Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-12-2018, 23:47   #58
Micas
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post

Przed akcją Mandersona

Pierwsze dwie minuty bitwy o Cottonwood Cove przypominały strzelanie do jednej bramki. Chyba tylko dzięki pozycji Overlook i opóźnionym ataku zwiadowców Legionu żołnierze z baraków mieli szansę się ogarnąć. I ogarnęli się.

Bitwa rozpoczęła się na dobre, po raz kolejny Niedźwiedź odpowiedział na szarżę Byka...

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=L8Smj_0u3dM[/MEDIA]

Billy, Laura, Utangisila i Natalia

Kitty był w dobrej pozycji. Osłonięty od ognia z łodzi przez murowany budynek i wystarczająco daleko od nacierających hord by zdążyć zająć dobrą pozycję i podjąć decyzje, wykorzystał to. Ogniem ze sztucera i z pomocą paru innych żołnierzy ukatrupił frajera z dziwnym kijem, odratował "Lucy" i umożliwił Utangisili przejście do kontrataku. Tak się zajął pomaganiem ludziom i ściąganiu do obrony innych trepów, że zapomniał o sobie. Wykorzystał to jeden z niewolników - wyjątkowo skradny i cwany dzikus. Najpierw znienacka wyskoczył zza skały i cisnął mu w twarz jakiś okrągły worek prosto w twarz. Zaskoczony sanitariusz zachłysnął się dziwnym, gryzącym, swędzącym, oszałamiającym pudrem ze środka. Zaraz potem padł na plecy jak długi po eksplozji, która prawie zerwała mu napierśnik. A zadał ją... robal, ciśnięty przez tribala z drugiej ręki. Kiedy Sticky tarzał się po glebie, ranny i ogłuszony, dzikus już do niego dopadł, ściskając kolejny prymitywny "oręż". Dziabnął go nim w lewy biceps, powodując potężny strzał bólu - i chwilowe otrzeźwienie z ładunku adrenaliny.

Cyrus pomknęła jak długa ku HQ, kiedy tylko się ogarnęła od efektów kija. Przez chwilę nawet... dymiła jej głowa. Z pewnością od tych chemikaliów. Na szczęście nic więcej się nie stało. Dziwactwo. Nieważne. Radio było ważne. Reprezentowało szansę na powstrzymanie naporu uchodźców, na uratowanie niewinnych. Zaraz jednak dalszy bieg przeciął jej kolejny gnój z dziwaczną bronią - pistoletem o bardzo podobnej funkcji do broni, którą dzierżył niedoszły oprawca Utanga. Z lufy chlusnął kwas, zahaczając Cyrus o lewą nogę. Silnie stężony preparat natychmiast zaczął przeżerać się przez mundur, onuce i skórę, wyciskając z gardła dziewczyny skowyt bólu. Zaraz potem jednak dostał paroma kulami od innych żołnierzy, złożył się, wybuchła mu obroża, a zbiorniki z kwasem popękały, tworząc syczące bajorko w którym się dosłownie rozpuścił. Ale już na horyzoncie pojawił się kolejny. Tuż obok niej przemknął jakiś oszczep, rozbijając się na kamieniu. Z prawej usłyszała jakieś dzikie wycie. Znowu jakiś świr z obrożą pędził na nią z drugą, podobną dzidą w łapach.

Utangisila po odebraniu życia "kwaśnemu" dzieciakowi i rekrutowi Legionu oraz przejęciu rękawicy wpadł w istny szał. I chyba tylko to ocaliło mu żywot. Najpierw z siwego dymu wyłonił się niewolnik z jakimś fikuśnym erkaemem. Dojrzał dzikusa i skierował nań lufę. Był za daleko. Nacisnął spust... i nic. Naciskał, naciskał, panikował, bił w karabin. Tak się tym zaaferował, że nie spostrzegł, jak szpon modliszki zagłębił się w jego sercu, a chwilę potem obroża odebrała mu głowę. Ten akt jednak przyciągnął uwagę paru niewolników-tribali - a dokładnie dwóch z włóczniami utytłanymi w jakimś gównie czy jadzie, oraz jeden miotacz (który właśnie bezskutecznie obrzucił Utanga jakąś rzutką oraz szpikulcem z rodzaju tych spotykanych u drapieżnych roślin sporyszowych).

Dubois udało się wypełznąć z resztek namiotu. Nad nią śmigały kule z kaemów w obydwie strony. Mogła raptem tylko się czołgać. Pierwszy i drugi rzut oka dały jej do zrozumienia, że nie ma szans już pomóc tym, którzy nie zdołali umknąć kulom wgłąb obozu. Skupiła swoje wysiłki na przetrząsaniu opadniętego i podziurawionego namiotu szpitalnego. Musiała wiedzieć, czy ktoś przeżył. Musiała im pomóc. Nie była jednak wyłącznie skupiona na innych, oglądała się wokół. I tylko to uratowało jej życie. Od strony plaży nadbiegli dwaj "uchodźcy". Jeden cisnął jakąś rurę, dymiącą z jednego końca, prosto w resztki lazaretu. Rekrutce zaskoczyły wyuczone odruchy - "unik i osłona". Przywarła plackiem do ziemi. Rura pękła z hukiem, rozsyłając deszcz metalowych odłamków i jeszcze bardziej dewastując szpital. Słychać było urwany wrzask. Już chciała podnieść głowę, ale tuż nad nią przemknęło coś, z błyskiem zataczając pół-okrąg nad obozem... i grzęznąć gdzieś w kamieniach. Usłyszała sążnistą wiązankę przekleństw i zobaczyła, jak tych dwóch się zbliża. Uzbrojeni byli w narzędzia - pordzewiały klucz francuski i zwykły młotek. Mieli zamiar ją zabić. Zabić wszystkich, którzy mogli jeszcze żyć...

Niewolnicy przypuścili kolejny szturm, poganiani przez legionistów-rekrutów. Zmienili przy tym nieco taktykę, najpierw używając broni palnej i miotanej. Kamienie, noże do rzucania, oszczepy, inne ostre (bądź tępe) przedmioty mknęły, poganiane śrutem, kulami oraz mniejszą wersją harpunów z łodzi. A za nimi pomknęły koktajle Mołotowa i laski dynamitu. Na południe od HQ nie miał prawa już żyć ktokolwiek po tutejszej stronie barykady, a i paru chłopakom zebranym z głębi obozu nie starczyło już czasu w życiu na cokolwiek...

Barry, Key, Richard, Martin i Robin

Można było się spodziewać, że Legion nie zaatakuje tylko w tak - owszem, przerażający - ale i... niekompetentny sposób. Rzeka Colorado była długa i wcale nie tak dobrze obstawiona, tym bardziej, jeśli Bullhead City padło, a patrol rzeczny został wyeliminowany. Stąd ci przeklęci, legionowi "odkrywcy".

Simmons ostrzelał Legionistów nacierających na centrum Overlook. Pistolet trzaskał w jego dłoniach, posyłając ku nim kule 10mm jedna za drugą. Najpierw jeden, jakiś gnój z rękawicą ostrzową, potem drugi z siekierką padli martwi albo krytycznie ranni. Wreszcie ktoś go dojrzał. Ku niemu pomknęła jedna z ostatnich dzid - taka z dużym, wściekle wyglądającym nożem zamiast grotu. Musnęła go. O włos, a by miał przeszytą rękę. A oszczepnik już szarżował na niego z ostatnią, bliźniaczo podobną włócznią. Kątem oka widział też jednego z tych wściekłych psów filujących go...

K-9000 poradził sobie wcale nieźle. Głupi człowiek z jeszcze głupszą rękawicą trzepotał nogami w szybko poszerzającej się kałuży krwi z rozszarpanego gardła. Byli jednak kolejni. Wyczulone psie zmysły zaskoczyły w ostatniej chwili... nie. Za późno. Inny wilczur, rozpędzony niczym pocisk, wpadł na niego i zaczął się z nim szamotać, kotłować. A na dokładkę szedł jeszcze jeden z tych ludzi z włócznią o paskudnie poszarpanym grocie...

Vernon popisał się umiejętnościami w rzucaniu. Granat padł i eksplodował w dobrym miejscu. Trzy biegnące psy zamieniły się w pokrwawione cielska, siłą rozpędu turlające się po ziemi jeszcze kilka metrów. Zaraz jednak zobaczył kolejnego, który biegł prosto na niego. Nie zdąży. Za szybki... A między nogami, tuż przy jego jajcach, wykwitła dosłownie znikąd jakaś włócznia o ząbkowanym ostrzu. Parę centymetrów i straciłby klejnoty... a potem życie. Wkurwiony oszczepnik dobywał właśnie drugiej dzidy, z którą szedł na niego.

Lucas był w lepszej sytuacji. Pies był martwy, w jego najbliższej okolicy (czyli parunastu metrach) nie było nikogo bezpośrednio mu zagrażającego. Miał dowolność wyboru. Mógł wspomóc jednego z kumpli lub ostrzelać kolejnych wrogów. Zauważył też, że Stan Wilson poszedł za jego przykładem i ostrzelał pękate butle z paliwem, którymi dysponowali dwaj pozostali podpalacze. I podobnie jak ten pierwszy, skończyli żywot w groteskowych detonacjach i rozżarzonych do białości płomieniach. Wilson był dobrym strzelcem, a półautomatyczny, mocny karabin bitewny dawał mu przewagę. I, jak na ironię, dostał z tego samego. Pocisk .308 przenitował mu nogę, posyłając go z krzykiem na glebę. W oddali widać było legionistę-zwiadowcę z podobnym (ani chybi zagrabionym od NCR) karabinem. Posłał dwie kolejne kule. Jedna spudłowała, druga ugodziła młodzika w brzuch. Zawył z bólu. A od boku już zbliżał się szybko kolejny skurwiel z włócznią...

White odnalazł pistolet po ubiciu swojego oponenta i rozejrzał się w sytuacji, widząc kłopoty pozostałych, śmierć podpalaczy i części atakujących. Wciąż było kilka kundli, toporników i oszczepników atakujących oszołomionych żołnierzy już w głębi Overlook. Mógł ich szybko zaatakować z niespodziewanego dla nich kierunku.

Akcja Mandersona

Max zebrał się do kupy szybciej od oszołomionego kaprala, go z siebie razem z drzwiami, odetchnął, wstał i jak gdyby nigdy nic skierował się na górę. A tam widział więcej zabitych. Dowódca obozu w stopniu kapitana, jego zastępca porucznik i paru adiutantów. Wszyscy nie żyli, ostrzelani z automatów-samopałów .38cal lub poprzebijani harpunami. Ale to oznaczało ciszę. Wróg zaprzestał ostrzału, a on się nie wychylał. Miał chwilę spokoju by pogrzebać przy maszynerii.

I chyba przestrzelił z tą chwilą spokoju, bo do pomieszczenia od strony dachu wlazł jakiś obdartus z obrożą. Z okrzykiem, w którym pobrzmiewał strach, szaleństwo i furia, wycelował i wystrzelił ze swojej broni. Smuga płomieni otarła się o bark szeregowca i padła na jakieś sprzęty i ciało kapitana. Kiedy Lucky (czy też raczej Un-Lucky) zajęty był paniką wywołaną byciem podpalonym i zaskoczonym, jego wróg już szykował się do korekty i oblania go całego płonącym paliwem. Wycelował, nacisnął spust... I stracił ręce. Pistolet-Flamer pierdolnął mu w dłoni, urywając ją aż po łokieć. Zaraz potem padł, martwy od szoku - i huknęło drugi raz, tym razem od obroży, która się zdetonowała.

W tym czasie Manderson zdołał już ugasić swój pożar. Miał szczęście w nieszczęściu - albo raczej jego pech dotknął kogoś, kto życzył mu śmierci. Ale... coś było nie tak. Nieważne. Zabrał się do pracy.

Nie minęło parę chwil i rozstroił co miał rozstroić, nagłośnił co miał nagłośnić i narobił szumu, po czym przeszedł do dalszej części pracy żołnierza, ostrzeliwując najbliższą łódź - tą dużą, a raczej jej personel. I zaraz pożałował, bo paru "kolegów" przyszpiliło go seriami z samopałów, a kolejny gagatek wdarł się po zewnętrznego na piętro - obok ucha Mandersona gwizdnęła mu jakaś strzałka z kolejnego wspaniałego pomysłu "rusznikarskiego".


Niecałą minutę później...

Ledwo przędli. Mimo mobilizacji, wrogów było w bród i korzystali z osłony z granatów dymnych, liczebności, szaleńczych i nieprzewidywalnych ruchów oraz faktu, że Overlook zamilkło, mając własne problemy. Sytuacja wyglądała dramatycznie. HQ zajął się płomieniami od butelek z benzyną. Sygnał radiowy wydawał się wcale nie oddziaływać na obroże (albo nikt tego nawet nie zauważył - bo i kto miał powiedzieć niewolnikom, że byli już "wolni"?). Dynamit - ten rzucany oraz ten opasany wokół dwóch kolejnych samobójców - na powrót rozbił obronę. Ostrzał cekaemów i armat uciszył obydwa erkaemy z głębi obozu (acz te zdążyły zdjąć armatę na północnej łodzi w podobny sposób, co poprzednią - w efektownym wybuchu).

Na Overlook wydawało się być lepiej - ostatnie kundle i przepatrywacze padali martwi... Ale straty były koszmarne. Ponadto, chyba nikt nie zauważył ostatniej parki psa i jego opiekuna, nim było za późno. Pies dobiegł do moździerzy, a kule się go jakby nie imały. Jak na złość żadna nie trafiła, nawet mimo usilnych starań Vernona. Ocalała obsługa też go nie powstrzymała, nie widziała go, nie dosłyszała ostrzegawczego krzyku. Odpalili ostatnią salwę granatów - i znikli. Ledwo wilczur wskoczył jednemu na plecy, a jego "plecaczek" odpalił "opiekun" za pomocą detonatora. Eksplozja była potężna i zwielokrotniona przez zebrane granaty moździerzowe. Wszyscy ocalali padli plackiem, położeni przez falę uderzeniową.

Najgorzej oberwali K-9000 i White - byli najbliżej. Pies aż wyfrunął w powietrze, wierzgając dziko, i runął ciężko na żwir. Poraniony i poobijany spostrzegł - a w zasadzie "nie-spostrzegł" - że ma wybite naturalne oko, a cybernetyczne śnieżyło. Ale wciąż mógł stanąć na nogi... Nie to, co Łazik. Saper został okrutnie doświadczony przez los kiedy leżąc gdzieś osmalony na glebie ujrzał... że nie ma lewej dłoni, tylko krwawiący, na wpół zwęglony kikut. Dziwne... nie bolało...

W międzyczasie Miss Fortuna jak na złość dla Legionu i ku gorzkiej satysfakcji NCRowców swym kaprysem odwróciła losy bitwy. Te trzy ostatnie pociski 60mm z moździerzy padły wręcz idealnie. Prosto w łódź, a raczej do jej otworów, dziur powstałych po zniszczonych stanowiskach broni ciężkiej. I kiedy eksplodowały, zapoczątkowały łańcuchową reakcję. Coś tam zaczęło wybuchać ponad te granaty. Amunicja, paliwo, materiały wybuchowe? Tak czy inaczej, po krótkiej chwili cała cholerna łódź eksplodowała od środka, zamieniając się w szybko rozprzestrzeniającą kulę ognia, energii kinetycznej i odłamków różnej wielkości. Tych co byli najbliżej dosłownie zmiotło, a ci co byli na łodzi zamieniło w popiół.

Drugim "zbawieniem" dla obrońców był jakiś płonący odłamek czy inny syf, który trafił prosto na skrzynkę z wybuchową amunicją do "daszki". Obsługa tego nie zauważyła. I paręnaście sekund później zaczął im strzelać "popcorn", powodując serię efektowych wybuchów, zniszczenie cekaemu i śmierć kilku osób.

Trzecim było coś, co miało związek z tym sygnałem z radia i głośników. Chyba wreszcie coś zrobił. I to ile. Jedna po drugim z niewolniczych obroż... eksplodowała. W ułamkach sekund, niczym wybuchowe kostki domina, wszyscy pozostali "uchodźcy" zginęli, nie mając żadnych szans - a wraz z nimi wybuchały uprzęże pozostałych samobójców, pełne prochu, C4 i innych wynalazków. Wszyscy, którzy do tej pory wciąż żyli, zginęli - ponad stu ludzi. Mężczyzn, kobiet i dzieci. Ostatnich ocalałych z przystani przy Bullhead City.

Te eksplozje dosłownie wyczyściły pole, zahaczając również o paru Legionistów na plaży. Ci próbowali się przegrupować, a zostało ich raptem kilku - paru strzelców z wyrzutniami oszczepów i "jednorurkami" oraz paru siepaczy ze szponami modliszek i siekierami strażackimi.

Parę chwil przedtem obronę przy resztkach lazaretu i płonącym HQ ocaliło trzech ludzi - członków Drużyny B. Wade Harris, który, osmalony i okrwawiony jakby wyszedł z Piekła, stanął w drzwiach budynku i zaczął walić z BARa ile fabryka dała, dając osłonę ogniową. Feng Lee, który najpierw obsypał wrogów granatami, a potem wpadł między nich z nożem i mieczem, zostawiając za sobą groteskowe sceny. I wreszcie Jebediah Taylor, który ostrzeliwał dalej położonych wrogów z półautomatu i tubalnym głosem przywołał chłopaków i dziewczyny do porządku, by robili to samo, wspierając "tych wariatów" - Utanga i Lee, a następnie by granatami obrzucili północną łódź, korzystając z budynku HQ jako osłony (ciskając granaty lobem). Na Overlook ludzie już się ogarnęli i wznowili precyzyjny ostrzał, kierując go ku załogom i pozostałej broni ciężkiej.

Kolejne dwie minuty walk. Kolejna zniszczona łódź - druga z mniejszych. Najpierw uciszono kaem Browninga, potem doprowadzono do podobnej eksplozji, co u poprzedniej. A w międzyczasie żołnierze Hardassa Taylora - w tym Drużyna B - parły przez dym i krwawe, uwalane ludzkimi szczątkami i resztkami broni błoto, w jakie zmieniła się plaża. Legioniści próbowali dać im odpór, ale było ich zbyt mało i byli wzięci w dwa ognie. Zaraz potem huknęła kolejna eksplozja - trzeci i ostatni Broadsider zniszczony.

Zwycięstwo było w zasięgu ręki.

I właśnie wtedy Miss Fortune machnęła ręką i wypięła się na NCR.

Legioniści z ostatniej, największej łodzi, desperacko broniący się za pomocą samopałów, harpunów i wyrzutni śmieci sięgnęli po broń ostateczną. Z wyrzutników, z których wcześniej pomknęły petardy dymne, pomknęły kolejne cylindry. Też z dymem. Ale o innym kolorze. Rozsypano je po całej długości plaży i w głębi głównego obozu.

- Gaz, gaz, gaz! - ktoś krzyczał. I jak na złość... nikt nie miał maski. Ludzie momentalnie zaczęli się przeraźliwie krztusić, kaszleć, charczeć. Ryczeć. Wyć z bólu.

Overlook było chyba jedynym miejscem, gdzie na chwilę zapanował spokój. Ale nie na długo. Pół minuty po odpaleniu cylindrów z gazem nadeszła kolejna fala. Bojowy okrzyk. Z tej samej strony, skąd natarli zwiadowcy, tym razem wróg postanowił obwieścić swoje przybycie. A było ich ponad dwudziestu. Doborowi wojownicy Cezara, każdy zbrojny w maczetę, ciężki pancerz i solidny repeter. A prowadził ich zaprawiony w boju decanus.

Hardass Taylor, jakby nie ruszony gazem, wrzeszczał do ludzi by się wycofali do Overlook jak najszybciej. A potem... stracił głowę. Wystrzelony z cholernego miotacza śmieci przyjebał mu w łeb z tak wielką siłą, że aż urwał. Głowa pomknęła na bok, ciągnąc za sobą smugę krwi, a twarz wyrażała bezbrzeżne wkurwienie. Nie dziwota. Każdy by się wkurwił, jakby go ubili... pluszowym misiem. Dwugłowym.


Sitrep

Część 1 (pojedynki i aktywacja radia)
- Minęła trzecia minuta walk.
- Praktycznie wszyscy oprócz Robina i Martina pozostają w bezpośrednim zagrożeniu ze strony konkretnych przeciwników, których muszą pokonać.

Część 2 (chwilę przed, w trakcie i po "usunięciu" niewolników)
- Czwarta minuta.
- W pełni zmobilizowane siły NCR z dolnego obozu uderzają kontratakiem na Legionistów na plaży i w pobliżu Restrooms i Shack, których pozostało jedynie 24 (mniej więcej po równo strzelcy i siepacze). Inni żołnierze obrzucają granatami północną łódź. Overlook, po ubiciu Legion Explorers i Mongrels, wznawiają ostrzał łodzi (i okazyjnie Legionistów na plaży, jeśli ich dojrzą w dymie).

Część 3 (tuż po ataku gazowym)
- Piąta minuta.
- Legioniści z pierwszej fali ataku wybici. Zostali tylko ci na środkowej, dużej łodzi w obsłudze harpunów i junkjetów oraz paru ocalałych z Automatic Pipe Rifles.
- W dolnym obozie w ciągu ostatnich 3 minut poległo jeszcze ponad 10 żołnierzy. Zostało 40 szeregowych, 4 sierżantów i Drużyna B.
- Overlook jest atakowane przez oddział 20 lepiej wyposażonych Prime Legionnaires pod wodzą Veteran Decanusa. Przeciwko nim staje druga połowa Drużyny B oraz 10 ocalałych NCR Troopers z jednym sierżantem.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.

Ostatnio edytowane przez Micas : 21-12-2018 o 00:06. Powód: Poprawki
Micas jest offline