Esmond stał i wpatrywał się w kołyszący się na wietrze most. I doszedł do wniosku, że musiałby być idiotą, by wejść na tę kołyszącą się kombinację starych lin i spróchniałych desek.
Wolał poczekać, aż wiatr przestanie wiać i konstrukcja się uspokoi.
Jeśli cokolwiek z niej zostanie.
A na razie stał i wpatrywał się w tych, co narażali swe życie, a w tym momencie kurczowo trzymali się lin. |