Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-01-2019, 18:31   #176
Zormar
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
zarownik przytaknął słowom Ivora, Torina oraz Xhapiona.
Musimy czym prędzej podjąć działania, w tym względzie jesteśmy jednomyślni. Co do tego z kim możemy mieć do czynienia to możliwości jest wiele. Bóstwa, byty z Planów Niższych, szaleni czarodzieje, albo klerycy. Kto wie, czy nie jakaś mieszanka jednych i drugich. Tak, czy inaczej musimy się tam udać, by móc jakkolwiek zbliżyć się do rozwiązania problemu. Przyznaję, że podjąłem ryzyko, iż me wróżby mogą zostać odkryte, aczkolwiek ten, który tak usilnie strzeże swej prywatności jednocześnie zwraca uwagę. Innymi słowy, może i mogą się nas spodziewać, lecz my również jesteśmy świadomi ich lokalizacji. Tak, jak mówisz Torinie magią więcej w tej chwili nie zdziałamy. Wyruszymy z samego rana grupą podobną do tej, która udała się walczyć z Qorrem, lecz mniejszą i składającą się z doświadczonych wojowników, którym magia nie jest straszna. Zarządziłem już wstępne przygotowania, to też nie powinniśmy mieć problemów z wyruszeniem.

Spotkanie zakończyło się, a decyzje odnośnie następnych kroków zostały podjęte. Czarownicy oraz kapłani rozeszli się w sobie tylko znanych kierunkach, a najemników poczęto odprowadzać do ich kwatery. Wszystkich z wyjątkiem Torina, który na samym początku spotkania poprosił Kirkrima o rozmowę na osobności. Kiedy zostali sami, ten przemówił do krasnoluda:
Zatem, o czym chciałeś tak pilno pomówić?


biórka nastąpiła z samego świtu i jak poprzednio miała ona miejsce na placu przed jaskinią. Niemniej nie była urządzona z taką pompą, jak uprzednio. Mogło mieć to związek z mniejszą liczebnością kompanii, która miała udać się rozwiązać trapiący osadę problem, chociaż pojawiła się również zupełnie inna myśl. Mianowicie poprzednim razem Kirkrim wyruszał, by umocnić swoją pozycję, pokonać opozycję i odzyskać miano jedynego suwerena swego klanu. Teraz było inaczej. Nie chodziło już o utrzymanie pozycji i budowanie przewagi w politycznej grze. Tym razem chodziło stricte o życie oraz bezpieczeństwo koboldziego ludu. Poważną atmosferę można było wręcz kroić nożem.

Awanturnicy pojawili się na miejscu tuż przed przybyciem Kirkrima. Jednocześnie otrzymali okazję, by po raz pierwszy ujrzeć zasadniczo elitarny oddział składający się w większości z weteranów. Byli wśród nich łowcy obwieszeni skórami, czy innymi drobnymi trofeami w postaci szponów i kłów, na ramionach oparli swe łuki oraz kusze. U ich boku gromadzili się wojownicy w pancerzach z kolczej siatki, a paru nawet dysponowało czymś pokroju napierśnika. W dłoniach dzierżyli ozdobione koralikami włócznie, niektórzy również tarcze, a u pasa zawieszone były miecze i topory. Trzecią i ostatnią frakcją wchodzącą w skład oddziału byli czaromioci, przede wszystkim dwóch uczniów Kirkrima oraz kapłan i akolita Mysatii. Podróżnicy kojarzyli większość z nich przynajmniej z pyska, a niektórych nawet z imienia, bowiem w kompanii znaleźli się zarówno Korak, czarownik dowodzący grupą, która przywiodła ich do wioski, oraz akolita Ilkak. Ostatecznie, nie wliczając w to Kirkrima, w wyprawie brać miało udział czternaście koboldów.

Po przybyciu Kirkrima ten zamienił parę słów z dowódcami zbrojnych, by następnie przekazać niezbędne instrukcje tym, którzy będą doglądali bezpieczeństwa społeczności pod jego nieobecność. Wśród owych osób był przede wszystkim arcykapłan Zikrik, jak i pozostali uczniowie. Wódz musiał rzeczywiście dobrze ich wyszkolić, jak i darzyć wielkim zaufaniem. Szli bowiem przeciwstawić się komuś, kto z magią jest obeznany, to też ryzyko było spore. Odebrawszy błogosławieństwo z rąk Zikrika wyruszyli na północ.


iedy dzień chylił się już ku końcowi rozbito obóz w niewielkiej jaskini, którą znalazł kruk Xhapiona. Schronienie nie znajdowało się bezpośrednio na trasie, którą zamierzali podążać, lecz dmący z gór wicher, pogarszająca się pogoda oraz fakt, iż nocowanie w lesie bez konkretnej osłony nie rokowało zbyt pomyślnie postanowiono nadłożyć drogi. I było warto, bowiem rozpalonemu ognisku nie straszny był ni wiatr, ni deszcz, a do tego wszystkiego oferowane przezeń ciepło nie umykało w głuszę.

Po zjedzonej kolacji i rozplanowaniu podróżny na następny dzień Kirkrim wraz z Korakiem oraz jednym z łowców zbliżyli się do awanturników i wręczyli im małe buteleczki z dziwnym, gęstym płynem. Każdemu po jednej fiolce.
Trucizna. Uważamy, że dobrym pomysłem użycie jej już przed ewentualnym starciem. Jeżeli dostanie się do rany może sprawić, że wróg straci przytomność. W przypadku, kiedy naszym wrogiem mogą być magowie może okazać się nieoceniona. Pamiętajcie, by ostrożnie się z nią obchodzićKirkrim objaśnił im działanie ofiarowanego specyfiku. – Macie jakieś pytania?


odróżowali wzdłuż podnóża stoków Gór Gwiezdnych już od paru dni. Grupę prowadzili koboldzi łowcy oraz Shee’ra, która mimo tego, iż nie dysponowała taką znajomością terenu jak oni potrafiła o wiele lepiej dostrzegać przejawy obecności rozumnych istota, a nawet otrzymywać pewne sygnały wysyłane ku niej przez sam las. Centralną część kompanii stanowili przede wszystkim czaromioci, których bezpieczeństwo stanowiło zasadniczą drogę do powodzenia owej wyprawy, ponieważ gdyby przyszło im mierzyć się magami, bądź kapłanami, siła mięśni mogła nie wystarczyć. Przy okazji zwiadowcze możliwości Nevermore’a okazywały się nadzwyczaj przydatne, bowiem ten mógł bez większych problemów zapewniać im orientację w okolicznych wąwozach, przełęczach, czy półkach skalnych. Tylną straż zaś stanowiło paru wojowników oraz Torin, po części również tego względu, iż jego ciężkie płyty mogły dość łatwo zdradzić ich obecność.
Kiedy poczęli zbliżać się do północno-zachodniej krawędzi łańcucha górskiego las zauważalnie zrobił się gęstszy. Wprawdzie nie było tutaj, aż tyle drzew liściastych, czy potężnych dębów, lecz sosen i świerków dostrzec można było bez liku. Jednocześnie nie mogli dalej kierować się krawędzią puszczy, bowiem kawałek przed nimi zaczynało rozciągać się wielkie osuwisko. Ziemia i skały położone w wyższych partiach stoku zeszły w dół sprawiając, że próba pokonania trasy najkrótszą drogą była wykluczona, bowiem przeprawa przez nie stanowiła najlepszego pomysłu. Trzeba było im wejść w las.

Jakiś czas później, kiedy brnęli przez błotniste runo leśne Nazir nagle się zatrzymał, tak samo jak Shee’ra, Kirkrim, Korak oraz dwójka łowców. Coś usłyszeli. Natychmiast gestami nakazali, by wszyscy się zatrzymali oraz byli cicho. Wiatr cicho szumiał między gałęziami i igliwiem. Wszyscy od razu pomyśleli o tym samy, że wróg do którego się kierowali znalazł ich pierwszy i, że za moment nastąpi atak. Ten jednak nie miał miejsca. Wydawało się, że to tylko jakieś przesłyszenie, lecz zaraz potem znów coś usłyszeli i nie tylko oni, bowiem również do uszu Xhapiona oraz Ivora dobiegł delikatny, metaliczny dźwięk. Spojrzeli po sobie, pokazali, że również coś słyszeli. Wszyscy podnieśli powoli głowy do góry i wzrokiem poczęli przebijać się przez korony drzew w poszukiwaniu źródła, bądź źródeł, owych dźwięków. I dostrzegli je. Najpierw Shee’ra, a potem również Kirkrim oraz Ivor. Malutkie dzwoneczki zawieszone pośród gałęzi. Czarownik czym prędzej wysłał swych łowców, a ci bez większych problemów wdrapali się na drzewa, by po chwili wrócili z przyczyną ich niepokoju.


Malutkie dzwoneczki w formie koralików stanowiły widokiem tyleż niezwykłym, co zaskakujący. Były wykonane z brązu, a do drzew przywiązane za pomocą cienkiego, srebrnego drucika. Kiedy tak się im przyglądali Helenie oraz Shee’rze zaświeciły się oczy. Obie już kiedyś widziały coś takiego. Spojrzały po sobie, aż w końcu druidka zabrała głos.
To gnomie dzwonki.
Na te słowa Xhapion zamyślił się, po czym poprosił by mu je przekazali. Kiedy miał je już w ręce wymówił słowa zaklęcia, nakreślił w powietrzu krótki symbol. Praktycznie każdy, kto parał się jakąkolwiek magią wiedział, co ten czynił. Sprawdzał, czy dzwoneczki nie emanują magią. Przez oczy przemknął mu błękitny blask. Przypatrywał się im chwilę, potem przemówił:
Są magiczne. Jeżeli dobrze widzę Splot chroniący.
Dzwonek, srebrny drut i magia defensywna… Czyżby...?Kirkrim myślał na głos.
Tak.Xhapion skinął głową. – Czar alarmu.

 
Zormar jest offline