Patrząc na Livię Torstig wyraźnie się uśmiechnął.
- A chwilę było cicho. Leżąc - nakazał przekręcając końcówkę.
Opadł na ziemię i poprawił opatrunek. Nie spieszył się, był staranny. Z podobnym zaangażowaniem chwilę później odciął Osamie głowę jego własnym bułatem i postawił na kamieniu, by odciekła. Chwilę przyglądał się martwej twarzy. Relhad czuł, że jest dobrym człowiekiem.
Po krótkim dumaniu Torstig odezwał się jeszcze raz.
- Ruszymy jeszcze dziś.
- Chcesz mnie dobić? I dokąd chcesz iść? - Odezwała się do wojownika.
- Nie byli sami tutaj pierwszy raz - odpowiedział Torstig.
- Jesteś nie w formie, lepiej się oddalić. Nawet, jeśli niedaleko. Pozbieram łupy.
Kibria pokiwała głową.
- Dobrze rozumiem. Będę kiepską pomocą ale postaram się zrobić ile mogę.
W swej ojczyźnie ciała wrogów Torstig złożyłby w ofierze bogom. Na tej jałowej ziemi nie było jednak żadnych śladów ich obecności. Musiał więc kombinować na własną rękę. Znosząc w jedno miejsce dobytek zabitych nieznajomych znalazł linę, na której obwiesił trzech mężczyzn nogami do góry i podciął im gardła. Duchy tego miejsca powinny być zadowolone.
Następnie zapakował cały łup na konie a za zwierzętami na sznurkach zamocował miotełki z suchych traw, które na śniegu zawsze znakomicie zacierały ślady. Na ostatku pomógł Kibrii usadowić się w siodle i obwiązał ją kocem ku podparciu rannego miejsca. W końcu ruszyli w drogę powrotną. Należało znaleźć Sabihę, ale wcześniej schronić się w jakimś zakamarku na noc.