Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-12-2018, 01:16   #85
WielkiTkacz
 
WielkiTkacz's Avatar
 
Reputacja: 1 WielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputację
Poranek nie wskazywał pogorszenia pogody. Wszelkie niezbędne do wyruszenia w dalszą drogę czynności wykonała Rowan w asyście Simona, który okazał się wielce pomocny zwłaszcza w przypadku użycia większej ilości siły. Jeszcze nim wszyscy wstali, Khazadowie byli już gotowi ruszyć w dalszą drogę. Thalgrim zarzucił na plecy większy bagaż i ruszył na szlak. Grumbli wrócił się jeszcze do Ryżego.

- Pomyślałem, że przyda się wam słowo otuchy na drogę i jako, że nie spostrzegłem w was łotrów poradzę wam coś. Gdy dotrzecie już do kopalni to pytajcie o Bardaka Barantana. Jest mędrcem i siedzi tam od wieków. Z pewnością zna bardzo dobrze okolicę. Pamiętajcie jednak o szacunku, gdyż jest on najważniejszy. Jednak byście wspomogli wasze nieobyte języki, to w wiosce udajcie się do młynarza Hectora Briocha. Człeczyna pędzi wyśmienitą brandy, za którą stary Bardak przepada. To wywrze na nim korzystniejsze wrażenie niż wszelkie wasze słowne starania. Bywajcie i szerokiej drogi. Obyście znaleźli cel wędrówki
- gestem dłoni pożegnał wszystkich i ruszył szybszym krokiem za młodszym krewniakiem.



Grupa śmiałków po wszystkich porannych rytuałach - w tym śniadaniu, bez którego nie sposób iść w dalszą drogę wedle słów Ryżego - wyruszyła w stronę doliny Frugelhorn. Droga stała się jednak bardziej męcząca niż mogli się spodziewać. Znów zmienność górskiej pogody dała o sobie znać. Błoto, deszcz, wiatr i zimno - takimi słowami można opisać ich wędrówkę przez przełęcz, która sama w sobie nie napawała optymizmem. Zwłaszcza, że płynąca przez kanion rzeka, dodatkowo powodowała oziębienie i sporą wilgotność utrudniającą jazdę zarówno wozem jak i konno. Dodatkowo w połowie drogi zaskoczyła ich skalna lawina, która niemal pozbawiła życia zarówno konie i osoby jadące wozem.


Późnym wieczorem, gdy słońce zaszło już niemalże, dojechali w końcu do doliny. Przemoknięci, zmarznięci, z błotem w butach, głodni i wyczerpani dojrzeli w czerwonym blasku zachodzącego słońca zabudowania małej wioski. Strużki dymu unosiły się nad drewnianymi dachami, co wskazywało na to, że w karczemnej izbie z pewnością jest ciepło i mają wytęsknioną strawę - ciepłą, smaczną i pożywną o wiele bardziej niż suchy prowiant z juków. Im bliżej podjeżdżali, tym więcej zauważali niuansów związanych z wioską. Przede wszystkim była bardzo mała. Kilka chat na krzyż na uboczu w górach - nie zwiastowało ani karczmy, ani gospody. Ktoś musiałby upaść na głowę żeby inwestować tutaj w przybytek z jakimikolwiek przyjemnościami. To już mocno ostudziło radość z ciepłego pokoju i strawy. Gdy dojechali do brodu, przez który można przejść mocząc buty nieco ponad kostkę, mogli w końcu podziwiać lokalną architekturę. Pierwszy budynek po prawej jaki minęli w ocenie wszystkich był stodołą lub stajnią - duże wrota i malutkie okna zasłonięte skórą od środka nie wskazywały na budynek mieszkalny. Ciekawiej natomiast robi się w głębi wioski. Po prawej stronie stoją kolejno dwa duże, piętrowe, ozdobione kwiatami domki, których architektura przypomina nieco pomieszanie strzelistych domów Parravońskich, z imperialnymi domkami biednej szlachty. Bielone deski, imperialny fachwerk, w oknach zawieszone na linach kwietniki z barwną zawartością lokalnych skarbów natury. Nad wejściem do jednego domku wisi tabliczka z napisem Villa Giscard, nad wejściem do drugiego napis głosi Chateau Papin. Reszta zabudowań wsi mimo, że wpisuje się w górski kanon architektoniczny, to odstaje ‘bogatością’ i wszechobecnym kiczem od dwóch wymienionych. Po lewej między niewielkim wzgórzem a rzeką, usytuowany jest młyn, w którym z pewnością mieszka wspomniany przez krasnoluda Hector.

Oczywiście psia pogoda przegoniła wszystkich do własnych domostw, ale nie do tego stopnia żeby nikt nie zauważył obcych we Frugelhofen. W dodatku zbrojnych z wozem i końmi. Gdyby ktoś obserwował ich teraz z okna, to z pewnością pomyślałby, że to niechybnie zajazd zbrojny jakichś bandytów albo inne obdartusy szukają problemów bądź gwałtu na mieszkańcach. Gdzieś w oddali zaszczekał pies, co spłoszyło piszczące zwierzęta za dużym ogrodzeniem, przy domku wysuniętym najbardziej na północ wsi. Drzwi do chaty otworzyły się z hukiem i wypełzło z nich zło w postaci dwóch podpitych mężczyzn w młodym wieku, ale dojrzałych na tyle żeby ich nie lekceważyć. Pierwszy był niższy i seplenił pewnie przez brak kilku zębów. Drapał się w łeb po słomianych długich włosach i pociągał z butelki trunek, który wylewał mu się obficie na rozpiętą koszulę. Poza nią miał na sobie tylko kalesony i stare buty wyglądające na górskie. Drugi był wyższy i widać z mordy, że bardziej inteligentny. Tłuste blond włosy zaczesane miał do tyłu i spięte w kitkę. Również popijał z butelki, lecz trzeźwiejszym ruchem i nie rozlewał na rozpięty wams, ani koszulę. Temu nic nie dyndało między nogami - na co uwagę mogła zwrócić damska część podróżnych - gdyż najwyraźniej miał czas założyć spodnie.

- Gotlieb pats-hik! Co to syrk psybył?-hik! - zaseplenił niższy w imperialnym.

- Stul ten chamski pysk - ryknął ten nazwany Gotlieb. - Czego tu?!
 
__________________
Prowadzę: Liczmistrz; Kwestia Ceny
Gram: Zdarzenie
WielkiTkacz jest offline