Posuwanie się wzdłuż strumienia w pewnym momencie stało się niemożliwe. Teren wypłaszczał się, a wody rozlewały się szeroko tworząc wypełnioną grząskim bagniskiem nieckę. Świdrujące w uszach bzyczenie komarów unoszących się nad rozlewiskiem było wręcz nie do zniesienia. Aż strach pomyśleć, na jakie katusze naraziliby się ci, którzy zdecydowali się wjechać w mętne wody. Byli zmęczeni, a jako że małpoludów wciąż nie było widać i bębny milczały, trzeba było zdecydować się na odpoczynek.
Wyjechali wyżej, w miejsce z którego widać było najbliższą okolicę, a gdzie nie dolatywały już hordy krwiożerczych owadów. W dole znajdowało się rozlewisko, które prawdopodobnie zanikało gdzieś dalej wśród drzew. Jak okiem sięgnąć widać było porośnięte lasami niskie górki i wzgórza. Śladów ludzkiej bytności nie było, ani w postaci ruin, ani bijących w niebo dymów z osad. Zahija wolno odzyskiwała zdrowie. W miejscach, gdzie została potraktowana antymagiczną błyskotką, złuszczona skóra i martwe tkanki wolno zaczęły odpadać, a pojawiały się brzydkie, brunatne, podeszłe krwią strupy. Czarownica przez większość czasu była nieprzytomna, a gdy wracały jej zmysły, chciała tylko pić. Mówić nie miała sił.
Enki wyruszyła na zwiad, szukając miejsca, z którego byłby jeszcze szerszy widok. Pozostali zostali w obozowisku. Łowczyni wróciła po jakimś czasie, niosąc ustrzelonego sporej wielkości ptaka.
-
Daleko na wschód – wskazała ręką za rozlewisko, na widoczne tam pofałdowane lasy. –
Koniec drzew. Musieć przez rzeka. Ona tam – zakręciła ręką na zachód.
Kiedy Relhad zajęty był oporządzaniem zabitych wrogów na ofiarę duchom, Kibria w pozycji półleżącej przyjrzała się ekwipunkowi Osamy i „czarnych”. Poza uzbrojeniem, prowiantem i standardowym uposażeniem jeźdźcy mieli jeszcze worek pieniędzy, saszetki ze środkami leczniczymi, z których jedną wykorzystał Osama, a wśród pakunków tego ostatniego Livia znalazła opakowane w skórzane, nieprzemakalne etui zapisane rusanamańskim skryptem papiery. Niestety, ani ona ani Torstig nie byli w stanie ich odczytać.
Wyjechali zabierają wierzchowce, broń i ekwipunek zabitych mężczyzn. Kierowali się ku traktowi, którym przybyli do ruin, a który miał ich powieść z powrotem do Yarakanu. Było późne popołudnie i noc zastała ich w stepie. Nie pozostało nic innego jak rozbić obóz pośród traw.