Wieśniacy nie odpowiadali – ze zgrozą przyglądali się temu, co robią zamkowi. A ci, nie doczekawszy się odpowiedzi, zabrali się za obwieszanie nieprzytomnego dziadka. Wolfgang nie czekał dłużej i splótł wiatry magii. Strażnik, który zajęty był przerzucaniem liny przez podtrzymującą dach belkę, cisnął ją tak niefortunnie, że spadła mu na głowę i oplątała w taki sposób, że wywinął orła wprost w błoto. Wzbudziło to gromki śmiech jego kompanów, ale publiczności wcale nie było do śmiechu.
Lothar wyszedł przed szereg, wyraźnie eksponując swoją przynależność klasową. Starał się wyglądać i zachowywać tak, jak przystało na kogoś z wyższych sfer – nawet nie zwyczajnego szlachetkę, ale co najmniej Jaśnie Pana Barona lub Landgrafa. Wieśniacy rozstąpili się, a zakuci w stal strażnicy zaprzestali procederu. Przyłbice zwróciły się w stronę von Essinga. Dziadek wylądował w błocie, gdy ręce opadły na rękojeści mieczy.
- A Wy, panie von Jakiśtam nie wtrącajcie się w nie swoje sprawy – warknął jeden ze strażników, zanim Lothar zdołał wypowiedzieć choćby słowo. – My tu działamy w majestacie prawa, z rozkazu samej Pani Baronówny von Wittgenstein. A jakbyście nie wiedzieli, tośmy w Wittgendorfie, na ziemiach jej przynależnych. Co powiecie na to?