Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-01-2019, 13:23   #321
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Góry Miecza, podziemia
14 Marpenoth, zmierzch


Joris był niezbyt daleko od brzegu gdy jaszczuroludź dogonił łódkę. Okrążył ją raz i drugi, wgapiając się w myśliwego dwiema parami pomarańczowawych oczu. Umieszczone wokół łba gałki oczne robiły koszmarne wrażenie, lecz gorsze było to, że pod wpływem gadziego wzroku Joris poczuł jak przeszywa go straszliwy ból, który powalił go na dno łodzi. Sparaliżowany bólem mógł tylko patrzeć jak pazurzaste łapy chwytają burtę. Szczęście w nieszczęściu, że przeciwną do tej, o którą opierał się myśliwy; łódź zachybotała się tak mocno, że gdyby mężczyzna stał to ani chybi fiknąłby kozła do wody. Z trudem wymacał na dnie upuszczony morgersztern i zamachnął się na gadzie łapy, chybiając o włos. Kolejny atak wymierzył uważniej i solidnie przydzwonił w czworooki łeb, który sięgał do jego łydek. Bryznęła lepka posoka, gadzina skrzeknęła i puściła łódź, wpadając do wody. Joris podpełzł do burty osłaniając się puklerzem. W magicznym blasku dostrzegł podłużny kształt odpływający w dal; niestety nadal o własnych siłach. Wciąż oszołomiony po dziwnym czaromagicznym ataku stwora myśliwy chwycił deskę i zanurzył ją w wodzie, by jak najszybciej dotrzeć do brzegu. Wolał nie ryzykować, że czworooki sprowadzi rodzinkę i cała zabawa zacznie się od początku.



Góry Miecza
15 Marpenoth, popołudnie

Przetrząśnięcie obozowiska zabrało Mardukowi sporo czasu, doprowadzenie się do porządku również. Nawet magia zawarta w zbroi nie chroniła jej w pełni i kolcza wyglądała teraz bardziej jak kupa złomu niż czarodziejskie cacko. Gdyby uciekinierzy sprowadzili wsparcie, to orki nie miałyby problemu z rozprawieniem się z wyczerpanym i pozbawionym boskich łask kapłanem. Na szczęście tak się nie stało i elf w spokoju mógł zająć się tym, czym chciał.

Ku jego rozczarowaniu orki nie miały wiele cennych rzeczy. Cóż, w lesie na nic im były kosztowności czy złoto. Z miedzianej i srebrnej drobnicy, którą wytrzepał z mieszków uzbierałoby się może z 50 sztuk złota. Elf znalazł sporo zapasów, zimowego ekwipunku, uzbrojenia i tym podobnych rzeczy; rzecz jasna wszystko w orczych rozmiarach. Jakby chciał to by tu mógł otworzyć sklep zaopatrzony nie gorzej niż phandaliński Skład Handlowy. Ale nie chciał.

Na oko jedynie ekwipunek lidera był warta dźwigania. Na reszcie mógł nieźle zarobić jakiś kowal, gdyby Marduk dał mu to całe żelastwo do doczyszczenia i odnowienia. Kostur szamana wyglądał interesująco, ale bez wykrycia magii kapłan nie mógł sprawdzić czy któreś części jego stroju są magiczne. Ciężko było uwierzyć, że byle zielony mógł być tak zmyślnym czaromiotem. A może i był? W końcu Marduk nie wiedział wiele o społecznościach zielonoskórych, gardząc nimi z pasją i ignorancją właściwą każdej "rasie wyższej".


Nabytym zwyczajem elf pozbierał łupy, których nie dał rady dźwignąć i ukrył pod wiatrołomem, za którym sam wcześniej się czaił, a trupy zostawił padlinożercom. Wytarł ręce w śnieg, który sypał coraz bardziej intensywnie, a potem przeszedł się po najbliższej okolicy.

Nieopodal obozowiska znalazł sporą jaskinie, czy raczej jamę, gdyż mimo rozmiarów nie była zbyt głęboka. Kończyła się sporą rozpadliną, wokół której elf zauważył kilka jaśniejszych fragmentów skał, jakby odłupanych czy odrapanych. Może orki próbowały schodzić tu w dół, co wyjaśniałoby dostatek lin z hakami i innego ekwipunku. Zastanawiające było tylko czemu nie obozowały w jaskini, zwłaszcza w obliczu takiej zimnicy. Marduk wzdrygnął się i owinął ciaśniej płaszczem. Dziś i tak nie miał sił i magii na eksplorację. Poza tym musiał wrócić po konia (miał nadzieję, że nadal żywego); no i był pewien, że krew i trupy przyciągną w nocy ścierwojadów.

Zarzucił łupy na plecy i skierował się w dół zbocza dumając nad widzianymi wcześniej dymami. Mogły być to orki, ale mogła też ludzka osada. Tylko czy gdy tam wyruszy to będzie umiał sam trafić z powrotem w miejsce rzezi? Trzeba było podjąć decyzje, bo zmrok zbliżał się szybko; albo śnieżyca, co w przypadku mikrych zdolności krajoznawczych Marduka na jedno wychodziło.

 
Sayane jest offline