami został utracony.

- Kamalo… skarbie… to Godiva tam była, nie ja. Ja uganiałem się jak głupi po mieście za naszym podejrzanym, próbując go śledzić i jeszcze dałem mu uciec - westchnął smętnie Jarvis. - Zamiast go złapać za fraki i wydusić ten przeklęty kolczyk. Skiepściłem… i teraz nadal musimy się użerać z tą misją.
Przyglądał się przez chwilę bardce, po czym wlazł powoli na łóżko, zaczynając się podkradać.
- A poza tym… pragnę cię… bardzo… mocno. Żadna z tamtych kobiet nie może się tobie równać… - Podchodził coraz bliżej. - Pragnę cię przycisnąć do łóżka, wielbić twoje nagie piersi, brzuch, łono… obsypywać pocałunkami skórę. Tak długo, aż zgodzisz się oddać mi twoje śliczne ciało na pożarcie mojej lubieżności.
Dziewczyna z pustyni próbowała mocniej wcisnąć się w ścianę, by zachować dystans między nimi. Słodki jad jakie wsączały w jej umysł myśli masek, budził ból w jej skroniach. Laboni od zawsze przestrzegała ją przed innymi kobietami. Młodsze, ładniejsze, bogatsze, zdolniejsze, sławniejsze… wszystkie mogły i potrafiły zdejmować uroki i czary z mężczyzn.
Chaaya musiała być zachowawcza i zapobiegawcza. Musiała być lepsza, ale i sprytniejsza od innych, by móc utrzymać klientów przy sobie.
Iii… jak zwykle się nie popisała. Zrobiła po swojemu i teraz masz ci los. Znowu to samo. Znowu jej nie wyszło…
Czarownik ją opuści, idąc w ślad za swoją smoczycą, a ona… znowu pozostanie sama i to jeszcze w tak odległym i obcym od jej domu miejscu.

Do jej myśli wciskał się jakiś obcy element, jakaś nuta próbująca przedrzeć się przez słowa licznych emanacji. Wizja… jej ciała leżącego na łożu godnym królowej i Jarvisa pieszczącego jej krągłości z niemal nabożnym oddaniem. Coraz wyraźniejsza, gdy się zbliżał ku niej. Gdy jego usta zaczęły muskać jej czubek nosa. Wizja pasująca do szeptów jego pożądania.
- Pragnę cię… bardzo… mocno… pragnę wielbić, pragnę dla siebie… kocham cię Kamalo - mruczał.
Sundari bardzo chciała uwierzyć w te słowa. Bardzo chciała ufać, ale jak można to było robić, gdy samemu sobie się nie ufało, a prawda z kłamstwem mieszała się w głowie?
Kobieta oparła czołem o czoło ukochanego, ciągle milcząc, lecz wyraźnie bijąc się z myślami. Była rozdarta pomiędzy dwoma światami. Tym rzeczywistym i tym nieprawdziwym, lecz który był który… nie wiedziała.
- Kocham cię Kamalo… chcę cię porwać ze sobą i zrobić cokolwiek, co mogłoby wywołać twój uśmiech… albo jęki rozkoszy - szeptał magik, posyłając do jej myśli kolejne wyuzdane wizje ich wspólnych zabaw. - Żadna kobieta nie może cię zastąpić. Nie ma śliczniejszej od ciebie. Nie ma godniejszej pożądania.

Kolejne kilka oddechów przebiegło im w kompletnej ciszy, gdy w końcu tancerka odezwała się cicho, szepcząc słowa pełne bólu: ja ciebie też kocham. Jej głos był jednak niepewny i pełen bojaźliwej rezerwy, jakby tawaif już poczęła na powrót budować wokół siebie mur ochronny przed światem.
- Kamalo… co powiesz na słodycze? Pokryję nimi całe twoje ciało, posmakuję, pieszcząc ciebie. Albo na odwrót? Albo zrobimy coś innego, co będziesz chciała - kontynuował swoje przekupstwa mężczyzna, tuląc się do tancerki. - Godiva wybrała sobie nową numer jeden, ale ty.. nadal jesteś pierwsza i jedyna w moim sercu. I możemy zrobić cokolwiek, byś upewniła się co do tego.
Na słowo klucz jakim było “słodycze”, kurtyzana przytaknęła cicho, skubiąc palcami róg czarownikowego kołnierzyka.
- Zjadłabym… - odparła, ale gdy uświadomiła sobie, że mag mógłby w tej chwili odejść, by je kupić, spanikowana capnęła go i przysunęła do siebie.
- Powiedz co… poślę Godivę. Zgodzi się za obietnicę otrzymania odpowiedzi na swoje pytania - mruknął Jarvis, głaszcząc Dholiankę po włosach. - Ja ze swojej strony, mój smakołyk już pochwyciłem i mam ochotę go schrupać.
- Wolę od cie… no… jak ty mi kupisz… - sprostowała speszona dziewczyna i szybciutko dodała. - Później. Tylko my we dwoje… Proszę?
- Dobrze… tylko my we dwoje - zgodził się jej kochanek. - Gdzie chcesz i co chcesz… uprzedzam, że jeśli zdamy się na mój gust, to będzie bardzo słodko.
Jarvis ujął delikatnie jej podbródek i spojrzał w oczy. - A teraz… oczekuję na kolejne twoje kaprysy moja śliczna boginko.
Chaaya cofnęła głowę, rumieniąc się.
- Zostań przy mnie… - burknęła cicho, wyraźnie mając kłopot z wypowiadaniem swoich myśli na głos. - Teraz… i kiedy będzie pytać.
- Dobrze… i nie martw się… będę myślami przy tobie. Ba, będą to bardzo nieprzyzwoite myśli, dotyczące tylko ciebie. Wywołujesz u mnie pragnienia, nawet śpiąc z wypiętym w górę tyłeczkiem - szeptał mag. A tymczasem do drzwi ich pokoju zaczęła łomotać smoczyca.
Kobieta przytuliła mocniej swojego towarzysza i kiwnęła głową na znak, że rozumie.
- Niech już wejdzie… - poprosiła nieco zmachana sytuacją.

Godiva weszła wezwana telepatycznie czarownika. Ubrana szykownie, zupełnie nie w jej stylu. Wyraźnie rozkojarzona i nie spoglądająca w kierunku nagiej kurtyzany, podeszła do łóżka i przysiadła na jego skraju, patrząc w ścianę.
- Jak to jest… z rozwodami w twojej kulturze? - zapytała po dłuższym gapieniu się we wzorki na słojach boazerii.
Sundari zastanowiła się chwilę, rada, że jej osoba była ignorowana. W ten sposób nie czuła się bardziej niezręcznie niźli musiała. W końcu zebrała myśli do kupy.
- W teorii istnieją, w praktyce… prawie w ogóle. To wielki dyshonor na rodzinie… na obu rodzinach. Mężczyzna musi się borykać z łatką osoby, która nie umie utrzymać kobiety przy sobie, a kobieta zazwyczaj robiona jest na dziwkę. Problematyczną i niechcianą personą w towarzystwie. Zakałę rodu.
- A co… jeśli mężczyzna taki odkryje, że… jego przyszła żona… nie… właściwie to obecna żona, bo w noc poślubną… nie jest dziewicą? - zafrapowała się skrzydlata, spoglądając w podłogę.
- Jeśli… nie wiedział, że nie jest… to może być nieprzyjemnie - odparła po namyśle bardka. - Wszystko zależy od umowy podczas zaręczyn. Ślub może zostać cofnięty razem z formalnościami finansowymi.
- Jarvis… myślisz, że Hala wie? - zapytała nagle smoczyca, spoglądając na swojego jeźdźca, zajętego przesyłaniem do głowy tancerki sprośnych fantazji na temat tego co będą robić po słodyczach. Ton głosu Godivy był smętny, a ona sama… miała łzy w oczach.
- Ja nie wiem… Jeśli wie, to dobrze to ukrywa. Ale jeśli tak naprędce montują ożenek, to pewnie musi wiedzieć - odparł zafrapowany sytuacją mężczyzna.
- Czy… to znaczy, że dziewczyna została zgwałcona? - zapytała tawaif po chwili napiętych obserwacji obojga towarzyszy.
- Nie… sama rozłożyła nogi przed czarodziejem. Dała się nabrać i pozwoliła mu zabrać dziewictwo - odparła sarkastycznie Niebieska. - Pyskata koza.
Najwyraźniej panna młoda nie przypadła jej do gustu.
- Dokładnie tak. Dziewczyna została uwiedziona, acz… dochodzi do tego magia. Jej wybranek w rzeczywistości nie jest tak czarujący, jak sobie wyobraża - rozjaśnił sytuację przywoływacz.

Złotoskóra podrapała się po policzku, próbując ogarnąć sytuację. Choć bardzo się starała to niestety, nie potrafiła pojąć swojego miejsca w tej scenie.
- Tooo… - zagaiła niepewnie, przygładzając fałdy na kołdrze. - Co teraz?
Sprawy kto z kim i dlaczego się przespał nie za bardzo jej interesowały, w jej życiu takie rzeczy były na miejscu dziennym i kobieta nie widziała w nich problemu, nawet wtedy gdy wiedziała jak takie ekscesy były potępiane przez kulturę w której wzrosła.
- Nie wiem właśnie. Jej rodzice wydają ją pospiesznie za mąż, za jakiegoś starucha z dalekich krain. Tylko jak on odkryje, że… ona nie jest czysta, to… on jest pewnie bogaty i potężny i może być urażony… i może być skandal...i … - zaczęła pospiesznie tłumaczyć smoczyca. - I chcę tego oszczędzić Hali.
- A ile lat ma pan młody? - spytała Kamala spoglądając na czarownika i pytając go telepatycznie.
~ Kim u diabła jest Hala?
~ Wielka obecna miłość Godivy, która cię u niej zastąpiła. Matka panny młodej ~ wyjaśnił jej wybranek, tuląc ją mocniej do siebie. ~ Niemniej jej uczucia nie wpływają tak na mnie, jak moje na nią, więc Hala na mnie nie robi takiego wrażenia. Nawet przefiltrowana przez jej emocje.
- Z tego co zrozumiałam, jest chyba w okolicy wieku jej ojca - zamyśliła się skrzydlata. - Na tyle doświadczony by zauważyć malinkę na jej piersi… skoro ja zauważyłam przez ten krótki moment. - Pięści smoczycy momentalnie zacisnęły, aż chrupnęły kości.
Tancerka wyraźnie wzdrygnęła się na taką reakcję i tylko bardziej naparła plecami na ścianę.
- Ile… jak… Podano ci wiek w latach, czy w porach suchych? - Chaaya nie chcąc dostać przypadkiem w zęby, ostrożnie ważyła każde słowo, a swoje odczucia ukryła na dnie serca.
- Nieee… ale ta pyskata dziewucha wyraźnie była niezadowolona z wybranka rodziców i zasugerowano mi, że to przez różnicę wieku. Więc chyba jest stary, albo… bo ja wiem… ma za dużo czarciej krwi? Albo wężowej? Albo innej? Jego swatki nie były za bardzo ludzkie… - Godiva znów się rozluźniła.

“Co ona pierdoli?” zaskrzeczała babka nie wytrzymując całej tej paplaniny.
“Na pewno nie Halę…” stwierdziła kąśliwie Umrao, która na wieść o czarciej krwi zaczęła myśleć o łuskowatych… penisach.

- Swatki? Jakie swatki? To nie uzyskali jeszcze zgody? - Zdziwiła się na głos kurtyzana, zastanawiając się kto i jak prowadzi te całe negocjacje weselne, że do tej pory nie było jeszcze oficjalnego potwierdzenia ze strony rodziny pana młodego.
- Noo… tego nie wiem. W każdym razie przedstawiciele czy przedstawicielki, czy czymkolwiek one były… te od pana młodego, przybyły deczko przede mną. I były dziwne. - Wzruszyła ramionami wojowniczka. Spojrzała na swego partnera i zamknęła oczy dodając. - Skupię się na nich, żebyś mógł je pokazać Chaai.
Dholianka przygryzła wargę i popatrzyła w rozbawieniu na ukochanego, ciekawa co z tego wyniknie, skoro jej czaruś był nieco… zamknięty na takie sprawy.
Na szczęście ostatnio radził sobie z tym coraz lepiej, przesyłając jej swoje wyuzdane myśli i fantazje.
- Przymknij oczy… będzie mi łatwiej i tobie - poradził, a gdy tak uczyniła to… zobaczyła je, trzy rogate zakutane w tkaniny postacie. Posłańców pana młodego.
- Nie wiem czy już zrękowiny były, czy może ustalali szczegóły ceremonii. Gozreh twierdzi, że są z doliny Indrusu. Ale co on tam może wiedzieć - doprecyzowała smoczyca.
Jarvis usłyszał jak bardka wstrzymuje oddech pełna zdziwienia i niedowierzania, gdy zobaczyła przybyszów. Owe westchnienie było również przepełnione niewypowiedzianą tęsknotą, ale i lękiem.

- Zaszła jakaś pomyłka, to nie mogą być swatki, ani nikt z rodziny pana młodego… to Saferanie z rodu Safery… potomkowie nagi. Oni nie bratają się z ludźmi. Widzę czarodziejkę wody… to ta w czerwonym. Wojownika, ten w czarnym i kapłankę… eh… no… daemonów - wyjaśniła, gdy emocje przestały w Kamali bulgotać.
- Możliwe… w każdym razie przybyły do rodziców panny młodej - odparła spokojnie smoczyca, mało zainteresowana całą sprawą tych Saferanów.
- Niemniej pewnie domyślasz się jakie to interesy zbliżają ten lud i kupców z twojego ludu? - zaciekawił się z kolei magik.
Kurtyzana uciekła spojrzeniem w bok, skubiąc palcami skórkę na ustach. Potomkowie Safery byli tak blisko niej, a zarazem tak daleko od ich domu… to nie wróżyło nic dobrego. Czegoś tu szukali… czegoś lub kogoś.

“Czy ja ci opowiadałam kiedyś jak spotkałam Saferę?” zagaiło wspomnienie babci, które rozsiadło się gdzieś pomiędzy ogrodem wspomnień, a ulubioną kryjówką swojej wnuczki.
“Wiemy…” Zawtórowały znudzone dziewczęta, nie mające ochoty słuchać nudnej, przydługiej i pewnikiem zmyślonej historii. Bo naga z opowieści miała tyle lat, że nawet smok tyle by nie wyżył.

- Cóż… magia, potężna magia to ich domena. Artefakty więżące duszę, a raczej ich setki, tysiące - odparła lekko drżącym głosem bardka.
- Tego w okolicznych bagnach jest pewnie dość, by ich zainteresować. Jak i konkurencja w postaci miejscowych nag, jeśli wierzyć opowieściom. - Zadumał się przywoływacz, drapiąc po podbródku. - Ale czy kupiec miałby coś co ich interesowało, bardziej niż artefakty ukryte na bagnach?
~ Upieczemy sobie parę rogatych babek, jeśli wejdą nam w drogę ~ stwierdził pogardliwie Starzec, po czym dodał. ~ Nie mają z nami szans. Zresztą dlaczego miałyby szukać ciebie, skoro to mnie szukają... tyle, że nie nagi, a czarty.
- Mógłby być w posiadaniu informacji lub… składowej pewnej rzeczy pewnego kogoś. Ta niebieska nie służy żadnym bogom… nie służy nawet istotom z piekieł czy niebios… to niedobrze, że tu jest - wyjaśniła oględnie Kamala, kiedy to antyczny smok znowu poczuł na sobie owe swędzące spojrzenie gdzieś z pustki. Para zuchwałych ślepiów, która pozostawała poza jego zasięgiem poznawczym, czerpała wyraźną satysfakcję z tego, że to ona góruje.
- Wiem… doskonale wiem co to są daemony. I nie boję się. I ty się nie bój - stwierdził mężczyzna, czule obejmując kobietę, całując jej czoło. - Można się na słabsze z nich natknąć, jeśli się pójdzie w bardziej niebezpieczne miejsca. Można ich ubić także… Obronię cię przed nimi. Nie martw się.
- Rozerwę je na takie kawałeczki, że trzeba będzie godzin by poskładać ich szczątki do kupy - odparła zadufana w swoje siły Godiva.

“Będziesz musiała mu w końcu powiedzieć prawdę o Ranveerze…” Mlasnęła zdegustowana Laboni, wyraźnie niezadowolona, że nikt nie chciał słuchać jej epickiej i bohaterskiej opowieści o heroicznych wyczynach z nagą w tle, a nawet o głównej roli.

- Zapewne masz rację… ja się na nich nie znam i nigdy żadnego nie spotkałam - odparła cicho i polubownie tawaif z pustyni, a Starzec przyłapał ją na kłamstwie.
- Tak czy siak… ci rogacze przyszli chyba przy okazji ślubu, więc raczej nie nasz problem - oceniła smoczyca i spojrzała na Jarvisa ze złośliwym uśmiechem. - A ty już opowiedziałeś jak to spaprałeś sprawę goniąc jąkałę z tortem urodzinowym?
- Och! Kto ma urodziny? - Rozpromieniła się tancerka, rada ze zmiany tematu i… nieco głodna. Na pewno nie pogadziłaby tortem.
- Bumi. Źródło magii i uroku. Bo ten jąkała nie uwiódłby nawet pokojówki zamkowej, nie mówiąc już o kupieckiej córeczce - wyjaśnił Jarvis smętnie. - I tak... zawiodłem na całej linii. Zamiast bawić się w tropiciela, powinienem pochwycić chłopaka przy pierwszej okazji.
- Bardzo dobrze zrobiłeś! Nie wiadomo jak był silny… - odparła prędko Chaaya, najwyraźniej zupełnie nie wierząc z możliwości bojowe swojego kochanka. - Ach… ale to takie słodkie i urocze, że kupił jej tort urodzinowy… - Westchnęła nagle, przykładając dłoń do policzka, rumieniąc się w rozmarzeniu i nieco śliniąc od nagłego przypływu apetytu. Ale hm… coś nie dawało jej spokoju.
- Zaraz… słodkie? Jesteś pewien, że się nie pomyliłeś i to jest ten sam, który uwiódł, wykorzystał i okradł niewinną dziewczynę? - Zdziwiła się tą oczywistością kurtyzana, której takie zachowanie mocno nie pasowało do łotra jakiego sobie wyobrażała.
- Zbyt wiele faktów pasowało do niego. Opis w szczegółach się zgadzał, używał dość potężnego przedmiotu i zabrał torcik dla Bumi. Może i masz rację, że taki zbieg okoliczności wydaje się zbyt szczęśliwy, ale… - wzruszył ramionami mag. - ...ma to trochę sensu.
- A kogo to obchodzi, lepiej zastanówmy się jak pomóc Hali. Z pewnością ten ślub zakończy się jakimś dramatem. Jak to zmienić? - wtrąciła Godiva.
- A skąd takie przeświadczenie? - zaperzyła się bardka, która z żalem stwierdziła, że skrzydlata była równie upierdliwa gdy kochała się w innej, co wtedy kiedy kochała się w niej samej.
- Może przyszły mąż wie, że dziewczyna nie jest dziewicą… o… albo ona mu nie dała a jedynie otworzyła usta? Hę? Pytałaś się jak to z nim robiła? Nie… więc nie wiesz jak jest.
- Nie. Bo Hala była w pobliżu. W innym przypadku panna młoda musiała by udać się po uzdrawiające czary do jakiejś świątyni. - Westchnęła smoczyca i dodała cicho. - Gdybym była pewna, że to wszystko jest udawane, że rodzice wiedzą i amant też… to bym się tak nie martwiła.
Złotoskóra przewróciła oczami i spojrzała znudzona na mężczyznę obok.
~ To był twój pomysł by tam iść… teraz sam się użeraj z konsekwencjami… ~ burknęła butnie, mając dość walczenia z ciągłymi skrajnościami ze strony niebieskołuskiej.
~ Ktoś musiał ~ odparł Jarvis na swoją obronę. Po czym zwrócił się do swojej partnerki.
- Spróbuj się dowiedzieć czegoś w porcie. Masz znajomych w straży, jesteś jedną z nich. Może tam odkryjesz coś więcej - zaproponował, a to wystarczyło by Godivę znów wstąpił wojowniczy duch. - Tak zrobię! - zakrzyknęła, po czym ruszyła do drzwi, by zająć się tym zadaniem.
- Papa… - Pożegnała się Dholianka, machając do znikających za drzwiami plecach wojowniczki.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 22-12-2018, 16:31   #204
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

- Naprawdę myślisz, że się czegoś dowie? - spytała z powątpiewaniem Chaaya, rozluźniając się, gdy już byli sami. Puściła kołdrę i przestała się okrywać, po czym wyprostowała nogi i zamachała palcami, uśmiechając się łagodnie i w speszeniu. Najwyraźniej nadal nie czuła się pewnie po tych wszystkich zapewnieniach miłości czarownika.
- Myślę… że… mam ochotę zedrzeć z ciebie kołderkę, rzucić na łóżko i całować gdzie popadnie.
I mężczyzna nawet zaczął to czynić, zsuwając z niej okrycie. - A ona jest zmotywowana, uparta, twarda… może się jej udać. Potrafi być urocza, jeśli ma ku temu powód.
Kobieta udała strwożoną jego “groźbą”, a może i nawet troszeczke była.
- Jarrrvisie… - mruknęła cicho, lecz uśmiech rozciągał się w coraz szerszej łódeczce na twarzy. - Chciałabym coś zjeść - dodała przepraszającym tonem.
- Mhmmm... postaram się być szybki.
Kochanek pchnął, zadziwiająco delikatnie, kurtyzanę na łóżko. Nachylił się i zaczął muskać skórę jej piersi i brzucha opuszkami palców, językiem, ustami.
- Ty się zrelaksuj i powiedz na jakie to smakołyki masz ochotę.
- Na smażony ryż z jajkiem, mięsem i sosem sojowym, oraz na ciasteczka i herbatę z mlekiem i przyprawami - odparła mu nazbyt pewna swoich potrzeb. - ...i czekoladę… i na więcej ciasteczek… i zawijane cukierki o kwiatowych smakach.
Sutki złotoskórej stwardniały i przyoblekły skórę w gęsią skórę, pytaniem było jednak co bardziej na nie podziałało… dotyk maga, czy wygłodniałe marzenia właścicielki.
- Znajdziemy bez problemu taki przybytek. Chyba, że już wiesz gdzie chcesz zjeść posiłek. - Mężczyzna zaś skoncentrował uwagę i pieszczoty swoich ust, właśnie na tych twardych szczytach, a palcami sięgnął między jej uda. Był delikatny w swoich pieszczotach, acz tawaif czuła się nieco jak degustowany smakołyk. Jakby jej ukochany naprawdę miał ochotę ją skonsumować, dlatego dziewczyna starała się wyjść naprzeciw jego chęciom… lecz niestety nie mogła się skupić.
Nastrój tancerki choć skryty za woalem ponętnego ciała spolegliwie leżącego i dającego się dotykać, był nieco napięty, nieco nerwowy, trochę zmęczony i oziębły. Ciało reagowało na bodźce, lecz serce było nieobecne. Myśli pognały w głąb umysłu, szepcąc złowrogie i pesymistyczne mantry, które niczym krwiożerczy pasożyt zaczęły się wkręcać między wspomnienia, a teraźniejszość, wszystko przy tym plącząc.

Tajemnicza Hala przyćmiewała swą poświatą blask w orzechowych oczach, a dostojni Saferanie wpędzali w bojaźń, jeśli wręcz nie paranoję.
Dholianka zagryzła dłoń, wędrując nieobecnym spojrzeniem po suficie, by w końcu wyjrzeć za okno na pochmurne, białe niebo. Chciała wyjść… albo lepiej nie… chciała zwinąć się w kłębek i ukryć pod łóżkiem… nie… to też nie to czego chciała. Gdyby tak mogła usnąć i przespać wszelkie kłopoty… przeczekać, aż problemy same się rozwiążą i obudzić się, gdy nie będzie musiała walczyć o kochanka, bo nie pozostanie żadna kobieta na tym świecie, która mogłaby go ukraść, oraz zniknie każde niebezpieczeństwo, które mogło na nią czyhać.
Przywoływacz zauważył jej nie predyspozycję. Oczywiście nie potrafił przeniknąć myśli Kamali i zrozumieć gryzące ją problemy. Niemniej znał ją na tyle, by wiedzieć, że coś jest nie tak jak powinno.
Usiadł i pogłaskał bardkę po brzuchu.
- To ubieramy się i wyjdziemy zjeść to co sobie wymarzyłaś? - zaproponował przyjaźnie i speszył ją tymi słowy jeszcze bardziej, gdyż kobieta drgnęła nieco spazmatycznie, jakby przygotowywała się na cios, po czym rumieniąc się z zażenowania, przeturlała się na brzeg łóżka, siadając i spuszczając bose stopy na podłogę.
Kiwnąwszy głową w potwierdzeniu, zgarnęła włosy na prawą stronę, skubiąc opuszkami ich końcówki… zapominając, że w sumie to ona była tu naga i zanim wyjdą musi się ubrać…

- Czy wszystko… w porządku? - zmartwił się Jarvis, przyglądając się czule ukochanej, najwyraźniej zaniepokojony jej rozkojarzeniem. Ta podskoczyła w miejscu, wizgając cicho, ponownie przyłapana na rozterce. Obejrzawszy się na partnera spytała poważnie i nieco udręczonym głosem.
- Czy ona jest naprawdę taka ładna? Nie kłam… powiedz mi jak ona wygląda! - Przestraszona własną reakcją, Sundari zakryła usta i czmychnęła schować się za przepierzeniem szafy, siadając na stercie ubrań.
- Nic nie mów… nie chcę wiedzieć.
- Kto jest ładny? - zapytał zaskoczony jej zachowaniem magik i usiadł na stoliku, przyglądając się dziewczynie.
- Nie patrz na mnie… - poskarżyła się boleśnie, chowając twarz między palcami. - Nie po to się schowałam, byś na mnie patrzył…
- O kim ty mówisz… o Hali? - ciągnął czarownik i potarł podstawę nosa dodając. - Cóż. Nie wiem jak ona wygląda. Godiva zagląda mi do głowy i przegląda moje wspomnienia, ale ja tego nie czynię. Ja nie zaglądam jej do wspomnień i nie doświadczam ich. Wystarczą mi moje. Jedynie pytam o informacje. Wiem, że Godivie Hala bardzo się podobała i z tego co udało mi się wywnioskować z jej raportu… zadurzyła się w niej, ale… nie widziałem jej.
Na początku kurtyzana miała ogromny problem z przyjęciem słów ukochanego i wyglądała jakby chciała sobie co najmniej wydrapać oczy. Na szczęście to co usłyszała podniosło ją nieco na duchu, a może wskrzesiło fałszywą iskierkę nadziei. Chaaya niezależnie od tego czy wierzyła w prawdomówność Jarvisa, czy nie, uczepiła się tej odpowiedzi jak rozbitek dryfującej beczki.
Na rumianej buzi pojawiło się kilka czerwonych plam, świadczących o tym, że tancerka niedługo zacznie chlipać, tak więc by zachować resztki “godności” wstała i zaczęła przeszukiwać ubrania, burcząc coś o prywatności i schowaniu się, a więc NIE patrzeniu na nią.
- Dlaczego miałbym zaglądać do głowy Godivy? Zwłaszcza gdy wiedziałem, że bardzo nie chcesz bym widział żeńską część domu. Czyżby łaziły tam nago? To jakieś tabu? Czy robiły jakieś nieprzyzwoite rzeczy? - Przywoływacz wypowiadał na głos swoje myśli, drapiąc się po podbródku i… od czasu, do czasu, próbując podglądnąć przebierającą się towarzyszkę. - No nie wiem… myślę, że jakby Godiva przeszła tam inicjację, to by paplała bez ustanku o tym.

“Bo jest kobietą i masz nie patrzeć na inne kobiety tylko na mnie…” wyznała dobitnie Laboni, po czym zaszczebiotała pożądliwie. “Powiesz mu to, czy nie powiesz? - Nie powiesz, bo jesteś tchórzem…” odpowiedziała na własne pytanie, pełnym jadowitego sarkazmu tonem.
“Bez Deewani jesteś nikim… to nie to samo co Chandramukhi… ach… złote czasy minęły i musimy użerać się z taką nędzną…”
“A właściwie to ktoś widział ostatnio Deewani?” zaciekawiła się Umrao, mając głęboko między cyckami co teraz babka opowiadała.
Natychmiast maski się rozbudziły, zastanawiając się, czy któraś “widziała” swoją siostrę lub wyczuła jej aurę.
“Pewnie się gdzieś chowa” skwitowały. “Albo siedzi u Starca. Tak… ostatnio coś się dziwnie dogadują. Może się zakochała? No co ty ona? Jest za głupia. Hihihi.”
~ Wy ludzkie kobiety to jesteście jakieś dziwne. Taka Godiva, choć tylko pośledni rodzaj smoka, wie, że należy dobitnie przekazać podbitemu przez siebie wrogowi, że przegrał i jest jej jeńcem. A skoro wy trzymacie swojego Jarvisa za jego ogonek, to czemu nie wyjawicie mu swych żądań? I nie zmusicie do posłuszeństwa? ~ wtrącił swe mądrości antyczny, “znudzonym” pozornie tonem. Jakby zupełnie “przypadkiem” podsłuchał ich przekomarzania, a nie ciągle je podsłuchiwał.
“Dobrze wiesz dlaczego!” odpowiedziały panny chórem, na co emanacja Pasji wyraźnie się ożywiła.
“A ciebie kto trzyma za ogonek? Jeśli jesteś wolny to ja z chęc…”
“Na miłość wszystkich bogów!” zapiszczała zażenowana i zawstydzona Nimfetka, kwiląc cicho i próbując znaleźć pocieszenie w opiekunce, ale tylko dostała mentalnego kopa.
~ Ludzkie kobiety nie potrafiłyby sobie poradzić z dzikością pożądania prawdziwego smoka. ~ Prychnął dumnie Starzec i wzruszył skrzydłami. ~ Poza tym ta cała Hala należy do Godivy… mogła ona pozwolić mu zagarnąć ciebie, ale drugiej samicy mu nie odda. Więc tu akurat jesteście sojuszniczkami.
“Przetessstuuuj mnie…” zawołała pobudzona Umrao, przyprawiając o mdłości resztę.
“Niech ją ktoś zamknie…” poprosiła całkiem poważnie zdegustowana Ada, która chcąc nie chcąc musiała porzucić planowanie włamania się do Skowronka, by inne mogły rywalkę rozszarpać.
“Deewani to zawsze robiła. Właśnie… ona to “umiała”.” Wytłumaczyły się dziewczęta, które wyraźnie nie chciały przebywać w otoczeniu “wyklętej”.

Najdelikatniejsza z masek uciekła z płaczem do wspomnienia z pawiami, gdzie zabunkrował się czerwonołuski i jakby tego było mało, przysiadła pod jego grotą i zaczęła płakać tak… że słyszał ją i “na dole” i “na górze” jednocześnie.
~ Mógłbym… ale zmiana w człowieka jest taka… cóż… poniżająca i w ogóle ~ tymczasem Starzec zaczął się wykręcać z tej pułapki, w którą sam wlazł mówiąc za wiele. ~ Poza tym, macie już kochanka do wykorzystywania.
“Aaależ możesz zamienić mnie w smoczyyycę… ja się wcaaale nie obraż…”
“ZAMKNĄĆ JĄ!” zapiała babka. “ZAMKNĄĆ! NIE OBCHODZI MNIE JAK, MACIE JĄ ZAMKNĄĆ!” Wydzierała się jak w ukropie, mobilizując, całą osobę kobiety do “wzięcia się w garść” i wyciszenia.
~ No nie wiem czy pozwolić ci na taki zaszczyt ~ burknął speszony smok i miało się wrażenie, że ten plan jeszcze mniej mu się podoba. Czyżby... czuł się niepewnie w towarzystwie pokrytych łuską samic?

Dholianka przebrała się w skromną i schludną szatę, choć dobór bielizny powalał ekstrawagancją. Całość jednak uwieńczyła szalem, którym owinęła swoje barki i głowę tworząc prowizoryczny kaptur w którym się schowała.
- Jestem gotowa - odparła cicho, składając ręce na podołku.
- Mogę patrzeć, czy mam prowadzić cię z zamkniętymi oczami? - zażartował czarownik na razie odwrócony do niej bokiem i zerkający w stronę drzwi.
- Tylko troszkę - odparła niby to niechętnie kobieta, podchodząc bliżej i biorąc go delikatnie za rękę.
- Wyglądasz… - Zamyślił się Jarvis, przyglądając dziewczynie. Uśmiechnął się czule. - Jak świeżo rozkwitły kwiat. Tak niewinnie i delikatnie.
Uścisnął jej dłoń mocno, jakby bał się, że mu ucieknie.
- Jesteś zjawiskowo piękna Kamalo - mruknął cicho i zmysłowo.
Sundari kłamałaby, gdyby zaprzeczyła, że jej serce niezadrżało z radości od tego komplementu. Rozciągnęła usta w delikatnym uśmiechu. Kiwnęła głową, nakrywając ich złączone ręce dłonią.
- Bardzo cię kocham Jarvisie - wyznała szeptem i zaraz ukryła się głębiej w cieniu kaptura, strosząc się jak przepiórka. - Głodna jestem…
- Ja ciebie też kocham Kamalo. Chcę cię pochwycić. Przycisnąć do siebie i już nie puszczać - rzekł czule mag, sięgając dłonią pod kaptur i czule muskając policzek bardki. - Nie ma żadnej, która mogłaby z tobą się mierzyć w moim sercu.

Tawaif zmieszała się tym dotykiem i wyznaniem. Czuła wstyd za swoje niedojrzałe zachowanie, ale i satysfakcję. Wielką, ogromną satysfakcję, rozlewającą się ciepłym płomieniem po podbrzuszu.
Z tego wszystkiego zapomniała wszystkie dobre odpowiedzi, zachowane właśnie na takie chwile, więc tylko kiwnęła głową i mruknęła spolegliwe “mhm”, momentalnie załamując się nad swoją niedołężnością.
Obróciła więc twarz i cmoknęła przelotem opuszki ją gładzące i ponownie się nastroszyła, czując jak jej kuraż coraz bardziej topnieje.
- No to chodźmy już coś zjeść - odparł ciepło jej ukochany i pociągnął Chaayę ze sobą.
Opuścili pokój, karczmę, wyszli w miasto, by szukać przybytku, który spełniłby kulinarny kaprys złotoskórej.
A ona sama… czuła się podczas tej wędrówki jak na pierwszej randce. magik był grzeczny i delikatny. Nie puszczał jej dłoni, ale trzymał ów dystans, choć miała cały czas wrażenie, że tylko czeka okazji by rzucić się na nią i całować do utraty tchu.


Za poradą gondoliera popłynęli do miejscowej knajpy “Heretyk Smaku”. Dziwna to była nazwa dla restauracji, tym bardziej, że sam przybytek okazał się zaskakująco skromny i klasyczny.
Okrągłe stoliki, drewniane krzesełka, żadnych ekstrawagancji na ścianach. Same nudne pejzaże. Za to były karty dań i te były… herezją. Tutejszy mistrz kuchni serwował pomieszanie z poplątaniem. Zestawiał dania z różnych kultur ze sobą, mieszał składniki i przyprawy i każdemu nadawał fantazyjne nazwy. Dlatego też musiał opisywać co się kryje pod “Perłowo chmurką” i że “Piekielna przechadzka” nie ma wiele wspólnego z Piekłem.
Bardce o dziwo całkiem spodobała się wizja mieszania ze sobą różnych kuchni. Z wyraźnym zainteresowaniem lustrowała kartę, wczytując się w rozpiskę składników przy jednoczesnym próbowaniu sobie wyobrazić jak takie danie mogłoby smakować.
Ostatecznie jednak wybrała to na co miała od samego początku ochotę.
“Buszujący w soi” bo tak się właśnie nazywał smażony ryż (uprawy z pustyni) z bagiennym kurakiem (z La Rasquelle), fioletowym groszkiem (z gór Zmarnowanej Nadziei) i słodkogorzkim szpinakiem (z równikowej sawanny) w akompaniamencie octu ryżowego, czosnku, imbiru, zielonego sezamu i sosu sojowego, a wszystko to przykryte sadzonym jajkiem ze szczypiorkiem z oddzielnym sosem w słoiczku składającego się w pięciu różnych wyciągów z roślin, przywiezionych prosto z krain Deszczowych Lasów, bardzo blisko miejsca gdzie została porwana w niewolę.
By dołożyć dziwaczności zamówienia, wybrała sobie także czaj z trawą cytrynową, anyżem i czerwonym pieprzem.

Jarvis zadowolił się zaś skromniejszym w składniki zdaniem, pieczonym sandaczem z egzotycznymi przyprawami z krain dalekiego wschodu i południa… oraz miejscowymi pajęczymi jajami, którymi ów pieczony sandacz miał być obłożony. Do tego wino z przyprawami.
Biuściasta i ładniutka służka przyjęła zamówienie i szybko zniknęła z ich pola widzenia, pozwalając na rozglądnięcie się po dość pełnym obecnie miejscu. Sądząc po strojach, ten przybytek był ulubionym miejscem bogatych kupców i... magów. Zwłaszcza takich w bardziej klasycznych strojach. Z długimi szatami i szpiczastymi kapeluszami. I długimi brodami.
~ Pozerzy ~ zakpił Starzec, szybko też poczuł myśli swojego naczynia, które z ironią stwierdziło to samo o nim samym. Kobieta jednak nie zdobyła się na komentarz, przyglądając się z dość dziecinnym zainteresowaniem brodatym mędrcom, którzy kojarzyli jej się z opowieściami babci, którymi raczyła młodziutką wnuczkę przed snem.
Zachód wyglądał właśnie jak ci magowie. Miejsce pełne wiekowych merlinów, pazernych smoków, rycerzy na białych rumakach i porwanych księżniczek.
Odkrywając świat kurtyzana moco się rozczarowała, gdy okazało się, że jej wyobrażenia nie do końca (bo w ogóle) nie zgadzały się z realnością, chłodnych i zielonych krain.

Nie musieli długo czekać nim potrawy i trunki trafiły przed ich twarze. Mocno aromatyczne potrawy, sądząc po intensywnych zapachach.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 23-12-2018, 12:48   #205
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Starzec zaś zniknął w świadomości Chaai, wędrując pomiędzy jej wspomnieniami, z każdą chwilą coraz bardziej karlejąc. Jego postać zmieniała się. Stawała się bardziej ludzka i brodata. Stara i silna.


[media]http://i.ibb.co/vdxBXG1/diatytuy8ar.jpg[/media]

Przemieniony smok kierował się do miejsca w którym ukrywała się Nimfetka i z tego powodu uznał, że musi zniżyć się do przyjęcia ludzkiej postaci. By nie siać paniki.
Dziewuszka zdążyła już ucichnąć, bawiąc się wraz z pawiami w cieniu drzewa złotokapu. Ogromny ptak o białych piórach i czerwonych ślepkach, drzemał, wspierając łebek na jej drobnym ramieniu, gdy drugi rubinopióry i przez to wyglądający jak feniks, dawał się głaskać na jej kolanach, cierpliwie znosząc iskanie i mierzwienie czubka na głowie.
Tu z pewnością antyczny nie musiał się obawiać nieproszonego towarzystwa. Wspomnienie w którym się znajdował nie przedstawiało sobą żadnej wartości jeśli chodzi o pokłady historii noszącej go kobiety. Miejsce to było senne, cholernie upalne i jak na pustynię mocno wilgotne. Nic się tu nie działo i nikogo tu nie było, oprócz młodej tancerki i zmęczonego ukropem drobiu.

Gad został dostrzeżony przez grupę szaroburych perliczek, które podniosły wrzawę na którą odpowiedziały samce. Cztery pawie o tradycyjnym ubarwieniu zleciały z dachu altany, by powitać i pewnikiem podziobać w łydki gościa.
Maska pisnęła cicho spomiędzy gałęzi kwiatów, przyglądając się ze strachem wielkoludowi na swoim podwórku. Choć Ferragus zmniejszył się do, według jego punktu widzenia, błachych rozmiarów, przewyższał on bojaźliwą emanację prawie trzykrotnie.
Czerwonołuski popatrzył na nią i mruknął gniewnie.
- Co się strachasz? Gdybym chciał cię zjeść lub twoje ptaki to bym to dawno zrobił. Ale będąc tylko duszą nie odczuwam głodu… Nie gdy twoje ciało jest łakomczuchem.
Po czym podszedł do najbliższej fontanny i… wlazł do niej zanurzając się cały, aż po siwą głowę, którą zresztą podstawił pod strumień wody tryskającej z pyska kamiennej kobry.
Bardka nie odpowiedziała, tuląc się do czerwonopiórego pupila, nieznacznie wykrzywiając przy tym ustka w falbankę. Z Deewani chyba dzieliła jedynie wygląd. Jej siostra była butna i odważna jak młode, rozbrykane pisklę smoka, tymczasem ona bała się nawet własnego cienia i była tak samo poradna co kilkudniowe kocię… czyli wcale.

Starzec jednak nie wydawał się specjalnie zwracać na nią uwagi. Przez chwilę nawet wydawało się, że śpi, aż nagle...
- Zaśpiewaj mi - zażyczył sobie.
Dziewczynka mruknęła coś pod nosem wyraźnie zafrasowana i przykładając palec do ust zaczęła szukać w pamięci jakiś piosenek, które mogłyby się spodobać potężnemu drakonowi.
- Ma być smutne czy wesołe? - spytała w końcu, nie wiedząc na co się zdecydować.
Smok spojrzał na Nimfetkę i zastanowił się. - Ma być… twoja ulubiona.
Nie była to chyba dobra odpowiedź dla kobiety, która nie wiedziała co to znaczy coś lubić, niemniej młodziutka tawaif wstała i podeszła do fontanny, opierając drobne rączki o jej brzeg i patrząc z nadzieją w oczach, spytała.
- Znasz pieśń Deewani Mastani?
- Nie znam żadnej. Śpiewaj - odparł gad, przeciągając się leniwie. - I nie strachaj się. Dopóki siedzę w twoim umyśle, ty i twoje siostry jesteście pod moją opieką. A wierz mi, to wielki zaszczyt.

Maska splotła drobne palce ze sobą i uśmiechnęła się szczęśliwa, że dostała pozwolenie, po czym przymykając powieki i delikatnie gibiąc się na boki, zaczęła przywoływać z pamięci orkiestrę sitarów, dzwoneczków i bębnów, z chórem fakirów na czele.
Następnie wzięła głęboki wdech i zaczęła swój cichy, wyjątkowo erotyczny i nostalgiczny popis wokalu, opowiadając historię Mastani, która została znana na cały świat z powodu swojego szaleństwa - miłości.
Cóż… nic dziwnego, że kurtyzana odważyła się uciec z mężczyzną, gdy już za młodu karmiona była takimi ckliwymi opowieściami.
O dziwo Ferragus wydawał się też gibać, jednocześnie drzemiąc w fontannie i słuchając głosu dziewczuszki.
- Bardzo ładnie - ocenił z lekkim uśmiechem na brodatej twarzy.
- Naprawdę? - rozentuzjowała się emanacja, klaszcząc w ekscytacji. - Podobało ci się?! Ach ta piosenka jest taka ładna… trochę smutna, ale jednak szczęśliwa… taki trochę słodko-gorzki temat. Bo widzisz… bo to jest o miłości, wiesz? Takiej prawdziwej, szalonej miłości, bo Mastani była księżniczką podbitego państwa i zakochała się w najeźdźcy, który był obcej wiary, ale ona i tak za niego wyszła - zaczęła trajkotać jak najęta, będąc wyraźnie w swoim żywiole.
Antyczny kiwał jedynie głową, nie przeszkadzając jej w tym. Wtrącił jedynie, gdy przerwała by nabrać oddech.
- O miłości. Twoja rasa wszędzie pisze piosenki głównie o niej - stwierdził popisując się swoją niezmierzoną wiedzą.
- A nieprawda - wytknęła mu dumnie bardka, zadzierając nosek, wyraźnie rada, że komuś “dogadała”. - Śpiewamy też o wojnie, o śmierci, o rodzinie, albo o bogach - wyjaśniła rezolutnie, oblizując w przejęciu usta.
- Kiedyś nam Ranveer zaśpiewał o wojnie, trochę się bałyśmy, ale nie było tak strasznie.
- Piosenki nie są straszne, to tylko słowa z dźwiękiem… ryk… smoczy ryk. To dopiero jest straszne - wyjaśnił podniośle antyczny, uśmiechając się niczym drapieżnik. - A ja jestem straszny?

Nimfetka dość słabo słuchała jego wypocin, bo na wspomnienie wojownika, zaczęła kicać i hasać, robiąc przy tym dziwne gesty i miny. Prawdopodobnie naśladowała jakiś bojowy taniec, ale w jej drobnym wykonaniu przypominała raczej rozbrykaną małpkę niż groźnego wojownika.
- Tylko z wyglądu… - odpowiedziała żywo, przysiadając się na murku i machając beztrosko nogami. - Jak się odezwiesz, nie jesteś taki straszny… - dodała ze szczerością, uśmiechając się pod nosem. - Chcesz zobaczyć jak Ranveer śpiewa? Zrobił dla nas całe przedstawienie! A Raga jego rodu jest straszna niczym ryk burzy!
- Phi… - Prychnął barbarzyńca w kąpieli. - Pokaż mi tego Ranveera, zobaczymy czy ta jego Raga potrafi zrobić wrażenie na istocie, która jest uosobieniem strachu i potęgi.
- Jupiii! - zawołała radosna tancerka, zeskakując na trawę. - To nie tutaj, chodź, chodź… musimy iść do namiotu, przysiąść się przy tronie - wytłumaczyła niczego nie tłumacząc.
- Hej… tego nie było w planie - obruszył się Starzec, który nie planował ruszyć zadka z wody. Ale ostatecznie opuścił fontannę marudząc coś pod nosem o namolnych sikoreczkach.

Panna pognała przodem, wesoło chichocząc i prowadząc swojego kompana w głąb budynku, który pełnił rolę swoistej biblioteki wspomnień. Nie wszystkich rzecz jasna… tylko tych, które z jakiegoś powodu pamiętała.
Nie musieli daleko odchodzić, by natrafić na komnatę, która wciągnęła ich do przestronnego, dusznego i nieco zakurzonego namiotu. W środku zebrała się całkiem spora grupka, mocno opalonych mężczyzn. Na oko antycznego było ich około dwustu, moooże z jakimś małym hakiem, czyli dla niego na jedno chapsnięcie paszczą.
- Chodź, chodź, chodź… tu, tu, tu… - nawigowała Chaaya, łapiąc Starca za rękę i prowadząc go między zamrożonym tłumem do nieznacznego wzniesienia na którym stało krzesło usłane skórami. “Tron” niestety był zajęty przez już nie taką młodą tawaif o zdecydowanie ponętniejszych kształtach niż teraz. Jej ciało ozdobione było zawiłymi tatuażami z henny i okryte jedynie z przeźroczystą, mlecznoróżową tunikę. Na dekolcie pyszniła się wspaniała złota kolia z setką rubinów układających się w promienie słońca, którym był wielki tęczowy opal.
- Usiądź tu… tak tu będzie dobrze - pytlowała maska, wskazując miejsce obok krzesła. - Tak, tak… tu jest idealnie! - Zapiszczała w podnieceniu, po czym zanim gad mógł wtrącić swoje trzy miedziaki, że jako pradawny i wiekowy smok należy mu się miejsce w samym centrum… wspomnienie nagle ruszyło, a huk trąb jakie zatrzęsły całym miejscem, nie dość, że ogłuszyły go na dobre kilka chwil, to skojarzyły mu się z kamienną lawiną i wodospadem ogromnej ilości wody.
Wojownicy zaczęli tańczyć i śpiewać pod przewodnictwem niczym nie wyróżniającego się przywódcy.
Od natychmiastowego wezbrania emocji w ciele Kamali, Starzec zgadł, że to musi być ten sławny Ranveer i jego sławna armia, która ponoć jest nie do pokonania.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=l_MyUGq7pgs&frags=pl%2Cwn[/media]

Niestety, choć Raga Malhari faktycznie była niczego sobie to reszta okazała się dość… delikatna i niemal słodka, chyba tylko po to, by oglądająca to kurtyzana nie padła ze strachu. Czas również robił swoje, niedociągnięcia i dziury w pamięci były zastępowane wyobraźnią, co wszystko dodatkowo jeszcze mocniej ugładzało cały pokaz.
Mężczyźni wywijali fikołki i tupali o ziemię, wzburzając tumany kurzu i wprawiając podniesienie w drżenie i dudnienie, co wyraźnie podobało się obu paniom. Choć wspomnienie Sundari zachowywało się dumnie, to Nimfetka już nie. Ona tańczyła, klaskała, piszczała i przyśpiewywała, będąc wyraźnie w swoim żywiole i pod wielkim wrażeniem całego wydarzenia.
Coś jednak czerwonołuskiemu nie dawało spokoju, gdy spoglądał na średniego wzrostu generała. Jego spojrzenie, choć utkwione w kobiecie obok niego, miało w sobie coś, co dobrze znał. Głębię, której w żaden sposób nie mógł dosięgnąć. Dziwną i tajemniczą osobowość, której zwykły człowiek nie posiadał, ba… żadna istota tego planu nie miała takich zdolności. Dziwna pustka, szydząca, chłodna i głodna, hipnotyzowała właśnie “księżniczkę” na tronie, pod postacią ponętnego kochanka.
Oczywiście mogło to być tylko zniekształcenie wywołane tym, że młode dziewczątka podkochują się takich “mrocznych” amantach… tak więc pamiętała Ranveera, jako bardziej tajemniczego niż był w rzeczywistości. Jeśli nie… to cóż… czuć było w jej wybranku nieludzką krew.
Niemniej w tej chwili i tak miało to znaczenia. On był martwym wspomnieniem, a Starzec władcą tego ciała i umysłu.
- Jarvisa też nakłonisz do takich wygibasów na swoją cześć? - spytał ironicznie w końcu.
- Jarvis nie jest wojownikiem - odparła zziajana dziewczynka, zgarniając kosmyki z czoła. - Podobało ci się, podobało? Mnie się bardzo podobało! Deewani idealnie naśladuje ich ruchy, ja tak nie potrafię, za bardzo się wstydzę stroić groźne miny… - wyjaśniła i tym sposobem sama siebie speszyła.
- Tak podobało, podobało… choć lot godowy smoków jest bardziej piękny i majestatyczny - stwierdził Ferragus łaskawym tonem.
- Naaaaprrrrawdę? Potrafisz ładniej latać od Nveryiotha? - zdziwiła się tancerka, robiąc wielkie jak spodki oczy. “Latająca żaba potrafi latać lepiej od Nveryiotha”: chciał odpowiedzieć gad, ale nie mógł, gdy wpatrywały się w niego te słodkie spodki. Wzruszył więc ramionami dodając.
- Oczywiście.
- Łoooo… - odpowiedziała jakże składnie maska, robiąc jeszcze większe oczka, niźli to było możliwe. Wyraźnie nie wiedziała co z tą wiedzą począć i co gorsza… chyba ta informacją co nieco ją przerastała, bo tylko rozdziawiła usta i tak niemo stała.
- Potężne, majestatyczne bestie krążące w powietrzu. Dzikie i nieujarzmione. Smocze gody są zachwycające - puszył się Starzec.
- Łoooo… - zawtórowała z fascynacją Nimfetka, nadal będąc całkowicie oszołomioną tą kwestią.
- Zostawił byś dziecko w spokoju - burknęła w progu wejścia Laboni, trzymając się pod boki. - Stary zboczeńcu, zachciało ci się dominować małe dziewczynki…
Maska, schowała się szybciutko za postawnym mężczyzną i wyglądała niepewnie na wspomnienie babki.
- A ty tu czego? Znów potrzebujesz zmiany pieluszki? - fuknął Ferragus, splatając ręce razem. - Znajdź sobie inną maskę do tego.
- Wyjdźcie z tego wspomnienia… to JĄ nadwyręża - zaordynowała kobieta, gromiąc lodowatym spojrzeniem kolejnego awatara zramolałej jaszczurki.
- Tak babciu…. przepraszamy - chlipnęła tancerka i pociągnęła swojego wielgachnego kompana za łokieć.
- Nie nazywaj mnie babcią ty mała kurewko! - syknęła dumnie matrona, odwracając się do nich tyłem z zamiarem oddalenia się.
- “Prababcia” pasowałoby lepiej… a mumia byłaby określeniem właściwym - stwierdził smok, uśmiechając się ironicznie do Nimfetki. Ta była jednak zbyt strapiona, by jakkolwiek odpowiedzieć. Wyciągnęła ich oboje ponownie na spiekotę ogrodu, a drzwi do “namiotu” zamknęły się z cichym skrzypnięciem.
Babka odchodziła od nich spokojnym krokiem, kryjąc się w cieniu pnących róż o herbacianym kolorze. Najwyraźniej nie miała nawet potrzeby, by odpowiadać komuś tak miałkiemu jak gad bez ciała. Swoje zadanie wykonała i musiała wrócić do pilnowania stada owieczek, a raczej dziweczek.

Nimfiątko odezwało się gdy byli już w stu procentach sami.
- Było bardzo fajnie… może następnym razem też się razem pobawimy? - Uśmiechała się przy tym łagodnie i głupiutko, prawdziwie niewinnie, zupełnie jak aniołek, że aż dziw brał, że mogła ona służyć swym ciałem za pieniądze.
- Możemy… z pewnością możemy - odparł Starzec, uśmiechając się czule, niczym lis do głupiego gąsiątka. Wkrótce wszystkie maski będą pod jego subtelnym wpływem! Tak przynajmniej sobie wyobrażał.
Chaaya rozciągnęła szerzej usta, wyraźnie uradowana i bez słowa pobiegła w głąb ogrodu. Być może się bawić, a może ukryć gdzieś w cieniu i zapaść w drzemkę.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 23-12-2018, 14:54   #206
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Sprawa honoru cz. 4,0

Godiva nie bardzo znała się na tym całym… uwodzeniu. Tym bardziej, na subtelnym podejściu do mężczyzn. Wolała siłowe rozwiązania. Niemniej tym razem musiała podejść do sprawy bardziej finezyjnie i nie wzorować się w zachowaniu na Chaai. Na szczęście nie była to jedyna kobieta we wspomnieniach jej partnera. Smoczyca zakupiła nieduży garniec piwa i z takim “uzbrojeniem” i w mundurze służbowym, udała się do posterunku straży w porcie… choć oczywiście uczyniła to po służbie.
Budynek w którym strażnicy mieli miejsce, był obskurny i mały. W środku paliło się kilka, kopcących lampek, które nasycały, i tak duszne i smrodliwe, powietrze dymem. Za stołem siedziało dwóch dryblasów, grających z nudy w karty, kiedy trzeci prowadził księgę wpisów i odbierał zapłatę od nowo przybyłych do miasta.
W pomieszczeniu obok słychać było więźniów, którzy pijani i mocno wkurwieni, wyzywali się nawzajem nie szczędząc przy tym przekleństw. Smoczyca miała wrażenie, że w tym dystrykcie to była norma.
Nikt nie zwrócił też na nią uwagi, chyba oprócz znudzonych kolejkowiczów, czekających na przyjęcie ich przez kronikarza.
- Hej… widzę, że spokój tu ostatnio - rzekła Godiva, uśmiechając się wesoło i bez ceregieli stawiając na stole swój zakup.
- Chuja a nie spokój. Pas… - odparł jeden z osiłków, rzucając swoją talię na stół. Popatrzył podkrążonymi i zapitymi oczkami na garnek, po czym wyszczerzył gębę w której brakowało kilku zębów. W tym jeden ślad był świeży, a opuchnięta warga świadczyła o tym, że gość niedawno się z kimś prał.
- Sama słyszysz jak drą mordy - dodał drugi, wstając by przynieść jakieś kubki. - Żeby jeszcze pokłócili się o babę… ale te psie fiuty kłócą się o chłopca.
- Znaczy… obaj się do jednego przystawiali, czy co? - zapytała zaciekawiona skrzydlata, zerkając w kierunku cel.
- Czort ich wie… jak dostaliśmy wezwanie to już krew się lała - zarechotał szczerbaty, rozpieczętowując naczynie i nalewając do trzech względnie czystych kubków piwa. - A ty co tu robisz, nie ma cię w portowej rozpisce dzisiaj.
- Raczej rościli sobie do niego prawo… chyba zadurzeni są na amen… - Drugi z mężczyzn upił porządnego łyka. - Aaaah… jutro im przejdzie.
- Jakiś czas temu zamknięto małą dziewczynkę… za złodziejstwo. Jakiś szlachcic o imieniu Francis ją wykupił… wiecie coś o tym? - zapytała Godiva z miłym uśmiechem.
- Kochanieńka… wiesz ile my przymykamy dziewczynek i chłopców, którzy się za takie podają? Całe te doki to pieprzony burdel na kółkach…
- I złodziejstwo… jedno wielkie, parszywe, śmierdzące złodziejstwo. Złodziej złodzieja okrada - wtrącił się w wywód przedmówcy mężczyzna z pełnym uzębieniem.
- A wiesz za co ją przymknięto? - spytał po wypiciu browca gość o zapitych oczkach. - W księgach łatwiej się znajdzie…
- A ile takich dziewczynek ktoś wyciąga z celi? - zaciekawiła się smoczyca.
- Niewielu… ale nie prowadzimy rejestru, kto przychodzi po więźniów. Chyba, że wymierzona jest za niego kaucja. Dzieciaki z tego rejonu nie mają nikogo, kto mógłby za nich zapłacić, więc i tak niczego im nie naliczamy - wyjaśnił jej ten bardziej zadbany mężczyzna. - Co się tak w ogóle o to wypytujesz? Chyba nie nasłano cie na kontrole co?
- Załatwiam przysługę dla znajomego - odparła ze śmiechem Godiva. - Taka mała, blada dziewczynka mu coś ukradła. O imieniu Bumi, kumpel chce to odzyskać. Gdzieś posłyszał, że ją pochwycono na kradzieży w dokach, ale… zanim się tu zjawił, już jej nie było. Ów Francis… ponoć w towarzystwie egzotycznych, zakutanych w tkaniny kobiet, uwolnił ją z aresztu. Myślałam, że… może coś takiego utkwiło w pamięci.

Strażnicy oparli się na swoich zydlach i wyraźnie zamyślili, a że do najbystrzejszych nie należeli, trwało to dość długą chwilę. Niebieskołuska słuchała jak dwa pijusy przeklinają nawzajem swoje przyszłe pokolenia, siedząc w zamkniętych celach naprzeciwko siebie. Tonemu miała uschnąć kuśka, a Jeremu wyrosnąć babie cycki.
W końcu u bezzębnego coś zaświtało, bo wyrwał się z otępienia.
- Z gangu była? - spytał. - Ostatnio często przymykamy Zgiłe Ogony. Może to to?
- Blada… blada… - smęcił drugi. - Była taka jedna Marcusie… pamiętasz? Co tak strasznie kichała…
- He… - Stróż imieniem Marcus ponownie się wyłączył, zapewne szukając w czeluściach swego umysłu resztek inteligencji.
- Mała gruźlica… - zawyrokował. - Ale czy nazywała się Bumi? Nie wiem.
- Bumi albo coś innego na B… Pamiętacie dokładnie tego kto po nią przyszedł? - zapytała smoczyca, mając nadzieję, że przypomni im się coś ważnego… ważnego dla niej.
Kiedy para dryblasów ponownie zaczęła się dwoić i troić, na posterunek wszedł czwarty strażnik, przyprowadzając parę chłopców, trzymając ich za kołnierze.
- Która cela wolna? - spytał z zaangażowaniem kogoś nowego i chętnego jeszcze do pracy.
Szczerbaty odwrócił się do niego, całkowicie gubiąc wątek swoich rozmyślań.
- Kogoś ty znowu przyprowadził debilu?! - wykrzyknął, wstając z miejsca, by udzielić reprymendy świeżakowi.
- No… no… złodziejaszków? - odparł, zgnębiony chłop.
- Ile razy mam ci powtarzać, ty durny kamieniu nerkowy, że Srok nie przymykamy! Puść go… nie kurwa, nie tego!
Podczas gdy w wejściu trwało zamieszanie, ozwał się drugi z myślicieli.
- Nie było mnie wtedy na służbie, bo ja biore zazwyczaj popołudnia lub nocki, ale słyszałem opowieści kolegów, że rankiem przymknęli byłą ganguskę. Mała, chuda, blada, ciężko chora, ale nic zaraźliwego. Cholera potrafi czarować i zastawiać pułapki. Myślę, że się nazywa B...beata? Nie… zaraz… - Strażnik postukał się palcem w brodę, ale krzyki i urągiwania jego kompana, wyraźnie mu przeszkadzały.
- PRZYMKNIJ TE JAPE! - wydarł się wściekle, po czym odwrócił się do kronikarza. - Jak się nazywa ta mała jędza co ze Srok zwiała. Ta co Jaredowi palce urwała.
- Beatrycze? - odparł zapisujący coś facet. - Taka biała jak wampir nie?
- Tak, tak. Beatrycze - stwierdził zadowolony z siebie mężczyzna.
- Wiadomo gdzie się teraz zwykle włóczy… bo chyba tu sławna, co? - zapytała Godiva z trudem ukrywając podekscytowanie i nadzieję.
- Nieee… nie, nie wiadomo. W porcie jej nie ma już od dłuższego czasu, kiedyś regularnie ją przymykaliśmy, by nie robiła z przechodniów kalek, ale teraz kamień w wodę - odpowiedział jej na to kronikarz, zamykając tłusty wolumin.
Od całej tej afery w przejściu, potencjalni nowi mieszkańcy jakoś dziwnie wyparowali i aktualnie nie miał co spisywać.
- Regularnie? Od kiedy? - zdziwił kompan skrzydlatej od kufelka.
- Niemal codziennie, ale brat po nią przychodził, jeszcze przed waszą zmianą Carl. Ludzie z rana mieli straszne urwanie głowy z nią, ty już przychodziłeś jak było wszystko posprzątane.
- A może jakieś miejsca lubiła szczególnie odwiedzać i… kto po nią wtedy przyszedł? Ja wiem, że ponoć Francis miał na imię, ale nie wiem jak wyglądał. I może coś o sobie powiedział - dopytywała się smoczyca, trochę zawiedziona uzyskanymi informacjami.
- Mała miała fioła na punkcie śmierci. Często uczestniczyła więc jako widownia podczas spalania ciał, ale nie tu… nie w porcie. Trochę dalej, na obrzeżach, gdzie chowa się zmarłych nie korzystając z usług świątyń - wyjaśnił pełniący funkcję rejestratora.
- Ogółem była nieco skryta, więc nie sądzę, by ktoś z nas mógł powiedzieć o niej zbyt wiele, mimo, że przesiadywała w celi często.
- Interesujące… - mruknęła do siebie Godiva, po czym nachyliła się i cmoknęła w policzek jednego a potem drugiego gwardzistę i pognała do wyjścia rzucając przez ramię. - Garczek możecie zatrzymać!
Od doznanego szoku, ani jeden, ani drugi nie zareagował, gubiąc gdzieś na usyfionej podłodze własną szczękę.
Natomiast szczerbaty, który w końcu oderwał się od kocenia nowego, wypadł zaraz dziewczyną, krzycząc z wyraźną pretensją i zawodem w głosie
- Eeej… a ja to co? Pieees?
- Ty też… - Cmoknęła ostatniego i odbiegła w pośpiechu nawet nie zastawiając się co i czemu zrobiła. Wiedziała, że jutro przetrzepie owo miejsce w poszukiwaniu tropu. Niemniej najpierw…


Najpierw były przebieranki. Wciskając się w gorset, smoczyca przeklinała to narzędzie tortur. Zbroja przynajmniej miała jakiś sens. Niemniej Godiva musiała stać się Jaenette i musiała wyglądać ślicznie… dla Hali. Choć niestety nie dla spotkania z nią szła z powrotem do owego Złotopiórego Skowronka. No… w zasadzie chciała znów ją zobaczyć, ale pozór jej wizyty był inny. I oznaczał, że z nią zamieni tylko kilka słów. Niemniej nawet wizja tego krótkiego spotkania uskrzydlała. Gdyby jeszcze potrafiła wkraść się do jej myśli, snów… sama ta wizja wywołała rumieniec na twarzy wojowniczki, nerwowy chichot i energicznie przyspieszenie kroku.
Straż przepuściła ją bez zbędnego zatrzymywania, a na miejscu przywitał ją Artemis, polerujący serwetką swój monokl.
- Panienka znowu tutaj? Z czym tym razem panna przybyła? - spytał się z dobrodusznym uśmiechem, chyba nie bardzo przykładając wagę do jej odpowiedzi.
- Proszę powiadomić szlachetną Halę, że potrzebuję zamienić parę słów z nią w pewnej kwestii - rzekła z uśmiechem kobieta. - To zajmie tylko chwilę.
Staruszek pokazał ręką przejście do poczekalni, marudząc coś pod nosem, że wszystkie baby tak mówią, a później przez całe życie trzeba się z nimi użerać.
Kaszlnął kilka razy, rozglądając się nieporadnie za kontuarem, wyraźnie czegoś szukając i chyba zapominając co właściwie miał zrobić, aż go nagle nie “natchło”, a on sam nie zaskrzeczał w zwycięstwie jak ropucha. Pozbierał się jednak do kupy i zawołał na odchodnym.
- Za chwilę ktoś z obsługi przekaże panience wiadomość… proszę się rozgościć.
- Oczywiście - odparła radośnie i przycupnęła na kanapie rozmyślając o tym co będzie jak się zobaczą. I o tym jak miło by było ją porwać na swoim grzbiecie i wyfrunąć wraz z nią Jarvisem i resztą i… doświadczenia czarownika pozwalały Godivie na obmyślenie sporej ilości sprośnych sposobów spędzania czasu we dwoje.

Nie minęła chwila, a do pomieszczenia weszła Hanna… albo Anna? Cholera wie, bo były do siebie strasznie podobne i z profesjonalnością kameleona potrafiły wtopić się w otoczenie, że, aż zapomniało się o ich istnieniu.
- Przesyłam najserdeczniejsze pozdrowienia, niestety szlachetna Hala begum jest w trakcie rodzinnego spotkania. W czym mogę służyć? - ozwała się grzecznie.
- Czy ty… czy twoja siostra jest zaufaną panny młodej? - Promienny uśmiech smoczycy, zgasł w jednej chwili. Spochmurniała od razu, gniewnie zaciskając pięści.
Zdziwiona niewolnica podniosła wzrok, by spojrzeć na swoją rozmówczynię. W końcu uśmiechnęła się łagodnie i ponownie zwiesiła głowę.
- Nie jesteśmy siostrami o pani, ale tak, tej której imię brzmi Hanna jest służącą szacownej Amal begum.
A więc ta tu była Anna.
- To… chcę z tą Hanną rozmawiać na osobności. Możesz przekazać szlachetnej Hali begum tę prośbę? Czy może załatwisz samo spotkanie? - odparła uprzejmie Godiva, acz spojrzenie pełne było lodowatej furii ledwo trzymanej w ryzach.
Służka kiwnęła głową i prosząc o chwilę cierpliwości, oddaliła się na piętra.

Po kilkunastu minutach, które dłużyły się, sączącej jakieś podane przez służbę soki, włóczniczce niczym lata, do poczekalni weszła… Hanna? Tak… tak z pewnością, bo kolor oczu się nie zgadzał. Anna miała szare, a Hanna błękitne.
- Czy życzyła sobie pani ze mną widzieć? - spytała grzecznie, trzymając ręce na podołku.
- Tak… - skłamała krótko smoczyca i podeszła do drzwi, by je zawrzeć. Nie chciała bowiem świadków. Spojrzała w kierunku niewolnicy i dodała.
- Te ślady na biuście… jak daleko panna młoda posunęła się w umizgach z czarującym czarodziejem? - rzekła cicho i nieco gniewnie.
- Nie mogę udzielić takich informacji o pani - odparła spokojnie dziewczyna, nie ruszając się z miejsca ani o cal.
- Słuchaj mnie… - syknęła gniewnie skrzydlata. - Nie możesz udzielić? To za to ja mogę udzielić Hali informacji, że za włamaniem i kradzieżą bez z świadków stoisz ty… bo Francis nie potrzebował magii by się dostać, tylko głupiutkiej służki, która na polecenie naiwnej panienki, go wpuściła do jej komnat.
- Nie boję się pomówień o pani, bo prawda stoi po mojej stronie i każdy kapłan ją wykryje. - Służka z piętnem bezwolnego człowieka, była nieporuszona, lecz czegóż oczekiwać o kogoś, kto nie może decydować o żadnym aspekcie swojego życia.
- To dobrze… bo może się kapłan tobą zajmie, albo kat… czy kto tam się rozprawia z nieudolną służbą - mruknęła gniewnie Godiva. - Bo jeśli panna młoda nie jest dziewicą, a niemłody pan młody to wykryje… to będzie afera. Na tyle ty i twoja pani chyba same wpadłyście, co?
Hanna uśmiechnęła się pod nosem, chwilę zwlekając z odpowiedzi.
- Tak o pani.
“Jeanette” chwyciła za szaty rozmówczyni i podniosła ją, przyciągając bardzo blisko siebie. Wpatrywała się w oczy dziewczyny dodając gniewnie.
- Nie myśl sobie, że możesz sobie ze mnie pokpiwać. Osobiście mam w nosie jak się ułoży twojej pani z nowym mężem. Ale jeśli już jest rozdziewiczona, to rodzice powinni od niej to usłyszeć, by zawczasu zapobiec skandalowi, a ponieważ twoja pani… jest podatna na wpływy innych, w tym twój. To pomóż jej postąpić właściwie. Nie życzę sobie skandalu po tym ślubie…
Dziewczyna nie odpowiedziała, lecz wzrok pociemniał jej od niechęci do napastującej ją i wścibskiej smoczycy.
- Może nie wyraziłam się jasno. Skręcę ci karczek i zjem twoją duszę… jak na czarownicę specjalizującą się w odpowiedniej magii przystało. To na tobie ciąży odpowiedzialność, by ta cała ceremonia ślubna była udana. I noc też - dodała coraz bardziej poirytowana Godiva i cisnęła niewolnicą na kanapę, jak szmacianą lalkę.
- Zrozumiałaś? - dodała na koniec.
- Tak o pani - odpowiedziała beznamiętnie Hanna.
Godiva wściekła jak osa zmełła przekleństwo pod nosem i ruszyła do wyjścia bez słowa.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 06-01-2019, 12:53   #207
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

- Smakuje ci? - spytała Kamala, kończąc swój posiłek i podkradając czarownikowi trochę pajęczych jajeczek, które zabawnie chrupały w zębach i szczypały kwaskowatym smakiem w koniuszek języka.
- Pewnie bardziej by mi smakowało, gdyby nie mała wiewióreczka podkradająca mi z talerza posiłek. Wiesz coś o niej? - spytał niewinnym tonem, acz z ironicznym uśmiechem, przywoływacz.
- To dlatego, że ona nie jadła nigdy pajęczych jajek i po prostu musiała, ale to MUSIAŁA spróbować - wyjaśniła Sundari, starając się zachować poważną i dystyngowaną minkę.
- Musiała? - Zamyślił się Jarvis coś rozważając. Sięgnął palcami po jedno z jajeczek i uniósł je w górę, po czym podsunął pod wargi dziewczyny. - Zawsze mogła poprosić, prawda?
Bardka zarumieniła się jak piwonia, po czym postawiła na sztorc swój “kaptur” z chusty i pochyliła się, by delikatnie zlizać smakołyk z opuszka.
- Wiewiórki nie znają ludzkiej mowy - przypomniała mu, speszona, ale i zadowolona.
- Coś w tym jest… - szepnął cicho mężczyzna, muskając palcem wargi kochanki i jej języczek. Spojrzenie, jak i myśli jakie widziała w jego głowie Chaaya, były wielce lubieżne. I dotyczyły jej oraz tego stolika, co miło połechtało jej ego...
- Przejdziemy się? - spytała po chwili, pragnąc znaleźć się z magikiem we względnej samotności.
- Oczywiście moja śliczna wiewióreczko - szepnął czule Jeździec, acz z łobuzerskim błyskiem w oczach.
- Znasz może jakąś… bezludną plażę? - zagaiła niby to skromnie i grzecznie, przy jednoczesnym zdradzeniu jak kosmate miała teraz plany.
- Tak - stwierdził czule jej kochanek podzielając z pewnością jej pragnienia. - Oddalimy się od centrum miasta i przejdziemy przez stary most. Tam jest sporo dzikich plaż pośród zrujnowanych budynków. Mało kto tam zagląda, bo to była dzielnica niewolników… za czasów elfów.
Dholianka kiwnęła spolegliwie i biorąc ukochanego za rękę, wstała od stołu, skoro śniadanie i wczesny obiad mieli już za sobą.
- A czy jest tam ładnie? - dopytywała się ciekawsko, już snując wizję krajobrazu.
- Jeśli lubisz dzikie plaże ukryte pomiędzy trzcinowymi zaroślami, to… tak… jest tam ładnie. Pełno zrujnowanych budowli, które nie przetrwały w tak dobrym stanie jak reszta miasta, ale nadal mają swój urok - wyjaśnił jej przywoływacz, prowadząc ją ku celowi.
Po drodze opowiadał o tamtym rejonie… o miejscu w którym elfy trzymały służbę i niewolników. Miejscu w którym mieszkali ludzie i ponoć dzięki elfom stworzyli potem niektóre cywilizacje na Zachodzie. Tam właśnie owi ludzie mieli poznać tajniki magii... głównie iluzji, by zabawiać swoich szpiczastouchych panów kuglarstwem.


Teren do którego dotarli rzeczywiście był bardzo zapuszczony. Kolumny i zrujnowane ściany wynurzały się spomiędzy roślinności niczym egzotyczne głazy. Było tu cicho i nieco parno. Wystarczająco wilgotno, by ogień nie mógł się rozprzestrzenić i Jarvis mógł użyć małego żywiołaka ognia, do wypalenia im ścieżki, do niedużej zatoczki, otaczającej małą plażę. Wygrzewał się na niej mały aligator długości ramienia tancerki i przez to nie stanowiący zagrożenia. Za to łypiący podejrzliwie oczkami na intruzów.
Kobieta z przyjemnością słuchała opowieści, ciesząc się z okazji poznania nowego miejsca (choćby tak odludnego jak zarośnięta łacha piachu) i jego historii (nawet jeśli zapomnianej i porzuconej). Gdy podłoże stało się zbyt grząskie, by przemierzać je w pantoflach na obcasie, zdjęła buty, zakopując palce stóp w miękkim piasku. Uśmiechała się przy tym troszkę tajemniczo, nieznacznie przytulając się do ramienia partnera, dopóki nie dostrzegła wylegującego się gada.
- Ale słodziak! - zawołała z entuzjazmem, podbiegając do syczącego ostrzegawczo predatora w wersji mini. - No już, już… wiem, że jesteś groźny… - odparła z czułością, jeszcze chwilę oglądając liczne zęby w długim ryjku zwierza. Później popatrzyła w kierunku czarownika, zgarnęła kosmyk włosów za ucho i uśmiechnęła się tym razem w zawstydzeniu.
Dzięki porządnej porcji strawy, oraz przyjemnej przechadzce, jej nastrój wyraźnie się poprawił. Była bardziej obecna w rozmowie i zdecydowanie mniej nerwowa. Jednak szkoda, jaką wyrządziło pojawienie się Hali, tak szybko nie zostanie naprawiona. Tawaif musiała odnaleźć się w nowej sytuacji i poukładać własne myśli.

Westchnąwszy cicho, Kamala usiadła na piasku i zapatrzyła się na zarośnięty trzciną brzeg plaży, klepiąc przy tym miejsce obok siebie.
Mężczyzna usiadł obok kochanki i objął ją ramieniem, tuląc do siebie.
- Jesteś pewna, że jesteś tu bezpieczna? Ostatnim razem zatańczyłaś na plaży i jak to się skończyło? - szeptał żartobliwym tonem do ucha dziewczyny, “strasząc” ją, co ona przyjęła z uśmiechem.
- Tym razem mam bojowego aligatora u mego boku - wyjaśniła w rozbawieniu, składając delikatnego całusa na jego policzku. - Poszczuję nim każdego zbójnika jaki się do mnie zakradnie.
- Wiesz dobrze, że pokusa jest większa… niż zagrożenie - odparł łobuzerskim i lekko lubieżnym tonem Jarvis.
Sundari ściągnęła ustka i pokręciła, zmarszczonym noskiem.
- Nie doceniasz mojego Brrrutusa? - Poskarżyła się, dzióbiąc palcem brodę maga. - Powinieneś… i to bardzo. Może i jest mały… ale z a b ó j c z y.

“Czy ty mogłabyś przestać owijać w bawełnę i go po prostu zbajerować?” wtrąciła zdegustowana Laboni, że jej wnuczka nie wyciągnęła jeszcze ciężkiej artylerii wobec swojego wybranka.
“I co mamy mu powiedzieć? “Hej gwiazdo, bolało cię jak spadłeś z nieba?”” Spytała Seesha z wyraźnym powątpiewaniem i sarkazmem.
“Cokolwiek… choć pokazanie cycków też by zadziałało” odparła babka, niezrażonym tonem.

- I tak… by było warto zaryzykować - mruknął przywoływacz, sięgając dłonią do szyi kurtyzany. Opuszki palców, muskały jej skórę, jak palce garncarza glinę. Jakby Chaaya była żywym dziełem sztuki. Choć nieprzyzwoity był ten garncarz, schodząc palcami na dekolt kochanki.
Kobieta spojrzała w dół na swoje piersi, po czym zapytała.
- Myślisz, że są tu pijawki?
- Tu? - rozejrzał się Jeździec po okolicy. Zmarszczył brwi. - Hmmm… chyba nie. Woda zbyt czysta i przejrzysta, by były. Bagienne wolą mętniejsze łowiska. No i za płytko tutaj.
- Ooo… to fajnie - stwierdziła oględnie bardka w odpowiedzi, zabierając się do rozpinania czarownikowi kołnierzyka. - Wykąpmy się, a później, będę się z tobą kochać jak wygłodniała kuna w agreście. - Roześmiawszy się z własnego dowcipu, musnęła wargami wargi mężczyzny, schodząc palcami na niższe guziki.
- Dobrze… - Jarvis wstał i zabrał się do rozbierania. Na płaszczu powoli lądowały jego części garderoby, wraz z poukrywanym między nimi arsenałem i torbami. - … miło będzie się ochłodzić i rozgrzać w twoim towarzystwie.
Dholianka przyglądała się w zdziwieniu całemu ekwipunkowi jaki w sobie ukrywał magik. Czy w mieście faktczynie było AŻ tak niebezpiecznie, czy przywoływacz miał lekką paranoję?

“To raczej ty jesteś lekkomyślną i nieodpowiedzialną osobą…” skwitowała matrona z sarkazmem, podczas gdy jej wnuczka zsunęła z siebie sukieneczkę na piasek, po czym rozpinając stanik, odrzuciła go w kierunku “Brutusa”, który odbiegł kawałek rozdziawiając szczęki i sycząc przy tym wielce “groźnie”. Dziewczyna miała jednak w poważaniu jego wyrzuty, bo gdy ściągnęła majteczki odrzuciła je nóżką do tyłu w kierunku gada.

- Ach… pamiętam jak kąpaliśmy się w jeziorze i odesłałam cię ze stojącym sprzętem byś rozpalił ognisko. - Zachichotała jak chochlik, podbiegając do wody, by umoczyć w niej stopę. - To był szalenie zabawny widok.
- Pamiętam też co było dalej… - przypomniał jej kochanek, również nagi podążając za nią. I również, jak wtedy, pobudzony coraz bardziej widokami.
- A ja ledwo co pamiętam… musiałam usnąć - mruknęła kąśliwie złotoskóra, wyciągając dłonie do Jarvisa i wprowadzając ich oboje na głębszą wodę. Gdy zanurzeni byli po brzuch, zarzuciła mu ręce za szyję i zaczęła obcałowywać dolną linię szczęki.
- Nie żałuję, że wtedy przegrałam zakład… - odparła ciepło, wtulając się w nagi tors przed sobą, rozpłaszczając przy tym swój jędrny biuścik.
- Ja też nie żałuję. - szepnął czule mężczyzna, a jego dłonie objęły zgrabną pupę tancerki masując ją stanowczymi ruchami. Co było przyjemnie rozgrzewające, bo woda była zimna.

Chaaya była niezmiernie szczęśliwa z tych słów. Chwile jeszcze miziała policzkiem chudy mostek kochanka, po czym wdrapała mu się udami na biodra, skubiąc delikatnie zębami jego usta. Possała chwilę jego dolną wargę, zanim nie uśmiechnęła się szeroko. Najwyraźniej bliskość natury, dodawała jej pewności siebie. Jej wybranek zaś więcej śmiałości nie potrzebował, z łapczywością strzygi wbił się ustami w szyję złapanej nimfy wodnej i powoli pieścił ją muśnięciami warg, czuły i leniwy. Drżał, i z zimna i z pożądania, trzymając stanowczo Kamalę w swoich objęciach.
- Niecierpliwy… - poskarżyła z zadowoleniem Sundari, nadstawiając po więcej i więcej. - I masz rację… ta woda jest lodowata, wyjdź trochę na brzeg bo zaraz mi coś odpadnie.
- Nie wiem czy zdołam się oderwać od złapanej nimfy… jeszcze by mi uciekła, a tego nie chcę - wymruczał Jarvis, cofając się powoli wraz z oplecioną wokół niego niczym bluszcz kurtyzaną.
- Nie musisz się odrywać, ona nie ucieknie… chyba, że odmrozi sobie… - Urwawszy, Dholianka szukała jakiegoś miłego zamiennika na określenie swoich miejsc intymnych. Nie chciała przecież wyjść na obsceniczną czy wulgarną, zwłaszcza, że Hala ciągle majaczyła z oddali i niepokoiła swoją obecnością.
- ...kwiatuszek - dokończyła, nie mogąc znaleźć niczego ładnego we wspólnej mowie. Ach, cóż za barbarzyński i prosty język!
- Jak zadbasz by było jej ciepło, to nimfa zostanie z tobą na zawsze - odparła z pełnym przekonania głosem, całując raz za razem swego nosiciela.
- A jak najlepiej rozgrzać taką nimfę? - zapytał jej sługa, wynosząc jej pupę poza lustro wody i całując jak opętany szyję i dekolt.
Bardka uśmiechnęła się tajemniczo, choć było w tym i nieco… perwersji.
- Gdy się położysz to ci pokażę - zawyrokowała.

Jarvis powoli opuścił wodę i ostrożnie, wpierw kucnął, potem usiadł, a na końcu przeszedł do pozycji leżącej dając zawsze czas kochance, na przygotowanie się na kolejne zmiany pozycji.
Dziewczyna tak jak obiecała, od razu zabrała się do roboty, bez zbędnego pytlowania, czy strojenia min. Seks tak jak i taniec był jej żywiołem i sprawą tak oczywistą jak dla szarego i zwykłego człowieka oddychanie czy spanie. A fakt, że nawet długa niewola i wielomiesięczne gwałty nie były w stanie jej tego obrzydzić, składał niski pokłon tej, która ją wytrenowała. Toż to nawet wojownicy po powrocie z wojny potrafili odrzucić broń i zamienić się w mnichów pacyfistów.

Chaaya skupiła się na początku na rozgrzaniu ich dolnych partii. Łono złotoskórej, pokryte kropelkami wody i gęsią skórką, przycisnęło się do wyglądającego aktualnie mało chlubnie zziębniętego berła kochanka i powolnymi, posuwistymi ruchami pocierała ich ciała w subtelnej pieszczocie, która zwracała im obojgu „życie”.
Kobieta rozglądała się bystro po widokach, ale nie dlatego, że była znudzona, lub zagubiona w myślach, a dlatego, że podobało jej się miejsce do którego zaprowadził ją przywoływacz.
Plaża porośnięta gęsto tatarakiem, dawała złudzenie zamknięcia i odosobnienia, zupełnie jakby para ponownie znalazła się na bezludnej wyspie. Nawet kolor gada się zgadzał! Choć aligator do smoka miał daleko pod każdym względem.

Gdy tawaif wyczuła pod sobą rosnącą powoli pożądliwość i niecierpliwość mężczyzny, wzięła jego dłonie w swoje i nakierowała je na miejsce w które chciała być dotykana. Najpierw szczupłe palce maga objęły jej rumianą twarzyczkę i delikatnie zjechały opuszkami po policzkach na rozchylone wargi. Tancerka polizała jeden z palcy, wyjątkowo delikatnie i wyjątkowo mało sugestywnie. Było w tym coś na wzór mimowolnej czułostki. Jarvis wiedział co dalej robić. Po szybkiej przejażdżce po napiętej szyi bardki, dotarł do obojczyków, a z nich miał prostą drogę do miękkich wdzięków, które bujały się leniwie, niczym dorodne owoce na gałązkach drzewa.
Ścisnał jej piersi, wpatrzony w nie jak w hipnotyzujący wisiorek wróżki, wywołując rozkoszny śmiech u kurtyzany, która pochyliła się nad nim, by zaprezentować swe cuda, potrząsając nimi i dając się po nich obłapiać, całować, kąsać i tulić.
Kiedy nastał czas zespolenia ich ciał, czarownik musiał się pożegnać z siostrzanymi ślicznościami. Kamala chciała przyglądać się swojemu partnerowi, a może ofierze, chciała go głaskać rozgrzanym i tęsknym oddechem, całować po twarzy, mruczeć z przyjemności gdy ostrze jego włóczni sprawiło jej więcej przyjemności.

Mężczyzna wyruszył więc swoimi rękoma w dalszą wędrówkę. Wpierw na ramiona tancerki, a później jej plecy. Mięśnie kręgosłupa pracowały i napinały się pod jego dotykiem jak dwa senne węże, przypominając mu jak sprawna była jego ukochana, aż... złapał swoje dwa ulubieńce.
Pośladki. Gdy nimi trzęsła i tańczyła, miał wrażenie, że drży cały świat wokoło. Gdy bujała pełnymi biodrami, prędzej przypominała nagę podczas godów, niźli ludzką dziewczynę. A gdy zanurzał się w te dwa puszyste wzgórza, sięgał niebios, a nawet jeszcze wyżej.
Chwile gładził pupę dosiadającej go tawaif, jakby gładził łebek swojego najukochańszego pupila, aż nie przypomniał sobie jak uzależniającym potrafi być dawanie jej klapsów.
Zdając sobie sprawę z tych myśli, automatycznie zaczęła świerzbić go ręka, a przecież nie chciał psuć tego słodkiego niczym miód, spokojnego rytmu, jaki rozpalał go i otulał.

Głośny trzask uderzenia potoczył się po zarośniętej plaży, gdy czyjaś (bo nie Jarvisa) ręka uderzyła nagle w pośladek Chaai, która uśmiechając się lubieżnie, ukąsiła leżącego lekko w grdykę. Na chwilę gdy się pochyliła, jej jędrny biust rozlał się po torsie magika, drażniąc jego skórę swym gorącem, gładkością i jędrnością.
Kolejne uderzenie wbiło mężczyznę głęboko w kochankę, która chichocząc, raz za razem, poganiała samą siebie, by coraz mocniej i szybciej podskakiwać. Szaleńcze sztychy pozbawiały tchu, gdy oszalała z miłości, dzika amazonka, wyciskała ze swojego partnera to co jej się należało, to czego pragnęła.
„Słodką ambrozję” i poddańczy jęk, utwierdzający ją w przeświadczeniu, że nie ma lepszych od niej.
Nie ma i nie będzie. “Ogier” którego dosiadała poddawał się rytmowi jej jazdy do końca. Bo i czyż miał jakiś wybór? Dholianka była wszak doświadczoną ujeżdżaczką koni, a choć Jarvis też co nieco wiedział o ciele ludzkim i przyjemnoścach jakie można mu sprawić, to… poddany jej dotykowi, mógł tylko pozwolić się prowadzić do finału ich małej jazdy.
~ Kocham cię Kamalo. I pragnę ~ wypowiedział w myślach to, czego nie mógł słowami, łapiąc oddech po niedawnych figlach.
W odpowiedzi został pogłaskany po policzku, kiedy to siedząca na jego biodrach dziewczyna, czekała cierpliwie, aż jej towarzysz ochłonie. Od czasu do czasu kręciła przy tym kuperkiem, jakby się mościła, a może już planowała do zmiany pozycji, bo nawijając kosmyk na palec, przyglądała się z zamyśleniem ustom mężczyzny, wyraźnie coś kalkulując.

- O czym rozmyślasz? - zapytał czule czarownik, sięgając do twarzy Sundari.
Wodząc palcami po jej wargach mruczał. - Jakie to lubieżne kaprysy teraz pojawiają się w twojej ślicznej główce?
Chaaya spłonęła rumieńcem i ukryła uśmiech za ramionkiem. Podparła się rękoma na ziemi i przeszła kawałek na czworaka w górę leżącego Przez chwilę miał perfekcyjny widok na dwie “siostry” o czekoladowych oczach, ale niestety zaraz zostały zastąpione brzuchem.
Bardka przysiadła ostrożnie pod brodą przywoływacza i przygryzła dolna wargę w rozterce.
- No… nooo… takie tam myśli… - wydusiła z siebie, choć w zasadzie więcej nie musiała, by Jarvis wiedział jakiej pieszczoty płochliwie się domagała.
- Mhm… parę młodych dam spłonęłoby czerwienią na taki widok w tym mieście - wymruczał żartobliwie jej wybranek, oplatając jednak uda swymi rękami, by kobieta nie mogła mu uciec.

Zaczął powoli, delikatnie, ostrożnie… muśnięcia języka niczym muśnięcia pędzla na płótnie. Słabe impulsy, zapowiadające jednak przyszłą rozkosz. Kurtyzana wiedziała co to oznacza, powolne budzenie ognia… rozpalanie go w niej, aż będzie ją trawił niczym pożar, domagając się ugaszenia.
Na szczęście nie potrzebowała wiele. Jej wola nie miała żadnych szans z trikami czarodziejskiego języka. Poddawała się niemal od razu, jęcząc przy tym i wijąc się poddańczo, bez krztyny wstydu. Teraz jednak to ona górowała nad kochankiem i chcąc nie chcąc, musiała trzymać się pionu (i to w każdym tego słowa znaczeniu).
Zebrawszy włosy w dłonie, uniosła je nieco do góry, odsłaniając spocony kark i odchylając swe ciało w tył niczym ramię harfy.
Jej drżąca aria rozkoszy, ulatywała się rzewnie w powietrze, oznajmiając wszem i w obec, że jest jej dobrze, a nawet bardzo dobrze i wcale się tego nie wstydzi.
A i wydawało się jej, zapewne słusznie, że ów śpiew podobał się Jeźdźcowi. Zwłaszcza, że nagradzał ją coraz mocniejszymi, coraz głębszymi muśnięciami języka… smakując jej rozkosz i dotykając czule wrażliwych punktów jej intymnego obszaru. Doznania rosły w siłę, coraz szybciej i intensywniej. Chwiejąc jej ciałem na boki. Osłabiając…
Ich krucha konstrukcja chyliła się ku powolnemu upadkowi, gdy oszołomiona tancerka zaczynała tracić władze nad samą sobą. Jeszcze chwila, jeszcze kilka nut zagranych na jej strunie i głośne westchnienie pełne uniesienia i ulgi, wyrwało się na wolność, niczym spuszczona z łańcucha mała bestyja.

Zaniepokojony “Brutus” zasyczał ostrzegawczo w kierunku dziwnej pary, dając im jasno do zrozumienia, że na jego rewirze trzeba zachowywać się… godnie.
Chaaya oparła się ręką o piach, by po kilku łapczywych oddechach, opaść na bok z rozkosznym wyczerpaniem wymalowanym na twarzy. Nawet nogi nie zdjęła z torsu mężczyzny, obejmując go w okolicach ramion z drżeniem w mięśniach.
I ta noga właśnie stała się ofiarą napaści Jarvisa. Liźnięć, pocałunków i palców wodzących po jej skórze. Kochanek wielbił jej ciało pieszczotami, dając wyraźnie znać jak bardzo ją pożąda.
- Jeszcze trochę Kamalo, a zamknę się z tobą w jakiejś wieży i nie będziemy wychodzić przez lata… - zagroził żartobliwie.
Bardka zaśmiała się wesoło, zgarniając mu kosmyki z czoła.
- Poczekaj jamun… jeszcze jest trochę miejsc, które przyjemnie byłoby zobaczyć i smaków, które wartoby spróbować.
- Więcej niż sądzisz moja śliczna. Są inne światy jeszcze. Inne smaki do sprawdzenia. Inne widoki - odparł mag, delikatnie kąsając jej udo. - Niektóre mógłby ci nawet Starzec pokazać, gdyby się mu chciało.
- Ale mu się nie chce… no i jest stary… może już ZA stary? - Sundari zabrała się za powolne zmienianie pozycji, by móc wtulić policzek w ramię przywoływacza, spoczywając u jego boku.
- Na szczęście mam ciebie. Młody, krzepki i pełen sił.
- Jesteś pewna..? Nie dam ci spokoju w łóżku… - groził jej czarownik, obejmując w pasie i przyciskając do siebie. - A co byś chciała zobaczyć?
- Krainę, gdzie wiecznie leży śnieg - zastanowiła się z powagą tancerka. - O! Albo te światła na niebie… takie podczas dłuuugiej nocy. Podobno wygląda jak tęczowa rzeka, przepływająca między gwiazdami! - Rozmarzyła się wyraźnie ożywiona tymi marzeniami.
- Północne krainy są daleko i teraz bardzo groźne… ale może da się załatwić portal, do takiego mroźnego świata. Tylko uprzedzam, tam jest bardzo zimno. A ja mam już swój ulubiony sposób rozgrzewania się. - Nie musiał wszak mówić jaki to sposób. Jego pożądliwie spojrzenie już wędrowało po złotoskórym ciele.
- Wiem, że jest zimno głuptasie - usprawiedliwiała się dziewczyna, strosząc się nieznacznie. - Ale to takie niesamowite, że tam ciągle leży śnieg! I jak to tak… nie topnieje? Ciągle pada i nie znika? Jestem strasznie ciekawa jak tam ludzie żyją… czy jak im zasypie dom, to buduja nowy… na tym co jest zasypany? Czy to są wysokie krainy? Takie jak góry? Tylko, że płaskie i ciągle rosnące?
- Chcesz znać odpowiedzi? Na niektóre pytania mógłbym je udzielić. Ale chyba nie powinienem psuć ci zabawy. Wyglądałabyś zresztą rozkosznie, taka otulona futerkiem. I przyjemnie by było je z ciebie zdejmować. Warstwa po warstwie. - Rozmarzył się Jarvis.
- Żartujesz sobie? Jeśli nie zobaczę na własne oczy to nie uwierze - zaperzyła się dumnie perliczka. - Nie wierzyłam ci nawet wtedy gdy mówiłeś, że w La Rasquelle nie świeci słońce bo są wieczne chmury! Jak to tak są chmury?! Dlaczego się nie rozwiewają! Jeśli są magiczne to rozproszenie magii powinno je zniwelować, a wtedy wampiry spłonęły by w słońcu! - Gorliwość i fascynacja jaka odbijała się w oczach Dholianki, była czysta i niewinna jak u dziecka, które nigdy nie doznało od świata żadnej krzywdy.
- Wiesz… Z pewnością widziałaś kuglarzy robiących sztuczki na ulicach. Takich, których prawdziwi magowie uważają za szarlatanów i prostaków nie rozumiejących prawdziwej sztuki. Te tu chmury stworzyła wysoka magia elfów. I przy nich Sztuka uprawiana przez ludzkich czarodziei to właśnie taka szarlataneria. Zwykłe rozproszenie magii użyte na chmurach, to… rzucenie kamyczkiem w stalową tarczę. Taki sam efekt. - Próbował wyjaśnić jej to czarownik.

- Ale wtedy, gdy te chmury powstały, nie żyły w tym miejscu tylko elfy… z tego co wiemy, dwa stare smoki, przebywają aktualnie w La Rasquelle i szczycą się jakie to nie są wiekowe i potężne… Dlaczego Archiwista nic z tym nie robi? Przecież lubił patrzeć w nocne niebo… miał własną astralnię, więc czemu godzi się na tą wieczna, szarną mgłę? - Choć Chaaya grzecznie wysłuchała przywoływaczowych argumentów, to nie dała się tak łatwo przegadać. Swój rozum miała, a co za tym idzie wiele pytań i wiele pomysłów.
- Nie chcę psuć twojej wiary w potężne smoki, ale prawda jest taka, że nie są, aż tak potężne… Poza tym… - Magik wyciągnął dłoń w górę i zaczął poruszać palcami jak… dyrygent. Co kobieta przyjęła z wyraźnym zafascynowaniem, śledząc jej ruchy jak zaczarowana. - Wyobraź sobie… olbrzymi kilim, tkany równocześnie przez z dwudziestu utalentowanych tkaczy, każdy z nich wkłada cały swój talent w to dzieło. Ten czar to właśnie ów kilim, ci tkacze to elfi arcymagowie. Tak skomplikowaną magiczną strukturę nie da się rozbić czystą i brutalną mocą.

Bardka chwilę milczała, gorączkowo się zastanawiając nad pewną kwestią, która nie dawała jej spokoju.
- Wydaje mi się, że magia… jest tylko jedna i rasa nią władającego nie ma tu nic do znaczenia… skąd więc u ciebie taka pewność, że my, ludzie, nie dorastamy talentem do pięt ówczesnym arkanistom?
- Masz rację… magia ma jedno źródło. Niestety elfy miały jedną przewagę nad nami… wieki na jej opanowanie. Nasi najpotężniejsi arcymagowie mają osiemdziesiąt lat na karku… elfi… kilka setek. Zdołali odkryć i opanować sekrety, które nam dopiero się ukazują… - westchnął smętnie czarownik. - ...No chyba że taki mag ulegnie na przykład zwampirzeniu. Wtedy zyska czas na opanowanie starożytnych zaklęć i mocy, ale straci interes w usunięciu chmur znad miasta. Chmur, które chronią nie tylko wampiry przed słońcem, ale i same miasto przed najazdem z powietrza, tak jak bagna chronią je przed najazdem z lądu i wody.
Spojrzał na ukochaną, dodając z uśmiechem. - Oczywiście możliwe jest, że z czasem ludzie zdołają zebrać wiedzę potrzebną do stworzenia lub zniszczenia tak potężnego zaklęcia, jak te tutaj… ale z pewnością będzie to zadanie do wykonania dla wielu współpracujących ze sobą magów i to potężnych.
Tancerka westchnęła ciężko, utkwiwszy nieco senne spojrzenie w powoli ruszających się wargach mówiącego kochanka.
Podparła głowę na dłoni, bawiąc się palcami drugiej na jego torsie.
- Jarrrvisie… - zaczęła poważnie i z akcentem kobiety, która nie ma niczego dobrego do powiedzenia. Czyżby zanudził słuchaczkę swym wywodem, a może zaraził pesymizmem?

- Z twojej opowieści wynika, że elfy były cholernie leniwe. - Zaśmiała się lisio, całując mężczyznę w policzek. - Potrzebowały setek lat by dojść do potęgi, którą w dodatku przegrały w karty z bogami..? Godna pożałowania historia. My ludzie, nie dość, że przetrwaliśmy ich kataklizm, to z pewnością jesteśmy od nich ambitniejsi i gdyby nie to, że te szpiczastouche lafiryndy pochowały wszystkie księgi, już dawno byśmy ich przebili we wszystkim co stworzyli i odkryli. Poza tym wychodzę z założenia, i chyba ty też, że dla chcącego nic trudnego… tylko trzeba CHCIEĆ i to mnie właśnie zadziwia w tym miejscu… tu nikt nie chce tych chmur zniszczyć, nikt nawet o tym nie mówi, za to każdy się skarży, że ciemno, wilgotno i wszędzie wampiry.
- Moja śliczna… - szepnął cicho czarownik, wodząc palcami po przedramieniu leżącej u jego boku. - …bo nikt tak naprawdę nie chce zmiany sytuacji. Chmury chronią miasto przed wrogami, wampiry… są złem… ale oficjalnie walczą z nimi zakony, świątynie, łowcy. A nieoficjalnie… to właśnie wampiry pociągają za sznurki w mieście. To one kontrolują tych, którzy mogliby szukać sposobu na zniszczenie zaklęcia. One maczają swoje szpony w gildiach magów, kontrolując przepływ wiedzy w mieście.
- Zmiany, których najbardziej się obawiamy, zazwyczaj przynoszą pozytywne rezultaty… - odparła Dholianka, ale widać było, że wkładała w tą wypowiedź coraz mniej uczucia. Czyżby dostrzegła w opisanym schemacie, cień własnego zachowania?
- Nikt nie jest ciekawy co by było gdyby? - ostatnie słowa mruknęła już bardziej do siebie. Ona z pewnością była ciekawa. I gwiazd i słońca i księżyca i wszystkiego co skrywało się za mlecznobiałym oparem. To miejsce mogłoby być zupełnie inne i ta inność ją nęciła, tak jak wciskanie wścibskiego nosa tam gdzie nie powinna.
- Wiesz… - zaczęła z nowym entuzjazmem, przekręcając się na brzuch i podpierając brodę na dłoniach, zamachała w powietrzu stopami. - Na pustyni to tawaif kontrolują wszystko w mieście. Jesteśmy piękne, bogate, niezależne i wyzwolone… a poza tym trzymamy w garści najznamienitrze jaja w państwach - dodała z chytrym uśmieszkiem, rada z tego określenia. - Moja babcia miała w skarbcu pewną księgę, nikomu o tym nie mówiła, bo mogłaby wywołać wojny na całym świecie. Ów tom… wiedział wszystko. Gdy się go o coś spytałeś, pokazywał ci wszystkie zapisane informacje. Wszystkie… z ksiąg i listów, które istniały, które przepadły… każde zapisane kiedyś słowo on znał. Babcia mówiła, że dostała tę księgę od nagi… od tej samej z której pochodzą ci rogacze z wizji Godivy. Ciekawa jestem, czy gdyby dać tę księgę magom… byliby w stanie przełamać zaklęcie wiszące nad tym miastem?
Rozmarzona kurtyzana popatrzyła w niebo, wzdychając smętnie i tęsknie do swoich wizji w głowie.
- Może. Wiesz… było tu podobno kiedyś lustro o podobnych właściwościach. Potrafiło odpowiedzieć na każde pytanie, rozwiązać każdą zagadkę. Odkryć każdy sekret. - Zaczął wspominać czarownik, przymykając oczy. - I rzeczywiście wywołało skrytobójczą wojnę… ale… ostatecznie nie przyniosło nikomu szczęścia. W lustrze bowiem krył się…
- Daemon? - spytała beztrosko, niechcący mu przerywając.
- Blisko. Protean. Starożytny i ponoć jedyny w swoim rodzaju. I choć zawsze mówił prawdę to… jako istota będąca wcieleniem chaosu, to właśnie to wywoływał swoimi słowami… chaos. Dlatego ostatni właściciel udał się gdzieś na bagna, by umrzeć i wraz ze swoją śmiercią pogrzebać lustro. Tak głosi opowieść. - wyjaśnił z uśmiechem Jarvis. - Nie wiem czy prawdziwa.
- Czy to lustro zostało znalezione? - zaciekawiła się Chaaya, wracając spojrzeniem na ukochanego.
- Jeśli zostało, to ten kto je znalazł z pewnością się tym faktem nie chwali - odparł z uśmiechem mag.
- W takim razie dowiedzmy się, czy ktoś je znalazł… a jak nie, to my go poszukamy i spytamy gdzie jest Vantu - odparła, zadowolona ze swojego sprytnego pomysłu dziewczyna.
- Możemy tak zrobić - odparł z uśmiechem przywoływacz, siadając. Jego dłoń powędrowała do pupy bardki i przesunęła się po niej pieszczotliwie, tak że środkowy palec wodził prowokująco pomiędzy jej pośladkami. Sam zaś kochanek zaczął ustami muskać plecy kobiety, wzdłuż kręgosłupa. - Pewnie łatwo byłoby znaleźć zapiski co do samej legendy i poszukać tam, gdzie ponoć udał się ostatni właściciel lustra.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 06-01-2019, 15:37   #208
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Kamala położyła się na płask, by móc się zrelaksować i w pełni wykorzystać słodkie pieszczoty. Złożyła dłonie pod policzek i przymknęła oczy.
- Ooo… pójdę spytać się mojego znajomego czarodzieja z kółka podstarzałych dżentelmenów, czy coś o tym wie, przy okazji może załapię się na jakiś ciekawy wykład o magii? - wyjaśniła swój nowy plan działania, po czym zachichotała gdy włosy przywoływacza wyjątkowo ją połaskotały w żebra.
- Zamierzasz dziś gdzieś powęszyć za złodziejem kolczyka? - zmieniła nagle temat, kręcąc biodrami na boki.
- Nie mam jeszcze konkretnych planów gdzie, ale tak... winienem się rozejrzeć. Może tam gdzie go zgubiłem? - mruczał czarownik, wodząc ustami po plecach Sundari i całując je z oddaniem godnym wyznawcy. Bardka czuła też dłoń zaciskającą się żarliwie raz na jednym raz na drugim pośladku i wodzącą palcem po bramie do bardziej nieprzyzwoitych rozkoszy. Także i myśli jej wybranka były nieprzyzwoite i godne dzikiego barbarzyńcy korzystające ze swojej branki.
- Nie jesteś za dobry w poszukiwaniu złoczyńców, prawda? - Chaaya bardziej stwierdziła niż spytała, rozciągając się delikatnie gdy przyjemny dreszczyk przebiegał po jej skórze. - Za to wiem w czym jesteś dobry… - mruknęła wesoło, podnosząc nieznacznie biodra w górę jakby chciała wspiąć się na czworaka.
- Nie w ciągu dwóch dni… - odparł potulnie Jarvis, zgadzając się z partnerką. I ostrożnie muskając palcem bramę owych niegrzecznych fantazji, sięgnął nim nieco głębiej. - ...ale nie martw się. Pomyślę nad tym, a i Godiva jest bardzo chętna i zmotywowana do pomocy.
- Dla chcącego nic trudnego kochany… jeśli się postarasz, możesz sięgnąc szczytu wcześniej niż sądzisz - wymruczała psotliwie tawaif, przygryzając rozkosznie wargi, jakby głowiła się nad życiową decyzją czy woli pączka z dziurką czy z nadzieniem.
- Na razie… mam ochotę na to co mam przy sobie… i tylko o tym myślę. - Zęby mężczyzny delikatnie ukąsiły prawą łopatkę tancerki.
“Moja” usłyszała w swoich myślach. Jakby chciał, by wiedziała jak bardzo chce ją mieć tylko dla siebie. Niełatwo jednak było się skupić dziewczynie na tej myśli, gdy ruch palca kochanka budził między pośladkami wspomnienia ich bardziej wyuzdanych zabaw. Przypominał też, jak jej ukochany obrócił jej własny lęk w żądzę… jak wydobył dzikość w obserwatorium astronomicznym.
Wizje te, jak i doznania, zaczynały dodawać jej apetytu na więcej, mocniej… drapieżniej. Tawaif była żądna oczyszczającej kąpieli w ogniu rozpustnych zabaw i niechętnie przyjmowała myśl, że kiedyś te plażę będą musieli opuścić.
- Zabierz mnie ze sobą… jestem mała i zwinna i potrafię być przydatna…

“Jeśli ci się zechce” wtrąciła cynicznie Laboni, przerywając kobiecie próbę przekonania magika do pozwolenia jej uczestniczenia w śledztwie.

- Będę tuż przy tobie i gdy tylko najdzie cię ochota…

“Raczej cieeebie…” stwierdziła wymownie babka.

- ...to zabawimy się w przerwach od szukania.
- To może zdarzyć się często… w najbliższym ciemnym zaułku… mógłby nas ktoś wtedy przyuważyć. Godzisz się na takie ryzyko? - pytał Jarvis, rozgrzewając ich ciała powolnym ruchem palca. Góra i dół. Nawet jeśli sam nie odczuwał doznań mogących go rozpalić, to chyba widok na niego działał. - Jeśli tak… to… zabiorę cię ze sobą moja śliczna.

~ Nie chcę się tobą dzielić… nie teraz kiedy mam wolne! ~ syknęła gniewnie, przebudzona tygrysiczka, obracając rumianą twarz w kierunku czarownika. Jej wzrok gorał ogniem prawdziwej, pustynnej bestii, która nieświadomie wyjawiła swój sekrecik.
Mężczyźnie skończył się czas i przegapił moment na zdobycie swojej ofiary. Teraz będzie musiał stoczyć bój, jeśli nie chce zostać pożarty.
Kobieta przekręciła biodra na bok, podkurczając nogi, by mieć lepsze odbicie do susu, jaki planowała zrobić na Jeźdźca. Musiała jednak działać z rozwagą, bo choć sprawnością przeciwnik jej nie dorównywał, to jednak siłą przewyższał. Nie mogła się więc rzucić w afekcie, najpierw musiała zmęczyć i zagonić ofiarę do miejsca w którym trudno mu się będzie bronić, a później… upoluje i pożre. Czynność tę powtarzając póki nie zazna sytości.

~ Nie musisz się dzielić z nikim Kamalo. Jestem cały twój. ~ Jarvis był nieświadom jej planów nadal pieszcząc kochankę. ~ I chcę byś udała się ze mną. Chcę cię mieć przy sobie, chcę cię mieć na oku. Pragnę cię… Kamalo.
Zaskoczył ją tym wyznaniem, bo na chwile rozwarła szerzej oczy w zdziwieniu, nie czyniąc zupełnie nic. Potem napięła się jak mała żmijka i zawarczała sykliwie i ostrzegawczo, powoli i prawie niezauważalnie przybliżając się do towarzysza.
Przypominała tym zachowaniem nieco kota, który najeżony i przestraszony, badał reakcje swojego przeciwnika, nieznacznie zmieniając położenie przy jednoczesnym zmniejszaniu dystansu między nimi.
~ Pamiętaj moja śliczna, że jesteś pokusą, której ciężko mi się oprzeć ~ szeptał mentalnie przywoływacz, przyglądając się Sundari. Uśmiechnął się czule. ~ I będzie cudownie spędzić z tobą cały wieczór… i bardzo intensywnie… gdy potem najdzie nas noc i ukryje nas przed wzrokiem innych.

Kurtyzana zatrzymała się tuż przy wargach maga, drżąc z wysiłku jaki wkładała, by powstrzymać szalejącą burzę w sobie. Głos Jarvisa działał niczym zaklęcia druida na dzikie zwierze. Uspokajał ją i oswajał, ujarzmiał choć nie dusił żaru w sercu.
Kobieta bardzo chciała posłuchać ukochanego i zaniechać walki, choć nie chciała się nim dzielić, ani z Godivą, ani ze sługą tawerny w której mieszkali, ani z Dartunem, strażą miejską, kupcami, czy bezimiennymi przechodniami na ulicy. Chciała go dla siebie. Na wyłączność. Zniewolonego i obdartego z wszelkiego dobra, tak by to ona była jego światem, a on jej. Czarownik doskonale słyszał i czuł każdą z tych myśli i emocji, które napływały do jego umysłu niczym wzburzone fale morskie obmywające plażę. Tajemnice, które tancerka chciała zachować dla siebie, ale pożądanie jej na to nie pozwalało.
Ostatecznie Dholianka przymknęła powieki i pocałowała delikatnie i z bojaźnią wargi przed sobą, jakby sprawdzała czy mężczyzna był rzeczywisty a nie wymyślony. Gdy tylko poczuła ich ciepło, przysunęła się bliżej, powoli oplatając jego ciało, bezgranicznie oddając się ich wspólnej pieszczocie. Pocałunek delikatny był tylko z początku. Jarvis pochwycił za policzki dziewczyny i przycisnął usta, łapczywie całując coraz bardziej zachłannie… jak wampir krew, tak on chłonął tą chwilę.
~ Oczywiście… jest ten mały problem, że będę miał ochotę na więcej i więcej… pieszczot, figli, rozkoszowania się tobą. I… Kamalo… nie bój się. Jestem tu i zawsze będę. Nie wypuszczę cię z moich objęć. Nie musisz się już bać ~ szeptał mentalnie, puszczając jej twarz, by pochwycić w pasie i przycisnąć zachłannie do siebie. ~ Pragnę cię najbardziej na świecie i dlatego… nigdy cię nie opuszczę.
- WEŹ MNIE DO STU DIABŁÓW… bo zaraz oszaleję - wycedziła przez zęby bardka, kipiąc z dzikiego pożądania. - Roztrzaskaj na tysiąc kawałków…. i poskładaj od nowa - prosiła, obcałowywując jego twarz chaotycznie i z oddaniem. - Wyrwij duszę z piersi. Spraw byśmy krzyczeli… cierpieli z niekończącej się rozkoszy, ciągle i ciągle i ciągle i ciągle…

Jarvis… odepchnął Chaayę. Zanim ta jednak mogła ochłonąć z zaskoczenia związanego z tak zimnym gestem, pochwycił ją za biodra i z lubieżnym uśmiechem obrócił na brzuch. Spragnione pieszczot ciało kurtyzany, samo zareagowało na napaść kochanka. Nogi się podkuliły, pośladki wypięły w górę… przywoływacz chwycił więc ją za biodra i posiadł. Mocny głęboki sztych, wprost w bramę kobiecości. Pierwsze połączenie, było niczym taran wyważający wrota miasta i wywołało głośny krzyk z ust tawaif. Krzyk rozkoszy i nieco bólu. Magik chwycił za nadgarstki kobiety, zmuszając jej ciało do napięcia się… do napierania podbrzuszem na przeszywającą ją włócznię partnera.
To nie miało w sobie nic z delikatnych figlów. Było zwierzęce i brutalne w swej naturze. Dzikie niczym lwie zaloty. Ciało tancerki poruszało się chaotycznie, pod wpływem gwałtownego tempa narzucanego przez czarownika. Rozkosz mieszała się z bólem, pożądanie z szaleństwem. Byli jak dzikie bestie… pochłonięte tą namiętnością.
Mocniej, szybciej, bez ustanku… to, że Jarvis szarpał, to, że zacisnął mocno palce na nadgarstkach, to, że bolało, to, że jej ciało drgało… to wszystko nie liczyło się dla Kamali, ani dla jej masek. Jedynie ta twarda obecność, ten obiekt rozpalający ciało. Tam i z powrotem, odwieczny taniec rozpusty, nawet tak mało finezyjny dawał satysfakcję. A może właśnie ten brak finezji, był powodem?
Ostatecznie nie liczyło się nic poza najprostszymi odruchami i napięciem, które eksplodowało głośnym, choć zachrypniętym od ciągłych jęków krzykiem z ust Dholianki. Krzykiem spełnienia i radości, że dało się to spełnienie swemu samcowi.

Łono złotoskórej nie zdążyło jeszcze ostygnąć, kiedy mag usłyszał w głowie zapytanie.
~ Tooo kiedy powtórka?
Oczywistym było jednak, że oboje musieli się pozbierać po takim spotkaniu. Zwłaszcza Jarvis, bo w większej mierze to on był dawcą, a nie biorcą.
Chaaya wtuliła twarz w ramię kochanka, oddychając ciężko i niejaką boleścią, lecz po chwili zaczęła muskać ustami spocona skórę, jakby te drobne całuski miały nagrodzić odbiorcę za dobrze wykonana robotę.
- Jak najszybciej… - mruknął czarownik, odpowiadając podobną pieszczotą ust na jej szyi. - Lubię doprowadzać cię do wrzenia. Jesteś wtedy taka dzika i drapieżna. Lubię… Kamalo, gdy wypowiadasz swoje pragnienia i kaprysy.
Pocałował usta dziewczyny, dodając żartobliwie i zmysłowo zarazem. - I lubię z tobą figlować, w każdy możliwy sposób. To… bardzo lubię.
- Nie myślisz, że jestem wtedy… brzydka? - Sundari nie była pewna, czy pokazywanie swojej niepohamowanej w obżarstwie natury było czymś pozytywnym w odbiorze. Widać było, że wstydziła się z jakiegoś powodu tej kapryśnej i nieco tyranicznej strony. - Nie jestem przez to mniej… kobieca?
- Myślę o tobie jak o oszlifowanym przez jubilera klejnocie. Pełnym fasetek. Każda inna i każda fascynująca. Jesteś piękna Kamalo… zawsze. I zachwycająca… nawet wtedy, gdy pałaszujesz całe góry jedzenia zapominając o całym świecie. Nawet wtedy jesteś bardzo urocza. - Mężczyzna pocałował ją w czubek nosa. - I podniecająca też.

Tancerka nie do końca rozumiała tego podejścia, ale nie zamierzała się z nim spierać. Była szczęśliwa, że przywoływacz akceptował coś, czego nawet ona sama czasami nie potrafiła. Pozwoliła leniwej chwili samoistnie wygasnąć, po czym zamieniła z kochankiem swoje pozycje.
W końcu “małe” Jarvisiątko nie wstanie od tak po prostu, dzięki pstryknięciu palcami, a przecież kurtyzana nadal czuła głód, drżący jej łonem, jakby chowała w sobie wygłodniała ławicę piranii.
- Dziwny jesteś… - stwierdziła łagodnie, pochylając się nad podbrzuszem Jeźdźca by je delikatnie ukąsić. - Nawet bardzo, bardzo dziwny…
Ton głosu jakim wypowiadała to oświadczenie, dawał jasno do zrozumienia, że mag z pewnością nie był przez Chaayę potępiany, bardziej niezrozumiały, lub zawiły jak ciekawa zagadka w książce. Łamigłówka, którą dziewczyna chciała rozwikłać, dobrze się przy tym bawiąc. Choć może nawet bardziej zależało jej na tej zabawie niż rozwiązaniu.
A gdy o zabawie była mowa…
tawaif ułożyła się na brzuchu między wyprostowanymi nogami przywoływacza, który siedząc wygodnie i podpierając się z tyłu rękoma, podziwiał naturę wokół… zwłaszcza tą orientalną i pustynną. Złotoskóra masowała palcami czułe miejsca partnera, przy jednoczesnej pieszczocie języka, która, aż za bardzo przypominała konsumpcję słodkiego lizaka.
Kociolisi uśmieszek widniał na jej pełnych ustach, gdy z zapałem lawirowała po szlakach na włóczni mężczyzny, nie przejmując się ani jego mało imponującym stanem, ani ospałością z jaką reagował na jej czułości.
To była jej chwila, sam na sam z ulubionym przyrodzeniem Umrao i jej samej. Mała randka przy świecach.
I choć to Jarvis przeżywał właśnie swoją chwilę subtelnej przyjemności, która budowała w nim napięcie i chęć poddania się nachodzącym go doznaniom… to i tak miało się wrażenie, że to kurtyzana bawiła się do niego lepiej. Cmokając, mlaskając, ssąc, liżąc, gładząc, łaskocząc i mrucząc. Zupełnie jakby rozwodziła się nad wyszukanym i najwspanialszym posiłkiem. A gdy ukochany pokazał się z jak najlepszej strony, czyli twardy i gotowy do następnych figli, z niejakim rozczarowaniem musiał pożegnać się z ciepłymi ustkami go muskającymi, jak i całą pikantno sielankową atmosferą.

Kamala wspięła się na swój “tron”, przyjmując magika między swoimi pośladkami. Nie obyło się bez westchnień pełnych zdziwienia (czyżby urósł?), sprzeciwu (bo bolało i trzeba było się przyzwyczaić), niewygody (bo kłuł ją swym żądełkiem jak osa), ale i determinacji, jakiejś niewyjaśnionej pasji.
Przywoływacz nie mógł nie docenić poświęcenia kochanki i nachylił się ku niej, podpierając się lewą dłonią. Prawą sięgnął ku unoszącym się i opadającym piersiom, by z jej pomocą, a także swoich ust, pieszczotami sprawić przyjemność wybrance. Taką jaką ona sprawiała mu każdym ruchem bioder. Nieśpiesznie wodził ustami po skórze, delikatnie ugniatał krągłość i drżał przy tym od rozkosznych doznań, jakie odczuwał będąc “uwięzionym” przez pupę tancerki.
- Nie tylko dziwny, ale i zabawny… - skwitowała jego starania Sundari, bawiąc się swoimi wdziękami i podważając dłońmi raz jedną to drugą z piersi, by te w sprężystych podskokach wracały na swoje miejsce. Kiedy Jarvis poczuł się w ukochanej bardziej gościem niźli intruzem, tawaif wzmożyła swoje ruchy, które wbijały siedzącego coraz głębiej w piasek.
Tu na plaży dziewczyna nie starała się o atmosferę, nie dbała nawet o słodycz płynącą ze spełnienia. Liczyła się natomiast walka. Starcie dwóch ciał ze sobą, czysta pierwotna zwierzęcość, która kończy się wyczerpującym finiszem.
- A ty śliczna… - “odryzł” się Jeździec, po chwili także dosłownie kąsając umykającą jego pocałunkom pierś bardki, z coraz większym trudem opierając się pokusie poddania tej walki i ulegnięcia doznaniom. Ale nie można mu było odmówić ambicji, starał się wytrzymać tą słodką torturę i nie dojść przed partnerką, której ruchy bioder wyciskały z niego siłę woli.
Tym bardziej, że drobna uszczypliwość na jaką się zdobył podziałała jak iskra na suchy stóg siana.

Dholianka zmarszczyła gniewnie nosek, zwężając oczy w szparki i brakowało jedynie rozdwojonego języczka, który by wysunął się z ust i zasyczał groźnie w kierunku oponenta. Złotoskóra naparła biodrami, lub raczej naskoczyła na źle ułożonego ogiera, który gdyby był na łóżku, pewnie by je mocno nadwyrężył… a tak poczuł tylko ból w dole pleców.
- Ładna? Śliczna..? - spytała cynicznie kobieta, dobrze wiedząc jak działały jej biodra na ukochanego. Ponownie skoczyła dobijając nim o podłoże z wyraźną satysfakcją, że prócz przyjemności sprawiała także ból. - Powiedz mi coś… czego nie wiem, mój drogi.
- Och… - jęknął z bólu czarownik, spoglądając na swoją kochankę i wędrując spojrzeniem po jej twarzy. - Jesteś ogniem i wodą Kamalo, jesteś sprzecznością… ucieleśnieniem jej. Jakże fascynującym.
Przesunął dłonią po jej biodrze i dał mocnego klapsa w pupę.
- Jesteś… wyjątkowa. Ale ja też potrafię być zadziorny.
Chaaya parsknęła jak rozbudzony konik i potrząsnęła ramionami otrzepując się z ospałości. Jej jazda stała się szybsza wprost proporcjonalnie do siły uderzenia. Na szczęście nie łamała już tak w pół, choć w każdej chwili mogło się to zmienić. Szeroki uśmiech na ustach był nieco drwiący i nieco chochliczy, lecz wypieki na policzkach i jasne iskierki w oczach świadczyły o coraz większym uczuciu jakim pałała do swojego “rumaka”.
Jarvis oddychał ciężko walcząc z obezwładniającymi doznaniami, aż w końcu… pochwycił kurtyzanę za kark, przyciągnął jej twarz ku sobie… pocałował, władczo, drapieżnie, zachłannie i z dziką żarliwością.
~ Kocham cię Kamalo. ~ Usłyszała przy tym pocałunku, a potem poczuła… że organizm jej wybranka w końcu uległ erotycznej sile jej bioder i pupy. Tancerka chwilę grzała się w blasku swojego zwycięstwa, nie wypuszczając jeszcze ptaszka ze swojej klatki. Pochyliła się nad mężczyzną, biorąc jego twarz w swoje dłonie i pocałowała go delikatnie… w nos.
- A więc kochamy się nawzajem - odparła ciepło, zanosząc się beztroskim śmiechem, po czym zeskakując z siodełka, zwinęła się w kłębek obok na piasku.
- No tak… kochamy się… i to dosłownie. I bardzo często… - odparł czule czarownik, głaszcząc bardkę po włosach jak ulubioną kotkę. - I bardzo intensywnie… Obawiam się, że przy mnie raczej nie w tej kwestii się nie zmieni. Mam spory apetyt na ciebie.
- Da się do tego przyzwyczaić - wyjaśniła mu rezolutnie Sundari, łapiąc za rękę i przyciągając do swojej twarzy, którą w nią wtuliła. - Poza tym masz dla mnie idealny rozmiar, pasujasz jak ulał, więc zdecydowanie więcej jestem w stanie wytrzymać.
- Dobrze wiedzieć, że mam jakieś zalety jako kochanek - odparł ironicznie mag, muskając palcami policzek i usta dziewczyny. - Smoczyca chce w porcie poprzyciskać do ściany miejscowych strażników… co ciekawe, za pomocą biustu. My zaś możemy się rozejrzeć za łobuzerią. Co prawda nie znam wszystkich, a i moja wiedza jest nieco przestarzała, ale znam tak kilka kryjówek, które młodociane gangi kieszonkowców używały jako kwater.
Dholianka zmarkotniała nieco i przyglądała się uważnie rozmówcy, by w końcu rzec ostrożnie.
- Jesteś zły? Nie chciałam cię urazić… - Przytuliła mocniej policzek do jego palcy.

“Ja już ci kiedyś mówiłam, że nie jesteś od sprawiania komplementów tylko przyjemności…” Żachnęło się wspomnienie babki, które dobrze wiedziało, że jak jej wnuczka zaczyna “romansować” to wychodzą z tego tylko nieporozumienia.
“Tawaif jest…” zaczęła mentorskim tonem, ale szybko została zagłuszona.
~ Wiem kim jest! ~ fuknęła tancerka. ~ I wiem też od czego jest! ~ uprzedziła kolejny wywód, burcząc jak gniewna chmurka. ~ Szkoda, że mnie nie nauczyłaś, być…
“BO JESTEŚ TAWAIF!!! SPRZEDAJESZ ZA PIENIĄDZE MIŁOŚĆ! Nie musisz umieć romansować… masz być ładna, wesoła i przyjemna, do tego wygadana na tematy…”
“Zaraz mi opadnie…” oznajmiła Umaro zbolałym głosem. “A jak opadnie to już chyba nigdy mi nie stanie… zostanę impotentem i to przez was i wasze trajkotanie…”
“Przecież ty nie masz p-p-p…” Nimfetka w mig pojawiła się w zarzewiu kłótni, bo i należała do grona naczelnych pleciuch. Płaczliwych i bojaźliwych, ale ciekawskich jak mało kto.
“Penis… powtarzaj za mną słonko… PEEE-NIIIS…” przesylabizowała erotomanka z cierpliwością zawodowej belferki.
“No właśnie… tego nie masz” odparła dziewczynka, nie dając się wkręcić w wypowiadanie zbereźnych słów.
“Mam… mentalnego…” wyjaśniła ta pierwsza i… w głowie zapanowała nieprzenikniona cisza. W całym tym rozgardiaszu brakowało Deewani, która ze śmiechem spytałaby o coś głupiego, jak choćby “to znaczy, że rośnie ci na czole?” lub czegoś podobnego i wybuchła głupkowatym śmiechem.
Wszystkie maski zdawały sobie sprawę z braku tej, którą… zazwyczaj ignorowały i traktowały jako tą mniej ułomną z ułomnej pary, którą dzieliła wraz z Pasją.

- To miał być komplement… - dodała cicho Chaaya.
- I podobał mi się… moja śliczna. Bardzo. Nie czuję się urażony. - Pogłaskał ją Jarvis czule po policzku. - Kamalo… nie musisz się wstydzić czy lękać swoich słów. Możesz mówić mi co ci leży na sercu. To naprawdę miłe… ważne dla mnie.
- Co mi leży… na sercu..? - powtórzyła za nim głupiutko, nie bardzo wiedząc co z tym dalej zrobić. Czy to znaczy, że mogła mu powiedzieć o swoich sekretach? Lub głupich pomysłach, albo pytaniach, których nigdy nie powinno się nikomu zadawać? Czy czarownikowi chodziło o taką szczerość szczerość, czy taką mniejszą szczerość… bardziej powierzchowną?
Dziewcze potrząsnęło energicznie głową, wybijając natrętne myśli. Zdecydowała się zmienić temat.
- Czy będziemy szukać gangów dzieci? Jak te twoje Borsuki? - Na słowo “Borsuk” jej oczy wyraźnie się rozjaśniły, jakby mówiła o czymś bardzo, bardzo przyjemnym i drogim jej duszy.
- Tak… cokolwiek ci leży na sercu. - Mężczyzna nie dał się tak łatwo zbyć. Niemniej po chwili skinął głową. - Zazwyczaj wiedzą co się dzieje na ich rewirze, no i Bumi jest w ich wieku.
- W takim razie trzeba kupić… sssłodycze!
No i bardka znalazła się już w świecie fantazji, nieznacznie się śliniąc do łakoci, które kupi i zje. O dzieleniu się nimi z kimkolwiek w tych wizjach nie było miejsca.
- Tak. To może pomóc - zgodził się z nią magik. Zamyślił się przez chwilę. - Tylko potem trzeba będzie się tymi słodyczami podzielić. Lub rzucić Gozreha na pożarcie.
- Czy Gozreh jest słodki? Próbowałeś go zjeść? - spytała poważnie złotoskóra, zaczynając rozważać taką kwestię.
- Jest niejadalny. Nie da się go ugryźć… jeśli o to chodzi. Po pierwsze ma naturę cienia, a po drugie… gdy ginie, nic nie pozostaje po nim. - Przywoływacz odpowiedział równie poważnie, jakby chciał pokazać, że rzeczywiście może go pytać o wszystko.

Kobieta zamrugała niepewnie, nie do końca rozumiejąc co się właściwie wydarzyło. Chyba nie miała zbyt wielu okazji do wysłuchania jej potrzeb tych mniej i bardziej intelektualnych. A kiedy zażartowała, nie przykładając zbyt wielkiej wagi do tego czy dostanie składną odpowiedź, czy zostanie zrugana i zbyta. Jarvis potraktował ją na równi sobie.
Ten uśmiechnął się czule i pogłaskał kurtyzanę po włosach dodając. - A co do drugiej kwestii. To nie… nie próbowałem go zjeść. Nigdy nie przyszło mi to do głowy.
- To byłoby głupie z twojej strony - odparła, naigrywając się z samej siebie, by zamaskować zażenowanie swoją reakcją. - Dobrze, że tego nie zrobiłeś…
Usiadła obok, by dodać swojej osobie więcej powagi i zapatrzyła się w wodę, uśmiechając błędnie do samej siebie.
- Przypuszczam, że Gozreh uczyniłby z takich prób źródło sarkastycznych uwag na całe lata - mruknął jej ukochany, obejmując ją ramieniem i biorąc się za delikatne muśnięcia językiem szyi i ucha tancerki. Ot, drobne pieszczoty… i niewinne w porównaniu z tym co robili wcześniej.
- Chyba byś mu się nie dziwił, prawda? - Chaaya skryła się za ramieniem, wyraźnie połaskotana. - A tobie coś leży na sercu?
- W tej chwili… czy ogólnie? - zapytał mężczyzna i zamyślił się. - Bo ogólnie martwi mnie to co wydarzyło się na pustyni. To co nadciągnęło z północy. Tu jesteśmy bezpieczni Kamalo i długo będziemy. Ale jeśli ta demoniczna armia się nie załamie… nie zostanie zniszczona, to nawet tu nie będzie bezpiecznie.
Dziewczyna posmutniała na te słowa i objęła rękoma kolana, które podciągnęła pod brodę.
- Myślę, że nie mamy na to wpływu… - mruknęła cicho, czując jak zimna gula strachu i żalu spowodowanego swoimi głupimi decyzjami, podeszła jej do gardła.
Sundari nie chciała mówić tego na głos… nie chciała nawet o tym myśleć, ale gdyby wtedy… nie uciekła z Ranveerem do wojny by nie doszło.
To silne przeświadczenie o tym, że były kochanek byłby w stanie pokonać w pojedynkę tych, którzy uwięzili i zniewolili antycznego smoka, uderzyło w Starca, tym bardziej, że we wspomnieniach nie potrafił odszukać potwierdzenia jej uczuć. Tawaif jednak zdawała się być pewna, ale to pewna w stu procentach, że ten jeden… niewyględny człowiek miał moc, która zmiotłaby demoniczną armię z powierzchni tej ziemi.
~ Chciałbym ci przypomnieć tancerko, że to ty… nie Ranveer, pokonałaś ich generała ~ odparł wesoło smok. ~ Myślisz, że czemu cię tak szukają? Bez mojej duszy w moim ciele, demon nie może w pełni poradzić sobie z kontrolowaniem mego ciała, a zatem zapewne cała ich ofensywa utknęła w miejscu. A wojska poszły w rozsypkę, ani demony ani barbarzyńcy nie słyną z dyscypliny.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 07-01-2019, 19:08   #209
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Jarvis dodał z uśmiechem.
- Za to możemy uciec z tego świata, gdy nie będziemy mogli tu zostać. Choćby na plan, który zwiedzaliśmy. A stamtąd… gdziekolwiek zechcemy.
Jego rozmówczyni potrząsnęła charakterystycznie głową, pozostawiając interpretację tego gestu czarownikowi.
- Gdziekolwiek… - Rozmarzyła się, po czym zaraz rozpromieniła. - Może na plan powietrza? Zawsze byłam ciekawa… no bo… czy oni tam… no wiesz… no… to głupie… ale czy oni chodzą po chmurach?!
- I tak… i nie… są zamki w chmurach. Ale tylko niektórych i… tam się lata, cały czas prawie - wyjaśnił chłopak, tuląc do siebie kochankę.
- Ale… ja nie umiem! - obruszyła się kurtyzana. - Nie mają wybudowanych dróg… z chmur właśnie… dla takich nielotów jak ja?
- W zasadzie tam akurat będziesz umiała latać. Tam każdy umie, bo… unosisz się w powietrzu tak jak… ryba wodzie - wytłumaczył przywoływacz, popisując się swoją wiedzą.
- Och… ooooch… - odparła jakże inteligentnie bardka.
Jeździec miał chwilę na podziwianie na jej twarzy bitwy pomiędzy zawątpieniem, a fascynacją.
- Ale trochę szkoda… tych chmur… - Po czym nagle, aż podskoczyła. - A czy pada tam deszcz? Czy mają chmury i na dole i na górze i pada i tu i tam?
- Są burze i bywają… naprawdę silne, ale deszcz… jako taki nie pada… ten, który znasz tu. Nie ma słońca. Jest… blask… świetlna emanacja. - Tłumaczył mag, który choć już nabrał ochotę na więcej aktywności, to… czerpał zapewne jakąś przyjemność z tej sytuacji, bo w swoich pieszczotach nie posuwał się dalej.

Na wzmiankę o braku świetlistej kuli, która grzeje swymi promieniami, Chaaya bardzo szybko straciła zainteresowanie tematem powietrznego planu, robiąc przy tym kwaśną minę pełną zawodu.
Kicha, a nie plan. Niech se wsadzą w kieszeń takie miejsce. Nie było chmurzastych chodników, nie było deszczu i nijak nie dało się opalać w słonecznym blasku. Jedno La Rasquelle jej wystarczy, za resztę podziękuje.
- Mhm… to ciekawie - mruknęła zdawkowo, wczesując palce we włosy mężczyzny. - Byłeś ty kiedyś na jakimś planie, oprócz tego z zamkiem? - dodała szukając jakiejś alternatywy do ich dalszej dyskusji, bo i Jarvis nie dał jej jasnego sygnału, że mogli zacząć rundę trzecią w swoich miłosnych zapasach.
- Na kilku, ale na żadnym bezpiecznym. Bo trudno uznać za takie wiecznozmienny plan chaosu, czy Krwawe Morze, czy fortecę na planie astralnym… choć ta ostatnia była w miarę bezpieczna - odparł czarownik nachylając się i muskając czubkiem języka dekolt tawaif.
- Trochę… nudne te plany - stwierdziła smętnie. - To znaczy… sądząc po nazwach, bo ja nie wiem o czym ty do mnie teraz mówisz - dodała przepraszająco. - Nigdy jeszcze nie miałam kogoś z kim można porozmawiać o podróżach międzyplanarnych.
- Nie są one łatwe Kamalo. Nawet tutaj, więc nie odbyłem ich zbyt wiele… acz… powiedz mi jaki świat byłby dla ciebie idealny. A ja zastanowię się nad odpowiednim planem do którego drogę moglibyśmy odkryć. - Zaproponowała czupryna kochanka, bowiem sama głowa opadła na biust kobiety, pieszcząc go namiętnie.

Sundari rozsiadła się, prostując nogi i opierając z tyłu rękoma w pozycji półleżącej. Zrobiła to tylko po to, by magik miał cały plac zabaw dla siebie.
- Niech pomyślę… chyba z dużą ilością miejsc do zwiedzania. Lasy, góry, morza, stepy, sawanny, pustynie. Do tego ogromny zasób nigdzie niespotykanej roślinności i zwierząt. Tubylcy winni być w miarę przyjaźni i koniecznie ciekawi, zabawni, kolorowi. Może moglibyśmy poznać nowe tajniki magii? Może zdobyć jakiś artefakcik, który zachwycałby swoją nietuzinkowością? Jakiś kalejdoskop, albo książka, albo… albo… no nie wiem coś ładnego.
- No to… wiemy gdzie szukać odpowiedzi na twój kaprys. U Miedzianego… - Usta przywoływacza zajęły się smakowaniem jej krągłości, wielbieniem pocałunkami i delikatnym muskaniem jej kwiatuszka miłości powolnymi ruchami palców. - Jestem pewien, że jeśli jest tam u niego prawdziwy gnom, to zna przejście do swojego świata. Tyle, że plan faerie, jest równie kolorowy, barwny i ciekawy, co podstępny i niebezpieczny. Ale jeśli to prawda co mówią gnomach i niziołkach to… na pewno pod tym względem będzie tak jak pragniesz.
- Nie pójdę do niego, jest nudny i za bardzo się nad wszystkim rozdrabnia - burknęła rozgniewana Chaaya, której wyraźnie przeszkadzała osoba Archiwisty.
- Ale jest smokiem. Zresztą nie pójdziemy do niego… tylko do jego siedziby. Znaleźć owego gnoma - wyjaśnił Jarvis z łobuzerskim uśmieszkiem, delikatnie kąsając twardy szczyt piersi kochanki.
- No i co zamierzasz z nim zrobić?! Pogadać? Przecież nawet nie wiemy w jakim języku on mówi… - Tancerka chyba bardzo, ale to baaardzo nie chciała zbliżać się nawet do siedziby wspomnianego smoka. - Zresztą… planujesz mnie posiąść, czy mam czekać godzinę, aż w końcu cię najdzie?
- Masz powiedzieć moja śliczna, jak chcesz bym cię posiadł…
Mężczyzna cmoknął ją w usta czule i spojrzał w oczy. - Tak. Pogadać. Wedle opowieści gnomy to… bardzo wści… ciekawskie istoty, znające wiele sekretów i wiele języków. Na pewno opanowały miejscową mowę.
- Nie ważne jak… jesteśmy na plaży, w końcu mogę krzyczeć i się nie wstydzić - wyjaśniła kurtyzana oglądając się na aligatora, który z czasem zaczął się przemieszczać coraz dalej od pary. Może miał dość ich obecności lub tego co robili na jego rewirze.
- Wedle starych legend, gnomy były mistrzami rzemiosła i niskiej magii, genialnymi alchemikami. Za większością pomysłowych czarów, magicznych przedmiotów i biżuterii elfów, stały właśnie one, bo wysokie elfy nie zajmowały się tak trywialnymi sprawami jak lewitujące stoliki, czy proste magiczne zabawki. - Jeździec przesunął się do nóg dziewczyny, rozchylił je i ulokował na ramionach. Dholianka poczuła jak jego duma ociera się czubkiem o jej wrota kobiecości… i widziała jak jej ukochany szykuje się na podbój jej ciała.
- Jamuuun… - zaczęła tawaif, wyjątkowo złowrogim tonem. - ...znam legendy… bardzo dobrze… śmiem twierdzić, że lepiej od ciebie.
Była zła i poirytowana. Kapryśna jak nienajedzone kocie, niby słodkie i puchate, ale drapiące do krwi.
- Poza tym jestem cała w piasku… jak mnie zatrzesz to przysięgam, że zrobię ci bolesną krzywdę - mruknęła, uśmiechając się jak wredny imp.
- A co mówią legendy twojego ludu o gnomach? - Mag złapał kochankę za pośladki i jednym ruchem bioder dokonał szturmu.
Twardy wojownik rzucił się w ciepłą paszczę bestyjki, która objęła go miękko, kiedy złotoskóre ciało wygięło się jak lira, wydając przy tym tęskny jęk. Bardka próbowała się czegoś złapać, ale tylko zagarnęła do siebie więcej piasku.
- Bądź przeklęty - rzuciła przez zęby, by dodać zaraz namiętnie. - Mocniej… jeszcze.

Trzymając ją mocno, za nogi i uśmiechając się triumfująco, przywoływacz zaczął napierać biodrami raz po raz na ciało Kamali, nie ustając w szturmach, których tempo rosło pospiesznie.
- Sama powiedziałaś.. idealny rozmiar moja śliczna - szepnął żartobliwie.
- Bo jessst… - przyznała z uniesieniem, wijąc się jak wstęga, raz w jedną raz w drugą stronę. - ...jest, jest, JEEEEST!... Nie przestawaj. - Sundari znalazła się już w świecie swojej fantazji, czerpiąc każde doznanie, które rezonowało w jej ciele, sprawiając tym większa przyjemność czarownikowi.
Dwie orzechowe tęczówki wpatrywały się w niego z odbiciem ognia na powierzchni, podziwiając zachwyt i pożądanie jakie przejawiał w sobie towarzysz. Czyżby mu się podobała? Taka szalona i dzika, pierwotna? Czy nie była taka jak inne? Inne… z pustyni?
No tak… nie byli oni na pustyni, a Jarvis nie za bardzo miał chyba okazję, by poznać tamtejsze panny i ich temperament. Tancerka uśmiechnęła lubieżnie, oblizując spragnione wargi, po czym oddała się bez reszty swemu pokazowi dla uciechy kochanka.
A jej ciało wiło się coraz mocniej, gdy rytm jego bioder stawał się coraz dzikszy. Ani ona, ani on, nie hamowali swego pożądania, stając się wręcz ucieleśnieniem pożądliwości. Doznania były jak fale morza, każda kolejna coraz wyższa i silniejsza… coraz bardziej odbierająca dech i myśli, coraz intensywniejsza, coraz bliższa celowi… ekstazie. Ta wygięła ciało Chaai i jej wybranka w łuki, gdy doszli mocno i gwałtownie do celu swej lubieżnej “podróży”.

Długo jeszcze dochodzili do siebie, nie mogąc opanować swoich oddechów i myśli. Bardka jako pierwsza zaczęła przejawiać jakieś oznaki powrotu do rzeczywistości, bo zaczęła usypywać sobie górkę pod głową, by wygodnie jej się leżało.
Jej ruchy były w pełni naturalne, choć przywoływacz, mógł się trochę obawiać tego z kimś się aktualnie kochał. Kamalasundari była inna. To nie była ta zawstydzona i bojaźliwa dziewczynka. Nie była to też wygadana i odważna łobuzica, która robiła wszystko po swojemu.
Ta była skupiona na sobie i na swoich doznaniach. Nie za dużo też mówiła, jakby nie za bardzo lubiła mówić podczas stosunków.
Jarvis nie był jednak pewny, czy leżała przed nim Umrao ze świątyni… tamta wydawała się większą finezją w swoim fachu, plus oczywiście świetnie bawiła się bez większego udziału partnera.

Nogi Dholianki nadal opierały się o ramiona mężczyzny, który jej opuszczać chyba nie zamierzał. Uśmiechając się czule, mag leniwie wodził palcami po brzuchu i podbrzuszu tawaif. Bez pośpiechu i z wyraźną troską. Odpoczywał, podobnie jak ona i rozkoszował się widokiem. Najwyraźniej lubił każde wcielenie kobiety.
- Toooo… jakie są opowieści twego ludu o gnomach? - zapytał zaciekawiony.
- Nie chcesz wiedzieć - odparła wesoło, strzepując piach z między piersi. - Wygodnie ci tak? - zatroskała się, przyglądając mu się czule.
- Takie straszne są te opowieści? - zadziwił się czarownik i dodał ciepło. - Podoba mi się to co widzę przed sobą i ten widok wynagradza niewielką niewygodę moja śliczna.
- Raczej jak zacznę opowiadać to twój ptaszek do jutra nie zagrzeje w moim gniazdku - wyjaśniła z nutką ironii kurtyzana. - Wolałabym cię mieć jeszcze dla siebie - dodała, przygryzając delikatnie swój paluszek. - Tu… i w zaułkach miasta, gdy będziemy szukać kolczyka.
- Dobrze… - Jeździec opuścił kochankę i położył się obok niej, zabierając za leniwe pieszczoty jej ciała kolejnymi pocałunkami. Tym razem jednak prędzej niż żar, oboje dopadła senność… i posnęli relaksując się po intesywnej zabawie. Krótka to była drzemka, ale… wystarczająca dla planów Ferragusa.


Smok nie bez powodu tolerował wyuzdane zabawy swojego naczynia. Im bardziej zadowolona i pewna siebie była Chaaya, tym silniejsza była jej dusza i tym dłużej gad mógłby kontrolować jej ciało w razie potrzeby. Musiał dbać więc o jej samopoczucie, niczym ogrodnik o cherlawą roślinkę… i choć nigdy by się do tego nie przyznał, lubił jej maski. Nawet Laboni.
Teraz jednak musiał się zająć swoją ulubienicą… Deewani ostatnio się nie pojawiała i to męczyło Antycznego. Na szczęście nie było ona tylko Chaai-Kamali… należała także do niego. Stając się częścią wspomnień starożytnego smoka, stała się częścią jego duszy. Małą cząstką, którą mógł zostawić w bardce, zabierając odbicie Deewani do nowego ciała. Nie bardzo wiedział, jak taka więź pomiędzy nimi wpłynie na niego samego. To wszak nie było nic pokroju partnerstwa między nią a Nveryiothem. Nic tak silnego. A jednak… dzięki tej więzi mógł wytropić Deewani. A teraz, kiedy tawaif spała, miał ułatwione zadanie. Bowiem gdy jej świadomość pogrążyła się w sennych majakach, nie mógł zaszkodzić duszy z którą współdzielił ciało.
Niestety dość szybko do niego dotarło, że nie będzie to takie proste jak to sobie wyobraził. Mała chłopczyca, która zwykła sypiać między jego skrzydłami, stała się tylko… wspomnieniem. Dość dziwnym, bo miało się wrażenie, jakby ktoś zamroził lub skamienił Szaloną i wyniósł do składziku, w którym szybko została zagubiona wśród podobnych sobie, zapomnianych i porzuconych przedmiotów.
Nie było jej. Nie istniała, choć odwaga jaką w sobie nosiła nie opuściła tancerki.
Nie została więc wyrwana z korzeniami i wyrzucona, a jedynie… „zakryta”. Tak jak malarz zamalowuje nieudany portret grubą warstwą farby.
Może kurtyzana zeszła zbyt głęboko w minione chwile i zapomniała się wzdychając do Ranveera, lub tego strażnika… jak mu tam było? Skrzydlaty nie mógł sobie przypomnieć jego imienia.
Ruszył więc do ogrodu, w którym drzemała Nimfetka wtulona w wielkiego pawia albinosa i udał się do budynku w którym Chaaya upchnęła strzępki swych wspomnień.

Może maska była przy pokazie fajerwerków, które mu kiedyś pokazała?
A może, uciekła na pokaz joginów? Do tańczącego generała? Na bal u sułtana? Do własnego pokoju w utęsknionym domu? Albo do kuchni by ukraść trochę pączków… nie? Nigdzie? Naprawdę nie było jej NIGDZIE?!
Zanim zdążył się jednak zezłościć, poczuł cyniczne spojrzenie, które zaczęło formować się w ciemnościach uśpionego umysłu. Nie patrzyło na niego… zajęte było obserwowaniem… snu bardki.

Kamala przemierzała wraz z Jarvisem uliczki La Rasquelle. Choć panował dzień, miasto spowite było gęstą mgłą w której nic nie dało się dostrzec. Para kochanków trzymała się za ręce, by nie zgubić się w oparze i aktualnie szukała Bumi i jej towarzysza.
To czarownik wypytywał wszystkich o jakieś miejsca i ludzi, a kobieta udawała tylko ładną. Nie było co się dziwić, skoro nie bardzo czuła się zaangażowana w całą sprawę kradzieży. Dholiance zabiło mocniej serce, gdy z dymu wyłoniła się dziwnie okutana w materiał sylwetka.
Dama z pustyni o błękitnych szatach i licznym porożu na głowie, sunęła niczym duch w kierunku pobladłej Sundari.
Świat wokół zatrzymał się w miejscu, ale złotoskórej nie przyszło do głowy, że to dziwne. Na co jednak można było liczyć, będąc w głębokim śnie, prawda?

Potomkini nagi przemówiła w gardłowym języku, a każda sylaba brzmiała tak szorstko i złowrogo, że, aż włosy jeżyły się na ciele. Szczęściem, Ferragus miał łuski i to nie na niego oddziaływał aktualnie strach.
- Przepraszam… nie rozumiem - odparła zlękniona tancerka, co rogata przyjęła z wyniosłym uśmieszkiem.
- Mogłabyś się w końcu nauczyć aklo… nie jest taki trudny Chaayu - wyjaśniła w pustynnym.
- Mam taki zamiar… tylko, że nie mam „książki”… skąd znasz moje imię? - spytała kurtyzana, oglądając się na kochanka, który spetryfikowany, wpatrywał się w dal.
- Wywodzisz się z Laboni, a my znamy Laboni. Jesteś jej upragnioną następczynią - odpowiedziała kapłanka, nie bardzo przejmując się tym tematem. - Powiedz mi lepiej… co u Ranveera? - Wyszczerzyła zęby w uśmiechu, nie wiedząc dlaczego, ukazując dwa kły jadowe jak u węża i nic poza tym.

Sen pociemniał i skurczył się, jakby znajdował się w środku szklanej kuli. Miasto i jego mieszkańcy zniknęli, a z nimi też i przywoływacz.
- Ranveer nie żyje. - Głos bardki był zimny i zdystansowany, nie… bardziej obronny, jakby dziewczyna musiała się tłumaczyć przed rogatą bestią.
Stanęła w rozkroku i zacisnęła dłonie w pięści, szykując się… do walki?
Pradawny smok mało nie ryknął śmiechem na ten widok.
- Ach… nie o tego Ranveera mi chodzi - wysyczała rozdwojonym językiem nagaji, dotykając się szponiastą dłonią demona za medalion na piersi.
Był to metalowy heptagram wpisany w koło. Siedmioramienna gwiazda o gładkich ściankach.
Swoim blaskiem w ciemnościach, przykuło wzrok tawaif.
Wpatrzyła się w niego jak zahipnotyzowana, a umysł dziewczyny pogrążonej we śnie z jakiegoś powodu kojarzył ten przedmiot… ten kształt.
Znała go… ale o wiedzy tej nie było żadnej wzmianki, ni śladu w jej wspomnieniach.

Złośliwy wzrok w ciemnościach zaczął świdrować i wibrować w głowie Chaai, która zaczęła dyszeć z wyraźnym bólem w piersi. Sen zaczął się rozmywać… ciemnieć i zmniejszać.
Kurczył się niczym zgnieciona kulka pergaminu w dłoniach. Kobieta zaczynała… zapominać. O wisiorku. O wężowej damie. O śnie.
Pogrążyła się w ciemnościach, rozluźniona i spokojna, gdy ślad wizji uleciał gdzieś i znikł.
Tylko Starzec nie potrafił się pozbierać, próbując przetrawić co się właściwie wydarzyło. Coś jawnie blokowało i anulowało wspomnienia jego naczynia. Coś, co było jej częścią (bo nie wyczuwał obcej prezencji w jej wnętrzu, prócz tego parszywego wgapiania się pustki), ale jednocześnie, nie było nią.
Jedyną poszlaką był ten medalion.

Gwiazda o siedmiu ramionach.

Skądś ją znał. Nie tylko wiedza o niej obiła mu się kiedyś o uszy, ale widział ją… dosyć często. Tu. W niej.
TAK!
W jednym ze wspomnień widział taką gwiazdę na drzwiach w Pawim Tarasie. Była ona również w namiocie u Ranveera… na tronie! Mignęła mu kiedyś koperta z pieczęcią. I mapa. I księga…
Chaaya obfitowała w ten znak, jak źródełko w świeżą wodę. Łatwo to było przeoczyć wśród ilości ornamentów, w jakich lubują się plemiona z pustyni, ale teraz gdy tak przekopywał fragment po fragmencie, zaczynał wszystko dostrzegać.

Trzeba było tylko dowiedzieć się co to oznaczało.
Smok był jednak dość stary i dość potężny, by nie mieć z tym problemu. No… może miał, ale tylko troszeczkę i NIKT NIE MUSIAŁ O TYM WIEDZIEĆ.
Ślady o heptagramie pojawiały się w magii, zwłaszcza tej starej. Bardzo starej… jeszcze sprzed ery elfów. Gruuubo sprzed ery gigantów… kiedy bogowie byli mali.
Podobno siedmioramienna gwiazda była kiedyś używana do kręgu przywołań daemonów.
Daemonów tak potężnych, że gdyby postawić jednego z nich, kontra cała armia istot piekielnych i niebiańskich, to… ci drudzy zniknęli by z powierzchni w przeciągu chwili. Podobno nawet bogowie musieli schylać przed nimi czoła i sami Jeźdźcy Apokalipsy byli bezsilni, a może ich wtedy jeszcze nie było?
Podobno, podobno, podobno… teraz już krąg do Abbadonu jest bardzo podobny do tego do Abbysu, plus Ferragus, jak świat stary, nigdy nie napotkał choćby najmniejszej wzmianki potwierdzającej tą legendę.
Choć nie… jednak coś sobie przypomniał.
Powiadają, że Jeźdźców Apokalipsy jest czterech, jednakże są księgi, które twierdzą iż jest jeszcze piąty jeździec. Starszy, silniejszy i nieco zapomniany. Jeden jedyny który ostał się z rodziny siedmioramiennej gwiazdy.
~ Kim miał być ów Ranveer… pewnie bardka zna prawdziwe znaczenie tego imienia ~ mruknął do siebie czerwonołuski, po czym zamienił się w mglistą, karminową mgiełkę w kształcie smoka i zanurzył się we wspomnienia i wiedzę noszącej go kobiety, by odkryć pochodzenie tego imienia.

Jak wszystkie nazwy z pustyni, ta również miała swoje znaczenie. Ukryty przekaz, który zdradzał informacje o miejscu, rzeczy lub istocie je noszącym. W tym właśnie ciemnoskórzy, różnili się od białoskórych ludzi. U nich wszystko musiało mieć sens, nawet jeśli ukryty.
Ranveer był przydomkiem wojowników i dosłownie oznaczał kogoś nie do pokonania w boju. Kogoś kto żył wojną. Kto był w niej perfekcyjny. Gladiator nad gladiatorami i to w dodatku… nieśmiertelny. Niestety imię jak to imię, było dość popularne i wielu chłopców i mężczyzn je nosiło, niezależnie od tego czy potrafili walczyć, czy nie.
Brzmiało dumnie i to wystarczyło.
Sam Malhari jednak miał ciekawą historię, ponieważ wszyscy mężczyźni z jego rodu byli generałami. Wszyscy nazywali się Ranveer. I wszyscy…. nosili tę samą broń, tę samą zbroję i gdziekolwiek się nie pojawiali… przeważali szalę zwycięstwa. I ojciec. I dziadek. I pradziadek i dalej i dalej i dalej wstecz. Zmieniały się twarze i czasy, ale legenda niepokonanego trwała bez ustanku.
Gad podążył za tym wątkiem, za zbroją…. za orężem, wprost do pierwszego Ranveera. Gdzieś blisko czuł coś w rodzaju złotej wstęgi… nici wplecionej w duszę. Nie rozumiał czym była, ale jej natura była dobra.

Nie miał łatwej roboty. Ktoś dobrze się postarał, by w dziewczynie posprzątać. Wspomnienia rozmazywały się w plamy, tak jak te z najwcześniejszych lat życia. Niemniej skrzydlaty miał wrażenie, że nie zostały one zapomniane, a po prostu przekatalogowane i ukryte. W końcu nacja ludzka była słabej woli, by nie mówić wprost, że była tępa i głupia i o pamięci złotej rybki. Nie to co smoki. Tak… te nie zapominały niczego!
Zajęło mu trochę czasu by przelecieć wszystkie korytarze i pokoje i dowiedzieć się całkowicie niczego. Rozjuszony kręceniem się w kółko i marnowaniem czasu, wleciał niczym burzowa chmura do sali z basenem, przez który kiedyś poprowadziła go Deewani. Miejsce to imponowało nawet jego. Było… piękne. Drogie. Woda w wysadzanym mozaiką basenie lśniła niczym diament. Najdroższy z kamieni w siemioramiennej koronie.
Zaraz, chwila…
Ferragus faktycznie widział gwiazdę. Na dnie. Leżała sobie ułożona i przykryta, a jednak na widoku. Zanurkował w wodne przestworza i uderzył w sam środek kompozycji… wypadając na korytarz, którego jeszcze nigdy nie widział.
Jego podłoga była zakurzona i zapiaszczona, a zewsząd czaiła się ciemność. Antyczny jednak widział dzięki złotej nitce, która zmaterializowała się przed nim i niczym pochodnia, oświetlała drogę.
Po raz pierwszy odkąd opętał to ciało, poczuł, że znalazł się w obcym miejscu. Miejscu, które go nie chciało. To nie było miejsce stworzone przez bardkę, choć z pewnością posiłkowane było na jej wspomnieniach.
Oczywiście Starzec nigdy nie przejmował się takimi detalami. Był wszak potężną duszą, która brała to co chciała i kiedy chciała. A wszelki opór łamała… zresztą wybrał okres jej snu, by móc działać swobodnie i w pełni korzystać z przewagi jaką miał. Nie był wszak fasetką osobowości tawaif, nie był myślą. Był odrębnym bytem, potężnym bytem i był ZŁY.
Ryknął głośno, rzucając nieme wyzwanie i ruszył do przodu ufny w swą wielką potęgę… i ośli upór leżący w jego naturze.

Nie uszedł za daleko, zanim nie spadł. Podłoga się skończyła…
Na szczęście nie musiał długo spadać, by znaleźć się w miejscu, jak sądził swojej ostatecznej wędrówki. Gdzieś w oddali, miał wrażenie jak słyszy trzepot motylich skrzydeł, które lawirowały gdzieś… pomiędzy czymś… a może to było jego własne echo. Trudno mu było stwierdzić, siedząc w pustce ze świecącą nitką w powietrzu.
Ta zniżyła swój lot i jakby zaczęła węszyć przy “podłodze”, oświetlając skamieniałe przedmioty. Dzban… z gwiazdą.
Bransoletka… w gwiazdy.
Stopa… ludzka… nie to cała Chaaya, leżąca jakby spała, na łożu usypanym ze skamieniałego piasku.
Smok znalazł się na cmentarzysku wspomnień, błądząc po rozsypanych zdarzeniach, upchanych tu przez kogoś z jakiegoś powodu.
Mglista smocza postać przybrała cielesności. Antyczny drakon sarknął gniewnie, ciskając płomieniami z nozdrzy. Nie przywykł do wysilania się i rozwiązywania zagadek. Od tego miał tancerkę i jej gacha. On był od wydawania poleceń.
Ryknął więc w wściekle i pazurami chwycił za dzban, wpierw zaglądając do niego…
Naczynie oderwało się od posadzki, pękając w paru miejscach. Dookoła niego potoczył się dźwięk spadających kamieni, jakby gdzieś wywołana została skalista lawina. W środku nie dostrzegł jednak niczego… być może wpierw musiałby “odkamienić” dzban, by sprawdzić jakie wiąże ze sobą wspomnienie.
Pytanie teraz… jak się to robiło, bo zwykłe rozproszenie magii w tym wypadku raczej nie zadziała.
Ale czerwone smoki, nawet antyczne nie były entuzjastami magii, a i sam Ferragus nie szkolił się w niej specjalnie. Wolał siłę. I ściskać zaczął dzbanek z zamiarem skruszenia go. Z początku szło mu całkiem nieźle. Najpierw się napiął i skupił, aż kamień zaczął powoli pękać… później musiał skupić się jeszcze bardziej, napinając się jak podczas siłowania się na rękę. Skorupa była twarda… ale skrzydlaty również do tego typu należał. W końcu gruz chrzęsnął i opadł na posadzkę, zamieniając się w pył.
Dzban z lanego szkła koloru turkusu, lśnił w jego napiętej łapie i za nic miał siłę, która próbowała go zmiażdżyć.
Wspomnienie Kamalisundari się przebudziło i jak widać… chciało zostać zapamiętane.
Jaszczur więc… połknął dzban czyniąc wspomnienie, tak samo swoim jak i jej.

Mieli pięć lat, gdy ich babcia zabrała ich na wycieczkę. Długo się zastanawiali co zapakować do swojego kuferka. Na pewno nie chcieli rozstawać się z ulubioną przytulanką, która przedstawiała dzika. Do tego przydałoby się coś do jedzenia i do przykrycia… może kocyk?
Nie wiedzieli, bo nigdy nie podróżowali…


Skrzydlaty przeniósł się daleko (dla kurtyzany) wstecz, by wyruszyć karawaną poza Dholstan, do krain gdzie piasek jest tak gorący, że zamienia się w szkliste rzeki. Miejsce wyjątkowo upodobane przez ifryty, ale i lamię oraz nagi.
Młodziutka bardka trafiła do malutkiej wioski kobiet, które zamiast nóg miały wężowe ogony. Trzy piastunki opiekowały się nią i bawiły w namiocie, podczas gdy babcia, wyszła na spotkanie.
Szklany dzban, leżał na puszystym dywanie i zawierał w sobie słodki sok z mango, którym raczyły ją nagije. To była bardzo udana wycieczka. Pełna smaków, śpiewów i pięknych twarzy.
~ Beeez...użyteczne… ~ Beknął smok, wypluwając dzban, choć teraz stał się częścią niego i sięgnął po bransoletkę, gardząc w głębi duszy takimi błyskotkami. Ale samice je lubiły. Nie wiedział czemu.
Musiał przyznać, że roztrzaskiwanie w drobny mak kamienia, sprawiało mu pewną satysfakcję, ale i… męczyło go. Nie będąc świadom ile przedmiotów i postaci wokół niego leżało, nie wpadł na to, by wpierw poszukać tego po co przyszedł.
Gdy bransoletka odzyskała swój blask, a gad przymierzył ją. Kolejne wspomnienie wróciło na swoje miejsce…

Nadal byli młodzi, choć nie nazywano ich już dzieckiem. W zasadzie już niedługo, mieli stać się dorosłymi. Nie wiedzieli jeszcze jak i kiedy, ale wyczuwali ową zmianę w powietrzu… w spojrzeniach i uśmiechach rodziny i służby.
Już niedługo… niedługo… byli tacy niecierpliwi by stać się dużymi. Tymczasem goście powoli zaczęli zjeżdżać się na wielki bal, wyprawiony z okazji urodzin. Ich urodzin! Dwadzieścia pór suchych, czyli dziesięć wiosen jak mawiali biali ludzie!
Czuli się tacy podekscytowani i ważni, jak sułtanowie!
Przejrzeli się w lustrze i poprawili makijaż, po czym zbiegli powitać przybyłych.
Jakaś kobieta, którą widzieli pierwszy raz, onieśmieliła ich swoim anielskim wyglądem…


Smok zaśmiał się widząc, jak tancerka myli nagę z niebianką. Musiał jednak przyznać, że kobieta była bardzo ładna, a korona z jej rogów z tego wszystkiego była najpiękniejsza.
Dziewczyna dostała w prezencie bransoletkę, którą odtąd nosiła już zawsze… niestety straciła ją podczas niewoli.
~ I tyle zachodu z tego powodu? ~ Ferragus rozczarowany znaleziskami rozejrzał się dookoła. ~ Spodziewałem czegoś… innego.
Czegoś bardziej wstydliwego, tragicznego, mrocznego... tajnego. A nie łzawych wspomnień. Z pewnością nie były godne ukrywania ich tak głęboko w podświadomości.
Złota nitka zafalowała, jakby nie do końca zgadzała się z jego osądem. Zniżyła jeszcze bardziej swój lot, gładząc “śpiącą” Chaayę wśród piasku, po czym zaczęła snuć się powoli przed siebie, odsłaniając kolejne relikty przeszłości. Biegnąca Chaaya. Tańcząca Chaaya. Stojąca na piedestale i czytająca księgę Chaaya. Chaaya na murze z łukiem w ręku. Chaaya z dziwnym hełmem na głowie.
Chaaya z księgą na kolanach. Wazon. Drabina. Studnia wody…
~ Mauzoleum niepotrzebnych myśli… ~ mruknął do siebie jaszczur i zionął ogniem. Ten jednak przybrał amarantową barwę i zamiast palić otulał kolejne relikty przeszłości Dholianki… zamiast być żarem, owo zionięcie było wykryciem magii, mającym odkryć obce wpływy na te miejsce, implantowane wprost do głowy dziewczyny.

To… był błąd. Błąd którego nie dało się naprawić. Starzec poczuł ból, choć był tylko duszą. Miejsce jak i ciężar wspomnień był niebagatelnie ciężki. Nie tylko od przeżyć, ale i od magii, która utrzymywała je przez lata w zapomnieniu.
Chaos jaki zalał umysł bardki, buzował niczym gotująca się w kotle woda. Brakujące fragmenty obrazów, zaczęły wskakiwać na swoje miejsce, jednakże zanim gad mógł pojąć co się właściwie wydarzyło. Odnalazł na chwilę Deewani. Smutną i opuszczoną, która błądziła po tym miejscu całkowicie po omacku, nie wiedząc gdzie jest i dlaczego nikt… a zwłaszcza on. Ferragus. Nie przychodzi jej z pomocą. W końcu maska upadła, potykając się o coś na ziemi. Dzięki dotykowi rąk, wyczuła zniekształcone ciało samej siebie, które leżało na dnie lochu, tuż po starszliwych torturach w których zginął jej synek.
Tancerka zaczęła płakać, wykrzykując coś, że w końcu znalazła Chandramukhi, kiedy usłyszała trzepot motylich skrzydeł, a gdy się obejrzała… znikła, zapewne kamieniejąc.
To jednak wystarczyło, ten przelotny moment był wszystkim czego smok potrzebował… z finezją nosorożca w składzie porcelany, rzucił się do miejsca w którym zauważył maskę, gotów pazurami rozerwać każdą zaporę jaka stanie mu na drodze.

Tyle, że nic mu nie stanęło po drodze, a przynajmniej nic, co mógłby wyzwać na pojedynek. Parę razy prawie zaliczył glebę, gdy zahaczył o coś , a raz nawet dostał w pysk z liścia, ale w końcu dotarł do miejsca, gdzie dzięki światłu towarzyszącej mu niteczki, dostrzegł zapłakaną i… wystraszoną twarzyczkę swojej ulubienicy.
Chłopczyca klęczała, przy swojej dużej kopii. Nagiej, połamanej i porozrywanej w wielu miejscach. Jednakże to brzuch najbardziej mroził przerażeniem i obrzydzeniem zarazem. Brzuch, który niczym przekłuty balon, leżał pusty i sflaczały, przyprawiając o ciarki gdy pomyślało się, jak do tego wszystkiego doszło.
~ No… chodź już. To tylko żal za tym co się stało. Jeśli nie umie tego przekuć w gniew lub siłę, to lepiej go pogrzebać Deewani ~ rzekł Starzec, malejąc i stając się ludzkim barbarzyńskim Starcem. Objął dziewczynkę i przytulił do siebie. ~ Jesteś silniejsza niż ten kamień.
Bardka się jednak nie poruszyła, zastygła w chwili grozy, gdy zobaczyła coś, co przyprawiło ją o skamieniały stan.
~ Ech… to ja się tu poniżam… a tu nic… ~ warknął gniewnie gad, zawstydzony swą chwilą słabości. Zerknął w kierunku złotej nici.
~ Nic nie widziałaś ~ burknął wracając do pierwotnej postaci i chwytając kamienny posążek Deewani, lekko nacisnął go zębami sprawdzając czy da skruszyć kamień w bezpieczny dla maski sposób. “Co za poniżająca sytuacja.” myślał.

Kilka okruchów twardej narośli zaczęło się sypać na podłogę. Z pewnością kamień stworzony tak niedawno, był łatwiejszy do obłupania. Po chwili kilka długich kosmyków wymsknęło się spod skorupy zaczynając łaskotać smoka w język.
Sama emanacja, również zaczęła się poruszać, gdy cisnąca ją bariera zaczęła ustępować.
Skrzydlaty więc ostrożnie kruszył barierę, próbując językiem musnąć delikatnie twarz Deewani. Był… zaskakująco cierpliwy i ostrożny. Zupełnie jak nie on… wszak miał naturę choleryka i zamiłowanie do siłowych rozwiązań.
„Starcze… Starcze czy to ty? Ej zaraz, gdzie pakujesz ten swój rozdwojony ozor tłusty zboczeńcu!”
Wróciła. Jego mała, pyskata łobuzica wróciła.
Jaszczur wyczuł jej obecność w umyśle swojego naczynia, jak i we własnej duszy. Tancereczka wyciągnęła rączki, by objąć wielki pysk i przytulić do siebie. Krótka chwila czułości, zanim nie odepchnęła go z wrodzoną butą i nie zaczęła fukać.
„Co ty mi zrobiłeś? Gdzie mnie zamknąłeś? Dlaczego cię nie było?! Wołałam cię ty głupku. Wołałam z całych sił!” skarżyła się z wyraźnym zawodem, że gad nie zjawił się na czas.
Po chwili do maski zaczęła dochodzić powaga sytuacji w jakiej się znaleźli. Nastrój w śpiącej kobiecie zaczął się zmieniać. Zaczynała walczyć ze snem, próbując się wybudzić z trudnego do opisania lęku.
„Staruszku… my zrobiłyśmy coś bardzo złego… ja zrobiłam… Staruszku… musimy uciekać, zanim on nas znajdzie. On nie chce byśmy go teraz pamiętały…” wyszeptała cichutko Deewani, kuląc się.
Odgłos motylich skrzydełek kręcił się coraz bliżej. Drakon miał dziwne wrażenie, że istota ta… sprawdzała właśnie przebudzone wspomnienia z dzbanem i bransoletką, ponownie zamieniając je w kamień i usuwając ślad z pamięci.
Było kwestią czasu, kiedy zaatakuje ponownie drobniutką emanację.
Ferragus sarknął gniewnie, wypuszczając z pyska smugi dymu.
~ Niech ci będzie. Skoro tak się boisz, to sobie pójdziemy ~ odparł w końcu łaskawym tonem.
Ruszył stępem, powoli i spokojnie, z Deewani pomiędzy rogami na głowie.
~ Ale tylko dlatego, że nie mam ochoty się wysilać dzisiaj. Poza tym… otoczenie tutaj jest nudne. Mam ochotę na kąpiel i drapanie po łuskach.
Dziewczynka rozglądała się nerwowo na boki, jakby szukała czegoś wzrokiem, ale w tych ciemnościach nie dało się dostrzec nic.
“A ta nitka to co to?” spytała pod wpływem ciekawości, przyglądając się złotej wstążeczce, która oświetlała im blado drogę.
Trzepot był jakby coraz bliżej, ale na szczęście w tyle, czyli zapewne oddalali się od “istoty”, której bała się maska.
~ Nie wiem… Kamala przyciąga różne dziwactwa... ~ ocenił Starzec, gdy zaczął rozgrzewać ziemię pod łapami zmieniając ją w lawę. Nitka zaś tworzyła widma dwóch istot, smoka i dziewczyny. Fantomy mające robić za wabiki.
~ Nie jest częścią samej Chaai, raczej łącznikiem… z czymś… co cuchnie dobrem. ~ Smok zapadł się nagle w sadzawkę lawy, która okazała się wypalonym skrótem do jego domeny w umyśle bardki i zasklepiała się za nim.
Chłopczycy wyraźnie spodobał się pokaz, bo majtała wysoko nogami, bijąc głośne brawo i śmiejąc się jak chochlik.
“Ale fajnie! Ale fajne!” zaszczebiotała, schylając się by zajrzeć w ślepie gada. “Czyli jednak jest coś na tym świecie czego nie wiesz…” wytknęła mu z uśmieszkiem na wargach i zeskoczyła na “ziemię”.
Skuliła się jednak łapiąc za skroń i stęknęła skołowana.
“Ranveer nas szuka…” szepnęła speszona.
~ Ranveer nie żyje… a ja nie boję się ducha ludzkiego śmiertelnika ~ rzekł władczo Ferragus.
Bardka wyciągnęła rękę i dotknęła wielkiego pyska swojego pupila. Ten przypomniał sobie to co przeżyła jego podopieczna w ostatnich chwilach przed zniknięciem.

W ciemności wyłoniło się światełko, które unosiło się w powietrzu, szeleszcząc skrzydełkami. Oboje zmrużyli oczy, przyglądając się małej, oślizgłej pijawce o skrzydłach ćmy księżycowej. Zamiast łebka miała dziurkę.
Taką jak od klucza w drzwiach.
To z niego błyskało światło, jasne i błękitne. Starcowi trochę przypominało to ogień piekielny… Chaaya zaś rozpoznała wzrok swojego kochanka podczas bitewnego szału.
Wystraszyli się oboje i wizja znikła.


“Nie ten Ranveer…” wyjaśniła drobna emanacja, po czym chowając ręce za sobą, klapła przy smoczej łapie z marsową minką. “Nasz kochanek nie żyje, wiemy o tym… nie musisz ciągle przypominać” sarknęła wyniośle, bo bolało ją gdy musiała o tym głośno mówić.
“Ale Ranveer człowiek, nie jest tym Ranveerem o którym mowa. W zasadzie… nie bardzo wiemy co to… kto to? Rozumiesz o co mi chodzi? Ale on się do nas przyczepił bo zrobiłyśmy coś bardzo, bardzo złego… ja zrobiłam. Chyba… tak myślę. Wszyscy mi mówili, by nie zadawać się z Ranveerem-człowiekiem. Babcia i jej przyjaciółki i kapłani, nawet niektórzy nasi klienci. Malhari są przeklęci, mówili. Klątwa przejdzie na mnie… no i przeszła. Ranveer człowiek mi mówił, że on podczas walki to nie on… tylko ten drugi. Ten drugi jest bardzo chciwy i żarłoczny i musi go karmić, by być Ranveerem. Żeby go karmić, musi zabijać, zabijać podczas walki… na wojnie. Wojna musiała trwać, by on mógł jeść i by mój ukochany mógł żyć. Ale ja nie posłuchałam i choć widziałam Ranveera-nieczłowieka… to i tak nie wierzyłam i założyłam hełm na głowę. Wtedy się przyczepił… ledwo pamiętam, jak przez mgłę… przez sen.”
~ A więc masz na sobie klątwę z jakiegoś przedmiotu. ~ Antyczny podrapał się pazurem po pysku i zamyślił. ~ To trochę niefortunne, acz… eeech… Nie podoba mi się to.
Nie powiedział od razu, co go tak martwiło.
~ Nie podoba mi się, że najlepszym rozwiązaniem, byłoby podlizywanie się Miedzianemu.
“To nie tak Staruszku. On nie jest przedmiotem… on żyje, choć umarł. Tak mi powiedziała książka. Podobno było ich siedmiu i byli najsilniejsi na świecie, co nie podobało się tym słabszym. Nieważne… rozdarli jego ciało. Tego Ranveera-nieczłowieka i przerobili na przedmioty, które na sobie nosili, chcąc drwić z niego. Ale on nie umarł, nawet jak mu głowę przerobili na hełm, a skórę pleców na pelerynę i inne takie i wykiwał wszystkich swoich nosicieli z innych planów i zostawił ich bez broni i zbroi, pojawiąjąc się u nas. Tutaj. Podobno długo krążył po świecie. Jego nogi-buty były gdzie indziej, głowa-hełm gdzie indziej, plecy-peleryna gdzie indziej, serce-broń gdzie indziej, oraz szkielet-zbroja gdzie indziej… aż w końcu nie trafił na podatne umysły, które złożyły go do kupy. Gdy założyłam jego głowę na swoją głowę, powiedział, że powinien mnie zabić, ale jest coś o wiele ciekawszego od zabijania mnie. Powiedział, że wkrótce będzie wojna i on musi się ukryć… na złość komuś tam. Powiedział, że mnie oszczędzi, jak zabiorę coś ze sobą na przechowanie” opowiadała dziewczyna, a im dalej brnęła swoją opowieścią, tym coraz trudniej szło przypominanie sobie co właściwie miało miejsce, a co nie.
~ Choć drażni mnie to strasznie… to Miedziany winien się o tym dowiedzieć. I mógłby pomóc. Chyba. ~ Smok ułożył pysk na swoich łapach, dodając. ~ Niemniej to były dawne czasy, gdy tak potężne istoty jak ja… jeszcze nie istniały. Ze mną nie poszłoby mu tak łatwo ~ rzekł wyraźną pychą w każdej sylabie i przesadną pewnością.
Tancerka wpatrywała się w niego jak w obrazek, robiąc szerokie “O” ze swoim ustek, głośno wzdychając z podziwu.
“Dobrze, że cię mamy! Na pewno nas przed nim obronisz i jego dziećmi też, podobno jest ich czterech i bardzo ich nienawidzi…” Wzruszyła ramionami, nie do końca pojmując, jak można być kogoś ojcem i nienawidzić swojej latorośli.
~ Pewnie i tak nie żyją… elfy mogły je zabić, albo bogowie, albo niebianie ~ stwierdził autorytarnie Czerwony.
~ Albo herosi… zawsze się znajdzie jakaś banda paladynów gotowa do najbardziej szalonych działań by zwalczyć zło ~ dodał po chwili.
“Moooże masz racje, w końcu to było dawno…” Deewani zaczynała gubić wątek. Ciężko było jej się skupić i wyraźnie błądziła myślami gdzieś daleko.
Po pierwsze była zmęczona przeżyciami, po drugie targały nią wyrzuty sumienia, które miała od tego felernego spotkania z właścicielem hełmu-głowy, a z jakiegoś powodu zostały one zapomniane w okresie gdzieś w połowie odsiadywania niewoli. Wtedy to nagle wspomnienia zaczęły znikać… i te związane z siedmioramienną gwiazdą i te z nagami jak i z Ranveerem-nieczłowiekiem.
“Szkoda, że nie mam przy sobie książki, ona wiedziała wszystko.”
Wiedziała wszystko, bo jak zdążył Starzec przetrawić strzępki wspomnień… książka była kumplem tego od zbroi… był jednym z siódemki braci, tylko że przerobiono go na wolumin. Bardzo przydatny i jakże usłużny. Chaaya bardzo tę książkę lubiła, była jak okienko na świat. Mamiła wolnością.
~ Byłoby jak z tym lustrem, co Jarvis o nim opowiadał. Siostrzyczki wtajemniczą cię w szczegóły. Martwiły się o ciebie. Ja zaś… nie martwię się o nikogo… jestem czerwonym smokiem, a one dbają tylko o siebie. Jestem zły ~ wyjaśnił łaskawie Ferragus, sugerując jej spotkanie z innymi maskami.
“Akurat… pewnie kłamiesz, bo chcesz się mnie pozbyć! Pewnie chcesz iść spać” burknęła rezolutnie dziewczynka. “Przyznaj się ty leniwy, stary zgredzie, że ci się oczy kleją od starczej potrzeby drzeeee...mki!”
Bardka ziewnęła przeciągle, bo to ona była w tym tandemie senna, wszak większość jej umysłu pogrążona była we śnie. Niespokojnym i trochę męczącym, ale jednak śnie.
“Znaj moją łaskę” odparła, zbierając się do pójścia na “górę”. “Będę dla ciebie miła za to, że mnie wyklułeś z kamienia.”
~ Ja nie sypiam. Ja medytuję i planuję zemstę i podbój całego świata. I skopanie eterycznego zadka temu nie Ranveerowi… i wszelkim innym takim, bo nikt kto mi wszedł w drogę, nie uniknie mojej zemsty ~ fuknął w odpowiedzi jaszczur.
Emanacja machnęła na niego ręką. Jej Ranveer-nieczłowiek, aż tak nie przeszkadzał, choć był straszny… ale wszak siedział w niej już trochę czasu. Siedział i nic poza tym. A w zasadzie nie on, tylko to co miała od niego wziąć. A może to było na odwrót? Zapomniała.
Panna wzruszyła ramionami, gdy dotarło do niej, że rozwodzi się nad czymś, sama nie wiedząc czym, więc zawinęła do sióstr, by usnąć, wtulona w tłusty zadek Umrao.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 08-01-2019, 11:05   #210
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Umysł bardki przegrał walkę, kiedy przebudzona maska wróciła do swoich sióstr na spoczynek i ponownie osunął się w sen. Przyczajony Ferragus był skłonny uznać, że źle zrobił używając siły na cmentarzysku wspomnień. Powinien zachować się subtelniej, bo kto wie jakie mroczne tajemnice skrywała w sobie kurtyzana… kto wie, jakie szkody wyrządził i jak zareaguje na to Ranveer-nieczłowiek, a raczej to coś, co zostawił w Chaai. Pierwszy raz widział takie stworzenie, które w zasadzie stworzeniem nie było. Staremu gadowi kojarzył się raczej z dziurą w ścianie, przez którą ktoś mógł podglądać co się dzieje po drugiej stronie, nie sądził jednak, by istota, której ciało rozerwano na kawałki, miało ochotę bawić się w takie głupoty.
Jego rozmyślania zostały jednak przerwane, przez rodzący się obraz snu. Jego naczynie, wciąż poruszone powrotem fragmentów własnych przeżyć, zaczęło śnić i wspominać jednocześnie.

Młoda Kamalasundari bawiła się bransoletką z białego złota, rzeźbionego misternie w siedmioramienne gwiazdy, w których środek powkładane były drobne diamenty. Siedziała na swoim łożu, skrytym pod powłóczystym baldachimem, by jej snu nie zakłócały owady i jadowite, drobne stworzenia. Za oknami jej przestronnego pokoju widać było zarys ogrodu, pogrążonego w mroku nocy. Na niebie świeciły liczne gwiazdy oraz nalany prawie do pełna księżyc.
Dziewczyna rozmyślała o swoim dziewictwie, które wraz z dojrzeniem utraci z jakimś kochankiem. Tancerka nie mogła się doczekać, kiedy stanie się dorosłą. Bycie pełnoprawną tawaif wydawało się być czymś wyjątkowo wspaniałym. Będzie bogata, sławna, podziwiana i odwiedzana przez wielu kochanków. Będzie mogła jeździć na dalekie wycieczki i pojawiać się na balach w drogich i przepięknych strojach. Pozna miejsca i ludzi o których mogła jedynie słuchać lub czytać.
Będzie wolna… będzie mogła robić na co tylko ma ochotę. Tak jak Safera, ta od której dostała tą śliczną ozdobę na nadgarstek. Wprawdzie kobieta nie była kurtyzaną, ani nawet człowiekiem, ale to nie przeszkodziło bardce w marzeniach, by upodobnić się do pustynnej wiedźmy, która widziała i przeżyła wiele. Podobno pamiętała czasy, kiedy magiczne rasy jak elfy czy krasnoludy, nie pojawiły się jeszcze na świecie. Podobno… pochodziła z czasów, gdzie istoty zamieszkujący ten wymiar stawali się bogami… tak jak jej dwie siostry.
Dholianka nie mogła pojąć jak można żyć tak strasznie długo i się przy tym nie zanudzić, ani zmęczyć. Ona już teraz miała dość ciągłych prób, treningów, nauk i obowiązków. Do tego dochodził jeszcze fakt, że rodzeństwo Safery zasiadło na boskich tronach. Dziewczynce stawał mózg w poprzek, gdy próbowała wyobrazić sobie, by któraś z jej sióstr lub braci nagle stała się bogiem.
BOGIEM!
Wszechpotężnym, cudotwórczym, nieśmiertelnym.

- Tak się nie da! - zawołała w przypływie frustracji, budząc przy tym służkę, która spała na posłaniu obok jej leża. Niewolnica przeciągnęła się i usiadła, by móc spojrzeć na swoją właścicielkę.
- Dlaczego nie śpisz moja pani? Czyżbyś miała znów koszmar? - spytała sennie, ukrywając ziewnięcie za dłonią.
Kamala nie odpowiedziała, kładąc się na materacu i zamykając oczy.
Następnego dnia gdy się obudziła, była już w pełni rozwiniętą i ponętną panną. Sława o jej wspaniałym ciele i talencie dopiero roznosiła się po pustyni.
Niestety wbrew wszelkim oczekiwaniom, wraz z osiągnięciem wieku dorosłości wcale nie stała się wolna.
Teraz dopiero zaczęła się dla niej ciężka praca, która miała skutkować chwałą jej imienia.
Piękna jak kwiat lotosu, stała się wiernym Cieniem i kochanką mężczyzny. Chaaya żałowała, że jej dzieciństwo tak szybko się skończyło oraz nie rozumiała dlaczego tancerka musi tak mocno się poświęcać.
Zaczęła nienawidzić swojego życia. Zaczęła przeklinać swój los. Gniew jaki w sobie tłumienia, osiadał grubą warstwą patyny na jej sercu, zamieniając delikatną i czułą kobietkę w bezwzględną, nieczułą i dwulicową harpię, by wkrótce stać się drugą Laboni.

Babka z dumą oddawała w ręce swojej następczyni kolejne kraje i państewka, które ta podbijała swym ciałem. Okoliczne kurtyzany musiały strzec się na baczności, bo choć latorośl Pełnej wdzięczności była młoda, to podbijała serca niezależnie od preferencji swojego klienta.
Brała każde zlecenie, gościła każdego mężczyznę, nie lękała się wyzwań, które z determinacją pokonywała, nie zważając na oszczercze plotki na swój temat.
Podobno miała nie być wnuczką swojej babki. Podobno nie była nawet człowiekiem, a golemem, który ślepo wykonuje rozkazy. Golemem… bez duszy i uczuć. Bez marzeń…
Kamala w swoich krótkich chwilach prywatności, płakała jak małe dziecko, wtulając się w bujną pierś mentorki, która kojącymi słowami utulała ją do snu.
To ona powiedziała jej o książce, to ona zaprowadziła ją do specjalnie strzeżonej komnaty, ukrytej głęboko w rodzinnym skarbcu i przedstawiła daemonowi, opowiadając jego historię.

***

Według jednej legendy. Na świecie, zanim pojawiły się jakiekolwiek rozumne istoty, chodziły po nim stworzenia ponad boskie. Według innej, istoty te najechały na ten plan i go podbiły, pożerając wszystko na swojej drodze.
Siedmioro z nich wyróżniało się na tle całej reszty pod względem wiedzy, siły, potęgi i urody. Pięciu braci i dwie siostry. Razem - nie do pokonania.
Ani przez bogów,
ani przez mieszkańców królestw innych planów,
ani przez czas,
ani przez magię,
ni oręż,
ni choroby.
Potomkowie i poddani owych istot, na wskroś złe, na wskroś zuchwałe, latami planowało zdrady i plany, które obaliłyby siedmiu władców.
Młoda tawaif słuchała z zapartym tchem przebiegu intryg, tworzenia artefaktów, jak i nowych światów i ras, które przyczyniły się do zwycięstwa słabowitych potomków tego, który leżał teraz przed nimi w formie książki.

- Zginął ponieważ zatracił się w tym co robił… nie potrafił powiedzieć stop… nie mógł się powstrzymać. Zginął z powodu swojego grzechu… Grzechu obżarstwa i odtąd będzie służyć tym, którzy znają jego imię. Poznaj Gulę Kamalo. Nie obawiaj się go, nie pożre cię, nie teraz kiedy znasz jego sekret… idź, otwórz go, pokaże ci wszystko czego zapragniesz. - Laboni pchnęła dziewczynę w kierunku woluminu, który emanował potężną aurą nienawiści i… głodu.
- A co się dzieje z tymi, którzy nie wiedzą kim on był… kim jest? - spytała Sundari, dotykając skórzastej oprawy, czując współczucie do nieszczęśnika.
- Zjadłby twoją duszę. Zniewoliłby ją i na wszech wieki torturował - odparła babka, a jej wnuczka otworzyła księgę, przyglądając się pustym stronom. Jej pozytywne uczucia względem daemona znikły…

Od tej pory bardka, wiele czasu spędzała na zadawaniu pytań i uzyskiwaniu odpowiedzi. Okropne plotki przestały ją dotykać, a potrzeba zachowania resztek człowieczeństwa znikła. Chaaya ostatecznie zapomniała o Kamalisundari, tworząc coraz więcej masek, za którymi kryła się przed klientami, przed rodziną, przyjaciółmi, sługami.

Smok uśmiechnął się sam do siebie, zacierając łapska. Do głowy by mu nie przyszło, że takie cudeńko, spoczywało pod sypialnią jego naczynia. Nie potrafił odmówić sobie myśli, że teraz kiedy zna już sekret Guli, z przyjemnością przygarnąłby go pod swoje skrzydła, a może, podrzuciłby go nawet swoim największym wrogom, by padli ofiarą żarłoczności jednego z grzechów.

Lata później, Dholianka wybrała się karawaną daleko poza granice pustynnych krajów. Cel tej podróży nie był tak ważny, jak powrót z niej do domu.
Tancerka zastała kraje w wyczerpującej i okrutnej wojnie. Starzec nie słyszał o niej, będąc więźniem demonów, choć gdy później przelatywał nad piaskami, dostrzegał relikty dawnych dziejów.
To wtedy Chaaya spotkała po raz pierwszy Ranveera. To od tamtej wojny, wszystko się zaczęło…

***

Tawaif znajdowała się za murami państwa-miasta, należącego kiedyś do Imperium Zerrikańskiego. Obecnie samodzielnego. Utknęła w nim na dobre. Spędzając tygodnie na włościach dalekich krewniaczek i tutejszych kurtyzan. Wieści z Dholstanu były pokrzepiające. Miasto było praktycznie nie do zdobycia i w zasadzie to jego większość armii wymaszerowała na wschód, by wspierać ościenne kraje w obronie przed najeźdźcami. Dziewczyna jeszcze wtedy nie wiedziała, że wkrótce będzie musiała sięgnąć po broń i walczyć pod obcym sztandarem. Jak wszyscy. Starzy i młodzi, wojownicy, rzemieślnicy, artyści, magowie i kapłani.
Sfrustrowani napastnicy, nie mogący przebić się prostym klinem, postanowili zaatakować od południowej strony. Czyli tam gdzie aktualnie była.

To wtedy kurtyzana zrozumiała sens słów starego przysłowia: „Największym wrogiem człowieka… jest drugi człowiek.”
Żadna bestia, żaden potwór, żaden demon czy smok, nie potrafił wyrządzić takiej krzywdy i spustoszenia co człowiek człowiekowi. Smok znający jednak rozrywki Otchłani, czasem dosłowne, z pewnością się nie zgodzał z tą sentencją.

Stojąc na murach, skryta za winklem wieży. Tancerka przeliczała strzały jakie zostały jej w kołczanie, starając się przeczekać ostrzał i chwilę odpocząć, kiedy u dołu dzieci w roli posłańców, wykrzykiwały wieści o posiłkach z Rozgrzanych Piasków.
Dholstan. Meherbaan. Malhari. Suftyrzy i wielu, wielu innych, nadciągało z odsieczą.
Jakież było więc zdziwienie bardki, gdy okazało się, że jedynym kto się pojawił w środku miasta, to dwustoosobowa armijka, na czele „generała”.
Minęło prawie całe pokolenie, kiedy sława Ranveera XIII była w rozkwicie dzięki wygraniu rozlicznych wojen z białymi barbarzyńcami z Północy. Nikt nie pamiętał o wyczynach dziadka ówczesnego Ranveera XIV, którego chwała miała dopiero nastąpić.
Właśnie po tej walce.

Malhari zażądał, by oczyścić pole z wszelkich ludzi broniących miasta i ziem za nim stojących. Następnie wyszedł sam, ze swoją armią i stanął przed wielotysięcznym wojskiem ciemnoskórych i skośnookich odszczepieńców z dalekich dżungli.
Starzec z ciekawością przyglądał się wyczynom wojownika, który krótko rzecz ujmując… nie patyczkował się. Gdy jego oczy zalały się błękitnym płomieniem i donośny ryk, krwiożerczej i cholernie głodnej bestii przeszył powietrze. Ranveer teleportował się do głównego naczelnika wojsk przeciwnika i po prostu urwał mu głowę. Wtedy walka się rozpoczęła, a raczej zaczęła chylić się ku końcowi.
Z punktu widzenia Kamali, która stała w ciszy na murze, przyglądając się z trwogą temu mrocznemu widowisku, niestety nie wiedział, co jeszcze potrafił jej były kochanek pod panowaniem daemona.
Za to miał doskonały widok na jego armię. Nie tą, marną dwustuosobową, a tą… nieżywą. Dosłownie.
Gdy wojownicy ruszyli za swym generałem, rzucając się na nieco skonsternowane wojsko, spod piasków zaczęły wybijać się szczątki poległych. Mumie, kościotrupy, zjawy... zaczęły nadciągać spod ziemi, nadchodzić z horyzontu i nadlatywać z powietrza. Byli tam wszyscy, od ludzi, po elfy, krasnoludy, niziołki, gobliny, orki, smoki, wszelkiego rodzaju demony, daemony, genasi, anielskie stworzenia, po bestie jak gryfy, harpie, nimfy, wróżki, lamie, nagi, jednorożce, hydry i zwierzęta. Wszystko co kiedyś zginęło z ręki daemona, lub jego nosiciela, musiało odpowiedzieć na zew i powrócić jako nieśmiertelna armia o jasno palących się ślepiach błękitnym płomieniem.
Nie do zatrzymania, nie do pokonania.
Głodna i spragniona nowych dusz, bólu, krwi i rozpaczy. Pragnąca stłumić własne cierpienie, sprawiając cierpienie żyjącym.
Byli jak zaraza, jak powódź. Byli gorsi od wszystkich piekieł razem wziętych. Zabijali wszystkich i pożerali żywcem. Rozrywali i pochłaniali, w ten sposób dołączając ich w swoje szeregi. Gdy któryś z umarłych został odpędzony lub pokonany… pojawiało się na jego miejsce trzech kolejnych.
I ten makabryczny taniec życia i śmierci, toczył się na oczach całego miasta, stłoczonego na murach w kompletnej ciszy i przerażeniu przez ponad sześć godzin.

Sundari nie wytrzymała do końca. Zemdlała ze strachu i trwogi, budząc się w klasztorze w którym opatrywano jeńców. Gdy otworzyła oczy znalazła się w nowym świecie. Świecie gdzie Ranveer na powrót był sławny i nikt i nic miało już nie zagrozić pustynnym ludom, do czasu jego ponownego zniknięcia.

Gdy wróciła do Pawiego Tarasu, nie od razu udała się z pytaniami do Guli.

Na początku, wróciła do w miarę spokojnego życia jako kurtyzana. Jej sława była w rozkwicie i kobieta nie mogła narzekać na brak klientów lub złota. Straszne przeżycia z czasów wojny, wyparła, chroniąc swój umysł przed ciągłym lękiem o siebie i bliskich.
Na wieść o tym, że Malhari dołączyli oficjalnie do ziem Dholstanu, kobieta ze strachu udała się do skarbca po informacje. Niestety nie mogła dowiedzieć się zbyt wiele. Na pytanie o błękitny płomień lub niepokonanego wojownika, dostawała tylko legendy i podania historyczne o rodzie wojowników, ale nic o samej mocy.
Mężczyźni zwani Ranveerem z rodu Malhari, przekazywali sobie z pokolenia na pokolenie hełm, zbroję, buty, pelerynę i broń. Z dużym zaznaczeniem na broń, bo ta podobno zmieniała się z każdym kolejnym pokoleniem.
Chaaya poczuła się nieco uspokojona, gdy tak czytała o „artefakcie” lub „przedmiocie o silnej mocy magicznej”, usprawiedliwiając to co widziała i próbując to w jakiś sposób „oswoić”.
Może faktycznie to był tylko potężny artefakt?
Wmawiała sobie, gdy tymczasem na dworze coraz częściej spotykała, nieco zdystansowanego… nieco zagubionego i nieśmiałego generała. Wydawał się jej trochę dziki i nieociosany. Bała się jego zamyślonego spojrzenia czarnych oczu… i bała się dołeczków w policzkach, kiedy się uśmiechał. Truchlała kiedy przechodził obok, albo przypadkiem usłyszała jego głos, gdy z kimś rozmawiał.
W przeciwieństwie do całej tej cholernej arystokracji, ona widziała na co stać tego, niby z pozoru zwykłego chłopaka. Przerażał ją fakt, że tak łatwo wmieszał się w tłum roześmianych twarzy.
Postanowiła go więc unikać i ignorować.

Znając dalszą historię Kamalisundari, Starzec uśmiechnął się kwaśno. Na szczęście nie musiał oglądać zakusów obojga kochanków, ponieważ pamięć o tym nie została zamieniona w kamień. Ani wyjaśnienia Ranveera czym była jego zbroja i broń. Ani to jak się dostała w posiadanie jego rodu. Wszystko to smok wiedział, bo bardka to pamiętała.
„Zła istota.”
„Pakt i przekleństwo.”
„Zabije każdego, kto go założy, a nie jest Ranveerem.”

Aż mała kretynka. Zadziorna, pyskata chłopczyca, która nie zna słowa proszę, ani dziękuję. Która najchętniej każdemu dałaby w zęby, bo ona wie lepiej, a poza tym jest najwspanialsza i najpotężniejsza na świecie, nie postanowiła sprawdzić, czy sama nie jest Ranveerem. Skoro Ranveer mógł nim być… TO I ONA!!!
Tak… o Deewani mowa.

***

Tawaif wyczekała moment, kiedy kochanka nie było w namiocie i pewnego razu, wyskoczyła naguśka z łóżka i założyła hełm na głowę.

- A więc jednak się skusiłaś… - przemówił w jej głowie głos tak zimny i oschły, tak gorzki i pełen nienawiści, że bardce podskoczyło serce do gardła i poczuła, jak zbiera jej się na wymioty. Chciała zdjąć hełm.
- Na twoim miejscu nie robiłbym tego… - wysyczał cynicznie głos, a dziewczyna cofnęła w pośpiechu ręce. - Powinienem pożreć twoją duszę za twoją głupotę. Nie wiesz, że zabijam wszystkich, którzy odważą się mnie dotknąć… lub nosić? - wycedził, zanosząc się podłym śmiechem. Dholianka poczuła, że zaraz posika się ze strachu.
- Taaak… jego też kiedyś zabiję i dołączy on do mojej armii. - Pastwił się stwór, karmiąc się jej bezgranicznym strachem.
- Ty mała, żałosna, skorpioniczko. Muszę cię jednak pochwalić, od wieków nie spotkałem kogoś tak zabawnego.
„Czy to znaczy, że… mnie nie zabijesz?” Pomyślała zrozpaczona złotoskóra kucając i nakrywając głowę dłońmi, jak przestraszone dziecko.
- Ehehehehe… - Zaśmiał się potwornie, głos. - Jeszcze nie. Wiem, że lubisz się bawić… to tak jak ja - odparł. - Puszczę cię wolno, jeśli zgodzisz się coś ode mnie wziąć na przechowanie.
„Nie zjesz mnie?”
- Nie… pod warunkiem, że wykonasz to co ci powiem.
„A Ranveer?”
- Który?
„No… mój Ranveer. Co zrobisz z nim?”
- Zeżrę go, kiedy mi się znudzi.
„Nie zgadzam się.”
- Co?
„Nie zgadzam się, byś go zjadł.”

Na chwilę zapanowała kompletna cisza. Właściciel hełmu, był wyraźnie zdziwiony, że taki żałosny pędrak, postanowił się przed nim postawić. Wybuchł za chwile rozbawionym śmiechem. O bogowie, czemu nie mógł wcześniej trafić na takiego nosiciela?!
Tancerka zdążyła popuścić nieco na swoje uda.
„Przechowam to, co chcesz mi dać, pod warunkiem, że nie zjesz duszy Ranveera, mojego ukochanego. Pękłoby mi serce… gdybym wiedziała, że…”
- Niech będzie.
„Co?” Teraz to Chaaya spytała zdziwiona, zdejmując ręce z głowy i podnosząc wzrok na ścianę namiotu, jakby chciała spojrzeć na rozmówcę. Tylko, że przed nią był tylko stojak ze zbroją.
- Powiedziałem, że się zgadzam. Nie pożrę go.
„W takim razie się zgadzam.”
- Bardzo dobrze Kamalosundari… chcę, byś zachowała dla mnie imię. Moje imię. Niedługo rozpocznie się wojna. Bardzo ciekawa, smakowita wojna, pełna dusz i ognia piekielnego. Nie chcę, by wykorzystano mnie zbyt wcześnie. Ranveer nie będzie w stanie w pełni mnie użyć, kiedy pojawi się drugi właściciel artefaktu. To… pozwoli rozgorzeć konfliktowi do takich rozmiarów, że kiedy mnie uwolnisz… najem się. Najem za wsze czasy. Do tego czasu, ten świat i jego mieszkańcy, musi cierpieć… BARDZO. - Sardoniczny śmiech, wybuchł nagle w skroniach bardki, która zaniosła się żałosnym płaczem, gdy dotarło do niej co najlepszego uczyniła. Nie było jednak odwrotu. Jej zgoda była wiążąca.
- ………………………. - Powiedział głos, ale tego Starzec nie usłyszał. Zupełnie jakby coś zagłuszyło lub zniekształciło przekaz. - A teraz odstaw mnie na miejsce, bo twój kochaś właśnie wraca - dodał hełm, a kobieta zrzuciła go czym prędzej z głowy, odwieszając na stojak, po czym zasypała mokrą plamę na piasku, którą utworzyła pod sobą i wytarła zapłakane policzki rękoma.

Rozdrażniony „cenzurą” smok, zaburczał gniewnie, kiedy wyczuł na sobie ironiczne spojrzenie z ciemności. Daemon z pewnością go obserwował. Dzięki temu, że złotoskóra nosiła w sobie jego imię, mógł monitorować i podglądać jej życie, a co za tym idzie i jego.
~ Idź lizać swój ogon… żałosna kreaturo. Minęły millenia… pojawiły się silniejsze od ciebie istoty. Pojawiłem się JA… twój czas przeminął i nigdy nie wróci. Będziesz zawsze tym kim jesteś teraz… starymi kapciami, kurzącymi się w jakimś kuferku ~ burknął gniewnie Ferragus.

***

W dalszej części snu, gad dowiedział się nieco o samej Saferze i jej potomkach, oraz o tym, że od tysięcy lat strzegła pamięci o siedmiu daemonach, które rozsypane po światach w postaci różnych artefaktów, planowały zemstę, na tych, którzy strącili ich z tronów. Ród Laboni choć pochodzący od dziwki, należał do tajnego zgromadzenia, który pomagał i wspierał półboską kobietę węża.
Raczej dobrze wykonywały swoją robotę, bo przez ten czas, nie doszło jeszcze do wielkiej wojny daemonów między daemonami lub daemonów… z całą resztą.

Naga oddała kurtyzanom na przechowanie grzech Obżarstwa (ponieważ wywierał on zły wpływ na jej dzieci), który był bratem grzechu Chciwości, którego nosił Ranveer. Ów stwór, wedle tego co mówiła księga, został pokonany przez swoich czterech synów, którzy nazywali się Śmierć, Wojna, Zaraza i Głód, ale w jaki sposób… nikt nigdy nie napisał.
Podobno istniały przesłanki, że w tym wymiarze wylądował jeszcze jeden daemon… a raczej daemonica.
Próżna Chwała była o tyle niebezpieczna, że po złożeniu wszystkich jej części, osoba ją posiadająca, stanie się nie do wykrycia… przez wszystkich, więc Safera skupiła się wraz ze zgromadzeniem na intensywnych poszukiwaniach.

Sama Chaaya zaczęła zapominać o całej sprawie z daemonami, podczas niewoli. Kiedy oprzytomniała po potwornym poronieniu i szoku jaki przy tym doznała. Świadoma tego co w sobie nosiła… oraz, że drugi z właścicieli potwornej broni nie żyje. Chciała przywołać zbroję do siebie i jako jej pełnoprawny właściciel, stać się Ranveerem XV. Jej chęć mordu i zemsty była dla Antycznego intrygująca, gdyż nie spodziewał się, że dziewczynę stać było na tak plugawe myśli. Oczywiście… całe to wydarzenie było mocno nie po drodze dla Ranveera-nieczłowieka, który postanowił skrupulatnie i bardzo delikatnie, wymazać pamięć o sobie. Trzeba było przyznać, że zrobił to perfekcyjnie. Zamiast kasować kilka lat przeżyć, wyłuskiwał oddzielne drobne fragmenty, które w pojedynkę, nie przedstawiały sobą, żadnej wartości, ale zebrane do kupy nagle zyskiwały na wadze. Pozwoliło mu to wpłynąć na umysł tancerki, tak, by się nie zorientowała, że o czymkolwiek zapomniała.
W ten sposób… pamiętała opowieść o Saferze jako legendy babci mitomanki. A księga faktycznie skrywała w sobie daemona, ale jakiego i dlaczego, już nie.
Gdy sen dobiegł końca, Ferragus poczuł jak dziwna siła wysysa go i odcedza od umysłu śpiącej Dholianki, po czym ślad o nim powoli niknie, by w końcu całkowicie zniknąć.
A on nie próbował tego zatrzymać, uznając, że tak będzie lepiej. Niech żarłok kisi we własnych sokach, aż do śmierci Dholianki. Odpowiedni los dla takiej kreatury.


Kamala otworzyła oczy, kiedy senne okowy opuściły jej ciało.
Na wszystkich bogów… ta “lecznicza” drzemka okazała się prawdziwą gehenną.
Kurtyzana nie pamiętała co i kto jej się śnił, ale za to bardzo dobrze zapamiętała emocje jakie wtedy przeżywała. Strach, poczucie winy, samotność, zagubienie i zmęczenie. Perfekcyjny cios w samo jej libido, które zgasło i wyschło niczym stara studnia. Kobieta skorzystała z okazji, że obudziła się jako pierwsza i nie budząc czarownika, powoli dochodziła do siebie, chłonąc kojące dźwięki natury ich otaczającej.
Od spania nago na piasku swędziała ją skóra, medytacja była więc krótka, ale skuteczna. Przywoływacz obudził się, gdy Sundari, wyswobadzając się z jego objęć, usiadła by podrapać się po plecach.
Jej kochanek usiadł i przesunął palcami po jej ciele, drapiąc po plecach niczym mały kocur.
- Lepiej? - zapytał z uśmiechem. - Jak się spało?
- Ohohoo trochę w prawo… tak tu… ooo jak dobrze. - Bardka nadstawiła się pod paznokcie, mrucząc w zadowoleniu. - Chyba miałam jakiś koszmar, ale nie pamiętam, więc w sumie to… w porządku? - odparła, odwracając przez ramię, by badawczo przyjrzeć się mężczyźnie.
- Ja się czuję dobrze… - odparł pogodnie mag, nie zaprzestając drapania. - I wypoczęty i coraz bardziej spragniony.
Uśmiechnął się łobuzersko. - Masz bardzo ładne plecki.
Tawaif odwzajemniła uśmiech.
- A tobie się świecą oczy, kiedy próbujesz mnie zbajerować - odparła dziarsko, wybuchając wesołym śmiechem i przechodząc do klęczek odwróciła się do niego przodem, po czym usiadła na piętach.
- Czyli cały czas? - Jarvis ujął podbródek tancerki i nachylił się, by pocałować jej usta. Pierwszy był delikatny, ale każdy kolejny całus był bardziej namiętny i lubieżny i dłuższy.
Dziewczyna zarzuciła mu ręce na szyję, napierając na niego nagim ciałem, aż oboje się nie położyli.
- Tylko wtedy, kiedy nie wiesz, czy ci się uda - wyjaśniła chichocząc jak chochlik, raz za razem muskając jarvisowe wargi.
- Ale zawsze warto… próbować - odparł jej Jeździec, całując znów usta Chaai i wodząc dłońmi po jej brzuchu i biodrach. Jego libido miało się dobrze i dosłownie wzrastało na jej oczach.
- Próbuj, próbuj… przyjemnie ci to wychodzi - mruknęła dwuznacznie, przygryzając ukochanego w policzek. - Swoją drogą… gdy cię ujeżdżam… to kto kogo wziął w posiadanie? - spytała ciekawsko i z takim przekonaniem, jakby ta sprawa wyraźnie ją frapowała i wymagała wyjaśnienia.
- Ty mnie nie ujeżdżasz… to ja próbuję cię strącić… - odparł zadziornie przywoływacz, nie zaprzestając czułych i namiętnych pocałunków na jej ustach, a potem na jej szyi. Jego rozmówczyni śmiała się rozbawiona tym żartem.
- W takim razie już nie będę… nie wiedziałam, że dla ciebie to takie traumatyczne - wycedziła cynicznie, jak złośliwy skrzat. - A teraz jeśli łaska… jesteśmy na plaży i oczekuje, że to TY mnie weźmiesz, a ja sobie popatrzę.
- Nie traumatyczne. To jest pojedynek… próba dla ciebie, czy zdołasz się na mnie utrzymać - wyjaśnił żartobliwym tonem czarownik i przewrócił kochankę na plecy, sam kładąc się na niej. Jego usta sięgnęły do jej biustu, pieszcząc krągłości pocałunkami, a palce przesunęły się po brzuchu by zanurkować między uda… w celu sprawdzenia jak bardzo bardka jest gotowa na podbój przez niego. Bywało lepiej, ale nie było też tragedii. Kurtyzana zawsze potrafiła być gotowa na jego gościnę.
- Pojedynek powiadasz… może jeszcze na miecze, co? - sarknęła Chaaya, wyginając się na boki, jakby chciała się spod niego wyślizgnąć. - I prosze mi tu nie oszukiwać. Nie chcę twoich złodziejaszków.
- Widzę… że bardzo zadziorna… się obudziłaś - odparł z uśmiechem Jarvis, a potem dodał ciepło. - Po prostu… lubię sprawiać ci przyjemność Kamalo, zawsze.
Niemniej władczo rozchylił uda dziewczyny, nie dbając o ewentualny opór i równie władczo naparł biodrami podbijając jej wrota rozkoszy, a potem znowu i znów. Były to powolne, ale silne sztychy.
Jej ciało wyginało się nieznacznie w łuk, gdy wszedł w nią dostatecznie głęboko, lub otarł się o przyjemne dla niej rejony. Z początku nie odpowiadała dysząc cicho, jakby chciała ukryć przed nim swoją przyjemność. Przygryzała usta, gdy te chciały wykrzywić się w tęsknym uśmiechu i mrużyła oczy, gdy te rozświetlały iskierki pożądania.
- Czy mi się wydaje… czy urosłeś trochę od naszego ostatniego spotkania? - spytała łobuzersko, wyciągając przed sobą ręce, by móc nimi gładzić po przedramionach kochanka.
- Możliwe… na pewno... urósł mój apetyt na ciebie… - Dyszał Jarvis, namiętnie całując piersi wijącej się pod nim piękności i bezlitosnymi ruchami bioder podbijając jej rozgrzane ciało.
- Chcę coraz więcej… Kamalo… możemy nie wydostać się… z tej zatoczki - groził żartobliwie.
Tak… to mógł być pewien problem. Oboje mieli jakieś zobowiązania, a tymczasem udawali, że świat dla nich nie istnieje… choć w tej chwili faktycznie nie istniał.
Bardka gorączkowo myślała, co zrobić z takim oświadczeniem.
“Więcej” i ona chciała. I silniej i szybciej i dosadniej i boleśniej i bardziej dziko i zwierzęco i bez pamięci i tchu…
- Emmm… pozwolę ci się całować… przy wszystkich, jeśli powstrzymasz swój zapał… troszeczkę… tylko troszeczkę Jarvisie. - Spróbowała przekupić mężczyznę z nadzieją, że może kiedyś uda jej się zjeść jakieś pralinki i ciasteczka, albo inne łakocie. Świat światem, mógłby się nawet skończyć… ale jedzenie musiało być. Zwłaszcza słodkie.
- Całować przy wszystkich? To dość hojna oferta… zgadzam się… - Pocałował ją delikatnie. - Moja śliczna Kamalo.
- Nadal się będę wstydzić - odparła speszona, gładząc magika po pośladku. - Ale nie będę uciekać - obiecała z nadzieją, że sama uwierzy w te słowa. Niemniej przywoływacz słyszał w jej głosie determinację i chęć przezwyciężenia swoich oporów.
- Czy mógłbyś trochę mocniej? Tak bym czuła ciężar twojego ciała?
- Tak… mogę mocniej… - I rzeczywiście przestał się powstrzymywać, z każdym ruchem bioder przyszpilając ją do piasku. Teraz był drapieżnikiem, a Sundari jego zdobyczą.
Kochali się dziko i namiętnie, jakby jutra miało nie być. Więcej było w tym siły, niż finezji, ale oboje bawili się przy tym wystarczająco dobrze, by cokolwiek zmieniać. Tawaif wiła się i jęczała, jak mocno wyuzdana żmijka dzikuska, zdobywając się czasem na sprośny komentarz, albo teatralne uniesienie, gdy partner docisnął ją mocniej do ziemi.
W końcu oboje zatrzymali się na finiszu, dysząc i sapiąc, jak dwa wilki po długim polowaniu na rannego łosia.
Mało uroczo, ale i to się nie liczyło.

- Gotowa na zwiedzanie kryjówek w porcie? - zamruczał cicho czarownik, całując czule bardkę, gdy trochę ochłoneli. - Czy masz może jakieś inne kaprysy?
- Juuuż? Tak szybko? - westchnęła smętnie złotoskóra, ale chyba tylko na pokaz. - No dobrze, ale kupimy te słodycze prawda? - Upewniła się ostrożnie, przyglądając się badawczo jego mimice.
- Kupimy słodycze i nie musimy tak… znowu szybko. Ale… czekam na twoje kaprysy tutaj. - Jarvis cmoknął ją czule w szczyt piersi. - No i musimy kupić oddzielną kupkę słodyczy na łapówki.
- Oczywiście, bo ja nie mam zamiaru się z nikim dzielić - burknęła butnie kurtyzana, pacając Smoczego Jeźdźca w głowę, by skupić na swoich słowach jego uwagę. Następnie złagodniała nieco i dodała - Zróbmy coś kiedyś szalonego w jakimś szalonym miejscu, dobrze?
- Nie wiem czy moja pomysłowość pod tym względem dorównuje twojej. - Mężczyzna usiadł i ujął stopę Chaai w dłoń. - Jak to było… dawno to próbowałem. I szczerze powiedziawszy… nie jest to łatwe… - Z jednej strony zaczął całować i muskać stopę dziewczyny w okolicy kostki, z drugiej… dość mocno naciskał i masował ją od strony podeszwy. Trochę boleśnie, ale… wywoływał dziwnie przyjemne i pobudzające doznania w okolicy łona i piersi tancerki.
Kobieta musiała przyznać, że było w jej kochanku coś… uroczego, co rozciągnęło jej usta w czułym uśmiechu.
- Jarvisie… jeśli chcesz dzisiaj coś jeszcze załatwić, to powinniśmy się zbierać - upomniała go delikatnie, bo nie chciała przerywać mu zabawy.
- Musimy? - odparł z przekornym uśmiechem niczym mały chłopczyk rozpracowujący kunsztownie zapakowany prezent.
- Nie musimy, ale wypadałoby… - stwierdziła ciepło.
- Dobrze… ale pamiętaj, że to moje poświęcenie. - Przywoływacz nachylił się i delikatnie ukąsił łydkę leżącej.
- Udamy się do naszego pokoju, ubierzemy odpowiednio, potem zakupy… a potem zwiedzanie portu - zadecydował.
Tawaif westchnęła ciężko, bo choć przywoływacz mówił o poświęceniu, to ona i tak wiedziała, że wynagrodzi mu je z nawiązką do końca tego dnia.
- Co masz na myśli mówiąc, że ubierzemy się odpowiednio? Co z tymi ubraniami jest nie tak? - Wskazała na swoje odzienie, siadając, by musnąć męski policzek pocałunkiem.
- Cóż… - Zamyślił się magik, przyglądając szatom na piasku. - Jeśli się nie zabrudziły zbyt mocno, to możemy… w tych co już mamy. W drugim przypadku… może wypadałoby… - Oj plątał się chłopina coraz mocniej, by w końcu poddać się i westchnąć. - Masz zapewne rację moja śliczna. Nie musimy wracać do naszego pokoju.
- Och… - Kamala westchnęła ckliwie, zgarniając rozmówcy kosmyk włosów za ucho. Zrobiło jej się żal Jarvisa, tak jak robiło się żal na widok porzuconego szczeniaka.
- Jeszcze będziesz mieć okazję by popatrzeć na moją gołą pupę, nie smuć się i chodź się opłukać.
Wstała, przeciągając się z wyraźnym odrętwieniem. Sen na piasku wcale nie należy do takich wygodnych… tak samo jak seks.
Następnie Sundari weszła po pas do wody, robiąc małe przystanki, by oswoić się z jej chłodem.
- Chodź… nie jest taka zimna - skłamała, rozmasowując gęsią skórkę na brzuchu i piersiach.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172