Strażnicy przez chwilę gapili się na Lothara, a przynajmniej mieli w jego stronę zwrócone zasłonięte hełmami twarze. Wokoło panowała zupełna cisza, w której rozległ się zgrzyt wyciąganego z pochwy miecza. Jeden ze strażników dobył broni!
- Tak, z pewnością pomyliliśmy rozkazy – odpowiedział i pchnął z całych sił sztychem w trzewia leżącego u jego stóp dziadka. – Jeśli Jaśnie Pan chce zgłosić jeszcze jakieś uwagi, to na owym obiedzie niech się nie krępuje. A teraz Jaśnie Pan wybaczy, bo trzeba nam kontynuować. Gadajcie gnidy, gdzie się kryją te szumowiny! Kto im donosi? Kto na zamkowych rękę w lesie podnosi? – znów zaczął wrzeszczeć na wieśniaków. Jego kompani wysforowali się do przodu, chwytając chudą, bezzębną kobietę, której ręka usychała za życia. – Gadać mi już, bo ubijem babę!