Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-12-2018, 20:31   #171
Zormar
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
hee’ra również przystała na propozycję dalszej współpracy. W głównej mierze ze względu na trapiące ją druidyczne zapiski, jak również przez pewną obawę, że ci sami osobnicy, którzy doprowadzili do całego tego konfliktu nie niszczą natury. Z kolei Xhapionem kierowały jego czysto personalne pobudki, których postać była znana jedynie ich właścicielowi. Z kolei z zewnątrz wyglądało na to, że zainteresowało go przede wszystkim użycie magii w owym miejscu. Do tego miał dwa głosy przeciwko swemu jednemu w tym nieszczęsnym kolektywie, w jakim się znalazł.
Zatem wracamy czym prędzej do klanu. Poinformuję moich ludzi, że za chwilę wyruszamy w drogę powrotną – rzekł im Kirkrim, po czym zwrócił się do Elely. – Przekaż proszę Duninowi, że liczę na rychłe spotkanie. Musimy od nowa omówić zasady, wedle których nasze rasy będą koegzystować. Do tego podziękuj mu, że udało mu się znaleźć tak kompetentne osoby do pomocy.
Kobold popatrzył przez chwilę na niziołkę, a następnie na Astine.
Dziękuję wam za pomoc i żegnajcie. – Spojrzał na resztę awanturników. – Zamieńcie ostatnie słowo i zaraz wyruszamy.
Skinął im głową, a następnie odszedł ku swym wojownikom pozostawiając ich samych sobie.

Elely oraz Astine znalazły się w centrum uwagi, co było w tej chwili absolutnie zrozumiałe. Wszakże kończyli współpracę, zwłaszcza tropicielka. Kobiety popatrzyły po sobie, uśmiechnęły się ciepło do pozostałych.
Ja… Raz jeszcze was przepraszam za… Za wszelkie problemy, które wam narobiłam. Czuję, że powinnam doprowadzić to do końca, ale… – Przygryzła wargę, objęła się ramieniem.
Myślę, że rozumieją. – Niziołka spojrzała dziewczynie w oczy, a następnie na twarze pozostałych. – Ważne jest to, że żyjemy, a problem, przynajmniej z perspektywy Ostoi, został zażegnany. Część mnie najchętniej ruszyła by czym prędzej z wami i samodzielnie ukarała tych, którzy są za to wszystko odpowiedzialni, ale jestem potrzebna u boku Dunina. Musi dowiedzieć się co zaszło i jak przedstawia się sytuacja. Wówczas postanowimy co czynić dalej.
Dziękuję wam za tę przygodę i… życzę wam powodzenia. Być może jeszcze się kiedyś zobaczymy. – Delikatny uśmiech Astine nabrał smutnego wyrazu.
Nie będziemy was dłużej zatrzymywały. Do rychłego zobaczenia.
Elely popatrzyła z wdzięcznością na Helenę i rzekła z cicha do niej:
Dziękuję. Za wszystko.


ozległo się donośne szczekanie. Normalna rzecz, gdy hoduje się psy, lecz tym razem było w tym coś innego. Obca nuta, która sprawiała, że zastanowił się, cóż mogło się stać. Nie były to ani powarkiwania, jak w przypadku pojawienia się dzikiego zwierzęcia, przynajmniej nie tylko, lecz o wiele silniej odznaczało się coś zupełnie innego. Coś pokroju... radości? Dunin wyprostował się na swoim krześle, odwrócił wzrok od malutkich literek pisanych na pergaminie. Wpis do kroniki. Kolejna dusza opuściła ziemię i udała się na Zielone Pola. Kobieta w zaprawdę pięknym wieku. Powątpiewał, czy jemu samemu uda się dożyć tak pięknej liczby wiosen. Tak, czy inaczej, gwar na zewnątrz stał się już na tyle głośny, iż owe myśli zeszły zupełnie na inny plan. Wstał i zaczął iść w stronę drzwi, by sprawdzić co się dzieje. Kiedy był już w przedsionku, te otworzyły się. Ujrzał w nich cień na tle blasku zachodzącego słońca. Zjawa rzuciła się na niego… i wpadła mu w ramiona.
Usłyszał ciche westchnienie i wówczas dotarło do niego kto to jest.
Objął ją czule, a po policzkach popłynęło kilka łez ulgi… i szczęścia. Następnie spojrzeli sobie w oczy. Wyczytał z nich dobre nowiny. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że w drzwiach stoi wpatrzona w nich Astine.
Wchodźcie… zapraszam! – gestem zaprosił ich do środka. Weszła jedynie Astine, a za nią białe wilczysko. W pierwszej chwili pomyślał, że to Nazir, lecz zdał sobie sprawę, że nigdzie nie było Shee’ry.
Gdzie pozostali? Co się stało? – zapytał z troską w głosie.
Kobiety spojrzały na siebie, wymieniły nieznaczne uśmiechy. Z czego ten tropicielki wyrażał więcej smutku i niepokoju.

Rozumiem – rzekł Dunin, gdy pierwsze emocje opadły, a Elely opowiedziała mu wydarzenia ostatnich dni. – Przyznać muszę, że nawet trochę się spodziewałem takiego zagrania ze strony Kirkrima. Zawsze umiał wykorzystywać nadarzające się okazje – jego ton się zmienił, spoważniał. Z twarzy znikł uśmiech.
Miejmy nadzieję, że czym prędzej uda im się rozwiązać tę zagadkę i przywrócić spokój – dodał po chwili.
Słowa Dunina uświadomiły dziewczynie, że kogoś jej przy tej rozmowie brakuje.
Dlaczego nie ma z nami Arvana?
WłaśnieElely również zainteresowała się tą kwestią. – Gdzie on jest?
Został wezwany przez swój kościół kilka dni temu. Nie był zadowolony, chociaż prawdę mówiąc wyglądał raczej na rozzłoszczonego takimi wypadkami. Wspomniał jedynie o tym, że ma mu zostać przydzielona nowa misja. Być może pielgrzymka do naszych krewniaków w mniej przyjaznych stronach.
Kobiety skinęły ze zrozumieniem głowami.
Ale ty Astine i reszta otrzymacie obiecaną przez niego nagrodę. Przed odejściem zaklął kilka sztyletów w imię Arvoreena. W przypadku, gdyby coś się nie udało, miały przejść na własność mieszkańców Ostoi, ale widzę, że raczej trafią do swych docelowych właścicieli.
Astine spojrzała na niego z lekkim zaskoczeniem. Przerwę w rozmowie wykorzystała Elely.
Ugościmy dzisiaj Astine w naszym domu.
Dunin popatrzył na swą małżonkę lekko zdezorientowany.
Zamierza wyruszyć jutro z samego rana. Należy jej się sen w dobrym łóżku.
Oba niziołki spojrzały na dziewczynę, która nieśmiało skinęła głową.
Należy jej się to w zamian za okazaną pomoc i zaangażowanie w naszą sprawę.Elely uśmiechnęła się do Astine pełnym serdeczności uśmiechem.
Dunin nie mógł począć więc nic innego, jak tylko się zgodzić.


en w prawdziwym łóżku był tym, czego potrzebowała. Po wielodniowych trudach związanych z obozowaniem w dziczy ciało z radością powitało ciepłą pościel oraz nieobecność mokrej ziemi pod plecami. Oczy zamknęły jej się szybko, a wrota do krainy snów stanęły otworem…

Widziała jedynie pustkę. Czarną nicość, w której jaśniało coś seledynowym blaskiem. Nie potrafiła dojrzeć cóż to jest, bowiem światło raziło ją w oczy. Wtem jasność zaczęła przygasać, stopniowo pochłaniana przez ciemność. Gdy blask został dostatecznie stłumiony dostrzega w nim humanoidalną sylwetkę. Wówczas dobiegł ją cichy głos…

P-poooom-mmoooccyy-yyy…

Brzmiący nienaturalnie. Cichy, lecz niepokojący i wstrząsający całym jej jestestwem. A wówczas całe światło zniknęło. Otworzyła oczy. Leżała brzuchem do ziemi. Na mokrej, szarej, pozbawionej życia trawie. Uniosła głowę i ujrzała dynię. I następną, potem następną i jeszcze jedną. Ciągnące się po horyzont. Rozległ się krzyk. Jej krzyk…

Do pokoju wpadła Elely. Zobaczyła Skuloną w kącie Astine. Całą roztrzęsioną, w dreszczach. Zbliżyła się do niej. Objęła swymi małymi ramionami. Nic nie powiedziała. Wiedziała, że to nie pomoże. Ale była. To było najważniejsze.


stine nie mogła się zdecydować.
Nie śpiesz się – głos Dunina był spokojny i miły. – Masz czas.
Dziewczyna raz jeszcze spojrzała na leżące przed nią pięć sztyletów. Rękojeść każdego z nich była w gruncie rzeczy podobna, stosunkowo prosta, lecz wyróżniona niepowtarzalnym wzorem. Smok, gryf, kruk, jednorożec i tur. Patrząc pod odpowiednim kątem można było dostrzec na głowniach malutkie, połyskujące runy, wszystkie różne od siebie.
Astine popatrzyła na Elely, która wzrokiem podziwiała pracę Arvana.
Muszę przyznać, że nie dawałam wiary temu, że jednak podoła swym słowom. Najwidoczniej się względem niego myliłam.
Dunin popatrzył na nią z nieukrywanym zaskoczeniem.
Trochę. – Kobieta puściła oczko.
Tymczasem tropicielka dokonała wyboru kładąc palec na sztylecie z głowicą opatrzoną symboliką jednorożca.
Wezmę ten.
Kapłan skinął głową. Uniósł ostrze delikatnie na rękach i podarował dziewczynie.
Przypomnę ci jeszcze raz, że Arvan wspominał, iż ten opatrzony jednorożcem został stworzony z myślą o walce z istotami przeciwnymi porządkowi świata. Przypuszczam więc, że z nieumarłymi, albo jeszcze innymi paskudnymi stworami. Tak, czy inaczej, od tej chwili jest twój Astine. Dbaj o niego. I pamiętaj ile ta wioska ci zawdzięcza. Ile my ci zawdzięczamy.
Łowczyni i jednorożec. Melikki musi naprawdę być bliska twemu sercu – rzekła Elely, gdy zbliżyła się do niej i raz jeszcze popatrzyła na zdobienia. – Bądź jej wierna, a możesz być pewna, że pokieruje twą ścieżką.
Twarz Astine wykrzywił szczery uśmiech pełen wdzięczności.




roga przed nią była wydeptana i w miarę sucha. Po swej lewej i prawej stronie miała zielone łąki, a ciepło słońca w zenicie przyjemnie pobudzało i wprawiało w dobry nastrój. Drogę przed sobą miała długą, lecz nie cierpiała już samotności. Miała przy sobie swą nową przyjaciółkę. Przeniosła wzrok z horyzontu na ruchliwe oczy wilczycy, które wyłapywały każdy szczegół otoczenia. Najwidoczniej i jej udzielił się pewien entuzjazm. Nadal można było dostrzec, iż jest jeszcze niepewna w towarzystwie Astine, lecz robiły postępy. Uczyły się o sobie nawzajem i wytwarzały wspólny język. Teraz były tylko one dwie i ich cel majaczący na horyzoncie. Cel, który okryty był całunem niepokoju, troski, strachu i ciemności…


onownemu wkroczeniu do wioski koboldów towarzyszyły niezwykle ciekawskie spojrzenia, jak okrzyki radości i triumfu. Oto bowiem pomiędzy chatami szedł korowód, w którego centrum prowadzono pojmanych zdrajców. Obecnie już ułaskawionych, lecz nadal muszących odbyć swą pokutę. Mieszkańcy patrzyli na nich nieprzychylnym wzrokiem, czasami ktoś splunął, bądź cisnął kamieniem, lecz nie działo się to zbyt często. Ci, którzy czegoś takiego chcieli spróbować natrafiali na karcące spojrzenie któregoś z dowódców, bądź samego Kirkrima. Koboldy spoglądały również na przybyszów z zewnątrz, którzy po raz kolejny zawitali na ich ziemi. Nie budzili wprawdzie takiego zainteresowania, co więźniowie, lecz nie mogli skarżyć się na całkowity brak uwagi. W głównej mierze składały się na nią raczej dość życzliwe uśmiechy, bądź skinienia głowami, ale nie obyło się również bez paru nieprzychylnych min.

Wreszcie wszyscy zgromadzili się przed wejściem do groty wodza. Żołnierze stanęli w rzędzie mając przed sobą więźniów rzuconych na kolana. Awanturnicy, czując, iż tak będzie właściwie, usadowili się gdzieś na uboczu. Obserwowali, jak tłum ciśnie się i zbiera by dokładniej móc przyjrzeć się tym, którzy wystawili imię klanu na próbę. Jeńcy mogli jedynie patrzeć na to, jak wytykano ich palcami, posyłano groźne spojrzenia, czy ciskano przekleństwami. Wtem rozległ się grzmot, mimo, iż na niebie nie było widać śladów burzy. Kirkrim wyszedł przed swych wojowników stając pomiędzy więźniami, a swym ludem. Odwrócił się do mieszkańców, po czym uderzył kosturem o ziemię i rozległ się jeszcze jeden huk. Szepty i rozmowy ucichły, a oczy skupiły się na jego osobie.
Rejoice, ihk wer revolt di Qorra ui put ekess vin sulta. wer nebani jahen sitelia, vur nomenes svaust showed repentance tepoha jalyur suffered creol punishment. Jaka astahii geou qe deported ekess wer bekiwilti tunnels, xoalir ekess earn asta redemption mobi persvek vi sweat vur sweat. rejoice, tagoa coi ui vi kear di vivex, shar tir ti itrewic carried mojka ini euphoria. Coi ui|ulph ti svern sjerit. yth tepoha solved ir problem, shar wer throdenilt jathila, throdenilt jathila ui filki ahead di udoka. Ulnaus mrith wer letoclo di hesi z'ar latali, yth geou confn ekess wer truth, put vin sulta ekess kidnappings vur ehtah hesi itova iri. Ulnaus, lae ir clan.*
Rozległy się wiwaty i okrzyki radości. Pieśń sukcesu.
Wódz uniósł rękę, zapadła cisza.
Jaka gethrisj vur itrewic spical ekess tawura, tagoa mobi ui vi sumf ekess tir. Yth geou show aggressors batobot hesi clan shilta ti qe underestimated.**
Mieszkańcy z werwą ruszyli do swych zajęć. Jedni z większym zapałem, inni z mniejszym, lecz wkrótce na placu zostali praktycznie jedynie członkowie wyprawy. Kirkrim odwrócił się do więźniów. Popatrzył po ich twarzach, po czym zwrócił się do swych wojowników.
Clax astahi ekess wer sini.***

Załatwiwszy sprawę jeńców podszedł do grupki poszukiwaczy przygód, która w skupieniu obserwowała całe przedstawienie.
Muszę zapoznać się z raportami na temat spraw, które miały miejsce w klanie podczas mojej nieobecności, jak również sprawdzić czego dowiedzieli się moi szpiedzy. Kiedy tylko zgromadzę wszystkie informacje poślę po was. Tymczasem prosiłbym byście udali się do przydzielonej wam kwatery.Kirkrim dostrzegł skołowane spojrzenie Heleny. – Twoi towarzysze pokażą ci co i jak. Jeszcze, co się tyczy twojej sprawy Shee’ro. – Spojrzał na druidkę. – Za chwilę przyślę do ciebie jednego z moich uczniów wraz z zapiskami. Zgodnie z umową będziesz mogła sporządzić swoją kopię.
Półelfka uśmiechnęła się życzliwie i skinęła głową.
Możecie rozejrzeć się po osadzie, chociaż wolałbym byście się nie rozdzielali. W każdej chwili może przybyć do was posłaniec i nie chciałbym niepotrzebnego zamieszania związanego z szukaniem was. Zobaczymy się wkrótce.
Pożegnał się i w towarzystwie swych dowódców oraz paru uczniów, którzy zbliżyli się w międzyczasie wszedł do groty przy akompaniamencie cichnącej koboldziej mowy. Awanturnicy popatrzyli po sobie, po czym ruszyli w znanym sobie kierunku.

Widok koboldziej osady wywarł na Helenie wrażenie, tak samo jak uczynił to w przypadku pozostałych. Szczególnie intrygowało ją to, jak podobne były ich społeczeństwo do tych ludzkich. Wśród jednej, jak i drugiej rasy, znaleźć można było osoby mniej lub bardziej mściwe, życzliwe, jak i okrutne. Z kolei sama organizacja, ład z jakim funkcjonowały okoliczne pracownie koboldzich rzemieślników, czy też porządek i dyscyplina zbrojnych formacji, były tyleż imponujące, co niepokojące. Najwyraźniej Kirkrim jako wódz dobrze opiekował się swym klanem, a nawet więcej, skierował go na ścieżkę ku dostatkowi. Pytaniem pozostawało, cóż wydarzy się później, gdy przyjdzie mu oddać władzę.

Same budynki mimo wszystko były dla niej dość prymitywne, w głównej mierze wykonane ze skóry i drewna. Bliżej im było jeszcze do szałasów, niż prawdziwych domostw, lecz i zmiany w tym względzie były dostrzegalne. Szczególnie zajmujące były czerwone symbole malowane tam i ówdzie. Takie same w kształcie, jak ten, który na szyi nosił towarzyszący Kirkrimowi kapłan. Z opowieści swych towarzyszy zdążyła się już dowiedzieć, że jest to znak niejakiej Mysatii, bogini, którą wyznawały tutejsze koboldy. Sam symbol, jego barwa, jak i ogólne brzmienie imienia nasuwały skojarzenia z Mystrą, lecz czy rzeczywiście Pani Magii miała w tym swój udział? Pytanie pozostawało otwarte, chociaż przesłanki w postaci władzy czarownika mogły stanowić pewną wskazówkę.

Szli błotnistą ścieżką wijącą się niby wąż pomiędzy chatami. Zewsząd dochodziły ich odgłosy pracy w postaci uderzeń młotów, struganego drewna, jak i wszelkich innych dźwięków mogących towarzyszyć przeróżnym zajęciom. Były wśród nich również posykiwania łasic gdzieś w oddali, szczekliwa mowa koboldów, gdzieniegdzie nawet piskliwe głosiki gadzich podlotków. Osada żyła i była zapracowana. Najwyraźniej słowa Kirkrima zostały wzięte na poważnie i wysiłki mające na celu odnalezienie zaginionych nabrały na intensywności. W trakcie tej wędrówki, która zmieniała buty w oblepione błotem kawałki skóry, Torin usłyszał znajomy głosik. Trzymał się raczej z tyłu pochodu, podczas gdy druidka wraz z magiem prowadzili.

Przystanął, ujrzał bandę koboldziątek. Dał znak swym towarzyszom, by ci szli dalej, co też uczynili. Przyglądał się im próbując wypatrzeć pośród nich Xię. Starał się zlokalizować przede wszystkim broszkę, którą samodzielnie dla niej wykonał. Niemniej na nic to się zdało. Miał już ruszyć się z miejsca, kiedy to ferajna odbiegła w sobie tylko znanym kierunku. Dostrzegł wówczas wpatrzoną w siebie skuloną, małą istotkę. To była Xia, lecz jej ciche i niepewne zachowanie do niej nie pasowało. Przyjrzał jej się uważnie, lecz nie mógł zlokalizować broszki. Coś się stało to było jasne. Postąpił krok ku niej, a ta cofnęła się, uniosła raptownie głowę. Patrzyła na niego przerażona twarz dziecka, którego szeroko otwarte oko przypatrywało mu się z niepewnością, obawą. Krasnoluda nie opuszczało wrażenie, że coś jest w wyrazie jej twarzy nie tak. Mięśnie układały się tak jakoś dziwnie, zwłaszcza te po prawej stronie twarzy. Pochylił się lekko ku niej i wówczas zrozumiał przerażającą prawdę. Dziewczynka nie miała prawego oka.


hata, którą wyznaczono im za kwaterę nie była zbyt imponująca. Właściwie nie zmieniła się praktycznie wcale od ich ostatniego pobytu, chociaż, ci bardziej dociekliwi dostrzegli, iż skóry zostały wymienione na grubsze i cieplejsze. Stare wazy i misy zastąpiono nowymi, pełnymi jeleniny oraz prostego trunku podobnego w kolorze i smaku do piwa. Znalazło się trochę ryb świeżych oraz wędzonych, mały garniec pitnego miodu, a także koszyk świeżego pieczywa. Najwyraźniej koboldy uznały, iż są już ich sojusznikami, a nie niepewnymi posłami, chociaż początkowe skąpstwo w poczęstunku nie przedstawiało się w obecnym świetle zbyt kulturalnie. Tak, czy inaczej można się było pożywić prawdziwym jadłem, a nie starymi sucharami.

Chwilę później w szparze pomiędzy ścianą, a stanowiąca drzwi kotarą, pojawił się znany im koboldzi pysk zaopatrzony w ślepia koloru krokusa. Był to ten sam akolita, który towarzyszył im podczas wyprawy na Qorra. Powiódł wzrokiem po wszystkich zebranych, aż wreszcie nie zlokalizował Shee’ry. Wślizgnął się do środka i wpadł w konsternację, kiedy dostrzegł wpatrzone w siebie oczy wszystkich zgromadzonych. Szybko pojmując swój błąd skłonił się głęboko.
Ilkak fekiikic****– rzekł czyniąc jeszcze jeden ukłon, po czym stanął przed druidką.
Trzymał w rękach zawiniątko, które szybko odpakował. Pod warstwą wyprawionej skóry znajdował się znany im już zwój. Kobold wyczekująco patrzył na Shee’rę, aż ta nie przygotowała się do przepisywania inskrypcji. Wówczas zwój został delikatnie rozwinięty, a druidka mogła zabrać się do pracy.


irkrim wszedł do komnaty przyzwania. W powietrzu unosiły się zapachy kadzideł oraz innych wonności, jak również woń zapalonych świec. Przygotowania były na ukończeniu. Przechodząc obok kręgu przyglądał się temu, jak jego uczniowie kończą sprawdzać i poprawiać niezbędne inskrypcje.
Sprawdźcie wszystko po dwakroć, a w razie wątpliwości mówcie. Nie możemy sobie pozwolić na błąd – rzucił do nich, po czym zbliżył się do doglądającego wszystko Zikrika. Koboldzi arcykapłan wyglądał na niezwykle rozbudzonego, wręcz podnieconego. Z uśmiechem na ustach powitał swego przyjaciela.
Kirkrimie.
Zikriku.
Wymienili uprzejmości, a czarownik przeszedł do rzeczy.
Jesteś pewien swych wizji?
Tak. – Duchowny aż przytaknął skinieniem głowy.
To dobrze. Miejmy nadzieję, że nasz wysłannik ma dla nas jakieś przydatne informacje. Cała ta sprawa ciągnie się już za długo, a nam wciąż brakuje informacji.
Myślisz, że tym razem będzie inaczej?
Nie będę ukrywał, że taką mam nadzieję. Niespodziewanie informatorzy z planów niższych okazywali się straszliwie niekompetentni.
Twarz arcykapłana wykrzywiła się w grymasie.
Nigdy ich nie lubiłem. Parszywe stwory bez krzty oddania sprawie innych. Ale informacja to ich specjalność, temu nie można zaprzeczyć.
Tym bardziej jest to dziwna sytuacja.
Zaprawdę niecodzienna.
Być może sługa naszej Pani będzie miał więcej szczęścia. Nasze przypuszczenia względem zniknięć raczej się potwierdziły. Jeńcy, których trzymali ci najemnicy, zostali porwani, a ślady znalezione na miejscu świadczyły dobitnie o tym, że posłużono się magią. Raczej dość prostą, lecz mimo to jest to magia. A któż może okazać się w takich sprawach bieglejszy, jak nie sam sługa bogini magii.
Myślisz, że tym razem będzie w lepszych humorze do współpracy?
Kirkrim wpatrywał się w pokrytą runami posadzkę i milczał przez dłuższą chwilę.
Za chwilę się przekonamy.

Czarownik miał rację, bowiem adepci skończyli przygotowywać krąg. Dla pewności obszedł cały i sprawdził osobiście. Dwukrotnie. Czysto teoretycznie przyzywanie z natury dobrych istot nie powinno być tak niebezpieczne jak złych, lecz nie można tego traktować jako regułę. Wszakże sprowadzanie istot z ich rodzimych sfer nigdy nie należało dla tamtych do rzeczy przyjemnych. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że trafiały od razu do magicznego więzienia. W takim przypadku nawet byty czystego dobra potrafiły obracać się przeciwko przyzywającemu.
Gotowy?
Na twe życzenie – odrzekł mu arcykapłan, po czym stanął w wyznaczonym sobie miejscu. W drugim polu stanął najbieglejszy z uczniów, a pozostali opuścili komnatę. Wreszcie w ostatnim z trzech wewnętrznych okręgów stanął Kirkrim. Rozpoczął się rytuał.

Najpierw wzniósł się zaśpiew, a następnie wyrysowane na kamieniu symbole, diagramy i linie poczęły wypełniać się światłem. Z początku słabym i nieznacznym, lecz wraz z kolejnymi gestami i słowami nabierały na mocy, aż wreszcie jaśniały tak mocno, iż z trudnością byłoby się im przyglądać. Magiczna energia każdego z uczestników rytuału skoncentrowała się w wewnętrznym kręgu. Światła świec przygasły, a powietrze w pomieszczeniu stało się ciężkie, aż trudno było złapać oddech. Kilka magicznych wyładowań przeskoczyło pomiędzy symbolami. Kontynuowano inkantację, aż Kirkrim nie wyczuł, iż moc uspokoiła się, ustabilizowała. Wówczas wypowiedział finalne słowa dodając doń miano. To jedno konkretne. To, które określało byt, który miał zostać wezwany. Wypowiedział je raz, potem drugi, aż wreszcie padło ono po raz trzeci. Centralny krąg wypełnił się czystym złotym blaskiem, który począł unosić się w górę niby płyn. Po chwili uformował humanoidalną sylwetkę. Blask na podłodze znikł, jak również począł zanikać na sylwetce, gdy ta nabierała barw mleczno białej skóry.

Strzeliło iskrami, gdy duże, fioletowawe skrzydła uderzyły o magiczną barierę. Rozległ się syk bólu.
Na przyszłość moglibyście poszerzyć ten krąg. – Po pomieszczeniu rozległ się melodyjny głos pełen dezaprobaty. – Już drugi raz ranię sobie przez niego skrzydła.
Niezwykle piękna, kobieca postać złożyła swe pierzaste skrzydła bliżej ciała. Ciała wręcz mlecznobiałego, zasłoniętego tam i ówdzie jedynie niewielkimi fragmentami odzieży. W lewej dłoni dzierżyła długi, wyglądający na wykuty w czystym ogniu miecz. Spod długich, srebrnych włosów spoglądały na Kirkrima oczy tegoż samego koloru.


Upraszam o wybaczenie. Nie było to umyślne działanie. – Czarownik skłonił się delikatnie w przepraszającym geście.
Mowaniczny deva kątem oka zerknęła na pozostałą dwójkę, która również delikatnie się skłoniła.
Jak rozumiem dowiedziałaś się czegoś w naszej sprawie?
Anielica spojrzała na niego lekko mrużąc oczy.
Lubisz konkrety. Niech więc będzie. Tak, udało mi się.
A zatem?
To że jesteście wyznawcami mej Pani nie oznacza, że możesz nie okazywać należytego szacunku jej służebnicy. Nie zapominaj proszę, że to właśnie z jej woli dysponujesz wglądem w naturę Splotu.
Owszem, Jej to zawdzięczam, lecz jak widzisz nie odebrała mi tego daru i mam wrażenie, że twe zdanie nie może w tej kwestii nic zmienić...
Deva zmrużyła oczy jeszcze bardziej, a płomienie na jej ostrzu nabrały na intensywności.
Niemniej… Upraszam o wybaczenie, o Alexindio, piękna i potężna wysłanniczko Tej, Która Włada Wszelką Magią – pewny siebie zwrócił się do niej, co nie zostało niezauważone.
Kobieta prychnęła. Rzuciła okiem na runy kręgu, w którym stała. Idealnie wyrysowane.
Miejmy to już za sobą. O czym chcesz usłyszeć?
Dziękuję za współpracę. – Na twarzy Kirkrima pojawił się cień uśmiechu. – Powiedz mi wszystko czego dowiedziałaś się na temat grupy, która ukrywa się gdzieś na północ od siedziby mego klanu. Jaką mocą się parają, jakie są ich cele, po co im moi ludzie. Mów wszystko co wiesz.
Anielica popatrzyła na niego przez chwilę, po czym zamyśliła się. Po chwili przemówiła.
Nie ustaliłam wiele. Przede wszystkim ich kryjówka musi znajdować się gdzieś niedaleko w okolicach północnej krawędzi tego szlaku górskiego. Wykorzystanie magii w tamtym rejonie jest o tyle częste i znaczące, że można było to dostrzec. Odkryłam też, że być może istnieje jakieś powiązanie między nimi, a planem żywiołu ziemi. Żywiołaki ziemi ostatnimi czasy są często wzywane na Toril. Przeważnie w te same rejony świata. Nie wiem, czy to coś istotnego dla twej sprawy. Co się zaś tyczy tych ludzi, to nie wiem niczego. Co do tych, których poszukujesz jest tak samo, z tym wyjątkiem, iż posługują się zarówno Sztuką, jak i Mocą. Ich zaklęcia przeciwdziałające szpiegostwu są znaczące i na tyle szczelne, że wiem co się tam dzieje.
Twarz Kirkrima pozostawała beznamiętna.
Ustaliłaś kto im patronuje?
Nie. Ślady ich związków z wyższymi bytami są trudne do odnalezienia, a także mocno pogmatwane.
Rozumiem. Możesz odebrać swą zapłatę i odejść.
W stronę anielicy poszybowało kilka sporych, niezwykle precyzyjnie oszlifowanych klejnotów, a także dwa tomy magicznych zapisków. Poświęciła im minimum uwagi.
Nim odejdę wiedz jeszcze jedno.
Kirkrim uniósł brew.
Coś się dzieje w Splocie. Coś dziwnego i ma to swe źródło gdzieś w sferze materialnej. Na Torilu.


eszcze tego samego dnia awanturnicy stali wraz z Kirkrimem, jego uczniami oraz arcykapłanem Zikrikiem w sali przyzwania. Aura tego miejsca pozostawała jeszcze odrobinę ciężka, a zapach palonych niedawno kadzideł oraz świec nie zniknął całkowicie. Helena oraz Torin mieli wreszcie okazję rzucić kątem oka na krąg przyzywania znajdujący się obok nich. Czarownik natomiast w skupieniu przedstawiał im to czego dowiedział się do swych zwiadowców, posłańców i szpiegów, nie wspominając jednocześnie o planarnym pochodzeniu niektórych z nich.
W skrócie wiemy niewiele. Sprawcy, co jest już pewne, władają magią. Zapewne i kapłańską, jak i Sztuką. Nie wykluczone, że dosyć potężną, gdyż istnieje możliwość, że mogą przyzywać nawet same żywiołaki. Co się tyczy ich siedziby to musi znajdować się kilka dni drogi stąd, raczej nie dalej, biorąc pod uwagę to, iż muszą transportować porwanych. Dokładnej lokalizacji nie udało się ustalić, lecz wiemy, iż musi to być gdzieś w pobliżu północnego stoku Gwiezdnych Gór. Być może w samych górach.
Oto dlaczego jestem tego niemal pewien.Kirkrim podszedł do stojącego obok stołu i podniósł zeń srebrne lustro, które zostało rozbite. Pajęczyna pęknięć rozchodziła się idealnie od środka.
Lustro zostało zniszczone, kiedy próbowałem z pomocą magii podejrzeć tamtejszą okolicę.
Ściana. Reakcja obronna. Odbicie mocy przez zaklęcie chroniące. Typowa sytuacja – stwierdził Xhapion, kiedy przyjrzał się lustru.
Jakie jest wasze zdanie w tej sprawie? Jakie są wasze przemyślenia? – Czarownik zwrócił się do awanturników.

___________________
*Radujcie się, bowiem rewolcie Qorra położony został kres. Zdrajcy zostali pojmani, a ci, którzy wykazali skruchę ponieśli już część kary. Teraz zaś zesłani zostaną do najgłębszych tuneli, by tam w znoju i pocie próbować zapracować na swoje odkupienie. Radujcie się, bowiem jest to dzień zwycięstwa, lecz nie dajcie się ponieść euforii. To jeszcze nie koniec. Zaradziliśmy jednemu problemowi, lecz ten ważniejszy, istotniejszy dopiero przed nami. Wraz z pomocą naszych nowych sojuszników dojdziemy do prawdy, położymy kres porwaniom i odnajdziemy naszych najbliższych. Wspólnie, jako jeden klan.
**A teraz idźcie i wracajcie do pracy, bowiem wiele jest do zrobienia. Pokażemy agresorom, że naszego klanu nie można lekceważyć.
***Ich zaprowadzić do kopalni.
****Ilkak wita.
 
Zormar jest offline