Do planowanego spotkania z hobgoblinką było jeszcze duuużo czasu, więc Rathan mógł się odpowiednio przygotować.
Przede wszystkim musiał rozejrzeć się i odpowiednio wybrać drogę ucieczki, by zostawiać jak najmniej śladów. Poza tym przewidywał, że na samym początku użyje odpowiednią miksturę, a żeby i hobgoblinka nie zostawiała śladów, to planował wziąć ją na barana. Aby więc obciążenie było jak najmniejsze i można było biec. Co prawda hobgoblinka nie wyglądała na zbyt ciężką, ale i tak łucznik postanowił zostawić cały swój dobytek jakieś dwie godziny szybkiego marszu od obozu, a zabrać ze sobą jedynie broń. Co prawda gdyby nadział się na większą grupę Żelaznych Kłów to i tak tylko szybkość mogłaby go uratować, ale nie miał zamiaru bez broni pchać się w paszczę wroga.
* * *
Co prawda gdy zobaczył hobgoblinkę, to nie rzucił się w jej stronę, tylko przywołał ją do siebie, ale i tak niewiele mu to dało. Nie zauważył podążających za tamtą trzech wrogów i wpadł jak śliwka w kompot... mając taką samą szansę jak wspomniana śliwka na wydostanie się z matni.
Ale nie zamierzał tanio sprzedać swej skóry. Nie zamierzał też zostać niewolnikiem hobgoblinów ani też nie zostać zmuszonym do zdradzenia sekretów swych przyjaciół... To pozostawiało niewiele dróg do wyboru, ale i tak spróbować musiał.
I nie udało się...
Co z tego, że wyplątał się z sieci, skoro zaraz spadła nie niego druga? A gdy i z tą sobie dał radę, miał już na karku trzech hobgoblinów.
Wsadził kukri w gardło sierżanta i rzucił się do ucieczki, nie zważając na ostrze topora, które rozcięło mu ramię. A potem zdążył zrobić jeszcze parę kroków, nim poczuł w plecach ból.
Nim zapadł w ciemność usłyszał jeszcze pełne wściekłości i rozczarowania wrzaski.
A potem już nic.
Ostatnio edytowane przez Kerm : 27-12-2018 o 13:06.
|