Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy

Sesje RPG - Fantasy Czekają na Ciebie setki zrodzonych w wyobraźni światów. Czy magią, czy też mieczem władasz - nie wahaj się. Wkrocz na ścieżkę przygody, którą przed Tobą podążyły setki bohaterów. I baw się dobrze w Krainie Współczesnej Baśni.


Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-12-2018, 05:42   #101
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Dłonią sięgnęła ku swej szyi, aby rozetrzeć miejsce tatuażu na rozgrzanej do czerwoności skórze.
-Skończyłeś już z tatuażem? Bo ja to muszę wrócić do szycia -zapytała głosem cichym od tego całego otumanienia. Być może skupienie się na wieczornym występie pozwoli jej wrócić do swej gniewnej i głośnej normalności.

-Na razie… tak. Ale trzeba będzie jeszcze parę razy powtórzyć.- odparł z uśmiechem czarownik przeczesując własne włosy w zakłopotaniu.- I zniknie całkiem.

-No to...
-zaczęła Eshte jakoś niemrawo. Nie była jedną z tych wyrachowaną damulek, co to zaciągają mężczyznę do swego leża i po wszystkim wystawiają za drzwi. Z całą pewnością nie miała też ochoty na jakieś przytulanki! Tyle, że trochę jakby głupio jej było go wyganiać. W innej sytuacji nie miałaby z tym problemu, ale teraz.. teraz czuła się jakoś tak.. łagodniej. Okropne to było uczucie.
-Możesz już iść, nie? Pewno szlachciurki już zdążyły za Tobą zatęsknić -mruknęła z grymasem, spojrzenie zaś zawieszając na dłoni, którą co dopiero dotykała tatuażu. Świetne usprawiedliwienie, aby nie patrzeć na czarownika z tym jego.. magicznym językiem.

- Może rzeczywiście… pójdę ochłonąć. Mi przyda się kąpiel… zimna najlepiej.- westchnął czarownik wstając.- Ciężko postępować szlachetnie czasami.
Wzrok elfki zsunął się tak jakoś sam na spodnie maga, które jakby opuchły z przodu. Głupiutka nie była, wiedziała co spodnie tam kryły. Dotykała tego obszaru Tancrista poprzez Panią Ognia. Wiedziała, że tamta miała jakieś plany względem owej “opuchlizny” maga... jakie? Tego kuglarka nie wiedziała, ale z pewnością wyuzdane… i bardzo przyjemne.

-Może powinieneś spędzić trochę czasu w towarzystwie tego rycerzyka od kapłanki. Pewno mógłby Cię czegoś nauczyć o byciu szlachetnym - burknęła w odpowiedzi Eshte, dokładając przy tym wiele starań by odwrócić spojrzenie od.. uhuh.. skarbu czarownika wybrzuszającego mu spodnie. Gdyby tylko było to jakieś świecidełko, drogocenny bibelotek tak uwielbiony przez szlachciurków, to obudziłaby się w niej złodziejka o lepkich paluszkach. A tymczasem jakaś inna strona jej natury dochodziła do głosu. Ta sama podszeptywała do spiczastego uszka, że przecież elfka wcale nie chciała, by Thaaneeekryyyst stał się grzeczniejszy. Wręcz przeciwnie, powinien być dzikim i stanowczym barbarzyńcą, biorącym wszystko co mu się podoba. Szczególnie, że teraz wyraźnie mu się podobała Sztukmistrzyni.

- Mówisz o tej… jak jej tam było… Arissie?- przypomniał sobie czarownik. - Ostatnio mnie od niej siłą odciągałaś. Co sprawiło, że zmieniłaś zdanie? Pogodziłyście się? Właściwie niewiele o niej mówisz. A wygląda z boku jakby łączyły was bliskie kontakty.
Łóżkowe. O czym kuglarka starała się zapomnieć.

Elfka nadęła wściekle policzki, bo i wcale jej nie podobało, że z całej jej wypowiedzi ten zbereźnik akurat zwrócił uwagę na kapłankę.
-Nie miałam na myśli jej, tylko tego jej rycerzyka! -żachnęła się, znaczy krew zaczęła jej już wracać do makówki i mogła się w końcu oddać tej przyjemności, jaką było irytowanie się na Thaaneeekryyysta.

Szczelnie otulając się kocem, by temu przypadkiem nie błysnęła w szkiełkach któryś z jej nagich cycków, elfka podsunęła się na krawędź łóżka i opuściła stopy na podłogę. A raczej zwiesiła je w dół, gdzie zakołysały się w powietrzu.
Dłonią najpierw przetarła sobie twarz, a potem machnęła nią w kierunku drzwi wozu, dodając na pożegnanie -Weź już idź, przestań marnować mój czas.

- Ty… jesteś o mnie zazdrosna.
- stwierdził ze zdziwieniem i fascynacją Tancrist. Nachylił się i cmoknął czule w policzek dziewczyny. - Nie martw się. Twój mężuś jest wierny tobie… i tylko twoje ciało tuli w nocy do siebie.
Po tych słowach czarownik rzeczywiście ruszył do wyjścia by opuścić królestwo kuglarki.
Jego krokom towarzyszył niekontrolowany potok słów padających ze słodkich usteczek Eshte. Nie, nie. To była raczej niezrozumiała i wybuchowa mieszanka przekleństw, jęków zażenowania oraz wszelkich innych odgłosów mających dać czarownikowi do zrozumienia, że pierdoły gada. Było to tym bardziej podkreślone jedną z kolorowych poduszek, która wprawiona w ruch rączką kuglarki właśnie leciała w jego kierunku.
Cóż, nie czuła już się tak otumaniona, więc dotąd rozleniwione emocje teraz.. po prostu w niej eksplodowały. Rozczochranym wulkanem, oto czym była.

Czarownik jednak spodziewał się takiej napaści i zdołał uchylić przed poduszką. Otworzył drzwi mówiąc ze złośliwym uśmiechem - Nie martw się sikoreczko moja. Wieczorem znów zaspokoję twój apetycik.
I zamknął drzwi żegnany stekiem wyzwisk i obelg godnych markietanki.

Czuła zażenowanie, ale do tego jeszcze należało dorzucić złość na mężczyznę za jawne (ponowne!) wykorzystanie jej słabości, zirytowanie jego nonszalancją i złośliwościami, a przede wszystkim – bezustanne zdezorientowanie swoim własnych zachowaniem! W jednej chwili na niego krzyczała, drażniła się z nim i sobie kpiła, a w kolejnej.. ona z nim.. jej nogi na.. jego język..

Z żałosnym skowytem elfka wcisnęła twarz w kolorową poduszkę. Jak miała teraz skupić się na skończeniu stroju dla Trixie i jeszcze przygotowaniu się do występu?!

Ehhh.. Pan hrabia powinien jej więcej zapłacić za pracę w takich warunkach.




* * *



Namioty zamieszkiwane przez szlachtę były jedwabne, kolorowe. I duże. Znacznie większe od jej małego wozika. Szlachciurki nie lubiły ciasnoty. Miały przestronne i wygodne mieszkanka, smakołyki i… jakże ich teraz nie cierpiała. Wszak będąc artystką, a nie szlachetnie urodzonym darmozjadem, zasługiwała na takie luksusy! Ale jednak żadnego nie otrzymała i mogła sobie jedynie popatrzeć.

Na rozstawiane wokół dużego ogniska ławy i tkaniny rozwieszane nad nimi, na wypadek gdyby deszcz zaczął padać. Na stoły, na znoszone potrawy kuszące egzotycznymi zapachami, na przednie mięsiwa, na wina i piwa i…
Elfka czuła burczenie w brzuchu już od samych widoków. Ale nie dla psa kiełbasa. Artystom nie wolno było tknąć tych potraw. Służba i strażnicy pilnowali.

Ale nie to było jej główną bolączką. O nieeee. Nie, nie, nie. Jej oczy o barwie polnych fiołków nie wpatrywały się z pożądaniem w parujące jedzenie. To inny element wystroju przyciągnął jej uwagę i, sądząc po mocno przymarszczonych brwiach, byłoby lepiej, gdyby jednak nie ściągnął na siebie tego zainteresowania.

Toż to wielkie ognisko było czystą obrazą dla kuglarki! Czy naprawdę nikt tutejszej służbie nie przekazał, że właśnie w tym miejscu występować będzie Eshtelëa o Ognistej Duszy?

Ta, Która Tańczy z Płomieniami?
Dziki Ogień w Zwinnym Ciele?
Przyjaciółka Płomieni, Siostra Niszczycielskiego Ognia?
Nieujarzmiony Żywioł w Prześlicznym Opakowaniu?!

Nie? Nikt o niej nie słyszał?! W jakim prostackim towarzystwie przyszło jej przebywać!
Przecież nie było sensu w jej występie z ogniem, kiedy ogień płonął TUŻ OBOK. NA SAMYM ŚRODKU. Toż on całkiem umniejszy jej sztukę!

Czy chcąc cieszyć się koncertem jakiegoś zdolnego skrzypka, ktoś zdecydowałby się postawić na scenie również olbrzymią pozytywkę? Czy na pokazy fajerwerków wybiera się środek dnia, kiedy słońce rozpycha się po całym niebie?
Nie. NIE! Tak się po prostu nie robi! Nie przyćmiewa się prawdziwej gwiazdy wieczoru!

Ale mogła się domyślić, że nikt tutaj nie posiadał podobnej jej artystycznej wrażliwości, stąd też pojawiło się to.. to.. fopaaaa, jak mawiali wielcy wirtuozi. A zatem mawiała i ona. Wątpiła również, by znalazł się tutaj choćby jeden człowieczek chętny pomóc jej w usunięciu tej ujmy na honorze sztukmistrzyni. Sama musiała zadbać o per-fek-cyj-ność swego występu.
Jak zawsze.

Artyści mieli się przygotować i wyznaczyć kolejność. Esthe przypadło w losowaniu czwarte miejsce. Po trzech tancerkach.
Tymczasem zaczęli się zbierać goście, oczywiście w “loży honorowej”... na krześle imitującym tron zasiadł gospodarz, ojciec Paniuni. Mężczyzna już posiwiały, ale trzymający się prosto i mający przeświadczenie o swoim uroku osobistym, komplementował biuściastą damulkę siedzącą obok niego.
Zbierająca się banda darmozjadów była zaś dla artystki kolorowym tłumem papug, który liczył się tylko dla niej jako tło mające się zachwycać jej występem. Zresztą prawie nikogo tu nie znała.
Prawie… jednak robiło dużą różnicę. Bo oto pojawił się na widowni znany jej rycerz w towarzystwie wiernego Loczka i Arissy. No tak… teraz elfia kapłanka będzie wiedziała, że kuglarka jest w orszaku. I może zechcieć ją odszukać.

Zadziwiająco, ognisko nie było jedynym widokiem, który zagotował krew w żyłach kuglarki. Thaaneekryst się również zjawił, co gorsza z lepiącą się do niego Paniunią. Ta… lafirynda tuliła się do ramienia jej czarownika, jej męża, jej kochanka!! Nie po to poświęciła swą niewinność, by zatrzymać Ruchacza przy sobie (bo przecież to co się wydarzyło w wozie nie było wywołane jej apetytem na nowe doznania), by teraz byle babsztyl wieszał się na jej własności! To ona miała prawo go obłapiać, bo była jego żoną. Co prawda nie miała na to ochoty, ale to był detal bez znaczenia.

Pierwszy występ należał do gnomiej kawalerzystki, jeżdżącej na psie.








I jako jedynej traktującej swój zawód bardzo poważnie. Bo choć kobiety, zwłaszcza jedynaczki, mogły się parać rycerskim rzemiosłem i walczyć jako najemniczki, to kobieta-gnom-rycerz? Ciężko było o bardziej absurdalną kombinację pojęć. Niemniej gnomka popisywała się swoimi talentami ku uciesze gawiedzi, przebijając na wylot melony rzucane ku niej, gdy szarżowała na swoim psie. Popisywała się też innymi rycerskimi talentami, ale… nikt z widowni nie brał jej działań na poważnie. Przecież była malutka.
Goście jedli, przekomarzali, chichotali i rozmawiali przyglądając się występowi raczej z niewielkim zainteresowaniem. Choć wielkich tego świata bawiło udawanie przez gnomkę rycerza, to jednak nie zachwyciła aż tak bardzo swoim występem. Może dlatego, że spodziewali się błazna, a malutka wojowniczka okazała się niebywale kompetentna.

Kolejnym artystą, który miał wystąpić przed kuglarką, był ów mnich o złotych oczach i ciemnej skórze. I frapującej urodzie. Frapującej głównie damulki i dziewczęta. Bo przecież nie Eshte. Elfka była ponad oczy koloru złota, muskulaturę godną atlety i nadludzką gibkość. Wcale nie wpatrywała się w niego, gdy prężył swoje ciało dorównując jej zwinnością. Wcale nie myślała o tym co potrafiłby wyczyniać w łóżku… wcale nie wracała myślami do tatuaży wijących się po klatce piersiowej innego mężczyzny. Wcale nie robiło się jej ciepło!
Problem polegał na tym, że elfka ostatnio poznała relacje damsko-męskie od strony alkowy i… przyjemności jakie z nich wynikały. I to zmieniło ją bardziej niż sądziła. Już nie była nieświadomą niczego panienką, która tylko “wiedziała lepiej”.

Pocieszające było to, że nie była sama w rumienieniu się na widok gibkiego akrobaty popisującego się na tle ognia. Także inne szlachcianki i służki wpatrywały się w niego jak sroki w gnat. No i jeszcze chodzenie po gwoździach, rozbijanie desek gołą dłonią, a nawet czołem. To robiło wrażenie!
W tym musiała kryć jakaś magia.

Po nim zaś były trzy kolorowe papużki. Tancerki, których występ z różnych powodów Eshtelëa winna przyćmić. Gibkie i śliczne tancereczki w kolorowych sukniach, które na dodatek umiały śpiewać!


Ten występ przyćmił dwa poprzednie. Trójka kobiet tańczyła idealnie zsynchronizowana i używała, woalek chust i szerokich sukni do prostych kuglarskich sztuczek. Prostackich wręcz, bo pozbawionych magii. Co jednak nie zmieniało faktu, że były skuteczne. Tancerki wirowały niczym kolorowe motyle, zlewając się czasem przed widzami w jedną sześcioręką tancerkę, czasami były zgrabnymi nogami wynurzającymi się niczym węże spomiędzy kolorowych kurtyn. Czasami były sylwetkami ukrytymi za półprzezroczystymi materiałami, kuszącymi niczym wyuzdane marzenia senne na skraju świadomości.

Jak na gust elfki polegały za mało na swoich taneczno-wokalnych, a za bardzo na swojej urodzie. Co zmieniało faktu, że robiły wrażenie… swą gibkością, umiejętnościami, tańcem, choreografią.
Eshtelëa oczywiście dorównywała im gracją i zwinnością, talentem do tańca też… niemniej ich było trzy, a Eshte… cóż… nie umiała śpiewać.

Za to miała swoją magię!
I nadszedł czas na jej występ.
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 19-12-2018 o 05:49.
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 22-12-2018, 16:24   #102
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Jej pojawieniu się na scenie nie towarzyszył żaden wybuch ognia, ani choćby ciche pyknięcie dymu. Nie przyleciała na gryfie, ani na ognistych skrzydłach wyrastających z jej własnych pleców. Nie zeskoczyła z liny rozciągniętej ponad perukami szlachciurek.
Ona po prostu.. po prostu.. przyszła! Wyłoniła się zza plątaniny tkanin dając jeszcze wszystkim nadzieję na akrobatyczny popis z podskokami, chodzeniem na rękach i zwieńczony szpagatem na ziemi tuż przed lożą honorową, ale i w tym przypadku musieli się obejść smakiem.

Eshte szła przed siebie szeroko stawiając nogi, niczym jaka byle wioskowa dziewka wychowana na beczce. Nie było w tym wiele gracji. A już szczególnie pokracznie wyglądała, kiedy miało się jeszcze w myślach obraz zwiewnych tancereczek.

Przynajmniej pokazała się szlachciurkom w stroju własnego projektu, należycie pstrokatym, i w kolorach o jakich nawet się nie śniło tym miłośnikom czerni we wszystkich odcieniach. Także jego krój musiał wykraczać poza te sztywne i całkiem ograniczone reguły rządzące ubiorem na arystokratycznych salonach. Zależało jej na wygodzie, nie na ściskaniu żeber i wylewaniu cycków z głębokiego dekoltu. Na wygodzie i zwracaniu na siebie uwagi. Żaden artysta nie zaszedł daleko ubierając się w smutne szarości.






Eshte posiadła tą wiedzę tajemną, więc swoim strojem osiągnęła spodziewany efekt. Także i Loczek wspomógł ją przed występem swymi zwinnymi palcami i naręczem narzędzi tortur, którymi przywołał do porządku jej burzę włosów.

Ale mimo to taki początek nie zapowiadał się zbyt obiecująco. Bardziej przypominał wstęp do żałosnych popisów jakiegoś błazna, który zaraz zacznie potykać się o własne nogi, obleje się barwną i klejącą zawartością wiadra, a przy okazji jeszcze jakimś cudem zgubi spodnie z tyłka.
I czyżby... czyżby posłyszała chichot dobiegający gdzieś ze stołów uginających się pod jedzeniem? Drażniący głosik do złudzenia brzmiał jak Paniunia. Ale czy nie wszystkie te słodko pierdzące damulki brzmiały tak samo? Pewno od tych gorsetów. Ściskały im cycki i wyciskały z ust cieniutkie, irytujące głosiki.
Należało je przymknąć.

Wiadro poskrzypiwało przy każdy zakiwaniu się w powietrzu, ale sztukmistrzyni Meryel hardo parła do przodu.
-Panie i Panowie. Dobrze się bawicie, jedzenie jest smaczne? Cudownie -zagadywała do mijanych paniczyków, a była przy tym naturalna i bezceremonialna, niczym gospodarz witających gości w swej karczmie. Nie byłaby uliczną kuglarką, gdyby dopuszczała do siebie jakieś śmieszki i kąśliwe komentarze swej widowni. Spływały po niej, jak woda po kaczce. Zresztą, tak samo jak myśli o Paniuni wykorzystującej tą okazję, aby wyśmiewać ją prosto w uszko czarownika. Spływało. Spływało!

Kołysząc się przy każdym kroku jak wspomniana kaczka, Eshte dotarła do swego nemezys zajmującego scenę należącą teraz DO NIEJ.
-Nie potrzebujemy tego -mruknęła na tyle głośno, by posłyszała ją publika. A przynajmniej te najbliższe rzędy szlachciurków zajętych przeżuwaniem jedzenia zbyt wykwintnego na jej proste gardło. Następnie zamachnęła się mocno, wprawiając wiadro w niebezpieczne rozhuśtanie, czego owocem było sypnięcie piaskiem prosto w wielkie ognisko. Nikt nie miał szansy w porę zareagować. Zasyczało głośno, ale płomienie jeszcze się nie poddały. Skurczyły się pod pierwszym uderzeniem, po czym jeszcze rozpaczliwie wyciągnęły ku górze swe jęzory. Na próżno; kolejny silny ruch wiadrem przygniótł je lawiną brudno-złotawych drobinek. Po okazałym ognisku została tylko kupka.
Kupka piasku.

A że jakiś kolejny artysta mógłby potrzebować tego ognia? Pffff! Była tutaj tworzyć sobie jakieś bliskie przyjaźnie z innymi kuglarzami i tancereczkami, czy żeby wcisnąć się na usta bogatych szlachciurków organizujących przyjęcia? Jeśli ktoś będzie potrzebował płomieni, to niech sobie przyniesie własne. Tak jak ona, o!

Uniosła wiadro między dłońmi i wyraźnie naparła nimi na metalowe ścianki. Zatem teraz zamierzała występować przed nimi już nie jako błazen, ale siłaczka...? Na dodatek nie za dobra, bo kubeł ani odrobinę się nie ugiął pod jej dotykiem. Wielki Pan Hrabia jakoś nie zabłysnął wyborem artystów, co nie?
Naciskała, mięśnie napinała. A gdy już to “wystąpienie” zaczynało niebezpiecznie przekraczać granicę niezręcznej, trudnej do oglądania żałosności, to nagle wiadro.. zniknęło z cichym pyknięciem! Na jego miejscu, w dłoniach złożonych w wygodne gniazdko, znajdował się grubiutki gołąb o śnieżnobiałych piórach. Nie wyglądał na zbyt zachwyconego tą nagłą zmianą swego położenia, ale by nie narobić swej karmicielce wstydu rozłożył leniwie skrzydła i wzniósł się w powietrze. Wysoko, ponad głowy arystokratów przerażonych zabójczą celnością z jakiej znany był ten ptasi gatunek.

Sama Eshte otrzepała o siebie dłonie ukryte w rękawiczkach. Potem jedną ręką zatoczyła szeroki krąg, aż skierowała uwagę widowni na wróżkę siedzącą przy pobliskiej pochodni -Przywitajcie uroczą Trixie, moją bardkę, która uraczy was swym niezwykłym talentem muzycznym.

Wywołana wróżka dygnęła ślicznie, lecz co było najważniejsze – zaprezentowała wszystkim swoją kreację wykonaną zdolnymi paluszkami kuglarki. No, i może z odrobiną pomocy Starej Lotte, kiedy akurat się nie krztusiła kolejnymi kawałkami materiału.





Oczywiście, lepiej byłoby widać wszystkie szczegóły na kimś troszkę, troooooszkę większym, ale nie mogła narzekać. Trixie może i była lichego wzrostu, ale cieszyła się większą urodą niż większości laleczek siedzących przy tutejszych stołach. Należało się tylko mocno.. przyjrzeć, no.

Sztukmistrzyni złożyła ręce i kilkukrotnie zaklaskała głośno dłońmi, co w większości przypadków wywoływało wśród publiki wyrzuty sumienia, a potem spóźnione oklaski. Jednak nie oczekiwała zbyt wiele po nadętym jaśniepaństwie.

-A ja nazywam się Eshtelëa -nie po to spędziła tak wiele dni ( tygodni, miesięcy.. lat.. ) na wymyślaniu swych wielu fantazyjnych imion, nie po to później nocami starała się je wszystkie spamiętać, aby teraz o nich milczeć! Wszystkie te zebrane tutaj szlachciurki musiały o niej usłyszeć, by wiedzieć czyj niezwykły talent wynająć na swoje wesela, stypy i wszystkie inne przyjątka -Meryel Nellithiel del Taltauré. I dzisiaj... -tej strategicznie umiejscowionej, dramatycznej pauzie towarzyszyło pokłonienie się elfki przed swą bogatą publicznością. Nie było to żadne dziewczęce dygnięcie z kopnięciem nóżką w tył, ani to damulkowate rozkładanie spódnicy w celu powiększenia swych bioder do rodzenia dzieci. Ona w teatralny sposób rozłożyła ręce na boki, po czym tylko delikatnie pochyliła grzbiet przed zbieraniną dobrze urodzonych paniątek -.. dla was zatańczę.

Błysnęła im po oczach ząbkami odsłoniętymi w krnąbrnym uśmieszku. Zawsze w takich momentach żałowała, że nie dorobiła się chociaż jednego złotego zęba. Bądź takiego ozdabianego błyszczącymi kamieniami.
Po wyprostowaniu się zaczęła nieśpiesznie grzebać w jednym z rękawów swego pstrokatego ubrania. Krył on w sobie... skarb. Podłużny, sztywny i cieńszy od najmniejszego z elfich palców, przypominał jaką różdżkę czarodziejki czy inszej wróżki z bajek. Ale po wyciągnięciu go okazało się, że dodatkowo z końcówki rzyga kolorowym kawałkiem materiału. Długaśnym, bo ciągnięcie za niego przywodziło na myśl tych samozwańczych kuglarzy co to chowali sobie w rękawach zapasy chustek. Jakże o wiele bardziej byłby to interesujący występ, gdyby wyciągali je sobie z dupy! Może nawet i ona zapłaciłaby za zobaczenie takiego pokazu. Może.

Materiał okazał się być wstęgą, która zaraz, za sprawą zręcznego nadgarstka Eshte, zaczęła z lekkością wirować w powietrzu.
Ponad pobrzękującymi sztućcami i innymi ludzkimi odgłosami irytującymi każdego artystę w trakcie występu, cichuteńko odezwały się pierwsze nuty wygrywane na strunach malutkiej lutni. Nieśmiałe, łagodne. Zupełne przeciwieństwa wybuchowego charakteru sztukmistrzyni.
Ale przecież i wstążeczki kojarzyły się z dziecięcymi zabawami, albo tancereczkami w łabędzich strojach. Były delikatne, niewieście. Ślicznie się poruszały, ślicznie się mieniły tęczowymi kolorami. Nie były niebezpieczne. Ani.. interesujące. Ale Eshte nie mogłaby się nazywać artystką, gdyby nie potrafiła przemienić byle drobiazgu w maaaagię. Maaagię!

„Tyle gadania i teraz będzie tylko machała wstążeczką? Co za żałosn-oh? OH!”

Kiedy już niewiele brakowało, aby szlachciurki bardziej się zainteresowały jedzeniem na własnych talerzach niż występującą przed nimi elfeczką, ta wykonała gwałtowniejszy ruch swą różdżką. Rozwinięta wstążeczka przecięła powietrze z zadziwiającą ostrością, aż końcówka trzasnęła głośno na podobieństwo uderzającego bicza. Ten nagły i całkiem niespodziewany odgłos uciął wszelkie ploteczki, a także poderwał na nogi co bardziej przewrażliwionych rycerzyków. Sztukmistrzyni zdobyła sobie ich uwagę. Teraz tylko musiała wzbudzić w nich niekontrolowany zachwyt swoją sztuką.
Nic prostszego!

Cicho zaskwierczała końcówka materiału. Przetańczyła po niej pierwsza iskierka, zaraz potem druga i kolejna. I nagłe, gwałtownie tak jak natura tego żywiołu, ogień objął całą wstęgę, przeobrażając ten niepozorny bibelocik w długi język płomieni. Dlatego potrzebowała mieć scenę tylko dla siebie! Dlatego zabiła obcy ogień – by to jej własny, ten znajomy, fascynował i skupiał na sobie spojrzenia!




Wygrywane malutkimi paluszkami nuty stały się szybsze i mocniejsze, a wraz z nimi ruchy elfki przybrały drapieżniejszego charakteru. Zniknęła dziecięca zabawa z wstążeczką, wraz z pojawieniem się jej ognia przeminął nastrój beztroski. W jego miejsce wstąpiła ekscytacja i podniecenie uzewnętrzniające się dreszczykiem wędrującym po plecach. Ale również niepokój, tak właściwy w obecności tego pozornie nieokiełznanego żywiołu.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=aTMO6UiDV_Y[/MEDIA]


Kuglarka nie tańczyła powabnie.. najprawdopodobniej nawet nie znała takiego określenia. Sposób w jaki wyrzucała ku górze nogi był zdecydowanie niegodny kobiecemu gatunkowi, jej ciało wyginało się zbyt łatwo i zbyt nienaturalnie. Nie przypominała motyla, łabędzia, węża, kota, łani, ani żadnej innej zwierzyny trzymanej w klatkach ku zadowoleniu arystokracji. Raczej przywodziła na myśl.. jedną z tych marionetek, których każdą kończyną poruszała inna nitka.
Była zwinna, ale nie zmysłowa. Pełna akrobatycznej gracji, ale nie tanecznego wdzięku. Miała wyczucie rytmu, ale nie potrafiła wykorzystać swych krągłości do wodzenia widzów na pokuszenie. Nie potrafiła, albo.. nie chciała.
I właśnie te wszystkie różnice sprawiały, że oglądanie jej występu dostarczało widzom wrażeń tak bardzo odmiennych od byle półnagich tancereczek. Nie było jej celem.. utwardzanie komukolwiek kopii, choć dobrze wiedziała, że wśród szlachciurków roiło się od najróżniejszych zboczeńców. Poznała ich. Jego.

Jednak dla tych urodzonych nie tylko ze srebrnymi łyżeczkami w ustach, ale także z płynącą w ich błękitnej krwi wrażliwością na sztukę, oglądanie Eshte dawało wyjątkową okazję do doświadczenia artystycznego upojenia. A przynajmniej ona lubiła myśleć o swej sztuce tak.. ambitniej, niż tylko jak o sztuczkach wykonywanych ku uciesze rozpieszczonych dzieciaczków. I w tym myśleniu wykorzystywała fikuśne słowa innych osób, tych żyjących sobie na miękkich poduszkach, chodzących do teatrów i czytających książki. Ona musiała ciężko pracować, nie miała czasu uczyć się nowych słów.
Pewno dla większości to te tancereczki były kwintesencją artystycznego kunsztu, a w przypadku Eshte czekali tylko na jedno potknięcie, którego owocem byłyby krzyki i smród palonego mięsa z elfki. Z rozdziawionymi gębami obserwowali, jak kierowany jej dłonią język żywego ognia prawie lizał odsłonięte partie jej ciała, jak niewiele brakowało by musnął niesforny kosmyk włosów czy zbyt luźny kawałek ubrania. Smakowita tragedia była tak.. blisko.

Ah, naiwni! To tak, jak gdyby miały ją ranić własne włosy, skóra, czy krew! To był wyjątkowy żywioł płonący w jej duszy i ciele. Bez Eshte nie było ognia. A bez niego nie było Eshte.

Wybijała się zwinnie ponad podłoże, a płomienisty język wirował wokół smukłej sylwetki, okalał ją smugami rozświetlającymi wieczorne powietrze. Nie igrała sobie z tym niszczycielskim żywiołem, nie próbowała go okiełznać. Ona stapiała się z nim w jedno niezwykłe, mistyczne wręcz przeżycie.

Gdyby tylko miała na sobie o wiele mniej ubrań, a te fatałaszki były zrobione ze zwierzęcych skór lub świeżo zerwanej trawy, to Eshtelëa Meryel Nellithiel del Taltauré do złudzenia przypominałaby.. druidkę odprawiającą ognisty rytuał ku chwale Dzikuna.






Brrr, okropność!
Szczęśliwie ona sama nie miała tak obrzydliwych skojarzeń, bo jeszcze gotowa byłaby popaść w artystyczny kryzys. Po niedawnych wydarzeniach te naturolubne nagusy trafiły wysoko na jej listę Ohydztw Do Omijania Szerokim Łukiem.

Ale zabawnym było, jak bardzo Eshte i Pani Ognia czerpały od siebie inspiracje. Każda z nich gardziła drugą, każda byłaby szczęśliwa żyjąc bez tej drugiej, a mimo to podświadomie przenikały się ze sobą. Nieokiełznany żywioł przeplatał się z artystycznymi iluzjami. Ogniste bicze wykute w gniewie były straszliwą bronią, obcą dla kuglareczki. Zaś ten pojedynczy, stworzony do zachwycania był zaledwie magiczną kreacją, którą pogardziłaby ta rozpustna bestia obudzona w kręgu.

Tańce z ogniem, a już na pewno te w wykonaniu Sztukmistrzyni Meryel, zawsze były ekscytującym widokiem. Jednak tak jak można było się przejeść najcudowniejszymi ciastami tego świata, tak samo i występ polegający na pojedynczej sztuczce z czasem stawał się.. przewidywalny. A przewidywalność była ostatnim, z czym pragnęła być kojarzona Eshte!

Złocista wstęga zaczęła okręcać się wokół jej wąskiej talii. Najpierw pełzała leniwie, jak powstały z płomieni wąż okrążający swą przyszłą ofiarę. Powoli nabierała tempa, im szybciej Trixie wygrywała nutki na strunach lutni, tym i ona poruszała się coraz szybciej. Wirując stała się pojedynczą smugą pozbawioną początku i końca. Aż nagle.. przestała nią być. Nie było już języka, wstęgi i bicza. Owijanie się wokół elfki nadało jej nowego kształtu - ognistej obręczy z łatwością balansującej ponad lekko zaokrąglonymi biodrami. Ale nie tylko. Chyba nie istniał choćby jeden fragment ciała kuglarki, na którym nie potrafiłaby okręcać obręczy. To, albo bardzo skrupulatnie go ukrywała przed swoją widownią.

Każdemu zawirowaniu towarzyszył wybuch iskier, które obsypywały Eshte setkami mieniących się drobinek. Przyprawiały jej skórę o lśnienie, odbijały się blaskiem w oczach.







Bez strachu tańczyła w morzu płomieni.

Ale nawet i tak oszałamiający występ musiał kiedyś dobiec końca. Elfka ostatni raz wygięła swój grzbiet i kończyny w zadziwiająco giętką pozę. Ostatni raz wirująca obręcz rozświetliła jej kształty. Wyraźnie spowalniała swe tempo, aż nagle.. nagle ogień zgasł, jak za potężnym dmuchnięciem z czyichś ust. Okrągły bibelocik, tak zwykły teraz i pasujący dziecięcym zabawom, próbował jeszcze okręcać się wokół ud Eshte. Potem zsunął się na jej kolana i kostki, a po tych ostatnich opadł bezwładnie na ziemię u stóp Sztukmistrzyni.

Także ona poszła w jego ślady. Niespodziewanie padła na kolana przed swą publicznością uzbrojoną w pękate, cudownie podzwaniające sakwy ciążące im u pasów. Nie wspominając już o tych wszystkich całkiem im niepotrzebnych błyskotkach na palcach i szyjach. Eshte miała dobre serduszko i pewnie dlatego tak się poniżyła padając przed nimi na kolana. Bo i czyż nie była zaledwie prostą służką chcącą ulżyć jaśniepaństwu i zdjąć z ich barków te paskudne ciężary?
No, przynajmniej do czasu kiedy odrzuciła głowę i buchnęła płomieniami - prosto z ust, niczym smok ukryty w niepozornym ciele elfki!




Nie były dla niej zaskoczeniem żadne „ochy” i „achy” przerażenia, kiedy ognista chmura nieubłaganie zbliżała się ku materiałowi rozciągniętemu nad głowami szlachciurek. Toż wystarczyłaby jeden zagubiony płomyczek, aby wszyscy znaleźli się w płonącej pułapce i upiekli na podobieństwo tych prosiaków z jabłkami w pyskach. Ja-każ to by-ła-by szko-da.
Ale nic takiego się nie wydarzyło. Nic nie zaczęło się palić. Bądź co bądź specjalizacją Eshte były akrobacje i magiczne sztuczki, a nie tragedie. Mimo to czasem się czuła, jak gdyby rzeczywiście była główną aktorką w jednej z nich. Tylko kataru brakowało.

Podniosła się do pokłonu, lecz najpierw.. najpierw ostatnie z unoszących się ponad głowami ognistych kłębów przeobraziły się w niespodziewany przedmiot. Z lekkością zaczął spadać w kierunku elfki, i dopiero po opadnięciu na jej główkę uświadomił całemu światu, że właśnie tego brakowało do uczynienia występu.. cóż, perfekcyjnym.



Bo kimże byłaby Eshte bez swych kapeluszy?

Dla końcowego efektu mogłaby jeszcze strzelić płomieniami z tego nieszczęsnego ogniska, ale.. ale już teraz pot lśnił na jej skórze, bynajmniej nie od gorąca swych tanecznych akcesoriów. Wiele sił wykorzystała na zabawienie wielkich panów o świńskich oczkach i mnóstwem podbródków zamiast szyi oraz towarzyszącym im wychudzonym damulkom używającym krwi elfich dzieci do rumienienia sobie policzków. Pozornie stanowili idealną publikę dla każdego artysty i nawet Eshte potrafiła docenić ich wartość. Nie, przepraszam – wartość posiadanych przez nich świecidełek.

Dyszała i drżała na całym ciele, ale było to satysfakcjonujące zmęczenie. Rozpierało kuglarkę podekscytowaniem, a ogień, choć już ukryty przed oczami publiczności, nie przestawał płonąć w jej duszy.
Żyła dla takich występów.
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 22-12-2018 o 16:29.
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 04-01-2019, 15:54   #103
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Teraz czekała na brawa… na okrzyki zachwytu. Na cokolwiek… poza ciszą.
Ta jednak szybko została przerwana. Najpierw przez oklaski Wolfganga Voglstein-Craig, a potem dołączyły kolejne dłonie. I elfka została nagrodzona burzą wiwatów i braw, a potem łaskawie rzucanymi złotymi monetami. A nawet poleciały dwie srebrne bransolety… cóż, możni potrafili być hojni. A słodyczy tej chwili dodawał fakt, że i Paniunia biła brawo… co prawda z kwaśną miną i najwyraźniej wbrew sobie. Tylko po to, by przypodobać się tatusiowi. Był to bardzo… satysfakcjonujący widok.
Szkoda że piękne chwile trwają tak… krótko.

Ryk głośny i przerażający. Nieludzki. Ale też nie należący do zwierzęcia.
Mroził krew w żyłach, tak jak widok który Eshte jak i pozostali członkowie karawany.
Trolle… kilka trolli. Trzy nacierały z jednej strony.





Dwa z przeciwnej. Duże i zielone… i głodne.

Eshte bardzo dużo wiedziała o trollach. Opowieści o tych bestiach były ulubionymi historyjkami grozy jakimi karmili się wozacy przy wieczornych ogniskach. Owszem… demony przerażały swoją obcością i szaleństwem, smoki potęgą i bezlitosnym majestatem, ale trolle były uosobieniem tego zła, które jest okrutne w zrozumiały sposób i zawsze w pobliżu, często niemal na wyciągnięcie ręki.
Trolle były tym samym co krasnoludy czy Pierworodni… ludźmi przemienionymi przez Dziki Gon.
Potężnymi humanoidami, które miały tylko jeden powód pchający ich do działań. Głód.
Trolle były żarłoczne, a choć żywiły się praktycznie wszystkim to preferowały mięso, najlepiej dwunożne. A już szczególnie lubowały się w “elfich przekąskach”.
Tak więc te wielkie, zielone i trudne do ubicia kanibale, potrafiące pożerać swoje ofiary żywcem, działały na wyobraźnię bardziej niż majestatyczne smoki.
Trolle… z bliska wyglądały równie przerażająco jak w opowieściach. I nie wydawały się tak głupie jak można było wywnioskować z wielu opowieści o nich. Te tu działały w grupie, a niektóre z nich używały broni i pancerzy.

Zaś przed oczami elfki, stanęły opowieści o nich. Te wszystkie straszne i krwawe historie o potężnych zielonych monstrach z, mocarnymi łapskami zakończonymi zakrzywionymi pazurami, paciorkowatymi oczkami, długimi nochalami oraz garniturem ostrych jak sztylety zębów. Kuglarka właśnie przekonywała się, że są one jak najbardziej prawdziwe! I co gorsza… znalazła się w jednej z nich.



Oczywiście straże hrabiego starły się z potworami. Lecz ich potworna siła i wytrzymałość triumfowały nad ich umiejętnościami. Uderzeni łapami ludzie wylatywali w powietrze jak kamienie z katapulty. Szybko więc stwory przebiły przez “mur” obrońców i wpadły do obozowiska wywołując oczywiście chaos i panikę.
Tym bardziej, że kolejne dwa stwory się pojawiły niespodziewanie z kolejnej strony.
Skąd ich się tyle wzięło?! Te stwory przecież nie słynęły z zdolności taktycznych, czy też trzymania się w licznych grupkach… takie myśli pewnie przebiegły by przez głowę kuglarki, gdyby nie to, że inna królowała wywołując niemal paraliżujący lęk: “Trolle uwielbiają elfie mięso”.

Wokół samej Eshte zapanował chaos. Zarówno artyści jak i służba, możni i biedni, rycerze i damy… każdy z nich rzucił się w jakimś kierunku chcąc ratować swoją skórę. Niektórzy szlachcice ruszyli ku szarżującym trollom… był wśród nich oczywiście i Thaanekryyst oraz rycerz Palemoniusa. Obaj stanęli na drodze dużego trolla który zmierzał w kierunku miejsca pokazu.
Pewnie odstraszyło by go olbrzymie ognisko, bo trolle ognie wybitnie nie lubiły… ale w miejscu gdzie odbywała się uczta, ognia już nie było. Panna Meryel Nellithiel del Taltauré go zgasiła.
I stała obok niego nie bardzo wiedząc co zrobić. Należało co prawda uciec? Ale dokąd?
Trolle nacierały ze wszystkich stron, uciekając przed jednym wpadnie na drugiego.
Ukryć? Z takimi dużymi nosami pewnie ją wywęszą.
Walczyć? Nawet gdyby jakimś cudem Eshtelëa zebrała się na odwagę, by walczyć to jej występ kosztował ją sporo mocy.
Cała ta sytuacja ją przytłoczyła. Słychać było krzyki, szczęk oręża, odgłos wybuchów. A ona znalazła się w epicentrum tej bitwy. Nie o takie zainteresowanie Eshte chodziło!

Głośny ryk wyrwał ją z tego stuporu. Troll! Troll ruszył prosto na nią.



Duży, straszny, głodny… niemal czuła odór nieświeżego mięsa wydobywający się pełnej złowieszczych zębów paszczy. Nogi się pod elfką ugięły, gdy ta bestia ruszyła w jej kierunku. Próby krzyku zaowocowały cichym piskiem. Zresztą kogo miała zawołać? Trixie będąc naturalnym tchórzem i malutką istotką latającą już dawno dała drapaka. Więc biedna kuglarka stała naprzeciw głodnej bestii o nieustannym niemal apetycie.
I czekała na śmierć… ta jednak nie nadeszła.
Kolejny ni to ryk, ni to ptasi skrzek usłyszała za sobą. Głośny łopot skrzydeł nad sobą jak kolejny żądny mięsa drapieżnik wtrącił się do tej sytuacji. Tyle że nie był on żądny jej mięska, a raczej trollowego. A może żądny krwi? A może… Razorbeak po prostu polubił elfkę na tyle by ją bronić?
Nie miało to jednak znaczenia, elfka patrzyła jak dwie bestie starł się w dzikim boju. I wyglądało na to, że drapieżny wierzchowiec czarownika wygrywa. Czy jednak miała czekać na wynik tej walki?
Nie. Wreszcie odzyskała władzę w nogach wraz z nadzieją, że zdoła się uciec lub ukryć.
Tylko gdzie… dookoła niej potwory walczyły z żołnierzami i rycerzami. Ba, jeden z nich próbował zadeptać gnomkę na jej psim wierzchowcu. Co nie było łatwe, bo gnomka była szybka i zwinna… i co chwilę kłuła go kopią, to w brzuch, to w tłusty tyłek ogra.

Eshte zobaczyła jak jeden z rycerzy padł powalony jakąś niewidzialną siłą. Czemu i jak?
W tej chwili kuglarka nie rozumiała tego. Ale zapamiętała. Podobnie jak widok trolla ruszającego na inną bezbronną elfkę. Kapłanka Arissa była w niebezpieczeństwie i zaraz pewnie skończy jako posiłek zielonej bestii. Co prawda Meryel Nellithiel del Taltauré nie traktował fałszywej kapłanki jako osobistego wroga, ale też i niekoniecznie ją lubiła. Niemniej nie życzyła jej tak strasznego losu i to spełnionego na jej własnych oczach.
Arissa jednak nie wydawał się aż tak spanikowana, muskając lewą dłonią swoje podbrzusze przez suknię, a drugą dłonią wykonując jakieś gesty w kierunku zbliżającego się do niej trolla. Ten wybałuszył nagle oczy i upadł na ziemię zwijając się w kłębek i trzymając łapskami za okolice krocza… jakby jakaś niewidzialna siła, coś mu zrobiła.
Ale to przecież było niemożliwe. Przecież to co Eshtelëa widziała było magią, a Arissa zajmowała się utwardzaniem kopii w alkowie. Co nic z czarami nie miało wspólnego.
Zanim jednak kuglarka mogła przeanalizować co się stało, usłyszała świst i odruchowo uskoczyła. I to uratowało jej życie. Bo w miejscu gdzie stała przed chwilą, drżała wąska i długa strzała zakończona kilkoma ptasimi lotkami. Prawie niewidoczna z daleka. Delikatna strzała… elfia strzała.
Za sobą Esthe słyszała radosny ryk thanekrystowego gryfa rozrywającego trolla dosłownie na strzępy. Widziała magiczne płomienie swojego “męża” oplatające więzami kolejnego potwora. Trolle przegrywały chyba ten bój. Ich brutalna siła nie mogła im zapewnić wystarczającej przewagi nad wyszkoleniem i żelazną dyscypliną. I ktoś o tym wiedział. Smukłe sylwetki korzystające z osłony krzewów drzew i mroku.
Posyłające cichych posłańców śmierci obdarzonych lotkami. Elfy. To one stały za tym zorganizowanym atakiem, nie trolle. Co prawda zielone bestie zwykle traktowały długouchych potomków Pierworodnych jak swój obiad, ale.. nawet najmądrzejsze trolle nie grzeszyły intelektem i dało się je dosłownie wodzić na nos.
Podczas bitew, czasem używano trolli do walki… za pomocą ognia i magii kierując je ku wojskom wroga.
Nie był to może najbardziej solidny sojusznik, ale nadrabiał siłą i przerażającą reputacją. I właśnie te elfy użyły trolli do wywołania zamieszania i ubicia… kogoś. Zimny dreszcz przeszedł po plecach Eshtelëi.
Czyżby… czyżby to dzieci Pierworodnego którego okaleczyła ogniem przyszły się na niej zemścić za oszpecone ciało ich ojca? Może i on nie był jeszcze na siłach, by ruszyć za nią w pogoń, ale… może posłał kogoś, by zemścił się na bogom winnej ducha kuglarce. Bo przecież nie biedna Eshte go tak zraniła, tylko ta druga… która jakoś teraz nie chciała wyjść na zewnątrz!
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 07-05-2019, 15:27   #104
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Trolle śmierdziały, dzikusy rzucały strzałami, ale mimo to okazywały się być bardziej okrzesane od niejednego wysoko urodzonego paniczyka! Bądź, po prostu, człeczka urodzonego wśród czterech ścian domu i posiadającego dostęp do wody z mydłem.
Cała ta armijka mogła zaatakować w dowolnym momencie, szlachciurkom zrujnować wszystkim kolację, a artystom ich ciężko przepracowane występy. Ale nie! Nie, nie, nie! Wbrew pozorom barbarzyńskie trolle i zdziczałe długouchy wykazały się niezwykłym wyczuciem, przynajmniej wobec ognistych popisów Eshte. Zamiast je brutalnie przerwać, pozbawić ją burzy oklasków i gradu drogocenności sypiącego się u jej stóp, ta horda najzwyczajniej.. poczekała do jej ostatniego pokłonu. Może.. może nawet czając w ukryciu podziwiali jej występ! Brak kosztowności nie do końca czynił z nich publikę pożądaną przez sztukmistrzynię Meryel, jednak jak to mawiał drogi papcio – warto wciskać swój talent w każdy ryj, a dłonie w każdą kieszeń. Mądry był ten papcio.

Ale także i ta zgraja z wesołego lasu poważnie przekroczyła tolerancję kuglarki. Pośród latających strzał i żarłocznie wpatrzonych w nią kaprawych oczu przestała się czuć szanowaną artystką, a poczuła się.. zwierzyną. Celem do zestrzelenia z łuku, albo kawałem elfiego mięska mającym trafić do tłustego brzuszyska. Żadna z tych ról nie była godna jej talentu. Niestety wątpiła, by ta zbieranina była chętna wysłuchiwać żądań artystki. Kolejna strzała, która ze świstem przeszyła powietrze niedaleko jej ucha, tylko potwierdziła jej podejrzenia.

Myliła się sądząc, że zionięcie płomieniami będzie jej ostatnią sztuczką tego wieczoru. Teraz sytuacja wymagała od niej wykonania kolejnej, tej najbardziej oklepanej w wyposażeniu każdego kuglarza.

Musiała zniknąć.





* * *




Jej wóz! Wozik! Jej przytulny domek na czterech kółkach! Najcudowniejsze miejsce na całym świecie! Nie potrafiła sobie wyobrazić piękniejszego widoku!






Byłaby krzyknęła z radości, gdyby tylko nie brakowało jej oddechu po uciekaniu pomiędzy nogami trolli, umykaniu elfim strzałom i pochylaniu się co rusz ku błyskotkom leżącym na ziemi. Zabawne były te szlachciurki. Przerażeni zaczynali przypominać spanikowane kury, tyle że zamiast skrzydłami oni szaleńczo wymachiwali rękami i nie rozrzucali naokoło piór a gubili monety oraz świecidełka. Każde takie znalezisko uprzyjemniało Eshte ucieczkę przed niebezpieczeństwem.

Jej cudowny domek na kołach stał dokładnie tu, gdzie go zostawiła przed występem! Widać nie dotarli do niego żadni intruzi, ani ci uzbrojeni w łuki, ani ci o zielonej skórze, a już tym bardziej nie ci wydelikaceni i wypindrzeni w sukieneczkach. Jawił się w oczach kuglarki jako forteca nie do zdobycia. Warownia mająca ją uchronić przed napaścią dzikich elfów i trolli! Tak, jakiś ciekawski długouch mógłby wywalić drzwi z zawiasów ( narażając Eshte na kolejne wydatki, jak gdyby Pani Ognia nie była już wystarczająco dużym problemem! ) i znaleźć ją w środku. Ale POD wozem to już nikt nie będzie się jej spodziewał! A nikt go nie ruszy bez Małego Brida'. A Małego Brida' nikt nie ruszy, jeśli on nie będzie miał na to ochoty.

Zdyszana dopadła do najbliższej malowanej ściany, pochyliła się i z wyraźną wprawą wślizgnęła się za jedno z kół. Widać nie pierwszy raz musiała padać płasko na ziemię i w podobny sposób chować się przed zagrożeniem. Wszak zdawała się je do siebie przyciągać.
Tyle że tym razem jej kryjówkę ktoś już zajął. I wczołgawszy się pod wóz zorientowała się, że nie jest sama. I to nie Trixie się tu schowała ani nawet nie Loczek. Nie. Kuglarka leżała obok zgrabnej pupy, jasnej czupryny oraz sfatygowanej sukni należących do… Paniuni. Która, co prawda, była z tego faktu równie niezadowolona.

Sztukmistrzyni miała pełne prawo być wściekła, w końcu Paniunia wtargnęła na JEJ teren, ale przede wszystkim wypełniało ją.. szydercze, całkiem paskudne rozweselenie. Była całkiem przekonana, że gdyby teraz zaczęła się śmiać, to w końcu posikałaby się w portki. W międzyczasie zostałaby nakryta przez elfy i trolle, no ale głównie to by się posikała ze śmiechu. Bo przecież ta zadzierająca nosa damulka w tej swojej wielkiej sukni z ledwością mieściła się pod wozem! W barłogu powstałym z materiału przypominała.. napuszoną kwokę! Aaaaah, gdyby tylko dało się uwiecznić ten widok!

Wargi Eshte rozciągnęły się w uśmiechu, ale nie było w nim niczego życzliwego. Ich wykrzywienie uzewnętrzniało jej niewyładowane zasoby złośliwości.
-A Paniunia to drogę zgubiła? -syknęła cicho, bynajmniej nie z troską wobec tego jasnowłosego intruza -Do tatusia to raczej w inną stronę.

-Czekam na Tancrista. Teraz gdy wszyscy walczą ze sobą, możemy uciec razem stąd i rozpocząć nowe życie z dala od papy.
- rzekła hrabianka naburmuszonym tonem i potem zwróciła się wprost do elfki. - A co ty TU robisz? Nie powinnaś walczyć, jak porządna najemniczka… czy też twoje pokraczne wygibasy i jarmarczne fajerwerki to jedyne co potrafisz robić?
W zasadzie elfka powinna była się cieszyć z tego, że ktoś usunie Ruchacza z jej życia, ale… tatuaż nie był jeszcze usunięty. A i sama Eshte… jeszcze nie poukładała uczuć i myśli w związku z tym co robili razem… głośno i w obecności podekscytowanej wróżki.

Sztukmistrzyni Meryel.. na moment zabrakło słów. Nie to żeby głęboko ją dotknęła ta smutna próba urażenia jej w wykonaniu Paniuni, choć poniekąd właśnie ona miała udział w tym.. chwilowym przytkaniu się elfki.
A zatem nie tylko ta laleczka była głupia i irytująca. Nie tylko odznaczała się brakiem talentu magicznego, artystycznego, jak i całkowitym bezguściem w kwestii ubioru. Jak gdyby tego było mało, to jeszcze okazała się być SZALENIE NAIWNA. Po prostu kwintesencja wszystkiego co najgorsze w tych damulkach żyjących pod złotymi kloszami!
Ktoś o wrażliwym serduszku mógłby współczuć Paniuni. Ale nie kuglarka. Ona, wbrew trollom i dzikim elfom szalejącym po okolicy, bawiła się wprost wybornie!

-Nie muszę walczyć, bo to obowiązkiem mego męża jest obrona miłości swego życia. A rolą żony - tutaj Eshte urwała i w ciasnocie palcem wskazującym pokazała na siebie, aby ułatwić laluni zrozumienie tych słów - czyli moją, nie Twoją- te spotkanie były chyba jedynymi, w czasie których tak chętnie przyznawała się do swego „małżeństwa” z Czarusiem. Bo i warto było! - jest czekanie na niego w łóżku, by opatrzyć mu rany. I ukoić okładem z nagiego ciała, choć.. do tego wcale nie jest potrzebna wcześniejsza walka.

- Też mi ciało do okładów… kilka patyków doczepionych do płaskiej dechy.
- odgryzła się Paniunia zapominając o wprawiających ziemię w drżenie tąpnięciach stóp trolli, odgłosów walki i krzyków rannych - Musiał być pijany, gdy go zaciągałaś przed oblicze kapłana. I z pewnością z radością ucieknie w me ramiona od ciebie- jej głos przeszedł w radosny świergot, gdy to sobie wyobrażała. Najwyraźniej naprawdę widziała szansę w tej sytuacji na ucieczkę wraz z ukochanym. Choć akurat to Eshte miała okazję poczuć tu słodki dotyk Czarusia… na całym swoim ciele w dodatku. A wspomnienie tego budziło nieznośne ciepełko na policzkach i dziwnie przyjemne ciepełko w podbrzuszu.



„Bo przecież to rozpowiadasz, prawda? Wraz z lubieżnymi szczegółami, jakośmy to się namiętnie pobierali w druidzkim rytuale. Wyuzdane miewasz usteczka kochana żonko.
Co ci strzeliło do łba, żeby takie historyjki opowiadać, co?„



Dobrze pamiętała jak wściekły wtedy był Thaaneeekryyyst. Jak wparował do łaźni, wygonił służkę, okrzyczał bezbronną elfkę i jeszcze ochlapał ją wodą! Pierwszy raz widziała go tak wściekłego, przynajmniej na nią. A przecież to nie tak, że była przy nim niewiniątkiem.
Ale z drugiej strony.. pamiętała też, jak przepysznie Paniunia czerwieniła się ze złości. I jak w podskokach uciekała do tatusia.

-Oh, nie było żadnego kapłana. Jedynie Dzikun i nasze spocone, nagie ciała – i tyle było z gróźb Ruchacza. Kiedy elfka raz usłyszała zew, to już ciężko jej było zatrzymać język między zębami. Ale to też nie tak, że jakoś wyjątkowo próbowała - Wydajesz się straszliwie.. podniecać naszym ślubem. Mamy czas, mogę Ci o nim opowiedzieć... -szeptała obserwując różnorodność stóp przemykających w pobliżu wozu, nim zerknęła krótko na sponiewieraną laleczkę. Przymrużyła oczy w sposób zdradzający obsceniczność jej myśli - Wiesz, ze wszystkimi gorącymi szczegółami.

-Nie muszę wysłuchiwać jak to nieprzytomnego go dosiadłaś , by zaspokoić swoją chuć. Bo przecież żaden mężczyzna nie uznał by tak wychudzonego ciała… za warte uwagi. No chyba że jako drwa na podpałkę.
-odparła gniewnie blondynka próbując jakoś zbyć tę myśl, że jej ukochany leżał w jednym łóżku z elfką i nieobyczajne rzeczy czynił. Toż to nie mogło się stać! A przynajmniej tak sobie Paniunia za wszelką cenę próbowała wmówić.

-Tak na „to” mówicie w tych swoich pałacykach? - zapytała zaciekawiona kuglarka, która przecież była światowej sławy artystką i słyszała już różne dziwaczne języki. Ten szlachciurski musiał być jednym z najbardziej kuriozalnych.
-W takim razie nie mam nic przeciwko byciu drewnem na podpałkę twardej różdżki mojego silnego, najdroższego Ruchaczyka.. -westchnęła z rozmarzeniem, niby to wspomnieniami wracając do namiętnych wydarzeń z kamiennego kręgu. I najwyraźniej nie tylko z niego. Dopiero po chwili zorientowała się, że będąc tak szalenie zakochaną i młodą żonką nieumyślnie wypowiedziała na głos przezwisko przeznaczone tylko dla uszu swego misiaczka. Przejęła się tym na tyle, że umorusaną dłonią w powolnym, karykaturalnym geście przesłoniła usteczka rozchylone w niewielkie „o” -Ups, Puchaczyka.

-Phi… marna z ciebie podpałka… nie zaspokoiłabyś nawet chłopa oderwanego od pługa, a co dopiero szlachcica
.- zaperzyła się szlachcianka coraz bardziej rozwścieczona słowami konkurentki.- MÓJ Tancrist jest osobą wysublimowaną i potrzebuje partnerki znającej arkana Ars Amandi. A nie taką… co tylko kościsty zadek wystawia i oczekuje że ukochany zrobi resztę. Niech no się tylko on dostanie w moje dłonie, a zapomni w ogóle o takim… szkaradztwie jak ty.

Trudna to była sytuacja dla Eshte. Gdyby nie wtargnięcie damulki, to spokojnie i grzecznie siedziałaby sobie pod wozem, czekając aż rycerzyki przegonią elfy i trolle. A teraz, zamiast skupiać się na własnym bezpieczeństwie, ona pośród otaczającego je gwaru sączyła kolejne złośliwości do jaśniepaniuniowych uszu. Ba, była nawet gotowa pomóc wściekłej szlachciance wygrzebać się spod wozu! Kopniakiem prosto w kruchy tyłeczek.

-Widziałam, jak się kleiłaś do jego ramienia w trakcie występów. A wiesz, co mój rozkoszny Czaruś robił wcześniej? Kogo rozbierał i dotykał swoimi dłońmi? -nic sobie nie robiąc z tego, że umorusa sobie ubranie ziemią rozjeżdżoną przez wozy, kuglarka przy pomocy rąk i własnej zwinności zdołała się przyczołgać bliżej laleczki. Nie z przypływu jakiejś nagłej sympatii, temu przeczył paskudny uśmiech wykrzywiający jej wargi. I tylko częściowo powodem było całkiem niezaplanowane wdeptanie w ziemię kawałka sukni Paniuni. Ups.
-Wiesz co robił swoim językiem? Tuż nad naszymi głowami, w moim i jego.. -czasem szept potrafił być donośniejszy od krzyku. Szczególnie, kiedy ktoś z tak wielkim pietyzmem wypowiadał jedno z magicznych słów - MAŁŻEŃSKIM łożu.

-Bo zmusiłaś… i było mu cię żal. I wmówiłaś mu to małżeństwo. Jedyny powód tego całego dotykania było współczucie… i ów małżeński obowiązek. Pewnie to i to samo będzie robił mnie, bo… ja… wiem… jak mu się odwdzięczyć i to językiem. Czytał…
- parsknęła gniewnie szlachcianka niemal opluwając śliną współtowarzyszkę obecnej niedoli.- … am. I wiem co można zrobić kochankowi. I go ci odbiję. Bo ja… potrafię go docenić, a takie ladaco jak ty, nie. Więc ciesz się każdą chwilą, bo niedługo… już niedługo nie zobaczysz mojego Tancrista w twoim łóżku, ty elfia wywłoko.

Kto by pomyślał, że kuglarka zaangażuje się w spór gorętszy od bojów toczących się dookoła.

-A tatuś to wie, że jego córunia ugania się za żonatymi mężczyznami? Pewno to nie pierwszy raz, co? - odsyknęła Eshte, nie bez przerażenia obserwując lot kropelek śliny. Pomimo zagrożeń czających się poza wozem, to właśnie ten widok przyprawił ją o ciarki. Głównie obrzydzenia.
-Czekaj no. Żony całego świata mają jedno słowo na takie kobiety przyśliniające się do ich mężów.. - zamyśliła się do przesady, ubrudzoną dłonią gładząc się po niewidzialnej brodzie -Ulicznice.. harpie.. latawice.. bździągwy.. ścierwa.. - wyliczała cicho, przy okazji rozkoszując uszka Paniuni innymi określeniami pasującymi do jej osoby. W razie gdyby ich nie znała, to właśnie miała okazję się nauczyć! Sztukmistrzyni Meryel nie tylko bawi, ale również uczy - Ah, wiem!

Tak właściwie, to nawet nie wypowiedziała TEGO na głos. Nie musiała. Wystarczyło, że na oczach laluni baaaardzo powooooli i sugestywnie układała wargi w każdą kolejną literkę z jakich składało się to słowo na „k”. I nie były to „krowy”.

-Sama jesteś latawica!- wrzasnęła wściekle pannica czerwona na twarzy z gniewu zerkając z nienawiścią na elfką.- Wprost z najpodlejszego zamtuzu… wyczołgałaś się i porwałaś MEGO ukochanego! Nie myśl sobie, że uwierzę że tak po prostu on ożenił się z byle marną namiastką akrobatki wyciągniętą z rękawa!!

Krzyki te przyciągnęły uwagę rannego trolla, który znajdował się teraz blisko wozu kryjącego pod sobą obie antagonistki i podważał teraz ciężki wóz zdrową ręką ciekaw pewnie źródła hałasu.

Ooooooooh. To był ten powód, dla którego elfka w ogóle znalazła się w swej kryjówce, i to razem z Paniunią. Tak popłynęła w szydzeniu z jej cudownie wrażliwych uczuć, że zupełnie zapomniała o toczącej się naokoło bitwie. Na domiar złego, zamiast grzecznie rzucić się do ucieczki tak jak to sobie kuglarka zaplanowała, ta laleczka zaczęła się wydzierać jakby jej tu perukę zdzierali z głowy. Bezużyteczna.

Nie oglądając się na swą, uh, towarzyszkę, Eshte skorzystała z momentu zaskoczenia i wystrzeliła spod unoszonego wozu. Z początku mało zgrabnie na czworakach, nim udało jej się odrobinę podnieść i przemknąć pomiędzy nogami trolla. Wprawdzie wykorzystała większość swojej magicznej energii na nie-sa-mo-wi-ty występ, ale nadal miała swoją zwinność i szybkość. Miała tylko nadzieję, że zielony brzydal będzie delikatny z jej domkiem na kołach.

Kuglarka zwinnie niczym kotka przemknęła pomiędzy wielkim śmierdzącymi nogami trolla. Nie był to najbardziej przyjemny sposób na znalezienie się za potworem. Ale udało się. Monstrum spojrzało jednak za siebie łakomie oblizując się…. no tak, elfy są ich przysmakiem.
Na szczęście jego uwagę przyciągnął paniczny wrzask strachu Paniuni i zaczął dalej przewracać wóz. Hrabianka “pierdnęła” mu w pysk kulką błyskawic, ale tylko go to rozsierdziło. Ogniste jaskółki, które uderzyły w jego plecy poczuł o wiele wyraźniej, bo zaryczał z bólu.

Tancrist podbiegał do kuglarki, do wozu, do blondynki i trolla. Gotów się z nim zmierzyć, choć wydawał się już nieco zmęczony.

Elfka jęknęła głośno i cierpiętniczo.
Oczywiście, że właśnie teraz musiał się pojawić. Nie chwilę wcześniej, kiedy Paniunia wypluwała z siebie te wszystkie wulgaryzmy niegodne wysoko urodzonego dziewczątka. Nie chwilę później, kiedy tylko barłóg z tandetnej sukni umożliwiłby rozpoznanie jej w plamie, w jaką z pewnością przemieniłby ją troll jednym uderzeniem wielkiej pięści.
Nie, nie, nie. Thaaaneeekryyyyst musiał przybiec w idealnym momencie, aby bohatersko uratować damulkę z opresji, potem przerażoną zamknąć w ciepłym uścisku swoich silnych ramion i pewno na koniec odprowadzić do tatusia.. albo wręcz zanieść na rękach. A to wszystko ku uciesze tej k.. krowy, no.
Artystka poczuła nagły uścisk w żołądku. W końcu nie miała ŻADNYCH uczuć wobec czarownika, więc to pewnie ostatni ostatni posiłek wywrócił się do góry nogami. Bądź winę ponosił.. strach. Uderzył w nią gwałtownie, gdy zobaczyła swój wóz unoszący się coraz wyżej. I usłyszała lament desek poddawanych uściskowi trolla.

Uniosła ręce i palcami kurczowo wczepiła się w we własne włosy, które dzięki uciekaniu i tarzaniu się po ziemi zaczęły uwalniać się spod skomplikowanych upięć Loczka.
-Mójdomekmójdomekmójdomek! Coonakuźwazrobiła! -panikowała Eshte i to tym razem nie na żarty. Przecież w środku znajdował się cały jej dobytek, całe jej życie! Niewiele myśląc, a już na pewno nie myśląc zbyt logicznie, zerwała się żeby w biegu okrążyć trolla i dopaść do malowanych drzwiczek.

Za sobą słyszała ryki trolla i syk magicznych płomieni czarownika, ale to nie miało znaczenia. Sprintem dopadła drzwiczek wozu. Otwarła je, wpadła do środka i… znów złapała się za głowę. A potem za framugę drzwi, by utrzymać równowagę. W wozie panował bur...ehm… bajzel zamiast tradycyjnego artystycznego nieładu, który Ruchacz złośliwie nazywał bałaganem. Szarpanina trolla z wozem sprawiła, że wszystko się posypało. Z szaf wyleciały stroje, z półek spadły bibeloty, z otwartych klatek wyleciały gołębie gubiąc pióra w panice. Jej rzeczy wymieszały się z tobołami “męża”. Tragedia!
Przynajmniej troll porzucił wóz elfki skupiając się na Thaneekryście i przestał nim trząść. Sama konstrukcja zaś była ciężka i solidna więc nie ucierpiała tak mocno. Ale ten kolorowy obraz nędzy i rozpaczy… kto to posprząta?!
Paniunia, oto kto! Gdyby to nie ona wymarzyła sobie romantyczką ucieczkę z czarownikiem, gdyby nie schowała się pod wozem kuglarki i nie zaczęła wrzeszczeć, to teraz Eshte nie patrzyłaby w przerażeniu na pozostałości swych skarbów zbieranych przez lata tułaczki po świecie. To wszystko wina tej Paniuni! Trochę też i trolla, ale ten w najlepsze pilnował czubka własnego nosa, aż ona przyciągnęła go do wozu. I później to właśnie ona powinna to wszystko sprzątać! Najlepiej na kolanach i z burą chustą na włosach.

Coś roztrzaskało się głośno pod naciskiem bucika elfki, gdy niepewnie postawiła przed siebie kilka kroków. Brzmiało jak kawałki filiżanki, bo i takie miała w swym dorobku. Teraz o jedną mniej, jeśli w ogóle jakakolwiek przetrwała tę napaść.
-Skel'kel? Skel'kel! - wołała Eshte powoli przebijając się przez barwne pobojowisko. Wśród porozrzucanych materiałów, fragmentów ubrań, akcesoriów do występów oraz zaskakująco jak na nią zwykłych przedmiotów codziennego użytku, próbowała odnaleźć nie tylko swojego lisiego towarzysza, ale również.. broń. Najchętniej coś ostrego, sztylet lub noże do rzucania, by móc oskalpować tę jasnowłosą żm...znaaaaczyyyy, żeby wspomóc swego mężusia w walce z tą śmierdzącą paskudą. Trollem, gwoli ścisłości.

Była gotowa bronić wozu, tego jedynego miejsca na świecie nazywanego przez nią domem, niczym lwica chroniąca swojego terytorium. Albo.. jakieś mniejsze, o wiele słabiej napawające trwogą. Jak królik. Lub rozwścieczony świstak.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 13-05-2019, 02:48   #105
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Lisek wynurzył się z pomiędzy ruin jakimi zasłany był wóz. Zwierzakowi nic się nie stało, bo radośnie podpełzł do swojej pani zaczął łasić się do jej nogi, a potem spoglądając na jej marsową minkę umknął gdzieś między poduszki. Bynajmniej nie ze strachu.
Po chwili znów się wynurzył, tym razem niosąc w pyszczku… sztylet. No tak. Eshte całkiem o nim zapomniała. Podarunek otrzymany w ramach zapłaty za swoje kapłańskie błogosławieństwa.
Pięknie zdobiony i być może magiczny, lekko zakrzywiony smoczy sztylet.




Sztukmistrzyni przyjrzała się ostrzu z pewną dozą niepewności. Nie był to jeden z jej sprawdzonych sztyletów, a i wyglądał trochę jak coś.. sprzedawanego na każdym straganie w miastach przyciągających podróżników z całego świata. Tuż koło drewnianych mieczy, zamków z muszelek i wypchanych zwierząt. Ale hej, był zdobiony smokiem. A to rodziło pewne oczekiwania.

-Moje pomysłowe cudowności - zagruchała słodko i pochyliła się ku liskowi. Z lekkością cmoknęła go w czarny nosek, jednocześnie obiecując sobie, że po wszystkim znajdzie swój zapas fajkowego ziela i wspólnie wypalą każdy listeczek.

Przeskakując ponad rzeczami zagracającymi całą podłogę wozu, elfka dopadła do drzwi i z powrotem wyparowała na zewnątrz, gotowa zamachać ostrzem i przywołać latającą gadzinę. Może przy okazji pożarłaby Paniunię, co? Chociaż trochę szkoda byłoby smoczego żołądka.

Zwinnie wydostawszy się ze swojego domku na kółkach przekonała się, że większość walki już ją ominęło.
Troll słaniał się na nogach, prawą rękę miał bezwładną...poszarpaną i nadpaloną magicznym ogniem. Lewą próbował dosięgnąć czarownika, jednocześnie odganiając się atakującej go chmary ognistych jastrzębi. Po prawdzie Ruchacz czuł się niewiele lepiej. Blady bardziej niż zwykle dyszał niczym suchotnik i ocierał dłonią usta ze krwi. Utrzymywanie chmary ognistych jastrzębi wymagało od niego wiele wysiłku. A Paniunia mu pomagała oślepiając twarz zielonoskórego potwora blaskiem świecącej mu przed gębą lewitującej kuli.

Jak Eshte pomyślała, tak też Eshte zrobiła – wyciągnęła rękę w kierunku trolla, po czym wykonała ostrzem bliżej nieokreślony kształt przecinający powietrze. Nic się nie wydarzyło. Ale to nie zniechęciło podekscytowanej elfki.
Może powinna inaczej zamachać ręką. Nic.
A może drugą ręką. Nic.
Mooooże należało nakreślić kształt przypominający smoczysko. Nic.
-Smok -mruknęła pod nosem, podejrzewając że sztylet potrzebuje dodatkowej zachęty do zaprezentowania drzemiącej w sobie magii. I znów nic.

Kuglarka nie była zbyt cierpliwą osóbką, więc w końcu zaczęła odczuwać frustrację tymi niepowodzeniami. Zaczęła nawet wymachiwać bronią w taki sposób, jak gdyby oczekiwała, że za którymś razem z koniuszka rzeczywiście wystrzelą smoki. Przynajmniej takie malutkie, nooo.
Ale i tym razem musiała się obejść smakiem. Póki co zdobiony sztylet okazywał się być równie niezwykły, co ten jej stary i zaufany, zagubiony gdzieś w wozie. I tak samo jak on, najprawdopodobniej i ten tutaj nadał się przede wszystkim do wbijania komuś w tłusty brzuchal. Nie było w tym niczego magicznego.

Zawiedziona spojrzała na scenę toczącą się na podwórku jej domu. Nie potrafiła sobie tego wytłumaczyć ( a może nie chciała ), ale złością wypełnił ją widok Paniuni broniącej czarownika. Powinna leżeć w błocie i łkać ze strachu, jak przystało na damulkę w opresji! To tutaj była Prawdziwa Pogromczyni Potworów!

Eshte jednym skokiem pokonała schodki wozu, a potem w biegu zmniejszyła odległość pomiędzy sobą i trollem. Na jej szczęście, był on zbyt skupiony na Thaaneeekryyyście, by choćby zwrócić na nią uwagę. Wykorzystała tę okazję do ataku – odbiła się zwinnie od ziemi i dźgnęła brzydala wysoko w masywne udo.

A przynajmniej taki miała plan. Bo dźgnięcie… zmieniło się w rozszarpanie tego uda aż do kości. Elfkę ochlapały kropelki trollowej posoki, a za sobą usłyszała bolesny ryk potwora. Nic dziwnego, bo nie trzymała już sztyletu w dłoni. Zamiast tego miała łapę – dużą, masywną, łuskowatą i z zakrzywionymi szponami pokrytymi zieloną krwią. Szponiasta łapa przechodziła w łuskowate przedramię i masywne ramię godne jakiegoś osiłka.






Jej pierwszą reakcją był wrzask zaskoczenia, ale po chwili.. po chwili przerodziło się ono w dziwaczne zafascynowanie tą nową kończyną. Spróbowała poruszyć jednym ze szponów i w osłupieniu zobaczyła, że zgina go z łatwością, niczym jeden ze swoich własnych paluszków. Znowu coś jej się wywróciło w żołądku.

Przeklinała pod nosem Loczka i tego jego rycerzyka trzymającego w namiocie takie niebezpieczne skarby. To właśnie przez nich wyglądała teraz pokracznie i czuła się ociężale, co nie było naturalne dla akrobatki. To miała być ta jej zapłata za odgrywanie kapłanki? TO? Toż to nawet nie była połowa smoka!
Ejże… a może.. rzeczywiście jest on przeklęty i kuglarka będzie chodziła z tą nieforemną prawicą jak jakiś cyrkowy dziwoląg? Albo.. ugh… musiała prosić mężusia o remedium?

Póki co… jednak głównym problemem był ów kulejący troll, który skupił swoje kaprawe oczka na mającej własne kłopoty elfce. O ile nie chciała zostać pierwszą półelfką-półgadziną zjedzoną przez tę bestię, to nie miała w tym momencie czasu na zastyganie w szoku. Wszystkie kolory odpłynęły jej z twarzy, kiedy podniosła głowę i skrzyżowała spojrzenie z oczętami zielonego brzydala. Ale to też przypomniało jej dlaczego tak nagle zwrócił na nią uwagę. I z jaką śmieszną łatwością rozszarpała jego udo.
Dla pewności jeszcze raz zgięła długaśne szpony – nadal reagowały, co przyprawiło ją o zimne dreszcze. Stęknęła podnosząc niezręcznie łapsko, po czym zaciskając powieki zamachnęła się na odstający brzuch trolla.

Może to i była ciężka łapa i smocza łapa… ale była to też niezwykle umięśniona i silna łapa. Co czyniło ze zwinnej kuglarki baletnicę z mieczem dwuręcznym w dłoni. Ciężko poparzony i poważnie ranny troll, nie zdołał odgonić elfki swoją łapą. Po prawdzie ledwo ją widział oślepiany kulą światła krążącą wokół jego pyska. Esthe uderzyła w brzuch, łapa wbiła się głęboko rozrywając trollowe trzewia… wnętrzności wylały się wraz ze śmierdzącą juchą i innymi paskudztwami. Elfce z łatwością udało się wyrwać spory kawał ciała potwora.

I dla trolla… było to za wiele. Może i potrafił regenerować ciężkie rany, ale nie tyle i nie tak poważne i nie tak szybko. Kuglarka zadała mu ostateczny cios, bo po rozharataniu przez nią kałduna potwór zwalił się prawie martwy na ziemię. Prawie. Niemniej po chwili obsiadły go ogniste jastrzębie Tancrista, a potem i on sam przyzwał dodatkowe płomienie, by spalić trolla… była bowiem szansa, że stwór przetrwał i z czasem się z tych ran wyliże. Takiej możliwości jednak nie było po “ognistej kąpieli” czarownika. A Eshte wpatrywała się w szponiastą łapę w zdumieniu. Bowiem właśnie… własnoręcznie… i widowiskowo… zabiła trolla!
Pokonała potwora! Sama!
No… może z niewielką i nieznaczącą pomocą Ruchacza.

-Udało się! Zwyciężyliśmy Tancriście! Uratowałeś mnie…- z tego zdumienia wyrwał pannę Meryel pisk Paniuni, zamierzającej się rzucić na jej słaniającego się na nogach męża. By się do niego przytulić i potencjalnie, skraść go kuglarce!

Było to zadziwiające, ale w tym momencie Eshte miała na głowie ważniejsze sprawy niż piszcząca Paniunia. Dla przykładu taką ważniejszą sprawą była WIELKA, SMOCZA ŁAPA wyrastająca z jej ramienia.
Teraz, kiedy świat naokoło niej trochę się uspokoił, nic już nie było w stanie odciągnąć myśli elfki od tego kolejnego przekleństwa, które znalazło się w jej bogatej kolekcji. Z szeroko otwartymi oczami i nieruchomym spojrzeniem spoglądała na zakrzywione szpony. Swoje.. swoje szpony. Jakaś jej niewielka część wierzyła, że po zabiciu trolla łapsko zniknie. Że smoczysko ugasi swój głód i z powrotem przemieni się w sztylet. Ale nie, po śmierdzącej bestii zostały śmierdzące zgliszcza, a sztukmistrzyni nadal miała szpony, łuski i te mięśnie niepasującego jej drobnemu ciału. Prawdziwa Pogromczyni Potworów sama stała się potworem.

Zrobiła więc to, co teraz wydawało się być najbardziej logicznym rozwiązaniem problemu - spanikowała. Z przekleństwami na ustach zaczęła przeskakiwać z nogi na nogę i wymachiwać łapskiem w powietrzu, jak gdyby nie była to jej własna kończyna, a obrzydliwy pasożyt żerujący na jej ciele. Zaś palcami własnej dłoni rozpaczliwie drapała po łuskach, w bezmyślnej próbie zdarcia ich do własnej skóry. Ale one były twarde, wytrzymałe i najwyżej mogły ją samą poranić.

-Spieprzaj! Odwal się ode mnie! - krzyczała na poły z wściekłości, a w dużej mierze z czystego przerażenia, że już na zawsze zostanie taką pokraką. Silną, mogącą zgnieść Paniunię w garści, jednak ciągle pokraką. Ale jedno pytanie najgłośniej rozbrzmiewało w jej umyśle pochłoniętym paniką.
Dlaczego zawsze ona?!

-Eshte… uspokój się!- krzyknął władczo czarownik ignorując umizgi Paniuni próbującej się do niego przytulić. Zamiast tego przez chwilę przyglądał się “żonce” i zaczął wydawać polecenia -Wdech wydech, wdech wydech.. a gdy się uspokoisz… spójrz na swoją rękę tak jak cię uczyłem. Spójrz na wzorce magii ją oplatające.

Gdyby elfka nie próbowała właśnie rozpaczliwie pozbyć się nowo nabytej łapy, to z całą pewnością odpowiedziałabym prychnięciem na jego sugestię. Czy naprawdę sądził, że ona pamiętała jakieś jego nauki? Może jeszcze miała zapisywać je sobie na kartce, wrzucać do torby i czytać w łóżku przed zaśnięciem?
Jakkolwiek często była oporna słuchaniu rozkazów Thaaneeeekryyyysta, tak tym razem gwałtowniej podskoczyła słysząc swoje imię wykrzykiwane przez tego łajdaka. Bez takiego bodźca pewnie nadal przypominałaby panikującego kurczaka.

Jeden płytki wdech, potem drżący wydech. Dobrze, dobrze.. wtedy, jeszcze w zamku, kazał jej wpatrywać się we własny palec, aż dostawała zeza. Cóż, to akurat miała już opanowane, bo smocza łapa nieprzerwanie przyciągała ku sobie jej spojrzenie. Tyle, że jeszcze miała coś.. coś mówić. Wypowiedzieć jakieś słowa pasujące bardziej brodatym starcom w sukienkach niż poważnej artystce. Nie wiedziała co oznaczały, ale dziwacznie układały się na języku. I ona ich nie pamiętała. Czy to oznaczało, że już nie pozbędzie się tego łapska?!
Wargi Eshte zacisnęły się w wąską linię, gdy zimne macki paniki znów zaczęły się wślizgiwać w jej myśli. Tak jak pokolenia niedouczonych uczniów przed nią, tak i ona podniosła na czarownika swój wzrok mówiący tyle co „nie umiem, nie pamiętam, nie przeczytałam książki, proszę mnie oszczędzić, panie profesorze”.

- Skup się i mów… słowa same przyjdą -on był jednak uparty jakby wiedział, że ona jednak wiedziała. I miał.. rację. Słowa przyszły. Czy były to te same co w zamku? Nie pamiętała. Ale były równie skuteczne. Bo zobaczyła swoją rękę, tą prawdziwą zgrabną rękę zakończoną długimi palcami. Owiniętą wężowo smoczymi splotami czarnej mgły? I sztylet, ten przeklęty sztylet przylepiony do jej przedramienia.
-Widzisz go? Weź go drugą dłonią i odciągnij od ręki.- bo oczywiście Ruchacz też go widział i pewnie sam mógłby jej pomóc, ale nieeeee… on musiał dać jej nauczkę.

Kuglarka wciągnęła głośno powietrze i zatrzymała je na dłużej w płucach. Zostało jej tylko pięć własnych palców pozbawionych łusek i długaśnych szponów, więc niezbyt miała ochotę pakować je prosto w te czarne oploty! A jeśli od tego zmieni się i ta druga ręka? Jeśli uczyni z niej jeszcze gorszą pokrakę?! Czemu właściwie słuchała Thaaneeekryyysta, co?!
Może choćby dlatego, że machanie łapskiem, przeklinanie i próby zerwania łusek okazały się być.. mało owocne. A nie za bardzo przychodziły jej do głowy inne pomysły. Nie miała zatem innego wyboru, jak korzystać z poleceń wydawanych przez czarownika. W końcu zdarzało mu się być pomocnym. Może ze dwa razy.

Z taką uporczywością wpatrywała się w swoją rękę ukrytą pod smoczym łapskiem, że oczy zaczęły jej się szklić od braku mrugnięć. Obawiała się, że tak krótkie przymknięcie powiek zrujnuje cały jej wysiłek i znów będzie widziała tylko tę łuskowatą kończynę. A chociaż jej przeobrażeniu się nie towarzyszyły żadne nieprzyjemności, to teraz elfka bardzo powoli i ostrożnie sięgała palcami do sztyletu, w każdym momencie spodziewając się uderzenia bólu.

I… nic się bolesnego nie stało… po prostu poczuła pod palcami rękojeść. Odciągnęła sztylet od ręki i ta ze szponiastej łapy stała się znów zgrabną rączką akrobatki.
Udało się!

Sztylet wysunął się z dłoni elfki i opadł na ziemię, z łatwością wbijając się w nią jak w masło. Ale ona sama chyba nie zdawała sobie z tego sprawy, bowiem całą swą uwagę skupiała na drugiej.. ślicznej, całkiem własnej rączce wprost stworzonej do tworzenia iluzji. Tak jak wcześniej przyginała ostre pazury, tak i teraz w niedowierzaniu poruszała swoimi palcami. Jedna mała świnka poszła do targu, druga mała świnka, trzecia, czwarta, piąta – po kolei na każdym koniuszku pojawiał się migoczący płomyczek upewniający kuglarkę, że wszystko już jest dobrze, naprawdę z powrotem ma swoją rękę. Ogniki powiększały się, ześlizgiwały na dłoń, aż całą otuliły swoimi jęzorami. Uradowana Eshte wyrzuciła ręce w powietrze i wprost rozpierana szczęściem zakręciła się w zgrabnym piruecie.

-Tak to jest, gdy się nie wypyta kupca o reguły działania magicznego przedmiotu który się kupiło. Zwłaszcza gdy tym kupcem jest gnom.- podsumował czarownik, a oplatająca go niczym bluszcz Paniunia mruczała “zmysłowo”.- Chodźmy stąd. Czuję się słabo… sama nie dojdę, a ona… sobie sama poradzi. Ja zaś potrzebuję twojej pomocy. Bardzooo…

Puff! Tyle było ze szczęścia kuglarki, które w jednej chwili zniknęło niczym bańka mydlana.
Drgnęły niespokojnie końcówki jej długich uszu, jak gdyby były jakimiś magicznymi urządzeniami do wyłapywania bzdur wygadywanych w okolicy.

-Pomocy? -syknęła zaciskając palce w płonącą pięść.

-POMOCY?! -powtórzyła ryknięciem napędzanym wściekłością, która przez cały ten czas zebrała się w jej niewielkim ciele. To już nie tylko była kwestia obecności i zachowania Paniuni wobec Thaaaaneeekryyysta. Nie, nie. Ona już nie tylko lepiła się do niego, ona również była winna bałaganowi w wozie sztukmistrzyni, narażeniu jej życia, a i ta straszna przemiana także nastąpiła ze względu na głupotę tej krowy. Oh, to już się stało bardzo osobiste.

Utytłana ziemią Eshte zaczęła się zbliżać do szlachciurskiej pary.
-Nie musiałby nikomu tutaj pomagać, gdybyś TY nie zaczęła wrzeszczeć pod MOIM wozem! W ogóle nie powinno Cię tutaj być! A Ty wiesz, czemu ona się tutaj ukrywała? WIESZ? -błyszczące spojrzenie skupiła na mężczyźnie, który jak na jej gust za słabo próbował się wydostać z oplotów tej latawicy -Bo wymarzyła sobie w tym pustym łbie, że skorzysta z zamieszania i namówi Cię na wspólną ucieczkę!
Złościła się konkretnie, a magia płynąca w jej żyłach sama reagowała na tak silne emocje, zwyczajowo wprawiając kilka pasm jej włosów w ogniste zafalowanie. Na sekundę nadęła policzki, nim pozwoliła swoim ustom wypowiedzieć dwa paskudne słowa -Mojego męża!

- Henrietto… Nie mogę…- westchnął smętnie czarownik wyswobadzając się z jej objęć -Nie widzisz, że wspólny los nie jest nam pisany?
Podszedł do rozgniewanej elfki, przy wtórze jąkań Paniuni. - Ale… ale…?
-Mam już żonę… bardzo zazdrosną żonę… i bardzo śliczną.
- Tancrist pochwycił rozsierdzoną elfkę w okolicy bioder i przyciągnął ją do siebie. Usta Czarusia przylgnęły do warg kuglarki całując je zachłannie, a dłonie ześlizgnęły się na pupę dziewczyny zaciskając się na nich i dociskając ciało Eshte do siebie. Postawił więc dziewczynę w dość trudnej sytuacji, bo wszak nie mogła zgrywać oziębłej przy konkurentce. Ale też nie musiała, ogień już w niej gorzał… a gniew łatwo było przekuć na pożądanie.

Pierwszą, całkiem uzasadnioną reakcją elfki było oparcie dłoni na torsie czarownika w instynktownej próbie odepchnięcia go od siebie. Jednak pod dotykiem jego warg ta chęć powoli przeistoczyła się w jakieś takie.. ciepło rozpływające się po jej ciele. Wprawdzie już wściekłość rozgrzała ją prawie do czerwoność, lecz teraz miała wrażenie, że całe te ognie z jej dłoni i spomiędzy włosów skumulowały się w jednym miejscu. Na jej wargach.
Dobrze, że nie miała już tej smoczej łapy, bo inaczej niewiele zostałoby ze szlachcica. Bowiem obiema dłońmi przesunęła po klatce piersiowej mężczyzny i ramionach, aż skrzyżowała je wygodnie za jego karkiem. Czego nie czuł Thaaaneeekryyyst, czego nie widział i o czym właściwie nie musiał wiedzieć, to że za jego plecami wykonała palcami mocno obelżywy gest w kierunku cudownie przytkanej Paniuni. I to uczyniło tę chwilę.. znośniejszą. Bo przecież to nie tak, że Eshte czerpała przyjemność z bycia całowaną przez tego łajdaka. Po prostu była utalentowaną aktorką!

-Mmmm... -mruknęła po uwolnieniu się od ust czarownika, niby to w rozmarzeniu przyglądając się jego przys... jego twarzy. Z takiej odległość tylko on mógł dostrzec konflikt jej uczuć, które uzewnętrzniały się niechcianymi iskierkami w oczach i jednoczesnym wydęciem warg. Irytacja i satysfakcja, obrzydzenie i pożądanie. Ale też i czysta chęć kopnięcia leżącej, pokonanej damulki. Właśnie dlatego kolejne słowa wypowiedziała z pozorną troską i bynajmniej nie szeptem - Słabo wyglądasz, mój mężu. Jakbyś potrzebował okładów z nagiego ciała..

Czarownik zaś nachylił się by szepnąć do jej szpiczastego ucha -Uważaj, bo chwycę cię za słowo.
Tak, niewątpliwie jej to wypomni, wykorzysta tę chwilę przeciw niej. Ale teraz… jego wargi przesunęły się po jej uchy, zęby lekko skubnęły skórę sprawiając, że Esthe przytuliła się do niego, ocierając ciałem o mężusia.
Łajdak, lubieżnik, szuja… dobrze wiedział o jej słabym punkcie, o tym jak wrażliwe na pieszczoty były jej uszy i bezczelnie to wykorzystywał. Kuglarka nie wiedziała, czy Paniunia jeszcze ich ogląda. Odruchowo zamknęła bowiem oczy mając wrażenie, że oddycha żarem, bo też bezwstydne smyranie języka mężowskiego po jej uchu wyrywało z jej ust pomruki godne kotki.

Czy te nagłe pieszczoty były jego sposobem na.. ukaranie elfki? Czy czarownik dawał jej nauczkę za wykorzystanie tej fałszywej karty małżeństwa w celu zamknięcia usteczek Paniuni?
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 01-07-2019, 02:45   #106
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Chyba.. chyba powiew wiatru przyniósł ze sobą drobinki pyłku Trixie, bo ta myśl okazała się być wyjątkowo perwersyjna i Eshte zupełnie nie była przygotowana na takie uderzenie lubieżnych wizji. Byłaby podskoczyła, ale mocny uścisk dłoni na pośladkach skutecznie utrzymał ją w miejscu. Położyła więc kres tym bezczelnym figlom czarownika poprzez odepchnięcie go od siebie. Był to ruch trochę zbyt silny jak na tak cudownie zakochanych w sobie małżonków, a jednocześnie był zdecydowanie zbyt słaby jak na możliwości nerwowej elfki. Dla niepoznaki wybuchła przesłodzonym chichotem, od którego ją samą zemdliło.

-No już, dosyć. Gdyby to od Ciebie zależało, to nigdy byśmy nie wychodzili z łóżka, co? Mój Ty... Ty... - sytuacja nie działała na korzyść już i tak mało kwiecistej elokwencji kuglarki. Problem stanowił również jej całkiem naturalny brak umiejętności ułożenia języka w pieszczotliwe przezwisko dla czarownika. Ale za to miała w zapasie wiele tych szczerych, jak choćby „łajdak” lub „zboczeniec”. Poprzestała na na trochę niezdarnym, niby to figlarnym uderzeniu go piąstką w ramię -Ty. Pogoniłeś już wszystkie trolle i tych dzikusów z lasu?

-Tak. Walka się zakończyła. Wszyscy są bezpieczni. Ci którzy przeżyli. Medycy i kapłanka Arrisa zajmuje się rannymi. A ja muszę dostać się do naszego wozu, więc chodźmy
- czarownik był trochę bledszy niż zazwyczaj i jakby słabszy. I bardziej spolegliwy, co akurat kuglarce pasowało, bo mógłby ją zmusić do znoszenia kolejnych pieszczot na oczach coraz bardziej zdegustowanej Paniuni.
Na szczęście nie próbował, za to coraz bardziej się opierał na “tulącej” się do niego żonce. Zadziwiająco Eshte tylko milczeniem przyjęła na siebie ten ciężar. Tak, wydała z siebie nieco przesadzone stęknięcie, ale na tym skończyło się jej narzekanie i pozwoliła mężczyźnie oprzeć się wygodnie na swoim ramieniu. Razem ruszyli powoli do wozu, po drodze mijając spopielone pozostałości trolla. I mniej więcej tam elfka się zatrzymała.

-Czekaj, czekaj.. -mruknęła pochylając się, bowiem tuż obok jej nogi sterczał ten nieszczęsny sztylet wbity w ziemię. Mogłaby nim pogardzić, pozwolić żeby komuś innemu wyrosło to paskudne łapsko, ale.. mogła go również sprzedać, nie? A te zdobienia powinny zapewnić ładniutką sumkę.
Ostrożnie pochwyciła palcami za smoka, a prostując się nie potrafiła sobie odmówić pokusy zerknięcia w tył na Paniunię. Ah, wyglądała jak przemieniona w słup soli.. nie, nie! Jakby w nią strzelił piorun! Nawet te jej paskudne włosiska był całe nastroszone i sponiewierane po wizycie pod wozem kuglarki. I kto teraz był szkaradztwem, hę?
Brudna od ziemi i zielonej krwi kuglarka bez zawahania wywaliła język w kierunku damulki, po czym zadowolona ruszyła dalej z „mężusiem” wiszącym na swoim ramieniu.
-Ale muszę przyznać tym leśnym spiczastouchom, że wiedzieli kiedy zaatakować. Nie przerwali mojego występu, poczekali do samego końca -pokiwała głową z uznaniem, wyraźnie doceniając taki szacunek do jej ciężkiej pracy -Wychowane dzikusy.

- Wybrali idealny moment… nieuwagi strażników. Boję się, że ktoś mógłby pomyśleć, że z nimi współpracowałaś
.- odparł ponuro Tancrist, gdy znaleźli się blisko wozu. Weszli po schodkach i elfka otworzyła drzwi.
- No pięknie. Jak ja znajdę swoją driakiew w tym bajzlu.- jęknął wodząc wzrokiem po pobojowisku.

Pomimo tego, że elfka już wcześniej widziała tę ruinę w jaką zmieniła jej domek współpraca Paniuni i trolla, to ten widok nadal był przytłaczający.
-Nooo... -zaczęła Eshte ze spojrzeniem utkwionym w bielutkiej główce wystającej z przewróconego imbryka. Inne gołębie też się rozsiadły po całym wnętrzu: dwa zainteresowały się świecidełkami w szeroko otwartej szufladzie, jeden w najlepsze rozsiadł się w jednym z krzykliwych kapeluszy sztukmistrzyni. A wszystkie pozostawiły wokoło ślady swojej paniki w postaci piórek i odchodów.
Uszy kuglarki opadły smętnie, z ust wyrwało się głośne westchnienie -Nie możesz po prostu machnąć ręką i magicznie wszystkiego posprzątać?

-Dziś? Nie. Nie pozostało mi za wiele sił. Nie mam w sobie dość mocy, by wezwać i kontrolować armię małych pomocników
-Ruchacz osunął się na kolana zaczął przerzucać porozrzucane rzeczy na podłodze. Aż w końcu dokopał się do swoich sakw i z jednej z nich wyjął butelkę wyciętą z kryształu i wypełnioną w jednej trzeciej czerwonym płynem. Przez chwilę kaszlał zakrywając dłonią usta i krzywiąc się z bólu. Po czym odkorkował ową kryształową butlę i wypił nieco owej cieczy. Zatkał butelkę krzywiąc się z powodu jeszcze silniejszego bólu i mocno zaciskając zęby… osunął się całkiem na podłogę tracąc przytomność. Lub umierając.

Eshte nie przejęła się tym za bardzo, nie popadła w panikę. W końcu miała okazję już raz zobaczyć pierwsze efekty działania tego eliksiru.. a potem kolejne, kiedy ożywiony szlachciurek ściągnął z siebie przepoconą tunikę. Czy i tym razem zacznie się przed nią rozbierać? Czy w takim razie elfka w ogóle chciała, żeby się wybudzał?!
Ekhm.. nie poprawiał sobą wystroju, to było pewne. Właśnie z tego powodu ( bo nie było żadnego innego! ) ze zwinnością właściwą dla akrobatyki wylawirowała pomiędzy wężami kolorowych materiałów, minęła leżącą na podłodze witrażową lampę i dużym krokiem przeszła ponad resztkami rozbitej butelki. Dotarła do kupki nieszczęścia wcześniej znanej jako czarownik i przykucnęła tuż przy nim. Smukłym palcem dźgnęła go w policzek -Thaaaneeeeekryyst?

- Ccco…- szepnął z trudem “mężuś” otwierając oko i zerkając na elfkę. - Czy teraz rozbierzesz się i zrobisz mi okłady ze swojego ciała?
Podniósł się powoli do góry próbując powstać. Był cały pokryty potem i dyszał ciężko. Uśmiechnął się do Eshte i pogłaskał ją po policzku, przy okazji zostawiając na nim ślady ze swojej krwi.
-Miło cię widzieć całą i zdrową. Nie chcę by coś złego ci się stało.- mruknął czule.

Różowiutki rumieniec wpełzł na policzki Eshte. Cofając się przed jego dłonią odchyliła się tak mocno, że opadła tyłkiem na podłogę, pośladkami prawie zgniatając leżący obok kapelusz.
-Jesteś pewien, że ten Twój napitek podziałał? Bo brzmisz gorzej niż wcześniej... -burknęła niezadowolona. Dopiero co musiała znosić piskliwy głosik Paniuni, śmierdzącego trolla i jeszcze to gadzie łapsko wyrastające z własnego barku. Na domiar złego czekało ją długie, dłuuugie sprzątanie swojego domku, więc nie miała już ani siły, ani ochoty użerać się z nagłymi czułostkami Ruchacza!
-Może ten troll walnął Cię w głowę, co? Ile kuglarek widzisz? -w nieudolnej próbie zakrycia tego przebrzydłego rumieńca, dłonią przetarła dotknięty przez niego policzek tym bardziej rozsmarowując po swojej skórze krew czarownika oraz ciemną smugę ziemi.

- Żebra już nie bolą. Oddychanie nie męczy. - ocenił swój stan Czaruś przyglądając się badawczo swojej “żonce”. - A i widzę jedną elfkę… której czasami zdarza się być bardzo uroczą.
Spojrzał w sufit ich wozu, cóż... jej wozu, do którego się wkradł -Powinienem wkraść się jakoś na wieczorną naradę wielmożów, by wywiedzieć się co w trawie piszczy. Te elfie strzały na polu bitwy to zły omen dla nas.

-Wkraść się?
-powtórzyła Eshte nierozumiejącym tonem. Również uniosła spojrzenie ku sufitowi, jak gdyby właśnie tam spodziewała się znaleźć odpowiedź. Pocieszenie było takie, że przynajmniej ta część wozu zachowała porządek.
-Nie zaprosili Cię? Przecież też jesteś szlachciurkiem.. -nagle pstryknęła palcami wzniecającym tym kilka drobnych iskiereczek wyraźnie widocznych w półmroku -Ah. Potrzebujesz mojej pomocy w znalezieniu przebrania, w którym wpasujesz się między tych pięknisiów. Kapelusz, pelerynka, pończoszki i te sprawy?

-Nie zaszkodzą.
- zgodził się z jej planem czarownik, by po chwili dodać. - Nie sądzę by moja obecność na tym niewątpliwie mającym się odbyć spotkaniu była… oczekiwana. Ale liczę na to, że nie ośmielą się mi zabronić uczestnictwa w nim.

-A ten atak to był aż taki dziwaczny?
-z malowanego sufitu wzrok fiołkowych oczu Eshte powędrował z powrotem na bałagan zapełniający każdy jeden kawałek podłogi. Było to jedyne następstwo całej tej bitewki, które naprawdę ją interesowało i przygnębiało. Podrapała się po głowie, palcami zaplątując się w potargane włosy.
-Znaczy wiesz, mnie to jeszcze nigdy nie napadły trolle i dzikusy z lasu, ale ja podróżuję sama. Mimo wszystko dla łotrzyków nie jestem tak interesująca jak zgraja szlachciurków opływających w błyskotkach i górach jedzenia -wzruszyła ramionami -To obozowisko nie do końca było dyskretne, pewno słyszeli nas wszyscy w Grauburgu.

-Niemniej to były trolle… wiesz co o nich mówią. Nie walczą w grupach i nie walczą dla elfów… chyba, że poddane jakimś urokom lub magicznym więzom. To nie jest robota zwykłych opryszków.
- stwierdził czarownik i przypomniał jej pewien fakt -A ty zadarłaś z pewnym Pierworodnym. Ktoś taki jak on… z pewnością pragnąłby zemsty i miał możliwość zorganizowania takiej napaści.

Pani Ognia na samo wspomnienie Pierworodnego byłaby już gotowa do ponownego przysmażenia mu tej śliczniusiej twarzyczki, a potem do celebrowania swojego zwycięzca z czarownikiem nisko na kolanach. Jednak kiedy jego piękniutka twarz stanęła przed oczami wyobraźni Eshte, to ta wzdrygnęła się mocno, bynajmniej nie z nagłego uderzenia miłości.

Wyciągnęła rękę w bok i uniosła fragment porozwijanego materiału. Nabrała olbrzymiej ochoty na pyknięcie sobie z fajeczki, ale najpierw musiała ją znaleźć.
-Jeśli to rzeczywiście miała być jego zemsta, to słabo się postarał. Żaden z tych elfów i trolli nie zwracał na mnie większej uwagi, a gdyby nie ta rozkrzyczana damulka, to całą bitewkę spędziłabym schowana bezpiecznie pod moim wozem -mamrotała przerzucając sobie ponad głową niedokończony projekt jakiejś wyjątkowo pstrokatej spódnicy. Nagle zerknęła ostro na czarownika -Ej, ale chyba nie masz zamiaru nikomu wspominać o tym gównojadzie, co? Jaśniepaństwo i bez Twojej pomocy znajdzie sobie jakąś przyczynę tego ataku. Najlepiej niezwiązaną ze mną.

-Nie zamierzam. Ostatnie czego potrzebujemy to rozgłosu w tej sprawie. To nasz mały sekret i niech takim zostanie. Przy okazji powinnaś przestrzec Trixie, by przypadkiem się nie wygadała jak to na golasa obijałaś Pierworodnego ognistymi biczami. Wróżki mają długie języki… a właściwie.. to gdzie ona jest?
- zapytał czarownik dopiero teraz zauważając brak owej istotki w wozie.

Eshte przymrużyła oczy usilnie próbując sobie przypomnieć, kiedy w tym całym chaosie ostatni raz widziała Trixie. Zapomniała o niej, ale nie z braku troski. Po prostu mała bardka posiadała coś, co według elfki było skuteczniejsze od wszystkich zaklęć, mieczy, rycerzy i krasnoludów.
-Odleciała, kiedy zaatakowały nas trolle. Ale z tymi swoimi skrzydełkami to pewnie była najbezpieczniejsza z nas wszystkich, co nie? Zobaczysz, zaraz wleci przez okno i uradowana znów obsypie nas swoim pyłkiem - zamarudziła elfka i zwróciła twarz ku szeroko otwartemu okieneczku, jak gdyby rzeczywiście spodziewała się zaraz zobaczyć głośną i rozchichotaną Trixie wlatującą do wozu. A im dłużej się nie pojawiała, tym bardziej natarczywe stawało się spojrzenie Eshte - Już zaraz.

-Pewnie uciekła w las i schowała się w krzakach. Wróci z pewnością.
- odparł pocieszająco czarownik i odetchnął głośno.- No to pójdę poszpiegować możnych. Przynieść ci coś? Może bukłak dobrego wina na roztrzęsione nerwy?

-Nieee...
- odpowiedziała mocno rozkojarzona sztukmistrzyni cały czas wpatrując się ciemne niebo majaczące za okienkiem. Zamrugała mocno, nagle uświadamiając sobie powagę pytania czarownika. To sprawiło, że jej wargi wykrzywiły się w krnąbrnym uśmiechu niepasującym komuś o roztrzęsionych nerwach - Ale możesz mi przynieść bukłak dobrego wina do opicia mojego talentu. Trolle trollami, były wyjątkowo parszywe, ale ja i tak zabawiłam szlachciurków niezwykłym występem. I mam zamiar to sobie uczcić.

Cały czas siedziała na podłodze, a sponiewierane ubranie, potargane włosy i brudna twarzyczka sprawiały, że właściwie pasowała do całego tego bałaganu otaczającego ją z każdej strony. Równie dobrze mogła być w wozie, kiedy troll zaczął go podnosić i rzucać wszystkim w środku.

-Tak idziesz? -zapytała mierząc mężczyznę spojrzeniem - Miałeś się przebrać. Na pewno mam odpowiednio falbaniastą pelerynkę i pończoszki.. -rozejrzała się na boki, po czym wręcz na czworakach zanurkowała między swój dobytek porozwalany po całym domku na kółkach - Gdzieś.. gdzieś tutaj..

-Nawet nie wiesz jak potrafisz być…. urocza.
- usłyszała za sobą jego głos. Było coś w tonie wypowiedzi Ruchacza, co przeszło dreszczem elfkę. Ale nie był to nieprzyjemny dreszczyk. Wprost przeciwnie. Przywodził na myśl owe motylki w brzuchu które ostatnio miała okazję poczuć.

Elfka poczuła nagłe i intensywne ciepło na końcówkach swych uszu, jak gdyby zaraz miały one stanąć w żywym ogniu. Ale to tylko mocny rumieniec wstąpił na nie pod wpływem słów mężczyzny. Był tym mocniejszy, im bardziej oczywiste stawało się dla niej, że parszywiec nie komplementował jej rozkosznego charakterku, ani talentu. Oh, słodka naiwności!
Miała w zwyczaju zachowywać się swobodnie we własnym domu i po długich latach samotnego podróżowania nie było jej łatwo przyzwyczaić się do towarzystwa drugiej osoby. A już szczególnie mężczyzny. I to właśnie ta swoboda popchnęła ją na czworaki, to z jej winy obróciła się do niego tyłem i w swych poszukiwaniach całkiem nieświadomie.. wypięła swe pośladki opięte krótkimi spodenkami. Bo i cóż innego w oczach tego zboczucha mogło być „urocze”.

Eshte pochwyciła palcami za leżący nieopodal skłębiony kawałek garderoby. Nie ten którego szukała, ale czyż Ruchacz nie zasługiwał tylko na to co najlepsze od swojej.. żoneczki? Zerwała się na nogi, a w powietrzu załopotała peleryna rzucona w stronę głowy Thaaneeekryyysta. Migoczący materiał bardziej przypominał obicie szlachciurskiej leżanki niż ubranie właściwie nudnemu spotkaniu wielmoży.






-Masz! Będziesz w tym wyglądał prze-śli-cznie. Nikt nie ośmieli się wyrzucić takiej księżniczki -błysnęła ząbkami w uśmiechu równie kąśliwym co i jej słowa. Potem butnie oparła dłonie na biodrach -I nie myśl sobie, że ominie Cię sprzątanie. Jeśli chcesz mieć gdzie spać, to po powrocie pomożesz mi ogarnąć ten bałagan wyrządzony przez Twoją krzykliwą wielbicielkę.

- A może rzucę się wtedy na ciebie jak lubieżna bestia za którą mnie masz. Porwę do naszego łoża, by zaznać w nim z tobą cielesnych rozkoszy?
- zaproponował Thaneekryyst otulając się jej płaszczem. - Aż padniemy z wyczerpania i zaśniemy, co? Jestem gotów na takie poświęcenie, byle tylko nie sprzątać.
Po czym ocenił wygląd owego płaszcza na sobie, poprawił okulary i rzekł łaskawie - Może być.

Języczek kuglarki, tak zawsze cięty i nieraz zdecydowanie zbyt długi, chyba całkiem zesztywniał w jej ustach. Również i jej oczka znieruchomiały w wyrazie ogromnego zdumienia. Wyraźnie zwykle jej tak twórczy umysł nie do końca potrafił ogarnąć tego co się właśnie wydarzyło
-Nieeee... -odezwała się nareszcie, ciągle trochę oszołomiona tą litanią bezwstydności drażniącą jej uszka -Nie, nie, nie. Nie -powtarzała, a każde kolejne „nie” nabierało bardziej stanowczego tonu – Weź Ty lepiej przygotuj te swoje kolanka, bo po powrocie spędzisz na nich duuuuuuużo czasu.

To, uh, lepiej zabrzmiało w jej głowie. Po wypowiedzeniu na głos pojawiło się nagle takie sugestywne drugie dno, szczególnie że w różnych wielce niepokojących chwilach Thaaneeekryyyyst rzeczywiście lądował przed nią na kolanach.
Zawstydzenie rywalizowało z wściekłością, a ich manifestacją był czerwioniuśki rumieniec obejmując już nie tylko uszy i policzki, ale równie ześlizgujący się na dekolcik Eshte. Zacisnęła dłonie w piąstki i prawie podskoczyła w miejscu, niczym wyjątkowo zdenerwowany wróbelek -Sprzątając! Sprzątając podłogę! Na kolanach!

- Zobaczymy co będziemy robić po moim powrocie… i w jak bardzo niekompletnej garderobie zakończymy ten wieczór.
- odparł Tancrist niezrażony jej wybuchem gniewu i nachylił się ku jej twarzy, by szepnąć.- Wyglądasz zachwycająco w gniewie, aż chce się całować te gorące usteczka.
Po tym małym droczeniu Ruchacz obrócił się i skierował do wyjścia dodając.- Nie przepracuj się moja żonko. To był męczący wieczór. Należy nam się odrobina przyjemności i relaksu. A potem długi sen.
I otworzył drzwi wychodząc z wozu, a Eshte tylko pogroziła za nim piąstką.

Bez szlachcica memłającego językiem nagle zrobiło się jakoś tak.. przedziwnie cicho. Oczywiście, z obozowiska docierały jeszcze jej uszu pojedyncze krzyki i głośne szlochy, ale chodziło głównie o to.. że ona nie była zmuszona nikogo słuchać. Kiedy to ostatni raz miała okazję pobyć sama?!
Chyba.. chyba przed przybyciem do tamtej przeklętej wioski zamieszkiwanej przez wieśniaków nieznających się na prawdziwej sztuce oraz.. uh, krasnoludy. To Gruangal wepchnął jej swojego synalka, a wraz z nim przykleiło się do sztukmistrzyni kolejne towarzystwo. Czaruś z całą swoją gromadą radosnych ubijaczy czarnoksiężników oraz fajkowy lisek, chociaż ten ostatni był niezwykle uroczym i mało przeszkadzającym kompanem podróży. Potem jeszcze pojawiła się rozgadana wróżka, a czarownik narzucał kuglarce swoje towarzystwo przez CAŁY jej pobyt na zamku! Zaś jak nie Thaaaneeekryyyst , to wrzeszcząca Paniunia albo Arissa o lubieżnym języku i zamiarach. Nawet w łaźniach służki narzucały jej swoje towarzystwo! Albo czarownik – znowu!

A zatem Eshte przyciągała ku sobie kreatury różnej maści.
Krasnoludy i wróżki.
Szlachciurków każdej płci i o dowolnym rozcieńczeniu błękitnej krwi w żyłach.
Kapłanki z lepkimi rączkami i wieśniaków z naostrzonymi widłami.
Przypadkowe demony i druidzkich bogów.
Paskudne gremliny i jeszcze paskudniejszych Pierworodnych.
Cuchnące trolle i nieokrzesane kuzynostwo z lasu.
No po prostu wszystko, co tylko na ten świat powypluwały kolejne gony. Bądź jacyś bożkowie o wyjątkowo bujnej wyobraźni i równie wątpliwym poczuciu humoru.

Ahhh, ale czyż przyciąganie ku sobie takich tłumów nie było ceną popularności? Za każdą wielką artystką ciągnął się wianuszek mniej lub bardziej natrętnych wielbicieli! A skoro i sztukmistrzyni Meryel miała własnych, to oznaczało to tylko jedno – stanęła na piedestale obok tak sławetnych artystek jak.. jak.. jak Olga Grająca Na Koźle, Elvira Z Tańczącymi Nietoperzami, czy Kapuściana Belinda! Aczkolwiek za tą ostatnią to głównie ciągnął się smrodek. Smrodek sukcesu!

W każdym bądź razie była to ELITARNA grupa, do której najwyraźniej należała też i Eshte. Miała swoich wyjątkowo natrętnych wielbicieli, więc każda taka chwila prywatności stawała się cenna na wagę złota. A elfka uwielbiała złoto!
Po udanym występie, po równie udanym ( i całkiem samodzielnym! ) ubiciu trolla, w końcu nadeszła pora na odrobinę odprężenia, zapalenia fajeczki, wyciągnięcia się na łóżku i..

Nieopodal zatrzepotały migoczące skrzydła przerośniętego motyla.
Nadchodził chaos.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 01-07-2019, 03:03   #107
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Nie minęło wiele czasu od opuszczenia przez czarownika wozu, czerwień nawet nie zdążyła zejść z lica kuglarki, gdy przez okno wpadła do środka rozemocjonowana Trixie.

-Napadli nas! Co za przygoda! Te trolle robiły tyle hałasu i uderzały kogo popadnie wyrzucając rycerzy w powietrze niczym szmaciane laleczki. Tak się bardzo bałam! Myślałam że zginiesz! A potem ten gryf i te krzyki potwora i wrzaski bestii! Ocalił cię? Myślałam że cię zje na kolację! Tak się bałam! Bo wszędzie słychać było odgłosy walki i magia fruwała w powietrzu i dzikie elfy kryły się w krzakach. Na szczęście nie tam, gdzie się ukryłam! Szukałam cię, by zaśpiewać pieśń żałobną nad twoim ciałem. Ułożyłam już nawet pierwsze strofy i melodię. Chcesz posłuchać…- wróżka gadała chaotycznie i latała nerwowo w środku wozu i rozsypując swój miłosny pyłek na prawo i lewo, co powodowało, że elfka mimowolnie wracała wspomnieniami, do klęczącego przed nią Ruchacza i tego co jej wtedy zwykł robić.

Zakręciło elfkę w nosie, aż kichnęła potężnie prawie rozsadzając swój domek na kołach.
Chyba.. chyba była uczulona na pyłek wróżek. Tyle, że zamiast nadymać się jak niektórzy po użądleniu pszczoły, ona zaczynała kichać i mieć urojenia związane z czarownikiem. Nagle zapragnęła wybiec z wozu i odnaleźć Thaaneeekryyyysta. Bo jeśli siedział znudzony na tym spotkaniu i za nią tęsknił? Toż ona, jego śliczna żonka, musiała go uwolnić i przytulić do swojej piersi!
Jednak zamiast w radosnych podskokach rzucić się ku wyjściu, Eshte tylko pociągnęła smętnie nosem. Bzdurne to były myśli, znowu się odzywała ta Słodka Idiotka.

-Trixie! -krzyczała starają przebić przez ten monolog ciągle latającej i ciągle sypiącej pyłkiem wróżki. A kiedy to się nie powiodło, to jeszcze zaczęła podskakiwać wysoko w próbach złapania tego roztrzepanego motyla wirującego ponad jej głową -Trixietrixietrixietrixietrixiexiexiexie..! Co Ci mówiłam o sypaniu tym swoim pyłkiem?!

- A tak… zapomniałam.
- pisnęła przestraszona wróżka i od razu grzecznie usiadła na łóżku, przez co romantyczno-lubieżnie pragnienia zaczęły słabnąć w umyśle elfki.- To była niesamowita bitwa, prawda? Tyle się działo i krew się lała i wrzaski i wszyscy się lali. Myślisz że wkrótce znowu nas napadną?
Jak na osóbkę, która pierwsza dawała dyla w krzaki gdy pojawiały się oznaki zagrożenia, skrzydlata wirtuozka wydawała się bardzo podekscytowana możliwością kolejnej zasadzki.

-Ja to bym wolała spędzić cały ten czas na opijaniu naszego występu i liczeniu zebranych świecidełek, zamiast na uciekaniu między nogami tych zielonych śmierdzieli
- zamarudziła kuglarka machnięciami dłoni przeganiając ostatnie drobinki pyłku unoszącego się przed jej twarzą - I naprawdę sądziłaś, że dam się zjeść jednemu z tych brzydali? -prychnęła głośno, a gdyby tylko jej włosy nie stroszyły się we wszystkie strony w nieładzie, gdyby falującymi puklami spływały jej po ramionach, to zarzuciłaby nimi w geście właściwym oburzonej kobiecie. A przynajmniej co poniektórym. Niekoniecznie samej kuglarce, ona pewnie ten ruch podejrzała u jakiejś zdziwaczałej panieneczki.
-Nie dość, że mi nawet włosek nie spadł z głowy, to jeszcze całkiem sama uratowałam Czarusia przed wyjątkowo obrzydliwym potworem - znając charakterek Eshte można było się spodziewać, że tym razem nie mówiła o trollu.

Ale naiwna Trixie nie potrafiła wyczuć podtekstów i dosłownie wierzyła w każde słowo kuglarki. Do-sło-wnie.
- Pokonałaś trolla?! Sama?! No ale broniłaś swego ukochanego. Pewnie serce biło ci mocno w piersi w obawie jego życie. I wtedy twoja straszliwa magia.. znów spopieliła ci strój zmieniając w ognistą władczynię zemsty. Tak jak ostatnio.- zaczęła szczebiotać wróżka nawiązując do konfrontacji z Pierworodnym, którego była świadkiem w grauburskim zamku. - A potem on objął cię i pocałował i szeptał, że już bezpiecznie…
Wyobraźnia skrzydlatej bardki zdecydowanie zaczęła zbaczać na niewłaściwe tory. Co przypomniało elfce, o tym, by wspomniała Trixie o milczeniu na temat ich jakichkolwiek powiązań z jakimkolwiek Pierworodnym.

-Nooo... -zawahała się nieco Eshte. Fantazyjna opowiastka wróżki mocno się różniła od rzeczywistości, choć akurat trafiła z tymi objęciami i pocałunkami, ale tak właściwie to jakoś nie miała ochoty uciszać tych zachwytów. Poświęciła się i odważnie przyjęła je na pełną klatę.
-Tak. Tak właśnie było - pokiwała ochoczo głową, ale zaraz dodała -Tylko nikomu o tym nie rozpowiadaj, co? Ani o tym jak wtedy pogoniłam pięknisia w zamku. A już na pewno nie pisz o tym piosenek.
Te ostatnie słowa z wyraźną trudnością przeszły przez gardło elfki. Pomimo bycia znaną na całym świecie artystką, to jakoś jeszcze nikt nigdy nie stworzył o niej piosenki. A już na pewno nie jednej z tych wychwalającej jej dokonania, niezwykły talent i urodę przyćmiewającą wszystkie boginie. I właśnie pierwsze takie twórcze chęci musiała ukrócić.

-Dlaczego nie? Wyobrażasz to sobie? Olśniewająca Eshtelëa Meryel Nellithiel del Taltauré, Pogromczyni Ogrów, Pani Płomieni i Gryfów, Niszczycielka Pierworodnych, Uwodzicielka Arystokratów, dziś łaskawie daje występ zachwycając swoją gracją, talentem, dobrym gustem… w towarzystwie pieśni swojej nadwornej bardki i kronikarki jej wielkich czynów… mistrzyni pióra i lutni, Trixie.- pomijając… drobne nieścisłości ( z których to pomylenie ogrów z trollami było najmniejszym błędem), wypowiedź wróżki dawała duże pole do wyobraźni. Pieśniarka z pewnością znała się na poetyce słów i żonglerce określeniami na tyle, by uwypuklić wspaniałe dokonania swej pracodawczyni, acz… nawet kuglarka wiedziała, że Niszczycielka Pierworodnych z pewnością przyciągnęła uwagę owego Pierworodnego lub wampira… który sprawdziłby z pewnością, ile prawdy było w tych tytułach.

Rozkoszną wizję roztaczała przed sztukmistrzynią, aż tej się rozmarzony uśmieszek wymalował na wargach. Brakowało tylko, aby jeszcze z kącika zaczęła jej lecieć strużka śliny. Na szczęście opamiętała się nim to nastąpiło.
-Nie, nie, nie, nie, nienienienie. Nie - mówiła kręcąc głową w próbie wyrzucenia z niej tych słodkich myśli. Wróżka nie tylko ten swój pyłek miała niebezpieczny - Nie możemy nikomu wspominać o Pierworodnym, bo... boo... - rozejrzała się po wozie w poszukiwaniu inspiracji, po czym zniżyła głos do konspiracyjnego szeptu, jak gdyby dzieliła się z wróżką wyjątkowo niebezpiecznym sekretem - Boooo możliwe, że wśród zebranych tutaj szlachciurków są jakieś jego sługusy. Wiesz, zapatrzeni w niego paniczykowie, albo panieneczki chcące nosić w sobie jego dzieciaczki. I jeśli będziesz opowiadać jak go pokonałam, to oni mi przecież nie dadzą spokoju! A ja przede wszystkim jestem artystką, dopiero później pogromczynią czegokolwiek - nagle tupnęła mocno nogą dla podkreślenia wagi swych kolejnych słów -I na pewno nie jestem uwodzicielką arystokratów!

- Aleee herosi i heroiny… zawsze kładą u swoich stóp nie tylko pokłosie pokonanych wrogów, lecz także wielbicieli ich talentu i urody.
- dla Trixie dramaturgia wydarzeń była chyba ważniejsza niż ich prawdziwość. - No i Tancrist tak wielbił twoje ciało, całował cię po piersiach i niżej…- na szczęście wróżka oszczędziła szczegółowego opisu i dalszego przypominania tej równie przyjemnej co kłopotliwej chwili zapomnienia Eshtelëi.
Oszczędziła, bo… podekscytowała się insynuacją w wypowiedzi samej kuglarki.- Szpieg? Tajny agent Pierworodnego? Naprawdę? I będziemy go tropić, szukać wskazówek, a może przepytywać ich? Kiedy zaczynamy poszukiwanie tego zdrajcy? Myślisz, że to on zaaranżował te trolle? Kogo podejrzewasz? Zakradniemy mu się w nocy do namiotu? By znaleźć dowody jego sprzysiężenia się z złem oczywiście.
Wróżka popadła w kolejną ekscytację, co zaowocowało gwałtownym furkotem skrzydełek i kolejnym rozpyleniem pyłku. Na szczęście krótkim i nie wpływającym przez to na umysł elfiej artystki, a Eshte uznała, że jutro jej domkowi przyda się porządne wietrzenie, jeśli nie ma się stać domem rozpusty.

Głośne i ciężkie westchnienie wydobyło się z ust elfki, kiedy trochę zrezygnowana przykucnęła pośród całego tego bałaganu zaścielającego podłogę wozu. Tu popatrzyła, tam palcami przesunęła kawałek potłuczonej porcelany.
-Thaneeekryyyyst poszedł się dowiedzieć co o tym ataku myślą szlachciurki. My na razie nic nie robimy. A Ty już z pewnością musisz szczególnie na siebie uważać - mówiąc pochwyciła w dłonie mocno powykrzywiany kapelusz. Dmuchnęła na pstrokaty materiał i okazałe ozdoby, a potem jeszcze otrzepała je palcami z pyłku i kurzu - Kręcą się tutaj takie rozpuszczone panieneczki, co to z chęcią wykorzystałyby Twój pyłek do oczarowania Czarusia i.. no, odebrania go. Mi. Odebrania go mi -chyba już mówienie w jakimś całkiem obcym języku byłoby dla kuglarki bardziej naturalne niż wypowiadanie takich słów -Nie ufaj tym paniuniom. W ogóle nie szanują cudzych małżeństw.

- Paniuniom?
- zadumała się Trixie “trawiąc” enigmatyczną wypowiedź kuglarki, aż wreszcie ją olśniło, co zaowocowało enrgicznym trzepotem skrzydełek i bezpieczną emisją kolejnej porcji pyłku.
-Ty masz rywalkę? Jak cudownie! Ta cała dramaturgia… te emocje… te knucia. Jak ja ci zazdroszczę! - pisnęła rozentuzjazmowana wróżka opacznie rozumiejąc słowa bardki.- Te trójkąty miłosne są najcudowniejsze. On kocha ją, ona jego, ona też kocha jego, ale nienawidzi jej, a potem się zakochują i cała sytuacja się drastycznie zmienia!

Tymczasem spomiędzy ubrań wyłonił się Skel’kel trzymając w zębach fajeczkę elfki i aportując ją niczym piesek, gdy wił się wężowo między ubraniami. Dobrze, że przynajmniej na niego mogła liczyć.
W jednej chwili Eshte ciut ogłuchła i zachwycony szczebiot wróżki stał się tylko hałasem gdzieś tam w tle. Jakieś miłosne trójkąty i rywalka, też coś.

Włożyła rękę do kapelusza i uderzyła, może trochę zbyt mocno niż się spodziewała. Ale konstrukcja odskoczyła, wklęśnięcia się wyprostowały i już kapelusz był jak nowy. Niestraszny był mu byle troll. Elfka odłożyła go na bok i dopiero wtedy zwróciła spojrzenie na liska.
-Heeeej, maleństwo. Co tym razem dla mnie masz? -zagruchała do niego słodko i przyjęła w dłoń znalezisko. Właśnie tego potrzebowała -Toż to skarb cenniejszy od tamtego sztyletu. Dziękuję bardzo -w nagrodę najpierw koniuszkiem wskazującego palca pogłaskała Skel'kela po główce, a potem podrapała go za uchem -A widziałeś gdzieś woreczek z zielem? Chyba się do niego nie dobrałeś, co?

Lis fuknął gniewnie urażony taką insynuacją i zanurkował pomiędzy ubraniami kuglarki, by odnaleźć jej fajkowe zioło. A uwaga Trixie przeskoczyła na następny temat -Sztylet? Jaki sztylet? Jaki skarb?

-Taki skarb, o! -jak w zwycięskim geście Eshte uniosła wysoko dłoń trzymającą smukłą fajeczkę -Ale jeśli wolisz coś świecącego, to udało mi się pozbierać te wszystkie błyskotki, co to szlachciurki nam rzucały do stóp na zakończenie występu -zręcznie pominęła kwestię zbierania ich w trakcie swej ucieczki oraz tego, że większość z nich pospadała z panikującego jaśniepaństwa. Nie była to kradzieeeeeeż, elfka po prostu miała szczęście znaleźć je na ziemi i jako osóbka z dobrym serduszkiem przygarnęła je, żeby nie zostały zdeptane przez trolle. Uratowała je, tylko.. teraz jakoś niekoniecznie miała ochotę oddawać świecidełka ich właścicielom. Milutka wróżka mogłaby mieć inne zdanie.

Wsadziła wolną dłoń do kieszeni spodenek, trochę pogrzebała, aż wyciągnęła garść pełną najróżniejszych elementów biżuterii. Niektórych delikatniejszych, ale większość stanowiły ciężkie i wielkie szkaradzieństwa pasujące szlachciurkom mierzącym swą wartość w ilości i wielkości noszonych szkiełek.
-Możesz sobie wybrać jakiś łańcuszek czy lśniący kamyczek.. chociaż raczej będą dla Ciebie za duże, nie? Możemy spróbować jakoś je przerobić - sama kuglarka wsunęła na palec jeden ze złotych sygnetów. Na następny włożyła pierścień z czerwonym kamieniem. Dołożyła jeszcze zdobną obrączkę. W pewnym momencie miała ich tak wiele, że postukiwały o siebie przy poruszaniu palcami.

- Są śliczne… ale powinnaś je schować. Jeszcze mogą… się znaleźć prawowici właściciele. Po pijaku mogli rzucić, ale na trzeźwo mogą już zatęsknić. Łaska pańska na pstrym koniu jeździ. - na szczęście jeśli chodzi o zagospodarowywanie rzeczy znalezionych Trixie zgadzała się z elfką.- Lepiej poczekać do miasta i znaleźć jubilera, który je przerobi.
Po tych mądrościach spytała. - Myślisz, że jutro ruszymy z rana, czy pozwolą nam trochę dłużej pospać?

-Wątpię, aby po tym ataku zamierzali tutaj zostać dłużej niż potrzeba. Pewnie już z samego rana będą chcieli stąd uciekać
-stwierdziła kuglarka nie odrywając spojrzenia od lśniących klejnocików na swych palcach -A my musimy najpierw posprzątać, żeby w ogóle mieć miejsce do spania.

Eshte była porządną Panią Domu, więc od razu wzięła się do sprzątania. No, do sprzątania swoich kieszeni z cudzej biżuterii. Ale zamiast grzecznie posłuchać rady wróżki i odłożyć błyskotki do jakiegoś kuferka lub szuflady, ona pozakładała bransoletki na nadgarstki, co przypominało jej spotkania ze strażnikami uzbrojonymi w kajdanki. Przynajmniej te tutaj wyglądały trochę lepiej z tymi swoimi zawijasami i szkiełkami.
I przecież to nie tak, że ktokolwiek będzie podejrzewał akurat JĄ o przygarnięcie sobie tych świecidełek. A już z całą pewnością żaden szlachciurek nie pofatyguje się nocą do jej wozu! Dlatego zachowywała się jak dziecko zostawione samo ze szkatułką biżuterii swojej matki, bądź ojca w przypadku strojnych arystokratów. Obwiesiła się plątaniną długich naszyjników, a samą szyję objęła masywną kolią, aż ciężką od zielonymi kamieni.
Sztukmistrzyni Meryel nie do końca znała określenie umiaru.

A Trixie zupełnie zapomniała o tej kwestii. W końcu wróżka nigdy nie pakowała się w kłopoty. Tymczasem Skel’kel powrócił z ziołami do palenia. Problem jednak polegał na tym, że fajkowy lis wygrzebał ziele którego Eshte nie posiadała i… w zasadzie nie znała. Nie miało też znaku na mieszku, żadnego znanego elfce producenta tytoniu.
-Cóż tam mnie przyniosłeś, mości lisku? -odezwała się wysokim głosem o mocno fałszywej nucie, jak zwykle z olbrzymią dokładnością naśladując sposób mówienia tych bogatych matron oraz ich rozpieszczonych córek.

Ujęła w palce mieszek, żeby z bliska przyjrzeć mu się bardzo, bardzo podejrzliwie. Od ostatniego znaleziska Skel'kela wyrosła jej smocza łapa, więc teraz z ostrożnym dystansem podchodziła do kolejnych jego podarunków. Rozwiązała sznureczki i ostrożnie powąchała zawartość woreczka. Nie.. nie znała tego zapachu. Było oczywiście możliwym, że zakupiła to ziele po.. po ciężkiej nocy spędzonej w karczmie i dlatego nie mogła go skojarzyć. Nie byłby to przecież jej pierwszy zakup zrobiony pod wpływem.. zmęczenia.
A może.. może Skel'kel dobrał się do dobytku czarownika? Właściwie to ten zawalił swoimi rzeczami jej wóz, a co za tym szło – wszystko co jego należało teraz do niej. Proste. Tyle, że.. nie przypominała sobie, by chociaż raz widziała Ruchacza popalającego cokolwiek. Również gadał o wiele zbyt dużo, by miał jeszcze czas na żucie ziela.

Wysypała na otwartą dłoń kilka poszatkowanych listków. Zaskwierczało cicho, zasyczało. Podsunęła dymiącą kupkę w stronę czarnego noska wykwalifikowanego znawcy fajkowego ziela i zapytała -Co myślisz?
Skel’kel był wniebowzięty… nie dosłownie co prawda. Niemniej radośnie, chciwie i łapczywie wciągał, lekko słodkawy ciężki dymek, który nie truł smrodkiem, jak tani tytoń wykorzystywany przez kuglarkę. Niewątpliwie było to ziółko z wyższej półki, tyle że elfka całą wyższą półkę znała. Ziele Dwargi Knurdssona, Niebiańska Chmurka, Ognista trawa Hallarasy - Eshte znała je wszystkie, co prawda tylko z nazwy i emblematów. Bowiem zakupienie tytoniu tych plantatorów wymagało wydania zbyt wielu ciężko zarobionych monet. Może to były zioła któregoś z nich? Ale czemu brakowało znaku?

-Takie dobre, co? -zapytała elfka i przez dłuższą chwilę bacznie przyglądała się swojemu pieszczoszkowi. Nie wyrosła mu żadna dodatkowa kończyna, nie wypadło mu futerko i nie pokrył się łuskami. Nie sprawiał też wrażenia chorego, jedynie był przesadnie radosny.. ale to przecież nie była oznaka żadnego przekleństwa, nie? A Eshte na pewno nie pogardziłaby dodatkową motywacją do posprzątania wozu!

Zabrzęczały, zadzwoniły i zagruchotały przystrajające ją świecidełka, kiedy tyłkiem opadła na podłogę. Wygodnie skrzyżowała nogi i wzięła się za nabijanie fajeczki odrobiną nieznanego ziela, tak na spróbowanie. No, może więcej niż odrobiną. I jeszcze trochę. Tak ciut ciut. Palcem ubiła w fajeczce czubatą górkę tytoniu.
Nieraz jeszcze nocami przerażona budziła się z koszmaru, w którym znów traciła swą magię i była zmuszona korzystać z.. z.. z zapałek! Okropność! Na szczęście był to już tylko wytwór jej przebogatej i dokuczliwej wyobraźni. Nic ponadto. Teraz wystarczyła jej zaledwie przelotna myśl, a niewielki płomyczek zaczynał tańczyć na koniuszku palca. Już po chwili zapach palonego ziela wypełnił wóz sztukmistrzyni.

Zapaliła, zaciągnęła się, wypuściła dymka uśmiechając się błogo. To był pierwszorzędny towar. Żadne tam świństwo po którym trzeba było splunąć śliną. Żadnego drażnienia w gardle, zapach bardzo przyjemny i smak też. I czuła się radośnie i wesoło, a ciało się rozluźniło, zaś troski uciekały. Co prawda, żadna chęć sprzątania u Eshte się nie pojawiła, ale za to świat zrobił się kolorowy. I to dosłownie. Wszystkie kolorowy wydawały się takie bardziej wyraziste i soczyste. Takie mocniejsze… zamazywały kontury przedmiotów stając się kolorowymi plamami, które wirować zaczęły przed elfką tworząc tęczowy wir.




Ten zaś pochłonął uradowaną elfkę chwytającą się jednego z barwnych pasm i podążając wraz z nią. A kolorem który wybrała był…

Fiolet!

Eshte była spiczastouchą papugą bez skrzydeł ( co za szkoda! ) i przybierała się w piórka we wszystkich kolorach tęczy, ale to właśnie fioletową burzę włosów nosiła dumnie na głowie, zaś jaśniejszy odcień okalał jej źrenice. Było więc naturalnym, że to słodki zew fioletu usłyszała najwyraźniej. I wcale nie wydawało jej się dziwnym, że słyszy otaczające siebie kolory.
Uznała to za fascynujące doświadczenie!
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 01-07-2019, 03:39   #108
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację


Milady?



Eshte ocknęła się nagle. Przeciągnęła się leniwie i rozejrzała po swojej komnacie.
Ile to już lat minęło? Za oknem dymy. Pewnie znów palono tych, którzy przeciwstawiali się jej ukochanemu. Spojrzała w lustro… ani blizny. Twarz gładka, oczy świeciły blaskiem okiełznanej mocy. Usta niemal same składały się do pocałunku. Była piękna… zatem kiedy przestał się nią zachwycać? Przecież oddała mu wszystko.
Przyjrzała się swojej twarzy i miała wrażenie, że kiedyś… był ktoś jeszcze. Inny. Ważniejszy. Ale i minęło tyle lat… zatarło się tamte wspomnienie.
Sięgnęła po hełm zakładając go na głowę. Po co wpatrywać się w lustro i wspominać przeszłość pozbawioną znaczenia. Przecież jest szczęśliwa tu i teraz.

-Milady Eshtelëo. - sługa ją irytował. Czy on zapomniał do kogo się odzywa? Czyżby nie wiedział, że jednym pstryknięciem palców mogłaby go spalić na popiół?

Hełm uwierał, a miecz przy pasie przeszkadzał. Fioletowo-czarna zbroja ciążyła. Przy czym pancerz jeszcze do czegoś służył, a miecz był tylko dodatkiem. Nie wyciągnęła go ani razu. Nie potrzebowała. Ogień jej wystarczał.
Ogniem wspierała miłość swego życia, ale bała się… że pojawiły się inne. Kiedyś była pierwsza, ta najważniejsza, a teraz? Gdyby chociaż mogła go znów zobaczyć, usłyszeć… wtedy wszystko byłoby dobrze. Teraz nawet ta piękna komnata, w tym olbrzymim zamku którym władała, mierziła ją. Po co jej wielkie łoże skoro nie dzieliła go z nim?

- Czego tam? - warknęła gniewnie.
- On przybył ze świtą.- padła odpowiedź sługi wywołując trzepot serca. Eshte jeszcze raz spojrzała w lustro i…
Zza hełmu dobiegł śmiech. Krótki, nieprzyjemny, ale niewątpliwie można było ten odgłos uznać za śmiech.
Czyli jednak wrócił do niej. Nareszcie, ileż mogła czekać? Czyżby zdążył już zapomnieć o jej prawie nieistniejącej cierpliwości? Wszak każdy samotny dzień spędzany wśród zamkowych murów jątrzył ogień płynących w jej żyłach i któregoś razu ona.. po prostu przestanie się powstrzymywać. Zmiecie wszystko na swej drodze, ot dla odrobiny rozrywki.
Powinna mu przypomnieć kim jest. Eshtelëą, a nie jakąś głupiutką kochanką czekającą z wytęsknieniem na każdą wizytę swego Pana. Eshtelëą, a nie jakąś rzuconą w kąt pamiątką po starych czasach.

Ze zgrzytnięciem zbroi odwróciła się od swego odbicia w lustrze i dostrzegła sługę mającego czelność przez cały czas naruszać jej prywatność.
-Jeszcze tu sterczysz? Czekasz na nagrodę? - syknęła głosem ciężkim od groźby.
Sługa, rosły żołdak przy którym Eshte wydawała się delikatnym kwiatuszkiem zamkniętym w zbroi, skulił się jak przy uderzeniu bicza. Przerażony rzucił się do ucieczki tyłem gnąc w pokłonach.
-Wybacz mi pani. Czekałem na pole…- próbował się tłumaczyć, zanim zamknął drzwi za sobą.

Po chwili znów je otworzył.
- Milady… czy przygotować już ucztę powitalną? Lady... - drżał ze strachu jak osika. Nie on jeden. Całe krainy przed nią drżały. Przed nieposkromioną Eshtelëą - Każącą Dłonią jej ukochanego.
-Lady Yilana już kazała zacząć przygotowania.- ten robal zaczynał testować jej cierpliwość. Czy naprawdę uważał,że grube drzwi osłonią go przed jej gniewem? Może je spalić wraz z nim, może go spalić nie osmalając nawet drzwi, może…

Imię Yilana ostudziło nieco jej gniew. Yilana była faworytą jej ukochanego z dawnych lat. Bez znaczenia. Wypadła z jego łask na długo przed pojawieniem się Eshte. Kuglarka w tych szczęśliwych latach musiała jedynie pozbyć się Mayestre i Chailly, z czego tylko ta pierwsza okazała się problemem. Chailly była głupiutką ślicznotką. Konkurencją, ale niegroźną. Pierwszą ofiarą kuglarki uduszoną jej dłońmi... i czasami wracała jako cień i wyrzut sumienia. Ale coraz rzadziej. Od czasu Chailly droga elfki ku szczęściu i miłości ukochanego była usiana trupami. Yilana nie była zagrożeniem, a potężna magia defensywna jaką władała czyniła z tej kobiety osobę, której nie opłacało się zaczepiać. Ale… była tym, czym Eshte panicznie bała się stać. Całkowicie zapomnianą kochanką.
A tu Yilana pełniła rolę ochmistrzyni, bowiem jej magia niespecjalnie sprawdzała się podczas bitew. Tam ogień Eshte błyszczał. I dlatego ukochany powierzył ten zamek jej jako podarek wraz poprzednią jego władczynią. Yilaną właśnie.

Ile minie czasu nim i ją zastąpi kolejną elfką? A może już to zrobił? Podarował jej ten przechodzony zamek, zaczął zostawiać ją w nim na długie tygodnie, w czasie których mógł znaleźć sobie niejedną kochaneczkę. Czy właśnie z tego powodu do niej przybył? Żeby umniejszyć jej rolę i inną uczynić Panią tego zamku. Obedrzeć Eshte ze swego zainteresowania, uczuć i łaski. Czy wśród jego świty jest i ta nowa ulubienica? Czy towarzyszy mu dniami i nocami, tak jak kiedyś ona?

Myśli podsycały złość i paranoję. Smukłe palce zacisnęła w pięść, aż zbielały jej kłykcie.
Jeśli będzie musiała, to zabije każdą kobietę stającą pomiędzy nią i jej miłością. Pokaże mu, że nie jest jedną z tych głupich ślicznotek i nie pozwoli zrobić z siebie byle kuchty.

-Czekaj, czekaj... -odezwała się nim sługa zdążył uciec z zasięgu jej wzroku -Niech Yilana zajmuje się ucztą, ale on z pewnością najpierw będzie chciał się odświeżyć po podróży. Dopilnuj, aby jego komnata była gotowa. A Ty masz być przygotowany na spełnienie każdej jego zachcianki - przygięła rękę poprawiając pokrywające ją kawałki zbroi, po czym odpowiednio dramatycznym krokiem ruszyła w stronę drzwi i roztrzęsionego sługi. Brakowało jej tylko długiej peleryny powiewającej za nią złowróżbnie na podobieństwo kruczych skrzydeł. Tę dopiero planowała założyć.
-Każdej -powtórzyła przez zęby, kiedy już była bliżej wyjścia. Nie była wysoka, ale potrafiła mówić i patrzeć w taki sposób, jak gdyby górowała ponad każdym z tych przerażonych robaków.

- Tak. Tak… oczywiście.- “robak” niemal pocałował podłogę gnąc się w ukłonach i dziękując wszelkim bogom, że uszedł z życiem. Pospiesznie opuścił więc jej komnatę i zostawił ją samą z jej myślami i gniewem.
Podeszła do masywnej szafy, z rodzaju tych mających w zwyczaju kryć w sobie przejścia do innych światów. Albo potwory. Ale żaden potwór nie byłby na tyle głupi, by czaić się na jej życie.

Otwarcie rzeźbionych drzwi odsłoniło kolekcję peleryn. Dawniej.. dawniej śmiała się z tych wszystkich arystokratów ubierających się tylko w czernie i inne ponure kolory. Wtedy uwielbiała się stroić w pstrokate fatałaszki szyte według własnych projektów, często równie artystycznych co i ten bałagan włosów noszony na głowie. Różnokolorowe pończoszki w paski, spodenki, lekkie gorseciki, dopasowane płaszczyki, falbany, koronki, błyszczące dodatki i oczywiście kapelusze zdobione piórami – to był kiedyś jej świat. A teraz sama wybierała pomiędzy czarną peleryną, czarniejszą, mniej czarną, kruczoczarną, czarnozieloną, czarną, czarną..
Kruczoczarna. Lubiła jak mieniła się granatem i purpurą. Zarzuciła ją na siebie, a potem zdjęła z głowy hełm i potrząsając głową rozpuściła swe włosy. Nie musiała zasłaniać przed nim twarzy. Nawet nie powinna. Niech on sobie przypomni o jej pięknie, o namiętności tych ust i oczach lśniących żywym ogniem.
Z łopotem długiej peleryny wymaszerowała z komnaty. Była gotowa na spotkanie ze swoją miłością.

Przemierzała komnaty kierując się do tych przeznaczonych dla niego. Jej serce pulsowało gniewem, miłością, nadzieją, strachem. Minęło tyle miesięcy, a każden ciągnął się jak wiek. Tyle nocy, które przesypiała z dala od niego. Samotnie, wtulona w poduszkę. Rozlew krwi pozwalał na chwilę oderwać się od uczucia porzucenia, więc podporządkowywała sobie kolejne krainy.




Bezlitośnie dusiła opór paląc na popiół tych dumnych szlachciurków, którzy kiedyś patrzyli na nią z góry. Było to przyjemne uczucie, przynosili przed nią całe swoje kosztowności błagając, by chociaż oszczędziła ich rodziny. Nigdy tego nie czyniła. Klejnoty które kiedyś tak lubiła utraciły blask w jej oczach.

- Dokąd się wybierasz milady? - spokojny melancholijny głos, pozbawiony był strachu jaki naznaczał każdego innego mieszkańca jej zamku.
Yilana. Zapomniana przez niego, była kochanka. Obecnie ochmistrzyni jej zamku. Ona jedyna się jej nie bała. Eshte odwróciła się powoli by spojrzeć kobiecie w jadowicie zielone oczy. Elfka była już stara, choć nadal jej uroda błyszczała spod tej patyny. Naznaczone siwizną włosy upinała w kunsztowną fryzurę. Gibka sylwetka poruszała się z gracją. Kocie oczy przypominały kim jest - druidką Dzikuna. Jej bóstwo naznaczyło swym znamieniem swoją służkę, było to typowe dla jego “kapłanów”. Prędzej czy później ich ciała ulegały lekkiemu wypaczeniu. Forma stawała się bardziej zwierzęca. Ponoć Yilana nie tylko kocie oczy miała, ale i koci ogon. Ponoć.. ponieważ noszone przez nią suknie jakoś nie potwierdzały tej plotki.




- Gdzie idziesz? Czyżby do naszego pana i władcy? Wezwał cię? Tak szybko? Chyba nie...- mruczała przyglądając się Eshte i podchodząc bliżej. Nie bała swej pani. Dobrze wiedziała że dysponuje potencjałem przekraczającym olbrzymie moce elfiej generał. Nieograniczonym. Bo choć porzuciła Dzikuna wieki temu, to Dzikun nie porzucił jej.
- Idziesz do niego, prawda Eshtelëo ? - zapytała z zazdrością i melancholią w głosie. Ona już straciła nadzieję i czasem Eshte miała wrażenie, że dawna druidka prowokuje ją po to, by w końcu zginąć w płomieniach straszliwej generał.
-Czy jesteś gotowa zaryzykować jego gniew? -zapytała będąc już bardzo blisko. Ujęła swoją dłonią, jej ukrytą w żelaznej rękawicy. - Nie idź. Niech cię wezwie. W końcu jesteś władczynią na tym zamku. Więc to uczyni. Ale jeśli cenisz sobie dobrą radę... to nie idź teraz. On nie lubi, gdy mu się rzuca wyzwanie.

Czy ona próbowała jakichś czarów? Instynktownie Eshte rzuciła prosty czar… słowa… wprost z duszy. Sztuczkę którą nauczył… nauczył… nauczył… nie pamiętała kto. Bała się przypomnieć sobie kto ją tego czaru nauczył. Tamto wspomnienie bolało jak sztylet przeszywający duszę.
Ale czar był przydatny. Eshte magicznym spojrzeniem nie dostrzegła żadnych aktywnych zaklęć. Yilana nie rzucała uroku.

Czemu ona marnowała jej czas?! Czy nie miała przygotowywać uczty? Niech wraca do skubania kurczaków, obierania ziemniaków i mycia zastawy, zamiast zawracać jej głowę swymi nawiedzonymi bredniami. Że też Słońce Jej Życia wykazał się mięciutkim serduszkiem wobec Yilany i nie zmiażdżył jej razem z pozostałymi nagusami Dzikuna. Zadziwiające, że była w stanie utrzymać na sobie jakiekolwiek ubranie.

-Jestem Panią tego zamku, a nie jakimś zwierzaczkiem trzymanym w klatce i oczekującym na łaskawe skinienie swego Pana. Skoro przybył właśnie tutaj, to mam zamiar wyjść mu na spotkanie -odpowiedziała Eshte zirytowana tym przeciągającym się monologiem kobiety. Również dłoń wyszarpnęła z jej uścisku, bowiem tylko jedna osoba na całym tym paskudnym świecie mogła się tak z nią spoufalać. I na pewno nie była nią ta druidka! Ah, czemuż podarował jej zamek razem z tak.. gadatliwym inwentarzem.
Nagła podejrzliwość sprawiła, że przymrużyła ostro oczy i opancerzonym palcem wycelowała w podbródek starszej elfki - A może to Ty planujesz postawić się w roli gospodyni? Powitać go z otwartymi ramionami, kiedy ja będę grzecznie czekała w mojej komnacie?

-On już ma kogoś, kto obejmie go ramionami. Nasz pan i władca nie przybył tu sam. Tylko z nową nałożnicą. Brzemienną.
- odparła Yilana puszczając mimo uszu tyradę gniewnej Esthe. Brzemienna… to słowo uderzyło Esthe niczym bicz w policzek. Takich nie wolno było tknąć. Gdyby nie to, jej ukochany mógłby przymknąć oko na śmiertelny wypadek, który z pewnością przydarzyłby się jego nowej kochanicy. Ale brzemiennej… nie wolno było zranić. Co gorsza… przypomniało to Eshte jej hańbę, bo choć się starała to nie mogła zajść w ciążę. Tak samo jak Yilana. Ale ona była byłą druidką Dzikuna i on nie pozwalał jej zajść z nim w ciążę. Ale Eshte przecież taką nie była. To że raz przepłynęła przez nią jego moc, nie mogło uczynić ją bezpłodną. A druidki wszak rodziły dzieci. Dlaczego więc ona nie mogła dać mu upragnionych potomków?!

A zatem było tak jak podejrzewała - znalazł sobie inną. Jej wcześniejsze myśli wcale nie były dyktowane paranoją, a po prostu kobiecym przeczuciem. Wprawdzie zrodziła się w niej iskierka nadziei, kiedy on przybył do zamku. Iskierka nadziei na to, że.. że będzie tak jak kiedyś, że znowu będą razem, że.. że.. Ah, jak on mógł jej to zrobić?! Czy nie miała być dla niego tą najpiękniejszą, tą jedyną i najbliższą jego sercu?!
Pomimo całego tego pancerza chroniącego jej ciało, Eshte czuła jak straszliwie zimna dłoń zaciska się na jej szyi i utrudnia oddychanie.

-Kim... -bardzo powoli zaczęła sączyć z ust kolejne słowa, chociaż najchętniej zdarłaby gardło we wściekłych wrzaskach. Również i jej dłoń znów zacisnęła się w pięść, w gest tak często obecny ostatnimi czasy w jej życiu -Kim ona jest?! Po co miałby z nią tutaj przyjeżdżać? Myślisz, że planuje ją nam zostawić w zamku? Abyśmy się nią opiekowały i zadbały o jego.. -na moment wargi elfki, te przecież stworzone do całowania jej ukochanego, zmieniły się w wąską linię. Z trudem przełknęła gorycz podchodzącą jej do gardła -.. jego dziecko?

-W zasadzie to z mego powodu. Dziecko źle się układa w jej łonie. Potrzeba pomocy kogoś obdarzonego życiodajną mocą Dzikuna, by dziecko zdołało się urodzić.
- wyjaśniła Yilana spokojnie i westchnęła.- Ale przez to ty masz szansę. Jego łoże będzie puste. Bo ona nie może mu się już oddawać. A kim ona jest? Jakie ma to znaczenie? Jest ładną buzią, być może z odrobiną mocy w krwi. Co ci da jej imię? Na twoim miejscu skupiłabym się na nim… może masz okazję rozgrzać jego łoże… jeśli nie wpadniesz do niego jak nadąsana gąska w rycerskim pancerzu.

G.. gąska?! Eshte nie pamiętała już, kiedy ostatni raz ktoś miał czelność odezwać się do niej w równie lekceważącej manierze. Każdy jeden taki śmiałek powolutku płonął w jej magicznym ogniu, ale nie Yilana. Dzikun skutecznie chronił swoją byłą kochanicę przed gniewem elfiej generał. Mogła tylko w brzydkim grymasie unieść krzywo górną wargę i drapieżnie błysnąć zębami.

-Jestem jedynie ciekawa, jakaż kobieta tym razem przyciągnęła najjaśniejsze spojrzenie naszego Pana -jej usta aż lepiły się od tej przesadnej słodyczy, co bynajmniej nie było oznaką życzliwości. Nie, smutek, poczucie zdrady i złość kotłowały się w ciele Eshte i łączyły w mieszankę wybuchową, której nijak nie miała gdzie spożytkować. Z paskudnym odgłosem metalu uderzającego o kamień zaczęła krążyć pomiędzy ścianami korytarza, niczym dziki kot zamknięty w klatce. Co jakiś czas łypała nieufnie na druidkę - Ale odkąd to tak chętnie dzielisz się ze mną swoimi radami? Brzmisz jakbyś rzeczywiście dbała o to, bym ponownie zyskała sobie Jego zainteresowanie. Ale czyż nie byłoby dla Ciebie korzystniej, gdybym ściągnęła na siebie Jego gniew i zniknęła z tego zamku?

- I dostała się pod władzę jeszcze głupszej gęsi?
- spytała ironicznie i musnęła melancholijnie białe pasmo w swoich włosach.- Mój czas przemija… przeminął już u jego łoża. Choć pragnę go tak samo mocno, jak ty… to już ma świetność przepadła w odmętach straconych lat.
Westchnęła głośno i obróciła się plecami do rozsierdzonej elfiej generał.- Zrobisz jak zechcesz milady. Nie chcesz słuchać mych rad, to nie słuchaj.
Spojrzała jeszcze przez ramię.- Tylko potem nie wyżywaj swojego gniewu wywołanego porażką, na naszej służbie, dobrze? Tak trudno dziś o wykształconych niewolników w najbliższej okolicy.
I ruszyła przed siebie, dumna i arogancka jak zawsze. Ale niezwykle kompetentna, o czym Eshte dobrze wiedziała.

Elfia generał ponurym spojrzeniem wpatrywała się w plecy odchodzącej druidki. Z gardłowym pomrukiem wypuściła nosem powietrze i brakowało tylko, by na podobieństwo smoka uniosły się z jej nozdrzy strużki dymu.

Ani myślała przyznawać tego w towarzystwie Yilany i dodatkowo łechtać jej dumę, ale możliwie że miała odrobinę.. słuszności w swych słowach. Eshte nie mogła się zachowywać przed Nim jak jakaś zdradzona żonka, bo uzyska efekt przeciwny od zamierzonego. Krzykami i wyrzutami tylko Go od siebie odtrąci. Nie było to łatwe, ale.. musiała szanować Jego decyzje. Jednak mogła spróbować przekręcić je na swoją korzyść.
Niech ta nowa urodzi mu wymarzonego bachorka. A potem kolejnego, niech i mu podaruje całą gromadkę! W końcu nie mogła odmówić swemu najdroższemu tego marzenia o posiadaniu armii z własnych dzieciaczków. Ale kiedy tamta będzie chodziła z ciężarnym brzuchem, kiedy będzie zajmowała się tymi smarkaczami i chodziła z nimi uwieszonymi na swoich ociężałych piersiach, to w tym czasie Eshte zadba o przyjemność swoją oraz swego ukochanego. Kiedy tamta będzie niedostępna i wymęczona, Jego Płonąca Prawa Ręka nie utraci niczego ze swojego piękna i gibkości. Będzie gotowa spełniać każdą Jego zachciankę.

I być może zbroja rzeczywiście nie była odpowiednim strojem na dzisiaj. Wprawdzie była dla niej jak druga skóra, ale nie potrzebowała ochrony przed Słońcem Swego Życia, zaś w razie jakichkolwiek wątpliwych problemów miała swój ogień, potężniejszy od każdego ostrza i każdego pancerza. Uczta powitalna wymagała założenia czegoś.. lżejszego. Kobiecego, pozwalającego błysnąć odsłoniętymi ramionami, podkreślającego kształty bioder i kuszącego do powędrowania spojrzeniem w głąb dekoltu.

Tak jak szkło pęka pod wpływem odpowiedniej siły, tak samo dotąd wykrzywiona w grymasie twarz elfki ustąpiła pod chytrym uśmiechem. To bardzo dobry plan. Pójdzie się przebrać, a potem uwiedzie samego boga i spędzi resztę życia w jego ramionach. Z tymi rozkosznymi myślami Eshte odwróciła się na pięcie i ruszyła w drogę powrotną do swej komnaty.

Czuła się całkiem podekscytowana - już dawno nie miała okazji do wystrojenia się.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 27-08-2019, 02:22   #109
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Eshtelëa znów szła tym samym korytarzem. Mijała te same zimne ściany, obcasami stukała o to samo kamienne podłoże, za wąskimi szparami okien widziała ten sam krajobraz. A jednak coś się zmieniło. Ona nie była już tą samą „głupią gąską”.

Wystarczyła pełna garderoba, trochę biżuterii i kilka kropel perfum, aby z wściekłej, prawie oślepionej furią i bólem złamanego serca nieobliczalnej elfiej generał przeobraziła się w.. uwodzicielkę świadomą wdzięków swego ciała. Z pewnością nie była jedną z tych doświadczonych kurtyzan wytrenowanych w odpowiednim kołysaniu tyłkiem, ale te braki wychowawcze nadrabiała urodą, zgrabnością oraz krnąbrnym charakterkiem. W końcu On zachwycił się nią, kiedy była zaledwie nieokrzesaną uliczną kuglarką.

W komnacie zrzuciła z siebie ciężki pancerz i włożyła strój niewiele odbiegający barwą od reszty jej ubrań w czerniach i ciemnych fioletach. Obcisły materiał dokładnie opinał jej wystawione na pokaz nogi, zaś spływające z jej bioder fałdy długiej spódnicy zakrywały iście soczysty widok jej pośladków uwydatnionych tak przylegającym krojem. Rozkoszny sekret przeznaczony tylko dla oczu jej ukochanego.




Nagie ramiona odsłaniały pajęczynę tatuaży wijących się po całej długości lewej ręki Eshte. Gdyby nie jej naturalny pociąg do wszelkich świecidełek, to właściwie w ogóle nie musiałaby się dodatkowo ozdabiać biżuterią. Już same te tatuaże skrzyły się bardziej niż większość błyskotek.

Idąc przed siebie balansowała zręcznie na wysokich obcasach, w czym niewątpliwie pomagało jej dawne akrobatyczne wyszkolenie. Dostrzegła nieopodal kręcącego się sługę, może nawet tego samego co wcześniej. Ciężko było powiedzieć, dla niej wyglądali tak samo.
-Gdzie On jest? -zapytała władczo, szczególnych nacisk kładąc na słowo „On”, choć nikt nie powinien mieć żadnych wątpliwości co do poszukiwanej przez nią osoby. Nie było nikogo innego w całym tym wielkim zamku kogo chciałaby zobaczyć. Tylko On.

On odpoczywał w swoich komnatach, tak powiedział prowadzący elfkę, ciągle zgięty w pokłonie mężczyzna. Nieważne jak piękna była Eshte, od lat wzbudzała strach. Plaga Północnych Królestw, Fiołkowa Wiedźma, Spopielaczka - każdy z jej przydomków budził grozę. Ale to nie miało teraz znaczenia. Teraz Fiołkowa Wiedźma była uwodzicielką.

Otworzono przed nią drzwi. Nikt nie odważył się nawet zapytać o to, czy była wzywana. A On tam był.
Jego uroda, była jak słońce. Oślepiała. Jego włosy układały się ślicznie na ramionach i białej koszuli. Gibka postać, długie zgrabne nogi, ciało godne boga. Pierworodny uśmiechnął się na widok wchodzącej do komnaty Eshte. I ten uśmiech rozpuścił wszelkie żale, gniewy i urazy. Uśmiechał się do niej, a jedyne ukłucie żalu, to mała blizna w kąciku ust - pozostałość po poparzeniach jakie Pani Ognia zadała mu w gniewie lata temu.
Ale Pani Ognia już nie było. Spopielaczka w pełni kontrolowała cały swój potencjał.

Uśmiechał się do niej stojąc oparty o biurko i trzymając kielich wina w ręku.
- Spodziewałem się ciebie Eshtelëo. - powiedział głosem brzmiącym niczym niebiańska muzyka.- Cierpliwość nigdy nie była twoją cnotą.
Wyciągnął dłoń ku niej, co wprawiło jej serce w radosne bicie. Nie gniewał się na nią za to wtargnięcie. Był rad z jej obecności… to cudowne, bo jego smutku by nie przeżyła.

Ktoś wypuścił w brzuchu elfki całą siatkę motyli trzepoczących skrzydełkami. Niemądry, ale wesoły uśmiech rozjaśnił jej twarz, a policzki naznaczył subtelny rumieniec.
Za drzwiami tej komnaty była siejącą postrach Spopielaczką, nieznającym litości Karzącym Ogniem swego boga i kochanka. A wystarczyło jedno jego spojrzenie, by gwałtownie przeistoczyła się w zakochaną kobietę, nierozumiejącą cóż takiego dobrego zrobiła w swym życiu, że zasłużyła sobie na zainteresowanie tego ideału męskiego gatunku.

-Lubię myśleć, że temperament był jedną z wielu moich zalet, którymi ściągnęłam na siebie Twoją uwagę -odparła stawiając ku niemu kroki wprawiające jej biodra w delikatne zakołysanie. Z gorliwością pochwyciła za jego dłoń, splotła ze sobą ich palca. Kiedyś swoje własne uważała za długie i smukłe, jednak bledły w porównaniu do Jego palców -I jakże mogłabym czekać spokojnie w mojej komnacie wiedząc, że przybyłeś do zamku. Na tak bardzo długo zostawiłeś mnie w nim samą.. -wydęła wargi muśnięte barwnikiem koloru dojrzałej śliwki - Nudziło mi się w zamknięciu i tęskniłam. Zimno mi było nocami.

- Tęskniłaś za mną?
- zapytał choć znał odpowiedź. Przyciągnął ją do siebie z nieludzką gracją. Objął w pasie całując jej usta i sprawiając, że Eshte kolana zmiękły. - Wybacz, ale opanowanie świata… dla nas… wymaga subtelności z mojej strony. Ty jesteś moją ognistą zemstą, moją karzącą dłonią… ale podbój królestw wymaga nie tylko twojego ognia. Muszę więc cię opuszczać. Muszę zniżać się do knowań z ludzkimi magami.

A więc tak to było!
Jej biedactwu, najbardziej boskiemu ze wszystkich bogów, mieli czelność zawracać głowę jacyś prostacy paradujący w sukienkach! Aż krew zagotowała się w żyłach elfki na myśl o tak wielkiej bezczelności wobec miłości jej życia.
A może powodem tego zagotowania było ziszczenie się jej snów i pragnień, które nawiedzały jej głowę przez ostatnie miesiące i nareszcie urzeczywistniły się w postaci namiętnych pocałunków. Obejmowana Eshte napierała swym ciałem na mężczyznę opartego o mebel, inaczej groziłoby jej omdlenie z tej przyjemności uderzającej do głowy bardziej niż jakiekolwiek fajkowe ziele. On był jej jedynym środkiem odurzającym.

-Mmm.. -zamruczała odrobinę.. zamroczona dotykiem i smakiem Jego pocałunków. Koniuszkiem języka powoli oblizała swoje wargi. Żadne ciasto nie mogło się równać ze słodyczą ust jej ukochanego. Najchętniej i Jego pożarłaby swoimi pocałunkami.
-Mogłabym ich po prostu.. dla Ciebie spopielić, wiesz? Jednego po drugim, aż nie zostanie nawet jeden przemądrzały czarownik mogący męczyć Cię swoim gderaniem. Na pewno nie potrzebujesz słuchać jakichś tam byle ludzi. Jesteś ponad nimi -dłonie wsparła wygodnie na Jego torsie okrytym koszulą, dzięki czemu mogła ciekawskimi paluszkami wyczuć twarde mięśnie -Pomyśl ile tym sposobem zyskalibyśmy czasu tylko dla nas. A może znowu zacząłbyś mnie zabierać ze sobą, bym uprzyjemniała Ci dalekie podróże.

-Jesteś zbyt sławna Eshtelëo.
- jego dłonie też ślizgały się po jej ciele. Jedna obejmowała ją w pasie, druga muskając bok, szukała wygodnego szlaku do sekretu między jej udami. Już dawno odstawił pusty kielich, upajając się tylko słodyczą jej ust.- Wszędzie o tobie mówią z przerażeniem w głosie, podziwem. Jesteś sławna. I łatwo rozpoznawalna. A poza tym, nie chciałbym narażać cię na niewygody. Jesteś dla mnie zbyt cenna. A magowie… są mi potrzebni. Gdy przestaną być mi użyteczni, każę im skoczyć z jakiejś przepaści.

-Cóż mi po sławie, jeśli trzyma mnie tak daleko od tego co najważniejsze w mym życiu?
-westchnęła Eshte melancholijnie, ale szybko jej słowa zmieniły się w drżące tchnienie wyrwane z piersi uniesionych gorsetem. W towarzystwie tego ideału nie było miejsca na tak ponure emocje. Sam Jego głos rozganiał troski, sprawiał że szczęście i miłość wypełniały jej serce po same brzegi. Zaś Jego dotyk rozpalał w niej ogień jakże odmiennego rodzaju.

Zdołała postawić jeszcze jeden kroczek przed siebie, co zakończyło się uwięzieniem uda kochanka pomiędzy jej długimi nogami. Była teraz jeszcze bliżej niego, czuła na skórze ciepło Jego ciała przenikające przez ubrania. Opuszki jej palców prześlizgnęły się po szyi mężczyzny, a potem przesunęły się po doskonale wyrzeźbionej linii szczęki.
-A będę mogła popatrzeć jak skaczą? Uwieeeeeeeelbiam - przytuliła dłoń do Jego policzka i gorącym oddechem rozpieściła wargi -kiedy uwalniasz nasze królestwo od takiego robactwa. Jesteś wtedy tak cudownie bezwzględny.. -drapieżnym pocałunkiem wpiła mu się w usta pokazując jak bardzo, bardzo, bardzo, bardzo silnie działała na nią Jego władczość i potęga.

Na razie jednak jego plany uwalniały dotyczyły bardziej trywialnych rzeczy. Chwycił brutalnie za dekolt sukni, szarpnął i zerwał go z łańcuszka łączącego go z jej szyją, po czym mocnym ruchem w dół odsłonił piersi elfki. Kilkanaście lat temu, taka napaść oburzyłaby Eshte. Tyle starań tak szybko zniszczonych. Jednak teraz jęknęła z aprobatą poddając się drapieżnej pieszczocie dłoni ściskającej jej pierś, ustom wędrującym po szyi. Jej ukochany tracił coraz bardziej ogładę i dobre maniery. Co ją cieszyło, bo im bardziej bawił się jej ciałem, im bardziej z niego korzystał, tym dłużej był przy niej. A ona mogła się pławić w jego pięknie i charyzmie.

-Sama będziesz mogła ich zrzucać.- obiecywał, dłonią masując i ściskając te krągłości. Jej pan i władca, jej miłość, ofiara jej urody. Teraz wszak musiała tylko zadbać o to, by nie myślał o niczym innym poza jej chętnym i gorącym ciałem. Bo wszak niczego tak nie pragnęła jak jego miłości i uwagi.

Że też kiedykolwiek przyszła jej do głowy ta bzdurna myśl o zostaniu przez niego zastąpioną! Czy tak zachowywał się mężczyzna znużony swą kochanką? Czy pieściłby ją w tak żarliwy sposób, gdyby przestał jej pożądać? Nie i nie, chociaż jej usta chciały teraz szeptać pełne zadowolenia „tak, tak”.
Ależ była głupia. Głupia gąska. Może i napotkała problem w związku z urodzeniem mu upragnionego dzieciaczka, ale nadal była dla niego źródłem wielu rozkoszy, nadal pragnął jej zgrabnego ciała i prawdziwej przyjemności jaką mogło mu podarować. Uwielbiał każdy fragmencik skóry Eshte, a ona uwielbiała być przyczyną tego błysku w Jego świetlistych oczach.

Kolejnemu jej głośnemu tchnieniu towarzyszyło odrzucenie głowy w tyłu. Pstrokate włosy, jeden z tych nielicznych elementów łączących ją z dawnym życiem, spłynęły po karku i nagich ramionach w pełni obnażając wrażliwą szyję. I swe gibkie ciało wyginęła ku mężczyźnie, więc jej naprężone piersi wręcz same podsuwały mu się do pochwycenia w dłonie. Nie martwiła się zniszczoną suknią. Przy jego zachłanności nie warto było przywiązywać się na dłużej do ubrań. Ale nic to – On podaruje jej kolejne, które znów będzie rozrywał w szale namiętności.

Jej piersi tłamszone jego palcami, całowane, kąsane były ofiarą złożoną jego pożądaniu. Ofiarą złożoną jakże chętnie przez elfkę. Oczy Eshte zaszły łzami radości i szczęścia. A gdy je otarła dłonią, to zamiast kasetonów sufitu zobaczyła krzywe deski budy jej wozu.
Zamiast pięknej sukni kuglarskie szmatki.
Zamiast uwielbianego przez nią Pierworodnego…

-Ty nie żyjesz. Spopieliłam cię. - wyrwało się z ust elfki, gdy zdezorientowana rozglądała się po wozie wyrwanym z jej przeszłości…

MOMENCIK


Jakiej przeszłości?!


Przecież nigdy nie była fioletową harpią lepiącą się do Pierworodnego jak jakaś lubieżna ladacznica, bądź.. Paniunia.
Kuglarka próbowała rozeznać się w sytuacji i zrozumieć co się stało, acz… odpowiedź nasuwała się sama. To była JEGO wina. Choć pewnie będzie próbował jej wmówić, że jest inaczej. Thaanekryyst… siedział przed nią chowając jakąś fiolkę do kieszeni ukrytej w jego szacie.
-Jak dziecko… doprawdy. Nie można cię zostawić nawet na chwilę.- westchnął smętnie.

Eshte czuła się otępiała, jak gwałtownie wyrwana z głębokiego snu. Nie potrafiła zrozumieć co się stało. Przecież co dopiero była potężną Spopielaczką, Żywym Ogniem siejącym postrach we wszystkich królestwach i najpiękniejszą, najbardziej pożądaną kochanką Pierworodnego. Powinna skakać z radości, że zbudziła się z tego koszmaru, ale głównie czuła.. pustkę. To wszystko było takie prawdziwe. Dobrze pamiętała uczucia targające tamtą Eshte – całą jej wściekłość, ból złamanego serca, aż w końcu tak wielkie, wprost nieprawdopodobne szczęście na widok swego ukochanego. Szczególnie to ostatnie przyprawiło ją teraz o ukłucie.. chyba smutku. Zamrugała mocno.
Nagle podwinęła rękaw lewej ręki i z rozczarowaniem zobaczyła znajome blizny pokrywające skórę. Nie było już migoczących tatuaży. Potem niczego sobie nie robiąc z obecności Thaaneekryyyysta, który przecież mógł być tylko kolejnym wytworem jej odurzonej wyobraźni, kuglarka pochwyciła dłońmi za swoje piersi skryte pod lekkim gorsecikiem. Były na swoim miejscu, Pierworodny ich sobie nie zabrał na pamiątkę. Najgorsze było to, że ostatnie spędzone z nim chwile nadal były bardzo, bardzo żywe w myślach i na ciele elfki. Wspomnienie jego dotyku, a także własnego podniecenia, ciągle przyśpieszało jej oddech i malowało się rumieńcem na policzkach.

-Wszystko w porządku?- jej zachowanie wyraźnie zaniepokoiło Ruchacza, który zrobił się nagle czuły. Ale nie czułości kuglarka teraz potrzebowała. W każdym razie nie tego chciało jej ciało. Bądź co bądź Pierworodny rozpalił żar w jej lędźwiach i wraz ze wspomnieniami tamtej Eshte ów ogień tkwił w jej ciele. Zadrżała lekko z przyjemności, gdy czuła jak swoimi dłońmi ściska własny biust.

Ależ On się na nią patrzył swoimi pięknymi oczętami, nic więcej się wtedy nie liczyło. Może i miał całą armię kochanek gotowych spełnić każdą Jego zachciankę, ale to właśnie ona, Eshte, była dla niego tą najważniejszą i najpiękniejszą. To ją chciał widzieć i jej pragnął, żadnej innej. Wystarczyło jedno spojrzenie, uśmiech albo jej imię wypowiadane Jego anielskim głosem, by czuła się najszczęśliwszą kobietą chodzącą po tym świecie.
A teraz znów była kuglarką bez własnego zamku, za to w brudnych ubraniach, rozczochranych włosach i z wozem czekającym na posprzątanie. Zaś naprzeciwko niej nie siedział Najbardziej Boskich z Boskich, a.. Ruchacz. Jeszcze siedząca w niej Tamta Eshte wyraźnie żałowała tej zmiany.
Jednak obecna tutaj sztukmistrzyni Meryel potrząsnęła mocno głową, starając się wyrzucić z niej tamtą. Nie miała już miejsca na kolejną skrzywioną wersję siebie.

-Pierworodny jest chędożonym w rzyć gównojadem, który chce mnie dla siebie tylko po to, by zrobić ze mnie krowę rodzącą mu dzieci -wyrecytowała takim tonem głosem, jakby samą siebie próbowała przekonać do prawdziwości tych słów. Jednak rozbrzmiewające w myślach peany na cześć pięknookiego elfa ciągle budziły wątpliwości. Ciągle siedzące w niej pragnienie bliskości sprawiło, że podsunęła się bliżej czarownika.
-Prawda? -zapytała poszukując u niego potwierdzenia.

- No tak. Masz w sobie duży potencjał. Twoje i jego potomstwo byłoby wyjątkowo potężnymi magami. - potwierdził nieświadom jej rozterek Tancrist. - A to że jesteś piękna i zmysłowa, to jest miły dodatek do twoich pozostałych atutów.

Tamta była w pełni świadoma piękna i zgrabności swego ciała. Ochoczo wykorzystywała tę wiedzę w kuszeniu Pierworodnego ku sobie. I zwyciężała. Ale nie kuglareczka. Ona nie uważała się za uwodzicielkę i swe ciało postrzegała w innych kategoriach, głównie tego jak bardzo potrafi je powyginać. Na takie zadziwiająco milutkie określenia swej urody reagowała czerwienią obejmującą jej uszy. Zwykle też wiązało się to z uderzaniem pijanego intruza po łapach, albo przynajmniej zwyzywaniem go. Tym razem poprzestała na głośnym chrząknięciu i odwróceniu spojrzenia od czarownika.

-Widziałam go. I siebie -mruknęła najwyraźniej jeszcze trochę w szoku, bowiem bardziej z kłopotliwym zainteresowaniem niż wściekłością -Byłam najpiękniejszą i najpotężniejszą ze wszystkich jego kochanek. Siałam postrach, byle pstryknięciem spalałam w proch jego wrogów. Uczynił ze mnie swoją ognistą generał..
Jakoś niezbyt miała ochotę dzielić się z czarownikiem szczegółami swego.. ekhm, współżycia z Pierworodnym. Nie potrafiła ich całkiem od siebie odepchnąć, więc przenikały do ruchów jej ciała. Jak choćby do jednej dłoni, którą bezwiednie uniosła i opuszkami palców musnęła szyję co dopiero pieszczoną ustami pięknego gównojada. Aż się wzdrygnęła.

- Widziałaś swoją przyszłość. Możliwą przyszłość. Mało prawdopodobną co prawda. I taką do której nie zamierzam dopuścić.- wyjaśnił Tancrist obejmując elfkę ramieniem i tuląc ją do siebie. Tamta mroczna Eshte musiała jeszcze całkiem artystki nie opuścić, bo jej ciało przylgnęło do mężusia ocierając się o niego. Przyjemny dreszczyk przeszedł po ciele tancerki.
-Upaliłaś się ziołem przeznaczonym dla wieszczek. Stąd te wizje. Co cię podkusiło do palenia tych narkotyków? To nie są substancje służące do zabawy. - i oczywiście musiał ją skarcić, choć podobał się jej ten ton troski o nią w jego głosie. I usta… usta też miał ładne. Szkoda, że używał ich tak nieciekawej czynności jaką było gadanie.

-Potrzebowałam dodatkowej zachęty do posprzątania.. -odpowiedź elfki dobiegła gdzieś z okolic obojczyka czarownika, w który Eshte wtuliła swoją twarz. To tłumaczyło przytłumienie jej głosu. Eh, musiało nadal na nią działać to upalenie, skoro tak chętnie wtulała się w objęcia Ruchacza zamiast odepchnąć go od siebie i okrzyczeć. Znów bezczelnie wykorzystywał jej słabość, chociaż ona nie była tego świadoma. Jeszcze.
-W takim razie może powinnam jeszcze raz je wypalić, żeby zobaczyć inne moje.. przyszłości, co? -z tymi słowami rozpoczęła wędrówkę dłońmi po jego torsie. Uważnie oklepywała różne miejsca w poszukiwaniu poukrywanych kieszeni chcąc znaleźć tą jedną, do której schował mieszek z zielem -Na pewno w innej jestem sławną na całym świecie artystką, albo potężną czarodziejeczką, lub królową z własnym zamkiem..

- Nie powinnaś… zresztą nie wiadomo co zobaczysz. Nie jesteś wieszczką. Nie szkoliłaś swojego umysłu. Możesz popłynąć prądem czasu, w rejony których nie chcesz zobaczyć. A już z pewnością nie potrzebujesz znów kolejnej wizji siebie.
- mruknął jej mężuś głaszcząc ją po głowie. - Powinnaś odpocząć i zrelaksować się. I… co robisz?
No właśnie… co robiła lewą dłonią, gdy schodząc po jego ciele za nisko i sięgając palcami pod tkaniny, dotknęła skórę męskiego pośladka? Do licha! Ciężko było znaleźć cokolwiek w jego szatach, a co gorsza… czuła wyraźnie kojący zapach jego pachnideł. I przez to czuła się bezpiecznie i miło. Tu żaden Pierworodny gównojad nie był w stanie jej dopaść.

-Nic.. niczego nie szukam.. -odpowiedziała mocno rozkojarzona elfka. Ścisnęła jeszcze raz, a potem cofnęła ręce i wyprostowała się. Siedząc naprzeciwko Thaaneeekryyysta przechyliła się niebezpiecznie do przodu, niczym jeden z tych znanym wszystkim pijaczków, co do zawsze nachyla się zbyt blisko do rozmowy i owiewa drugą osobę zapachem swojego śmierdzącego oddechu. Pewno i z jej ust czuć było całe to wypalone ziele.
Wesoły uśmieszek zaigrał w kącikach jej warg -A wiesz, że jak byłam Tamtą Eshte to miałam na skórze takie same tatuaże jak Ty? Ale moje pokrywały tylko jedną ręką, nie całe ciało..

-To miło, ale osobiście nie polecam…
- odparł Tancrist podwijając rękaw szaty i po zdjęciu żelaznego karwasza z umieszczonymi w nim mlecznymi klejnotami odsłonił pokrytą wijącymi się tatuażami rękę. - Nakłuwano skórę bardzo głęboko, by połączyć magiczny barwnik z moimi nerwami. Było to bardzo bolesne przeżycia, istna kilkugodzinna tortura. Dobrze że nie miałaś wizji, kiedy ci ten tatuaż na ręce robiono.

Eshte nie była najlepiej wychowaną kuglarką czy nawet elfką chodzącą po tym świecie, dlatego zupełnie bez pytania ujęła w dłonie przedramię mężczyzny, by wprost z dziecięcą ciekawością przyjrzeć się tatuażom na jego skórze. Koniuszkami palców powiodła po błękitnej ścieżce.
-Wy magowie to się przed niczym nie cofniecie byle tylko strzelać bardziej kolorowymi fajerwerkami, co nie? -stwierdziła kwaśno, jak zawsze nie potrafiąc zrozumieć dziwacznych zwyczajów magów, szlachciurków i ludzi -Ale ładnie na mnie wyglądały.. -kciukami przetarła malunki na wewnętrznej stronie jego przedramienia. Przy innej okazji poznała ( a raczej sobie wymyśliła ) słowa mocy oświetlające Thaaneeekryyysta, więc i tym razem wypowiedziała je głośno -Zaświeć się.

Tatuaże czarownika rozbłysły niebieskim światłem mieniąc się w oczach kuglarki.

- Nie każdy ma tak duży potencjał jak ty.- mruknął czarownik, a jego usta muskać zaczęły czubek ucha wtulonej w niego elfki, wprawiając jej serce w przyjemny trzepot.- Te tatuaże pomagają mi mój potencjał skupić bardziej i wykorzystać lepiej.
Niełatwo było skupić się na jego słowach, gdy łajdak wykorzystywał jej własne ciało przeciw niej. Pieszczoty na jej szpiczastym uchu przynosiły ciału Eshtelëi przyjemne doznania i w dodatku artystka czuła się… kochana.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 27-08-2019, 02:42   #110
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
O dupa blada” - wyrwało się jej myślom, nie pierwszy i nie ostatni raz kiedy została postawiona w obcej dla siebie sytuacji. Tak samo zareagowała pierwszy raz widząc Pierworodnego, nagi i niespodziewanie umięśniony tors Thaaneekryyysta, jak i budząc się po dwóch dniach odchorowywania jadu gremlina. Kopiasta górka wypalonego ziela działała na nią otępiająco na jej wybuchowy charakterek.

-Nie myśl sobie, że świeceniem i tym.. tym.. co teraz.. robisz.. -elfkę łatwo było zbić z tropu, a już tym bardziej jak się było świadomym jej słabości. A ten łajdak zdecydowanie zdążył je poznać. I teraz pod wpływem tych pieszczot Eshte przechyliła głowę ku jego ustom, tak jak pies nastawiający się do drapania za uchem. W próbie zaprotestowania stanowczo skrzyżowała ręce na piersiach, a raczej na tych wszystkich wisiorach i świecidełkach wiszących pomiędzy nimi -No.. nie myśl sobie, że.. wykręcisz się od sprzątania..

- Do licha… rozgryzłaś mnie
.- mruczał cicho czarownik, pomiędzy powolnymi muskaniem jej spiczastego ucha językiem. Leniwie muśnięcia, rozgrzewały jej krew przypominając o tych wszystkich pieszczotach jakie od niego zaznała.- Taaak bardzo mi się nie chce sprzątać Eshte… już bardziej wolę sprawiać ci przyjemność buziakami.
Potem jednak dodał poważnie.- Dowiedziałem się czemu zostaliśmy zaatakowani. Dobra nowina to taka, że to nie Pierworodny. Niestety to jedyna dobra wiadomość. Pozostałe są tylko złe.

-Taaaaa...?
-mruknęła Eshte niezbyt zaskoczona jego słowami. Bądź co bądź rzadko kiedy się zdarzało, aby rozmowy bogato urodzonych panów kończyły się dla niej korzystnie. W rozleniwieniu przymknęła oczy, jednocześnie wzdychając ciężko -Co tym razem? Szlachciurkom udało się zrzucić na mnie całą winę za ten atak? W drodze do tatusia Paniunia się potknęła i powiedziała, że to ja ją popchnęłam? Pan hrabia wyrzuca nas z tego swojego orszaku? A może chcą mnie zostawić leśnym dzikusom?

- Tak… Henrietta próbowała przekonać innych, że jesteś szpiegiem Balaerthona, ale na razie nie udało się jej nikogo przekonać. Choć… niewątpliwie zasiała ziarno wątpliwości.
- zaczął wyjaśniać czarownik nie przerywając rozpraszającej przyjemnej pieszczoty na uchu elfki.- Na ziemiach Eishadaell, w Puszczy Lodowego Jeziora toczy się elfie powstanie przeciwko rządom hrabiego. I to powstanie zaczyna rozlewać się na wioski i miasta… szczególnie miasta, w których to elfie społeczności są dość liczne. Hrabia więc w odpowiedzi zaczął krwawo dusić bunty i nakładać na długouchą społeczność ograniczenie możliwości podróżowania po swoim hrabstwie… co wywoływało kolejne protesty i wrogość… i… dowiedziałem czemu jedziemy do jego zamku. Nasz gospodarz uznał, że dalsze ciśnięcie twojej rasy może doprowadzić do masowego powstania. I chce złagodzić represje, choć tylko dla elfów lojalnych wobec niego… a ty i elfia kapłanka jesteście, cóż… przykładem dla miejscowych członków twojej rasy. - czarownik uśmiechnął się ironicznie i dodał przesadnie entuzjastycznym głosem.- Patrzcie moi poddani, jak szanowana i ceniona jest elfka, która przestrzega i lojalnym poddanym! I was to może czekać, jeśli odwrócicie się od Balaerthona i jego ruchawki!
Wzruszył ramionami.- Jakiekolwiek są jego plany, to nie zmienia to faktu, że trolle zdołały ubić kilkoro wielmoży, zanim zostały zniszczone. I paru ich krewnych szuka… kozła ofiarnego dla swojej zemsty. Arissa jest nietykalna z racji swojego kapłańskiego statusu. Natomiast ty… niekoniecznie. Postaraj więc jutro nie rzucać się w oczy, dobrze?

To było wiele słów jak dla jednej kuglarki. Wiele nieznanych jej nazw, imion, określeń i szlachciurskich intryg, które wypełniły jej głowę prawie bezkształtnym bałaganem. Nie było zatem niczym zaskakującym, że przez dłuższą chwilę siedziała w milczeniu, a ponad zamkniętymi oczami jej brwi powoli przymarszczyły się w głębokim zamyśleniu.

-Arissa to jedno, ale skąd pomysł, żeby i ze mnie robić przykład? -zapytała z całkiem szczerym niezrozumieniem. Oczywiście była świadoma swej rasy, przecież nie była jakaś głupia, ale jakoś nie utożsamiała się z innymi spiczastouchami. Nie spotykała się z nimi w lasach na pogaduszki, a miastowe elfy za bardzo kręciły tyłkami, by miała chcieć się z nimi zadawać. Tak właściwie, to łączyły ją z nimi tylko te długie uszy. Toteż cały ten pomysł hrabiego wydawał się Eshte całkiem absurdalny. Ale nagle pokiwała głową -Ah. Wśród tych elfów jest dużo kuglarzy i artystów, tak?

-Nie… w karawanie jest za mało elfów, by było na kogo zrzucić winę. Ktoś musiał powiedzieć buntownikom gdzie i kiedy uderzyć. Jakby było to takie trudne… wypatrzyć olbrzymią powolną karawanę i wpaść na pomysł, by uderzyć na nią, gdy uwaga strażników będzie skupiona na występach artystów dla wielmoży zamiast na otaczającym nas lesie.
- odparł sarkastycznie Tancrist głaszcząc elfkę po głowie. Było miło, ciepło i miękko… i lekko podniecająco, gdy usta Ruchacza muskały jej ucho.- Ale niektórym nie wystarczy zabicie trolli, zwłaszcza jeżeli sami do zabijania trolli nie przyłożyli ręki.

-A może rzeczywiście jest jakaś zdrajczyni, tak jak Eshte sugerowała? Czekająca na to by zdradziecko wybić zdradliwe ostrze zdrady i podłości w nasze plecy? Może powinniśmy ją poszukać? Albo jego?
- zaproponowała dotąd milcząca Trixie, za to bardzo podekscytowana. A czarownik spojrzał na kuglarkę oczekując od niej wyjaśnień… chociaż to nie ona zaczęła paplać jak najęta.

Czując na sobie ten natarczywy wzrok, Eshte powoli uniosła powieki i spojrzała fiołkowymi oczami na czarownika.
-No.. przecież to właśnie ten powód, dla którego nie możemy rozpowiadać o naszym ostatnim spotkaniu z Pierworodnym, nie? -mówiła takim tonem, jak gdyby to wcześniej już dogadali i teraz zapominalski czarownik zmuszał ją do powtarzania wszystkiego -Bo może wśród tych wszystkich szlachciurków, artystów i służby jest jeszcze jakiś jego kochaneczek, który mógłby zechcieć pomścić lśniące włosy swego Najbardziej Boskiego z Boskich - ten wątpliwej jakości przydomek sam wymknął się spomiędzy warg elfki, która skrzywiła się mocno -Ale przecież nikt nie byłby na tyle szalony, aby w tym celu wysyłać za mną całą armię elfów i trolli..

Parsknęła śmiechem na taką niedorzeczność. Jednak to rozbawienie gwałtownie zamarło w jej gardle, bowiem przypomniała sobie zachowanie Tamtej Eshte, i to z jaką łatwością pojawiały się w jej głowie mordercze myśli. Była gotowa zrobić wszystko dla swego, uh, ukochanego. Kuglarka wzdrygnęła się mocno, aż rozdzwoniły się obwieszające ją świecidełka -Prawda?

- Niestety...nieprawda. Pierworodni bywają mściwi.
- z ciężkim sercem oświadczył czarownik i czule pogłaskał elfkę po włosach.- Ale akurat wątpię, by miał tu szpiega. Za mało czasu na zorgani…
- Mógł mieć już wcześniej jakieś tajnego agentkę lub agenta.- oceniła sytuację Trixie i zetknęła się z gromiącym ją wzrokiem czarownika, który uznał że powiedziała za dużo.
- Jestem tu i nie dam ci zrobić krzywdy. Nie martw się.- rzekł więc cicho do ucha Esthe.
I znów te czułości. Dużo ich było. Nie wiedziała co z nimi zrobić.

Było jej milutko, cieplutko, słodziutko i rzeczywiście czuła się.. bezpiecznie. Gdyby samotnie musiała mierzyć się z Pierworodnym, trollami, dzikimi elfami oraz żądnymi krwi szlachciurkami, to już dawno pakowałaby swoje rzeczy i nocą ruszyła w drogę jak najdalej od tego niebezpiecznego miejsca. A teraz.. nawet nie panikowała. Choć równie dobrze mogłoby to być spowodowane jej ogólną ospałością po wypaleniu wieszczego ziela.

-W mojej wizji nic nie wskazywało na to, by Pierworodny się na mnie mścił. Raczej przyszedł i sobie mnie po prostu zabrał -powiedziała w zamyśleniu powracając do tamtych chwil. Ale tylko na krótko, bowiem niezbyt miała ochotę znów przeżywać wszystkich szczegółów swego spotkania z lalusiem. Nadal uderzały ją gorącem prosto w twarz.
Odchrząknęła więc głośno i zaczęła wstawać. Trochę chwiejnie.

-Ale ja to bym najbardziej chciała wiedzieć, czy powiedziałeś Paniuni gdzie sobie może wsadzić te swoje oskarżenia. Jako mój mąż powinieneś pomagać mi w upilnowaniu mojej reputacji, nie? A ja nawet nie wiem kim jest ten cały.. -przymrużyła oczy próbując sobie przypomnieć imię wcześniej wypowiedziane przez czarownika. Jak zwykle na próżno -Baleron.

-Balaerthon… i też nie wiem kto zacz, poza faktem że jest przywódcą rebelii.
- westchnął szlachcic pozwalając jej wstać. - I tak. Stwierdziłem dobitnie, że moja żona jest niewinna. Ale jej akurat nie przekonałem - po czym gładko zmienił temat. - To zresztą nieważne… gdzie jest ów sztylet, który zmienił twoją dłoń w szponiastą łapę?

Stojąc Eshte powiodła wzrokiem najpierw w jedną stronę swego zrujnowanego królestwo na kółkach. Następnie przekrzywiła głowę, by zerknąć na majaczące na horyzoncie malowniczo kolorowe góry porozrzucanych materiałów. Wzruszyła ramionami. Czy Thaneeekryyyst naprawdę sądził, że po tej całej wizji ona pamięta gdzie rzuciła ten przeklęty przedmiot? Prędzej mogła mu powiedzieć, gdzie zostawiła teatralnie długaśną pelerynę Tamtej.
Bransolety głośno pozsuwały się po jej nadgarstku, kiedy buńczucznie oparła dłonie na biodrach i z góry spojrzała na czarownika.
-Jak posprzątasz to go znajdziesz – powiedziała z lisim uśmieszkiem.

- Na razie znalazłem dwa pierścionki na twoich palcach, które mi oddasz. - Thaanekryyst wyraził swoją “groźbę” bardzo niewinnym głosem. A wróżka dodała “konspiracyjnym szeptem” .- Mówiłam żeby je schować.
Choć akurat oboje słyszeli jej szept.

-Eshte… o ile stratę reszty biżuterii ich właściciele mogą przeboleć, to te dwa pierścionki są sygnetami rodowymi i jutro zacznie się przetrząsanie całego obozu w celu ich znalezienia. I nie chcemy… powtarzam...NIE CHCEMY… by je znaleziono u ciebie.- stwierdził stanowczo mężuś kuglarki.

-Ej, ej, ej -elfce wcale nie spodobało się to co słyszała z ust swych towarzyszy. A przecież podarowała im dach nad głowami! Cóż za niewdzięcznicy -To sikające po majtkach szlachciurki pogubiły całą swoją biżuterię. Gdybym jej nie pozbierała, to zostałaby rozgnieciona przez trolle albo skradziona przez leśne dzikusy. Więc wiesz.. wyrządziłam wszystkim przysługę
Wyciągnęła przed siebie ręce i palce mocno rozcapierzyła, by móc się dokładnie przyjrzeć każdemu uratowanemu przez siebie sygnetowi, pierścieniowi i obrączce -Poza tym jestem pewna, że większość tych świecidełek została mi rzucona na zakończenie mojego występu -wydęcie warg wskazywało na niemały wysiłek zachodzący w rozczochranej główce kuglarki -Tylko.. nie za bardzo pamiętam które..

-Z pewnością goście naszego gospodarza będą ci bardzo wdzięczni jeśli im oddasz wszystkie znalezione świecidełka. Acz ja przestanę cię męczyć za owe dwa męskie sygnety.
- odparł Ruchacz oczywiście wybierając najcięższe i najbardziej ozdobione szlachetnymi kamykami pierścienie, które… rzeczywiście nie pasowały do zgrabnych paluszków kuglarki.

Eshte wywróciła mocno ślepiami, ale łaskaaawie tym razem ku niemu wyciągnęła swe ręce. Skoro sam tak naciska na oddanie sygnetów ich właścicielom, to niech sam sobie je ściąga.




-Jeśli są do nich tak bardzo przywiązani, to może powinni ich lepiej pilnować, co? -burknęła jeszcze pod nosem. Ale zaraz w jej oczach gwałtownie rozbłysły iskierki i w pośpiechu przyjrzała się mężczyźnie, a potem jego najbliższym okolicom -A przyniosłeś wino? Miałeś przynieść dla mnie wino.

- Przyniosłem… cały bukłak. Ale chyba jesteś zbyt zmęczona, by się upijać.
- odparł ironicznie Tancrist pozbawiając zgrabne palce “żonki” dwóch sygnetów.
-Ja nie jestem.- zaoferowała się Trixie, gotowa poświęcić się zadaniu opróżnienia przynajmniej jednego bukłaka.

Eshte wyprostowała się dumnie, wypychając przy tym do przodu i unosząc do góry różne fragmenty swego ciała. Jak na przykład podbródek. Spoglądała to na drobną wróżkę, to na krnąbrnego mężczyznę.
-I ja i Trixie włożyłyśmy dzisiaj dużo wysiłku w zabłyśnięcie przed szlachciurkami. Każda z nas zasłużyła na kieliszek wina do uczczenia udanego wieczoru.
Albo może bukłaczek” - poprawiła się wesoło w myślach. Nawinęła na palec przesadnie długi łańcuszek jednego ze zdobnych naszyjników -A wiesz, że jakoś pomiędzy ubijaniem trolli, ratowaniem sikającej po nogach Paniuni i wkradaniem się na spotkania, nie miałeś jeszcze okazji powiedzieć nam jak bardzo Ci się podobał nasz pierwszy wspólny występ?

Nie musiała mówić nic więcej. Wystarczyło zerknąć w jej oczy, aby dostrzec jak lśnią ekscytującym, prawie gorączkowym zniecierpliwieniem i oczekiwaniem na wysłuchanie zachwytów nad swoim talentem. Mogli ją ludzie uważać za żonę, szpiega, kapłankę i kochankę, ale przede wszystkim była artystką spragnioną bycia podziwianą.

-Tak … twoje zgrabne nóżki i kuszące krągłości… wręcz wabiły do obłapiania. - stwierdził ironicznie czarownik. Ale zanim Eshte miała okazję się nadąsać, Tancrist pocałował czubek jej nosa. - To był imponujący pokaz magii i gibkości. Zachwycający i godny owacji na stojąco. I muzyka dobrze go komplementowała.

Trixie pokraśniała z dumy.
Zaś kuglarka przymarszczyła nos pod jego pieszczotą. Nie był to do końca tak kwiecisty i pokaźny podziw jakiego oczekiwała, ale też.. czegoż innego mogła się spodziewać po Ruchaczu? Czyż na balu w Grauburgu nie ślinił się na widok półnagich strzyg? Pewno te ich rozkołysane tańce stanowiły dla niego kwintesencję artystycznego kunsztu. Ale póki co jego słowa musiały jej wystarczyć. Oh, a te rumieńce na końcach jej uszu? Nic ważnego, pewno jeszcze ziele mieszało jej w głowie.

-Zatem sam przyznasz, że mamy za co wypić toaścik -błysnęła ząbkami w rozbrajającym uśmiechu, a potem w zafrapowaniu rozejrzała się po wnętrzu wozu. Zbliżyła się do przewróconego nieopodal stoliczka i postawiła go na nogi przy pomocy wprawnego kopnięcia. Można byłoby nawet pomyśleć, że w końcu zabrała się za sprzątanie, gdyby tylko za tym krzątaniem nie kryła się.. bardziej prozaiczna potrzeba.
Z kapelusza wyciągnęła tandetnie malowaną filiżankę, z glinianego kubeczka wysypała kolorowe guziki, a pod poduszką znalazła pokracznie rzeźbiony pucharek. Pochuchała, poprzecierała i były jak nowe. Swoim ubiorem Eshte rzeczywiście przypominała papugę, ale jej domek na kołach zdecydowanie był gniazdem złodziejskiej sroki.





Trzy razy odezwały się różnorodne stuknięcia, kiedy odstawiła naczynka na drewniany blat. Następnie wyciągnęła rękę ku Thaaaneekryyystowi i wypowiedziała kolejne z wielu, wielu znanych sobie magicznych słów -Daj.

- Tylko mi się tu nie spij. A jak spijesz nie wieszaj na mnie domagając całusów. A jak już zawiesisz, to rano nie oskarżaj o napaść.
- odparł ironicznie czarownik podając dziewczynie bukłak z winem.
I siadając przy stoliczku, podobnie jak wróżka. Skel'kel zaś zwinął się w kłębek zadowolony z tego, że wdychał drogi i rzadki rodzaj dymu.

Eshte była zbyt zajęta otwieraniem bukłaka by zareagować na zaczepkę mężczyzny, więc tylko prychnęła głośno pod nosem. Odpowiednio zareagowała dopiero po wypluciu korka z ust.
-”Nie oskarżaj o napaść, blah blah blah” - w karykaturalny sposób powtórzyła jego słowa, właściwie nawet się nie starając zabrzmieć podobnie. Raczej tym dziwnie niskim i jednocześnie skrzekliwym głosem roztaczała wizję typowego, wydelikaconego grubasa w jedwabiach i z sygnetami na palcach.
-Tylko trzy przekleństwa są w stanie zmusić mnie do takiego poniżenia -pochyliła się nad stolikiem i zaczęła rozlewać szkarłatny trunek. Na początek pucharek wypełniła winem trochę ponad połowę - Dzikun z tym swoim kręgiem, obudzona Pani Ognia i pyłek pewnych skrzydlatych istotek.. -bukłak zawisł nieruchomo ponad kwiecistą filiżaneczką, a fiołkowe oczy elfki zerknęły podejrzliwie na wróżkę -Ale przecież Trixie będzie uważała, żeby za bardzo nam nie wirować nad głowami, co?

- Acha… acha…
- potwierdziła bardka łakomie wpatrując się w kwiecistą filiżankę.- Zresztą jak jestem pijana nie mam sił, by latać.
-To co było przy maszynie do szy… zresztą nieważne.
- westchnął czarownik przyglądając się kuglarce.- To zapewne nie twoje zgrabne palce Eshtelëo, wodziły po moim tyłku przed chwilą. To musiała być jakaś inna elfka.

-Mhm, inna
-zgodziła się z nim obecna tutaj elfka nalewając do filiżaneczki wyraźnie mniej wina niż do wcześniejszego naczynka. Ale za to wyjątkowo hojnie zaczęła wypełniać gliniany kubełek, nie kryjąc się za bardzo z tym, dla kogo z ich trójki był on przeznaczony. Było w nim więcej szkarłatu niż w filiżaneczce, w pewnym momencie także więcej niż w pucharku.

-Pewno ta sama, co i Pierworodnego tak ochoczo macała. Znasz ją? -nie czekając na odpowiedź odłożyła bukłak, po czym objęła kubek dłońmi. Uniosła go bardzo ostrożnie, bacznie przyglądając się powierzchni wina niebezpiecznie falującej przy brzegach. Nie chciała uronić ni kropeleczki.

Odchrząknęła głośno, nim zaczęła mówić uroczyście -Za mój artystyczny geniusz i muzyczny talent Trixie. Za naszą cudownie rozpoczętą współpracę, która przyniesie nam bogactwo i sławę na ca-lu-śkim ś-wie-cie -już unosiła naczynko ku spragnionym ustom, lecz jeszcze się powstrzymała. Zerknęła krótko na czarownika, dodając -No, a Ty przyniosłeś wino -nieznacznie skinęła ku niemu kubeczkiem.

Tancrist ni słowem nie skomentował tego toastu, niemniej gdy tylko Trixie wypiła swoją porcję trunku podał jej zdobyczne pierścienie przykazując- Zgub je gdzieś dyskretnie w obozie.

Wróżka pochwyciła skarby i wyleciała zostawiając elfkę z jej “mężem”. I po chwili zrobiło się intymnie jakoś… byli sami, wino rozgrzewało krew i różowiło policzki. I przypominało Eshte te wszystkie gorące doświadczenia jakie dziś przeżyła. A to że czarownik rozkoszował się winem w milczeniu i widokami… nie pomagało. Ciężko było się na niego gniewać, gdy nic nie mówił. Za to przysiadał się bliżej i bliżej. Serce elfki biło coraz mocniej, atmosfera robiła się dziwnie duszna. Kuglarka przygryzając wargę pragnęła, aby stało się coś mogącego wyrwać ją z tego stanu zawieszenia.

Jak na przykład odgłos uderzenia pięścią w drzwi i znajomy kobiecy głos -Eshtelëo! Jak mogłaś nie powiedzieć mi, że jesteś częścią karawany!?

Coś takiego, ale nie TO!
Nie Arissa!

Pech chciał, że tuż przed momentem kuglarka po raz kolejny zanurzyła wargi w trunku, więc po zostaniu zaskoczoną nie tyle pukaniem do drzwi, co głosem przesłodkiej kapłaneczki, widowiskowo wypluła z siebie szkarłatną mgiełkę kropelek. Jakże dobrze, że Trixie nie siedziała już przy swojej filiżaneczce. Jakaż szkoda, że Ruchacz zdążył przysunąć się tak blisko Eshte.

Nieco, zdawałoby się, że drżącymi dłońmi odstawiła kubek na blat stoliczka. Wszelkie rumieńce spełzły z jej twarzy, jak gdyby za drzwiami czekał Pierworodny trzymający pod ramię Dzikuna, a ich jeszcze otaczało stadko półnagich strzyg i jadowicie śliniących się gremlinów. A przecież to była tylko niepozorna Arissa.
Obróciła się ku czarownikowi, jedną dłonią wczepiając się w rękaw jego sukieneczki. Zaś smukły palec wskazujący przyłożyła do swych warg w uciszającym geście. Może.. może jeśli nie będą się odzywać, to kapłanka pomyśli, że po prostu nikogo nie ma w wozie pomimo tych kilku zapalonych świec. Aaaaalbo, że kuglarka już śpi i..-nie, nie, nie! Wtedy ta rozbestwiona elfka mogłaby zechcieć wykorzystać okazję, żeby wślizgnąć się do łóżka sztukmistrzyni. Miała się zniechęcić, a nie rozochocić.

- Palemoniusie… czego ona nie otwiera? - zapytała Arissa waląc piąstką w drzwi tak mocno, że nieboszczyka by obudziła.
- Nie wiem Pani. Może śpi.- odezwał się Loczek.
- Bzdura, przecież widzę światło. Może… och… może jest konająca i potrzebuje mojej kuracji.- zaniepokoiła się fałszywa kapłanka.
- Jestem pewien Ari.. eeem szlachetna kapłanko Arisso, że niewątpliwie nie jest kon…- zaczął niziołek, ale elfka weszła mu w słowo. - Bzdura. Skoro się nie odzywa, to pewnie jest nieprzytomna i musimy ją ratować. Luarte, Guidoniusie, wyważyć mi te drzwi.

Wtulona instynktownie w milczącego i zaskoczonego Tancrista, kuglarka co prawda nie wiedziała kim są ci dwaj mężczyźni, ale pamiętała osiłków porywających ją na rozkaz Loczka. I pewnie to oni zaraz rozwalą drzwi do jej domku!
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172