Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-12-2018, 16:24   #102
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Jej pojawieniu się na scenie nie towarzyszył żaden wybuch ognia, ani choćby ciche pyknięcie dymu. Nie przyleciała na gryfie, ani na ognistych skrzydłach wyrastających z jej własnych pleców. Nie zeskoczyła z liny rozciągniętej ponad perukami szlachciurek.
Ona po prostu.. po prostu.. przyszła! Wyłoniła się zza plątaniny tkanin dając jeszcze wszystkim nadzieję na akrobatyczny popis z podskokami, chodzeniem na rękach i zwieńczony szpagatem na ziemi tuż przed lożą honorową, ale i w tym przypadku musieli się obejść smakiem.

Eshte szła przed siebie szeroko stawiając nogi, niczym jaka byle wioskowa dziewka wychowana na beczce. Nie było w tym wiele gracji. A już szczególnie pokracznie wyglądała, kiedy miało się jeszcze w myślach obraz zwiewnych tancereczek.

Przynajmniej pokazała się szlachciurkom w stroju własnego projektu, należycie pstrokatym, i w kolorach o jakich nawet się nie śniło tym miłośnikom czerni we wszystkich odcieniach. Także jego krój musiał wykraczać poza te sztywne i całkiem ograniczone reguły rządzące ubiorem na arystokratycznych salonach. Zależało jej na wygodzie, nie na ściskaniu żeber i wylewaniu cycków z głębokiego dekoltu. Na wygodzie i zwracaniu na siebie uwagi. Żaden artysta nie zaszedł daleko ubierając się w smutne szarości.






Eshte posiadła tą wiedzę tajemną, więc swoim strojem osiągnęła spodziewany efekt. Także i Loczek wspomógł ją przed występem swymi zwinnymi palcami i naręczem narzędzi tortur, którymi przywołał do porządku jej burzę włosów.

Ale mimo to taki początek nie zapowiadał się zbyt obiecująco. Bardziej przypominał wstęp do żałosnych popisów jakiegoś błazna, który zaraz zacznie potykać się o własne nogi, obleje się barwną i klejącą zawartością wiadra, a przy okazji jeszcze jakimś cudem zgubi spodnie z tyłka.
I czyżby... czyżby posłyszała chichot dobiegający gdzieś ze stołów uginających się pod jedzeniem? Drażniący głosik do złudzenia brzmiał jak Paniunia. Ale czy nie wszystkie te słodko pierdzące damulki brzmiały tak samo? Pewno od tych gorsetów. Ściskały im cycki i wyciskały z ust cieniutkie, irytujące głosiki.
Należało je przymknąć.

Wiadro poskrzypiwało przy każdy zakiwaniu się w powietrzu, ale sztukmistrzyni Meryel hardo parła do przodu.
-Panie i Panowie. Dobrze się bawicie, jedzenie jest smaczne? Cudownie -zagadywała do mijanych paniczyków, a była przy tym naturalna i bezceremonialna, niczym gospodarz witających gości w swej karczmie. Nie byłaby uliczną kuglarką, gdyby dopuszczała do siebie jakieś śmieszki i kąśliwe komentarze swej widowni. Spływały po niej, jak woda po kaczce. Zresztą, tak samo jak myśli o Paniuni wykorzystującej tą okazję, aby wyśmiewać ją prosto w uszko czarownika. Spływało. Spływało!

Kołysząc się przy każdym kroku jak wspomniana kaczka, Eshte dotarła do swego nemezys zajmującego scenę należącą teraz DO NIEJ.
-Nie potrzebujemy tego -mruknęła na tyle głośno, by posłyszała ją publika. A przynajmniej te najbliższe rzędy szlachciurków zajętych przeżuwaniem jedzenia zbyt wykwintnego na jej proste gardło. Następnie zamachnęła się mocno, wprawiając wiadro w niebezpieczne rozhuśtanie, czego owocem było sypnięcie piaskiem prosto w wielkie ognisko. Nikt nie miał szansy w porę zareagować. Zasyczało głośno, ale płomienie jeszcze się nie poddały. Skurczyły się pod pierwszym uderzeniem, po czym jeszcze rozpaczliwie wyciągnęły ku górze swe jęzory. Na próżno; kolejny silny ruch wiadrem przygniótł je lawiną brudno-złotawych drobinek. Po okazałym ognisku została tylko kupka.
Kupka piasku.

A że jakiś kolejny artysta mógłby potrzebować tego ognia? Pffff! Była tutaj tworzyć sobie jakieś bliskie przyjaźnie z innymi kuglarzami i tancereczkami, czy żeby wcisnąć się na usta bogatych szlachciurków organizujących przyjęcia? Jeśli ktoś będzie potrzebował płomieni, to niech sobie przyniesie własne. Tak jak ona, o!

Uniosła wiadro między dłońmi i wyraźnie naparła nimi na metalowe ścianki. Zatem teraz zamierzała występować przed nimi już nie jako błazen, ale siłaczka...? Na dodatek nie za dobra, bo kubeł ani odrobinę się nie ugiął pod jej dotykiem. Wielki Pan Hrabia jakoś nie zabłysnął wyborem artystów, co nie?
Naciskała, mięśnie napinała. A gdy już to “wystąpienie” zaczynało niebezpiecznie przekraczać granicę niezręcznej, trudnej do oglądania żałosności, to nagle wiadro.. zniknęło z cichym pyknięciem! Na jego miejscu, w dłoniach złożonych w wygodne gniazdko, znajdował się grubiutki gołąb o śnieżnobiałych piórach. Nie wyglądał na zbyt zachwyconego tą nagłą zmianą swego położenia, ale by nie narobić swej karmicielce wstydu rozłożył leniwie skrzydła i wzniósł się w powietrze. Wysoko, ponad głowy arystokratów przerażonych zabójczą celnością z jakiej znany był ten ptasi gatunek.

Sama Eshte otrzepała o siebie dłonie ukryte w rękawiczkach. Potem jedną ręką zatoczyła szeroki krąg, aż skierowała uwagę widowni na wróżkę siedzącą przy pobliskiej pochodni -Przywitajcie uroczą Trixie, moją bardkę, która uraczy was swym niezwykłym talentem muzycznym.

Wywołana wróżka dygnęła ślicznie, lecz co było najważniejsze – zaprezentowała wszystkim swoją kreację wykonaną zdolnymi paluszkami kuglarki. No, i może z odrobiną pomocy Starej Lotte, kiedy akurat się nie krztusiła kolejnymi kawałkami materiału.





Oczywiście, lepiej byłoby widać wszystkie szczegóły na kimś troszkę, troooooszkę większym, ale nie mogła narzekać. Trixie może i była lichego wzrostu, ale cieszyła się większą urodą niż większości laleczek siedzących przy tutejszych stołach. Należało się tylko mocno.. przyjrzeć, no.

Sztukmistrzyni złożyła ręce i kilkukrotnie zaklaskała głośno dłońmi, co w większości przypadków wywoływało wśród publiki wyrzuty sumienia, a potem spóźnione oklaski. Jednak nie oczekiwała zbyt wiele po nadętym jaśniepaństwie.

-A ja nazywam się Eshtelëa -nie po to spędziła tak wiele dni ( tygodni, miesięcy.. lat.. ) na wymyślaniu swych wielu fantazyjnych imion, nie po to później nocami starała się je wszystkie spamiętać, aby teraz o nich milczeć! Wszystkie te zebrane tutaj szlachciurki musiały o niej usłyszeć, by wiedzieć czyj niezwykły talent wynająć na swoje wesela, stypy i wszystkie inne przyjątka -Meryel Nellithiel del Taltauré. I dzisiaj... -tej strategicznie umiejscowionej, dramatycznej pauzie towarzyszyło pokłonienie się elfki przed swą bogatą publicznością. Nie było to żadne dziewczęce dygnięcie z kopnięciem nóżką w tył, ani to damulkowate rozkładanie spódnicy w celu powiększenia swych bioder do rodzenia dzieci. Ona w teatralny sposób rozłożyła ręce na boki, po czym tylko delikatnie pochyliła grzbiet przed zbieraniną dobrze urodzonych paniątek -.. dla was zatańczę.

Błysnęła im po oczach ząbkami odsłoniętymi w krnąbrnym uśmieszku. Zawsze w takich momentach żałowała, że nie dorobiła się chociaż jednego złotego zęba. Bądź takiego ozdabianego błyszczącymi kamieniami.
Po wyprostowaniu się zaczęła nieśpiesznie grzebać w jednym z rękawów swego pstrokatego ubrania. Krył on w sobie... skarb. Podłużny, sztywny i cieńszy od najmniejszego z elfich palców, przypominał jaką różdżkę czarodziejki czy inszej wróżki z bajek. Ale po wyciągnięciu go okazało się, że dodatkowo z końcówki rzyga kolorowym kawałkiem materiału. Długaśnym, bo ciągnięcie za niego przywodziło na myśl tych samozwańczych kuglarzy co to chowali sobie w rękawach zapasy chustek. Jakże o wiele bardziej byłby to interesujący występ, gdyby wyciągali je sobie z dupy! Może nawet i ona zapłaciłaby za zobaczenie takiego pokazu. Może.

Materiał okazał się być wstęgą, która zaraz, za sprawą zręcznego nadgarstka Eshte, zaczęła z lekkością wirować w powietrzu.
Ponad pobrzękującymi sztućcami i innymi ludzkimi odgłosami irytującymi każdego artystę w trakcie występu, cichuteńko odezwały się pierwsze nuty wygrywane na strunach malutkiej lutni. Nieśmiałe, łagodne. Zupełne przeciwieństwa wybuchowego charakteru sztukmistrzyni.
Ale przecież i wstążeczki kojarzyły się z dziecięcymi zabawami, albo tancereczkami w łabędzich strojach. Były delikatne, niewieście. Ślicznie się poruszały, ślicznie się mieniły tęczowymi kolorami. Nie były niebezpieczne. Ani.. interesujące. Ale Eshte nie mogłaby się nazywać artystką, gdyby nie potrafiła przemienić byle drobiazgu w maaaagię. Maaagię!

„Tyle gadania i teraz będzie tylko machała wstążeczką? Co za żałosn-oh? OH!”

Kiedy już niewiele brakowało, aby szlachciurki bardziej się zainteresowały jedzeniem na własnych talerzach niż występującą przed nimi elfeczką, ta wykonała gwałtowniejszy ruch swą różdżką. Rozwinięta wstążeczka przecięła powietrze z zadziwiającą ostrością, aż końcówka trzasnęła głośno na podobieństwo uderzającego bicza. Ten nagły i całkiem niespodziewany odgłos uciął wszelkie ploteczki, a także poderwał na nogi co bardziej przewrażliwionych rycerzyków. Sztukmistrzyni zdobyła sobie ich uwagę. Teraz tylko musiała wzbudzić w nich niekontrolowany zachwyt swoją sztuką.
Nic prostszego!

Cicho zaskwierczała końcówka materiału. Przetańczyła po niej pierwsza iskierka, zaraz potem druga i kolejna. I nagłe, gwałtownie tak jak natura tego żywiołu, ogień objął całą wstęgę, przeobrażając ten niepozorny bibelocik w długi język płomieni. Dlatego potrzebowała mieć scenę tylko dla siebie! Dlatego zabiła obcy ogień – by to jej własny, ten znajomy, fascynował i skupiał na sobie spojrzenia!




Wygrywane malutkimi paluszkami nuty stały się szybsze i mocniejsze, a wraz z nimi ruchy elfki przybrały drapieżniejszego charakteru. Zniknęła dziecięca zabawa z wstążeczką, wraz z pojawieniem się jej ognia przeminął nastrój beztroski. W jego miejsce wstąpiła ekscytacja i podniecenie uzewnętrzniające się dreszczykiem wędrującym po plecach. Ale również niepokój, tak właściwy w obecności tego pozornie nieokiełznanego żywiołu.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=aTMO6UiDV_Y[/MEDIA]


Kuglarka nie tańczyła powabnie.. najprawdopodobniej nawet nie znała takiego określenia. Sposób w jaki wyrzucała ku górze nogi był zdecydowanie niegodny kobiecemu gatunkowi, jej ciało wyginało się zbyt łatwo i zbyt nienaturalnie. Nie przypominała motyla, łabędzia, węża, kota, łani, ani żadnej innej zwierzyny trzymanej w klatkach ku zadowoleniu arystokracji. Raczej przywodziła na myśl.. jedną z tych marionetek, których każdą kończyną poruszała inna nitka.
Była zwinna, ale nie zmysłowa. Pełna akrobatycznej gracji, ale nie tanecznego wdzięku. Miała wyczucie rytmu, ale nie potrafiła wykorzystać swych krągłości do wodzenia widzów na pokuszenie. Nie potrafiła, albo.. nie chciała.
I właśnie te wszystkie różnice sprawiały, że oglądanie jej występu dostarczało widzom wrażeń tak bardzo odmiennych od byle półnagich tancereczek. Nie było jej celem.. utwardzanie komukolwiek kopii, choć dobrze wiedziała, że wśród szlachciurków roiło się od najróżniejszych zboczeńców. Poznała ich. Jego.

Jednak dla tych urodzonych nie tylko ze srebrnymi łyżeczkami w ustach, ale także z płynącą w ich błękitnej krwi wrażliwością na sztukę, oglądanie Eshte dawało wyjątkową okazję do doświadczenia artystycznego upojenia. A przynajmniej ona lubiła myśleć o swej sztuce tak.. ambitniej, niż tylko jak o sztuczkach wykonywanych ku uciesze rozpieszczonych dzieciaczków. I w tym myśleniu wykorzystywała fikuśne słowa innych osób, tych żyjących sobie na miękkich poduszkach, chodzących do teatrów i czytających książki. Ona musiała ciężko pracować, nie miała czasu uczyć się nowych słów.
Pewno dla większości to te tancereczki były kwintesencją artystycznego kunsztu, a w przypadku Eshte czekali tylko na jedno potknięcie, którego owocem byłyby krzyki i smród palonego mięsa z elfki. Z rozdziawionymi gębami obserwowali, jak kierowany jej dłonią język żywego ognia prawie lizał odsłonięte partie jej ciała, jak niewiele brakowało by musnął niesforny kosmyk włosów czy zbyt luźny kawałek ubrania. Smakowita tragedia była tak.. blisko.

Ah, naiwni! To tak, jak gdyby miały ją ranić własne włosy, skóra, czy krew! To był wyjątkowy żywioł płonący w jej duszy i ciele. Bez Eshte nie było ognia. A bez niego nie było Eshte.

Wybijała się zwinnie ponad podłoże, a płomienisty język wirował wokół smukłej sylwetki, okalał ją smugami rozświetlającymi wieczorne powietrze. Nie igrała sobie z tym niszczycielskim żywiołem, nie próbowała go okiełznać. Ona stapiała się z nim w jedno niezwykłe, mistyczne wręcz przeżycie.

Gdyby tylko miała na sobie o wiele mniej ubrań, a te fatałaszki były zrobione ze zwierzęcych skór lub świeżo zerwanej trawy, to Eshtelëa Meryel Nellithiel del Taltauré do złudzenia przypominałaby.. druidkę odprawiającą ognisty rytuał ku chwale Dzikuna.






Brrr, okropność!
Szczęśliwie ona sama nie miała tak obrzydliwych skojarzeń, bo jeszcze gotowa byłaby popaść w artystyczny kryzys. Po niedawnych wydarzeniach te naturolubne nagusy trafiły wysoko na jej listę Ohydztw Do Omijania Szerokim Łukiem.

Ale zabawnym było, jak bardzo Eshte i Pani Ognia czerpały od siebie inspiracje. Każda z nich gardziła drugą, każda byłaby szczęśliwa żyjąc bez tej drugiej, a mimo to podświadomie przenikały się ze sobą. Nieokiełznany żywioł przeplatał się z artystycznymi iluzjami. Ogniste bicze wykute w gniewie były straszliwą bronią, obcą dla kuglareczki. Zaś ten pojedynczy, stworzony do zachwycania był zaledwie magiczną kreacją, którą pogardziłaby ta rozpustna bestia obudzona w kręgu.

Tańce z ogniem, a już na pewno te w wykonaniu Sztukmistrzyni Meryel, zawsze były ekscytującym widokiem. Jednak tak jak można było się przejeść najcudowniejszymi ciastami tego świata, tak samo i występ polegający na pojedynczej sztuczce z czasem stawał się.. przewidywalny. A przewidywalność była ostatnim, z czym pragnęła być kojarzona Eshte!

Złocista wstęga zaczęła okręcać się wokół jej wąskiej talii. Najpierw pełzała leniwie, jak powstały z płomieni wąż okrążający swą przyszłą ofiarę. Powoli nabierała tempa, im szybciej Trixie wygrywała nutki na strunach lutni, tym i ona poruszała się coraz szybciej. Wirując stała się pojedynczą smugą pozbawioną początku i końca. Aż nagle.. przestała nią być. Nie było już języka, wstęgi i bicza. Owijanie się wokół elfki nadało jej nowego kształtu - ognistej obręczy z łatwością balansującej ponad lekko zaokrąglonymi biodrami. Ale nie tylko. Chyba nie istniał choćby jeden fragment ciała kuglarki, na którym nie potrafiłaby okręcać obręczy. To, albo bardzo skrupulatnie go ukrywała przed swoją widownią.

Każdemu zawirowaniu towarzyszył wybuch iskier, które obsypywały Eshte setkami mieniących się drobinek. Przyprawiały jej skórę o lśnienie, odbijały się blaskiem w oczach.







Bez strachu tańczyła w morzu płomieni.

Ale nawet i tak oszałamiający występ musiał kiedyś dobiec końca. Elfka ostatni raz wygięła swój grzbiet i kończyny w zadziwiająco giętką pozę. Ostatni raz wirująca obręcz rozświetliła jej kształty. Wyraźnie spowalniała swe tempo, aż nagle.. nagle ogień zgasł, jak za potężnym dmuchnięciem z czyichś ust. Okrągły bibelocik, tak zwykły teraz i pasujący dziecięcym zabawom, próbował jeszcze okręcać się wokół ud Eshte. Potem zsunął się na jej kolana i kostki, a po tych ostatnich opadł bezwładnie na ziemię u stóp Sztukmistrzyni.

Także ona poszła w jego ślady. Niespodziewanie padła na kolana przed swą publicznością uzbrojoną w pękate, cudownie podzwaniające sakwy ciążące im u pasów. Nie wspominając już o tych wszystkich całkiem im niepotrzebnych błyskotkach na palcach i szyjach. Eshte miała dobre serduszko i pewnie dlatego tak się poniżyła padając przed nimi na kolana. Bo i czyż nie była zaledwie prostą służką chcącą ulżyć jaśniepaństwu i zdjąć z ich barków te paskudne ciężary?
No, przynajmniej do czasu kiedy odrzuciła głowę i buchnęła płomieniami - prosto z ust, niczym smok ukryty w niepozornym ciele elfki!




Nie były dla niej zaskoczeniem żadne „ochy” i „achy” przerażenia, kiedy ognista chmura nieubłaganie zbliżała się ku materiałowi rozciągniętemu nad głowami szlachciurek. Toż wystarczyłaby jeden zagubiony płomyczek, aby wszyscy znaleźli się w płonącej pułapce i upiekli na podobieństwo tych prosiaków z jabłkami w pyskach. Ja-każ to by-ła-by szko-da.
Ale nic takiego się nie wydarzyło. Nic nie zaczęło się palić. Bądź co bądź specjalizacją Eshte były akrobacje i magiczne sztuczki, a nie tragedie. Mimo to czasem się czuła, jak gdyby rzeczywiście była główną aktorką w jednej z nich. Tylko kataru brakowało.

Podniosła się do pokłonu, lecz najpierw.. najpierw ostatnie z unoszących się ponad głowami ognistych kłębów przeobraziły się w niespodziewany przedmiot. Z lekkością zaczął spadać w kierunku elfki, i dopiero po opadnięciu na jej główkę uświadomił całemu światu, że właśnie tego brakowało do uczynienia występu.. cóż, perfekcyjnym.



Bo kimże byłaby Eshte bez swych kapeluszy?

Dla końcowego efektu mogłaby jeszcze strzelić płomieniami z tego nieszczęsnego ogniska, ale.. ale już teraz pot lśnił na jej skórze, bynajmniej nie od gorąca swych tanecznych akcesoriów. Wiele sił wykorzystała na zabawienie wielkich panów o świńskich oczkach i mnóstwem podbródków zamiast szyi oraz towarzyszącym im wychudzonym damulkom używającym krwi elfich dzieci do rumienienia sobie policzków. Pozornie stanowili idealną publikę dla każdego artysty i nawet Eshte potrafiła docenić ich wartość. Nie, przepraszam – wartość posiadanych przez nich świecidełek.

Dyszała i drżała na całym ciele, ale było to satysfakcjonujące zmęczenie. Rozpierało kuglarkę podekscytowaniem, a ogień, choć już ukryty przed oczami publiczności, nie przestawał płonąć w jej duszy.
Żyła dla takich występów.
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 22-12-2018 o 16:29.
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem