Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-12-2018, 23:01   #56
Loucipher
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Loucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputację
MJ instynktownie schylił głowę, gdy wielka, wystrzelona z paskudnie wyglądającej długiej rury kula śmignęła mu nad głową niemal tak nisko, że gdyby wyciągnął rękę, mógłby ją złapać w locie. Dobrze, że tego nie zrobił, bo teraz zbieraliby go na szufelkę. A tak, morderczy pocisk z potępieńczym jękiem zrykoszetował od metalowej obudowy naczepy wiszącej na skraju urwiska i świszcząc jak derwisz z piekieł wpadł na tyły. MJ odwrócił za nim głowę akurat w samą porę, by ujrzeć, jak pocisk rozrywa się wśród żołnierzy gromadzących się z tyłu. Jeden z szeregowych, trafiony kulą prosto w brzuch, po prostu zniknął w rozbryzgu krwi oraz strzępów munduru, oporządzenia i wyposażenia. Dwóch kolejnych wydało z siebie jedynie krótkie, urywane wrzaski, gdy odłamki eksplodującego pocisku wbiły się w ich ciała, zmieniając je w poszatkowane i porozrywane ochłapy i rzucając je na ziemię kilka jardów dalej.

Ledwo huk eksplozji przestał dzwonić szeregowemu Lucasowi w uszach, gdy poraziły je kolejne rozdzierające wrzaski. Tym razem były to wrzaski załogi moździerza, którą sięgnął rozpalony do białości płomień z miotacza ognia trzymanego przez chudego, żylastego wyrostka w czymś, co przypominało kostium futbolisty ozdobiony dziwnymi frędzlami. Upiorny blask płomieni wyraźnie oświetlał sylwetkę legionisty, odbijając się w spawalniczych goglach maskujących jego twarz. W tym blasku widać też było wyraźnie chaotyczne, przedśmiertne drgawki płonących żywcem żołnierzy z obsługi moździerza.
Przerażenie MJa ustąpiło miejsca zimnej, lodowatej determinacji. Ci gnoje zaatakowali ich od tyłu. Zapłacą za to.
Ręce same podrzuciły broń do oka. Przecięcie nitek celownika zatańczyło na ubranej w pancerz Legionu sylwetce, by znieruchomieć na dużym, czerwonym baniaku podwieszonym pod plątaniną metalowych przewodów.

Bum, pomyślał MJ. Bum, odpowiedział karabin.

Rozległo się miękkie, mlaskające łupnięcie, jakby ktoś uderzył pięścią w papierową, nadmuchaną torbę. Legionista zniknął w kuli ognia, a jego ostatni, przedśmiertny wrzask nadał ton podobnie brzmiącym wrzaskom dwóch stojących obok kompanów, którzy, ochlapani rozbryzgujacym się wokół paliwem, rzucili się w piach pokrywający płaskowyż, próbując zgasić na sobie płonące pancerze.

Macie za swoje, skurwiele, pomyślał MJ.

Kątem oka zauważył ruch po swojej lewej stronie. Instynktownie odwrócił się w tamtym kierunku, unosząc przed sobą trzymany w rękach karabin. Tylko to ocaliło go przed wyszczerzonymi kłami zmierzającymi wprost w kierunku jego szyi. Potężny, włochaty kształt, lecący wprost na jego twarz, mignął mu przed oczami i zwalił się na niego rozpędzonym, kilkudziesięciofuntowym ciężarem, powalając chłopaka na ziemię.
MJ wypuścił z rąk karabin, który odturlał się na bok, i w ostatniej chwili zdążył złapać atakującego kundla za szyję tuż pod wściekle kłapiącym ostrymi zębami pyskiem, z którego wydobywało się gardłowe, złowrogie warczenie.
Pies napierał na niego, drapiąc pazurami łap o wystające elementy munduru, rzucając na wszystkie strony łbem, próbując wydostać się z panicznego uścisku żołnierza i dostać się do gardła leżącego pod nim człowieka. Instynktownie wiedział - nauczono go tego podczas tresury - że człowiek wkrótce osłabnie i zwolni uścisk, a wtedy psie kły zatopią się w jego odsłoniętym gardle i wola jego pana będzie spełniona.
Istotnie, uścisk Martina powoli, ale konsekwentnie słabł. Głowa kundla szarpała się coraz silniej na boki. Jeden z kłów zahaczył lekko o przedramię Martina, kreśląc na nim piekącą kreskę bólu i przybliżając moment, gdy omdlałe z bólu i strachu ręce będą zbyt słabe, by powstrzymać atakujące zwierzę przed rzuceniem się do gardła chłopaka.

To nie były przelewki. MJ wiedział, że patrzy w oczy śmierci.

Żołnierz podkurczył nogi, kolanami stawiając dodatkowy opór rozszalałemu czworonogowi i wyrzucił prawą dłoń w kierunku buta. Dobycie noża w tej trudnej sytuacji było szansą jedną na milion... ale musiał spróbować. Wiedział, że gołymi rękami nie powstrzyma zwierzaka. Gdy lewa ręka zaczęła zsuwać się z gardła psa, prawa zacisnęła się na rękojeści noża. Gdy pies wyrwał się z uścisku, ostrze noża zmierzało już w stronę włochatego cielska. Próbując opóźnić nieuchronne, Martin zasłonił się lewą ręką, a prawą z całej siły pchnął zwierzę nożem.
Poczuł ból, gdy na lewej ręce zamknęły się kły zwierzaka. Na szczęście kundel nie miał tak mocnej szczęki, jak buldogi czy inne rasy specjalnie hodowane do zagryzania, ale i tak Martin miał wrażenie, że na jego przedramieniu zacisnęła się pułapka na niedźwiedzie. Jednak pies nie zdążył wbić kłów zbyt głęboko - nóż Martina wszedł prosto w jego serce.
Warkot kundla utonął w rozdzierającym uszy skowycie, a uścisk psiej szczęki zelżał. Martin wyszarpnął przedramię spomiędzy rozwierających się zębów i silnym pchnięciem nóg zrzucił z siebie umierające zwierzę.

Żył. Sam nie wiedział jak to się stało, ale przeżył atak rozszalałego psa.

Zerwał się na nogi i podniósł leżący obok karabin, nie zwracając uwagi na dotkliwy ból pogryzionego przedramienia. Zapewne po walce będzie się zwijał z bólu, ale na razie jego żyły pompowały czystą adrenalinę. Starając się oszczędzać lewą rękę ukląkł, oparł karabin o kolano w klasycznej klęczącej pozycji snajperskiej i wycelował w kolejnych zwiadowców Legionu siejących chaos i zniszczenie na płaskowyżu górującym nad przystanią.
 
Loucipher jest offline