Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-01-2019, 05:16   #33
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 9 - Kurwy wędrowniczki*

2054.09.08 - noc wtorek/środa; pogodnie; Sioux Falls, mieszkanie Betty




Po pustej klatce schodowej niósł się echem stukający odgłos wysokich obcasów. Oświetlenie działało tylko na parterze. Ale i tak dziwne, że działało. Ale jakoś działało. Betty mieszkała na pierwszym piętrze więc tam już trzeba było dojść albo po omacku albo oświetlając sobie czymś drogę. Zwłaszcza, że siostra przełożona mieszkała na końcu korytarza. Stukanie obcasów wkrótce się wzmogło gdy ze schodów przeszły na równy teren ostatniej prostej na korytarzu. Ale zanim obcasy i ich właścicielka znalazły się na tym korytarzu a potem schodach musiały przejść przez krótkie podwórze, chodnik przed starym ale całkiem dobrze zachowanym apartamentowcem. A jeszcze wcześniej wyjść ze znacznie słabiej zachowanego i mocno zużytego pickupa.

- Tu mieszkasz? Niezła chawira. - skwitował Rude Boy gdy pokazała mu gdzie chce wysiąść. Punk nieco obniżył głowę aby przyjrzeć się budynkowi. Wiele pewnie nie zobaczył bo tylko gdzieniegdzie świeciły się światła w oknach. W końcu pewnie była północ albo trochę przed lub po. Może raczej po.

Gwiazdor lokalnego punk rocka wbrew swojej renomie okazał się całkiem porządnym facetem. I po wszystkim odwiózł ją do domu. Na koniec, zupełnie jak na filmach, objął ją i pocałował na pożegnanie. Zupełnie jakby parą byli czy co. Przynajmniej na filmach tak to wyglądało. No a potem pojechał tym swoim zdezelowanym pickupem aż pochłonęła go noc i najbliższy zakręt. A Lamii zostało wrócić do domu, przejść przez ten chodnik, podwórko, schody, korytarz no i zapukać do drzwi.

- Widzę, że miałaś udany wieczór Księżniczko. - długo nie czekała zanim drzwi stuknęły zamkami i w drzwiach nie pojawiła się kasztanowłosa okularnica. Trudno było nie odnieść wrażenia, że scenka trochę była jak między czującą ulgę matką, że jej dorastająca czy dorosła córka wróciła cało do domu z pierwszej randki albo wspólnego wypadu z nowymi kolegami. Betty uśmiechnęła się sympatycznie i jakoś w tym momencie w ogóle nie przypominała surowej i wymagającej dominy tylko najlepszą opiekunkę, przyjaciółkę i kumpelę. W końcu znowu wylądowały w sypialni i łóżku Betty. Tym razem we trzy. Bo Amy też była ciekawa jak się udało kumpeli z sypialnej sali a, że z progu głupio było rozmawiać gdy rozmowa się przedłużała więc w końcu gospodyni też ją zaprosiła do siebie więc skończyły we trzy w jednym łóżku.



2054.09.09 - świt środa; pogodnie; Sioux Falls, mieszkanie Betty



- Wstawać śpiochy. - Lamię obudziło delikatne potrząsanie za ramię, przyjazny głos i ciepły pocałunek Betty w usta. Amelia też zaliczyła podobny zestaw tylko z całusem w czoło. I wydawała się równie zaspana jak Lamia. - No ja cię Księżniczko w końcu będę musiała porządnie wykorzystać. Bardzo niecnie i bardzo seksualnie. Wciąż mi się wymykasz. - dodała z uśmiechem okularnica trochę żartem a trochę serio.

Ranek zaczął się trochę jak w wojsku. Zorganizowanym rytmem, trochę nerwowym, trochę chaotycznym, z wyraźną nutką pośpiechu a jednak pod kontrolą i wedle sprawdzonych prawideł. Gospodyni wydawała się mieć to świetnie opanowane i operowała poranną czasoprzestrzenią z wprawą. Była już ubrana gdy przyszła obudzić swoje gołąbeczki. Potem śniadanie, zmiana opatrunku na twarzy Amelii, przebranie się no i jazda do szpitala. Tym razem we trzy. Przepustka się kończyła. Amelia zmarkotniała. Nie chciała wracać do szpitala. Nie chciała wracać do swojego domu. I nie chciała się rozstawać z dwójką niedawno poznanych kobiet które okazały jej tyle dobroci i serca. Ale siostra przełożona to też miała zaplanowane.

- Nie bój się Amy, już ci mówiłam. Możesz tu zostać tak długo jak zechcesz. Ale musicie się pokazać w szpitalu, doktor Bren musi z wami porozmawiać czy jest z wami w porządku, czy chcecie się wypisać. Tak to działa Amy. No i dziś mają przyjść wyniki badań z toksykologii dla Księżniczki to byśmy to załatwiły od razu za jednym zamachem. Jak załatwimy to z rana to potem macie resztę dnia wolne. - blondnykę widocznie to uspokoiła albo pogodziłą się z tym co nieuniknione. Jadła dalej swoje śniadanie już bez większych oporów. Dała się wciągnąć w rozmowę o przygodach Lamii z wczorajszego wieczora no i o planach jakie miały z Lamią na ten nowy dzień. A dzień zapowiadał się świetnie. Pogoda dopisywała bo było ciepło, że można było wyjść na krótki rękaw a do tego było jasno i słonecznie. Idealna, urlopowa pogoda. A i Lamia miała co wspominać z poprzedniego wieczora.



2054.09.08 - wieczór; pogodnie; Sioux Falls, klub 41



Wydawało się, że Rude Boy wracał z klubowego zaplecza równie zadowolony z tej wizyty jak i starsza szeregowa. Minęli za barem blond dredziarę pracującej jako barmanka oraz Garry’ego który chyba był tu jeśli nie szefem to na pewno kimś ważnym. Stary barman popatrzył wzrokiem zawodowego barmana czyli jakby nie działo się nic specjalnego w związku z tym, że para gości wychodzi z zaplecza. Val nie była tak skryta i popatrzyła na nich z życzliwością a może trochę i z zazdrością. W każdym razie pomachała im wesoło rączką gdy wychodzili na salę.

Przeszli przez salę, wyszli na ciepły letni wieczór i wrócili do tego mocno zużytego pickupa punkowca. Starsza sierżant mogła zrobić to co mu obiecała chyba gdzieś w zeszłym tygodniu. A wydawało się, że wieki temu. Praca była dość prosta. Gdy wiedziało się co jest problemem i jak go rozwiązać. Wystarczyło wziąć drucianą szczotkę, trochę szmat i przeczyścić szczotkotrzymacze w alternatorze. Prosta i mało wymagająca praca. Najtrudniejsze było chyba wymontować a potem zamontować te szczotkotrzymacze bo samo czochranie tych drucików szczotką i szmatą było proste ale nieco czasochłonne. Nie na tyle aby nie dało się obserwować co porabia kierowca tej fury.

A kierowca otworzył szoferkę i wyjął z niej futerał a z niego gitarę. Potem wdrapał się na pakę, usiadł na dachu swojej maszyny, przerzucił nogi na stronę otwartej maski tak, że mogli się mniej więcej widzieć swobodnie mimo otwartej maski i różnicy wysokości. Z początku chyba “zbierał rymy” jak to sam nazwał i brzdąkał dość przypadkowe struny. Chyba sam się zastanawiał co zagrać. Ale w końcu się zdecydował. Zaczął grać jakiś kawałek. Struny gitary uderzane zgodnie z wolą gitarzysty przekształciły się w konkretną melodię. Do tego doszedł głos i słowa piosenki. Zaczęli sami we dwójkę. Jeden muzyk i jeden słuchacz. Ale mając rzut beretem od baru to nie mogło zostać niezauważone.

- Hej! Rude Boy gra! - krzyknął ktoś kto wyszedł zapalić czy może właśnie sprawdzić kto tak gra. I bardzo szybko wyszło na to, że klubowa impreza przeniosła się na parking. Pickup zaczęło otaczać coraz więcej osób które wyszły z klubu aby bawić się na tym spontanicznym koncercie lidera “The Palantas”. Skoro okazało się, że ma grać nie tylko dla jednej osoby to punkowiec zagrał kilka kawałków. Nawet gdy już starsza sierżant zamknęła maskę i mogła na spokojnie przyłączyć się do widzów tego nieplanowanego koncertu. Zaśpiewał kilka kawałków. Ale dla weterana frontowego najbardziej uderzył jeden.


https://www.youtube.com/watch?v=hZk_Mp1lme0



O Charles Mansonie, pójdź splećmy dłonie
Z Lindą Kasabian zróbmy krąg
Wy towarzysze ze strefy ciszy
Co bagnet przymarzł wam do rąk*


Pamiętała. Przypomniała sobie. Ten przymarznięty bagnet. Pręt, karabin, saperkę. Sterczącą milcząco wśród śniegu. Wystawały z zasypanych śniegiem gruzów, ruin piwnic, lejów i przemielonych artylerią okopów. Osmalone ogniem miotaczy, poszarpane szrapnelami, obdziobane przez ścierwojady. Zimowe pobojowisko. Podczas którejś frontowej zimy. Patrzyła na to. Nie dało się na to nie patrzeć gdy ciągnął się ten zasypany śniegiem krajobraz przez najbliższe kilkadziesiąt i kilkaset metrów ziemi niczyjej. Miejsce ostatniej pierwszej linii obrony ludzi. Opuszczone gdy zostali zmuszeni do wycofania. Nie wszystkie te ręce, głowy i hełmy jednakowo teraz obsypane zimnym, bezdusznym śniegiem były ludzkie. Tego co zostało po odmieńcach i maszynach też zostało sporo. No ale zmusili ludzi do wycofania się. W końcu zmuszą pewnie i do wycofania się także i z tego okopu w którym właśnie wtedy stała Mazzi. Ale jeszcze nie teraz. Teraz stała na dnie okopu chuchając w zmarznięte dłonie i wściekając się w milczeniu, że nie ma lepszych rękawiczek. Coraz więcej osób wychodziło z klubu i gromadziło się przy średnio zadbanym pickupie. Gwizdali, wykrzykiwali słowa zachęty, wołali kolejnych gdy widzieli tylko swojego ulubionego muzyka siedzącego na dachu swojej maszyny i słuchali kolejnych kawałków tego spontanicznego nie-koncertu.


Czarni pancerni wodzowi wierni
Z którymi trwałem po ostatni strzał
Kochana grando, Sonderkommando
Prześmierdła dymem z bratnich ciał



Też pamiętała. Przypomniała sobie. Jak się ściskali i kłębili w wykopanych norach, ziemiankach, piwnicach. Wtedy. W zimie. W chłodzie. Nie wiedziała dlaczego ale jakoś najsilniejsze wspomnienia dotyczyły śniegu, zimy, mrozu i chłodu. Chociaż z tego co już się dowiedziała pewnie była na wojnie także i w inne sezony roku. Kilku lat. Ale pamiętała. Teraz pamiętała. Te nory, piwnice, ziemianki. Licznie stłoczone ciała, jakaś koza albo koksownik na honorowym miejscu we wspólnej walce z morderczym zimnem. Smród, ludzki smród, ludzki tłok, ludzki ścisk. Gdzie alternatywą był zabijający wszelkie życie mróz na zewnątrz. Dziarskie, orzeźwiające powietrze. Takie które mroziło wyplutą ślinę w sopel zanim spadła na ziemię. Na śnieg. Na lód. Na zamarznięte kałuże. Na zmrożone grudy błota, na błoto przymarzłe do schodów lub posadzki, na porzucone kiepy, rozdeptane łuski, stare puszki po konserwach albo amunicji, ośnieżony gruz, dawno albo niedawno spalone belki i deski. Mróz który zabijał ciszą. Mróz który wżerał się z oddechem w usta, zęby, krtań i płuca. Mróz gdzie wartownika na zewnątrz trzeba było zmieniać co pół godziny aby miał szansę przetrwać. Gdzie kara dwugodzinnej zmiany była prawie pewnym wyrokiem śmierci. Dlatego ten prześmierdła dymem z bratnich ciał nora oznaczała życie. Dlatego się tam gnieździli. Jedni na drugich, jeden obok drugiego, paląc, pijąc, jedząc, smrodząc, drapiąc się od łażącego robactwa. Zapomniani przez świat, przez ludzi, przez sztab, przez wojnę. Gdzie cały świat ograniczał się do tej nory. Do zaśnieżonego pobojowiska z dobrze znanymi sobie punktami obserwacyjnymi, umocnionymi i łączącymi je gruzami i transzejami. Gdzie jedynie dostawy zapasów z jakiegoś enigmatycznego zaplecza wydawały się jedyną nitką łączącą tą zagrzebaną w śniegu i gruzach norą łączyć z jakąś resztą świata i ludzi. Chociaż nie. Wojna o nich nie zapomniała. Przypominała sobie o nich. Nie dawała zapomnieć. I wtedy rozlegał się gwizdek. Albo zaczynał się po prostu ostrzał. I wtedy kulili się w swoich norach modląc się aby pocisk nie trafił dokładnie w sam środek ich nory zabijając ich wszystkich na miejscu. Wciskali się w zawszone materace, śpiwory, ściany i siebie nawzajem. Albo zrywali się jak poparzeni, otumanieni hałasem, hukiem, poganiani gwizdkami sierżantów i dowódców, łapali broń, magazynki, granaty, oporządzenie i biegli przez marznące i zamarznięte błoto okopów aby zająć stanowiska. Tak. Tam nie było tych wesoło gibających się i śmiejących się ludzi jacy teraz słuchali grającego na gitarze bożyszcza.


Dość tej obsuwy, spluwy czyść
Wszak trzeba jeszcze dalej iść
Niech buchnie ogień, huknie grom
Niech płonie trędowatych dom
Zamglony świat niech zetnie mróz
Na niebie świecił będzie i tak Wielki Wóz



Pamiętała. Znowu. Marsz. Mozolne powłóczenie nogi za nogą. Bez sensu, bez celu, bez nadziei na jakąś zmianę. Jakby mieli tam maszerować przez ten śnieg i gruzy do końca swoich dni. Pamiętała. Jak usiadła. Na chwilę. Chyba. Ktoś szarpnął ją za ramię. Odtrąciła je. Chyba kazała mu albo jej spadać. Gapiła się tępo w te drugie i własne buty. Brudne. Stare, znoszone, wojskowe buty. Pełne zamarzniętego błota, świeżego śniegu, krwi i nie wiadomo czego jeszcze. Wszystko jedno. Apatia i zniechęcenie. Bezsens. Ktoś szarpnął ją na tyle mocno by podnieść ją do pionu. Wcisnął w dłoń porzucony karabin. Głos. Słyszała głos. Chociaż nie rozróżniała czy to on czy ona. Czy mówił, tłumaczył, prosił, groził czy darł się. Nie pamiętała. Może teraz a może nigdy. Wszystko otaczała zmrożona, mgła i śnieżna szarość. Obie przetykane ciemnymi kawałkami gruzów jakie spod nich wystawały. I tylko ten nieregularny, rwący się szereg podobnych jej cichych sylwetek na wpół zamarzniętych półtrupów. Wzięli ją między siebie. Marsz trupa. Jak się idzie godzinami, po równym terenie to dało się to zrobić. Dwóch brało trzeciego między siebie i tak się szło we trójkę. Ten w środku miał szansę spać końskim snem. Mózg ze zmęczenia, wycieńczenia, głodu wyłączał się. Człowiek zapadał w letarg podobny do snu a może i spał. A nogi i ciało wspomagane przez towarzyszy same pracowały bez udziału świadomości o ile nie było żadnych bodźców.

Postój. Resztki sucharów i zagubionych po kieszeniach zmarzniętych kromek chleba. Papierosy. Niezgrabne robione niezgrabnymi palcami skręty. Jedyna ulga nadająca skrawki ciepła i życia w tej zmrożonej monotonii. Czyścić broń. Rozkaz. Smar i olej w borni zamarzał. Razem z kawałkami zamrożonego brudu, kurzu, śniegu i lodu potrafił skutecznie wyłączyć broń z akcji. Wyuczone ręce i mózgi na wpółbezwiednie robiły znane sobie czynności. Ludzie prawie się nie odzywali. Ale wydawało się, że zaczynają częściowo budzić się z tego letargu. Coś wybuchło. Zapaliło się. Gdzieś dalej. Jakaś nora. Ich? Kogoś innego? Tam gdzie właśnie mieli iść czy skąd właśnie wyszli? Nie pamiętała już tego. A może to było wiele razy? Ile razy tak maszerowali zawieszeni w bezkresnej szarej mgle w śnieżnej pustce? Albo wysychali na wiór spaleni niekończącym się słonecznym żarem który wytapiał mózgi uszami? Nie pamiętała. Tego już albo jeszcze nie pamiętała. Ale była pewna, że tak było. Ktoś na nią spojrzał. Ktoś kto stał kilka kroków dalej. Ktoś żywy. Tu i teraz jak stała z innymi którzy słuchali Rude Boy’a. Mówił coś do niej? Pytał? Patrzył celowo czy przypadkowo spojrzał. Cholera, patrzył coś w ogóle na nią czy tylko jej się zdawało? Tego też nie była pewna.


A kurwom wędrowniczkom
Popioły, zgliszcza pył i gruz
A kurwom wędrowniczkom
Popioły, zgliszcza, gruz.



Tymczasem Rude Boy doszedł do refrenu. O popiołach, zgliszczach i gruzie. Właściwie to tak było. Tam. Akurat na to właśnie można było liczyć. Zgliszcz, pyłu i gruzu zawsze było pod dostatkiem dla kurw wędrowniczek. Dla nich. Ludzkich pcheł skaczących z jednego fragmentu cielska wojny na kolejne. Ale to dalej było to samo cielsko. Nawet jak taka pchła na moment zgubiła swój kawałek cielska odskakując za daleko to i tak w końcu wracała. W te zgliszcza, pył i gruz. Sceneria, pchły, pory roku, lata, przeciwnicy, klimat się zmieniał. Ale popioły, zgliszcza i gruz zawsze były. Mniejsze lub większe. Podziurawione pociskami z broni ręcznej lub artylerią. Utkane lejami po bombach mniej lub bardziej. Zasiane trupami. Rozkładającymi się w błocie, nadętymi w skwarze, skamieniałymi na mrozie, obdzieranymi przez ścierwojady i nafaszerowane robactwem. Ciała stopione w jednolitą masę z podłożem z których wystawały jakieś kości albo elementy ekwipunku. Tak. Te same jednolite komponenty. Tylko w różnych zestawach i kompletach. Zgliszcza, popioły i gruz. To się nigdy nie zmieniało. Zawsze kurwom wędrowniczkom było ich po dostatkiem.


---



Rude Boy skończył. Niby miał zaśpiewać dla niej ale pewnie jak zwykle gdy tylko zaczął grać i śpiewać to chyba nie tylko ona uważała go za palanta. Zwabił też innych którzy też wyszli z baru aby go posłuchać i pooglądać jak tak siedział na dachu swojego pickupa, z nogami na zamkniętej już masce, i śpiewał kolejne kawałki tym późnym wieczorem czy wczesną nocą. Dlatego gdy skończył to wokół pojazdu była pewnie spora część gości jaka do tej pory przebywała w klubie. Gdy skończył to zeskoczył ze swojej bryki na ziemię. Jak pewnie zwykle musiał pożartować ze swoimi kibicami, widzami i fanami w tym swoim wyluzowanym i zblazowanym stylu jakby na niczym i na nikim mu nie zależało. Z tym autoironicznym przymrużeniem oka na siebie, na nich i resztę świata. Jakby był jednym z nich, zwykłym typem, zwykłym palantem ze zwykłą gitarą, jakby każdy z nich mógł tak wejść na samochód, wziąć gitarę i zagrać równie dobrze jak on. A przecież nie mógł. Przecież to był Rude Boy, największy pancur w mieście. A przynajmniej tak chyba go postrzegano.

- No dzięki wielkie chłopaki, chcecie więcej to wpadajcie w sobotę na koncert do starego kina. - w pewnym momencie ten uliczny gwiazdor dał znak, żeby się zbierać. Schował gitarę do szoferki i dał jej znać aby pakowała się do samochodu. Val pewnie miała rację. Wsiadając do szoferki Lamia dostrzegła nostalgię albo po prostu zazdrość wśród wielu spojrzeń, zwłaszcza z tej ładniejszej płci, że była tą farciarą jaka z nich wszystkich siedziała obok punkowca i odjeżdżała z nim jego samochodem. A potem pojechali. Z początku jeszcze rozpoznawała ten kawałek gdy jechali 41-ką tak samo jak wcześniej jechała tutaj autobusem. Potem zaś sama nie była pewna gdzie i po co są. Jechali przez w większości ociemniałe i puste miasto. Po nocy było pewnie jak w każdych Ruinach. Ale gdzieniegdzie pełgały dające nadzieję światełka cywilizacji w oknach. Widać było jakieś sylwetki, czasem mijali jakieś auta. Ale z perspektywy jadącego samochodu to wszystko wydawało się jakieś ulotne, chwilowe i nie do końca rzeczywiste. Rzeczywista była ciepła i ciemna noc wokół, niebo chociaż zachmurzone no to było ciepłe. Noc była na tyle ciepła, przyjemna, ucywilizowana, że można było pozwolić sobie na otwarcie okna i czerpania radości ze wspólnej jazdy przez ten mrok. No a na samym końcu niezbyt zadbany pickup zazgrzytał, zapiszczał i zatrzymał się przed kamienicą w którym mieszkała Betty.

- Nie wpadniesz w sobotę na koncert to ostrzegam cię, że poczuję się wykorzystany, zwłaszcza seksualnie. I oczywiście walnę focha. Wiesz, takiego, strasznego, supermęskiego focha. Na wieki wieków amen. - kierowca w ramach pożegnania popatrzył w ciemnościach na siedzącą obok pasażerkę. W ciemności widzieli tylko swoje owale twarzy ale była pewna, że patrzy na nią z tym swoim ironicznie - poważnym spojrzeniem i chuligańskimi ognikami w oczach co sprawiało, że trudno było brać go na serio. Potem jeszcze raz się pocałowali i ona wysiadła z samochodu a on odjechał w nocną ciemność.

---

*Użyty tekst i piosenka Kultu, "Kurwy wędrowniczki".
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline