Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-12-2018, 22:58   #315
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Marduk czuł jak w gardle rośnie mu trudna do przełknięcia kula. Orków było dużo - może nawet zbyt wielu dla tak wprawnego w zabijaniu sługi Protektora jak on. Na razie widział dokładnie sześciu, ale inne sylwetki kręciły się między chaszczami lub ukazywały w blasku ogniska płonącego na nieregularnej polanie. Do najbliższego orka miał raptem kilkanaście kroków.

Nagle spłynął na niego zimny spokój. Walki nie sposób było uniknąć, czy tego chciał czy nie. Nadarzała mu się niepowtarzalna okazja udowodnić fanatyczne oddanie Ojcu, udowodnić lub zginąć. Spokój zastąpiła mordercza nienawiść. Żądza wyrżnięcia zielonoskórego robactwa stłumiła instynkt samozachowawczy, tylko zwierzęca przebiegłość drapieżnika jeszcze się odzywała. Pochylony nisko Marduk cofnął się ostrożnie, chyłkiem, niczym wilk, by zyskać na czasie i przywołać komplet mocy bojowych, danych mu przez Stwórcę.
- Krew dla Ojca - wyszeptał.

Coś trzasnęło mu pod stopą i natychmiast przypadł do ziemi, kryjąc się za próchniejącą gałęzią i rachitycznymi paprociami. Dźwięk dodatkowo zaalarmował orków i młodzik zaklął w duchu. Nie było co się pieprzyć - musiał przyzwać łaski Ojca i stanąć do walki, więc jeszcze parę chwil, jeszcze parę chwil tylko…

- Ojcze Elfów, obdarz mnie cząstką Twego mistrzostwa... - mamrotał modlitwę, skulony, z Talonem w garści i ściskając w długich palcach symbol Protektora. Mordercza nienawiść paliła się w nim jasnym płomieniem, czekając na spuszczenie z łańcucha. Tam! Jeden z orków spoglądał w jego stronę i rycząc coś w swej plugawej mowie wskazywał go pobratymcom. Dzieci Gruumsha runęły z wyciem na syna Corellona. Marduk zmusił się do spokoju i dokończenia modlitwy, tłamsząc instynktowne reakcje na widok masywnych, pokracznych goblinoidów brnących przez gąszcz w jego stronę.
- … we wszystkim co Twe święte dłonie i umysł podejmą!

Ciężki miecz pierwszego zielonoskórego świsnął w kierunku jego głowy a Talon śmignął i krzesząc iskry zmienił kierunek ciosu - niewiele, ale wystarczająco by stal minęła bronioną czepcem głowę Marduka. Młodzik cofnął się o krok w stronę pnia drzewa, by chronić plecy. Żądza zabijania narastała i paliła go niczym kwas, ale jeszcze moment, jeszcze jedna łaska Corellona...

- Ojcze mój, użycz mi swej boskiej mocy na zgubę Twych nieprzyjaciół! - krzyknął, wypluwając nitki śliny przez wykrzywione w grymasie nienawiści usta.

Ork wyprowadził kolejny cios, chłopak uskoczył i puklerzem zablokował uderzenie innego przeciwnika, w chwilę później krzyknął z bólu gdy masywny topór walnął go w żebra. Zielonoskóry z lewej zamachnął się włócznią, pośliznął, a ciężki pocisk poszybował w krzaki, kolejne ciosy mijały kapłana albo ześlizgiwały się po klindze Talona. Delimbiyra zwijał się w unikach ale czekał na okazję do kontrataku i ta nagle nadeszła!

- Krew dla Ojca! - Marduk wyryczał orkom wyzwanie w twarz. Skazał ich na śmierć i rzucił się na nich, z nienawiścią godną demona i fanatyzmem zeloty.
Nienawidź ich całym sercem i nienawidź ich całą duszą, zabijaj i zabijaj i zabijaj i zabijaj aż żaden więcej nie zostanie na powierzchni tej ziemi! Chwała Mu, krew dla Niego i śmierć w Jego imieniu! - wersety ze skradzionej książki płonęły w umyśle kapłana, słowa tego wcześniejszego Marduka-pogromcy demona rozpalały agresję i niepohamowaną żądzę mordu w jego potomku.

Talon śmignął i zagłębił się prosto w pachę orka unoszącego dwuręczny miecz, wyszedł w deszczu śmierdzącej krwi a zielonoskóry runął niczym pień ściętego drzewa. W ułamek sekundy później miecz rozciął ramię tego który tak dotkliwie zranił kapłana i ork zatoczył się w tył, nagle poszarzały z bólu. Długi miecz i topór upuściły elfowi krwi z barku i boku, a pomiędzy gęstwą wrogów chłopak dostrzegł kolejne zwaliste sylwetki czterech zielonoskórych, podchodzących powoli.

Marduk ciął orka z mieczem w szyję, poprawił pchnięciem pod mostek i skupił się na odparciu gradu ciosów. Raniony wcześniej zielonoskóry bohatersko rzucił się na niego i wywrócił jak długi, a gdy się podnosił Delimbiyra rąbnął z góry i rozpłatał go niemal na pół.
- Krew dla Ojca! - warknął przez zakrwawione wargi. Jakby w odpowiedzi za rozstawionym w wachlarz drugim rzutem goblinoidów pojawiło się dwóch następnych orków, ale Marduk nie miał czasu im się przyglądać. Okazja pojawiła się za chwilę.

Zionący fanatyczną nienawiścią kapłan wypatroszył orka dzierżącego długi miecz, rozciął udo drugiemu i pozostawił ich na ziemi, krwawiących jak zarzynane wieprze. Ostatni odważnie i na próżno machnął toporem, jakby nie widząc stosu trupów rozrzuconych wokoło elfa. Jego kompani już ruszyli na Delimbiyrę, ale ryk ogromnego orka zatrzymał ich w pół kroku.



Zdyszany Marduk spojrzał na olbrzyma, dygocząc od adrenaliny i żądzy mordu.
- No chodź, ścierwo! - krzyknął w odpowiedzi na wyzwanie. Orczy czempion przeciw elfiemu wybrańcowi, czego syn Corellona mógł chcieć więcej? Ork z pokręconą lagą warknął do zbrojnego, ten odszczeknął coś, co sprawiło że ork z lagą wzruszył ramionami i dotknął towarzysza, a widoczna między fragmentami zbroi skóra tego ostatniego nagle zbrązowiała i stwardniała niczym kora dębu. Oczy Marduka zwęziły się na ten widok.


Ork z lagą był jakiegoś rodzaju czaromiotem - szamanem, druidem, wiedźmakiem - jak zwał tak zwał. Mróz przebiegł Marduka, ale zaraz fanatyzm wyparł niepokój.
- Rozedrę wasze ciała i wdepczę je w pył - warknął. Czekał, z dłońmi na rękojeści Talona i gotowy do morderczego kontrataku, w którym celował. Orkowie podeszli, ale tylko po to by, mając się na baczności, odciągnąć trupy i konających towarzyszy. Olbrzym jeszcze przez parę chwil wprawiał się w furię nim z rykiem rzucił się na elfa! Ten z warkotem postąpił o krok, ustawiając się tak by mieć cały czas oko na szamana… i wolną drogę do niego. Ogromny ork runął na niego z łoskotem i świstem dartego ostrzem powietrza. I pośliznął się na zalanej krwią ziemi, a toporne ostrze zatoczyło bezsilny łuk. Szybkimi jak myśl ciosami Marduk rozpłatał mu łydkę i pierś, upuszczając strumienie śmierdzącej juchy. Ale olbrzym z twardej gliny był ulepiony! Zamachnął się z rykiem, ale wiedziona mocarnymi łapskami klinga raz i drugi nie dosięgła ciała elfa, choć Marduk poczuł na twarzy powiew powietrza ciętego ostrzem. Sieknął Talonem wysoko, rozcinając czoło, a potem wbił klingę pod mostek, przebijając olbrzyma na wylot. Odskoczył, a ork zwalił się na ziemię bez życia, wstrząsając okolicą.

- Krew dla Ojca! - krzyk zabójcy zmieszał się z wrzaskami zaskoczonych i zdetonowanych zielonoskórych. Euforia przepełniła Marduka. Na krótko. Szaman zorientował się że to nie przelewki i wyskandował gardłową litanię, a jego parszywemu charkotowi zawtórowało wycie powietrza dartego ognistą kulą.

Świat eksplodował w płomieniach, ale gdy dym się rozwiał Marduk stał na równych nogach, a na ten widok orkowie czym prędzej cofnęli się ku szamanowi, nadstawiając ostrzy. Marduk zawarczał z furią. Dzieci Gruumsha obleciał strach? Syn Corellona miał zamiar pokazać im co to przerażenie, a oparzenia tylko podsyciły jego żądzę mordu.

I wtedy popełnił błąd. Zamiast od razu wyeliminować pozostałości bandy, pozwolił by ból i słabość ciała pokierowały jego poczynaniami, uległ instynktownej potrzebie uleczenia najgorszych obrażeń. Stuknięciem obcasów dezaktywował magię butów, słowem rozkazu przywołał moc niewidzialności i miast gnać ku orkom cichcem ruszył po okręgu, chcąc zajść zielonoskórych od tyłu.

Błąd, bo orkowie zmysły mieli wyczulone jak zwierzęta. Szaman z trudem bo z trudem, ale zlokalizował go mimo przerażonego pytlowania pobratymców. Kolejna inkantacja nie musiała być specjalnie dokładnie wycelowana, i tak spełniła swoje zadanie.

Potężny huk i fala uderzeniowa ogarnęły Marduka i cisnęły jak piórko w tył, aż grzmotnął o pień i runął na ziemię. Ogłuszony i obolały, kurczowo ściskał rękojeść miecza i zaciskał zęby by powstrzymać jęk bólu. Gdy płuca zaczęły na powrót pracować wykrztusił słowa własnej modlitwy.
- Ojcze Elfów, obdarz mnie łaską uzdrawiania ran ku chwale Twego imienia - wychrypiał, skulony obok drzewa. Wolną ręką wymacał kawałek gałęzi i machnął nim w bok, bez celowania, byle tylko odwrócić uwagę zielonoskórych.

Hałas wywołany rzuconą szczapą wywołał poruszenie wśród orków, ale szaman kilkoma słowami osadził je na miejscu. Marduk pojął, że ma do czynienia ze znacznie bardziej inteligentnym osobnikiem niż średnia tej rasy; nic zresztą dziwnego, skoro posługiwał się magią. Dość zaawansowaną, co elf odczuł na własnej skórze. Zresztą po tym jak Delimbiyra wyrżnął pół plemienia, oddziału czy co to to było nie dziwiota, że czaromiot nie chciał rezygnować z osłony, jaką dawała mu resztka pobratymców. Goblinów nie można było liczyć; skulone na przeciwległym krańcu obozowiska wyglądały jakby zaraz miały dać dyla.

Tymczasem szaman się nie podawał. W tej rasie rządziło prawo silniejszego; wiedział, że jeśli teraz podda pola nie odzyska szacunku pobratymców. Wyskandował krótką inkantację i ku zaskoczeniu Marduka - który spodziewał się kolejnego ciosu magią - rośliny w najbliższej okolicy elfa oszalały, tworząc żywą, gęstą plątaninę. Kapłan szarpnął ze złością, ale ożywione rośliny trzymały mocno.

Siłą woli Marduk zdusił wściekłość i żądzę krwi, bowiem teraz musiał myśleć, tym bardziej że czuł, iż ochronna bariera wokół niego słabnie. Dotknął przedramienia, szukając podłużnych kształtów ukrytych w ochraniaczu, i wypowiedział słowo-rozkaz uaktywniające różdżkę. Jego przekrwione, obolałe oczy wpatrzone były z nienawiścią w grupę zielonoskórych.

Orki - jak to orki - ani myślały rezygnować. Może gdyby nie miały przywódcy rozpierzchły by się po rzezi, jaką urządził im elf, ale póki co chwyciły za leżącą na ziemi broń zmarłych kompanów i na oślep zaczęły ciskać w ożywioną roślinność w nadziei, że trafią niewidzialnego kapłana. Na rozkaz czaromiota gobliny zaczęły znosić z obozu włócznie; kilka z nich śmignęło niebezpiecznie blisko Marduka, który w tym czasie zabezpieczał się zaklęciami z kolejnych różdżek. Szaman nie rzucał żadnych czarów - czy wyczerpał mu się arsenał możliwości, czy używał osobistych inkantacji - tego złoty elf nie wiedział. Widział natomiast, że inwencja zielonoskórych jest spora; po kolejnej przebieżce służebne gobliny przyniosły długie liny z hakami, takie jakich Joris używał do wspinaczki. Kolejne rozkazy przywódcy sprawiły, że orki rozeszły się wokół pola objętego zaklęciem oplątania, rozhuśtując sznury, by następnie cisnąć je w stronę, gdzie jak przypuszczały, oplątany był znienawidzony elf. Rzecz jasna i te zostały pochwycone przez pnącza, lecz jedna z nich owinęła się wokół drzewa, przy którym stał Marduk, częściowo krępując mu ruchy. Kapłan nie miał innego wyjścia jak sięgnąć po miecz i rozciąć więzy, wskazując tym samym swoje położenie. Dzięki temu jednak mógł bez przeszkód operować bronią, by uwolnić się od więżących go pnącz i korzeni. Zielonoskórzy w podnieceniu wskazali na drzewo; ten i ów cisnął nawet nożem; jeden niegroźnie drasnął Mardukowi łydkę. Szaman wrzaskami pogonił gobliny, które dołączyły do otaczających plątaninę orków, rozdając im broń i prowizorycznie uzupełniając luki w “kordonie”.

Delimbiyra poruszył się dopiero gdy był w pełni gotów; wcześniej obserwował poczynania zielonoskórych wzmacniając ciało i umysł kolejnymi zaklęciami. Niechętne uznanie na widok pomysłowości orków walczyło z nienawiścią, a fakt że przez ich inwencję faktycznie znalazł się w kłopotach starał się przyjąć na zimno jako opłaconą daniną krwi naukę taktyki. Och, jak chętnie ujrzałby swych towarzyszy z lekcji szermierki w tej samej sytuacji!

Nie. Nie ujrzałby ich. Leżeliby już dawno martwi a zielonoskórzy ucztowaliby na ich wnętrznościach. Potrzeba było Marduka, Rozdzieracza Ciał, by przetrwać tę walkę. A on miał zamiar nie tylko przetrwać, ale wymordować wszystkich orków.

Ostrożnie zagłębił nienaturalnie ostrą klingę Talona w zrewoltowaną roślinność otaczającą go i zatoczył nią krąg wokół siebie, by oswobodzić się i ruszyć w stronę krańca kręgu z mieczem przed sobą w roli lemiesza czy maczety, wyżynając i rozpychając sobie drogę. Krew łomotała mu w skroniach a twarz miał wykrzywioną w grymasie morderczej furii.

Orki dość szybko zauważyły tworzoną przez elfa przecinkę; ten poruszał się dość wolno, gdyż magiczne rośliny nie dawały za wygraną. Skupione po stronie, w którą parł niewidzialny elf nastawiały broń. Marduk widział w ich oczach strach. Szaman również zmienił pozycję, nadal trzymając odpowiedni dystans.

Strach orków był niczym wino, doprawione odgłosami konania porąbanych w dzwona ich towarzyszy. Delimbiyra niczego bardziej nie pragnął jak objawić się im niczym anioł śmierci i wybić ich do ostatniego tam gdzie stoją, ale narzucił sobie dyscyplinę. Pierwszym celem był szaman, bo, zgodnie z dosłownie każdym traktatem o taktyce, czaromioci mieli największy i najbardziej przewidywalny potencjał do wyrządzenia szkody na polu walki. Dlatego gdy tylko ostatnie pnącza oderwały się od ciała i ubioru Marduka, ten skoczył w górę a niematerialne skrzydła rozwinęły się wokół niego i uderzyły powietrze. Z Talonem w rękach wzniósł się i skierował nad szamana, który w czasie gdy elf wyrąbywał sobie drogę ku wolnści przyzwał kostur z magicznej energii, a w jego dłoniach trzaskała kula ognia. Cóż, póki nie widział Marduka niewiele mu to dało, podobnie jak reszcie orków, które bezradnie cięły powietrze w okolicy, w której kapłan wydostał się z zasięgu czaru oplątania.

Talon głęboko wgryzł się w biceps szamana, ale to było za mało by położyć krzepkiego orka! Ten odpowiedział ciosami kostura, boleśnie raniąc elfa w udo. Ten zawył i pochylił się, łopocząc skrzydłami, by uniknąć rozdzierającej powietrze ognistej kuli która wystartowała z dłoni czaromiota. Za plecami słyszał rumor ciężkich buciorów gdy zielonoskórzy miażdżyli zarośla idąc szamanowi z pomocą. Rąbnął z góry, obierając na cel drugą rękę magika.

Trysnęła krew i szaman z otwartymi w szoku ustami osunął się na ziemię. Marduk zawirował i zamaszystym uderzeniem rozharatał bark najbliższego wojownika. Pozostali zatrzymali się, z głupawymi minami gapiąc się na rozpłatanego szamana. Gdy podnieśli spojrzenia kapłan był już między nimi, łopocząc skrzydłami i zabijając.

- Krew dla Ojca! - zawył.

Dwóch orków padło w tyle samo sekund, rozprutych potężnymi ciosami. Pozostali przy życiu wojownicy i goblińscy służący rozpierzchnęli się na różne strony. Marduk “wyłączył” magię butów i rzucił się w pościg, korzystając z tego że skrzydła niosły go z łatwością tam gdzie krzewy spowalniały zielonoskórych. Pościg nie był łatwy, ale Delimbiyra zarąbał większych xeno i spróbował tego samo z goblinami. Gałęzie chłostały go po twarzy, śnieg padał na głowę, któryś z goblinów wywalił się wcześniej w ognisko i kopciło niemiłosiernie prosto w oczy. Jak to pewien złośliwy bóg stwierdził: “biednemu zawsze wiatr w oczy”.

Marduk miał to gdzieś. Nienawiść i żądza mordu płonęły w nim jasno.

Jeden z zielonych szczurów schował się pod jodłą.

- Kici, kici… - rzucił szyderczo Marduk i spanikowany goblin wyprysnął spod gałęzi. Marduk dopadł go i przebił sztychem. Pozostałych zielonoskórych nie mógł już odnaleźć i z rozczarowaniem przerwał pościg, tym bardziej że rodowa moc już zanikała. Elf rozejrzał się błędnym wzrokiem, dysząc ciężko.
- Dzięki niech Ci będą, Ojcze - wyszeptał z pokorą. Nieposkromiona nienawiść w połączeniu z bojową sprawnością i niezachwianą wiarą dały mu zwycięstwo tam gdzie wielu innych zginęłoby marnie. Takie zwycięstwo wymagało odpowiedniego uhonorowania i Marduk uśmiechnął się i sięgnął po kukri. Podszedł do pierwszego ciała i złapał goblina za ucho. Kilkoma ruchami przeciął twardą chrząstkę, a potem to samo zrobił z drugim. Naszyjnik z uszu zielonoskórych miał się dziś wzbogacić o wiele nowych elementów.

Gdy podszedł do szamana i zaczął odżynać ucho, ten naraz odżył z bólu, zawył i nawet słabo sięgnął by powstrzymać elfa. Marduk uśmiechnął się i z sadystyczną przyjemnością kontynuował krwawe dzieło. Wrzaski szamana rychło ustały, a Marduk roztrzaskał mu twardą czaszkę głowicą kukri.
- Krew dla Ojca!
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline