Noc przy ogniu minęła spokojnie. Drapieżniki z pewnością jakieś kręciły się w pobliżu, było je słychać, ale nie ośmieliły się podchodzić do małego obozowiska zagubionego wśród stepów. Rankiem obolała Kibria i równie obolały Torstig wsiedli na wierzchowce i ruszyli w drogę do Yarakanu, bez problemu wracając na trakt wiodący ku bramom miasta.
Byli bogatsi o zabrane pokonanym przedmioty i złoto. Wiedli zdobyczne konie. Sakwę Torstiga obciążała odcięta głowa Osama, a za pazuchą Livii spoczywał tajemniczy list znaleziony w jego dobytku. Przy Bramie Ragadan zapłacili zwyczajową opłatę i wjechali na zatłoczone, gwarne uliczki miasta. Podczas ich nieobecności nic się nie zmieniło.
Na wzgórzu spędzili jeden dzień. Miejsce było bezpieczne, a Enki czy Cedmon bez problemu mogli polować w okolicy, jednak nie zdecydowali się na pozostawanie dłużej, a to ze względu na małpoludów, którzy z nieznanych przyczyn zaniechali pościgu. Mogli przecież wrócić w każdej chwili…
Objechali pełne komarów rozlewisko i zapuścili się znów nieco na zachód w poszukiwaniu brodu. Gdy go znaleźli, wolno wjechali w wodę, bacznie obserwując przeciwległy brzeg. Gdy konie wynurzały się z wartko płynącej wody i wspinały na błotnisty brzeg, gdzieś z tyłu rozległo się uderzenie bębna… Jedno. Drugie. Trzecie…