Awantura Jace’a i Mikela zwarzyła wszystkim humory, dlatego oczekiwanie, aż Sulim ukończy zaklęcie i wyśle posłańca z listem do obozu, minęło w ponurej ciszy. Krasnoludowi udało się znaleźć chętnego puszczyka, który zgodził się dostarczyć list Kharricka prosto w ręce Aubrin. Kiedy odarte zupełnie z ciała kości hobgoblinów zostały już zakopane, a ich ekwipunek zapakowano do zaskakująco pojemnego plecaka Jace’a, drużyna ruszyła w dalszą drogę.
Kilka godzin później, gdy poranna walka i długi marsz zaczynał już wszystkim dawać się we znaki, bohaterowie zobaczyli w oddali jakąś wysoką sylwetkę, częściowo zasłoniętą przez pień ogromnego drzewa, powalonego pewnie całe lata temu. Nie było to z pewnością kolejny ze zwierzęcych mieszkańców Fangwood, których Sulim trzymał w bezpiecznej odległości przez ostatnie dni - wyglądała raczej na człowieka lub innego humanoida, i to wyjątkowo wysokiego. Nieznajomy najwyraźniej także zauważył drużynę, bo pomachał im, po czym ruszył z niesamowitą szybkością, okrążając zwalone drzewo. Gdy wybiegł zza przeszkody, wszelkie wątpliwości co do jego wzrostu i prędkości wyjaśniły się - poniżej okutego w stalowy napierśnik humanoidalnego torsu znajdowało się ciemno umaszczone ciało konia.
Kiedy centaur podkłusował bliżej, wszyscy mogli się mu lepiej przyjrzeć. Jego “ludzka część” należała do młodego, przystojnego mężczyzny o jasnej karnacji, długich czarnych włosach i krótko przystrzyżonej brodzie. Przy pasie nosił miecz i tarczę, a na plecach kilka krótkich włóczni - wyglądał na potrafiącego walczyć, lecz uśmiech na twarzy i puste dłonie nie sugerowały złych zamiarów. Zatrzymał się kilka metrów przed bohaterami i ukłonił uprzejmie.
- Jakże miłym jest zobaczyć jasne lica i owłosione głowy! Witajcie, rana gwaith! - powiedział głębokim, miłym dla ucha głosem, chociaż z dość dziwnym akcentem. Laura i Jace rozpoznali w jego ostatnich słowach zwrot grzecznościowy z sylvańskim, oznaczający “towarzyszy włóczęgi”, używany do pozdrawiania się na traktach
- Szukałem właśnie godnego miejsca na spędzenie nocy, może spoczniecie wraz ze mną, choć na chwilę? Wyglądacie na utrudzonych, a mnie nuży samotna wędrówka, złaknionym też konwersacji. W zamian mogę zaoferować skromny, acz nader smaczny poczęstunek. - po tych słowach sięgnął do sakwy na grzbiecie i wyciągnął z niej nieduży płócienny worek i jakąś flaszkę.