Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-12-2018, 16:16   #311
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Kilka dni temu

Torikha ucieszyła się z zapłaty, którą dostała od sługi Omara. Oczywiście, że była w szoku, bo wszak nie przywykła, by ktokolwiek płacił jej w złocie lub wysyłał do niej posłańca z wykutymi na pamięć, oratorskimi podziękowaniami. Dlatego też bez słowa skinęła głową, dziękując strażnikowi i zaraz skryła się za drzwiami, czerwoniutka jak dorodna różyczka na całej twarzy. Sakiewka w jej dłoni była ciężka i dziewczyna, wyobrażała sobie w niej niebagatelne sumy, tym bardziej, że ostatnimi czasy, żyła na ciągłym minusie.

Usiadłszy przy stole, wysypała monety, by móc je przeliczyć. Nadzieje na wielkie bogactwo szybko prysły, gdy po blacie potoczyło się dwadzieścia złotych talarów. Cóż… czego się ona niby spodziewała? Figurki z diamentu?
Głupia… głupia, głupia, głupiutka.

Półelfka uśmiechnęła się do samej siebie, dziękując swej bogini za dar, który postanowiła przeznaczyć, na pokrycie medykamentów dla Phandalinczyków, jakie zamówiła w składzie. Tymczasem zabrała się do przyrządzenia skromnego śniadania.
Kurmalina nie bardzo przejmowała się swym potomstwem, toteż kapłanka nie miała oporów, by w końcu… po tych wszystkich dniach opiekowania się wrednym drobiem, zjeść upragnione, ulubione i długo oczekiwane JAJKO!
Melune wyjątkowo czuła się na fali. Nie tylko uratowała komuś życie, ale i zarobiła prawdziwie pieniądze, oraz zjadła królewską strawę. Jedyne czego jej do pełni szczęścia brakowało, to nie czego, a kogo - Jorisa.

Gdzie był myśliwy i co właśnie robił? Czy był bezpieczny, czy o niej myślał?
Nie planowała zanadto rozmyślać nad pytaniami, bo po pierwsze nie za bardzo miała jak uzyskać w tej chwili odpowiedzi, a po drugie… gdyby odpowiedź byłaby niezgodna z tą, którą życzyła sobie usłyszeć… nie za bardzo wiedziałaby co dalej ze sobą począć.
Zajęła się oporządzeniem domu i kapliczki, a gdy po południu dotarła karawana z Neverwinter. Kobieta poszła się popytać, czy wszystko u wszystkich w porządku, czy droga spokojna i czy nie wiedzą przypadkiem kiedy przyjdzie zima.
Nie - nie wiedzą. Może wkrótce, a może nie.

Wieczorową porą od pracy oderwał ją nagły raban jaki podniosła Turmalina. Kurzysko gdakało i awanturowało się jak niepyszne, wzbijając tumult kurzu z ziemi, próbując zademonstrować potęgę swoich skrzydeł, które mimo to nie pozwalały oderwać się jej od ziemi. Obiektem tej uwagi okazał się czarny ptak podobny do kruka, choć nieco od niego mniejszy i z nietypowym żółtym dzióbkiem. Przystanął sobie na strzesze chałupy i najwyraźniej niewiele sobie robił z napastniczki, o ile w ogóle ją zauważał. Pomijając fakt, że nie był to typowy mieszkaniec okolicznych łąk i lasów, już samo to było w sobie dziwne. Co więcej, ptak zdawał się przyglądać wyczekująco kapłance i przestępować z nogi na nogę... Na nogę, do której coś było uwiązane.

Krótka wiadomość nagryzmolona tak, że Kurmalina by się jej nie powstydziła głosiła:

„Druid rzyje. Garaele doglonda chorych. Nic poważnego. Widziano pół-elfa z bliznom przy Icespire. Kieś ruiny. Ide szukać. Kocham.
Dziubasek”


Autor wiadomości okrasił ją prostym rysunkiem przedstawiającym chyba... królika na króliku.

Rika spłonęła wielkim rumieńcem, przyciskając zwitek do piersi, głośno przy tym wzdychając. W końcu nie wytrzymała i kopnęła kuraka w zadek, by się w końcu przymknął, bo pobudzi wszystkie dzieci w okolicy. Kokoszka dziobła ją w nogawkę i zaczęła szarpać, by wyrazić swoją niechęć do dwunogiej i oskubanej perliczki, która nawet nie potrafiła upolować dla siebie dżdżownicy.
- Odczep się ode mnie ty czarci pomiocie - ofukała ją selunitka, trzepiąc nogą na lewo i prawo. Wtem naszła ją myśl, że może powinna odpisać. Pognała więc do domu, by wyszukać wolnego pergaminu i pióra. Skreśliła parę słów i wypadła na zewnątrz, ale skrzydlatego posłańca już nie było. Wydała z siebie cichy jęk zawodu, co kura skwitowała cichym „kokoko” i udała się do środka, dumnie kręcąc kuprem.

Tori zmięła odpowiedź w dłoni, po czym udała się w ślad za Kurmaliną, nadal przyciskając do piersi list, który zdąży tej nocy przeczytać jeszcze ze sto razy.

No nic… teraz pozostało tylko czekać.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 15-12-2018, 13:48   #312
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Kopalnia Phandelver
15 Marpenoth

Obudził się w południe, ciężko nazwać jego stan wypoczętym, ale już po chwili, gdy przypomniał sobie swoje odkrycie na nowo poczuł się bardzo pobudzony.

Skała w jakiś sposób wpływała na płomień. Stimy postanowił na próbę poprzystawiać do ognia inne magiczne przedmioty... tak, Trzewiczek miał pewność że skałą jest w jakiś sposób magiczna. Chciał wiedzieć, czy tylko skała wpływa na barwę, czy po prostu obecność magii.

Postanowił uporządkować swoje działania. Nie chciał się nigdy do tego przyznać, ale zawsze działał chaotycznie, a czarownik-rzemieślnik powinien być dobrze zorganizowany. Wyglądało na to, że osiadł w jednym miejscu bardziej na stałe, to i należało się umiejscowić. W dodatku było to bardzo obiecujące miejsce na przyszłość. Postanowił więc, że najbliższe dni, zamiast spędzać na oczekiwaniu na Marduka, Vinogli'ego czy Jorisa, poświęci na poznanie historii miejsca oraz rozkręceniu małego kramika. Nie wiedział jakie zarządzenia tu obowiązywały, toteż najpierw rozpytał krasnoludów jak to jest z handlem w kopalni. Miał już w głowie gotowy projekt szyldu.

Natomiast jeśli zjawi się Joris, spróbuje namówić go na poszukiwanie innego wejścia do ukrytych pieczar kopalni Phandelver. Jeśli to Marduk zjawi się pierwszy, poświęci czas na studiowanie ksiąg, jeśli Vinogli... to nie ma sensu nic planować.

 
Rewik jest offline  
Stary 19-12-2018, 09:18   #313
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Kopalnia Phandelver
15 Marpenoth

Trzewik wstał późno, ale z nową energią i pomysłami. Eksperymenty szybko potwierdziły, że jedynie skała nieznacznie wzmacnia płomień, inne magiczne przedmioty nie miały tego efektu. Nadal jednak nie był to efekt stały, a Stimy nie mógł sprawdzić co by się stało gdyby “napalił” żyłkowatą skałą w Kuźni Czarów. Cóż… nic straconego. Był pewien, że wcześniej czy później znajdzie sposób by dostać się do złoża.

Z historią kopalni niewiele wskórał. Rockseekerowie wiedzieli tyle co i Stimy, czyli to co przekazała mu drużyna. Wszystkie materiały historyczne z kopalni zebrał drow, po jego śmierci zaś trafiły do rąk… Marduka. Niziołek miał więcej niż jeden powód by zawrzeć ze złotym elfem bliższą znajomość. Czuł jednak, że na Delimbriyję zwykła trzewiczkowatość może nie wystarczyć, by dostał to, co chce. Musiał mieć jakiś plan.

Z braku alternatywy ‘Yol’ zajął się więc interesami. Krasnoludy jak to krasnoludy, we wszystkim wietrzyły zysk, toteż Gundren z miejsca zażyczył sobie procent od niziołkowego zarobku. Uczciwie jednak przyznał, że górnicy zarabiają zbyt mało by zakupić u Stimiego magiczne cacka. Nawet Rockseekerów nie było na nie stać; wszystkie oszczędności przeznaczyli na rozkręcenie kopalni. Nundro mruknął nawet, że liczyli na pomoc Turmaliny… gdyby ta nie została okradziona, oczywiście. Sama Turmi, ku zdumieniu niziołka, bardzo zapaliła się do pomysłu magicznego handlu. Przecież odkrywcy na pewno mają trochę złota; no i Phandalin niedaleko…
- Mogłabym rzeźbić w kamieniu i klejnotach, jestem w tym całkiem niezła, a ty byś to umagczniał i sprzedawał… Wiesz jakie by miało branie u damulek w Neverwiner? Jak sobie przypomnę ten alabastrowy posąg w pracowni tatulcia…
Turmalina pogrążyła się we wspomnieniach, których niepokojąco dużą część stanowiły górnicze katastrofy, a Stimy zamyślił się przypominając sobie swoją kaprawą figurkę golema. Może to nie był taki zły pomysł?


Góry Miecza
14 Marpenoth

Tymczasem w innej części Gór Miecza Joris cierpliwie czekał aż drzwi się dopalą, a dym wywietrzeje na tyle, żeby dało się wrócić do podziemi. Traperzy rozpalili ogień w sali z kominkiem i przyrządzili strawę z królika, którego Olaf ustrzelił zupełnym przypadkiem. Zrobiło się całkiem przytulnie; na pewno bardziej niż na zewnątrz, gdzie śnieg padał wielkimi płatami. Tropiciel czuł, że ukryte za chmurami słońce przesunęło się już znacznie w stronę zachodu i przyjdzie im nocować w tej dziurze. Na upartego dało się tam zaryglować, było sucho… Może to nie był taki zły pomysł?

Póki co pojadł, odsapnął, sprawdził dziury w odzieży wypalone przez magiczne zabezpieczenia, broń i ruszył w dół. Tym razem Ruda stanowczo odmówiła wspólnego zejścia, a i Jorisowi rzedła mina im głębiej się zapuszczał. Chusta na nosie trochę pomogła; no i przecież nie miał zamiaru tu mieszkać! Przyświecając sobie tarczą zagłębił się w nowo odkryty tunel. Ten był zupełnie naturalny, widać dawna strażnica czy też twierdza łączyła się z podziemiami. W swoim życiu Joris nie miał wiele do czynienia z podziemnymi kompleksami, nie licząc kopalni, toteż szybko poczuł się przytłoczony ilością ziemi i skał wokoło. Korytarz nie był szeroki, ot na dwóch chłopa, ale dość wysoki. Po jakimś czasie zaczęły pojawiać się odnogi, lecz tropiciel szedł “głównym” korytarzem, zwłaszcza po tym jak znalazł po drodze sparciały bukłak i kilka wypalonych pochodni. Widać ktoś tędy chadzał - czy mieszkańcy, czy uciekinierzy ze strażnicy, ciężko było rzecz. Teraz spod nóg uciekały mu tylko pająki i jakieś ślepe robale. Grunt, że był na dobrej drodze do… sam nie wiedział dokąd. Stracił już orientację zarówno w czasie, jak i przestrzeni.

Wreszcie usłyszał w oddali szum i poczuł świeższe powietrze. Najpierw ucieszył się, że dotarł do wyjścia, lecz powietrze było inne, bardziej wilgotne, a szum szybko przerodził się w szmer wody i Joris dotarł do kawerny, w większości wypełnionej wodą. Fosforyzujące mchy i grzyby pokrywały skały wokoło, dając dodatkowe światło. Fale jeziora leniwie odbijały się od brzegu, przy którym ktoś zbudował solidny pomost, taki do którego można by zacumować sporą łódź, czy nawet niewielki statek. Wokół leżały porzucone pochodnie, zetlałe szmaty, rozpadające się ostrza i inne porzucone śmieci. Między skałami po lewej utknęła łódka, choć trzeba by wejść do wody i podpłynąć kawałek by się do niej dostać.

Kawerna nie miała innego wyjścia - jedyne widoczne odnogi były wypełnione wodą, która wpływała lub wypływała z jeziora; z tej odległości ciężko było to ocenić.

 
Sayane jest offline  
Stary 22-12-2018, 11:33   #314
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Kopalnia Phandelver
15 Marpenoth

Żeby się wzbogacić trzeba zainwestować. To był przykra prawda, jaką Stimy rozumiał.

Potencjalnym sprzymierzeńcem w odkryciu tajemnicy kopalni Phandelver był elf, którego z jakiegoś powodu nie lubił, a może bardziej on nie lubił Trzewiczka? Teraz to nie miało znaczenia, bo i tak go tu nie było. Gdy nadejdzie czas wierzył, że profesjonalizm ich obu zwycięży i połączą siły. Żeby tak się stało będzie musiał zainwestować w to trochę wysiłku, ale się opłaci. Miał jedną kartę przetargową. Słyszał o słonecznym elfie to i owo i miał nadzieję, że wizja walki ze smokiem z jaskini zawróci mu w głowie. Był jednak pewien problem. Stimy był taaak bardzo niecierpliwy!

Póki co wolny czas spędził na urządzeniu swojego „mieszkanka” i przyozdobieniu w różne informacje handlowe. To działo się naprawdę! Otworzył sklep. Mały i bardziej prowadził go w celu zbierania zamówień, jak sprzedaży gotowych produktów od ręki, ale jednak...

Turmalina mogła mieć swoje pomysły, ale Trzewiczek wątpił, by ubogi krasnolud mógł kupić umagicznione klejnoty, choć był to dobry pomysł na przyszłość, gdy krasnoludy się wzbogacą. Był pewien że to mógłby być wspaniały prezent dla młodej krasnoludzkiej panny.


Niziołek brał akurat kąpiel gdy o tym myślał. Dawno tego nie robił, ale tutaj była taka miła ciepła woda. Rozmyślał o tym kiedy jego towarzysze wrócą ze swoich wypraw, jeżeli w ogóle wrócą, bo w zasadzie czy oni w ogóle chcieli wrócić? Stimy nie słuchał ich zbyt uważnie. Nie mógł czekać w nieskończoność. Myślał też, że w jakiś sposób jego bogactwo jest uzależnione od bogactwa obecnych tu krasnoludów. To było zaskakujące odkrycie.
~ Wszak im mniej mają oni tym ja powinienem mieć więcej... ale tak nie jest! Pieniądz musi krążyć!

Trzewiczek większość monet zdeponował w banku w obawie przed kradzieżą, ale wciąż dysponował niemałą sumką. Tylko to należało rozwiązać sprytnie.
~ Trzeba uzależnić ich większy zarobek od moich produktów. Są górnikami, więc należy umagicznić ich kilofy, zmniejszyć zużycie oliwy i usprawnić... transport urobku.

Niziołek w podnieceniu aż wyskoczył z naturalnej niecki z wodą.
~ Tak! Tak, tak! Ogień w kuźni do wzmocnienia kilofów! Koniecznie czasowo, by popyt nie zmalał! Dyski do usprawnienia transportu! Potrzebuję więcej minerału, a krasnoludy pieniędzy na start...

- ...EUUUREEKAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!



Mawiano później, że nagi niziołek wbiegł do swojego sklepu jak poparzony. Niektórzy śmiali się z tego, ale nie miało to znaczenia, wszak niziołek proponował godziwy zarobek. Ponoć chodziło o jakąś wyprawę do nieodkrytych pieczar kopalni. Zbierał chętnych krasnoludów do wyprawy zbrojno-górniczej w zamian proponując najszczersze złoto i jednorazową zniżkę na nowy typ kilofa, jaki zamierzał opatentować, jeśli tylko odnajdą to czego szuka.

 
Rewik jest offline  
Stary 22-12-2018, 22:58   #315
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Marduk czuł jak w gardle rośnie mu trudna do przełknięcia kula. Orków było dużo - może nawet zbyt wielu dla tak wprawnego w zabijaniu sługi Protektora jak on. Na razie widział dokładnie sześciu, ale inne sylwetki kręciły się między chaszczami lub ukazywały w blasku ogniska płonącego na nieregularnej polanie. Do najbliższego orka miał raptem kilkanaście kroków.

Nagle spłynął na niego zimny spokój. Walki nie sposób było uniknąć, czy tego chciał czy nie. Nadarzała mu się niepowtarzalna okazja udowodnić fanatyczne oddanie Ojcu, udowodnić lub zginąć. Spokój zastąpiła mordercza nienawiść. Żądza wyrżnięcia zielonoskórego robactwa stłumiła instynkt samozachowawczy, tylko zwierzęca przebiegłość drapieżnika jeszcze się odzywała. Pochylony nisko Marduk cofnął się ostrożnie, chyłkiem, niczym wilk, by zyskać na czasie i przywołać komplet mocy bojowych, danych mu przez Stwórcę.
- Krew dla Ojca - wyszeptał.

Coś trzasnęło mu pod stopą i natychmiast przypadł do ziemi, kryjąc się za próchniejącą gałęzią i rachitycznymi paprociami. Dźwięk dodatkowo zaalarmował orków i młodzik zaklął w duchu. Nie było co się pieprzyć - musiał przyzwać łaski Ojca i stanąć do walki, więc jeszcze parę chwil, jeszcze parę chwil tylko…

- Ojcze Elfów, obdarz mnie cząstką Twego mistrzostwa... - mamrotał modlitwę, skulony, z Talonem w garści i ściskając w długich palcach symbol Protektora. Mordercza nienawiść paliła się w nim jasnym płomieniem, czekając na spuszczenie z łańcucha. Tam! Jeden z orków spoglądał w jego stronę i rycząc coś w swej plugawej mowie wskazywał go pobratymcom. Dzieci Gruumsha runęły z wyciem na syna Corellona. Marduk zmusił się do spokoju i dokończenia modlitwy, tłamsząc instynktowne reakcje na widok masywnych, pokracznych goblinoidów brnących przez gąszcz w jego stronę.
- … we wszystkim co Twe święte dłonie i umysł podejmą!

Ciężki miecz pierwszego zielonoskórego świsnął w kierunku jego głowy a Talon śmignął i krzesząc iskry zmienił kierunek ciosu - niewiele, ale wystarczająco by stal minęła bronioną czepcem głowę Marduka. Młodzik cofnął się o krok w stronę pnia drzewa, by chronić plecy. Żądza zabijania narastała i paliła go niczym kwas, ale jeszcze moment, jeszcze jedna łaska Corellona...

- Ojcze mój, użycz mi swej boskiej mocy na zgubę Twych nieprzyjaciół! - krzyknął, wypluwając nitki śliny przez wykrzywione w grymasie nienawiści usta.

Ork wyprowadził kolejny cios, chłopak uskoczył i puklerzem zablokował uderzenie innego przeciwnika, w chwilę później krzyknął z bólu gdy masywny topór walnął go w żebra. Zielonoskóry z lewej zamachnął się włócznią, pośliznął, a ciężki pocisk poszybował w krzaki, kolejne ciosy mijały kapłana albo ześlizgiwały się po klindze Talona. Delimbiyra zwijał się w unikach ale czekał na okazję do kontrataku i ta nagle nadeszła!

- Krew dla Ojca! - Marduk wyryczał orkom wyzwanie w twarz. Skazał ich na śmierć i rzucił się na nich, z nienawiścią godną demona i fanatyzmem zeloty.
Nienawidź ich całym sercem i nienawidź ich całą duszą, zabijaj i zabijaj i zabijaj i zabijaj aż żaden więcej nie zostanie na powierzchni tej ziemi! Chwała Mu, krew dla Niego i śmierć w Jego imieniu! - wersety ze skradzionej książki płonęły w umyśle kapłana, słowa tego wcześniejszego Marduka-pogromcy demona rozpalały agresję i niepohamowaną żądzę mordu w jego potomku.

Talon śmignął i zagłębił się prosto w pachę orka unoszącego dwuręczny miecz, wyszedł w deszczu śmierdzącej krwi a zielonoskóry runął niczym pień ściętego drzewa. W ułamek sekundy później miecz rozciął ramię tego który tak dotkliwie zranił kapłana i ork zatoczył się w tył, nagle poszarzały z bólu. Długi miecz i topór upuściły elfowi krwi z barku i boku, a pomiędzy gęstwą wrogów chłopak dostrzegł kolejne zwaliste sylwetki czterech zielonoskórych, podchodzących powoli.

Marduk ciął orka z mieczem w szyję, poprawił pchnięciem pod mostek i skupił się na odparciu gradu ciosów. Raniony wcześniej zielonoskóry bohatersko rzucił się na niego i wywrócił jak długi, a gdy się podnosił Delimbiyra rąbnął z góry i rozpłatał go niemal na pół.
- Krew dla Ojca! - warknął przez zakrwawione wargi. Jakby w odpowiedzi za rozstawionym w wachlarz drugim rzutem goblinoidów pojawiło się dwóch następnych orków, ale Marduk nie miał czasu im się przyglądać. Okazja pojawiła się za chwilę.

Zionący fanatyczną nienawiścią kapłan wypatroszył orka dzierżącego długi miecz, rozciął udo drugiemu i pozostawił ich na ziemi, krwawiących jak zarzynane wieprze. Ostatni odważnie i na próżno machnął toporem, jakby nie widząc stosu trupów rozrzuconych wokoło elfa. Jego kompani już ruszyli na Delimbiyrę, ale ryk ogromnego orka zatrzymał ich w pół kroku.



Zdyszany Marduk spojrzał na olbrzyma, dygocząc od adrenaliny i żądzy mordu.
- No chodź, ścierwo! - krzyknął w odpowiedzi na wyzwanie. Orczy czempion przeciw elfiemu wybrańcowi, czego syn Corellona mógł chcieć więcej? Ork z pokręconą lagą warknął do zbrojnego, ten odszczeknął coś, co sprawiło że ork z lagą wzruszył ramionami i dotknął towarzysza, a widoczna między fragmentami zbroi skóra tego ostatniego nagle zbrązowiała i stwardniała niczym kora dębu. Oczy Marduka zwęziły się na ten widok.


Ork z lagą był jakiegoś rodzaju czaromiotem - szamanem, druidem, wiedźmakiem - jak zwał tak zwał. Mróz przebiegł Marduka, ale zaraz fanatyzm wyparł niepokój.
- Rozedrę wasze ciała i wdepczę je w pył - warknął. Czekał, z dłońmi na rękojeści Talona i gotowy do morderczego kontrataku, w którym celował. Orkowie podeszli, ale tylko po to by, mając się na baczności, odciągnąć trupy i konających towarzyszy. Olbrzym jeszcze przez parę chwil wprawiał się w furię nim z rykiem rzucił się na elfa! Ten z warkotem postąpił o krok, ustawiając się tak by mieć cały czas oko na szamana… i wolną drogę do niego. Ogromny ork runął na niego z łoskotem i świstem dartego ostrzem powietrza. I pośliznął się na zalanej krwią ziemi, a toporne ostrze zatoczyło bezsilny łuk. Szybkimi jak myśl ciosami Marduk rozpłatał mu łydkę i pierś, upuszczając strumienie śmierdzącej juchy. Ale olbrzym z twardej gliny był ulepiony! Zamachnął się z rykiem, ale wiedziona mocarnymi łapskami klinga raz i drugi nie dosięgła ciała elfa, choć Marduk poczuł na twarzy powiew powietrza ciętego ostrzem. Sieknął Talonem wysoko, rozcinając czoło, a potem wbił klingę pod mostek, przebijając olbrzyma na wylot. Odskoczył, a ork zwalił się na ziemię bez życia, wstrząsając okolicą.

- Krew dla Ojca! - krzyk zabójcy zmieszał się z wrzaskami zaskoczonych i zdetonowanych zielonoskórych. Euforia przepełniła Marduka. Na krótko. Szaman zorientował się że to nie przelewki i wyskandował gardłową litanię, a jego parszywemu charkotowi zawtórowało wycie powietrza dartego ognistą kulą.

Świat eksplodował w płomieniach, ale gdy dym się rozwiał Marduk stał na równych nogach, a na ten widok orkowie czym prędzej cofnęli się ku szamanowi, nadstawiając ostrzy. Marduk zawarczał z furią. Dzieci Gruumsha obleciał strach? Syn Corellona miał zamiar pokazać im co to przerażenie, a oparzenia tylko podsyciły jego żądzę mordu.

I wtedy popełnił błąd. Zamiast od razu wyeliminować pozostałości bandy, pozwolił by ból i słabość ciała pokierowały jego poczynaniami, uległ instynktownej potrzebie uleczenia najgorszych obrażeń. Stuknięciem obcasów dezaktywował magię butów, słowem rozkazu przywołał moc niewidzialności i miast gnać ku orkom cichcem ruszył po okręgu, chcąc zajść zielonoskórych od tyłu.

Błąd, bo orkowie zmysły mieli wyczulone jak zwierzęta. Szaman z trudem bo z trudem, ale zlokalizował go mimo przerażonego pytlowania pobratymców. Kolejna inkantacja nie musiała być specjalnie dokładnie wycelowana, i tak spełniła swoje zadanie.

Potężny huk i fala uderzeniowa ogarnęły Marduka i cisnęły jak piórko w tył, aż grzmotnął o pień i runął na ziemię. Ogłuszony i obolały, kurczowo ściskał rękojeść miecza i zaciskał zęby by powstrzymać jęk bólu. Gdy płuca zaczęły na powrót pracować wykrztusił słowa własnej modlitwy.
- Ojcze Elfów, obdarz mnie łaską uzdrawiania ran ku chwale Twego imienia - wychrypiał, skulony obok drzewa. Wolną ręką wymacał kawałek gałęzi i machnął nim w bok, bez celowania, byle tylko odwrócić uwagę zielonoskórych.

Hałas wywołany rzuconą szczapą wywołał poruszenie wśród orków, ale szaman kilkoma słowami osadził je na miejscu. Marduk pojął, że ma do czynienia ze znacznie bardziej inteligentnym osobnikiem niż średnia tej rasy; nic zresztą dziwnego, skoro posługiwał się magią. Dość zaawansowaną, co elf odczuł na własnej skórze. Zresztą po tym jak Delimbiyra wyrżnął pół plemienia, oddziału czy co to to było nie dziwiota, że czaromiot nie chciał rezygnować z osłony, jaką dawała mu resztka pobratymców. Goblinów nie można było liczyć; skulone na przeciwległym krańcu obozowiska wyglądały jakby zaraz miały dać dyla.

Tymczasem szaman się nie podawał. W tej rasie rządziło prawo silniejszego; wiedział, że jeśli teraz podda pola nie odzyska szacunku pobratymców. Wyskandował krótką inkantację i ku zaskoczeniu Marduka - który spodziewał się kolejnego ciosu magią - rośliny w najbliższej okolicy elfa oszalały, tworząc żywą, gęstą plątaninę. Kapłan szarpnął ze złością, ale ożywione rośliny trzymały mocno.

Siłą woli Marduk zdusił wściekłość i żądzę krwi, bowiem teraz musiał myśleć, tym bardziej że czuł, iż ochronna bariera wokół niego słabnie. Dotknął przedramienia, szukając podłużnych kształtów ukrytych w ochraniaczu, i wypowiedział słowo-rozkaz uaktywniające różdżkę. Jego przekrwione, obolałe oczy wpatrzone były z nienawiścią w grupę zielonoskórych.

Orki - jak to orki - ani myślały rezygnować. Może gdyby nie miały przywódcy rozpierzchły by się po rzezi, jaką urządził im elf, ale póki co chwyciły za leżącą na ziemi broń zmarłych kompanów i na oślep zaczęły ciskać w ożywioną roślinność w nadziei, że trafią niewidzialnego kapłana. Na rozkaz czaromiota gobliny zaczęły znosić z obozu włócznie; kilka z nich śmignęło niebezpiecznie blisko Marduka, który w tym czasie zabezpieczał się zaklęciami z kolejnych różdżek. Szaman nie rzucał żadnych czarów - czy wyczerpał mu się arsenał możliwości, czy używał osobistych inkantacji - tego złoty elf nie wiedział. Widział natomiast, że inwencja zielonoskórych jest spora; po kolejnej przebieżce służebne gobliny przyniosły długie liny z hakami, takie jakich Joris używał do wspinaczki. Kolejne rozkazy przywódcy sprawiły, że orki rozeszły się wokół pola objętego zaklęciem oplątania, rozhuśtując sznury, by następnie cisnąć je w stronę, gdzie jak przypuszczały, oplątany był znienawidzony elf. Rzecz jasna i te zostały pochwycone przez pnącza, lecz jedna z nich owinęła się wokół drzewa, przy którym stał Marduk, częściowo krępując mu ruchy. Kapłan nie miał innego wyjścia jak sięgnąć po miecz i rozciąć więzy, wskazując tym samym swoje położenie. Dzięki temu jednak mógł bez przeszkód operować bronią, by uwolnić się od więżących go pnącz i korzeni. Zielonoskórzy w podnieceniu wskazali na drzewo; ten i ów cisnął nawet nożem; jeden niegroźnie drasnął Mardukowi łydkę. Szaman wrzaskami pogonił gobliny, które dołączyły do otaczających plątaninę orków, rozdając im broń i prowizorycznie uzupełniając luki w “kordonie”.

Delimbiyra poruszył się dopiero gdy był w pełni gotów; wcześniej obserwował poczynania zielonoskórych wzmacniając ciało i umysł kolejnymi zaklęciami. Niechętne uznanie na widok pomysłowości orków walczyło z nienawiścią, a fakt że przez ich inwencję faktycznie znalazł się w kłopotach starał się przyjąć na zimno jako opłaconą daniną krwi naukę taktyki. Och, jak chętnie ujrzałby swych towarzyszy z lekcji szermierki w tej samej sytuacji!

Nie. Nie ujrzałby ich. Leżeliby już dawno martwi a zielonoskórzy ucztowaliby na ich wnętrznościach. Potrzeba było Marduka, Rozdzieracza Ciał, by przetrwać tę walkę. A on miał zamiar nie tylko przetrwać, ale wymordować wszystkich orków.

Ostrożnie zagłębił nienaturalnie ostrą klingę Talona w zrewoltowaną roślinność otaczającą go i zatoczył nią krąg wokół siebie, by oswobodzić się i ruszyć w stronę krańca kręgu z mieczem przed sobą w roli lemiesza czy maczety, wyżynając i rozpychając sobie drogę. Krew łomotała mu w skroniach a twarz miał wykrzywioną w grymasie morderczej furii.

Orki dość szybko zauważyły tworzoną przez elfa przecinkę; ten poruszał się dość wolno, gdyż magiczne rośliny nie dawały za wygraną. Skupione po stronie, w którą parł niewidzialny elf nastawiały broń. Marduk widział w ich oczach strach. Szaman również zmienił pozycję, nadal trzymając odpowiedni dystans.

Strach orków był niczym wino, doprawione odgłosami konania porąbanych w dzwona ich towarzyszy. Delimbiyra niczego bardziej nie pragnął jak objawić się im niczym anioł śmierci i wybić ich do ostatniego tam gdzie stoją, ale narzucił sobie dyscyplinę. Pierwszym celem był szaman, bo, zgodnie z dosłownie każdym traktatem o taktyce, czaromioci mieli największy i najbardziej przewidywalny potencjał do wyrządzenia szkody na polu walki. Dlatego gdy tylko ostatnie pnącza oderwały się od ciała i ubioru Marduka, ten skoczył w górę a niematerialne skrzydła rozwinęły się wokół niego i uderzyły powietrze. Z Talonem w rękach wzniósł się i skierował nad szamana, który w czasie gdy elf wyrąbywał sobie drogę ku wolnści przyzwał kostur z magicznej energii, a w jego dłoniach trzaskała kula ognia. Cóż, póki nie widział Marduka niewiele mu to dało, podobnie jak reszcie orków, które bezradnie cięły powietrze w okolicy, w której kapłan wydostał się z zasięgu czaru oplątania.

Talon głęboko wgryzł się w biceps szamana, ale to było za mało by położyć krzepkiego orka! Ten odpowiedział ciosami kostura, boleśnie raniąc elfa w udo. Ten zawył i pochylił się, łopocząc skrzydłami, by uniknąć rozdzierającej powietrze ognistej kuli która wystartowała z dłoni czaromiota. Za plecami słyszał rumor ciężkich buciorów gdy zielonoskórzy miażdżyli zarośla idąc szamanowi z pomocą. Rąbnął z góry, obierając na cel drugą rękę magika.

Trysnęła krew i szaman z otwartymi w szoku ustami osunął się na ziemię. Marduk zawirował i zamaszystym uderzeniem rozharatał bark najbliższego wojownika. Pozostali zatrzymali się, z głupawymi minami gapiąc się na rozpłatanego szamana. Gdy podnieśli spojrzenia kapłan był już między nimi, łopocząc skrzydłami i zabijając.

- Krew dla Ojca! - zawył.

Dwóch orków padło w tyle samo sekund, rozprutych potężnymi ciosami. Pozostali przy życiu wojownicy i goblińscy służący rozpierzchnęli się na różne strony. Marduk “wyłączył” magię butów i rzucił się w pościg, korzystając z tego że skrzydła niosły go z łatwością tam gdzie krzewy spowalniały zielonoskórych. Pościg nie był łatwy, ale Delimbiyra zarąbał większych xeno i spróbował tego samo z goblinami. Gałęzie chłostały go po twarzy, śnieg padał na głowę, któryś z goblinów wywalił się wcześniej w ognisko i kopciło niemiłosiernie prosto w oczy. Jak to pewien złośliwy bóg stwierdził: “biednemu zawsze wiatr w oczy”.

Marduk miał to gdzieś. Nienawiść i żądza mordu płonęły w nim jasno.

Jeden z zielonych szczurów schował się pod jodłą.

- Kici, kici… - rzucił szyderczo Marduk i spanikowany goblin wyprysnął spod gałęzi. Marduk dopadł go i przebił sztychem. Pozostałych zielonoskórych nie mógł już odnaleźć i z rozczarowaniem przerwał pościg, tym bardziej że rodowa moc już zanikała. Elf rozejrzał się błędnym wzrokiem, dysząc ciężko.
- Dzięki niech Ci będą, Ojcze - wyszeptał z pokorą. Nieposkromiona nienawiść w połączeniu z bojową sprawnością i niezachwianą wiarą dały mu zwycięstwo tam gdzie wielu innych zginęłoby marnie. Takie zwycięstwo wymagało odpowiedniego uhonorowania i Marduk uśmiechnął się i sięgnął po kukri. Podszedł do pierwszego ciała i złapał goblina za ucho. Kilkoma ruchami przeciął twardą chrząstkę, a potem to samo zrobił z drugim. Naszyjnik z uszu zielonoskórych miał się dziś wzbogacić o wiele nowych elementów.

Gdy podszedł do szamana i zaczął odżynać ucho, ten naraz odżył z bólu, zawył i nawet słabo sięgnął by powstrzymać elfa. Marduk uśmiechnął się i z sadystyczną przyjemnością kontynuował krwawe dzieło. Wrzaski szamana rychło ustały, a Marduk roztrzaskał mu twardą czaszkę głowicą kukri.
- Krew dla Ojca!
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 28-12-2018, 00:52   #316
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Podziemne jezioro. Jeszcze ze dwa miechy temu, Joris nie miał pojęcia, że pod ziemią może być coś poza kretami, dżdżownicami i krasnoludami. A tu proszę. Jezioro. ZNOWU jezioro. Bo nie umywało się przecież do tego morza, które znaleźli w Jaskini Cudów, ale kałużą znowu też nie było. A woda jak to woda. Skądś wypływała. I dokądś płynęła.
Myśliwy omiótł spojrzeniem sufit kawerny w poszukiwaniu ewentualnych drapieżników i ruszył przed siebie w stronę nabrzeża. Stał tu pomost, który ongiś musiał być zupełnie przyzwoity. Teraz był podejrzanie nadgniły i w podeście brakowało kilku desek. Ale nadal zdawał się możliwy do przejścia. Niestety uwiązana zapewne do niego łódź odpłynęła dobrych kilkanaście metrów po przegniciu sznura. Zatrzymała się na wystających z głębin skałach. Wszystko potwierdzało teorię Svena. To musiała być droga ucieczki. I nawet pośród piachu i kamieni widać było resztki porozrzucanych dawno temu bagaży. Ktokolwiek się ewakuował, nie zdążył wszystkiego zabrać. Wilgoć jednak zabrała swoje żniwo i choć myśliwy przeszukał rupiecie, nie znalazł niczego godnego uwagi. A w każdym razie na jego proste chamskie oko. Natknął się za to na coś przy samym pomoście. Coś pobłyskujące w płytkiej wodzie. Sześć rozsypanych złotych monet. I pierścionek. Ale nie przypominał tej samej biżuterii, którą miał szef goblinów. To była zwyczajna miedź z ładnym acz raczej nie drogim oczkiem. Pamiątka. Może podarek. Upuszczony w pośpiechu…
Pamiętał z ruin Jaskini Cudów, że to orki i gobliny napadły krasnoludy i gnomy. Może górską strażnicę też zalała fala zieleństwa. Załoga i mieszkańcy doliny, którzy znaleźli tu schronienie, pozostali bez szansy na ratunek i postanowili uciekać… Do miejsca, którego nic nie zdobędzie. Osławionej Jaskini Cudów. Kilka obładowanych pośpiesznie łódek. Osłanianych przez słabe zaklęcia, które byle myśliwy mógł obejść… Nie trudno było wyobrazić sobie spadającą z łódki skrzynkę z kosztownościami…

Joris ze zdziwieniem złapał się na mocy z jaką kusi go złoto. I skrzywiwszy się w zamyśleniu był nie tak całkiem pewien, czy chodzi mu tylko i wyłącznie o wskrzeszenie Shavriego. Znaczy napewno chodziło. Ale czy gdyby nie młodszy tropiciel, Joris naprawdę zrezygnowałby z penetracji tego miejsca? Bogowie… To było straszne. Było. Ale jakże pasjonujące i kuszące jednocześnie.

Myśliwy odłożyć zbyteczny sprzęt na plaży i z liną, puklerzem i szpadlem postanowił doskoczyć po łódkę po skałach i obrośniętych świecącym mchem kamieniach. Wiedział, że będą śliskie. Ale nie wiedział, że aż tak mu szczęścia zbraknie. Już pierwszy skok wyszedł mu jakoś bez przekonania i miast trafić w zagłębienie, walnął kawałek niżej w śliski spadek i runął jak długi do wody. Zimnej jak chuj wody. Kilka energicznych ruchów sprawnych ramion mężczyzny wyciągnęło go na skałę, ale niestety zgubił szpadel, który miał mu za wiosło służyć. Trudno. Do następnych skoków skupił się nieco mocniej i dzięki temu chwilę później siedział już w łodzi.

Czółno było nieduże, choć zmieściłyby się w nim cztery osoby. Jego stan zdawał się też myśliwemu, zadowalający i zdatny do użycia. Doholował krypę do plaży i raz jeszcze przyjrzał się kawernie. Wypadało sprowadzić Svena, Olafa i Hansa. I Rudą. Ale Jorisowi podobała się ta samotność. No i wypadało się upewnić, czy chociaż kawerna nie nastręczy Hansowi powodów by zniechęcać dwóch Olafa i Svena, przed dalszą wyprawą. Niekoniecznie więc rozważając możliwe konsekwencje, myśliwy zebrał broń do łódki. Po czym wyrwawszy jedną ze sztachet pomostu, wypchnął czółno i sam do niego wskoczył.

Szybko poczynił jedno ciekawe odkrycie. Jego magiczny puklerz w wodzie świecił się takim samym ogniem jak na powietrzu. A to umożliwiało podwodne obserwacje, z której to możliwości Joris postanowił skorzystać. Okazało się więc, że iście na dnie tu i ówdzie coś mu błysnęło. Ale do dna było daleko. I jeśli miał się tam dostać, to nie w kolczudze i ze sprzętem. Postanowił wrócić. I właśnie wtedy w odmętach coś zabulgotało.
.
Sztachetą nie wiosłowało się prędko i myśliwy szybko, acz nerwowo oszacował, że stwór go dogna nim łódź dopłynie do brzegu. A drań był spory i w swoim żywiole. Dlatego postanowił skorzystać z tej chwili i jednym końcem liny, którą miał gotową od początku obwiązał rumpel steru łodzi, a drug oplótł wokół swojego lewego ramienia. I z morgenszternem czekał na szkaradę gotów na to, że ta może chcieć wywrócić łódź.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 28-12-2018, 11:06   #317
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Las, po bitwie z orkami

Nie było czasu do stracenia. Słupy dymu ujrzane wcześniej w oddali mogły oznaczać kolejne obozowisko orków.

Dwa gobliny uciekły i mogły sprowadzić Mardukowi na łeb jeszcze większą liczbę zielonoskórych do eksterminacji niż dotychczas wyrżniętych przez kapłana. Co prawda elf nie ociągał się i czym prędzej odzyskał sprawność bojową, ale w walce zużył znaczną część mocy i zasobów i roztropnie było powstrzymać się dzisiaj przed kolejnym starciem. Czym prędzej zbierał też łupy - kostur szamana, miecz olbrzymiego dowódcy, co lepsza broń, kosztowności - rękami czarnymi od łuszczącej się już krwi, a w głowie obracał przebieg walki, decyzje i wnioski.

Jakże zaskoczony był, gdy w jego uszach rozległo się wypowiedziane kobiecym głosem przesłanie.
~ Marduku, mówi Maiele z Toross. Wznosimy modły do Seldarine o ich błogosławieństwo dla ciebie. Czekamy na twój szczęśliwy powrót z kontynentu… Życzę ci wszystkiego dobrego. ~

Słowa zawisły w powietrzu, jakby subtelnie domagając się odzewu. W pierwszym odruchu, jeszcze nabuzowany po walce i kręcąc się po zalanym krwią pobojowisku, chciał posłać do diabła nieszczęsną, a tak dobrze mu życzącą znajomą, ale momentalnie narzucił sobie mentalną dyscyplinę i zmusił się do myślenia. Żebracy nie mogą wybrzydzać. Gorączkowo przygotował odpowiedź.

- Miła memu sercu Maiele, dziękuję za twe słowa. Wzrastam w łaskach Stwórcy tocząc walki z Dziećmi Gruumsha, drowami i niedźwieżukami. Niech błogosławieństwo Protektora spocznie na…

Urwał, zdając sobie sprawę że magia przenosząca słowa rozwiała się właśnie. Dopiero teraz mógł pozbierać myśli ponad to by odpowiedzieć możliwie uprzejmie, z radością i wdzięcznością. Wrócił pamięcią do księżniczki Maiele z domu Toross i do jej słów.



Dlaczego to właśnie rudowłosa krewniaczka króla Zoara jako pierwsza z grona rodziny i znajomych na Evermeet odezwała się do niego - i w ten właśnie sposób - przekraczało jego zdolność pojmowania. Fakt, mógł sobie pogratulować że nigdy nie zalazł jej za skórę (a nie było to oczywiste, biorąc pod uwagę jakim był dupkiem w stosunku do kobiet i nie tylko), ale mniej miało to wspólnego z jakiegoś rodzaju sympatią do Maiele, a bardziej z tym że rzadko mieli ze sobą do czynienia. Po prawdzie…

Marduk zmarszczył czoło i poskrobał się po zbroi, zdzierając płaty i grudy zaschniętej krwi. Maiele była starsza od niego i miała opinię outsiderki, wręcz samotniczki, mimo niezaprzeczalnej urody i bystrego umysłu. Marduk usiłował sobie przypomnieć coś co nie dawało mu spokoju i jednocześnie rozkładał na czynniki pierwsze jej słowa, ton, rytm wypowiedzi. Nie brzmiała one zbyt pewnie, zupełnie jakby Maiele spodziewała się, że Delimbiyra… cóż, przynajmniej zignoruje ją, jak nie gorzej. A przynajmniej tak mu się wydawało, że słyszy nutę zdenerwowania w jej głosie.

- Interesujące… - wymruczał Marduk. Wrócił do krzątaniny, ale głowę miał potężnie zaprzątniętą nieoczekiwaną rozmową i rudowłosą.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 29-12-2018, 16:30   #318
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Przygody, a raczej ich brak, w Phandalin

Czas w miasteczku płynął kapłance Selune wyjątkowo powoli. Po felernym wypadku na budowie, półelfka nie dostała już żadnego wezwania, ani do rannych, ani chorych. Znudzona, skupiła się więc na sprzątaniu domostwa… i praniu ubrań… i trzepaniu pierzyn… i spulchnianiu ziemi w ogródku, choć nic już przecież w nim nie rosło i do wiosny nie wyrośnie… oraz na pilnowaniu Kurmaliny, która z jakiegoś powodu uparła się, by atakować starego kota sąsiadki, który pilnował wejścia swojego domu przed najazdem polnych myszy.

W wolnych chwilach (a miała ich sporo) rozmyślała i wzdychała do listu od ukochanego. Mały i pomięty zwitek papieru cały czas spoczywał w kieszeni jej granatowych szarawarów, tak by Torikha mogła w każdej chwili wyciągnąć karteczkę i przeczytać jej treść (którą notabene wyuczyła się na pamięć). Tęsknota za Jorisem była tym dotkliwsza, gdyż dziewczyna nie miała nikogo innego kim mogłaby się zająć na czas jego nieobecności.
Garaele, naczelna dystraktorka, wyjechała i nie wiadomo kiedy wróci.
Nie było więc plotek, ni strofowań, ani poleceń „zrób to lub tamto”. Nie przybyła także karawana z lekami, ani białowłosy gnom z dworu.

Nuda. Zwykła, szara, codzienna, pospolita nuda.
Nuda tak straszna, że Melunę zaczynało nosić. Może wyjechałaby w podróż, daleką jak ta z jej kraju do Phandalin? Albo zwiedziła jakieś goblinie jaskinie ze skarbami, lub ruiny, lub moczary, lub nawiedzony las. O! Albo nauczy się jeździć na koniu!
Wszystko… byleby coś się działo (jak na ironię, bo gdy coś się działo, to marzyła o tym, by nie działo się nic).

W końcu pewnego dnia, na ratunek przybył do Tori mały, blondwłosy posłaniec, który z radością wykrzyknął, że „sioscycka Galaele” wróciła i kapłanka wyskoczyła ze swojego miejsca przed rozbuchanym kominkiem, by przywitać wracającą z gór przyjaciółkę.

Po naparzeniu całego dzbanka naparu z igieł sosny, przygotowaniu ciepłej kąpieli i kupieniu pieczonych pierowgów z jarzębiną, obie kobiety usiadły przy ogniu, zagrzebując się pod kocami, by móc w spokoju odpocząć (choć półelfka miała, aż nadto odpoczynku na pewien czas) oraz wymienić się informacjami. Na przykład tak palącymi jak rychłe przyjście zimy… a raczej śniegu.
Ku uciesze Riki w osadzie górniczej podobno już zaczynało pruszyć, a więc niedługo i w Phandalin zawitają opady.
Selunitka dowiedziała się, że górnicy i poszukiwacze złota, zaczęli zdrowieć, kiedy w końcu postanowili słuchać się zaleceń lekarki, toteż „epidemia” przeziębień powinna dość gładko przejść bez większego echa na uszczerbku na zdrowiu tamtejszych mieszkańców. Rika przyjęła to z ulgą, bo aktualnie obie kobiety były na wykończeniu leków, a nowe, które zamówiła Melune, jeszcze nie przyszły.

Garaele nie miała zbyt wiele do opowiadania, bo ileż można prawić o praniu prześcieradeł, wietrzeniu pomieszczeń i oklepywaniu kaszlących, toteż Tori, chcąc nie chcąc, musiała opowiedzieć to… co nagromadziło się przez te wszystkie dni jakie spędziła w podróżach między Phan a lasami i Neverwinter.
A było tego sporo…
Źle potraktowany jeniec sharyta. Epidemia magicznej choroby, spotkanie z druidem i odnalezienie krasnoludki, która padła ofiarą straży Omara. Wykopanie tajemniczego kamienia. Źle potraktowany jeniec sharyta. Załamana Turmalina. Ślub Przeborki. Przymierze…
o bogowie, tam to dopiero się działo!
Pyskujący Joris. Handlujący Sharvi. Zdemolowanie przybytku i narażenie na śmierć jakiegoś dziadka. Demony. Mroczne księgi. Półelfka, która po tym wszystkim nagadała Elizie. Przywalenie czołem w magiczną framugę i odkrycia departamentu od dzikiej magii…
A później jeszcze śmierć Sharviego i próba jego wskrzeszenia. Brak pieniędzy. Poczucie wstydu. . Plany pozbycia się Omara. Gniew i złość, prowadząca do chęci mordu i rozboju. Odkrycie tajemniczego gnoma we dworze oraz podejrzanych prac w piwnicach. Ranni na budowie oraz wielki sukces lekarski Tori.

Młoda kapłanka opowiadała i opowiadała. Paplała jak najęta, a przecież nigdy za dużo nie lubiła mówić, Jej protektorka słuchała uważnie i z cieprliwością godną matki (lub po prostu elfa) od czasu, do czasu, dawała niepochlebne uwagi lub tradycyjne strofowanie.
- Nie zamartwiaj się tak… albo - To nie twój problem, nie twoja wina… lub - Nie sądziłam, że Jorisovi sława aż tak uderzy do głowy…
Oczywiście nie szczędziła też pochwał, gdy dowiedziała się o uleczeniu druida, oraz zabezpieczeniu potencjalnego powodu tajemniczej choroby w lesie, lub uratowaniu życia budowniczym dworku.
Zawsze to jeden problem mniej i powód by dziękować bogom za powodzenie.

Następnie Garaele skorzystała z okazji, że Tori zmęczona gadaniem, zapadła się w swoje siedzisko i wzięła ją na dokładne przepytki, odnośnie informacji jakie zdobyli o Południowcach jak i planach wobec nich.
Hebanoskóra bez mrugnięcia okiem wyjawiła plany odebrania Omarowi dworku za pomocą podrobionych papierów, który był pomysłem Turmi i Jorisa, oraz, że wrócili do miasteczka z wyraźnym zamiarem przepuszczenia na nich mordu, który proponował Marduk. Ale gdy wrócili do miasteczka okazało się, że nie jest tak źle jak to sobie wyobrażali i na razie zaniechali robić cokolwiek.
No i tu… musiała opowiedzieć historię słonecznego elfa. Jak dowiedziała się wraz z Jorisem, że to on stoi za śmiercią nekromanty (ale przyjaznego), który był znajomym Omara i ‚przypadkiem’ badał on ruiny Studni Starej Sowy. Jak i o tym, że Południowiec wystawił nagrodę za chwytanie winowajcy, a oni na razie nic z tym nie zrobili. Później rzecz jasna zeszło na to, że kapłan się zmienił na przestrzeni tego krótkiego czasu i choć nigdy nie czuła do niego jakiejś wielkiej przyjaźni, tak teraz się go po prostu obawiała, choć nie do końca mogła sprecyzować dlaczego.

Tymorytce nie za bardzo przypadło do gustu to co usłyszała, toteż przestrzegła Tori, by nie wyciągała zbyt pochopnie wniosków. Oczywiście rozumiała niechęć selunitki do Omara, ale póki co robił on dla wsi wiele dobrego, a tu na Północy, zresztą jak i w wielu miejscach na Fareunie, wyznawcy dobrych i złych bogów pokojowo egzystują i świat się jakoś z tego powodu jeszcze nie walił - dopóki jedna ze stron nie zrobi rozruby.

Półelfka musiała ukryć głowę w ramionach, bo poczuła na sobie karcące i ostrzegawcze spojrzenie elfki. Niestety… to był dopiero początek nagany. Po chwili usłyszała, że jej osobiste animozje nie powinny przesłaniać jej większego obrazu. Tak samo jak nikt nie dał jej prawa do bycia sędzią i katem wedle własnego widzimisię. Na koniec, chyba tylko po to by dobić Tori, Garaele spytała, czy ta nie widzi hipokryzji w tym, że chciała zabić Południowców, choć nie zrobili nic złego, a równocześnie planowała dopuścić się oszustwa, odbierając im ich własność, bo nie ma dowodu, że Omar ma fałszywe prawo własności, które mógł wszak odkupić od spadkobierców… NIE WSPOMINAJĄC O TYM… że chronią prawdziwego mordercę - a tu mają, z tego co rozumie - dowody, że Marduk zabił.

Gdy Melune trawiła w ciszy gorzką lekcję, druga z kapłanek dodała już nieco łagodniejszym tonem, że nic dziwnego, że czuje się nieswojo w obecności mordercy, bo każdy normalny na jej miejscu czułby podobnie. Na szczęście ona również nie pałała jakąś wielką sympatią do przybyszów z dalekich stron i obiecała, że będzie mieć ich „podejrzane” prace na oku, więc choć Rika aktualnie miała ochotę iść się powiesić, by zadośćuczynić jakoś swojej serdecznej gospodyni za wszystko czym sprawiła jej zawód, półelfka poczuła się odrobinę lepiej.


- Martwię się o ciebie Tori… - Garaele przyglądała się ze współczuciem załamanej selunitce, która wedle jej mniemania wpadła w złe towarzystwo, które sprowadzało ją na złą drogę. Najwyraźniej nie miała zbyt dobrego zdania o drużynie, która wyzwoliła Phandalin od czerwonych oprawców. Może myślała, że kompanom odbiła palma z powodu sławy i pieniędzy i zaczęli myśleć, że wszystko im wolno i że są ponad prawem lub co gorsza… pozjadali wszystkie rozumy?
Półelfka dumała jeszcze chwilę, by w końcu obiecać cicho, że
- Wszystko się ułoży… będę ich pilnować.
Po czym obie panie zmieniły temat, by trochę odciążyć atmosferę…

dlatego też zaczęły prawić o śmierci. A ściślej rzecz ujmując, o martwym ciele Sharviego, którego planowała ekipa wskrzesić.
Czy można, nie można? Jak to zrobić? Gdzie? Kiedy? Co z tego będzie?
Elfia kapłanka nie miała zbyt dużej wiedzy na ten temat, ale przestrzegła młodszą koleżankę w fachu, że czas gra tu kluczową rolę, oraz, że jeśli myśliwy był bardzo religijny, to może nie chcieć odejść od swojej bogini i wrócić na ten plan. Musiałoby go tu coś mocno trzymać.
A co za tym idzie ich starania i pieniądze pójdą na marne.
W sumie utwierdziła tylko Rikę w tym co już wiedziała.

Nic to… jeśli nie spróbują to się nie dowiedzą. A jak już o próbowaniu i czynach była mowa to… skoro selunitka miała pilnować przyjaciół przed robieniem głupich rzeczy, musiała ich najpierw odnaleźć (i zobaczyć śnieg oczywiście). Dlatego też obwieściła, że pojedzie na koniu do osady, by się z nimi spotkać. Nie wiadomo co tymorytkę zdziwiło bardziej… decyzja, o nagłej podróży, gdyż wiedziała, że Melune źle znosi chłód i ziąb, a co dopiero mróz, czy to, że postanowiła jechać na koniu…
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 31-12-2018, 11:00   #319
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Kopalnia Phandelver
15 Marpenoth, popołudnie

Stimy 'Yol' Trzewiczek pomysł miał genialny, a wykonanie jeszcze lepsze. Prawie. Nie wziął bowiem pod uwagę zdania swoich gospodarzy. Gdy bowiem Gundren dowiedział się, że Stimy chce mu podkupić robotników to wpadł w taki szał, że czterech pomagierów musiało go trzymać, bo ruszył na niziołka z toporem. Nawet Turmalina wyglądała na przestraszoną, co się nieczęsto zdarzalo. W zasadzie to nigdy. Młodszy z braci Rockseekerów był spokojniejszy, ale Stimy czuł, że stracił sporo poparcia i sympatii, jaką darzył go Nundro.
- Ja ci tu gościnę, pracę, wikt i opierunek, a ty mi tak odpłacasz? Uczciwych krasnoludów na zatracenie zabierasz?! - pieklił się tymczasem Gundren. - MOICH ludzi podkupujesz?! Ja ci tu zaraz… Fora ze dwora! Zabieraj manatki, te cały czaromagiczny złom i WON! Bo cię zaraz… - ryczał, nie słuchając ani słów niziołka, ani próśb Turmaliny, która sama chętnie by na taką wyprawę ruszyła, z górnikami czy (lepiej) bez.

Gorzej, że starszy Rockseeker ani myślał wyganiać bratanicy z kopalni wraz z niziołkiem. Dość tego, powiedział, szlajania się po lasach i padołach, z takim jak ten - machnął na niziołka - ELEMENTEM jakimś. Będzie jak uczciwa krasnoludzica w kopalni siedzieć, a jak remont kaplicy skończą to tam za mąż pójdzie. Geomantka wzięła się pod boki, a grunt zatrząsł się ostrzegawczo. Zapowiadała się niezła rozróba.

- Lepiej się zbieraj póki Gundren sobie o tobie zapomniał - Nundro położył rękę na ramieniu Stimiego. - Za jakiś czas mu przejdzie, a jakbyś z własnymi ludźmi wrócił to może pogadacie inaczej. Bo na razie… - zacmokał z dezaprobatą dla niziołkowych metod agitacji. - W dolinie poczekaj to cię tam Turmi znajdzie, bo nie wierzę, żeby ją brat pod ziemią utrzymał. Byleby tylko utrzymał się strop… - spojrzał w górę, bardziej zmartwiony tym co się może wydarzyć niż tym, że Stimy miałby im zabrać pracowników. Choć po prawdzie chętnych nie było zbyt wielu i byli to głównie ludzie pracujący na zewątrz. Nie wyglądali zresztą na wojaków, których Trzewiczek chciałby mieć przy sobie w obliczu takiego smoka na przykład. Nawet oślizgłe “coś” w strumieniu mogło stanowić dla nich wyzwanie…

- … nie po to brat mi cię pod opiekę… - uszu Stimiego dobiegł ryk Gundrena, a ze stropu osypało się kilka kamyczków. Czas był udać się w miejsce, gdzie nie dosięgnie go gniew krasnoludzkiej rodzinki. Chociażby była to wiata dla koników, na których tu przyjechali, aczkolwiek gospoda, w której rezydowała Garaele wydawała się bardziej przyjaznym miejscem. I dawała większe perspektywy zarobku, a przynajmniej najmu. Czyż nie tam Joris znalazł “swoich” traperów. Toteż niziołek zabrał kurę, kucyka i wraz z powracającymi do osady drwalami ruszył na zachód.


Phandalin / Góry Miecza
15 Marpenoth

Jak Tori pomyślała tak zrobiła. Nie żeby kilkudniowe ćwiczenia w jeździe (nawet z pomocą Slidara) ujęły wiele z jej lęku przed koniem, ale przynajmniej umiała utrzymać się w siodle i nawet jechać szybciej niż wolniej. Toteż zapakowała zapasy, napitki, czyste bandaże i wymiętolony liścik, i z błogosławieństwem uśmiechającej się pobłażliwie Garaele pojechała w stronę Doliny Poszukiwaczy.

Nawet jeśli Joris jeszcze nie wrócił to przynajmniej może tam na niego poczekać. Ogarnąć co się zmieniło. Powitać pierwszy śnieg. Sprawdzić co u chorych. Zajechać do kopalni, zobaczyć jak Rockseekerowie sobie radzą. W końcu była tak jakby współwłaścicielką. To była dość nieoczekiwana myśl, jako że selunitka nigdy nie miała więcej niż mieściło się w plecaku, a tu proszę. Własny kawałek kopalni. Toż to prawie wiano! I pewnie zysk kiedyś będzie, niewielki ale zawsze.

Zamyślona kapłanka w roztargnieniu skinęła jakiemuś staruszkowi, który zbierał drwa na opał i pojechała dalej. Dobrze, że droga była prosta. Trochę bała się czy będzie potrafiła wsiąść gdy zsiadła na popas, ale zrobiła to bez problemu, a koń wcale nie uciekał, gdy niezdarnie podskakiwała uczepiona siodła z jedną nogą w strzemieniu. Po zydelku było zdecydowanie łatwiej.

Po kolejnych kilku godzinach nagle zrobiło się ciemno i zimno. Zdumiona selunitka spojrzała w niebo. przecież nie jechała tak powoli, żeby zrobiła się już noc! Coś mokrego kapnęło jej do oka, a potem na nos. Tori wzdrygnęła się; jeszcze ulewy brakowało! Dopiero gdy białe płatki zaczęły osiadać na końskiej grzywie uświadomiła sobie co to i uśmiechnęła się szeroko. W końcu! Wielkie płatki padały na nią i wierzchowca, w lesie było zacisznie i spokojnie, tylko gdzieniegdzie pogwizdywały ptaki... Czy mogło być lepsze miejsce na pierwszy śnieg? Tori ostrożnie wystawiła język, na który spadł zimny płatek. Gdyby Joris tu z nią był byłoby idealnie... Mimo nieobecności ukochanego Tori poczuła się szczęśliwa, zwłaszcza gdy wyjechała z lasu, a ostatnie promienie słońca oświetliły Dolinę Poszukiwaczy.

[media]https://www.purepolygons.com/uploads/6/0/5/5/60558851/s520165835758259259_p21_i2_w1920.jpeg[/media]

Gdzieś w oddali dojrzała niewielką grupę zmierzającą do sadyb poniżej. Niska postać wydała jej się znajoma, lecz była zbyt daleko by selunitka mogła powiedzieć kto to. Przynagliła konia i zjechała pomiędzy chaty, pozdrawiając napotkanych prospektorów. Sioło wydawało się zupełnie inne niż kilka dekadni temu, ale może to widać śniegu? W każdym razie na pewno nie było w niej przyklejonej do skały gospody, gdzie skierowały ją życzliwe skinienia napotkanych mężczyzn. Zostawiwszy konia we wskazanym miejscu otrzepała się ze śniegu i weszła do środka. Tam, rzecz jasna, stała się obiektem uwagi wszystkich zebranych, w tym rozdziewającego się z mokrego płaszcza... Stimiego.

 
Sayane jest offline  
Stary 01-01-2019, 11:07   #320
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Kopalnia Phandelver
15 Marpenoth, popołudnie

Gundren popełniał błąd, ale niziołek rozumiał jego rozgoryczenie. Stimy zwyczajnie nie pomyślał, że krasnolud może nie pomyśleć jakie nie do pomyślenia korzyści przyniesie taka wyprawa.

Trewiczek szykował się do drogi wcale pośpiesznie, a i tak przyszło mu na zewnątrz kopalni przesiedzieć kilka godzin z kurą pod pachą i kucem na oku nim znalazła się grupa osób zmierzająca w kierunku zachodnim. Czas ten Stimy poświęcił na majtanie nogami w pozycji siedzącej, poprawianiu kapelusza i rękawic, ściąganiu rękawic, przyglądaniu się bryłce magicznej skały, nakładaniu rękawic i poprawy rękawic. Raz znudzony zapytał gdzie są tu w okolicy jakieś pieczary, czy rozległe jaskinie. Prócz kopalni Phandelver oczywiście, ale szybko wrócił do majtania nogami.

Wreszcie wyruszył… choć Stimy nie mógł uznać tego za sukces. Miał zalążek własnego kramiku, miał możliwość dokonania ryzykownej, ale jakże potencjalnie profitowej inwestycji, stosowną wiedzę, okoliczności i nawet pomysł jak to wszystko wykonać. Mógł stać się ulubieńcem Gundrena, a co za tym idzie panem i władcą magicznej kuźni... MAGICZNEJ! Ale krasnolud postanowił się obrazić.

- Phumpf! Jego strata, mówię wam szlachetni Panowie. Jak okazja zagląda wam do okna, to trzeba jej otworzyć drzwi, a nie rzucać doniczkami jak do jakiś przygłupich olbrzymów. Co ja mu niby zrobiłem? … i tak większość spoza kopalni była, a i ochotnicy sami… Daleko do tej gospody?


 

Ostatnio edytowane przez Rewik : 01-01-2019 o 11:09.
Rewik jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172