Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-12-2018, 18:13   #31
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Pokiwała głową z namaszczeniem, ciesząc się w duchu że oto spotyka bratnią duszę. Teraz ona obserwowała jak kelnerka miętoli kostium i nie dziwiła się. Sama tak na początku też reagowała.
- Raczej to ona ma mnie… do takich numerów - w skrócie i obrazowo wyłożyła rozkład sił w tym układzie, szczerząc się zębato - Porozmawiam z nią, spytam czy w swej łaskawości pochyli majestat nad tym problemem. Spytam gdzie go dorwała… poza tym - zastanowiła się, odgarniając włosy na plecy - Zawsze można coś podobnego uszyć i… kurwa, zapomniałam - nagle się wyprostowała, chowając rękę za plecy. Już miała coś tam majstrować, gdy machnęła na to ręką - A niech zostanie - parsknęła i wyjaśniła, obracając się tyłem do blondyny. Zza ciemnego paska bielizny tuż nad jego górną krawędzią wystawał kawałek białej, puszystej kitki.

- Ogonek! Jaki puszysty! - Val wyglądała tak na zaskoczoną jak i zachwyconą gdy ujrzała najbardziej tylną część króliczego kostiumu. Podeszła i przesunęła palcami po białej kitce sprawdzając jego puszystość co Lamia od razu odczuła i w sobie a palce kelnerki i na sobie.
- A jak on się trzyma? - zapytała zafascynowana dziewczyna gdy pewnie zorientowała się, że nie widać żadnych sznurków ani tasiemek. - Oh! To ty go masz w środku?! - zawołała z wrażenia gdy zorientowała się jak musi być zamontowany ten ogonek.

- I to druga dziewczyna? Mogłabyś z nią o mnie porozmawiać? Fajna jest? - Val stała dalej tuż za plecami Lamii tak, że ta momentami czuła materiał jej koszuli na swoich plecach. I wydawała sie zafascynowana układem jaki ma Lamia ze swoją enigmatyczną dla niej partnerką używającą takich rekwizytów.

- Czy Betty… jest fajna? - Mazzi powtórzyła odrobinę rozkojarzona przez działania w okolicach tylnych ogonowych - Nie… nie jest fajna. - zrobiła przerwę i dopowiedziała - Jest zajebista. Szprycha pierwsza klasa i z klasą. Wysoka, z nogami praktycznie do szyi, zderzaki też porządne… a jaka potrafi być władcza - westchnęła rozmarzona - Jasne że pogadam, pewnie da się namówić na wspólne spotkanie. Pewnie wpierw będzie chciała chwilę z tobą pogadać… załatwię to - dołożyła rozradowana.

- Tak? Taka zajebista? I władcza? A ma szpilki? Kręcą mnie dominy w szpilkach. - sądząc po głosie kelnerki również była coraz bardziej pochłonięta kosmatymi rozmowami i klimatem. W głosie dało się słyszeć erotyczne napięcie, oddech jej chyba przyśpieszył i palce puściły króliczy ogonek. Ale nie opuściły ciała Lamii.
- Ty też jesteś niczego sobie. - powiedziała ostrożnie Val sunąc palcami od ogonka przez kręgosłup i łopatki Mazzi. Sunęła ostrożnie i delikatnie, badając drugie ciało. - A myślisz, że by się zgodziła? Spodobałabym się jej? - zapytała z obawą w głosie gdy jej palce dojechały do barków i karku Lamii.

- A bo to jedne… też mnie kręcą obcasy - sierżant mruknęła niskim głosem, przymykając z przyjemności oczy. Przekręciła się lekko patrząc przez ramię i spod przymrużonych powiek obserwowała kelnerkę.
- I nie tylko - domruczała, odgarniając jasnego dreda z jej twarzy. Chwilę tak z bliska patrzyła żeby w końcu się pochylić i pocałować dziewczynę, jednocześnie przyciągając ją do siebie za pomocą chwytu w pasie.

Val się nie opierała. Ani gdy dłoń drugiej kobiety odsunęła jej dreda ani gdy ją mocniej złapała, ani gdy jej usta wylądowały na jej ustach. Pocałunek oddała chętnie i szybko zrobiła się zachłanna wpijając się w nią mocno i z wprawą. Przekręciła ją tak by mogły swobodniej stać twarzą do siebie i zaczęła się z nią całować już bez skrępowania i na całego. Wydawało się, że z każdą sekundą i urwanym oddechem pożądanie rośnie w niej lawinowo.

- Lubię lizać takie buty. Myślisz, że mi pozwoli? Co jeszcze robicie? - zapytała rozgorączkowanym szeptem trzymając głowę ciemnowłosej i patrząc na nią rozgorączkowanym wzrokiem.

- Jak jestem grzeczna pozwala sobie przynosić kapcie i robić masaż stóp… albo usługiwać przy kąpieli. - sierżant sama nie wiedziała kiedy dokładnie, ale złapała Val za nadgarstki i pchnęła na ścianę, przyszpilając do niej własnym ciałem. Całowała bok szyi blondynki, podgryzając ją lekko i mrucząc zdyszanym głosem. - Pozwoli… jak będziesz… dobrą dziewczynką - wyszeptała jej prosto do ucha.

- Ooo… masaż stóp… i pomoc przy kąpieli… - Val chyba miała identyczny punkt widzenia jak Lamia bo mówiła o tym jak o wyśnionym mokrym marzeniu. Dziewczyna nie stawiała Lamii oporu przyjmując jej manewry bardzo ulegle. - O tak, będę grzeczną dziewczynką! - wyszeptała z rozgorączkowaną determinacją kiwając swoją nadredowioną czupryną. - Zrobię co zechcecie! - zapewniła szybko patrząc prosząco na Lamię.

Starsza sierżant przybrała za to minę podpatrzoną u szlachetnej pani. Uniosła przy tym dumnie brodę do góry i złapała brodę Val palcami.
- Co zechcemy, tak? - spytała niby czujnie a potem uśmiechnęła się - To pokaż co umiesz - cofnęła się, siadając na krześle z nogą założoną na nogę - Cały dzień dziś latam, od samego rana. Nie czuję już nóg… przydałby się masaż.

Val pokiwała potakująco głową jeszcze gdy Lamia trzymała ją za brodę. Potem gdy nadszedł czas próby wyraźnie się stropiła obserwując ją jak cofa się i siada na krześle. Ale gdy usłyszała na czym ma polegać próba uśmiechnęła się z ulgą.
- Oczywiście proszę pani! - zawołała radośnie i szybko, prawie podbiegła do krzesła klękając przed Lamią i ostrożnie biorąc jej kostki i zdejmując z nich jeden a potem drugi but. Jedną nagą stopę położyła sobie na udach a drugą zaczęła masować palcami. Może nie miała w tym takiej wprawy jak Madi ale starała się zadbać o przyjemność swojej nowej pani jak tylko mogła.
- Aaa… A mogę nawilżyć? - zapytała z trudem ukrywaną chęcią zbliżając twarz do masowanej stopy Mazzi. Masaż bowiem musiała do tej pory robić na sucho bo nic do zwilżenia skóry nie miały przy sobie.

Wreszcie to Lamię obrabiali, a nie ona kogoś. Jakże miła, przyjemna i przyprawiająca o szybsze bicie serca odmiana. Oparła się wygodniej o krzesło, przymykając oczy i mrucząc jak na drapanego za uchem sierściucha przystało. Już rozumiała skąd u Betty takie zamiłowanie do masażu wszelkiej maści i rodzaju. Potrzymała blondynkę w niepewności, lecz skoro tam sprawnie się nią zajmowała, też powinna mieć jakąś przyjemność i radochę.
- No dobrze, możesz - westchnęła tonem lekkiego znużenia, dając do zrozumienia że wyświadcza kelnerce przysługę jak stąd aż do Vegas.

- Oh, dziękuję! Jesteś cudowna! - Val prawie pisnęła z radości jakby siedząca na krześle czarnulka dała jej skorzystać ze świetnie zaopatrzonego barku. A potem aby okazać swoją wdzięczność przystąpiła do pracy za pomocą ust i języka. Z pełnym oddaniem zaangażowała się w troskę o spracowane stopy Lami, jedną i drugą, i momentami jednocześnie a przy okazji sądząc po jej reakcji sama też czerpała z tego ogromną przyjemność.

- I co? Może być? Podoba ci się? Chcesz coś jeszcze? - zapytała po dłuższej chwili pomiędzy kolejnymi pocałunkami gdy chyba do kostek nie zostało Lamii ani kawałka suchego miejsca. Blondynka popatrzyła na nią z dołu z mieszaniną oddania, uwielbienia i niepewności. - Ale jak mało to mogę jeszcze! Bardzo chętnie! - na wszelki wypadek zapewniła ją od razu.

- Coś ostatnio łapią mnie skurcze w łydkach - brunetka przekręciła stopę tak, aby przejechać palcami po policzku Val i dużym placem podrażnić okolicę ust. Za to odzywała się głosem sierżanta wydającego rozkazy niższym szarżom - Tylko dokładnie - Dorzuciła z zamysłem.

- Dobrze proszę pani. - dredziara z licznymi kolczykami we włosach i w nosie zgodziła się potulnie z rozkazem starszej sierżant. Podjęła się kolejnego wyzwania z równą chęcią i zaangażowaniem jakie okazywała do tej pory. Palce, usta i język przynosiły ulgę łydkom siedzącej na krześle kobiety. Przerwała na chwilę gdy z zaskoczeniem odkryła, że wolna stopa tej drugiej zawędrowała pomiędzy jej uda, pod krótką sukienkę. A potem jeszcze głębiej. Sapnęła cicho z wrażenia i przyjemności i zachęcająco rozchyliła uda jeszcze szerzej.
- Mam zdjąć majtki? - zapytała patrząc spod przymrużonych oczu na siedzącą jak na tronie sierżant i wracając do czułych zabiegów na jej łydkach.

- Na razie w nich zostań - rozkazała leniwie, dając się pochłonąć magii zręcznych palców i ust jasnowłosej. Rzeczywiście do Madi było jej daleko, ale nadrabiała pasją, oddaniem. Patrząc na nią Mazzi widziała własne odbicie, z tym że na jej miejscu znajdowała się Betty. Dlatego też pamiętała aby drugiej stronie dać odrobinę radości. Odsunięcie palcami stopy materiału bielizny na bok wymagało trochę wysiłku, ale dało sie wykonać bez konieczności wstawania masażystki, sługi…
- Świetnie ci idzie - pochwaliła od serca, odchylając głowę do tyłu i zamykając oczy.

- Dziękuję. - kelnerka wysapała podziękowanie i z równym zaangażowaniem wróciła do swoich obowiązków które tak bardzo kręciły je obie. Z gorącym i mokrym zaangażowaniem pieściła i masowała nogi Lamii od kolana po czubek stopy i z powrotem. Wydawało się, że z każdą chwilą Val nakręca się coraz bardziej i coraz bardziej traci nad sobą kontrolę. Zdradzała wszelkie oznaki pełnoprawnego podniecenia. Zwłaszcza odkąd druga stopa Lamii sforsowała zaporę jej bielizny i dostała się do tego co pod spodem. - Oh, dziękuję! Dziękuję bardzo! - jęczała Val w rytm działań buszującej pod jej spódniczką stopy starszej sierżant.

Ta nabierała rozpędu, przykładając się sumiennie do zadania i z przyjemnością słuchając coraz wyższych i bardziej piskliwych podziękowań.
- O tak… właśnie tak - mruczała przybierając minę zadowolonego kota. Złapała dłońmi za oparcie krzesła i przyspieszyła ruchy stopa z fascynacją obserwując twarz drugiej kobiety.

No i w końcu się doczekała. Wyglądało jakby przez ciało blondynki przeszedł jakiś skurcz który sprawił, że zajęczała głośniej tracąc nad sobą kontrolę, straciła równowagę i opadła bezwładnie na kolana Mazzi. A swoją porcję tej kumulacji przeżywanej przyjemności odebrała o wiele niżej, na swojej stopie buszującej w tym najwrażliwszym miejscu dredziary. Oddech i ciało Val stopniowo wracał do normy i w końcu podniosła się aby spojrzeć z błogim uwielbieniem na swoją władczynię. - Dziękuję! To było cudowne! - wymamrotała zachwycona Val.
- Czy… czy mogę zrobić coś dla ciebie? - zapytała odgarniając włosy z twarzy i starając się za bardzo nie wyjść ze swojej roli. W ramach odpowiedzi Mazzi leniwie rozchyliła uda robiąc przyzywający gest. Skoro i tak do obiadu zostało jeszcze trochę czasu... a Betty miała rację.
Grzeczne dziewczynki były urocze.



Czas przelewał się Lamii między palcami, tak samo jak przelewała przez gardło kolejne szklanki z sokiem albo kawą. Najedzona, przebrana i dziwnie spokojna, siedziała za barem póki przy drzwiach wejściowych nie rozpoczęło się zamieszanie. Obejrzała się przez ramię, upewniając że oto cel jej wizyty pojawił się wreszcie w lokalu. Czekała cierpliwie aż przepchnie się przez tłumy fanów kumpli i znajomych, a w brzuchu wiercił ją niepoważny niepokój. Nie dało się go zwalić na alkohol - tego unikała jak ognia przez caluśki wieczór. Obracała w palcach szklankę, a gitarzysta się zbliżał. Szedł pewnym siebie krokiem prosto do baru, a gdy podszedł, Mazzi wstrzymała oddech. Pozna ją, czy będzie musiała się przypominać?

Nie poznał. Nie od razu. Albo poznał ale nie dał poznać po sobie od razu, że poznał. Albo znów był bardziej zajęty bo ktoś go poprosił o autograf. Nawet gdy już złapał Garry’ego i coś chyba zamówił. Ale w końcu pośmiał się i dał ten autograf, coś chyba mówił, tłumaczył czy obiecywał o koncercie. Wreszcie fan dał mu spokój machając na pożegnanie ręką, a Garry postawił przed gitarzystą szklankę w której ten od razu umoczył spragnionego dzioba. I stary barman widocznie sprzedał Lamię bo gdy Rude Boy odstawił szklankę spojrzał od razu w kierunku siedzącej przy barze saper. Uśmiechnął się do niej i uniósł szklankę w toaście.

Stary barman znowu okazał się nieoceniony, trzeba było zapamiętać aby coś mu kupić w ramach podziękowań, ale to potem. Na razie Mazzi podniosła szklankę i kuper ze stołka, przeciskając się wzdłuż baru aż znalazła się obok celu. Stanęła bokiem, opierając się ramieniem o blat i dopiero oddała gest toastu.
- Co tam, znowu spałeś gdzieś w ruinach i wypełzłeś na szamę? - spytała w ramach powitania, śmiejąc do niego oczami, chociaż głos miała poważnie niepoważny - Dobrze wyglądasz, na trzeźwo to mówię… - zmrużyła jedno oko, udając że pilnie mu się przygląda - Widziałam plakat, niezły. Ty go robiłeś?

- Nie no coś ty. Mam od takich spraw eksperta. I co? Zajebiście wyszedł nie?
- Rude Boy okazał się zblazowany i wyluzowany jak zwykle. Jakby nic i nikt nie mogło go zaskoczyć albo zbić z pantałyku. Spojrzał ciekawie na stojącą przy barze kobietę a potem w przeciwną, na ręcznie robiony plakat. Patrzył i mówił o nim z taką dumą jakby conajmniej sam go robił a sam przecież właśnie powiedział, że tak nie było.

- A szama dobry pomysł. Powkurzałem już ludzi szarpiąc druty to mógłbym teraz coś wrzucić na ruszt. - zgodził się wesoło zerkając z powrotem na Mazzi. - A ty? Nie za wczesna pora aby zwiewać ze szpitala? I gdzie masz piżamę? No co to za zwiewanie ze szpitala bez piżamy? Skąd ma się ktoś domyślić, że właśnie patrzy na szpitalną uciekinierkę? - zagaił trochę jakby ją opieprzał chociaż w wyraźnie autoironicznym stylu.

- Wygląda świetnie - mruknęła niby o plakacie, ale coś patrzyła na bruneta przed sobą. Potem roześmiała się, rozkładając bezradnie ręce - Normalnie prawie jakbyś rzeczywiście miał jakiś porządny zespół - powiedziała, przybierając smutną minę moknącego na deszczu basseta. Pośrodku zimnej, paskudnej listopadowej nocy.

- A w szpitalu już capstrzyk, to wyskoczyłam. Co tam będę się kisić… ale wiesz jak to bywa z biednymi, kontuzjowanymi i cierpiącymi na ciele oraz duszy pacjentami. Piżama w praniu, złapałam co miałam pod ręką, a że bieda piszczy i ciężko bo wiadomo że nikt nie rozpieszcza w takim szpitalu… to dopiero Garry dał mi tu coś do ubrania, bo tak nawet na spodnie liczyć tam nie mogłam - pociągnęła nosem.

- No pewnie, że mam porządny zespół. - facet w skórzanej kurtce zrobił minę jakby też zamierzał się obrazić albo i po męsku sfochać na aluzję rozmówczyni. - Najporządniejszych palantów w mieście. Jakbyś nazwy nie zauważyła. - dodał kręcąc lekko głową i mrużąc powieki. Umiał tak to powiedzieć jakby bycie największym palantem w mieście było najznamienitszym powodem do dumy.

- I widzę nieźle cię ten Garry wystroił. Akurat masz strój wyjściowy jak na sobotni koncert. Jeszcze tylko trochę agrafek i znaczków, tandetne klipsy i będzie idealnie. - Rude Boy przesunął się wzrokiem po sylwetce kobiety od jej twarzy, przez uwiązany nad brzuchem zielonkawy t-shirt, dżinsowe szorty i nogi wbite w szpilki a potem z powrotem jeszcze raz wracając do twarzy. Tym razem przybrał ton eksperta od tandetnej, punkowej mody.

- Hej, Garry, znajdziesz nam jakiś kąt? - zapytał swojego kumpla i barman rozejrzał się po swoich włościach.
W końcu okiem fachmana coś znalazł i machnął ręką na ten azymut. Gitarzysta złowił wzrokiem to miejsce i podziękował mu.
- Dzięki stary. To my się tam zawijamy, podeślesz mi tam tą szamę? - zapytał, zagadał i podziękował znowu gdy usłyszał potwierdzenie. A potem złapał swoją szklankę i skierował się do jakiegoś stolika który był przy jednej ze ścian, na dwie dwuosobowe ławy i nadal był pusty bo właśnie z niego zwijała się jakaś grupka.

- A coś kojarzę nazwę, gdzieś ją chyba słyszałam - zmrużyła oczy, pukając palcem w dolną wargę i udając że się nad tym zastanawia, a kiedy stolik się zwolnił wślizgnęła się na miejsce pod okno, ciągnąc bruneta za rękę aby usiadł obok niej. Szczerzyła się wesoło, trochę speszona i nie wiedziała od czego zacząć. Miała wszak o tyle się wypytać, dowiedzieć i… dobrze się bawić w jego obecności.

- I nie wiem czy klipsy i tandetne agrafki będą mi pasować - zrobiła smutny dzióbek - Ale bez obaw, nie narobię ci siary. Jeszcze koleżanki wezmę. Razem będziemy piszczeć pod sceną i udawać że… - parsknęła, a potem odetchnęła, przyjmując trochę poważniejszy ton - A tak w ogóle to chciałam ci podziękować że jako porządny gość i wcale nie palant, odstawiłeś mnie całą i w jednym kawałku ostatnio. - tym razem to ona się wychyliła i pocałowała go w policzek.

- No weź się zachowuj. - fuknał na nią jakby się z czymś wygłupiła. Chociaż znowu w tej ironicznej, zblazowanej i wyluzowanej wersji jaką gitarzysta zdawał się promieniować bezustannie. - Bo reputację największego palanta w mieście stracę. Co by sobie ludzie pomyśleli? Za takie durne gadki co? Nie przystoi w branży takie zachowanie co tam mamroczesz pod nosem. Wiesz jakby było, że uwiódł, zbałamucił, przywalił no nawet zaciążył no to to jest zawsze na topie. A nie. Odwiózł do domu i nie wykorzystał. Głupoty jakieś. - prychnął ironicznie, oparł się łokciem o blat stołu i upił ze szklanki.

- Dobrze, że chociaż na koncercie będzie i jakieś koleżanki weźmie. I będą wrzeszczeć pod sceną. No, to chociaż to jest jak trzeba. - powiedział niby do siebie i swojej szklanki udając, że wcale nie widzi siedzącej obok dziewczyny.

- Jeśli będzie do czego wrzeszczeć i piszczeć - wzruszyła ramionami z bliźniaczo zblazowaną miną, siadając przodem do niego, a plecy opierając o szybę - Zawsze jest szansa że mimo niezłego plakatu, koncert okaże się nudniejszy niż przemowa pułkownika na 4 lipca. - parsknęła - Różnie bywa, tak słyszałam… i daj spokój, publicznie nigdy bym się nie przyznała, że wsiadłam z jakimś obcym palantem nocą do jego fury i dała mu się wywieźć w siną dal, a następnie spić jak nieboskie stworzenie. Co by w sztabie powiedzieli - zabujała brwiami, pijąc łyk soku z lodem. Pociętą szkłem i opatrzoną rękę położyła na kolanie - Ale coś ci obiecałam, dlatego tu jestem i zajmuję ci czas - trąciła go pod stołem stopą - Może i byłam pijana, jednak mówiłam szczerze. Daj zajrzeć pod maskę tego pickupa. Zobaczę czemu tak rzęzi i ci go ogarnę.

- Chyba się starzeję.
- westchnął żałośnie punkowiec gdy przez chwilę wydawało się, że już jest jakaś nadzieja na zachowanie twarzy na rejonie gdy usłyszał końcówkę tego co mówiła ciemnowłosa kobieta w zgniłozielonej podkoszulce.
- Przyjeżdża tutaj, żeby moją furę oglądać. - mruknął markotnie kręcąc równie markotnie głową. - Gdzie te czasy co focze w kolejce do mojej garderoby się ustawiały i kombinowały jak tylko mogły aby mi do łóżka wskoczyć. A teraz o. - wskazał kciukiem na siedzącą obok kobietę. - Furę przyjeżdża oglądać. - pokiwał w zadumie głową nad swoim smutnym losem. Podniósł głowę bo akurat podeszła Val z przyniesioną kolacją i zdejmowała talerze z tacy na stół.
- Słyszałaś Val? Mówi, że przyjechała mi furę obejrzeć. A nie żeby mi pod garderobą piszczeć i sikać po nogach z wrażenia jak na gorącą fankę przystało. - gitarzysta pokręcił głową skarżąc się drugiej kobiecie na niesprawiedliwość jaka go spotkała od tej pierwszej.

- To ty masz garderobę Rude Boy? Przecież to nie punkowo. - zaśmiała się wesoło kelnerka widocznie świetnie zorientowana w klimatach w jakich działał gitarzysta.

- No weź, Val co? Ja tu gwiazdorską i męską tragedię odstawiam. Nie pomagasz. - punkowiec przechylił nieco głowę i spojrzał na kelnerkę z urazą co wywołało jej rozbawienie.

- Garderoba? - Mazzi zmrużyła czujnie oczy a potem pstryknęła palcami - Czekaj, czekaj, to ten schowek na miotły który mijałam jak Garry prowadził mnie do kuchni żeby opatrzyć rękę? Ta obok kibla, albo innego pomieszczenia tego typu. Dało się dostrzec kątem oka - pokiwała głową do tej teorii, upijając nowy łyk soku - Uważaj RB, żebyś od tego załamania zawału nie dostał. Musiałabym cię reanimować… to dopiero siara. Zresztą w takich ciuchach ciężko mi wbić się w odpowiedni nastrój do pisków i płaczu pod sceną - zrobiła smutną minę, spoglądając na Val z błyskiem w oku - Ale jeśli zniesiesz renowację auta dzielnie jak na dużego, odważnego samca przystało, może wskoczę w nową piżamę i zrobię ci małe show… tym razem ja. Dobry ciuch, Val widziała. Ej Val, jak ci się podobało to co miałam pod płaszczem? - spytała kelnerki szczerząc się już od ucha do ucha.

- Aż mi się gorąco od samego patrzenia zrobiło. - powiedziała blondyna z blond dredami i tajemniczym uśmieszkiem na twarzy.

- Taa? - gitarzysta popatrzył w górę na stojącą przy stoliku kelnerkę, popatrzył w przeciwną na siedzącą obok ciemnowłosą saper i w końcu z namaszczeniem złapał za widelec i wbił go w swoją kolację. Val czekała z sympatycznym zaciekawieniem na to co stanie się dalej zerkając to na niego to na Lamię.

- No. Za takie widoki ja bym jej dała sobie pogrzebać. - dziewczyna o jasnych tęczówkach i bladej cerze pokiwała na zachętę swoją blond czupryną.

- No dobra. Niech będzie moja strata. - Rude Boy wpakował sobie do ust pierwszy kęs jedzenia i zgodził się wreszcie z taką łaską jak na gwiazdę estrady przystało.
- Możesz mi zajrzeć pod maskę. - obwieścił patrząc w bok na Lamię. Miał ten talent aktorsko - komiczny niczego sobie bo wydawał się niby mówić wszystko poważnie a tak umiejętnie parodiował tą powagę czy obrażanie się, że od samego słuchania i patrzenia człowieka na śmiech zbierało. Val też się roześmiała słysząc jak niby z wielką łaską zgodził się na ofertę Lamii.

- Mój Boże… cóż za zaszczyt - Mazzi uśmiechnęła się z przekąsem - Winnam teraz ze łzami w oczach rzucić ci się do kolan i dziękować za okazane miłosierdzie - przekrzywiła lekko głowę oceniając go po raz kolejny i prychnęła - No dobra, może trochę wyżej niż do kolan, żebyś potem nie mówił że twoim wieku już żadna laska porządna na ciebie nie leci, tylko zostaje ci wzdychać i rozpamiętywać echo dawnej świetności, młodość. Wolność i swobodę… - poklepała go po przedramieniu, Val za to posyłając całusa - Gdzie zaparkowałeś? Zjesz i się przejdziemy. Zobaczymy co i jak. Ale będziesz musiał mi poświecić. Ciemno już.

- Paść na kolana? -
Rude Boy płynnie ciągnął przedstawienie dalej zerkając pytająco na jasnooką dredziarę. Ta zafascynowana tym przedstawieniem ociągała się z odejściem czekając na jakąś puentę i wyglądała na rozbawioną na całego. Punkowiec w tym czasie wrócił spojrzeniem do Mazzi i przyglądał się jej, ławie na jakiej siedziała stolikowi aż w końcu pokręcił przecząco głową.

- Nie no coś ty. Nie wygłupiaj się. Na podłodze za mało miejsca. Chyba, że wejdziesz pod stół ale to najwyżej na czworaka i wyżej się nie da. Myślisz Val, że na czworaka i na klęczkach to to samo? - zapytał odwracając się na chwilę do blondynki i pytając ją o zdanie.

- Myślę, że na czworakach to na czworakach a na klęczkach to na klęczkach. - odpowiedziała wesoło blondyna.

- O właśnie, dobrze powiedziane Val. - zgodził się piosenkarz i pokiwał głową. Chciał coś mówić dalej ale kelnerka go ubiegła.

- Ja lubię i na czworakach i na klęczkach. - blondynka weszła mu w słowo uśmiechając się i do niej i do niego.

- Aha, dobrze wiedzieć Val. - punkowiec odwrócił się znowu w kierunku dredziary i przesunął się po niej wzrokiem. - No ale wracając do tematu możesz jeszcze klęknąć na ławie ale to by dość głupio wyglądało. - wrócił znowu do wątku podjętego przez Lamię. - No więc te świecenie, patrzenie i podziękowania może obgadamy porządnie po kolacji. - zgodził się w końcu wracając do przerwanej kolacji.

- Dobry pomysł, będziesz miał chwilę czasu aby ułożyć podziękowania dla mnie za pomoc przy aucie, profesjonalną i merytoryczną, oraz za poświęcony temu czas. - bruneta nachyliła się, zawisając twarzą tuż koło jego twarzy - Trzeba ci czymś zająć usta żebyś tyle nie marudził - szepnęła patrząc mu w oczy z tak bliska, że widziała w nich swoje odbicie. Nachyliła się jeszcze odrobinę jakby miała zamiar go pocałować prosto w te marudne usta, lecz zanim ich wargi się zetknęły, wpakowała między swoje… kawałek ukradzionego z jego talerza kurczaka i z łupem przeskoczyła przez stolik na kanapę naprzeciwko, a potem stanęła przy Val i objęła ją w pasie.

- Tak, tak, bardzo śmieszne, no ale się ubawiłem. - mężczyzna w skórzanej kurtce zamarudził na całego słysząc wesoły śmiech blondyny która w ten sposób skwitowała cały sprytny i zabawny psikus czarnowłosej. Chętnie ją przy tym objęła w pasie rewanżując się podobnym uściskiem.
- I coś ci się chyba pomieszało. To ty przyjechałaś tutaj pogrzebać przy mojej maszynie. - wskazał na nią swoim widelcem a potem tym widelcem dźgnął parking za oknem.

- To może po prostu pójdziecie tam razem do samochodu i ustalicie na miejscu co, kto komu i jak sprawdza, klęka czy dziękuje? - zaproponowała kelnerka zerkając wesoło i na obejmowaną kumpelę i na jedzącego kolację gwiazdora lokalnej sceny punkowej. Rude Boy skrzywił się przeżuwając kolejny kęs jakby zastanawiając się nad tą propozycją a w końcu pomachał trochę głową, pokręcił i uniósł brwi wyczekująco patrząc na Lamię. Skinął głową na znak, że może pójść na taki kompromis.

Mazzi w tym czasie z zapałem obgryzała podudzie z kurczaka, przytakując blondynie albo przewracając oczami podczas słuchania co palant tam mamrocze.
- Lepiej niech najpierw zje. Głodny będzie jeszcze bardziej marudny - powiedziała ledwo przełknęła co miała w ustach, kiwając smutno głową jakby oto miała przed sobą wyjątkowo beznadziejny przypadek - Lepiej człowiekowi z pełnym brzuchem i trzeba nie mieć serca aby odmawiać mu posiłku… i to takiego niezłego - dodała, machając ogryzioną kością. Naprawdę smakowało wybornie i chętnie ukradałaby jeszcze kawałek ale po obiedzie i tak czuła że pęknie. Oparła za to skroń na ramieniu kelnerki, przypatrując sie jedzącemu marudzie z uprzejmym zainteresowaniem - Akurat przez ten czas skoczę się przebrać… poradzisz sobie te parę minut beze mnie, prawda? Tak? To super, a skoro tak. Alea iacta est - wyszczerzyła się, rzucając kostkę na talerz muzyka - Będę za parę minut.

- Zobaczymy jak pod maską będziesz się wymądrzać. - muzykowi udało się zrobić wyniosłą minę aby dać wyraz, że jest ponad takie przemądrzałe sprawki. Val zaś uznając to za znak obróciła się wokół osi zgarniając ze sobą Mazzi w jednej i pustą już tacę w drugiej dłoni. Odeszła ledwo kilka kroków gdy roześmiała się na całego a potem chichotała całą drogę do baru i na zaplecze.

- Przebierzesz się za króliczka? A wyjdziesz tak czy w płaszczu? - zapytała z trudem powstrzymując ciekawość i pytając się nowej kumpeli.

To było dobre pytanie. Mazzi przetrawiła je szybko, również chichrając się pod nosem przez co obie wyglądały jak para nastolatek szykująca się na pierwszą randkę.
- Lepiej w płaszczu, będzie miał niespodziankę. - wyjaśniła z błyskiem w oku - Wiesz, coś specjalnego, tylko dla niego… do wglądu i badania…. - popatrzyła na Val i na wszelki wypadek zadała pytanie - A ty jak uważasz? Tutaj będzie się zgrywał, tam przy furze już nie… ale tam gorsze światło. Nie zobaczy dobrze co i jak. Chyba że wyjdę w płaszczu i mu sie pokaże jeszcze przy stoliku. No nie wiem… pomóż - zrobiła oczy basseta w wersji proszącej o radę.

Jasnooka przygryzła wargę też się nad tym chwilę zastanawiając.
- Nie wiem gdzie zaparkował. - powiedziała po chwili patrząc na drzwi przez jakie przeszły. - Ale to nieważne! - pokręciła głową i podobnie machnęła ręką. - Weź kostium i na to płaszcz. I zdejmij przy samochodzie. Od klubu jest na tyle dużo światła, że zobaczy co ma zobaczyć a resztę się domyśli albo sam sprawdzi. Zrobisz to z nim tutaj? - blondynka popatrzyła z zaciekawieniem na kumpelę gdy wróciła do niej spojrzeniem i z fascynacją w oczach.

- Jak powiem że naprawdę przyjechałam tutaj bo obiecałam że naprawię mu auto i chcę to zrobić... to nie uwierzysz, nie?
- brunetka westchnęła dość ironicznie. Sama by nie wierzyła. Za to sugestia o świetle, kostiumach i reszcie bardzo się jej spodobała. Pocałowała przelotnie usta blondynki.
- Dobra, tak zrobię. Dzięki Val… i nie wiem, ale pewnie tak się to skończy że zamiast testować silnik… będziemy testować tylną kanapę - parsknęła - Słodziak z niego, nie powiem nie..

- Noo. Boski jest.
- Val też się rozmarzyła o Rude Boy’u i widocznie tutaj był kolejny punkt który widziały tak samo. - I nie przejmuj się póki się nikomu nie dzieje krzywda tym co ludzie sobie pomyślą. Czy jak to szło. - zaśmiała się kelnerka i nawiązując do tego co nie tak dawno sama usłyszała w przebieralni od starszej sierżant. - Myślę, że masz szansę. Lubi cię. Widać. Zagadał do ciebie, i wziął cię do stolika. Niejedna tu by pewnie nakładła by ci garści aby być na twoim miejscu. - zaśmiała się wesoło kelnerka.
- A będziesz w sobotę w starym kinie? Na tym koncercie co dają? Bo ja idę. Tutaj jak jest to pracuję to nigdy nie mam czasu. Ale z drugiej strony mogę go często tutaj widywać. No ale odbiję sobie na koncercie w sobotę. - Val mówiła szybko i wesoło prowadząc kumpelę z powrotem do magazynu z ubraniami gdzie zostały jej kostium i płaszcz. W końcu tutaj wróciły znowu.

- A tam lubi - Mazzi parsknęła robiąc się trochę zmieszana. Aby to zakryć szybko ściągnęła ciuchy i raz jeszcze przemieniała się w królika - Znalazł mnie w piątek w porwanej piżamie pod szpitalem… po nocy. Wyskoczyłam z okna o słyszałam jak gra… a zajebiście grał. Byłam ciekawa kto, to go złapałam zanim odjechał. Musiało to wyglądać tragicznie, bo przywiózł nas tu i nakarmił - zaśmiała się, zapinając guziki gorsetu. - Jasne że będe na koncercie, obiecałam mu - westchnęła, wciągając brzuch aby dopiąć haftki. Jednak ten obiad od Garry’ego był solidny…
- Na pewno się tam spotkamy… oooo, poznasz Amy i Madi! - nagle coś sobie uświadomiła - To po koncercie zrobimy sobie afterparty.

- Tak?
- dredziara była wyraźnie zdziwiona rewelacjami o wcześniejszym spotkaniu Lamii z Rude Boyem. Tego się chyba nie spodziewała. Ale temat sobotniego koncertu wyraźnie przykuł jej uwagę znacznie bardziej.
- O tak! To się spotkamy w sobotę na koncercie! - wyraźnie się ucieszyła, że będą mogły razem wyszumieć się na tej imprezie. - On zajebiście gra, zawsze daje czadu! Czasem nawet tutaj albo sam coś zagra albo da się uprosić. No ale jak ma gitarę. - pokiwała blond dredami w stronę drzwi zewnętrznych gdzie za ilomaś korytarzami i salami został gitarzysta. Chociaż teraz rzeczywiście przyszedł bez gitary.

- I zabrałabyś mnie na afterparty?! Naprawdę? A twoja Betty też by była? I tych dziewczyn co mówisz chyba nie znam… może jakbym zobaczyła ale tak z imienia to chyba nie… ale się zgadzam! Jak mnie zabierzesz to pewnie, bardzo chętnie! - kelnerka wydawała się zaszczycona i zachwycona pomysłem saper bo chociaż dopytywała się o detale to od razu zgodziła się aby nie było, że jest przeciwna.

- Betty jest zbyt poważną, szanowaną osobą na odpowiedzialnym stanowisku - Lamia dopięła ostatnie guziki, założyła też płaszcz - Afterparty jednak musi się gdzieś odbywać. Może być i u Betty, pogadam z nią o tym - uśmiechnęła się na sama myśl o podobnej imprezie. - A z graniem… wiem. Pieknie gra ten palant… jakby żadnym palantem nie był - skończywszy się ubierać, złapała kelnerkę za rękę - W sobotę po ciebie wpadniemy… a teraz chodź. Czas wyciąć temu marudzie dowcip z ogonkiem w tle.

- No tak, oczywiście, no pewnie, ja się dostosuję i zgadzam się.
- blondynka pokiwała swoimi dredami aby przypadkiem nie wyjść na marudną czy oporną. Dała się złapać ale nie spodziewanie zatrzymała się i przy okazji Lamię już w drzwiach. Wydawało się, że chce coś jeszcze powiedzieć. - A słuchaj… - zawahała się i przygryzła wargę zastnawiając się pewnie co albo jak powiedzieć.
- A na dziś, znaczy potem, masz jakieś plany? No potem po Rude Boy’u. Jak masz to nie było gadki ale jak nie… - przygryzła mocniej wargę wahając się jeszcze chwilę. - Bo mnie strasznie podjarałaś. Miałabym ochotę na jeszcze. A do końca zmiany już nie daleko. Mam samochód. Może pojedziemy razem? Do mnie albo do ciebie? Albo gdzie chcesz. Ja mam jutro na nockę, tak jak dzisiaj, to mogę. Ale mówię, jak masz jakieś plany to oczywiście nie ma sprawy, nie było rozmowy! - dredziara popatrzyła z przejęciem czekając co odpowie jej nowa kumpela.

Odpowiedź wymagała trochę czasu, więc dla uspokojenia nadmiaru emocji, Mazzi pocałowała ją krótko i dopiero zaczęła wyjaśniać co jak, z czym, z kim i na czym polega.
- Zależy od tego czy ten jego złom na kółkach da się naprawić od ręki, czy będzie trzeba gdzieś zjechać gdzie lepsze narzędzia, a to zajmie więcej czasu - wyjaśniła, głaszcząc ją opuszkami palców po plecach - Bo ja tu naprawdę przyszłam zrobić mu furę… a wyszło jak widziałaś - rozłożyła bezradnie ręce w typowym geście “no co ja mogę?’ - A jak pracujesz w piątek? Słuchaj, nawet jak nie wyjdzie dziś to zawsze mogę wpaść za dnia, albo po pracy twojej. W piątek mam… względnie jeszcze wolny po południu.

- Tak, no pewnie, oczywiście, nie ma sprawy.
- blondynka chyba miała jeszcze nadzieję, że jakoś może uda się wspólny wypad, zwłaszcza jeszcze tej nocy i starała się zrozumieć te “ale” o jakich mówiła brunetka. - Daj znać jakby wam poszło. Albo jakbyś wróciła. Ja mogę wziąć nadgodziny i poczekam na ciebie. - zapewniła ją szybko kiwając swoimi długimi, jasnymi włosami. A, że część dredów opadła jej na twarz więc je nerwowym ruchem odrzuciła z twarzy.
- I w tym tygodniu mam drugie zmiany. Do od popołudnia do północy to zawsze tu jestem. Ale rano, przed pracą jestem w domu, możesz wpaść! Dam ci adres! Albo ja przyjadę tylko powiedz gdzie! - dredziara wróciła szybko do pomieszczenia i gorączkowo zaczęła czegoś szukać w szufladzie jakiegoś zapomnianego biurka. Po chwili wyjęła jakąś kartkę, ołówek i zaczęła coś na niej pisać.

- Od czwartku na stałe dekuję w Domu Weterana, tam mnie znajdziesz. - poczekała aż dziewczyna skończy notatkę i ją wzięła, składając a potem pakując do wewnętrznej kieszeni płaszcza, aby się nie zgubiła. Wyszczerzyła się przy tym - Spokojnie, bez nerwów… damy radę z tą łapanką. - pocałowała ją jeszcze raz i znów zaczęła ciągnąć na korytarz - Albo ja tu wpadnę, zobaczę jak jutro z przenosinami wyjdzie… i jeszcze mam rozmowę z doktorkiem - skrzywiła się dość kwaśno - ale teraz to nieważne. Jeśli wrócę to pewnie przed końcem twojej zmiany, a jak nie… nie bierz nadgodzin. Wtedy to znaczy że roboty jest kupa albo coś mnie zeżarło po drodze. - zakończyła żartem.

- No tak, oczywiście. Tak tylko mówię, że mogłabym cię odwieźć jakbyś miała ochotę. - zgodziła się potulnie Val i już bez oporów dała się wyprowadzić na korytarz i wrócić do roli porządnej barmanki i kelnerki. Wróciły razem do baru i tam Val została a Lamia wróciła do stolika zajmowanego przez największego palanta w mieście. W samą porę bo akurat skończył swoją kolację i wyglądał jak nażarty kocur.

- To co? Gotowa na grzebanie pod maską? I po co ci ten płaszcz? Zimno ci? - lider “The Palantas” zapytał obserwując otukaną teraz płaszczem sylwetkę kobiety.

Zamiast wdawać się w dyskusję i narażać na coraz to nowe potoki marudzenia, dziewczyna stanęła przodem do owego palanta, ustawiając się tak aby to co ma od frontu widział tylko on. Z miną jakby nie działo się nic niezwykłego rozchyliła poły płaszcza, pokazując co ma pod spodem. Oczywiście czystym przypadkiem stanęła wcześniej tak, aby oprzeć ciężar ciała na jednej, i wdzięcznie ugiąć drugą nogę przez co wyglądała jak na pokazie, albo w typowej pozie do zdjęcia.
- Nie lubię wzbudzać zbytniej sensacji - wyjaśniła słodkim, niewinnym tonem, na powrót zakręcając się w płaszcz i cofając krok do tyłu - To pokaż gdzie twoja bryka i mam nadzieję… że wozisz jakiekolwiek narzędzia w bagażniku.

- No skoro tak mówisz. -
muzyk zgodził się nadspodziewanie zgodnie. Chociaż w pierwszej chwili widocznie go zamurowało gdy zorientował się co Lamia ma pod spodem. Sięgnął do kieszeni kurtki po paczkę pomiętych fajek i wstał od stołu wyjmując po drodze jedną sztukę i częstując gestem partnerkę. Musieli przejść do drzwi głównych co chwilę trwało bo Rude Boy nie był przygodnym gościem tego lokalu tylko był Rude Boy. Więc jeszcze tam czy tu musiał na coś odpowiedzieć, poklepać po ramieniu albo przyjąć takie poklepywanie no ale wreszcie oboje znaleźli się na zewnątrz. Tam mężczyzna śmiało przeszedł przez parking i po minięciu paru aut podszedł do znajomego już Lamii, rozpadającego się pickupa.

Otworzył go, potem klapę silnika a z jakiejś skrytki wyciągnął jakieś pudło z narzędziami Wyglądało więc, że Lamia nie będzie musiała pracować gołymi rękami.

Mazzi za to chłonęła niespotykany fenomen, jakim było sklejenie japy i brak ustyskiwań, bądź jakichkolwiek komentarzy ze strony towarzysza. Paliła spokojnie fajkę, czekając aż przygotuje jej pole do pracy. Narzędzia ją zaciekawiły, zapuściła żurawia do skrzynki, oglądajac co tam się u muzyka znalazło.

- Dobrze, zobaczmy w takim razie na czym przyjdzie nam pracować - uśmiechnęła się, wyrzucając dopalonego papierosa na spękany chodnik. Zdjęła też płaszcz, zostając w samym kostiumie i jak gdyby nigdy nic, zajrzała pod maskę, lecz spoktała dokładnie to co spodziewała się spotkać.

- Masz światło? - rzuciła szybkim pytaniem i parsknęła - Niestety blask twojej gwiazdy nie wystarczy.

Nie odpowiedział tylko przeszedł z powrotem do szoferki i chwilę tam coś gmerał. Po chwili wrócił z patykowatą lampą warsztatową dającą blade, ledowe światło. Lampę zaczepił o maskę więc dawało to przyzwoite oświetlenie na trzewia silnika. Sam właściciel pojazdu oparł się tyłkiem o front samochodu i bardziej niż silnikiem był zajęty obserwowaniem profilu króliczka majstrującego przy jego maszynie.
- Ciekawy kombinezon roboczy. Jakbym wiedział, że przyjmujesz w czymś takim to bym się zgłosił wcześniej. - zauważył z przekąsem ale trik z kostiumem widać znów zadziałał bo przykuwał uwagę jak magnes opiłki żelaza.
 
Driada jest offline  
Stary 09-12-2018, 19:08   #32
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Silnik okazał się standardowy. Czyli trochę zalany rozbryzgami oleju, trochę sklejony brudem i pyłem, z olejem jaki dawno trzeba było wymieniać, niekoniecznie szczelnymi uszczelkami no i rozrusznikiem który pewnie najlepiej potrzebowałby nowych szczotek. Albo chociaż przeczyszczenia tych co są. Jednym słowem uliczny standard tego co się obecnie nazywało standardem a co przed wojną, żadnego przeglądu by nie przeszło.

- Pomyśl inaczej… co powiedzą twoi kumple, gdy wyskoczysz im z tekstem że królik naprawił ci furę - Lamia parsknęła krótko, pracując w trochę większym niż zazwyczaj pochylaniu i wypięciu. Rzuciła też mężczyźnie rozbawione spojrzenie. Coś cichutki się zrobił, zadumany i zamyślony.
- Co się stało, w ogóle nie narzekasz ani nie marudzisz? Zaczynam się obawiać czy przypadkiem wszystko w porządku - puściła mu oczko, przechodząc do interesów - Potrzebujesz nowych szczotek i solidnego czyszczenia. Stare szczoty mogę przeczyścić trochę i na trochę pomoże… ale nie będzie to długo. Lepiej skołować nowe. Wiesz jak wyglądają czy chcesz żeby ci pokazać?

- Królik chce mi pokazać szczoty.
- Rude Boy powtórzył z rozmysłem co właśnie powiedziała Lamia. Powtórzył powoli jakby smakował te słowa na podniebieniu. - No myślę, że chłopaki byliby zazdrośni. Gdzie taki dobry towar wyrwałem. - uśmiechnął się rozbawiony tą dwuznacznością. - Ale szczerze mówiąc wolałbym abyś mi pokazała coś innego niż stare szczoty. - pokiwał głową szacując oczami jej sylwetkę.
- No ale rób co konieczne. W końcu sama się prosiłaś więc nie będę ci zabraniał. - wskazał na otwartą maskę silnika.

- Coś innego? A cóż innego chciałbyś zobaczyć, co? - sierżant w mało wojskowym uniformie zrobiła niewinną minę, prostując się i podchodząc mężczyznę od frontu aż stanęła tuż przed nim, czując na twarzy wydychane przez niego powietrze.
- Dokąd kicają po nocy króliki i gdzie mają swoje norki? - ściągnęła usta, mrużąc lewe oko i starając się zachować powagę. Dłonie położyła mu na piersi, przesuwając je powolnym ruchem do góry aż na ramiona. Tam wsunęła palce pod kurtkę, ugniatając spięte mięśnie barków.
- Chcesz poznać królicze sekrety? - spytała, mu prosto w twarz cichym, niskim szeptem - I co zrobisz, gdy je poznasz?

- Może być z tymi norkami. Namówiłaś mnie.
- powiedział zabierając lampę i zamykając klapę silnika. Szybko wrzucił z powrotem paczkę z narzędziami do szoferki i lampę warsztatową też. Podniósł płaszcz Lamii i podał jej aby się ubrała. Nadspodziewanie szybko wrócili do wnętrza lokalu i od Garry’ego muzyk pożyczył klucze od biura. Słysząc i widząc to Val uśmiechnęła się radośnie i złożyła kciuk w geście triumfu i powodzenia. Zaś Rude Boy śmiało poszedł na zaplecze, na jakieś schody, otworzył jakieś drzwi kluczami Garry’ego i znaleźli się w jakimś wnętrzu biuropodobnym.
- Tak. Teraz możemy sprawdzić te królicze norki i sekrety. - zgodził się muzyk siadając na krawędzi biurka i obserwując kobietę w płaszczu.

Mazzi nie wyglądała jakby się spieszyła. Przechadzała się powoli po pokoju, podziwiając kurz na półkach i stare, wysłużone meble. Omijała w tych obserwacjach mężczyznę, woląc kontemplować plamy na ścianie przy oknie.
- Więc to twoja garderoba gwiazdy… - powiedziała z zadumą w głosie, podchodząc do zasłon i gładząc je dłonią - Pożyczona od Garry’ego, do której musisz się prosić o klucz - mruknęła podobnym tonem, odwracając się tyłem do palanta i ospałym ruchem uniosła dłonie do piersi, rozchylając płaszcz i pozwalając mu spłynąć na ziemię wokoło stóp.
- Lubisz gonić króliczki? - spytała posyłając mu powłóczyste spojrzenie ponad ramieniem.

- A to je trzeba gonić?
- gitarzysta przyglądał się spacerującej po pomieszczeniu saper ale gdy wspomniała swoje uwagi na temat apartamentu w jakim się znajdowali też obrzucił go spojrzeniem. Wzruszył jednak tylko ramionami gdy uwagę znów skupił na kobiecie właśnie zdejmującej swój płaszcza. I na tym widocznie postanowił się skupić. Popatrzył na nią z leniwą ironią przyczajoną gdzieś na dnie jego oczu.

- W tym cała zabawa - Mazzi przeciągnęła się, pochylając tułów i kładąc dłonie na kolanach - Gonić… i złapać - wymruczała prostując się powoli, kręcąc biodrami i sunąc palcami po udach, biodrach aż to żeber i wyżej - Pytanie co mi zrobisz, jak mnie złapiesz - zachichotała, odgarniając włosy. Wciąż patrzyła na niego przez ramię, robiąc palcem wskazującym przyzywający gest.

- Co ci zrobię jak cię złapię? - siedzący na krawędzi biurka mężczyzna nieco przekrzywił głowę gdy oglądał sobie tak zgrabnie ukazane wdzięki kobiety. Poskrobał się kciukiem po szczęce i wzruszył ramionami. W końcu wstał i podszedł do Lamii.
- No może na początek takie coś. - zaproponował wodząc palcami po jej wypiętym pośladku który w końcu trzepnął całą dłonią.

Dziewczyna podskoczyła i tak jakoś stanęła, żeby czystym przypadkiem lepiej nadstawić się na podobne zabiegi. Patrzyła na punka rozognionym wzrokiem, westchnięciem maskując przyspieszony oddech. Ruszył się, przyszedł do niej, nie ona do niego. Pierwszą potyczkę wygrała, ale przecież miał złapać królika. Ciężko to zrobić zostając w miejscu.
- Oby… to był tylko początek - mruknęła udając znudzenie czemu przeczyła szybko unosząca się klatka piersiowa i rozchylone usta.

- Mhm. - punk mruknął ale na razie zaintrygowała go puchata kitka przypięta do tyłka króliczka. Przesunął po niej palcami i poruszał nią co właścicielka świetnie odczuła i na sobie i w sobie. - No, no… Widzę, że jedna norka jest nieźle czymś zakorkowana. Normalnie czopek jakiś. - podniósł głowę aby zerknąć na twarz przed sobą. Dalej się bawił tą kitką ale drugą dłoń wylądowała na ramieniu Lamii. Stamtąd przesunęła się ku jej szyi zmuszając ją do odchylenia głowy do tyłu. A tam na nią już czekały usta muzyka.

- Widziałeś kiedyś króliczka bez ogonka? - wysapała, mrucząc w rytm poruszeń wspomnianego elementu. Wpiła się też zaraz w usta nad sobą, chwytając zębami dolną wargę i dołączając do zmagań język. Ramionami oplotła go za szyję, ciągnąc do dołu aby sama nie musiała stawać na palcach. Gdzieś na podniebieniu czuła smak alkoholu i fajek, przez cienkie warstwy ubrań bił gorąc drugiego ciała wczepionego jedne w drugie.

- Byleś z przodu nie miała ogonka. Bo bym był bardzo rozczarowany. - gitarzysta i lider punkowego zespołu dał się sprowadzić do parteru i wylądował na króliczku. Jakby jej nie dowierzał na zwiad wypuścił swoje dłonie. Spoczęły one na krągłościach skrywanych przez gorset ale niecierpliwość i zachłanność szybko pognały je dalej i niżej. Zaś męskie usta znów wpiły się gorączkowo w te kobiece. Rude Boy oparł się w końcu na jednym ręku a drugą doszedł już do tego podejrzanego rejonu gdzie powinien być ten przedni ogonek. Ale po chwili sprawdzania jakoś go nie znalazł.
- A, nie, dobrze. - zaśmiał się cicho ale jednak coś nadal nie przerywał tego sprawdzania dolnych rejonów starszej sierżant.

- Obyś ty miał ogonek na właściwym miejscu… inaczej będę rozczarowana - odpowiedziała zaczepnie, odwdzięczając się podobnym typem badania, tylko najpierw musiała rozpiąć mu spodnie i z pomocą stóp ściągnąć je aż do kostek i butów, tak samo jak slipy czy co on tam nosił. Coś niepotrzebnego w każdym razie.
- Hmm… - wymruczała, mierząc i badając newralgiczną część mężczyzny bardzo dokładnie palcami, a potem całą dłonią. Dyszała mu przy tym w twarz, co raz atakując wargi i wolną ręką przyciągając za kark do siebie.
- No dobra, nie jestem rozczarowana - dorzuciła zachwyconym tonem, biodrami napierając na buszującą w tamtych rejonach obcą rękę. Prężyła się, wzdychając przy co mocniejszym dotyku aż naraz zakleszczyła go nogami w pasie i szarpnęła ostro w bok, wywalając na plecy i zmieniając ich pozycję o sto osiemdziesiąt stopni.
- Na razie - dodała rozbawioną ironię, siadając na nim okrakiem z miną zwycięzcy wyścigu.

- No patrz, no to na razie mamy podobnie. - leżący plecami na podłodze facet widocznie miał podobne odczucia sądząc po przyśpieszonym oddechu i zniecierpliwieniu widocznym w ruchach. Przez chwilę ręce w naturalny sposób powędrowały mu znowu do krągłości kobiety ale ten jej króliczy kostium teraz już bardziej przeszkadzał niż pomagał. Zaczął go więc pośpiesznie rozpinać aby uwolnić kobiece ciało z okowów ubrań.

Starsza sierżant, jak na dobrego samarytanina przystało, pomogła mu w tym zbożnym dziele, aż ubranie poleciało gdzieś w bok ku obopólnej radości. Została tylko puszysta kitka z tyłu, lecz jej nikt nie zamierzał ruszać.
- Zawsze możemy wrócić pod brykę jak ci nie pasuje - prychnęła, chwytając go za podkoszulkę i ciągnąc aby usiadł. Wtedy znowu otoczyła go ramionami, wrzynając się ustami w jego usta i kołysała biodrami w krótkich, urywanych i coraz bardziej niecierpliwych ruchach, pobudzając ich oboje - Otworzymy maskę i przeczyszczę ci sztoki - wysapała ironicznie, unosząc się na kolanach i opadając zaraz potem do wtóru przeciągłego westchnięcia, gdy prócz korka od kitki znalazł się w niej też Rude Boy w całej okazałości.

- Chrzanić te szczotki… - wysapał mężczyzna poddając się wspólnemu rytmowi. - Najpierw spenetrujmy tajemnice tych króliczych norek… - dodał pozwalając oddać się przyjemności. Wydawało się, że podniecenie ogarnia go coraz bardziej. Wreszcie chyba nie wytrzymał bo popchnął Lamię tak, że ta upadła na plecy a sam opadł zaraz na nią w tradycyjnej, misjonarskiej pozycji. I zaczął ją pompować bez opamiętania i wytchnienia. Wreszcie nadszedł ten krytyczny moment w którym przez ciało przeszła mu seria spazmów a on zdyszany i spocony opadł na leżącą pod nim kobietę. Po chwili przewalił się obok niej i wyłożył plecami na podłodze uspokajając oddech.
- No tak. Ciekawą masz tą norkę, nie da się ukryć. - powiedział gdy jako tako odzyskał głos.

- A to dopiero jedna z trzech - Mazzi sapnęła, leżąc na plecach z miną nażartego, szczęśliwego kota. Obróciła tylko głowę w stronę kochanka, z przyjemnością przypatrując się jak powoli wraca na Ziemię. Taki średnio ogarnięty, rozkojarzony i nienadający bzdur był wyjątkowo uroczy. Jak sam diabeł - Nieźle… jak na palanta. - dodała z czymś na kształt czułości, ścierając wierzchem dłoni pot z jego policzka.

- Nieźle. Jak na szpitalnego zbiega w przebraniu króliczka. - zrewanżował jej się w podobnym tonie uśmiechając się do tego. Po chwili przypatrywania się jej twarzy pocałował ją w usta. A potem przyciągnął bliżej do siebie pozwalając się objąć. Oddechy już mniej więcej się uspokoiły i oboje wracali do normy a jednak jeszcze dominowało te błogie, dające szczęście i satysfakcję “tuż po”.

- Skoro nikt nie słyszy i siary nie będzie
- zaśmiała się, chętnie się przytulając i obejmując go ramionami. Przerzuciła uda przez jego biodra, aby przypadkiem nie uciekł - Dobrze cię widzieć RB, przyjechałam trochę w ciemno. Nie wiedziałam czy będziesz… zanim pójdę ogarnę ci tę brykę. Będę na twoim koncercie, ale nie wiem ile dam radę wytrzymać. - westchnęła, krzywiąc się z niechęcią - Niedawno zwieźli mnie z Frontu, mam uszkodzone bębenki w uszach, lekarze mówią że powinnam unikać hałasu o dużym natężeniu… ale będę. Przynajmniej przez dwie, trzy piosenki. Bardzo chcę zobaczyć jak grasz… znowu. Poprzednim razem - zawiesiła się, uciekając na parę sekund wzrokiem na okno - Jesteś zajebisty - skończyła pogodniej, całując go w policzek.

- No pewnie. - zgodził się bez żenady przyjmując pocałunek. - Drugiego takiego palanta w tym mieście nie znajdziesz. - dodał nadal z pełnym przekonaniem w głosie i spojrzeniu. Ale złagodniał i uśmiechnął się przesuwając palcami po jej policzku.
- Zajebiście będzie jak wpadniesz na koncert. Nawet jak na krótko. - powiedział łagodniej. - No ale cicho nie będzie. W końcu to punk. Wiesz szarpanie drutów, walenie w perkę i darcie ryja do nabzdryngolonej publiczności. - wyjaśnił spokojnie czego należy się spodziewać na sobotnim koncercie.

- Brzmi jak idealna recepta na sobotni wieczór - westchnęła rozmarzona do opisu, głaszcząc go delikatnie po twarzy, włosach i szyi - I jeszcze te opary przetrawionego, taniego wina, dźwięki rzygających gdzieś za sceną pijanych ludzi - westchnęła tym razem teatralnie, puszczając mu oko i nagle drgnęła, podnosząc się na ramieniu - Hej… a masz dziś gitarę przy sobie? Pytam tak z… ciekawości - zaraz opadła z powrotem, chociaż w przelocie pocałowała go w czubek nosa. Nie chciało się jej wstawać, ani wracać do koszmarów. Tak było dobrze - Twoja gra… coś mi przypomina - wreszcie wywaliła co jej leżało na wątrobie, gapiąc się w sufit pustym wzrokiem.
- PTSD, amnezja. Z Frontu pamiętam… urywki. I nie tylko stamtąd - wzdrygnęła się - Ale to co pamiętam jest… paskudne i nie chciałabym tego pamiętać. Dopiero tutaj powiedzieli mi że mój oddział… wybito - przełknęła ślinę i popatrzyła mu w oczy - Jednak… jeśli ktoś jeszcze przeżył? Może gdybym pamiętała… tę rzeź, coś… coś by zaskoczyło. Chciałabym wiedzieć czy ktoś przeżył, uciekł… - westchnęła ciężko - Dlatego mam do ciebie prośbę, chodzi o Skanera. Podobno się kumplujecie i… nie chcę, żebyś pomyślał, że robię to - pokazała ruchem brody na złączone ciała - Bo chcę ugrać coś dla siebie. Jak powiesz że mam się bujać pod tym kątem… nie zbiorę się nagle i nie trzasnę drzwiami - opadła mu na pierś, przymykając oczy - Po prostu… spytałam, bo nie mam wielu alternatyw.

Muzyk nie odpowiedział od razu. Sięgnął ręką po kurtkę a z kurtki wygrzebał paczkę fajek, z paczki wydłubał fajka, jakiegoś pośpiesznie skręconego skręca, do tego pomiętolonego i zapalił go. Zaś paczkę wyciągnął do poczęstunku.
- No tak. Jak punk to musi być tanie wino. - zgodził się niby poważnym tonem na ten detal o jakim wspomniała Lamia. Wydmuchał pierwszy kłąb dymu i przy okazji westchnął. - Nie wiem gdzie jest Skaner. Ale rzeczywiście może wpaść na koncert. - przyznał bez ogródek zaciągając się kolejnym machem.

- Na jego miejscu nie przegapiłabym takiego festiwalu szarpania drutów - Mazzi parsknęła, odbierając mu fajka i samej się zaciągając, po czym oddała mu go - Powiedz, ale tak szczerze. Dlaczego zgarnąłeś mnie spod szpitala? W porwanej piżamie i skołowana… a gdybym była gorszą wariatką niż w rzeczywistości? Nie bałeś się że rzucę się na ciebie w furze?

- No weź przestań.
- punk wydawał się być obruszony za takie pytanie. - Szalona wariatka, w podartej piżamie, usmarowana ziemią, co ucieka w środku nocy z kajdaniarskiego systemu aby posłuchać nieskrępowanej faszystowsko - korporacyjnym systemem muzy? - popatrzył na nią jakby sprawdzał czemu nie ogarnia takich prostych rzeczy i musi o to pytać.
- No jaki punk by się oparł komuś takiemu? - rozłożył ręce i uśmiechnął się lekko.
- Poza tym byłem ciekaw. No i chciałem cię przelecieć. - wyznał zaciągając się kolejnym machem.

Mazzi zaśmiała się szczerze rozbawiona. O tak, wychodziło że dla statystycznego punka była jak flaszka taniego wina całkowicie za darmo.
- Nigdy… z tego co pamiętam - przewróciła oczami, przesuwając się na niego i lądując twarzą nad jego twarzą - Nikt nie powiedział mi czegoś takiego. To najlepszy komplement jaki słyszałam - skwitowała wypowiedź mocnym, długim pocałunkiem ciągnąc go dłuższą chwilę.

- Twoja muzyka, tamta piosenka… nie wiem co jest prawdą na krawędzi snu - zmarszczyła czoło, na jej twarz wrócił smutek - Śpiewałeś dokładnie o tym, co… co się ze mną działo. Obudziłam się pośrodku czerni, nocy… z koszmaru, bo bez leków zawsze śnię… - skrzywiła się, uciekając wzrokiem w bok - Krew i śmierć i ból… przeszłość. Te liche urywki, strzępki które pamiętam, a niewiele ich. Ale tamtej nocy… - przeczesała palcami włosy mężczyzny czułym, kojącym gestem - Poza tym masz świetny głos, porusza… serce i coś… innego. Kiedy śpiewasz przez te parę minut prawie pamiętam… co się stało. Poza tym chyba… - uśmiechnęła się nagle - Lubię muzykę, bardzo. Kiedy zobaczyłam w twoim ręku gitarę wiedziałam, że muszę zagadać. Zobaczyć cię, dotknąć. Przekonać że jesteś żywy, prawdziwy - pochyliła się, przytykając usta do jego czoła i wyszeptała - Realny.

- Muzyka? Jaka muzyka? Chodzi ci o te darcie ryja po garażach? Daj spokój, przecież to żaden porządny obywatel, zwłaszcza w mundurze, nie nazwałby tego muzyką. A te wywrotowe teksty? Przecież to do kryminału od razu za takie coś.
- punkowiec coś chyba lubił prowokować i się przekomarzać bo poruszył ten bardziej lekki aspekt tego co mówiła Lamia i tego się trzymał. Pozwalał jej leżeć na sobie i delikatnie głaskał jej nagie plecy albo ramiona.
- I przyznaj się. Jak mnie zobaczyłaś od razu poczułaś do mnie miętę i zwaliło cię z nóg. Ale wiesz, nie przejmuj się. To normalne. Jest was wiele. Co chwila mi się to zdarza. - uśmiechnął się bezczelnie odgarniając jej włosy z twarzy.

- Dobrze w takim razie że mam przerwę od munduru i daleko mi do porządnego obywatela - Mazzi zgodziła się na swój sposób, patrząc na niego z góry - Mówiłam o uszkodzonych bębenkach, nie? Niedosłyszę, pewnie dlatego to szarpanie drutów uznałam za muzykę. Kiedy cię zobaczyłam wiedziałam jedno - oparła policzek o dłoń którą majstrował jej przy włosach - Należało skrócić dystans, nie wiedziałam czy masz klamkę, albo czy nie zaczniesz panikować widząc wariatkę w piżamie co właśnie zwiała ze szpitala. Dlatego podeszłam. Łatwiej obronić się przed pięścią i nożem, niż lecącą kulą.

- No tak, tak, to wiele wyjaśnia.
- punkowiec pokiwał głową zaciągając się fajkiem. Leżał na podłodze oddając się błogiemu rozleniwieniu i przyjemnemu, ciepłemu, żywemu ciężarowi na sobie. - Aż chyba powinienem się cieszyć, że straszna pani weteran mnie nie pobiła i nie wytargała za uszy. - dodał jakby się nad tym właśnie zastanawiał jakiego straszliwego niebezpieczeństwa uniknął kilka dni i nocy temu tuż przy zbitemu byle jak ogrodzeniu szpitala. Znowu udało mu się mówić niby poważnie a jednak z tak naturalnym wdziękiem, że trudno było to traktować poważnie.

- Powinna… za te wywrotowe teksty, działające destrukcyjnie na zdrową tkankę społeczeństwa - znowu zabrała mu papierosa i przepaliła śmiech - Na szczęście pani starsza sierżant weteran była mocno kontuzjowana i zagubiona, poza tym stwierdziła że pierwsze takie wykroczenie zostanie darowane ze względu na niską szkodliwość czynu… takie tam, szarpanie drutów i darcie ryja po nocy, na zadupiu. Zresztą byłam ciekawa - parsknęła - czy jeszcze nie złamiesz jakiś zakazów, ani nie posiejesz propagandy.

- Hmm…
- Rude Boy nie opierał się zabraniu byle jak skręconego skręta za to uwolnioną rękę położył sobie pod głowę. I zmrużył oczy w wyrazie zastanawiania się.
- No to teraz nie wiem. - przyznał się ze swoich wątpliwości. - No albo zagubiona w wielkim mieście dziewczynka z prowincji albo podesłana tajniaczka. Tajniaków i szpicli nie znoszę. - powiedział jak widzi sprawę i tak zabrzmiało żartem ale jednak też trochę i jak jakaś przestroga.

- Myślisz że jesteś dość ważny aby puszczać za tobą tajniaków? - spytała i zaraz zaśmiała się cicho, aby dać znać jak nierealny jest to pomysł. Zmieniła pozycją, siadając mu na biodrach i krzyżując ręce na piersi żeby móc bębnić palcami o przedramię - Zawsze mogę próbować wywinąć się amnezją… ale jeśli jestem niby agentem-szpiclem, to gdzie te podsłuchy? Antenka ukryta w ogonku? - spytała, obracając na sekundę głowę za plecy - Możemy się przekonać inaczej… - opadła niżej, przytwierdzając mu ramiona do podłogi dłońmi - Zagrasz mi coś RB? Jak zrobię ci brykę… bo zrobię. W końcu obiecałam.

- No weź… jak to nie jestem ważny? A kto jest liderem tego anarchistyczno - wichrzycielskiego środowiska w samym zagłębiu podejrzanego elementu?
- Rude Boy udał, że się boczy na taką potwarz. Odwrócił nawet głowę do góry i trochę w bok jakby chciał podkreślić jakiego ma focha na takie pomówienie. Boczył się tak z parę chwil a potem chyba przypomniał sobie o fajce.
Szarpnął się i bez większego trudu skorzystał z przewagi masy i zwalił z siebie kobietę. Przetoczyli się, a potem wyjął z jej ust swojego fajka i znów się zaciągnął. Usiadł na podłodze podpierając się leniwie ręką i wydmuchnął dym.
- Nie wiem co chcesz tam robić. Nowa nie będzie a jeździć jeździ. - wzruszył w końcu ramionami i spojrzał na prawie wypalony do końca fajek. - No ale jak chcesz to chodź. - pstryknął kometę, westchnął i wstał zaczynając się ubierać.
- A co chcesz za kawałek? - zapytał naciągając na siebie spodnie, jednak zatrzymał go chwyt na nadgarstku i stopa wbita w brzuch. Świat zawirował i punk wyleciał w powietrze, przez ułamek sekundy balansując na stopie starszej sierżant, aż poleciał dalej, przewalając się na podłogę.

- Już uciekasz króliczku? Jeszcze nie skończyliśmy - rozbawiony głos Mazzi doleciał gdzieś z okolic jego pasa, gdy dziewczyna na powrót rozpięła mu spodnie, patrząc mu prosto w oczy - Zagraj coś od serca... tak jak wtedy w nocy pod szpitalem... i tutaj, ale to za chwilę. - pochyliła głowę między jego nogami - Najpierw ja ci coś zagram.
 
Driada jest offline  
Stary 04-01-2019, 05:16   #33
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 9 - Kurwy wędrowniczki*

2054.09.08 - noc wtorek/środa; pogodnie; Sioux Falls, mieszkanie Betty




Po pustej klatce schodowej niósł się echem stukający odgłos wysokich obcasów. Oświetlenie działało tylko na parterze. Ale i tak dziwne, że działało. Ale jakoś działało. Betty mieszkała na pierwszym piętrze więc tam już trzeba było dojść albo po omacku albo oświetlając sobie czymś drogę. Zwłaszcza, że siostra przełożona mieszkała na końcu korytarza. Stukanie obcasów wkrótce się wzmogło gdy ze schodów przeszły na równy teren ostatniej prostej na korytarzu. Ale zanim obcasy i ich właścicielka znalazły się na tym korytarzu a potem schodach musiały przejść przez krótkie podwórze, chodnik przed starym ale całkiem dobrze zachowanym apartamentowcem. A jeszcze wcześniej wyjść ze znacznie słabiej zachowanego i mocno zużytego pickupa.

- Tu mieszkasz? Niezła chawira. - skwitował Rude Boy gdy pokazała mu gdzie chce wysiąść. Punk nieco obniżył głowę aby przyjrzeć się budynkowi. Wiele pewnie nie zobaczył bo tylko gdzieniegdzie świeciły się światła w oknach. W końcu pewnie była północ albo trochę przed lub po. Może raczej po.

Gwiazdor lokalnego punk rocka wbrew swojej renomie okazał się całkiem porządnym facetem. I po wszystkim odwiózł ją do domu. Na koniec, zupełnie jak na filmach, objął ją i pocałował na pożegnanie. Zupełnie jakby parą byli czy co. Przynajmniej na filmach tak to wyglądało. No a potem pojechał tym swoim zdezelowanym pickupem aż pochłonęła go noc i najbliższy zakręt. A Lamii zostało wrócić do domu, przejść przez ten chodnik, podwórko, schody, korytarz no i zapukać do drzwi.

- Widzę, że miałaś udany wieczór Księżniczko. - długo nie czekała zanim drzwi stuknęły zamkami i w drzwiach nie pojawiła się kasztanowłosa okularnica. Trudno było nie odnieść wrażenia, że scenka trochę była jak między czującą ulgę matką, że jej dorastająca czy dorosła córka wróciła cało do domu z pierwszej randki albo wspólnego wypadu z nowymi kolegami. Betty uśmiechnęła się sympatycznie i jakoś w tym momencie w ogóle nie przypominała surowej i wymagającej dominy tylko najlepszą opiekunkę, przyjaciółkę i kumpelę. W końcu znowu wylądowały w sypialni i łóżku Betty. Tym razem we trzy. Bo Amy też była ciekawa jak się udało kumpeli z sypialnej sali a, że z progu głupio było rozmawiać gdy rozmowa się przedłużała więc w końcu gospodyni też ją zaprosiła do siebie więc skończyły we trzy w jednym łóżku.



2054.09.09 - świt środa; pogodnie; Sioux Falls, mieszkanie Betty



- Wstawać śpiochy. - Lamię obudziło delikatne potrząsanie za ramię, przyjazny głos i ciepły pocałunek Betty w usta. Amelia też zaliczyła podobny zestaw tylko z całusem w czoło. I wydawała się równie zaspana jak Lamia. - No ja cię Księżniczko w końcu będę musiała porządnie wykorzystać. Bardzo niecnie i bardzo seksualnie. Wciąż mi się wymykasz. - dodała z uśmiechem okularnica trochę żartem a trochę serio.

Ranek zaczął się trochę jak w wojsku. Zorganizowanym rytmem, trochę nerwowym, trochę chaotycznym, z wyraźną nutką pośpiechu a jednak pod kontrolą i wedle sprawdzonych prawideł. Gospodyni wydawała się mieć to świetnie opanowane i operowała poranną czasoprzestrzenią z wprawą. Była już ubrana gdy przyszła obudzić swoje gołąbeczki. Potem śniadanie, zmiana opatrunku na twarzy Amelii, przebranie się no i jazda do szpitala. Tym razem we trzy. Przepustka się kończyła. Amelia zmarkotniała. Nie chciała wracać do szpitala. Nie chciała wracać do swojego domu. I nie chciała się rozstawać z dwójką niedawno poznanych kobiet które okazały jej tyle dobroci i serca. Ale siostra przełożona to też miała zaplanowane.

- Nie bój się Amy, już ci mówiłam. Możesz tu zostać tak długo jak zechcesz. Ale musicie się pokazać w szpitalu, doktor Bren musi z wami porozmawiać czy jest z wami w porządku, czy chcecie się wypisać. Tak to działa Amy. No i dziś mają przyjść wyniki badań z toksykologii dla Księżniczki to byśmy to załatwiły od razu za jednym zamachem. Jak załatwimy to z rana to potem macie resztę dnia wolne. - blondnykę widocznie to uspokoiła albo pogodziłą się z tym co nieuniknione. Jadła dalej swoje śniadanie już bez większych oporów. Dała się wciągnąć w rozmowę o przygodach Lamii z wczorajszego wieczora no i o planach jakie miały z Lamią na ten nowy dzień. A dzień zapowiadał się świetnie. Pogoda dopisywała bo było ciepło, że można było wyjść na krótki rękaw a do tego było jasno i słonecznie. Idealna, urlopowa pogoda. A i Lamia miała co wspominać z poprzedniego wieczora.



2054.09.08 - wieczór; pogodnie; Sioux Falls, klub 41



Wydawało się, że Rude Boy wracał z klubowego zaplecza równie zadowolony z tej wizyty jak i starsza szeregowa. Minęli za barem blond dredziarę pracującej jako barmanka oraz Garry’ego który chyba był tu jeśli nie szefem to na pewno kimś ważnym. Stary barman popatrzył wzrokiem zawodowego barmana czyli jakby nie działo się nic specjalnego w związku z tym, że para gości wychodzi z zaplecza. Val nie była tak skryta i popatrzyła na nich z życzliwością a może trochę i z zazdrością. W każdym razie pomachała im wesoło rączką gdy wychodzili na salę.

Przeszli przez salę, wyszli na ciepły letni wieczór i wrócili do tego mocno zużytego pickupa punkowca. Starsza sierżant mogła zrobić to co mu obiecała chyba gdzieś w zeszłym tygodniu. A wydawało się, że wieki temu. Praca była dość prosta. Gdy wiedziało się co jest problemem i jak go rozwiązać. Wystarczyło wziąć drucianą szczotkę, trochę szmat i przeczyścić szczotkotrzymacze w alternatorze. Prosta i mało wymagająca praca. Najtrudniejsze było chyba wymontować a potem zamontować te szczotkotrzymacze bo samo czochranie tych drucików szczotką i szmatą było proste ale nieco czasochłonne. Nie na tyle aby nie dało się obserwować co porabia kierowca tej fury.

A kierowca otworzył szoferkę i wyjął z niej futerał a z niego gitarę. Potem wdrapał się na pakę, usiadł na dachu swojej maszyny, przerzucił nogi na stronę otwartej maski tak, że mogli się mniej więcej widzieć swobodnie mimo otwartej maski i różnicy wysokości. Z początku chyba “zbierał rymy” jak to sam nazwał i brzdąkał dość przypadkowe struny. Chyba sam się zastanawiał co zagrać. Ale w końcu się zdecydował. Zaczął grać jakiś kawałek. Struny gitary uderzane zgodnie z wolą gitarzysty przekształciły się w konkretną melodię. Do tego doszedł głos i słowa piosenki. Zaczęli sami we dwójkę. Jeden muzyk i jeden słuchacz. Ale mając rzut beretem od baru to nie mogło zostać niezauważone.

- Hej! Rude Boy gra! - krzyknął ktoś kto wyszedł zapalić czy może właśnie sprawdzić kto tak gra. I bardzo szybko wyszło na to, że klubowa impreza przeniosła się na parking. Pickup zaczęło otaczać coraz więcej osób które wyszły z klubu aby bawić się na tym spontanicznym koncercie lidera “The Palantas”. Skoro okazało się, że ma grać nie tylko dla jednej osoby to punkowiec zagrał kilka kawałków. Nawet gdy już starsza sierżant zamknęła maskę i mogła na spokojnie przyłączyć się do widzów tego nieplanowanego koncertu. Zaśpiewał kilka kawałków. Ale dla weterana frontowego najbardziej uderzył jeden.


https://www.youtube.com/watch?v=hZk_Mp1lme0



O Charles Mansonie, pójdź splećmy dłonie
Z Lindą Kasabian zróbmy krąg
Wy towarzysze ze strefy ciszy
Co bagnet przymarzł wam do rąk*


Pamiętała. Przypomniała sobie. Ten przymarznięty bagnet. Pręt, karabin, saperkę. Sterczącą milcząco wśród śniegu. Wystawały z zasypanych śniegiem gruzów, ruin piwnic, lejów i przemielonych artylerią okopów. Osmalone ogniem miotaczy, poszarpane szrapnelami, obdziobane przez ścierwojady. Zimowe pobojowisko. Podczas którejś frontowej zimy. Patrzyła na to. Nie dało się na to nie patrzeć gdy ciągnął się ten zasypany śniegiem krajobraz przez najbliższe kilkadziesiąt i kilkaset metrów ziemi niczyjej. Miejsce ostatniej pierwszej linii obrony ludzi. Opuszczone gdy zostali zmuszeni do wycofania. Nie wszystkie te ręce, głowy i hełmy jednakowo teraz obsypane zimnym, bezdusznym śniegiem były ludzkie. Tego co zostało po odmieńcach i maszynach też zostało sporo. No ale zmusili ludzi do wycofania się. W końcu zmuszą pewnie i do wycofania się także i z tego okopu w którym właśnie wtedy stała Mazzi. Ale jeszcze nie teraz. Teraz stała na dnie okopu chuchając w zmarznięte dłonie i wściekając się w milczeniu, że nie ma lepszych rękawiczek. Coraz więcej osób wychodziło z klubu i gromadziło się przy średnio zadbanym pickupie. Gwizdali, wykrzykiwali słowa zachęty, wołali kolejnych gdy widzieli tylko swojego ulubionego muzyka siedzącego na dachu swojej maszyny i słuchali kolejnych kawałków tego spontanicznego nie-koncertu.


Czarni pancerni wodzowi wierni
Z którymi trwałem po ostatni strzał
Kochana grando, Sonderkommando
Prześmierdła dymem z bratnich ciał



Też pamiętała. Przypomniała sobie. Jak się ściskali i kłębili w wykopanych norach, ziemiankach, piwnicach. Wtedy. W zimie. W chłodzie. Nie wiedziała dlaczego ale jakoś najsilniejsze wspomnienia dotyczyły śniegu, zimy, mrozu i chłodu. Chociaż z tego co już się dowiedziała pewnie była na wojnie także i w inne sezony roku. Kilku lat. Ale pamiętała. Teraz pamiętała. Te nory, piwnice, ziemianki. Licznie stłoczone ciała, jakaś koza albo koksownik na honorowym miejscu we wspólnej walce z morderczym zimnem. Smród, ludzki smród, ludzki tłok, ludzki ścisk. Gdzie alternatywą był zabijający wszelkie życie mróz na zewnątrz. Dziarskie, orzeźwiające powietrze. Takie które mroziło wyplutą ślinę w sopel zanim spadła na ziemię. Na śnieg. Na lód. Na zamarznięte kałuże. Na zmrożone grudy błota, na błoto przymarzłe do schodów lub posadzki, na porzucone kiepy, rozdeptane łuski, stare puszki po konserwach albo amunicji, ośnieżony gruz, dawno albo niedawno spalone belki i deski. Mróz który zabijał ciszą. Mróz który wżerał się z oddechem w usta, zęby, krtań i płuca. Mróz gdzie wartownika na zewnątrz trzeba było zmieniać co pół godziny aby miał szansę przetrwać. Gdzie kara dwugodzinnej zmiany była prawie pewnym wyrokiem śmierci. Dlatego ten prześmierdła dymem z bratnich ciał nora oznaczała życie. Dlatego się tam gnieździli. Jedni na drugich, jeden obok drugiego, paląc, pijąc, jedząc, smrodząc, drapiąc się od łażącego robactwa. Zapomniani przez świat, przez ludzi, przez sztab, przez wojnę. Gdzie cały świat ograniczał się do tej nory. Do zaśnieżonego pobojowiska z dobrze znanymi sobie punktami obserwacyjnymi, umocnionymi i łączącymi je gruzami i transzejami. Gdzie jedynie dostawy zapasów z jakiegoś enigmatycznego zaplecza wydawały się jedyną nitką łączącą tą zagrzebaną w śniegu i gruzach norą łączyć z jakąś resztą świata i ludzi. Chociaż nie. Wojna o nich nie zapomniała. Przypominała sobie o nich. Nie dawała zapomnieć. I wtedy rozlegał się gwizdek. Albo zaczynał się po prostu ostrzał. I wtedy kulili się w swoich norach modląc się aby pocisk nie trafił dokładnie w sam środek ich nory zabijając ich wszystkich na miejscu. Wciskali się w zawszone materace, śpiwory, ściany i siebie nawzajem. Albo zrywali się jak poparzeni, otumanieni hałasem, hukiem, poganiani gwizdkami sierżantów i dowódców, łapali broń, magazynki, granaty, oporządzenie i biegli przez marznące i zamarznięte błoto okopów aby zająć stanowiska. Tak. Tam nie było tych wesoło gibających się i śmiejących się ludzi jacy teraz słuchali grającego na gitarze bożyszcza.


Dość tej obsuwy, spluwy czyść
Wszak trzeba jeszcze dalej iść
Niech buchnie ogień, huknie grom
Niech płonie trędowatych dom
Zamglony świat niech zetnie mróz
Na niebie świecił będzie i tak Wielki Wóz



Pamiętała. Znowu. Marsz. Mozolne powłóczenie nogi za nogą. Bez sensu, bez celu, bez nadziei na jakąś zmianę. Jakby mieli tam maszerować przez ten śnieg i gruzy do końca swoich dni. Pamiętała. Jak usiadła. Na chwilę. Chyba. Ktoś szarpnął ją za ramię. Odtrąciła je. Chyba kazała mu albo jej spadać. Gapiła się tępo w te drugie i własne buty. Brudne. Stare, znoszone, wojskowe buty. Pełne zamarzniętego błota, świeżego śniegu, krwi i nie wiadomo czego jeszcze. Wszystko jedno. Apatia i zniechęcenie. Bezsens. Ktoś szarpnął ją na tyle mocno by podnieść ją do pionu. Wcisnął w dłoń porzucony karabin. Głos. Słyszała głos. Chociaż nie rozróżniała czy to on czy ona. Czy mówił, tłumaczył, prosił, groził czy darł się. Nie pamiętała. Może teraz a może nigdy. Wszystko otaczała zmrożona, mgła i śnieżna szarość. Obie przetykane ciemnymi kawałkami gruzów jakie spod nich wystawały. I tylko ten nieregularny, rwący się szereg podobnych jej cichych sylwetek na wpół zamarzniętych półtrupów. Wzięli ją między siebie. Marsz trupa. Jak się idzie godzinami, po równym terenie to dało się to zrobić. Dwóch brało trzeciego między siebie i tak się szło we trójkę. Ten w środku miał szansę spać końskim snem. Mózg ze zmęczenia, wycieńczenia, głodu wyłączał się. Człowiek zapadał w letarg podobny do snu a może i spał. A nogi i ciało wspomagane przez towarzyszy same pracowały bez udziału świadomości o ile nie było żadnych bodźców.

Postój. Resztki sucharów i zagubionych po kieszeniach zmarzniętych kromek chleba. Papierosy. Niezgrabne robione niezgrabnymi palcami skręty. Jedyna ulga nadająca skrawki ciepła i życia w tej zmrożonej monotonii. Czyścić broń. Rozkaz. Smar i olej w borni zamarzał. Razem z kawałkami zamrożonego brudu, kurzu, śniegu i lodu potrafił skutecznie wyłączyć broń z akcji. Wyuczone ręce i mózgi na wpółbezwiednie robiły znane sobie czynności. Ludzie prawie się nie odzywali. Ale wydawało się, że zaczynają częściowo budzić się z tego letargu. Coś wybuchło. Zapaliło się. Gdzieś dalej. Jakaś nora. Ich? Kogoś innego? Tam gdzie właśnie mieli iść czy skąd właśnie wyszli? Nie pamiętała już tego. A może to było wiele razy? Ile razy tak maszerowali zawieszeni w bezkresnej szarej mgle w śnieżnej pustce? Albo wysychali na wiór spaleni niekończącym się słonecznym żarem który wytapiał mózgi uszami? Nie pamiętała. Tego już albo jeszcze nie pamiętała. Ale była pewna, że tak było. Ktoś na nią spojrzał. Ktoś kto stał kilka kroków dalej. Ktoś żywy. Tu i teraz jak stała z innymi którzy słuchali Rude Boy’a. Mówił coś do niej? Pytał? Patrzył celowo czy przypadkowo spojrzał. Cholera, patrzył coś w ogóle na nią czy tylko jej się zdawało? Tego też nie była pewna.


A kurwom wędrowniczkom
Popioły, zgliszcza pył i gruz
A kurwom wędrowniczkom
Popioły, zgliszcza, gruz.



Tymczasem Rude Boy doszedł do refrenu. O popiołach, zgliszczach i gruzie. Właściwie to tak było. Tam. Akurat na to właśnie można było liczyć. Zgliszcz, pyłu i gruzu zawsze było pod dostatkiem dla kurw wędrowniczek. Dla nich. Ludzkich pcheł skaczących z jednego fragmentu cielska wojny na kolejne. Ale to dalej było to samo cielsko. Nawet jak taka pchła na moment zgubiła swój kawałek cielska odskakując za daleko to i tak w końcu wracała. W te zgliszcza, pył i gruz. Sceneria, pchły, pory roku, lata, przeciwnicy, klimat się zmieniał. Ale popioły, zgliszcza i gruz zawsze były. Mniejsze lub większe. Podziurawione pociskami z broni ręcznej lub artylerią. Utkane lejami po bombach mniej lub bardziej. Zasiane trupami. Rozkładającymi się w błocie, nadętymi w skwarze, skamieniałymi na mrozie, obdzieranymi przez ścierwojady i nafaszerowane robactwem. Ciała stopione w jednolitą masę z podłożem z których wystawały jakieś kości albo elementy ekwipunku. Tak. Te same jednolite komponenty. Tylko w różnych zestawach i kompletach. Zgliszcza, popioły i gruz. To się nigdy nie zmieniało. Zawsze kurwom wędrowniczkom było ich po dostatkiem.


---



Rude Boy skończył. Niby miał zaśpiewać dla niej ale pewnie jak zwykle gdy tylko zaczął grać i śpiewać to chyba nie tylko ona uważała go za palanta. Zwabił też innych którzy też wyszli z baru aby go posłuchać i pooglądać jak tak siedział na dachu swojego pickupa, z nogami na zamkniętej już masce, i śpiewał kolejne kawałki tym późnym wieczorem czy wczesną nocą. Dlatego gdy skończył to wokół pojazdu była pewnie spora część gości jaka do tej pory przebywała w klubie. Gdy skończył to zeskoczył ze swojej bryki na ziemię. Jak pewnie zwykle musiał pożartować ze swoimi kibicami, widzami i fanami w tym swoim wyluzowanym i zblazowanym stylu jakby na niczym i na nikim mu nie zależało. Z tym autoironicznym przymrużeniem oka na siebie, na nich i resztę świata. Jakby był jednym z nich, zwykłym typem, zwykłym palantem ze zwykłą gitarą, jakby każdy z nich mógł tak wejść na samochód, wziąć gitarę i zagrać równie dobrze jak on. A przecież nie mógł. Przecież to był Rude Boy, największy pancur w mieście. A przynajmniej tak chyba go postrzegano.

- No dzięki wielkie chłopaki, chcecie więcej to wpadajcie w sobotę na koncert do starego kina. - w pewnym momencie ten uliczny gwiazdor dał znak, żeby się zbierać. Schował gitarę do szoferki i dał jej znać aby pakowała się do samochodu. Val pewnie miała rację. Wsiadając do szoferki Lamia dostrzegła nostalgię albo po prostu zazdrość wśród wielu spojrzeń, zwłaszcza z tej ładniejszej płci, że była tą farciarą jaka z nich wszystkich siedziała obok punkowca i odjeżdżała z nim jego samochodem. A potem pojechali. Z początku jeszcze rozpoznawała ten kawałek gdy jechali 41-ką tak samo jak wcześniej jechała tutaj autobusem. Potem zaś sama nie była pewna gdzie i po co są. Jechali przez w większości ociemniałe i puste miasto. Po nocy było pewnie jak w każdych Ruinach. Ale gdzieniegdzie pełgały dające nadzieję światełka cywilizacji w oknach. Widać było jakieś sylwetki, czasem mijali jakieś auta. Ale z perspektywy jadącego samochodu to wszystko wydawało się jakieś ulotne, chwilowe i nie do końca rzeczywiste. Rzeczywista była ciepła i ciemna noc wokół, niebo chociaż zachmurzone no to było ciepłe. Noc była na tyle ciepła, przyjemna, ucywilizowana, że można było pozwolić sobie na otwarcie okna i czerpania radości ze wspólnej jazdy przez ten mrok. No a na samym końcu niezbyt zadbany pickup zazgrzytał, zapiszczał i zatrzymał się przed kamienicą w którym mieszkała Betty.

- Nie wpadniesz w sobotę na koncert to ostrzegam cię, że poczuję się wykorzystany, zwłaszcza seksualnie. I oczywiście walnę focha. Wiesz, takiego, strasznego, supermęskiego focha. Na wieki wieków amen. - kierowca w ramach pożegnania popatrzył w ciemnościach na siedzącą obok pasażerkę. W ciemności widzieli tylko swoje owale twarzy ale była pewna, że patrzy na nią z tym swoim ironicznie - poważnym spojrzeniem i chuligańskimi ognikami w oczach co sprawiało, że trudno było brać go na serio. Potem jeszcze raz się pocałowali i ona wysiadła z samochodu a on odjechał w nocną ciemność.

---

*Użyty tekst i piosenka Kultu, "Kurwy wędrowniczki".
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 18-01-2019, 22:31   #34
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=hJ7lDSg1HSc[/MEDIA]
Noc minęła szybko, zbyt szybko. Lamii wydawało się, że ledwo w końcu usnęła w bezpiecznym, wygodnym łóżku, gdy potrząsanie za ramię katapultowało ją na powrót do krainy jawy. Czuła się zmęczona, jakby w ogóle nie spała, lecz z drugiej strony był to przyjemny rodzaj zmęczenia - tak który nie niesie ze sobą wycieńczenia psychicznego, a raptem drobne, fizyczne niedogodności typu piasek pod powiekami i ból zdrętwiałych od bezruchu mięśni. Nic groźnego, nic z czym nie dało się poradzić, szczególnie mając takie nie inne towarzystwo. Nowy dzień, koniec kolejnej nocy bez koszmarów, choć starsza sierżant obawiała się zasnąć. Rzępolenie Rude Boya znów przywołało wspomnienia, duszne i szarpiące nerwy. Nowa cegiełka do marnej konstrukcji noszącej nazwę “przeszłość”... mimo tego udało się przetrwać noc bez festiwalu grozy wyświetlanego na wewnętrznej stronie powiek. Może chodziło o Betty i Amy, ich obecność oraz poczucie bezpieczeństwa. Może chodziło o samego punka, który pożegnał się z nią w sposób przez jaki całą drogę po schodach na piętro Mazzi toczyła się zeszłej nocy jak we śnie, uśmiechając się nieświadomie i czując dziwną lekkość, choć nic przecież nie piła.

-... i wtedy zaczął pieprzyć o tych tosterach, to mu wygarnęłam co sądzę - westchnęła między gryzem bułki, a łykiem kawy, gapiąc się gdzieś za okno i poniekąd dochodząc do finału wczorajszej rozmowy z kolesiem przy barze - O nim, o tym co odstawia. Gdzieś w międzyczasie potłukłam szklankę, słabe je jakieś robią - popatrzyła na pokaleczone wnętrze dłoni i wzruszyła ramionami - Gówniane je teraz robią, widać że tandeta i po najmniejszej linii oporu lecą w “41”. Ściśniesz mocniej to pękają.

- Dupek. -
pielęgniarka prychnęła z irytacją po tym jak sięgnęła po obandażowaną w barze dłoń Lamii, obejrzała go i pokręciła właśnie z tą irytacją głową. Trochę nie wiadomo czy na ten opatrunek, tego kto go robił, czy owego sprawcę tej drobnej ale jednak irytującej rany. Sięgnęła po swoją szklankę soku i upiła łyk a potem go odstawiła. Wyraźnie się dało wyczuć pośpiech w jej ruchach i mowie. Ale to chyba co rano tak miała.
- Pokażesz mi to zanim wyjdziemy. Zmienię ci opatrunek. Masz sprawne palce? Nie drętwieje ci nic? Masz w nich czucie? Szkłem czy nożem łatwo uszkodzić nerwy i ścięgna od tej strony. - okularnica zaczęła wręcz tryskać irytacją gdy pewnie najlepiej z całej trójki była świadoma konsekwencji takiej rany. Amy na chwile zamilkła zerkając to na jedną, to na drugą. Jadła najwolniej z całej trójki i najmniej się odzywała.

- A jak wróciłaś? Wydawało mi się, że słyszałam samochód w nocy zanim przyszłaś. - blondynka zerknęła ciekawie na sąsiadkę gdy Betty zajęła się konsumpcją śniadania zamiast złościć się na zranienie ręki jej ulubienicy.

Mazzi popatrzyła krytycznie na dłoń i pokręciła głową, siadając tak aby ją schować pod blatem niby całkowitym przypadkiem.
- To pierdoła, naprawdę. Nie ma się czym martwić… tam obrywaliśmy gorzej - uśmiechnęła się w swoim mniemaniu uspokajająco, chociaż końcówka wyszła jej trochę sztywna. Westchnęła, sięgając po kawę i upiła spory łyk aby kupić parę sekund.
- Jest w porządku, mówiłaś że się spieszymy. - spojrzała na Betty - Nic mi nie jest. Nie drętwieje, ani nic takiego. To… tylko głupia szklanka, tandetna na dodatek. Swoją drogą to mu zazdroszczę - burknęła w talerz, zaczynając atakować widelcem kawałek jajka - Też chciałabym być na Froncie gdzie strzela się do tosterów… trochę inaczej to pamiętam - prychnęła i dorzuciła zaraz pogodniej - RB mnie przywiózł. W końcu po coś mu tą furę naprawiałam.

- Naprawdę? -
oczka blondynki zajaśniały wesołymi błyskami a na twarzy zakwitł dziewczęcy uśmieszek jakby właśnie dorwała swoją najlepszą kumpelę do zwierzeń z ostatniej randki.

- No ciekawe. - kasztanowłosa okularnica lekko uniosła brew ale choć też wydawała się ciekawa przygód Lamii z zeszłej nocy i wieczora to jednak bardziej panowała nad sobą i w przeciwieństwie do blondynki jej uśmieszek i spojrzenie było przemieszane z dawkami ironii i może nawet złośliwości. - A takimi dupkami postaraj się nie przejmować. Wiem, że to trudne. Ale szkoda ręki, nawet szklanki szkoda na takiego dupka. Po prostu odejdź, szkoda czasu, wysiłku i nerwów, takie gnojki są niereformowalne. - pielęgniarka prychnęła dając wyraz swojemu gorzkiemu doświadczeniu. Umilkła bo znów upiła łyk ze swojej szklanki.

- A co robiliście? Byliście w barze razem? - Amelia skorzystała z okazji i znów zaczęła drążyć ciekawiący ją temat. I znowu Betty też dała się ponieść ciekawości bo zerkała ciekawie na Lamię.

Pytanie powinno brzmieć czego nie robili, jednak saper wyszczerzyła się niewinnie jakby ją dopiero co ze świętego obrazka ściągnęli.
- Garry mnie opatrzył, potem nakarmił na zapleczu… muszę mu coś kupić w ramach podziękowania - mruknęła, ale nie dała się dłużej prosić - W końcu przytoczył się też ten szarpidrut. Pogadaliśmy, naprawiłam mu brykę… poprosiłam żeby zaśpiewał, więc zaśpiewał. Ludzie wyszli posłuchać, więc z jednej piosenki zrobiło się kilka. No a potem odwiózł mnie do domu i kazał obiecać że będę w sobotę na koncercie. Na początku myślałam że się zgrywa - przyznała nadzianemu na widelec jajku - Jaja sobie robi, wkręca mnie. Wtedy kiedy wyskoczyłam przez okno żeby go posłuchać, zawiózł mnie do “41”. Po pijaku rzuciłam że on i jego zgraja szarpidrutów powinni się nazywać The Palants… a wczoraj widziałam plakat. Serio wzięli to na nazwę - parsknęła, kręcąc głową z miną trochę maślaną i nieobecną - Pijackie majaki kogoś kto zwiał w piżamie ze szpitala… niezbyt dobrze o nich świadczy.

- To miłe.
- Betty pokiwała głową kończąc już czyścić swój talerz i podobnie kończąc swoją szklankę soku. Amelia zerknęła na nią z zastanowieniem na twarzy a potem wróciła spojrzeniem do swojej szpitalnej kumpeli. Wydawało się, że chce coś powiedzieć ale rozproszyła ją okularnica odstawiając szklankę i wstając od stołu.

- A chyba i tak chciałaś jechać na ten koncert? I co? Pojedziesz? - blondynka popatrzyła z zaciekawieniem na sierżant siedzącą po drugiej stronie stołu. Jej zostało najwięcej na talerzu a skoro gospodyni wstała to czas na śniadanie zbliżał się do końca.

- Pojedziemy - sierżant wzdrygnęła się, wracając na miejsce za stołem - Ty, ja, Maddy. Łaskawa pani, jeśli wyrazi taką chęć - teatralnie skłoniła się pielęgniarce - Czy życzysz sobie abym ja, niegodna, wyręczyła majestat twój w pracach niegodnych? - wskazała na pozostawione na stole naczynia, potem na zlew.

- Hmm… - kasztanowłosa okularnica zamyśliła się z miną jakby Lamia zapytała ją o sens istnienia czy inną zagadkę wszechświata. Amelia zamarła z niemym uśmiechem na twarzy jakby zaraz miało stać się coś bardzo ciekawego. - No możesz. Ale jeśli mnie wreszcie odpowiednio pocałujesz na dzień dobry bo coś słabo ci to dzisiaj wychodzi szczerze mówiąc. - odpowiedziała gospodyni tonem jakby się dopatrzyła u swojego gościa takiego podstawowego uchybienia jakie sama już dawno powinna się zmitygować. Dlatego pewnie stanęła ze skrzyżowanymi na piersi rękami i lekko wysunęła nogę do przodu aby obrażona i wymagająca poza była pełna. Blondyna zachichotała cichutko ale tera zerkała ciekawie na swoją kumpelę ciekawa jak ta zareaguje.

Sierżant przybrała skruszoną minę, wstając od stołu powoli. Dopiła kawę, odstawiła kubek, a potem jednym susem doskoczyła do pielęgniarki, podcinając jej nogi, ale zanim upadła, złapała ją w pasie. Nachyliła się żeby wpić się w rozchylone usta, przyciskając też ją do siebie.

- Hmm… - Betty nie poddawała się tak łatwo. Chociaż Lamia mogła sobie prawie rękę dać odciąć, że cały numer z wyskokiem spodobał się okularnicy jak jasna cholera bo i po spojrzeniu i w pocałunku i w ruchach dłoni czuła to całą sobą, reakcje ciała tej drugiej. No ale właśnie kasztanowłosa też miała jeszcze co nieco do powiedzenia w tym temacie. W przerwach między pocałunkami coś mruczała co jednak nie brzmiało właśnie jak pełna zgoda czy satysfakcja. Przynajmniej niewerbalna. Ale wreszcie wyzwoliła się z uścisku starszej sierżant i wróciły do pionu.
- No w sumie… - okularnica udawała, że się waha. Gdzieś tam kątem oka i ucha widać było siedzącą na krześle blondynę która chłonęła ten spektakl z zapartym tchem. - Ostatecznie… - mruknęła Betty gdy sprytnie odwróciła Lamię wokół własnej osi wciąż chłonąc ustami jej usta.
- Może po zastanowieniu… - pielęgniarka odzyskała w końcu inicjatywę i zachłannie trzasnęła dłońmi w pośladki Mazzi zaraz potem równie zachłannie się w nie wpijając palcami.
- No może być. - pokiwała głową gdy Lamia poczuła jak palce pielęgniarki wpijają się w jej pośladki jeszcze mocniej gdy od zewnątrz naparła na nie krawędź zlewozmywaka. Betty przyszpiliła ją do tego elementu kuchni ale nadal trzymała w zachłannych objęciach i z twarzą tuż przy jej twarzy.
- Muszę coś mieć przecież na pamiątkę jak nie będę cię miała przy sobie ani pod sobą przez cały dzień. - wyjaśniła jej cicho z wesolutkim uśmiechem na twarzy. - Teraz możesz umyć naczynia. - wyszeptała jej z niezmienionym wyrazem twarzy i głosu.

Mina Mazzi mówiła że zgadza się ze wszystkim, tylko ręka jej coś uciekła w dół i zaraz po kuchni rozszedł się odgłos soczystego klapsa.
- Co za utrapienie z tymi komarami - saper zabujała brwiami, przyciskając drugim ramieniem Betty do siebie kiedy podskoczyła zaskoczona - Nie znasz dnia ani godziny gdy się jakieś pojawią - kiwnęła krótko głową, by zaraz potem szarpnąć kasztanką i obrócić je obie przez do teraz ona przyszpilała opiekunkę do szafki
- Dziękuję za pozwolenie - wymruczała, całując ją delikatnie i jakby nigdy nic przesunęła się krok w bok, odkręcając kran.

Zmywania wcale nie było tak dużo. Brudnych naczyń po trzech osobach było ledwie kilka. Betty sprawnie zagospodarowała podarowaną czasoprzestrzeń i gdy Lamia była zajęta zlewozmywakiem w kuchni ona zabrała jej blond kumpelę do łazienki aby zmienić jej opatrunek. Akurat jak obie się uwinęły ze swoimi powinnościami Betty nie omieszkała skorzystać z okazji aby przywdziać władczą pozę i przyzywającym gestem palca przyzwała do siebie swoją faworytę. A potem, już w łazience, też sprawnie i elegancko założyła jej zgrabny opatrunek na skaleczoną wieczorem dłoń. Nawet na oko był jakiś taki bardziej profesjonalny od tego jaki założył wczoraj Garry.

Potem już poszło dość szybko. Jeszcze ubrać się na drogę, zamknąć mieszkanie, sprawdzić czy obie pacjentki mają zapasowe klucze do mieszkania, zejście po schodach do samochodu a potem jazda przez miasto do już całkiem znajomego budynku dawnej szkoły w którym obecnie mieścił się szpital. Przed odjazdem Lamia zdążyła kupić u Mario świeżą porcję cieplutkich, porannych wypieków. Przy drugim czy trzecim przejeździe trasa dla starszej sierżant już nie była taka obca jak za pierwszym razem. Zapamiętała charakterystyczne dwa wiadukty pod którymi przejechali. Betty tłumaczyła, że właśnie tędy zwykle jeździ ale gdy ich tu wiozła pierwszy raz ze szpitala nie było co marzyć, że tędy się przepchają przez tą paradę. Podjazd pod szpital też wydał się już całkiem swojski. Jeszcze trzaśnięcie drzwi i można było ruszyć do środka. Tylko Amelia coś nie wyglądała na zbyt zachwyconą powrotem i przez większość raczej krótkiej drogi robiła się coraz bardziej milcząca. Ale raźno szła ze swoimi kumpelami i opiekunkami.

- Pójdziemy do doktora Brenna. To może uda się od razu załatwić wszystko za jednym zamachem i nie będziecie musiały czekać aż skończy się obchód. - okularnica raźno wchodziła po znanych im wszystkich schodach i na znane piętro. Po chwili byli na miejscu. Siostra przełożona zapukała w drzwi z tabliczką “ORDYNATOR”. Oraz z wsadzoną przy framudze tabliczką “Dr. Brenn”.

Okularnica zdawała się torować drogę i przewodzić swoim gołąbeczkom z iście wojskowym porządkiem. W zawiłościach szpitalnych przepisów i papierologii poruszała się jak ryba w wodzie. Starszy doktor przywitał się z trójką kobiet i zapytał jak się czują gdy Betty szybko sprowadziła dyskusje na pożądane przez siebie tory.

- Ach tak. - starszy doktor pokiwał z zastanowieniem głową gdy wysłuchał właściwie raportu o stanie zdrowia i samopoczuciu obydwu pacjentek jakie ostatnie dni przebywały pod opieką jego pracownicy. Betty sprawnie przedstawiła ich brak chęci do powrotu w szpitalne kąty zwłaszcza, że jedna i tak miała mieć wypis do Domu Weterana a druga wolała dochodzić do zdrowia w domowych pieleszach.
- Czy to prawda? Macie jakieś uwagi? Chcecie się wypisać? - ordynator popatrzył teraz na swoje obydwie pacjentki teraz wreszcie skupiając na nich swoją uwagę. Amelia za bardzo rozmowna nie była. Zaprzeczyła ruchem głowy na znak, że nie ma żadnych uwag i potwierdziła skinieniem, że woli zostać wypisana ze szpitala. Po chwili wahania widząc, że z blondyni coś więcej będzie trudno wyciągnąć lekarz więc spojrzał na czarnowłosą pacjentkę.

- Jeśli można doktorze - Mazzi nie zamierzała w najmniejszym stopniu dać się tak łatwo zmyć. Poprawiła się w fotelu, siadając pewniej i oparła łokcie o kolana, zwieszając dłonie między nogami.
- Są wyniki mojej toksykologii? Chcę wiedzieć na czym stoję, a potem spadam. Dość wam tu zawalałam łózko. Jest - zrobiła krótką przerwę, gapiąc się nagle gdzieś w okno. Westchnęła, po czym wróciła wzrokiem do lekarza - Jest lepiej, dziękuję doktorze. Powoli… coś sobie przypominam, ale… - wzruszyła ramionami siląc się na zblazowaną pozę - Lepiej nie będę o tym gadała tutaj, nie ma co psuć tak pięknego dnia.

- A tak, toksykologia.
- doktor skinął głową i wstał ze swojego miejsca. Podszedł do jakiejś szafki i zaczął w niej grzebać. Wydawała się wypełniona różnorakimi papierami, kartkami i teczkami.
- Nie bój się, nie wpuściłbym cię bez tego. - uśmiechnął się suchym uśmiechem w stronę ciemnowłosej pacjentki. Grzebał jeszcze chwilę aż wreszcie wygrzebał jakąś dość ciężką teczkę i wrócił z nią na swoje miejsce. Potem położył ją na biurko i otworzył. Nie było w niej zbyt wiele więc gospodarz spośród paru podobnych wyjął jedną.
- Lamia Mazzi. - skinął głową jakby przeczytał nazwisko z dokumentu. Zamknął teczkę i chwilę studiował wyniki jakby widział je po raz pierwszy.

- No cóż. Właściwie biorąc pod uwagę okoliczności w jakich zostały pobrane próbki wyniki nie są zaskakujące. Trochę promili, trochę skoczył poziom cukrów, cholesterol w normie, właściwie wszystko jest w normie. Nie ma powodów do niepokoju. - powiedział spokojnie podnosząc wzrok znad kartki i uśmiechnął się uspokajająco do swojej pacjentki. Przesunął kartkę na jej stronę biurka aby mogła sama je sobie obejrzeć.

- Niemniej zastanawiający jest stan upojenia alkoholowego w relacji do promili jakie wykryliśmy w twojej krwi. - zaczął mówić doktor gdy jednak w tych wynikach jakie były w normie widocznie dostrzegł jakieś “ale”. - Po prostu albo wróciłaś za bardzo wstawiona jak na dość skromną ilość spożytego alkoholu albo miałaś za mało promili aby być aż w takim stanie. - doktor wyjaśnił te “ale” i zaczął przedstawiać swoją diagnozę.
- Z medycznego punktu widzenia, poza tym, że nastąpiła jakaś pomyłka w laboratorium, to albo jesteś uczulona na alkohol i reagujesz na niego jak na silną truciznę. Znacznie silniej niż przeciętny pacjent. Te wszystkie normy i promile to mimo wszystko średnia naszego społeczeństwa i jak nazwa wskazuje nie wszyscy się w niej mieścimy. Możesz być po prostu bardziej podatna na alkohol. - starszy mężczyzna w białym fartuchu tłumaczył jak to się mają te literki i cyferki na kartce w dłoni Mazzi do jej realnego stanu zdrowia. Zamilkł na chwilę jakby się nad czymś zastanawiał. Zapatrzył się na jakiś detal na swoim biurku i splótł dłonie ze sobą.

- Jest też inna opcja. Bardzo ciekawa swoją drogą. Przynajmniej z medycznego punktu widzenia. Można ten problem ugryźć z drugiej strony. Na spożyty alkohol reagujesz tak samo jak wszyscy ludzie. Ale twój organizm szybciej się go pozbywa z organizmu. Takie rozwiązanie sprawiałoby, że mogłabyś wypić tyle aby wrócić w takim stanie w jakim wróciłaś ale jednocześnie organizm rozłożył by znacznie większą ilość alkoholu niż u przeciętnego człowieka więc w pobranej próbce krwi tych promili byłoby relatywnie mniej. Co tłumaczyłoby również tą drobną anomalię. - doktor tym rozwiązaniem wydawał się być zaintrygowany znacznie bardziej niż tym pierwszym. Ale trochę też mówił jakby rozważał jakiś ciekawy przypadek medyczny i zastanawiał się czy właśnie z nim ma do czynienia.

- W każdym razie aby potwierdzić którąś z tych wersji zalecałbym dalsze badania. Głównie polegające na pobraniu treści żołądka. Z samych próbek krwi więcej raczej nie wyciągniemy. W każdym razie nie stwierdziliśmy obecności żadnych toksyn, pasożytów czy innych czynników chorobotwórczych jakie mogłyby tłumaczyć twój sobotni stan. - doktor skończył i popatrzył na pacjentkę dając jej okazję aby się mogła wypowiedzieć.

- Myślałam że będzie gorzej - brunetka mruknęła cierpko, kończąc przeskakiwać spojrzeniem po słupkach cyfr i tylko kręciła głową. Nie wyglądało tragicznie, ale i tak przyczepiłaby się do małej ilości erytrocytów. Wpisała w pamięci aby zacząć żreć więcej mięsa i witamin, a potem odłożyła kartki na blat.
- Rzeczywiście ciekawe - burknęła zamyślonym tonem, po raz drugi uciekając spojrzeniem do okna. Chwilę tak posiedziała, aż wreszcie z westchnieniem melancholii wróciła do rozmówcy uwagą.

- Pobranie treści żołądka… czyli gastroskopia. Nie ma mowy doktorze, nie zgadzam się na żadne sondy i pakowanie mi rur do gardła, jeśli nie chce pan mnie obhaftowanego zabiegowego, personelu i połowy korytarza - doburczała w miarę neutralnie i nagle się uśmiechnęła - Ale jest inny sposób. Bezpieczny, ekonomiczny i przyjemniejszy dla obu stron - spojrzała wymownie doktorowi w oczy - Upiję się tutaj, na oddziale. Wtedy na spokojnie pobierze pan próbki krwi zaraz po spożyciu i da radę monitorować całe zajście. Nie ukrywam, chciałabym wiedzieć o co tu do cholery chodzi, zanim zrobię coś głupiego… albo odwali mi od tej całkowitej abstynencji. Możemy sie umówić jakoś po weekendzie? - skończyła dość pogodnie.

Doktor otworzył oczy jakby szerzej gdy usłyszał propozycję swojej pacjentki. Zresztą nawet Amy się lekko uśmiechnęła gdy zrozumiała o czym mówi jej koleżanka z sali szpitalnej. Gospodarz odchrząknąć i otworzył usta tak, że wydawało się, że prawie na pewno chce coś zaprzeczyć ale ubiegła go okularnica.

- Jeśli mogę coś zasugerować panie doktorze. - zaproponowała wtrącając się w rozmowę i ordynator przyjął tą opcję z wyraźną ulgą. Skinął głową na znak zgody i pozwolił mówić swojej pracownicy. - Może po prostu dostarczymy próbkę tutaj? Myślę, że sobie z tym poradzimy. Mogłabym ją przywieźć gdy będzie gotowa do zbadania. A nasza Księżniczka mogłaby się cieszyć wolnością poza szpitalem. - popatrzyła na oboje sprawdzając jak się zapatrują na takie wyjście.

- To świetne rozwiązanie. Myślę, że to byłoby najlepsze wyjście. Zwłaszcza jak życzysz sobie wypis ze szpitala. Właściwie myślę, że możemy to załatwić od ręki jeśli nadal macie na to ochotę. - ordynator wyglądał prawie jakby się ucieszył, że Betty wyratowała go z rozważania propozycji Lamii. Znowu wstał i podszedł do tej samej szafki co poprzednio i coś z niej wyjął bo Amelia znowu potwierdziła skinieniem głowy, że jest zainteresowana wypisem ze szpitala. Więc doktor wrócił na biurko z dwoma druczkami i coś zaczął w nich pisać.

Sierżant przewróciła oczami, kręcąc do kompletu głową. Co mu szkodziło popatrzeć jak uchlewa się w monitorowanych warunkach? On miałby swoje odpowiedzi, ona pewność, że jak przeholuje to ma od razu pomoc pod ręką i tym razem żaden wątpliwego talentu szarpidrut nie będzie jej woził zbetonionej po mieście...chociaż sama idea takiej przejażdżka brzmiała zacnie.
- Jakby coś próbkę treści żołądka mogę panu dać od ręki - z miną niewiniątka wachlowała rzęsami na Brenna, wskazując ruchem brody jego kubek po kawie - I tak, chciałabym… spróbować wrócić do społeczeństwa. Fizycznie nic mi nie jest a… - miną jej trochę zrzedła zanim prychnęła i podjęła -... a na to co mi siedzi w głowie… - wzruszyła ramionami - Lepiej mi będzie wśród swoich, może ktoś mnie pozna. Albo ja poznam kogoś… wie pan o co chodzi. Mam pytanie, co z wypisem kaprala Keitha? A jego kompan, ten z amputowaną dłonią? I ich kumpel z pokoju, ten bez nogi. Kiedy dostaną wypisy?

- Taak… -
doktor w zadumie pokiwał głową i trochę w pierwszej chwili nie było wiadomo co potwierdza i czy cokolwiek. - Kapral Keith to skomplikowany przypadek. Obawiam się, że albo wypiszemy go bardzo prędko albo będzie u nas gościł bardzo długo. Jego życiu nie zagraża już niebezpieczeństwo niemniej do zdrowia fizycznego i psychicznego jest mu dość daleko. Zaś pan Brown jest na końcowym etapie terapii. Jeśli będzie na siebie uważał ma szansę wrócić do pełni zdrowia w ciągu kilku tygodni. Naturalnie pomijając amputacje bo na to nic nie poradzimy. A dlaczego interesujesz się tymi pacjentami? - doktor po przedstawieniu ogólnego stanu zdrowia dwójki pacjentów spod 3-ki zaciekawił się czemu kobieta którą właśnie wypisywał ze szpitala ciekawi się ich stanem zdrowia. Czekając na odpowiedź wrócił do wypisywania druczków.

- To moja trójka do brydża - odpowiedziała z pełną powagą, opierając plecy o zagłówek fotela - Jak mają beze mnie grać, jak im zabraknie czwartego, hm? Stąd zainteresowanie… trochę ich poznałam, tam w Domu Weterana będą same nowe twarze. Z lekka niepokojące po raz kolejny… iść gdzieś w pusto i na ciemno, bez rozeznania. Dlatego pytam kiedy i jak szybko jest szansa aby tam zlecieli. Poza tym nie będę ukrywała że ich lubię, więc siłą rzeczy będę odwiedzać co wiążę się z podróżami ode mnie tutaj i z powrotem, a i tak wywalą mnie przed capstrzykiem jak wczoraj - wzruszyła ramionami - upierdliwe.

- Taak… -
doktor znowu przytaknął i pokiwał głową. Przez chwilę skupił się na wypisywaniu dokumentu i chyba w końcu skończył. - Przeczytaj, jak masz jakieś uwagi to napisz, jeśli się zgadzasz to podpisz. - zwrócił się do blondynki przesuwając w jej stronę właśnie zapisaną kartkę. Amelia sięgnęła po kartkę i zaczęła ją przeglądać. Wyglądało na to, że czyta albo bardzo szybko albo bardzo po łepkach. Gdy blondyna była zajęta swoją kartką lekarz spojrzał na ciemnowłosą pacjentkę i wrócił do wypisania jej dokumentu. Amelia zaś chyba skończyła czytać bo sięgnęła po długopis i położyła kartkę na biurku aby ją podpisać.

- Taak… Rozumiem twoje argumenty i to dobrze, że udało ci się w tak krótkim czasie zaprzyjaźnić z kimś. - doktor pokiwał głową i dalej zapisywał kartkę i jej linijki i rubryczki. - Na razie jednak obaj panowie muszą zostać u nas. Możesz oczywiście ich odwiedzać w godzinach odwiedzin. A gdy ich wypiszemy pewnie trafią do tego samego Domu Weterana co ty. - doktor mówił jakby się zastanawiał nad tą sprawą. Skończył wypis i podobnie jak wcześniej jasnowłosej tak teraz podsunął go ciemnowłosej pacjentce. - Przeczytaj, jak masz jakieś uwagi to napisz, jak się zgadzasz to podpisz. - powiedział to samo co przed chwilą. Gdy Lamia sięgnęła po kartkę okazało się, że to gotowy, samo kalkujący się druczek jeden dla pacjenta a drugi dla szpitala. Wiele tam nie było ale akurat to co najważniejsze. Personalia pacjenta, data przyjęcia do szpitala, rozpoznanie przyjęcia, akurat u niej było wypisane liczne obrażenia wewnętrzne i zewnętrze spowodowane działaniami frontowymi. Potem była jeszcze informacja, że pacjent został uznany za zdatnego do wypisu ze szpitala z zaleceniem wizyt kontrolnych i skierowaniem do Domu Weterana. Jeszcze dzisiejsza data i podpis lekarza oraz miejsce na uwagi pacjenta o jakich mówił doktor i na podpis pacjenta. Właściwie był to iście biurokratyczny profesjonalizm jakim i w wojsku by się nie powstydzono.

Saper patrzyła na kartkę jakby ta miała jej objawić ukryte dotąd prawdy, wyjawiając jaki jest sens życia, albo toczonej od lat, bezsensownej wojny.
- Tak między nami to szkoda waszej roboty - uśmiechnęła się kwaśno, choć był to grymas pozbawiony jakiejkolwiek wesołości. Gapiła się przy tym tępo w kratkę, raz po raz czytając skrót obrażeń i zachodząc w głowę jakim cudem wciąż chodziła po tym parszywym świecie.
- I tak mnie zabiją jak tam wrócę. Jak nie maszyny, to zakażenia. Jak nie zakażenia to wyczerpanie, a jak nie ono to dorwie mnie bomba, mina, granat, albo nawet pierdolona zima. Chociaż najpewniej maszyna… jak inne Bękarty. Pisali o tym w gazecie… podobno. Ludzie lubią czytać o rzeziach, kurwa - prychnęła i drgnęła, otrząsając się jak pies po nieprzyjemnym prysznicu. Zacisnęła usta i już bez słowa podpisała papier, a gdy to zrobiła, podsunęła go Brennowi, wstając z fotela aby wyjść.

- Poczekaj proszę Księżniczko. - Betty delikatnie złapała jej dłoń i tym słowem i gestem poprosiła ją aby wróciła na miejsce. - Panie doktorze. - zwróciła się potem do swojego bezpośredniego przełożonego. - Sam pan widzi w jakim stanie jest Księżniczka. Ile przeszła. I ile już wysłużyła. Sam pan wie co się dzieje z tymi co tam wrócą od nas. Jej już tak niewiele zostało z tego kontraktu. Czy nie dałoby się coś poradzić, żeby została z nami? Żeby nie musiała wracać? Czy chociaż ona jedna nie mogłaby zostać tutaj i spróbować sobie ułożyć tutaj życia? Ona nie chce tam wracać. Ja nie chcę, żeby ona tam wracała. Amelia nie chce żeby ona tam wracała. Potrzebujemy jej tutaj. Panie doktorze pomoże nam pan coś z tym zrobić? - w tym momencie Betty nie przypominała ani surowej siostry przełożonej ani bezwzględnej dominy. Raczej zatroskaną przyjaciółkę, opiekunkę i matkę. Mówiła gorąco i szczerze cały czas mocno zaciskając swoją dłoń na trzymanej dłoni swojej Księżniczki.

- Tak. Ja też bym wolała zostać z Lamią. Ona jest taka kochana. Jesteśmy kumpelami. Nie mam innej. - niespodziewanie blondynka odezwała się pierwszy raz odkąd weszły do szpitala. Mówiła prosto i krótko ale też przebijały się z jej głosu i twarzy mnóstwo ciepłych emocji jakimi obdarzała swoją kumpelę.

- No cóż… - doktor nie odzywał się dłuższą chwilę. Podrapał się po czole chwilę szukał czegoś spojrzeniem po swoim gabinecie w końcu oparł się o swój fotel i złapał za brodę przez co dłoń zasłoniła dół jego twarzy. Zastanawiał się nad czymś znowu zapatrzony gdzieś w dal.
- No cóż. - znowu zaczął i wyglądało jakby wrócił spojrzeniem i myślami do trójki czekających po drugiej stronie biurka kobiet.
- Myślę, że przypadek sierżant Mazzi jest na tyle skomplikowany i nietypowy, że wymaga długotrwałej kontroli lekarskiej. - odpowiedział w końcu ordynator. Betty podniosła głowę do góry aby posłać Lamii szybkie spojrzenie i jednocześnie mocniej ścisnęła jej dłoń jakby chciała jej dodać otuchy i pokazać, że trzyma dalej kciuki.

- A jak długo musiałaby potrwać ta kontrola lekarska? Co ze zdolnością do powrotu do służby? - Betty w mig ogarnęła sytuację, to o czym mówił doktor i jakie pytania należy zadać.

- No cóż. Myślę, że w takiej niejasnej sytuacji nie można orzec zdolności powrotu do służby. Może badania okresowe wykażą co innego ale do tego czasu nie ma sensu ferować krótkotrwałe diagnozy. - doktor gdy chyba podjął decyzję mówił już płynniej i sprawniej. Nawet zdołał się lekko uśmiechnąć jakby już przepchnął ten największy ciężar decyzji.

- Badania okresowe? Te w grudniu? To dość szybko. - okularnica zmarszczyła brwi z niepewnością wymalowaną na twarzy.

- Tak, w grudniu. No ale myślę, że są marne szanse by w takim nietypowym wypadku sytuacja zmieniła się jakoś diametralnie. Zresztą te napady amnezji skutecznie wyłączają pacjentkę ze zdolności do pełnienia obowiązków. Może się coś wyjaśni przy kolejnych badaniach okresowych. - lekarz uśmiechał się dobrodusznie i już całkiem jawnie. Amelia patrzyła niepewna co to wszystko znaczy więc zerkała po innych twarzach w gabinecie.

- Następne są w czerwcu! Wtedy już będzie po wszystkim! - Betty nie wytrzymała i wykrzyczała z radości gdy potwierdziło się to na co liczyła, bardzo, bardzo po cichu. Z radości zerwała się na równe nogi i objęła mocno Lamię. - Widzisz Księżniczko?! Nie wrócisz tam, zostaniesz z nami! - zawołała roześmiana okularnica. Teraz gdy się sytuacja wyjaśniła blondynka też zerwała się z miejsca i objęła je obie. - Oh panie doktorze, strasznie mocno panu dziękuję! - Betty oderwała się od obydwu kobiet i podbiegła okrążając biurko do starego lekarza jego też ściskając mocno i serdecznie.

Mogła zostać? Tak na serio? Już nie wracać… do Piekła, tylko zacząć od nowa? Do Mazzi to nie docierało, nie na początku. Siedziała sztywno w fotelu, łypiąc podejrzliwie to na doktora, to na pielęgniarkę, ale im więcej mówili, tym bardziej saper zaczynała drżeć szczęka.

Zostać… mogła zostać z Betty i Amy tutaj, w Sioux Falls i nigdy więcej nie musieć rzygać ze strachu i zmęczenia pod nogi. Koniec wojny, koniec nowych koszmarów.
Koniec widma śmierci dyszącego w kark i odmierzającego mijające sekundy bolesnym łupaniem w klatce piersiowej.

Niby prosty przekaz, nic skomplikowanego, jednak minęła dłuższa chwila zanim doszedł do odpowiednich rejonów świadomości starszej sierżant.
Mogła mieć dom, taki prawdziwy… z własną kuchnią i słoikami pełnymi jabłkowego przecieru. Łóżko, takie prawdziwe i własne. Bezpieczny azyl, gdzie zamknie się przed całym światem bez niepokoju, że zaraz ze świstem spadnie jej na głowę bomba.

To że ktoś ją obejmuje nie czuła, sparaliżowana czymś, czego nie umiała nazwać, ale było to przyjemne uczucie. Coś jak zapomniana nadzieja, choć nie do końca.

Opuściła wreszcie głowę i zaciskając szczęki siedziała ze wzrokiem wbitym w podłogę, aż na ziemi między jej stopami nie wylądowała mokra kropla, a po niej następna i kolejna i jeszcze jedna. Saper podniosła dłoń i zasłoniła nią oczy, aby reszta tego nie widziała. Też powinna podziękować, wypadało… głos zawodził, złość wyparowała. Została ulga i zmęczenie. Jak u kogoś kto po długiej walce w zimnej, ciemnej wodzie wreszcie wydobędzie się ponad powierzchnię, łapiąc pierwszy, rozpaczliwy haust tlenu.

Lamia słyszała jak Betty dziękuje doktorowi, on mówił, że nie trzeba, w ogóle zachowywał się jakby nie chodziło o nic bardziej istotnego niż wystawienie lewego zwolnienia na jeden zwykły dzień, zwykłej pracy. Nawet Amelia przyłączyła się do podziękowań. A w końcu obie wzięły Lamię w środek i wyszły z gabinetu wciąż gorąco żegnając się z ordynatorem jaki mówił coś o przygotowaniach do obchodu.
- Mamy to! Mamy to! Widzisz Księżniczko? Mamy to! - Betty szeptała podekscytowana gdy machała jakąś kartką. Sierżant nie widziała dokładnie ale wiedziała co to jest. Znała ten papier całkiem dobrze. Każdy frontowiec go znał. I prawie każdy kto był tam dałby sobie rękę odrąbać aby dostać taki papier i znaleźć się tutaj. Papier orzekający o niezdolności do pełnienia służby wojskowej. Przepustka z frontowego piekła. Jedno z niewielu opcji aby się legalnie stamtąd wydostać.

- Boże zobacz co ci wypisał! Dał ci cały pakiet! Skierowanie do Domu Weterana, pełne prawa weterana, opiekę medyczną, darmowe przejazdy, rentę rekonwalescencyjną no wszystko co tylko możliwe! - podekscytowana okularnica czytała pewnie z kartki co tam było napisane. W końcu skończyła i zamilkła patrząc na Mazzi rozpalonymi oczami. Chwilę nic nie mówiła tylko patrzyła jakby szukała czegoś na dnie oczu starszej sierżant.
- Zostaniesz tutaj Księżniczko. Zostaniesz z nami. - powiedziała w końcu przez ściśnięte ze wzruszenia gardło. I na tym poprzestała bo coś jej zaczęło błyszczeć się za okularami. - Oh, Księżniczko… - wargi jej zaczęły drżeć z emocji i delikatnie przyłożyła dłoń do policzka byłej pacjentki. - Chociaż ciebie udało mi się ocalić. - powiedziała już jawnie poddając się wzruszeniu i obejmując mocno swoją faworytę. Amelia też dorzuciła swoje ramiona i objęła je mocno przyciskając się do nich a je do siebie.

Ściskały się we trzy, saper wychodziło trochę panicznie, mało skoordynowanie. Kiwała tylko głową, ten jeden raz nie przejmując się czy ktoś zobaczy moment słabości. Obejmowała pielęgniarkę, trzymała się mocno blondynki.
- To sen, prawda? - wychrypiała drewnianym głosem, pociągając nosem i kładąc czoło na ramieniu w białym uniformie - Musi być sen… zaraz znowu zmieni się w koszmar, ale… warto było. Chociaż na chwilę… nie chcę się budzić. Ten jeden raz… i dziękuję. Że… wstawiłyście się, nie musiałyście.

- No nie gadaj tak. Przecież jesteśmy kumpelami nie? Jakbyś odeszła to już nie miałabym żadnej.
- dziewczyna o blond włosach lekko stuknęła Lamię pod żebra jakby próbowała dać jej symbolicznego kuksańca na opamiętanie. Betty z kolei wykorzystała sytuację aby pogmerać przy okularach i powiekach.

- Jak to sen to nie mam zamiaru się budzić. - machnęła wesoło dłonią zakładając znowu okulary na nos i na chwilę tym gestem posyłając w niebyt wszystkie inne problemy tego marnego świata.

- Musisz się obudzić - brunetka pociągnęła nosem, zaczynając się uśmiechać. Zmieniła chwyt, łapiąc pielęgniarkę w pasie i przyciskając do swojego boku - Inaczej jak niby i po co bym ci miała przynosić kapcie, co? Śpiącym nie są potrzebne - podobnie złapała Amelię, odwracając się do niej twarzą - Nie odejdę… teraz już nie muszę. Zresztą ej, z kim bym chodziła na zakupy i plotkowała, co? Chyba mamy dziś coś do załatwienia - przeszła do teatralnego szeptu, udając że wcale nie zerka wymownie na Betty - Ten nasz mały tajny projekt…

Amelia rozpromieniła się skromnym ale jednak ciepłym i promiennym uśmiechem jakiego nawet gruby opatrunek na połowę twarzy nie zasłaniał. Pokiwała raźno blond czupryną na znak, że pamięta i się zgadza i jest bardzo rada, że Lamia jej nie opuści.

- No tak, stara Betty jeszcze nawet nie odeszła a te dwie już konszachtują i to nawet nie za jej plecami! - Amelia aż się cicho roześmiała słysząc stetryczałe utyskiwania na ten upadek obyczajów. - Dobra niedobre zołzy! Macie wypisik ze szpitala to już nie jesteście naszymi klientami i macie prawa co najwyżej gości! Szorować mi stąd i dajcie przepracowanej pielęgniarce wykonywać swoją pracę! - okularnica trochę się odsunęła od pozostałej dwójki ex-pacjentek i zrobiła gest trochę jakby chciała je przegonić spod gabinetu ordynatora a trochę jakby miała odejść w przeciwną. No i w ogóle jakby właśnie sobie przypomniała, że jest przecież w swoim miejscu pracy gdzie przecież jest tą straszną siostrą przełożoną przed jaką drżą wszyscy chyba pacjenci.

- Skoro siostra taka przepracowana może siostrę zanieść?
- Mazzi zabujała brwiami, wyciagając usłużnie dłoń - Szkoda nóg… - wzrok jej perfidnie zjechał w dół, po chwili sie oblizała i dokończyła z tą samą powagą - Zwłaszcza takich.

- Znam te wasze perfidne plany.
- okularnica spojrzała na expacjentkę jakby usłyszała jakiś tani tekst na podryw albo inną pospolitą wymówkę dlaczego pacjent nie połknął lekarstwa jakie słyszała i widziała codziennie.
- Potem rodzą się bezpodstawne plotki na oddziale, że personel szpitala łazi nawalony po korytarzu i trzeba go nosić. - pokiwała głową jakby bez trudu przejrzała kolejny spisek wrednych i podstępnych pacjentów. Do tego złożyła swoje dłonie na biodra co już w ogóle elegancko wpisywało się w pozę surowej siostry przełożonej.
- I na nagrodę to trzeba zapracować. - powiedziała tonem prawdziwej dominy gdy wyciągnęła dłoń w stronę twarzy Lamii jak do pocałowania.

Sierżant przewróciła oczami, wzdychając do tego ciężko i boleśnie, ale dłoń przyjęła i z gracją pocałowała jak na dobrą dziewczynkę przystało.
- Gdzież mnie, puchowi marnemu, sprzeczać się z wolą i osądem szlachetnej pani? - zamrugała szybko parę razy, a potem puściłą dłoń, prostując się i kiwając głową. Chwyciła za to za rękę Amelię - Nie będziemy zatem przeszkadzać. Pozwolisz pani, że zanim opuścimy ten skromny przybytek, udamy się jeszcze odwiedzić i wspomóc bliźnich w potrzebie? - dla podkreślenia słów pomachała torebką z bułkami.

Łaskawa pani wydawała się zadowolona z odpowiedniego traktowania więc była skłonna okazać swoją łaskę.
- No idźcie. A ja idę się przygotować bo zaraz zaczynamy obchód. Więc radzę wam albo się szybko uwinąć albo poczekać aż się skończyć. No chyba, że chcecie mieć przerwaną obchodem wizytę. - okularnica zgodziła się i pożegnała się ze swoimi gołąbeczkami. Amelia zaliczyła całusa w ocalały policzek a Lamia w usta. Jednak surowa siostra przełożona dbała o dyscyplinę i właściwe wychowanie więc pocałunki były krótkie i oszczędne. Jednak z bliska, Mazzi dostrzegła w jej oczach znacznie gorętsze uczucia które jednak w świetle dnia i na tym szpitalnym posterunku musiały zostać wzięte w odpowiednie karby. Chwilę potem jeszcze widziały jak smukła sylwetka ich niedawnej gospodyni odchodzi jeszcze raczej pustym korytarzem aż w końcu znika za wahadłowymi drzwiami. Obchód rzeczywiście powinien się zacząć lada chwila i podczas jego trwania każdy pacjent powinien być w swoim łóżku jak żołnierz ze swoim karabinem.

Mazzi odprowadzała pielęgniarkę wzrokiem przez dłuższy moment nim wróciła na ziemię.
- Załatwię to szybko - mruknęła do blondynki, puszczając jej oko - Wrzucę im granat, dam buziaka na dzień dobry i spadamy na zakupy. Pasuje?

- Tak?
- blondynka popatrzyła na kumpelę jakby nie była pewna czy ta żartuje czy nie a jak tak to jak bardzo. Zmrużyła raczej jedno oko bo te od strony opatrunku cały czas wyglądało jak napuchnięte i zmrużone więc pełna mimika w tej materii spadała na te ocalałe oko.
- Noo doobrze. - zgodziła się po chwili zastanowienia.

- Kochana jesteś - Mazzi ucieszyła się, ściskając ją krótko, ale wyjątkowo ciepło. Chyba się czegoś przypadkowo nawdychała, albo zamiast paracetamolu rano wzięła przypadkowo tramadol.
- Chodźmy w takim razie - ze śmiechem ruszyła truchtem przez korytarz, ciągnąć drugą kobietę za rękę jakby obie były małymi dziewczynkami spieszącymi na plac zabaw. Dobiegły do drzwi nie zwalniając tempa, a ledwo znalazły się w środku, starsza sierżant nabrała powietrza.
- Fire in the hole! - szczeknęła ostrzegawczo ostrym tonem.

Blondynka dała się ciemnowłosej zaciągnąć bez oporu. Zatrzymała się przed drzwiami z numerem 3 biorąc w dłonie podaną jej torbę z wypiekami od Mario i z wypiekami na twarzy czekała jak się uda ten mały żarcik jej kumpeli. Jak się udał to co prawda w pierwszej chwili nie dało się określić ale na pewno poranna rutyna za drzwiami sali nagle znacznie przyspieszyło. Dało się słyszeć jakieś trzaski, rumor i zduszone krzyki.
 
Driada jest offline  
Stary 18-01-2019, 22:32   #35
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Gdy wpadły do środka starsza sierżant miała aż nadto dobitny dowód, że cała trójka pacjentów w tej sali jeśli nie jest frontowymi weteranami to przynajmniej zawodowymi żołnierzami. Pierwsze z brzegu łóżko należało do Davida dlatego on rzucił im się w oczy pierwszy. Akurat podniósł głowę i chyba próbował się wyplątać z przewróconego parawanu. Wyglądało na to, że na komendę ostrzegawczą rzucił się z łóżka bez patrzenia na co i wylądował na parawanie rozdzielającym jego łóżko od łóżka Ray’a. Parawan nie wytrzymał takich szaleństw i runął właśnie na łóżko Ray’a. Ale Ray’a już tam nie było. Musiało go nie być a może zleciał z łóżka zaraz potem. Bo teraz ponad jego poziom wystawała tylko jego głowa z takim samym zdezorientowanym wyrazem na twarzy jak głowa Davida. Ostatni parawan ocalał dlatego ostatniego pacjenta ujrzały dopiero gdy prawie go minęły. Daniel który z całej trójki z powodu najmniejszej ilości pourywanych kończyn zachował największą sprawność motoryczną zdążył podnieść się zza łóżka bo chyba wylądował tuż pod parapetem okna.

- Co jest kurwa?! - pełne pretensji i nerwów pytanie poleciało w tej lub innej wersji od całej trójki. Niezbyt zgranie, nie jeden raz ale ogólnie tendencja i esencja została zachowana całkiem zgodnie

- Good morning Vietnam! - powstrzymując śmiech Lamia bez ceregieli skoczyła na podnoszącego się kaprala, korzystając z siły rozpędu aby wywalić go. Tym razem na łóżko. Bez zwlekania zamknęła jego usta swoimi w niemej wersji powitania.
- Niezły refleks chłopaki… ale wiecie że zaraz obchód, no nie? A wam się zebrało na przemeblowanie. Amelia, wydaj racje żywnościowe… w nagrodę za szybkość reakcji. Gratulacje, ćwiczenie zaliczone.. i żeby potem nie było że my złe czy co… albo wredne. Pomówienia - rzuciła przez ramię gdy na moment przerwała pocałunek. Parsknęła, pokręciła lekko głową i wznowiła atak, wszak czasu nie mieli zbyt dużo.

Wydawało się, że Daniel jest tak samo zaskoczony i zdezorientowany jak jego sąsiedzi. W pierwszej chwili zachowywał się dość biernie czy nawet niemrawo. Po prostu leżał na plecach i dawał się całować. W tym czasie gramoląca się z podłogi dwójka coś marudziła i mamrotała najwyraźniej wcale nie podzielając poczucia humoru swoich gości. Ale te gderania umilkły gdy rozległ się szelest papierowej torby z jakiej skorzystała Amelia.

- Co to? - Ray widocznie na chwilę odwiesił swoje marudzenie gdy zaciekawiła go zawartość torby. Przez chwilę panowała względna cisza i szelest papieru.

- Co tam masz? - David też chyba wydawał się zaciekawiony ale sądząc po odgłosach z torby na razie korzystał pacjent zajmujący środkowe łóżko.

Gdzieś w tym momencie do kaprala Dakota Rangers po tym opóźnieniu dotarło w końcu kto i z czym przyszedł i co właściwie robią na jego łóżku. Zaczął oddawać pocałunek i dłonie też zaczęły przyciskać do siebie głowę i ciało swojego gościa. Zza parawanowej ściany dochodziły skrzypienia łóżek, stukot ustawianego do pionu parawanu i szelest papierowej torby. Wydawało się, że prezent z cukierni Mario się przyjął i spełnił swoją rolę.

- Ej! Dan! Ty tam masz swoje słodycze to tych już nie chcesz nie? - zza parawanu dobiegł już całkiem pogodny i zawadiacki głos Davida który pewnie się dorwał do zawartości torby.

- No pewnie, że nie chce! No co? Podzielił się z nami swoimi słodyczami? No to my nie podzielimy się z nim naszymi. Logiczne prawda? - Ray z taką samą nutką ledwo ukrywanej zazdrości i ironii też dołączył się do tych przekomarzań między sąsiadami z jednej sali. Na chwilę umilkli bo zza ściany dochodził pogłos rozmów. Widać obchód był już w sali obok.

Czas uciekał i prawie się skończył, należało przejść do części informacyjnej. Z trudem i bólem serca, ale saper oderwała się od całowanego mężczyzny. Z jednej strony wiedziała że dużo zaplanowane na ten dzień, z drugiej… dobrze byłoby móc nie wstawać i poleżeć tak jeszcze z godzinę albo trzy. Dobra… i niekoniecznie “poleżeć”.
- Wiem, wiem… miałam wpaść dopiero jutro - wyszeptała pospiesznie, głaszcząc go po twarzy i szyi, przy okazji gapiąc się w oczy. Zbyt ładne oczy by odejść bez zgrzytów, eh - Ale pomyślałam że wpadnę na chwilę z pączkami to się ucieszysz. No… przywitam się - zająknęła się - Ale jutro też będę. Dziś tak o… dzień dobry Daniel… i… nieźle wyglądasz - zająknęła się po raz drugi.

- No… - kapral pokiwał głową i miał minę jakby nie do końca wiedział jak się zachować i co powiedzieć. Kiwał więc głową i wykonywał gest pośredni między głaskaniem ciała a skubaniem ubrania Lamii.
- Nie spodziewałem się. Znaczy nikt z nas. - machnął głową w bok w stronę parawanu gdzie była pozostała dwójka. Sądząc po odgłosach David swoim zwyczajem próbował zbajerować laskę. Tym razem padło na Amelię. - Ale fajnie, fajnie, że wpadłaś. - pokiwał głową i wrócił spojrzeniem do twarzy przed sobą.

- Jutro też wpadnę, na trochę dłużej - pocałowała go szybko ostatni raz, nim uśmiechnęła się i pociągnęła za sobą kaprala do pionu - Wrócimy w tamte zasieki jeśli chcesz - uśmiech jej się poszerzył, skorzystała też z okazji aby dać mu klapsa w tyłek - A teraz idź po pączka zanim tamci wszystko zeżrą. Trzeba też uratować Amy zanim Rambo jej nie wystraszy na śmierć drętwą bajerą.

Kapral uśmiechnął się trochę ale jednak. Trochę nawet jakby machnął na pożegnanie i Lamia wyszła zza parawanu w samą porę. Amelia stała oparta bokiem o framugę drzwi, David czyli Rambo siedział na swoim łóżku mniej więcej w nogach i trzymał torbę. A w drugiej ręce drożdżówkę chociaż bardziej wydawał się zainteresowany blond dziewczyną niż słodkościami w dłoni.

- … i mówisz, że nie masz chłopaka? - David powtórzył to z wielkim zainteresowaniem a Ray mu kibicował trochę zdalnie bo przez blokadę parawanów nie mogli się widzieć ale gdy Lamia mijała jego łóżka zdała sobie sprawę, że ci dwaj na pewno nadają na tych samych falach i rozumieją się świetnie. Za to blondyna niekoniecznie bo z wyraźną ulgą przywitała odsiecz powracającej kumpeli.

- Już tu idą. - powiedziała szybko niby do niej ale chyba głównie po to by jak najszybciej dać stąd dyla.

- Wycofujemy się - Mazzi odmachała Keithowi, potem cofając się pożegnała się z Rayem i na końcu z Davidem, jemu jeszcze rzucając sprzed progu - Bądźcie grzeczni i podzielcie się, to jutro też coś dostaniecie… a na razie trzymajcie się - wróciła do wypychania blondynki za próg, a gdy się tam znalazły, znowu wzięła ją za rękę pędząc przez korytarz do wyjścia.
Gdy się wiedziało gdzie, po co i jak dojechać to te Sioux Falls okazywało się całkiem przyjazne dla użytkownika. Okazało się, że para byłych pacjentek stanowi pod tym względem zgrany duet. Blondynka wiedziała gdzie i jak można dojechać, kiedy należy wysiąść z kopytnego środka transportu publicznego a ciemnowłosa miała bony aby za to wszystko zapłacić. Pogoda dopisywała na zwiedzanie i buszowanie po mieście. Niebo było błękitne a zrobiło się chyba jeszcze trochę cieplej niż rano gdy wsiadały do samochodu Betty.

Pierwszy przystanek zrobiły w centrum, w pobliżu ratusza. Tam właśnie według tubylczej dziewczyny o blond włosach była najlepsza lodziarnia w mieście. Nie żeby miała prawdziwą konkurencję bo lody można było dostać jeszcze tam czy tu. No ale to miejsce było jako jedyne dedykowane jako typowa lodziarnia. I ludzie z tego korzystali. Mimo dość wczesnej pory musiały odstać swoje w kolejce ale wynagrodziła im to porcja prawdziwie chłodnych łakoci jakie mogły spałaszować przy jednym ze stolików na zewnątrz, pod prawdziwą parasolką która dawała przyjemny cień.

Lody też były jak się patrzy. Zupełnie jakby ktoś naczytał, naoglądał i nawet poobwieszał dawnymi reklamami kolorowych lodów całe wnętrze, okna i jeszcze ogrodzoną przestrzeń przed lokalem. A potem o dziwo udało mu się zdobyć zadziwiająco podobny standard. W lodówce były pojemniki z różnokolorowymi lodami o różnych smakach, które nakładano gałkami na miseczki albo talerzyki lub między dwa płatki wafli. Do tego można było domówić mnóstwo dodatków, od czekoladowej czy kokosowej posypki, przez bitą śmietanę, kawałki pokrojonych owoców, świeżych i suszonych aż po różne słodkie sosy.

Pałaszując te słodkości miały okazję przysiąść, nacieszyć się ładnym dniem, pogodą i pogłówkować co i gdzie dalej. Amelia na razie cieszyła się tą chwilą i wyraźnie przewaliła ośrodek decyzyjny na swoją kumpelę. Przy okazji miały też widok na resztę i przechodniów i gości. Sporo było mundurowych, głównie żołnierzy. Widać korzystali z przepustek. Co najmniej kilku świeciło pustymi rękawami, nogawkami czy opaskami po brakach w swojej anatomii. Ale w takiej okolicy miasta które było daleko od Frontu ale jednak było nierozerwalnie z nim związane nie było to dziwne. Właściwie trudno było znaleźć jakiś fragment autobusu, ulicy, sklepu by nie natrafić na wojskowy pojazd czy samych wojskowych. A z nich co jakiś czas trafiał się właśnie taki rekonwalescent lub okaleczony weteran.

Byli też jednak i zdrowi i młodzi. Kilka stolików dalej siedziała czwórka żołnierzy którzy szamali swoje lody, popijali chłodnym piwem które też było w sprzedaży i dwójka młodych, samotnych kobiet kilka stolików dalej wyraźnie budziła ich zaciekawienie. Lamia była prawie pewna, że gadają o nich sądząc po częstych, zaciekawionych spojrzeniach i bezczelnych uśmieszkach. Siedzieli w bezczelnych, wesołych pozach wiecznych zwycięzców jakby cały świat należał do nich. Nieco chyba jednak dystansował i stopował ich starszy nieco facet.

Oficer najwyraźniej przyszedł ze swoją rodziną bo we czwórkę okupowali jeden stolik. On, ona i dwójka dzieci. On pił coś z filiżanki, kobieta tak samo. Dzieci trajkotały coś zachwycone ogromną porcją lodów. Dorośli kiwali głowami ale okazywali większą powściągliwość. Dzieciom mogło to umknąć ale dorosłemu już było trudniej przegapić, że tą dwójkę coś trapi ale widać grają swoją rolę by nie psuć zabawy u humoru dzieciom. Poza nimi różne pary i grupki obsiadły stoliki i wewnątrz i na zewnątrz kawiarni i wszyscy wydawali się być tu dlatego, że chcą i muszą.

- Co za żałosne siki. - gdzieś stolik dalej doszedł do nich jakiś skwaśniały głos. Tam też siedział jakiś facet w mundurze. Obok siedział drugi. Obaj nosili niezbyt lubiane przez resztę żołnierskiej braci opaski “MP”. Obaj też preferowali chłodne piwo w wysokich szklankach w przeciwieństwie do większości gości którzy przybyli tutaj cieszyć się firmowymi wyrobami tego lokalu.

- Tak. Na pewno robił je jakiś dezerter. Wszędzie jacyś cholerni dezerterzy i dekownicy. - burknął drugi i posłał lustrujące spojrzenie na resztę gości. Na chwilę złapał spojrzenia czwórki młodych żołnierzy, chyba szeregowców lub o niewiele wyższych szarżach. Przy nich dwóch sierżantów z wojskowej żandarmerii to była niesamowita władza. Więc nie było się co dziwić, że młodzi wojacy szybko zmienili obiekt zainteresowania i udali, że nie patrzą ani nigdy nie patrzyli na dwójkę “empi”.

- No tak. A właściwie to tam jest biblioteka. No i ratusz ale tam już byłyśmy to pewnie wiesz gdzie. - Amelia albo nie dosłyszała dwójkę MP albo się tym nie przejęła. Zapewne jako 100% cywil miała kompletnie inny system postrzegania rzeczywistości niż mundurowi i dwójkę sierżantów, czwórkę młodych wojaków czy rodzinę wojskowego traktowała pewnie tylko jako kolejnych gości. Wskazała na budynki które rzeczywiście były po drugiej stronie niewielkiego placu i można tam było dojść w parę chwil.

Ze wszystkich dopustów Bożych akurat musiały trafić na parę Żelaznych Łbów. Na ich widok Mazzi westchnęła, ale nie zamierzała psuć sobie wypadu, a tym bardziej psuć go blondynie naprzeciwko. Korzystała ile wlezie, rozwalając się wygodnie na jednym krześle, nogi za to kładąc na drugim. Plecy oparła o wygodną poduchę przyczepioną rzemykami do drewnianego stelaża i z zamiłowaniem pochłaniała kolejne łyżeczki mrożonych słodkości z nieprzyzwoicie wielkiego pucharu i popijała kawą. Drugi podobny zestaw stał przed Amelią. Wybrały te najdroższe, rozszerzone XXL, ale cholera! Było warto.

- Powiedz jak ty to robisz, że się jeszcze nie toczysz, co? - zagadała wesoło do towarzyszki, na razie ignorując parę gadów, chociaż ręka stukała o kaburę noża leżącego grzecznie w rozpiętej torebce - Tyle smakołyków… kurde, nie pamiętam kiedy jadłam coś tak dobrego! - zaśmiała się, dla potwierdzenia słów zanurzając paluch w deserze i pakując go do ust.

- Nie no coś ty. Nie przychodzę tutaj codziennie. Tutaj jest trochę drogo. - blondynka zaśmiała się wesoło ale miała świetny humor. Wyglądała na szczęśliwą i rozradowaną z wizyty w tym miejscu. Szamała zawartość swojego pucharka z taką samą przyjemnością i zaangażowaniem jak jej kumpela. No mogła mówić prawdę bo ceny w porównaniu choćby do biletów za przejazd rzeczywiście do tanich nie należały. Za zawartość talonów jakie zostawiły na ladzie można by pewnie przejechać miasto kilka razy więc coś co było świetną imprezą raz na jakiś czas czy turystyczny wypad na co dzień pewnie niewiele osób mogło sobie pozwolić.

- Kiedyś zabrał mnie tu mój… - Amelia wyznała całkiem radośnie, pewnie pod wpływem chwili ale w trakcie mówienia żachnęła się i zamilkła. Poskrobała łyżeczką kolejną porcję lodów, spojrzała trochę nerwowo na swoją kumpelę i zgarnęła do ust kolejną porcję lodów.
- No już tu kiedyś byłam. I dlatego wiedziałam, że tu mają najlepsze lody w mieście. - wyrzuciła z siebie dość niezgrabnie i sztucznie. W końcu uśmiechnęła się już całkiem naturalnie i wskazała łyżeczką na swój pucharek. - Ale nadal mają tutaj świetne lody. - pochwaliła delicje jakie spożywały.

- No to będziemy na nie chodzić jak chcesz - sierżant udała że nie zauważyła zmieszania kumpeli, zamiast tego pochyliła się i ścisnęła krótko jej rękę. Jeśli znów zaczęłaby wypytywać, humor blondynie zepsułby się dokumentnie, a nie o to chodziło.

- Mówiłam ci o tym deklu wczoraj? - zaczęła z innej beczki, wracając do wygodnego rozwalenia na krzesłach - Nie ogarniam skąd oni takich biorą. Najgorszy możliwy typ fiuta, serio… małego fiuta na dodatek. Wiadomo, kompleksy takiemu wskakują, więc od razu musi podbudować ego. Najlepiej więc zabrać się za gnojenie słabszych. Albo niższych stopniem - prychnęła tonem popołudniowej pogawędki, na razie jeszcze nie zerkając na MP - Tacy jak dostaną cień władzy nad kimś od razu zaczynają go gnoić, czują się przez to lepsi. Nie wytłumaczysz takiemu że na dobrą sprawę gówno znaczy, a jeśli serio coś umie, lepiej by się przysłużył dzieląc się wiedzą, a nie wywalając jaja i każąc się po nich całować. Durny fiut - prychnęła jeszcze raz, zajadając nagłą irytację porcją lodów.

- Naprawdę? - blondynce widocznie ulżyło, że kumpela nie namawia ją do zwierzeń na jakie nie miała ochoty. I połknęła przynętę bo popatrzyła współczująco na ciemnowłosą biesiadniczkę. - Jej to musiał być straszny dupek. - powiedziała przygryzając lekko wargę. Nagle oczy jej się trochę rozszerzyły szerzej. Nieco pochyliła się w stronę Lamii i zapytała prawie szeptem.
- On coś ci zrobił? - popatrzyła jakby nagle straszne skojarzenia przyszły jej z powodu wczorajszego wieczornego wypadu starszej sierżant.

Gdzieś kątem oka jej kumpela dostrzegła nieprzychylne spojrzenia siedzących obok empi. Popatrzyli na nią ponuro ale na razie na tym się skończyło. Za to czwórka przy stoliku coś powiedziała weselej do siebie bo parsknęli śmiechem. Z wyraźnie wyczuwalną złośliwą nutką co jakoś było podejrzanie skorelowane z gadaniem sierżant w cywili o małych fiutkach nadużywających władzy. Za to pani oficerowa posłała jej mało przychylne spojrzenie pewnie ze względu na koszarowy język i obecność małych dzieci w zasięgu słuchu. Dzieci na razie jednak chociaż puściły żurawia na dorosłych przy innych stolikach to jednak bardziej interesowały się lodami.

- Wkurwił co najwyżej - Mazzi uspokoiła ją, znowu klepiąc delikatnie po dłoni i nawijała dalej, udając ślepą, głuchą oraz niezorientowaną - No mówię ci, z gęby nawet nawet… ale jak ją otworzył to czar prysł - pstryknęła palcami ze smutną miną - Seryjnie jakby jeszcze działały sieci komórkowe sama bym na niego wysłała smsa o treści “Pomagam” - pokręciła głową - Zakompleksiony w opór, zaczął od marudzenia… a to na Val, że nie leci z wywieszonym jęzorem byle jego ekscelencję obsłużyć, najlepiej na kolanach i ze łzami w oczach. Chuj tam że cała sala ludzi, jego ekscelencja sobie życzy zostać obsłużonym… a jak dostał już drina od razu się zaczęło jojczenie, że do dupy i sikacz, że w jego oddziale to jedyną prawilna wódę robię, a reszta to podrabiańce. Nic mu nie pasowało, sypał tak drętwe teksty że aż sama mu miała ochotę się uzewnętrznić, ale na przód koszulki… póki nie zaczął się samopałować jaki to nie jest zajebisty i z jakimi amatorami musi się na co dzień męczyć. No i że wiadomo… cisnąć ich trzeba, ale to jego chyba cisnął. Czop w dupsku. Szkoda dzieciaków, naprawdę. Współczuję im, trafić na ten rodzaj fiuta jest… bezcelową stratą czasu. Gówno cię nauczy, gówno ci pokaże, na gówno potrzebny z takim podejście, a wozi się jak pierdolony rezus. Szkoda że piórek sobie w dupkę nie zapakował i chorągiewek. - podniosła oczy do nieba i pokręciła głową.
- Niestety tacy to plaga. Przerost ambicji, formy nad treścią. Normalnie czasem mam wrażenie, że gdzie się nie obrócę to się o takiego potykam. Może ktoś mnie przeklął? - spytała zbolałym tonem.

- Jej. To naprawdę musiał być straszny buc. - Amelię pochłonęło opowiadanie kumpeli, że chyba przestała zwracać uwagę na otoczenie. Skrzywiła się niechętnie na znak, że typa o jakim opowiadała czarnulka wcale nie miała ochoty spotkać. - A ta Val to jakaś twoja koleżanka? - zapytała po chwili pakując w usta kolejną porcję lodów i dając się ponieść przyjemności plotkowania.

Zaś otoczenie zajmowanego przez dwie byłe szpitalne pacjentki zaczęło reagować na nie coraz wyraźniej. Wydawało się, że oficerska para o coś się spiera. Chyba o to czy już iść sądząc po jękach zawodu i protestów ich pociech które mogły jeszcze nie skończyć swoich lodowych deserów. A może chodziło o kolejną porcję, tak kątem oka i na wyrywki trudno było orzec. Czwórka młodych wojaków prawie jawnie robiła za widzów ich dwójki i niejako dwóch MPi bo z ich perspektywy obydwa stoliki były prawie na jednej linii. I chyba traktowali ten niespodziewaną opowieść ciemnowłosej dziewczyny siedzącej z blondyną przy jednym stoliku jak darmowy kabaret. Za to dwóch, starszych stopniem i wiekiem facetów z czarnymi opaskami na ramionach wydawało się być bliscy wybuchu. Kończyli swoje piwo i wydawało się, że coś zaraz zrobią. Nie było wiadomo czy z dwójką cywilnych dziewczyn, czwórką młodych wojaków czy po prostu zamówią kolejne piwo.

- Buc? Hrabia z gołą dupą. Dobrze że sobie poszedł jak go grzecznie poprosiłam - zjadła łyżkę lodów po czym zawiesiła wzrok na zabandażowanej dłoni - Tylko potem Garry miał trochę sprzątania, chwała mu za apteczkę. Mam pecha, przyciągam takich dekli. Dzisiaj jeszcze o żadnego się nie potknęłam. Jeszcze - parsknęła, oblizując powoli łyżkę - Nie zdzierżę kolejnego fagasa udającego koguta… a Val to kelnerka, całkiem spoko. Poznasz ją na koncercie. Też sie wybiera - uśmiechnęła się radośnie.

- Tak? Na pewno jest bardzo miła. - blondynka uśmiechnęła się łagodnym, przyjemnym uśmiechem. Wzięła pucharek w dłoń aby dokładniej sięgnąć do kończących się już lodów. - Przez chwilę bałam się, że coś ci zrobił. Nie chciałabym żeby coś ci się stało. - powiedziała do swoich lodów pakując do ust kolejną porcję lodów.

Młodym żołnierzom zaś chyba kończyły się czas, zasoby a może skłonność do coraz częściej lustrujących ich żandarmów bo zaczęli kłaść bony na stół wstali i zaczęli wychodzić z zagórdki stolikowej. Ale coś niemrawo im to szło, dyskutowali o czymś zawzięcie, trochę się poszturchiwali i całkiem często zerkali przy tym w stronę stolika zajmowanego przez dwie dziewczyny wykańczające swoje lody. W końcu stało się. Jeden coś powiedział do pozostałej trójki, któryś z nich klepnął go w plecy w geście powodzenia i młody wojak zwinnie przelawirował między stolikami aż zatrzymał się przy stoliku Lamii i Amelii. Amelia spojrzała trochę zaskoczona ale i zaciekawiona i na niego i na Lamię. Ale młodzian ją ubiegł.

- Cześć dziewczyny. - żołnierz przywitał się wesoło z typowym, młodym, nieokiełznanym testosteronem w oczach i uśmiechu. - Możemy zaprosić was na lody? - zapytał machając lekko w stronę pozostałej trójki czekających parę stolików chłopaków. Chłopaki wyczuwajac pewnie, że mówi właśnie o nich twierdząco pokiwali głowami wykonując przy tym zapraszające gesty.

- No nie wiem… - brunetka wydęła wargi, wodząc oczami od stojaka do jego kumpli siedzących rzut beretem od nich. - Nie no, co wy? Wasza czwórka i lody? - popatrzyła ze zbolała miną na pytającego - A moja kumpela co będzie w tym czasie robić, nudzić się?

Amelia zaśmiała się cicho trochę speszona i zaczerwieniła się na całego. Ale mimo to wyglądała na zadowoloną i zaciekawioną. Żołnierz roześmiał się na całego, w ogóle nie ukrywając swojego rozbawienia. Odwrócił się w stronę swoich kumpli a ci patrzyli na niego wyczekująco pobudzeni ciekawością o co poszło i czy idzie dobrze czy źle.

- Dogadamy się. Nie bójcie się, zajmiemy się wami obiema. - powiedział roześmiany szeregowiec wracając spojrzeniem do stolika obydwu dziewczyn. - Znaczy z tymi lodami, zamówimy wam jakie tylko będziecie chciały. - dodał szybko gdy chyba sobie w ostatniej chwili uzmysłowił, że nie chce przecież tak dwuznacznym tekstem spłoszyć tych dwóch dziewczyn.

- Co o tym sądzisz? - saper spojrzała na Amy, obdarzając ją uśmiechem zadowolonego kota. Lody były drogie, a tu mogły jeszcze załapać się na darmową dokładkę - Jeszcze mamy trochę czasu, a chłopaki tak ładnie proszą. Aż żal odmówić.

Dziewczyna o blond włosach nieco zawstydzonym gestem odgarnęła jakiś lok z twarzy. Ale delikatnie pokiwała głową twierdząco.
- Ja bym chciała spróbować waniliowe. Jeszcze ich nie jadłam. - powiedziała nieśmiało, prawie szeptem. Ale, że szeregowiec stał tuż przy stoliku to i tak usłyszał.

- Dawajcie waniliowe! - momentalnie odwrócił się do swoich i krzyknął do nich wesoło. Trójka młodzików przez chwilę wykonała serie bardzo mało skoordynowanych ale za to bardzo żywiołowych ruchów jakby nie mogli się w pierwszej chwili zdecydować gdzie patrzeć, gdzie biec, kogo wołać. Ale na ich szczęście od jednego ze stolików wracała właśnie kelnerka więc prawie rzucili się na nią stopując ją skutecznie i za pomocą podniesionych głosów i mocnej gestykulacji składać zamówienie przekrzykując się nawzajem, że nawet ze swojego miejsca Lamia i Amelia słyszały, że chodzi o waniliowe i ich stolik.

- A ty jakie chcesz? - zapytał rozgorączkowany szeregowiec odwracając się do Lamii gdy sytuacja z pierwszym zamówieniem wydawała się być opanowana. Patrzył na starszą sierżant tak rozpromienionym wzrokiem jakby już wierzył, że nie tylko etap zamówienia i lodów mają za sobą ale i dalszą część znajomości. A może po prostu cieszył się chwilą i szczęściem razem ze swoimi kolegami i dwójką przygodnych dziewczyn jakie zgodziły się je z nimi dzielić.

- Sorbet malinowy - padła szybka odpowiedź aby nie przedłużać niepewności.

Szeregowiec miał na rękawie insygnia jednostki jakiej Lamia nie rozpoznawała. Ale sądząc po symbolice pewnie była to jakaś jednostka transportowa. Skoro był szeregowcem to pewnie był albo na tak niskim stanowisku, że trudno było o awans albo po prostu był krótki stażem. Co biorąc pod uwagę jego młody wiek obie te opcje wydawały się równie prawdopodobne. Szeregowiec właśnie odwrócił się ponownie w stronę swoich kolegów którzy nadal okupowali kelnerkę więc pewnie tak jak i oni i reszta gości lodziarni atak zaskoczył go kompletnie.

- Cóż to szeregowy?! Oślepliście!? - prawie tuż przy nim rozległ się rozkazujący wrzask rodem prosto z placu apelowego. Wrzask tak nagle wdarł się w tą pogodną, przyjazną atmosferę tego miejsca rozrywki, relaksu i odpoczynku, że szeregowiec, jego koledzy, Amelia i wielu innych gości podskoczyło prawie w miejscu tak zaskoczeni, że niezdolni do żadnej sensownej ani prawidłowej reakcji.
- Szarży nie widzicie?! Nie szkolili was jak się zwracać do szarży?! - wydarł się jeden z sierżantów wciąż wręcz prowokująco rozwalony na swoim krześle. Młody szeregowiec w końcu opanował się na tyle, że wyprężył się na baczność i zasalutował odwracając się przy okazji tyłem do stolika dziewczyn.

- Przepraszam pana sierżancie, nie zauważyłem pana! - wykrzyczał z rozpaczą w głosie młody szeregowiec. Całe życie w lodziarni wydawało się w tej chwili jak sparaliżowane. Wszyscy spoglądali na te zaskakujące widowisko niezdolni do jakiegokolwiek ruchu czy słowa. Chociaż z kolejki po lody dwóch mundurowych mając dość oleju w głowie od razu opuściło kolejkę i odeszło pośpiesznym krokiem.

- Doprawdy? Tak trudno mnie zauważyć? - sierżant MP parsknął ironią na te słabo zamaskowane kłamstwo. W końcu ruszył się wstając leniwie i podchodząc do wyprężonego szeregowca. Wyglądał jak kocur który wreszcie wpadł na jakąś mysz, pierwszą tego nowego dnia. I ta szeregowa mysz była tego boleśnie świadoma.
- Dokumenty! - krzyknął mu prosto w twarz i szeregowiec nerwowym ruchem zaczął grzebać w kieszeni na piersi gdzie regulaminowo powinno się trzymać dokumenty. - Spójrz Henry co za rozchełstana hołota. Sprawdź resztę tej zgrai. - sierżant wypluł z siebie z słowa ociekające pogardą i obrzydzeniem. Patrzył na koszulę mundurową szeregowca gdzie młodzik wbrew regulaminowi miał podwinięte do łokci mankiety i rozpięte dwa guziki pod kołnierzykiem. Jego koledzy zresztą również. Nie było to zgodne z regulaminem i paradowanie w tak swobodnym stroju po mieście a tym bardziej w koszarach nie było zbyt rozsądne dla żadnego mundurowego. Ale w taką pogodę i w takim miejscu łatwo było o tym zapomnieć. Zwłaszcza jak się pewnie miało ledwo skończone naście lat na jakich wyglądała cała czwórka żołnierzy. Drugi z sierżantów podszedł do pozostałej trójki i cały schemat się powtórzył. Trójka struchlałych ze strachu szeregowych stała na baczność gdy podoficer żandarmerii sprawdzał ich dokumenty tak samo jak ten pierwszy sprawdzał tego pierwszego.

Amelia popatrzyła na Lamię wyraźnie przestraszona. Widać było, że bardzo źle znosi wrzaski i najchętniej by jak najprędzej zniknęła stąd. Wielu gości miało podobnie bo chociaż część udawała, zajętych swoim jedzeniem to coraz więcej albo opuszczało kolejkę po lody albo pośpiesznie płaciło rachunek i oddalało się równie pospiesznie. Kelnerka dotąd całkiem wesoło zajmowana przez trójkę szeregowców teraz czmychnęła do względnie bezpiecznego wnętrza lokalu. Rodzina oficera również zmierzała ku wyjściu. Dzieci patrzyły niepewne czy się bać czy patrzyć z zaciekawieniem na to widowisko ale dały się prowadzić swoim rodzicom.

Mazzi ledwo pokonała chęć aby splunąć. Oczywiście, nie podarowali, bo po co? to by godziło w ich ego.
- Jakby co bierz moją torebkę, w środku są talony. Pojedziesz taryfą do domu, ja mogę iść na dołek - wyszeptała uspokajająco do blondynki, ściskając jej dłoń w geście otuchy.
- Mówiłam… gdzie się nie obrócę - westchnęła mówiąc już normalnym tonem.

- A panowie sierżanci trochę nie przesadzają z tymi decybelami? - spytała spokojnie, chociaż coś wewnatrz niej skręcało się żeby załatwić sprawę inaczej. Puściła Amy i podeszła do bliższego MP, unosząc krytycznie jedną brew - To miejsce publiczne, środek dnia. Dzieci się boją, dorośli też. Koszary są tam trochę dalej - machnęła głową gdzieś w bok - I nie ma się co dziwić, że was nie zauważyli. Siedzieliście w kącie nad piwem, a oni nie wyglądają na trefnych żeby się ślinić do innych facetów - wzruszyła ramionami - Dajcie sobie postawić piwo i rozejdźmy się jak ludzie. Bez fochów i pretensji. Jest rano, wy macie przepustkę, oni też. Różne oddziały, ale jedna armia, do cholery. Każdy walczy przeciwko tej samej kreaturze z północy. Ale nie tu. Tu jest czas na oddech i spokój.

Amelia skinęła głową i wzięła torbę kumpeli i nawet skinęła twierdząco głową. W oczach jednak saper dostrzegła strach. Dziewczyna bała się i otarła nerwowym ruchem nagle spocone czoło. Wstała zaraz po Lamii ale na razie cofnęła się tylko o krok od stolika. Trochę jakby bała się zostawić Mazzi samą jak i bała się zostać sama. Stała więc tak ściśnięta strachem i nerwowo miętoląc w dłoniach torbę starszej sierżant.

Z bliska Lamia widziała może nawet bardziej przerażone spojrzenie młodzika który dopiero co proponował im lody. W oczach widziała jakby była jego ostatnią deską ratunku przed tymi bezlitosnymi psami z żandarmerii którzy zdążyli już posmakować jego krwi. Sierżant zaś ledwo zaszczycił ją beznamiętnym spojrzeniem zaabsorbowany przeglądaniem książeczki wojskowej żołnierza.

- Siada pani na miejsce i się nie wtrąca. To sprawa wojskowa. - rzucił jej oschle z ledwo zamaskowaną pogardą. Był starszy od niej, od szeregowca również. Pewnie gdzieś w średnim wieku czyli pewnie zawodowy trep z dekadą albo dwoma na służbie.

- Przepustka! - warknął rozkazująco do młodzika. Ten znów pośpiesznie sięgnął do tej samej kieszeni podając wymagany dokument. Sierżant przyjął go ale jego uwagę przykuł jakiś ruch za plecami szeregowca. Rodzina oficera już prawie zdążyła opuścić zagródkę. A na tym etapie nastąpił prawie masowy eksodus z lodziarni. Lokal pustoszał w błyskawicznym tempie.

- Pan gdzieś się wybiera poruczniku? - zapytał sierżant widząc umykającego oficera. Ten przepuścił rodzinę przodem i sam odwrócił się aby odpowiedzieć podoficerowi.

- Tak sierżancie. Skończyliśmy to wychodzimy. - oficer starał się mówić spokojnym i opanowanym głosem ale delikatnie mówiąc czuł się co najmniej nieswojo.

- Rozumiem panie poruczniku. Czy mogę prosić pańskie dokumenty? - sierżant zostawił szeregowca chociaż odszedł z jego dokumentami bez których żołnierzowi zostawał już tylko nieśmiertelnik potwierdzający jego tożsamość. Podoficer zasalutował oficerowi gdy zatrzymał się przed nim z pozorną uprzejmością i ociekającą w głosie i spojrzeniu wyższością. Porucznik przez chwilę zżymał się w milczeniu ale zdawał sobie sprawę, że ten wredny typek ma prawo go wylegitymować. W końcu więc wyjął z prawej kieszeni swoje dokumenty i podał je sierżantowi który od razu zaczął je przeglądać.

- Czy to służbowy samochód? - MPi zapytał niby uprzejmie wskazując głową na wojskowy pojazd przy jakim zatrzymała się rodzina oficera czekając na niego. Oficer nerwowo przełknął ślinę ale starał się opanować.

- Tak sierżancie. A teraz proszę z powrotem o moje dokumenty. Śpieszymy się. - wyciągnął rękę w stronę sierżanta starając się chyba zabrzmieć władczo i rozkazująco. Ale średnio mu to wyszło.

- Oczywiście panie poruczniku. Jak tylko pokaże mi pan przepustkę na ten pojazd. - szydera było ledwo maskowana pozorną uprzejmością. Było w końcu powszechną praktyką, że gdy komuś przydzielano służbowe auto to póki nie było przegięć niezbyt rozliczano gdzie i kogo nim wozi. Chociaż oficjalnie nie było to zgodne z regulaminem tak samo jak chodzenie w podwiniętych rękawach po mieście. Oficer nieco zbladł bo prawie na pewno nie miał takiego dokumentu. Pewnie żaden normalny żołnierz czy oficer by nie miał.

- Mam stałą przepustkę na ten samochód sierżancie. Wystawioną przez mojego dowódcę. Ale nie noszę jej ze sobą, mam ją w biurze. - porucznik znów przełknął ślinę ale jeszcze próbował się wybronić. Taka wersja była całkiem prawdopodobna jeśli bazował na stałe gdzieś na terenie miasta.

- Oczywiście panie poruczniku. Proszę zatem o pańską przepustkę. Oczywiście ją pan posiada prawda? Tu jest napisane, że służy pan w intendenturze. A w tej chwili są jej godziny pracy. Oczywiście ma pan tą przepustkę gdyż inaczej przecież oznaczałoby to samowolne oddalenie się z jednostki. I nielegalne korzystanie ze służbowego wozu do celów prywatnych. Zużywanie służbowej benzyny. Ale oczywiście to wszystko drobiazg jeśli ma pan przepustkę dzienną. - sierżant pewnie wiedział, że porucznik jest ugotowany. Widać było po minie oficera, że ten poci się coraz bardziej widząc w jaką matnię się wpakował. A to wydawało się wręcz uskrzydlać MP złośliwą satysfakcją.

- Mój dowódca wie gdzie jestem. Dostałem słowną przepustkę. Mój syn ma dzisiaj urodziny. - porucznik mówił z coraz większym trudem ale brnął do przodu. Wszyscy mundurowi zdawali sobie sprawę, że w takiej sytuacji właściwie był w ręku dobrej woli sierżanta. Nawet jak mówił szczerą prawdę to nie miał na to żadnych, twardych dowodów. W takiej sytuacji MP miały wszelkie podstawy aby go zaaresztować i odstawić do paki. Stojący obok Mazzi szeregowiec to czerwieniał to bladł słysząc co się dzieje o kilka kroków dalej. Jeśli MPi tak załatwili oficera to co mógł zrobić zwykły szeregowiec?

Saper też przysłuchiwała się całej rozmowie, krzywiąc się coraz bardziej. Rozumiała konieczność wykonywania rozkazów, oraz przestrzegania regulaminu, ale byli tylko ludźmi. Nikt normalny nie klepał paragrafów w życiu codziennym, chyba że miał kompleks małego fiuta i lubił się wywyższać.
- Powiedzcie sierżancie - zaczęła neutralnym tonem, przekrzywiając lekko kark - Jesteście na służbie, czy na przepustce? Wasz zapał jest godny podziwu, szkoda tylko że do obowiazków zabraliście się już pod wpływem. I tu pojawia się pytanie: korzystacie z przywilejów po jednym za dużo piwie, czy pijecie na służbie? Od kiedy żandarmeria pracuje po paru piwach? Pierwsze słyszę, nie tylko ja widzę. Idąc tu mijałyśmy waszych kolegów, pewnie jeszcze siedzą ulicę obok. Może wpadniemy po nich i się dopytamy co i jak? W razie czego oni pewnie ciągle są trzeźwi.

Sierżant spojrzał na kobietę która się do niego odezwała. Obrzucił ją uważnym spojrzeniem od głowy po buty i z powrotem. I miał minę jak kot którego ktoś próbuje odgonić od już upolowanej myszy którą tak świetnie się bawi. Oraz oczywiście wzrok jakim zwykle zawodowi wojskowi spoglądają na najobrzydliwszą rzecz na świecie czyli cywila któremu się wydaje, że coś wie i coś może w tych wojskowych trybach.

- Kazałem ci usiąść i się nie wtrącać. - burknął w końcu nieprzyjemnym tonem i ostentacyjnie wrócił do studiowania dokumentów porucznika.

- Właściwie sierżancie czy mogę zobaczyć waszą przepustkę? Jesteście na służbie? Z jakiej jesteście jednostki? - porucznik gorączkowo złapał się tropu podrzuconego przez sierżant w cywilu i znowu starał się wrócić do stanowczego tonu jaki wypadał oficerowi zwracającemu się do niższych stopniem. Przez chwilę wydawało się, że sierżant go zignoruje. Porucznik jednak nie pytał go o nic do czego nie miałby prawa pytać więc w końcu odpowiedział też sięgając do własnej kieszeni i podając oficerowi swoje dokumenty.

- Jesteśmy z 16-go plutonu żandarmerii panie poruczniku. - odpowiedział wyraźnie niechętnie podoficer gdy oficer sprawdzał jego dokumenty.

- Jesteście po służbie sierżancie. - z ledwo ukrywaną satysfakcją porucznik odkrył czytając niewielki kartonik który był pewnie przepustką.

- To nic nie zmienia panie poruczniku. Wie pan, że mamy prawo pełnić nasze obowiązki czy jesteśmy na służbie czy nie. Jesteśmy czujni panie poruczniku. - do głosu sierżanta wróciła dawna buta i pewność siebie.

- Po ilu piwkach? - oficer spojrzał ponad dokumentami sierżanta na jego właściciela. Właściciel zaś nieco się skrzywił tracąc na chwilę rezon.

- Po jednym. Co to jest jedno piwko panie poruczniku? To nic nie zmienia, przecież pan widzi, że nie jesteśmy pijani ani nawet wstawieni. A zresztą o co bić pianę panie poruczniku? Pańskie dokumenty są w porządku, wróci pan do siebie a my wrócimy do pełnienia swoich obowiązków. - sierżant mówił niechętnie chyba zły, że musi się tłumaczyć myszy którą już prawie upolował. Ale nie chcąc ryzykować otwartego starcia ze starszym stopniem który po pierwszym szoku zaczął reagować przytomniej postanowił się wykręcić jak najmniejszym kosztem. Oficer wyraźnie się wahał. Obaj stali naprzeciw siebie i trzymali dokumenty tego drugiego. Porucznik zyskał właśnie możliwość wyjścia z twarzą z tej matni. Spojrzał w stronę samochodu gdzie czekała jego zaniepokojona rodzina. Żona trzymała dzieciaki w opiekuńczym geście przypominając kwokę która próbuje wziąć pod skrzydła swoje kurczęta.

Jeden się wybronił, pozostawało czterech. Mazzi też patrzyła na oficera, zastanawiając się jak szybko pójdzie do auta. W końcu miał co chciał, mógł się zmyć, raczej nie będzie ryzykował. Tylko młodych było szkoda na parę idiotów chcących się dowartościować.
- Widzi pan tych chłopaków poruczniku? - odezwała się spokojnie, robiąc te parę kroków w jego stronę. Machnięciem ręki pokazała na szeregowych - Wie pan doskonale co się stanie kiedy pan wyjdzie i tak to zostawi. Zostawi ich - tym razem machnęła na młodych głową - Na pastę dwóch zakompleksionych bubków którzy podłapali trochę władzy i promili. Sam pan widzi co to za typ - tym razem wskazała na najbliższego MP - Chcieli poszpanować, poczuć się ważni. Dostali po łapach, więc zaczną się wyżywać na tych dzieciakach… ile oni mają lat? Osiemnaście? To jeszcze dzieciaki, sam dół hierarchii… ale na wojnie nikogo się nie zostawia, w stanie pokoju też. Przyszli tu na lody, jak pan i pańska rodzina. To naprawdę ładny dzień, niech zostanie taki dla nas wszystkich.

Porucznik zawahał się jakby walczył w nim zdrowy rozsądek wsparty instynktem samozachowawczym i czekającą rodziną a zrozumieniem i współczuciem dla obcych sobie szeregowców. Zerknął znowu na własną rodzinę, na cztery wciąż wyprężone, spocone myszy czekające na wyrok o swoim losie i na kobietę która poruszyła te jego rozterki.
 
Driada jest offline  
Stary 18-01-2019, 22:32   #36
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
- Kazałem ci się zamknąć i spadać! - sierżant skorzystał z tej przerwy i już bez żadnego maskowania wywarczał groźbę otwarcie. - Panie poruczniku, pan jej nie słucha, to tylko zwykła baba. Baby się pan będzie słuchał? Zresztą zobaczy pan co to za hołota. - odsunął się nieco i wskazał na czwórkę młodzików którzy nieco odbiegali od koszarowego standardu placu apelowego.
- Przecież pan wie, że my tylko robimy swoją robotę. Coś co musi być zrobione. Szukamy dezerterów, dekowników i tchórzy. Chyba nie ma pan nic przeciwko? Pan przecież wie co grozi za ukrywanie i wspieranie takich ludzi. Chyba nie będzie pan miał nic przeciwko, że ich wyłapiemy? - sierżant nie był w ciemię bity i sprawnie operował odpowiednimi hasłami z jakimi żaden frontowiec czy zawodowy żołnierz nie chciał mieć nic wspólnego i za jakie zawsze groziły duże paragrafy. A wymierzali je właśnie MP. Porucznik spocił się i otarł nerwowo czoło. Wydawało się, że już tylko chce się jakkolwiek wycofać aby nie mieć nic wspólnego dekownikami i innymi takimi.

- Nie jesteśmy dekownikami! Mamy przepustki! To nasz drugi dzień! Dopiero co wróciliśmy z północy!
- rozpaczliwie wykrzyczał chłopak którego sierżant wziął w obroty jako pierwszy.

- Cisza! Nie gadać bez rozkazu! - drugi z sierżantów zareagował błyskawicznie momentalnie dławiąc tą próbę oporu. - A ten jeden coś ma niewyraźną pieczątkę! Wygląda mi na lewą! - zameldował o swoim odkryciu. Porucznik nerwowo przełknął ślinę nie mogąc się zdecydować jakby miał dać kluczową odpowiedź przed srogim egzaminatorem. Rozglądał się rozpaczliwie po ławkach i stolikach ale upłynęło już tyle tej awantury, że właściwie zostali sami a ci co się przyglądali to z bezpiecznej odległości. Ale jego uwagę jak i innych niespodziewanie przykuł dźwięk nadjeżdżającego silnika. Zaraz potem wojskowy łazik przedarł się śmiało przez plac i gapiów i z równą finezją zaparkował przed lodziarnią.

Łazik był tak wojskowy i frontowy jak tylko mógł być. Uwalany kurzem, błotem, z szybami zasłoniętymi żaluzjami, ckm na dachu, zniszczonymi ramami i śladami po kulach. Właściwie wyglądał jakby dopiero co przebił się przez twardo bronioną barykadę. Ledwo się zatrzymał a ze środka wyskoczyła czwórka żołnierzy. Weteranów. Lamia rozpoznała to od razu po pierwszych ruchach. Żadni aktorzy przebrani na chybcika w mundury. Pewność w ruchach, pozorna, bezczelna beztroska i swoboda. Pancerze, mundury, karabiny, kabury na udach, latarki, oporządzenie taktyczne i hełmy jakie właśnie zdejmowali. Wszyscy tak samo uwalani w błocie i kurzu jak ich terenówka.

Cała czwórka ruszyła bez wahania prosto do lodziarni w ogóle jakby nie zauważając nikogo i niczego. Ale w pewnym momencie jeden z nich zatrzymał się i oszacował jednym spojrzeniem całą scenę. Zakłopotanego porucznika, stojącego przed nim sierżanta z dokumentami w rękach, dziewczynę w cywilu, kolejnego sierżanta, czterech wystraszonych szeregowców, zagubioną w tym wszystkim blondynkę kurczowo ściskającą torbę w dłoniach i opatrunkiem na połowie twarzy i całą resztę dziwnie pustej lodziarni.

- Co tu się dzieje? - zapytał tak zwyczajnie władczo, że wszyscy wojskowi momentalnie wyprężyli się na baczność. Zwłaszcza, że miał dystynkcje kapitana.

O dziwo dziewczyna w cywilnych ubraniach też stanęła wyprostowana jak struna, szybko przeskakując wzrokiem po oznaczeniach, oporządzeniu aż skończyła na jego twarzy, a raczej tych kawałkach widocznych spod błota i hełmu.
- Dwóch sierżantów MP łyknęło o piwo za dużo i szuka wrażeń na przepustce, sir - odparowała automatycznie zanim pozostała dwójka zdążyła się wciąć. Drgnęła uświadamiając sobie że stoi na baczność i westchnęła - A młodzi przedwczoraj wrócili z północy, mają papiery w porządku.

- Tak?
- kapitan obrzucił wyprężonego na baczność cywila trochę zaskoczonym spojrzeniem. Chyba nie spodziewał się po cywilu takiej reakcji i raportu.

- Tak jest panie kapitanie! Jest tak jak ta pani mówi! Mnie się czepiali o samochód a mój syn ma dzisiaj urodziny i chciałem ich wreszcie zabrać na lody panie kapitanie! - porucznik momentalnie skorzystał z okazji aby z jednej strony wylać swoje skargi a z drugiej zgodnie z wojskową tradycją przekazać smroda o stopień wyżej.

- Panie kapitanie… - sierżant próbował coś powiedzieć ale czuł widoczny respekt albo przed tak wysoką szarżą albo przed kapitanem jako takim bo odezwał się prawie służalczo jak ani razu wcześniej. Kapitan jednak uciszył go gestem ręki.

- Dingo. - wskazał na żołnierza który zostawił w samochodzie ckm i teraz miał tylko lekki pm przewieszony przez ramię. Ten w lot zrozumiał intencje dowódcy i przystąpił do wykonania rozkazu. Na początek wyjął maczetę.

- No kurrrwaaa coo?! Nie słyszeliście pana kapitana?! Wypierdalać! Tu dzisiaj się bawią frontowcy a reszta won! Won bo kurwa flaki wypruje! - żołnierz o nieco indiańskich rysach wydarł się opętańczo jakby dostał napadu szału i uniósł maczetę jakby naprawdę miał się zamiar rzucić na MP.

- On jest stuknięty i ma na to papiery wedle których ma szkodę na umyśle więc nie odpowiada za to kogo porąbie. - dodał wesoło któryś z pozostałych żołnierzy radośnie informując o tym struchlałych żandarmów. Ci wzięli to sobie wszystko do serca i dali nogi za pas uciekając co sił w nogach nie chcąc ryzykować spotkania z maczetą szaleńca.

Mazzi nie bez satysfakcji oglądała ich odwrót. Jakoś nagle stracili cała butę, zgubili gdzieś pogardę. Laczki też prawie pogubili, dobrze. Przyda się im taka nauczka.
- Jesteście cali, oddali wam wszystkie papiery? - odwróciła się do czwórki szeregowych, lustrując ich na szybko żeby sprawdzić obrażenia, ale obrażeń nie było. Oddychała coraz płycej, wrócił niepokój i swąd spalenizny. Proch, ziemia, krew i pot. Smar broni, dezynfektyków. Zapach Frontu. Potrząsnęła głową, przypominając sobie raz po raz gdzie jest. Sioux Falls, południe, słonecznie. Bezpiecznie.

Otworzyła nawet usta aby podziękować kapitanowi, obróciła się ku niemu, a świat zawirował żeby za chwilę pokryć się czernią, kiedy ściana wyrosła jej tuż przed twarzą. Czuła że leci, nogi przestają trzymać pion, serce tłucze szaleńczo, wypełniając uszy mieszanką rozpaczliwego dudnienia, krzyków, odgłosów eksplozji i zgrzytu metalu.
W odruchu wystawiła ręce aby zamortyzować upadek, ale nawet go nie poczuła, spadając prosto w dół barwy nocy.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=fqIptv3Ez2g[/MEDIA]
Najpierw powróciła świadomość istnienia, potem powoli włączały się poszczególne zmysły.
- No. I co? Lepiej? - gdy Lamia otworzyła oczy okazało się, że siedzi. Właściwie tak trochę siedzi a trochę leży. Głos należał do faceta. Gdy zogniskowała wzrok ujrzała tego zgrywusa co słownie postraszył MP maczetą swojego kolegi. Nadal wyglądał jakby nie przejmował się nikim i niczym. Zorientowała się, że chyba leży głową na jego kolanach. Tuż nad nią była twarz Amelii. Widać dziewczyna siedziała jakoś blisko obok niej. Z drugiej strony widziała stół i zestaw nóg w brudnych, wojskowych nogawkach i podobnie wyglądających butach.

- Żyjesz? - zapytała zmartwiona blondynka patrząc na nią z niepokojem. Powoli ogarniała sytuację. Dalej byli w lodziarni. Na zewnątrz, przy stolikach. Tylko ktoś je złączył a ją położyli na trzech krzesłach. A raczej na dwóch i kolanach tego wesołka. Obok czuwała przy niej Amelia wciąż ściskająca na kolanach jej torbę. Pozostałymi gośćmi stołu była reszta wojskowych. Pozostała trójka która przyjechała łazikiem i czwórka tych młodych którzy teraz wyglądali jakby wydostali się w ostatniej chwili z już zatrzaśniętej pułapki. Śmiali, się coś opowiadali z przejęciem, z pretensją, żalem ale to wszystko docierało do niej przed chwilą jak przez mgłę. Teraz gdy otworzyła oczy wszyscy się uciszyli i spoglądali na nią z zaciekawieniem. Przynajmniej ci których widziała ze swojej perspektywy.

Popisała się, nie ma co. Tyle jeśli chodzi o zgrywanie twardziela, trudno. Zawsze mogło być gorzej. Przynajmniej nie wrzucili jej do rynsztoka, ani nie dali pokroić maczetą. Widok blondynki uspokajał, pozwalając odetchnąć z ulgą i zdobyć się na blady uśmiech.
- A są jeszcze lody? - wychrypiała po omacku szukając ręki Amelii - Jak są to mogę żyć… nic ci nie jest? Wszystko w porządku? Jak sytuacja? Nie jesteś ranna?

- Ona lubi mus malinowy.
- odezwał się ten sam szeregowiec jakiemu Lamia zdążyła zdradzić swoje preferencje w tym temacie.

- Tak? Helen! To jeszcze mus malinowy dla naszej koleżanki! - kapitan krzyknął w stronę wnętrza lokalu skąd doszło kobiece potwierdzenie zamówienia. Gdy Lamia wróciła do pionu okazało się, że są wszyscy. Cała ósemka złożona z dwóch całkiem odmiennych czwórek, tak ze sobą kontrastujących jak to chyba tylko możliwe. No i jej i Amelii. Brakowało tych sierżantów jakich widziała ostatnio jak zwiewają tak prędko jak to tylko możliwe oraz porucznika, jego samochodu i rodziny. Poza tym w lokalu znów było już kilka osób.

- Jest dobrze. Tylko nie wiedzieliśmy co z tobą bo tak upadłaś i w ogóle. Ten pan cię dobrze, że złapał. - Amelia wyszeptała tak cicho jakby bała się odezwać głośniej ale tyle obcych osób pewnie ją onieśmielało. Tym który miał Lamię złapać wedle relacji blondynki miał być kapitan. Całkiem możliwe bo coś jej świtało, że ze wszystkich był chyba najbliżej.

Ciężko szło powstrzymać parsknięcie, gdy w głowie pojawiła się myśl że typek miał teraz pełne pole do popisu w docinkach. Ledwo pojawił się w okolicy, a już laski mdlały na jego widok. Mazzi odkaszlnęła, siadając pewniej na krześle. W czaszce ciągle jej łupało, obraz jednak pozostawał wyraźny. Tak samo jak sylwetki dookoła stołu z tą najwyższą szarżą gdzieś po lewo.
- Dzięki - powiedziała szczerze gapiąc się kapitanowi prosto w oczy po czym skrzywiła usta w uśmiechu - Tylko nie pusz się za bardzo, dobra? To był wypadek, wcale nie wyłączyło mnie z wrażenia.

- Nawet mi to przez myśl nie przeszło.
- odparł spokojnie kapitan upijając łyk z filiżanki. Przy nim stała jeszcze nie ruszona miseczka lodów. Ten wesołek siedział teraz obok Lamii. Naprzeciwko niej ten Dingo a po lewej, u szczytu dwóch złączonych stołów, naprzeciwko kapitana kolejny weteran. Gdzieś między nim a Dingo z jednej a Amelią z drugiej strony siedziała czwórka młodzików. Wszyscy byli szeregowcami z tej samej jednostki transportowej.

Kontrast był uderzający. Weterani byli starsi wiekiem, doświadczeniem i chyba wszystkim. Wyraźnie onieśmielali wszystkich młodych z Amelią włącznie. Mimo, że zachowywali się całkiem łagodnie i swobodnie z naturalną pogodą ducha płynącą z pewności siebie i świadomości swojej wartości. Siedzieli jak każdy inny gość tego lokalu przed pucharkami z lodami, napojami, ciastem i innymi smakołykami jakby byli małymi chłopcami którzy chcą skorzystać z okazji aby się napchać słodyczy.

- Jesteście razem? - zapytał kapitan wskazując palcem między młodych żołnierzy a dwie ubrane po cywilnemu dziewczyny. Młodzi popatrzyli na siebie trochę z zakłopotaniem niepewni jak odpowiedzieć.
- Wiecie jakie lody lubią. - wyjaśnił kapitan widząc ich zakłopotanie. Właściwie nie można było się dziwić, że szeregowcy są spięci przy aż kapitanie. To były zwykle dwa zbyt różne światy aby siedzieć przy jednym stole.

- Noo boo… zdążyły nam powiedzieć. Chcieliśmy je zaprosić na lody. Ale wtedy te chujki! - odezwał się chyba ten najbardziej wygadany z czwórki szeregowców który pierwszy podszedł do dwójki dziewczyn i wyjaśnił z zakłopotaniem kapitanowi jak to jest z tymi lodami i dziewczynami. Tylko na wspomnienie o żandarmów głosi oczy znów zapałały mu gniewem a dłoń zwinęła się w pięść.

To było dziwne uczucie, siedzieć przy jednym stole. Z nimi, duchami przeszłego życia do którego Lamia nie chciała i nie musiała już wracać, ale ono nie odpuszczało. Z jednej strony było jej smutno, z drugiej coś grzało serce… to znała. Ich, może nie osobiście, lecz z tym typem ludzkim przebywała ostatnie lata. Trochę… jak w domu.

- Jebać ich, po sprawie. Grunt że przestali latać z jajami na wierzchu i pokazywać jacy są ważni - mruknęła poprawiając włosy i gapiąc się w bok, na zalaną słońcem ulicę. Sioux Falls, południe. Bezpieczny teren - A wy co, zabłądziliście czy żeście się urwali… a nie moment - parsknęła weselej, wzrok jej jakoś sam uciekł do kapitana - Z takimi pagonami nie trzeba się urywać. Z tego co ogarniam to publiczny lokal, każdy ma tu wstęp. Czy to gady, czy trepy, czy cywile. Też będziesz chciał żebyśmy wyskoczyły z dokumentów? Może zamiast tego powiecie jak się nazywacie i skąd jesteście? Skoro stawiacie nam lody możemy przestać sobie panować, szarżować… - uniosła brew -... przynajmniej na ten kwadrans.

- Tak? To teraz ty się bawisz w żandarma i nas na spytki bierzesz?
- oficer popatrzył z łagodną ironią na pytającą go kobietę. Reszta mężczyzn roześmiała się wesoło przez przełykane porcje lodów i ciast. Przestali bo z lokalu wyszła kelnerka podchodząc z pytającym wzrokiem do kapitana. Ten wskazał na ciemnowłosą dziewczynę w szortach i ta postawiła przed nią pucharek z zimnym deserem a potem odeszła.

Wtedy coś do niej dotarło. Byli weseli, wyluzowani, szamiący lody i w ogóle wyglądali jak na wakacjach. A jednak. A jednak usiedli tak by każdy jeden, chociaż rozwalony jak w lodziarni przystało, miał baczenie na jeden kierunek świata. I chociaż na stole nie było broni widziała jak wystawała gdzieś spod stołu gdzie mieli ją w zasięgu ręki. Stała oparta o krzesła albo mieli ją na kolanach. Przy nich szeregowcy na przepustce reprezentowali się mizernie bo u nich nie widziała żadnego uzbrojenia. Ale w tym mieście u żołnierzy na przepustce to była norma.

Z tego samego powodu Mazzi czuła się odsłonięta, mając raptem nóż. Z tego też powodu powtarzała jak mantrę gdzie się znajduje i że nie ma czego się obawiać. Przełknęła ślinę, kupując czas potrzebny na zebranie się do kupy za pomocą lodów. Zjadła pierwszą łyżkę, zmrużyła oczy z przyjemności i powoli ją oblizała, wciąż obserwując oficera. Póki zostawała cywilem mogła lać na konwenanse, gdyby się wypruła też by to pewnie niewiele zmieniło. Prócz tego, że zaczęliby ją postrzegać jako kolejnego psa wojny, do tego rannego. Mogły posypać się pytania na które nie chciała odpowiadać, dzień był na to zbyt piękny.
- Zależy - odpowiedziała z rozmysłem, stukając łyżeczką o dolną wargę - Różne są preferencje… wolisz słuchać rozkazów czy je wydawać? To drugie ci nieźle wychodzi, coś tak kojarzę.

- Tak? Nie wątpię.
- oficer uśmiechnął się oszczędnym, całkiem sympatycznym uśmiechem upijając kolejny łyk ze swojej filiżanki. Zanim to zrobił lekko ją uniósł w subtelnym toaście dla celnego żarciku jakim poczęstowała go nieznajoma.
- A ty? Dawno wróciłaś? - zapytał odkładając z powrotem filiżankę na stolik. Reszta towarzystwa albo się nie wtrącała albo słuchała albo rozmawiała o czymś przyciszonymi głosami.

Uśmiech w jednej chwili zszedł dziewczynie z twarzy, zamiast niego pojawiła się trupia bladość, a gdzieś o czaszkę znowu zaczęła napierać czarna ściana. Miała wrażenie jakby skradała się przez Ruiny i nagle przyszpilił ją do ziemi blask reflektora. Wzięła głęboki wdech i powoli wypuściła powietrze. Wróciła… ale czy na pewno? A może wciąż tkwiła tam, tylko śniła jeden z tych snów o lepszych czasach? Lub wpadła w comę, mózg przestawał pracować, a ona leżała jak warzywo czekając na śmierć z odwodnienia? Lub od kul i ostrzy tworów Molocha…
- Skąd wiesz? - spytała, zakładając sztywny uśmiech i biorąc nową porcję lodów.

- Byle cywil nie zda poprawnie raportu. I raczej nie będzie się poczuwał solidaryzować z obcymi mu szeregowcami w starciu z MP. - wyjaśnił z łagodnym uśmiechem. Sięgnął po łyżeczkę i zgarnął na nią zdrową porcję lodów i chwilę sycił się tą przyjemnością.
- Mówiłem wam, że tu są najlepsze. - uśmiechnął się do swoich ludzi i ci przytaknęli mruknięciami i uśmiechami.
- Gdzie służyłaś? - zapytał znowu zwracając się do kobiety w cywilu.

Mazzi prychnęła, chichocząc pod nosem chwilę później. Zjadła nową łyżkę lodów, wracając do gapienia się kapitanowi w oczy.
- A może jestem jedną z tych niepoprawnych altruistek i nie mogę patrzeć jak bliźniemu dzieje się krzywda? Albo mam silnie rozwiniętą empatię, lub nie lubię kiedy ktoś mi sprząta sprzed nosa darmową porcję lodów? - na jej usta wrócił krzywy uśmieszek - Powiem ci, jeśli ty powiesz jak się nazywasz. Chyba wyciągnięta z opresji dama ma prawo poznać imię swego wybawcy, hm? - spytała, wachlując z premedytacją rzęsami.

- Altruistki tak nie salutują. - uśmiechnął się znowu kapitan nie ustępując tak łatwo z zajmowanych pozycji.

- Ja myślę, że ona jest szpiegiem. - odezwał się takim szeptem ten co siedział obok niej, że wszyscy go usłyszeli przy stole mimo, że niby mówił do kapitana. - Proponuję na początek wziąć ją na przesłuchanie i przeszukać. Ja mogę się zająć tym przeszukaniem a wam zostawię resztę. - powiedział to tak naturalnie i poważnie, że w pierwszej chwili Amelia zbladła a młodych zamurowało. Tylko trójka weteranów przyjęła to spokojnie.

- Tak? A już jej nie przeszukałeś wcześniej? - kapitan zmrużył oczy jakby nie był właśnie pewny tego detalu.

- Ależ skąd?! Skąd taki pomysł!? To była pierwsza pomoc w nagłym wypadku. - wyjaśnił wyraźnie urażony takim oskarżeniem ten który był chyba sanitariuszem.

- No skoro tak mówisz. - dowódca wzruszył ramionami i znów sięgnął po filiżankę z której upił łyka. I chyba się namyślił przy okazji bo wskazał filiżanką na sani.
- Ten wesołek to Don. - Don pokiwał głową i wyszczerzył się do Lamii a miał czym się szczerzyć bo w końcu miał do tego najlepsze miejsce skoro siedzieli obok siebie. - Ten nasz elegant to Dingo. - wskazał na muskularnego faceta jaki miał wyraźną domieszkę indiańskich przodków. I maczetę którą tak ochoczo zademonstrował żandarmom. - Jest psychiczny i ma na to papiery. - dodał ani na nutę niezmienionym tonem kapitan. Psychiczny jak na komendę wyszczerzył się iście upiornym czy właśnie psychopatycznym wyszczerzem. - A tamta cicha woda to Cichy. - wskazał na faceta siedzącego o stolik dalej ale nadal naprzeciw siebie.
- A na mnie wołają Mały. - powiedział z rozbrajającym uśmiechem. Skończył przedstawiać swój zespół i uprzejmie wrócił spojrzeniem do kobiety w szortach znów upijając łyk ze swojej filiżanki i czekając na to co ona teraz powie.

Saper przewróciła oczami, oczywiście podanie imienia byłoby zbyt proste. Trzeba wpierw trochę nakręcić z ksywkami, podnosząc ludziom dookoła ciśnienie. Za to do każdego po kolei przedstawianego szczerzyła się przyjacielsko gdy padało jego imię lub ksywa.
- Mały? - musiała spytać i zaraz sama odpowiedzieć, wzruszając bezradnie ramionami - Nie wiem, nie sprawdzałam - zrobiła smutną minę, pakując do ust nową łyżkę lodów. Po chwili parsknęła.
- No, wreszcie! - wskazała na Dona - Jeden wie o co chodzi… dobra, fakt. Przejrzałeś mnie. Jestem szpiegiem. Służę rasie wielkich jaszczurów które sterują resztkami ludzkiej rasy aby w przyszłości wyhodować idealnych niewolników. - odparowała śmiertelnie poważnie, patrząc na medyka bez grama rozbawienia - Dlatego szukanie mojego ogonka będzie problematyczne. Pluję kwasem i wyrzucam igły. Jak rozdymka - rozłożyła bezradnie ręce, a potem westchnęła.
- Dobra, niech będzie… poznajcie Amy, moją przyjaciółkę - wskazała na blondynkę i położyła jej dłoń na ramieniu, uśmiechając się pokrzepiająco. Zacisnęła lekko palce, żeby przewrócić oczami i znowu obserwować kapitana - a do mnie mówcie Lamia.

- No cześć dziewczyny.
- kapitan lekko skinął głową jakby dopiero co się z nimi witał. Nieco wcześniej parsknął i pokręcił głową słysząc komentarz do swojej ksywy ale jakoś nie wydawał się tym przejęty. Amelia w odpowiedzi lekko pomachała rączką zerkając po zebranych przy stołach twarzach.

- Moja ex miała na imię Amy. - Indianin zmarszczył brwi jakby musiał wyciągnąć tą informację z mroków niepamięci.

- Naprawdę? - blondynka uśmiechnęła się niepewnie słysząc tą informację. Dingo poważnie twierdząco pokiwał głową.

- Zabiłem ją. - odparł Dingo równie poważnie i wpatrując się gdzieś w trzewia swojej miseczki z lodami. Amelia wytrzeszczyła oczy w przerażeniu i zbladła jeszcze bardziej.

- Nie słuchaj go! Przecież mówię, że jest psychiczny! On tak ma z każdym nowym imieniem jakie usłyszy! - Don z miejsca zweryfikował słowa kolegi niefrasobliwie machając dłonią. Blondynka teraz popatrzyła na niego na wszelki wypadek mocniej ściskając dłoń saper.

- To nie zabił jej? - Amelia popatrzyła na niego z nadzieją w oczach i obawą skierowaną na rosłego faceta po drugiej stronie stołu który jakby się zawiesił wpatrując się w roztapiające się lody.

- Zabił, zabił. Po prostu zapomniał jak miała na imię i teraz tak gada z imieniem każdej nowej laski jakie usłyszy. - Don wyszczerzył się serdecznie do blondyny ale przez to jakoś wyglądał równie niezdrowo jak jego kolega po drugiej stronie stołu. Amelia przełknęła ślinę i zerknęła prosząco na Lamię jakby już chciała stąd uciekać.

- Tak. A to taki nasz miejscowy folklor. - kapitan wtrącił się swobodnym tonem jakby objaśniał turystom jakąś miejscową anegdotę. A Dingo jakby nigdy nic wrócił do pałaszowania lodów z miseczki.
- A tak wracając do tematu to gdzie służyłaś? - zapytał patrząc ciekawie na dziewczynę o ciemnych włosach.

- Folklor, creepy pasty. Byle kolorowo - zaśmiała się, obejmując pocieszajaco blondynkę ramieniem - Dobrze że tylko gada, bo jeśli ktoś wpadnie na genialny pomysł żeby na tę ślicznotkę podnieść rękę to mu ją upierdolę przy samej dupie. Zębami - dorzuciła lekkim, pogodnym tonem, ale oczywiście kapitan znowu musiał zacząć drążyć.
- I kto tu się bawi w empi, co? - parsknęła, wracając do jedzenia lodów i tylko gapiła się na Małego aż w końcu prychnęła - Ciśniesz jakbyś mnie znał, jak coś ci kiedyś naobiecywałam to wybacz kotku, ale nie pamiętam - wzruszyła ramionami i jadła jeszcze chwilę w milczeniu, aż wreszcie sapnęła, zeszło z niej też powietrze.
- Służyłam… czas przeszły, fakt. Nas już nie ma - pokręciła głową, markotniejąc i skupiając uwagę na misce - 7th Independent Combat Engineer Company z 7th Combat Engineer Batalion. 7th ICEC. - przyznała wreszcie, biorąc się za przerwaną konsumpcję - Lamia Mazzi. Saper w stopniu starszego sierżanta. Bękart Diabła. A ty jak masz na imię? Skoro już się wyprułam łącznie z numerem buta byłoby miło dostać odpowiedź. Bez wykrętów.

- Steve. Steve Mayers.
- oficer odpowiedział pogodnie i łagodnie jak i do tej pory. Skończył chyba swoją filiżankę bo odłożył ją i zabrał się za lody. - Wracamy z pracy. - powiedział jakby pracował w piekarni. Zjadł kolejną łyżeczkę lodów i sięgnął po kolejną. - Obicałem chłopakom, że jak zdążymy przed południem to stawiam im tutaj co tylko zechcą. - wskazał oblodzoną łyżeczką na swój zespół przy stoliku.

- Mówiłem, że nas wyroluje. Trzeba go było cisnąć by stawiał nam w “Honolulu”. - Don zamarudził jako chyba najbardziej wygadany z nich wszystkich.

- Daj spokój. Prawie zarżnęliśmy furę. Ledwo wróciliśmy. - Cichy odezwał się po raz pierwszy odkąd Lamia się przebudziła. Też kończył swoją miseczkę.

- Dlatego przyjechaliśmy od razu tutaj. W bazie byśmy utknęli na dobre na ich paskudnym żarciu. No ale niedługo i tak tam musimy zasuwać. - oficer wtrącił się w słowa swoich podwładnych.

- No. Ale nie pytaj o nic więcej bo to tajne. Jak ci powiemy to będziemy musieli cię zabić. Wszystko co jest związane z misjami Thunderbolts jest tajne, ściśle tajne albo supertajne. - Don nie omieszkał wspaniałomyślnie wyjaśnić i podkreślić tego faktu z jak super jednostką siedzą sobie tutaj przy stole. Zwłaszcza Lamii której położył dłoń na jej ramieniu. A starsza sierżant co jak co ale o komandosach z Thunderbolts rzeczywiście słyszała. Może nie buszowali po samym Froncie. Ale byli bardzo mobilną jednostką zwalaczającą całe zaplecze frontu z bandytów, band mutantów, rajdów robotów, pojedynczych robocich rajderów i tego całego tałatajstwa jakie mogłoby się pokusić o niszczenie transportów na Front, ataki na konwoje z rannymi, pojedyncze bazy, szpitale i pomniejsze osady jakimi zwykle nie było sił aby należycie je obsadzić regularnym wojskiem więc albo radziły sobie same albo korzystały z pomocy drugo i trzeciorzutowych formacji. No chyba, że właśnie operowali tam Thunderbolts.

- Słyszałem o Bękartach. - odezwał się po chwili zamyślenia kapitan skrobiąc dno swojego pucharku. - W gazecie o nich pisali. A potem spotkaliśmy jednego. Eskortowaliśmy konwój z rannymi. Straciliśmy ciężarówkę. Trzeba było przepakować rannych na resztę wozów. Ale był taki ścisk, że nawet my, z eskorty część wzięliśmy. Jednego do naszego wozu. On właśnie miał naszywkę Bękartów. Przywieźliśmy go tutaj. Potem zabrały go służby sanitarne w Szpitalu Wojskowym. Nie wiem co się z nim stało ani jak się nazywał. Nieprzytomny był całą drogę. Marnie wyglądał. Jakoś w lecie to było. W lipcu albo na początku sierpnia. Wtedy dużo transportów z północy eskortowaliśmy. Jak wahadło. W jedną i drugą stronę. - kapitan streścił krótko wydarzenia sprzed kilku tygodni. Dokończył pucharki i spojrzał na resztę. Też skończyli.
- Helen! Można cię prosić?! - zawołał w głąb lokalu i z pomieszczenia dobiegło znowu krótkie potwierdzenie.

Mazzi siedziała sztywno, zaciskając mokre od potu dłonie i gapiąc się w stów, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- On… jesteś pewny że to był on? - podniosła wzrok, wwiercając go w kapitana - Meżczyzna. Na przełomie lipca i sierpnia… - zamknęła oczy biorąc głęboki oddech. Jeśli to prawda, jeśli ktoś jeszcze przeżył…
- C… co z tą waszą bryką jest nie tak? - uchyliła powieki, odkladajac na razie na bok kotlujące się w głowie emocje - Jeśli prócz ego, zmieściliście tam jeszcze torbę z narzędzami połatam na szybko co się da. Zależy jak bardzo zajechaliście silnik… - wzruszyła ramionami - Przynajmniej dojedziecie do bazy, gdziekolwiek by to nie było… jestem wam to winna. Myślalam że tylko mnie wyciągnęli z tego piekła w lecie - dokończyła zanim zdązyła ugryźć się w język.

- No pewnie. Sam mu podałem morfinę. Ale przez te bandaże niewiele było go widać. - Don trochę zelżał ze swojej zwyczajowej błazenady starając się oszczędzić sierżant trosk o los kogoś z jej oddziału. - Pójdź do Wojskowego. Powinni mieć go w rejestrze przyjęć. Pierwszy tydzien sierpnia albo ostatni lipca. Nie pamiętam już bo non stop byliśmy w drodze i już mi się wszystko popieprzyło z tamtego czasu. - sanitariusz podpowiedział co zapamiętał nieco wracając na koniec do swojego lekkiego tonu.

- Cichy. Co jest z furą? - dowódca wywołał swojego człowieka pytając go o ekspertyzę.

- Gruchot. Ale doturla się do bazy. Jak nie to niech nas ściągną. - wyglądało na to, że Cichy jest kierowcą skoro robi za motoryzacyjnego eksperta. Ale jakoś na razie bardziej wydawał się zajęty kończeniem lodów niż losem ich fury.

- Pokaż Lami. Może coś razem tak spartaczycie w tym gruchocie, że nie trzeba będzie nas ściągać. - oficer machnął głową w stronę łazika. Cichy zerknął na niego, zerknął na Lamię, złapał za talerzyk z ciastem i wstał dając znak głową aby poszła za nim.

Podeszli do terenówki i kierowca po prostu skinął głową na maszynę. No i jak tak sierżant ją pooglądała doszła do wniosku, że to pewnie całkiem dobry a nawet świetny sprzęt zmotoryzowany był. Ale nie w tej chwili. W tej chwili to rzeczywiście był gruchot i właściwie z miejsca powinien stanąć w warsztacie. Z bliska jeszcze bardziej wyglądało jakby sie czymś zderzyli od frontu. I przednimi nadkolami. Drzwiami nie bo ich nie było. Nie była pewna czy teraz je stracili czy w ogóle nie były zamontowane. Tyl też pokiereszowany. No i te ślady po kulach. I od frontu i od tyłu. I błoto. I chyba nawet krew. I kurz. No takimi prostymi narzędziami z torby mechanika, tak na poczekaniu niewiele można było poradzić.

Cichy dał jej się napatrzeć tak z pół ciastka a potem wpakował się na siedzenie kierowcy i sięgnął po torbę. Rzucił ją na ziemię obok przedniego koła i postukał w nie. W końcu klęknął i wskazał coś łyżeczką. Gdy Lamia się nachyliła i zajrzała do ujrzała. Znaczy poza tym, że od spodu też chyba po czymś czy po kimś przejechali. To jeszcze utkwił tam jakiś metalowy zadzior jaki owinął się wokół ośki, wlazł w zawieszenie, i szorował pewnie sypiąc iskry po tym wszystkim łącznie z obręczą i kołem.Od biedy można było to spróbować odciąć i liczyć, że osłabione koło i zawieszenie przejedzie ten ostatni kawałek do bazy. Resztą właściwie nie było się co przejmować bo do tego potrzebny był warsztat ekipa, części i czas jakiego tutaj nie mieli.

Dziewczyna kucnęła nad torbą, przeglądając zawartość, a minę miała zamyśloną. Przekładała szpej, główkując co zrobić z najnowszym fantem. Jeśli machnęłaby ręką nikt nie powinien robić pretensji, lecz wewnętrzny impuls nakazywał wziąć się w garść, a następnie do roboty. Ze zobowiązań należało się wywiązywać, poza tym na czymś podobnych polegała kiedyś jej praca, tak przynajmniej Mazzi się wydawało. Był też inny, prosty fakt nie do zignorowania: o swoich się dbało. Szczególnie jeśli mieli zamiar dalej jechać w trasę, a nikt nie gwarantował bezpieczeństwa na Pustkowiach, choćby teoretycznie znajdujących się pod kontrolą wojska. Teoria i praktyka lubiły brać rozwód w często najgorszych możliwych momentach, sprawna fura ratowała wtedy życie.

- Daleko jest ta baza? - rzuciła pytaniem, prostując plecy. W dłoni ściskała niepozorną puszkę aerozolu i uśmiechała się samymi ustami. Skórzana kurtka wylądowała na masce, buty na obcasie stanęły karnie tuż przy kole, zaś saper wskazała druciany węzeł na osi - Pozbędziemy się tego, przestanie trzeć. Fura jest w takim stanie, że lepiej nie ryzykować niepotrzebnego tarcia i możliwości zapłonu. Jeszcze nie gubicie oleju ani wachy, ale lepiej nie sypać na to iskier kiedy zaczniecie. Pomożesz? Ja psikam, ty odłupujesz.

Cichy okazał się rzeczywiście cichy. Wydawało się, że gdy dało się obyć bez słów to się nie odzywał. Pokiwał głową na znak zgody akurat jak skończył swój kawałek ciasta. Odłożył talerzyk na maskę łazika i ten biały krążek wydawał się razić oczy z ciemnymi barwami zabłoconej i zakurzonej terenówki.
- Tutaj, w mieście. - odparł klękając przy przednim kole i bez słowa biorąc w dłoń młotek. Dał znać, że jest gotowy i można było zacząć operację.

Ciekły azot na pewno pomógł ale pechowo już był na wykończeniu. Więc chociaż metal został nadkruszony skrajnie niską temperaturą to jednak te ułatwienie sięgało tylko jego wierzchniej warstwy. Na szczęście było to dość cienki tylko bardzo skręcony metalowy badyl więc tych warstw zbyt wiele nie było. Po chwili tłuczenia młotkiem, odpiłowaniu kilku kawałków udało się pozbyć tego zbędnego balastu. Wtedy kierowca otrzepał dłonie i wrzucił narzędzia do torby. Samą torbę podniósł i wrzucił gdzieś do wnętrza pojazdu. Gwizdnął krótko dając znak, że robota zakończona. Pozostała trójka weteranów bez ociągania podniosła się ze swoich miejsc i dwójka z nich ruszyła do terenówki. Kapitan tak jak obiecał wyjął portfel i zostawił na stole bony.
- Dzięki Helen! Do następnego! - pożegnał się z obsługą a ta pomachała i pożegnała ich uśmiechami. - Trzymajcie się chłopaki. - oficer machnął na pożegnanie do czwórki szeregowców a ci zerwali się aby mu zasalutować ale on tylko dał ręką znak, że to zbędne i wrócił do umorusanej terenówki.

- Gotowi? No to pakować się. - powiedział spokojnie i jego ludzie zaczęli wsiadać do samochodu. Cichy od strony kierowcy, Dingo zaczął przekładać zostawiony ckm aby się móc z nim pomieścić z tyłu i podobnie Don zajął miejsce obok niego. Kapitan najwidoczniej siedział z przodu od strony pasażera.

W międzyczasie Mazzi patrzyła na przybrudzone dłonie, zginając i rozginając palce. Poklepała się po kieszeniach aż znalazła zwiniętą w kulę bandanę. Strzepnęła ją, po czym zabrała się za doczyszczanie skóry. Wróciła też w kamasze, chociaż tym razem cywilne.
- Dostajecie przepustki po robocie? - popatrzyła na Steve’a z ukosa, udając że większą wagę przykłada do czynności higienicznych - Może dacie się w wolnej chwili wyrwać na miasto i postawić sobie lody? Czy co tam preferujecie.

- Może. A gdzie bywasz? Masz jakiś namiar?
- oficer delikatnie wzruszył ramionami i równie subtelnie się uśmiechając uśmiechem pełnym łagodności. Ten uśmiech był jakoś w stanie zaprzeczyć jego wyglądowi który wskazywał jakby właśnie na chwilę wrócił z wojny by wkrótce znów się w nią zanurzyć. Pozostała trójka zajęła już miejsce w terenówce i czekali już tylko na swojego dowódcę.

- Ty już się tak nie uśmiechaj, co? - dziewczyna zmrużyła oczy w rozbawieniu, ściągając usta w dziubek i robiąc dwa kroki do przodu - Bo znowu zemdleję i będziesz musiał mnie łapać - dokończyła siląc się na powagę, chociaż spojrzenie miała figlarnie wesołe. Stanęła tuż przed oficerem, patrząc do góry, tam gdzie jego oczy - Pytaj w Domu Weterana, pokoju ci nie podam, bo dopiero dziś wyszłam ze szpitala… w sumie dwie godziny i małe zakupy temu - wzruszyła beztrosko ramionami, jakby gadała o pogodzie - A ciebie gdzie szukać?

- W “Honolulu”
- kapitan uśmiechnął się jakby powiedział jakiś kawał, wsiadł w samochód i po dwóch zgrzytach Cichy uruchomił silnik i z taką samą werwą z jaką zajechali przed lokal z taką odjechali. Sądząc pod odgłosach maszyna musiała dostać wciry no ale jak nie jechali zbyt daleko to powinni dojechać. Lamia poczuła jak ktoś przy niej stanął.

- Chcesz z powrotem swoją torbę? - Amelia odezwała się po chwili pokazując, ze wciąż trzyma torbę Lamii jaka ta jej dała na przechowanie całej tej niespodziewanej afery. Przy stoliku czwórka szeregowych też już się zbierała z trochę zmieszanymi minami. W międzyczasie lodziarnia zapełniła się na nowo ludźmi i teraz, poza dwoma złączonymi stolikami, wyglądała już prawie tak jak wtedy gdy obie z Amelią tutaj przyszły.

Mazzi kiwnęła głową, odbierając ciężar od blondynki, przestała się jednak uśmiechać. Przełknęła za to głośno ślinę, wałkując w głowie że jest południe w cholernym Sioux Falls.
- Potrzebuję broni, źle się bez niej czuję. Muszę mieć broń - odpowiedziała po chwili, gapiąc się przed siebie pustym wzrokiem - Wiesz gdzie ten Wojskowy Szpital? Daleko? Dzięki Amy i przepraszam za ten burdel. Miałyśmy iść na lody - przymknęła oczy, wypuszczając ze świstem powietrze - Jak załatwimy Ramsaya mogę mieć prośbę? Pójdziesz ze mną do tego szpitala i… i do biblioteki? - wzdrygnęła się, prostując plecy - Czas przestać uciekać… jeśli mówili prawdę, w mieście jest ktoś ode mnie. Będzie wiedział co się stało… znaczy wiadomo co się stało - splunęła w piach - Poda detale. Jeśli masz inne plany, spoko, zrozumiem. Nic na siłę - odwróciła się do niej już z uśmiechem przyklejonym do twarzy.

- Tak, wiem gdzie ten szpital. Ale to w innej części miasta. Jak chcesz to możemy tam pojechać. Tylko nie wiem czy zdążymy między Ramsey’em a powrotem Betty. - blondynka ujęła pocieszająco dłoń ciemnowłosej i mówiła łagodnym, cichym głosem. - A do biblioteki możemy iść teraz bo to tam. - wskazała głową na jeden z widocznych na drugim krańcu placu budynków.

Serce nakazywało rzucać wszystko i jechać, załatwić sprawę od razu. Znaleźć w końcu odpowiedzi, nie tylko garść wskazówek na to kim jest. Rozsądek przemawiał podobnie i tylko strach podpowiadał ucieczkę jak najdalej. Mazzi popatrzyła na Amelie umęczonym wzrokiem, lustrujac ją od góry do dołu. Wpakowała blondynę w kabałę z przenosinami, będzie świnią jeśli nagle wypnie się i poleci ganiać widma. Miała swój oddział, fakt. Amy też do niego należała. Tak samo jak Betty. Nowe życie, lepsze czasy.

- Jeśli żyje, jeden dzień dłużej powinien wytrzymać… a jeśli umarł to i tak pozamiatane - odpowiedziała wreszcie, mając wrażenie że ktoś wypruł jej bebechy, rozwieszając je na pobliskim płocie - Chyba że przekręci się dzisiaj… albo wypisze i zniknie razem z odpowiedziami - przełknęła ślinę, nie wypadało pluć w miejscach publicznych, tych cywilizowanych. Podjęła jednak decyzję - Odstawię cię po Ramsayu do Betty, rozpakujesz się na spokojnie i poukładasz swoje życie, na razie na półki, ale to zawsze jakiś początek. Ja sprawdzę szpital… powiesz Betty co i jak, ok? Wynagrodzę jej… jutro, pojutrze. Dziś - zdobyła się na sztywny grymas uniesionych w górę kącików ust - Chodźmy do biblioteki, mówiłaś że tam pracowałaś, albo często bywałaś. Na pewno będzie w porządku? Pamiętaj że jestem tu obok, ubezpieczam cię - wzięła dziewczynę za rękę i ścisnęła mocno - Biblioteka, spluwa, Ramsay… rozpakowywanie i szpital równolegle. Jak się sprężę zdążę zanim wróci Betty, a teraz lecimy - pomachała czwórce szeregowych na pożegnanie, by zaraz zacząć ciągnąć blondynę ku odpowiedniemu budynkowi.

- W porządku. - blondyka zgodziła się chociaż wydawało się, że zmiana późniejszych planów niezbyt przypadła jej do gustu. Na razie jednak poprowadziła ją przez plac w kierunku wskazanego wcześniej budynku. Na pożegnanie szergowcy też im pomachali rękami i posłali standardowe pytania czy jeszcze tu będą ale chyba nadal byli zbyt przytłoczenie niedawną obecnością Thunderboltów aby pokładać wiarę w kolejne spotkanie z tymi odchodzącymi dziewczynami.
 
Driada jest offline  
Stary 18-01-2019, 22:33   #37
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Biblioteka mogła być nawet w budynku dawnej biblioteki czy księgarni co sugerowała chyba oryginalna chociaż częściowo zatarta nazwa. Amelia prowadziła swoją kumpelę całkiem pewnie i widać było, że nie jest tu pierwszy raz. Przywitała się ze starszą panią i też widocznie obie się dobrze znały.
- To jest pani Tinson. A to moja przyjaciółka Lamia. - Amy dokonała wzajemnej prezentacji. Starsza, zasuszona pani w okularach mówiła, że jej przyjemnie i przyjemnie się uśmiechała.

Amelia też całkiem sprawnie nakreśliła po co przyszły i po wyjaśnieniach pani Tinson poprowadziła Lamię do odpowiedniego kącika pozornie niczym nie wyróżniającego się od innych, tak samo zapełnionych regałami.
- To tutaj. - blondynka wskazała ręką na najbliższe regały. Leżały na nich kartony a w kartonach były gazety. Po oznaczeniach na kartonach dało się rozpoznać tytuł i datę gazet. Teraz zostawało po prostu wybrać któreś, przeglądać i liczyć na to, że coś się znajdzie.

Gdzieś przed sobą miały rozwiązanie części zagadek, przynajmniej jednej. Jasne, wiadomości z gazet nie dało się nazwać pełnymi raportami… mimo to wciąż były lepsze niż nic.
- Szukamy “Prawdy”, numer z zeszłego albo sprzed dwóch miesięcy - saper ściszyła głos, przechodząc na nerwowy szept. Odetchnęła i zaraz sięgnęła po karton z obiecującym przedziałem dat i nazwy gazety.

Wkrótce utonęły pod zalewem szeleszczącego papieru i informacji. Prawie od razu rzucało się w oczy, że “Prawda” to oficjalny środek przekazu czyli właściwie jawna propaganda. Niemniej gdy nie miało się innych źródeł informacji, innych nośników informacji, nie znało się innego stylu wypowiedzi trudno to było wyłapać. Starsza sierżant sama wyłapała, że w tych gazetach ta cała wojna wygląda na całkiem ciekawą, sprawę gdzie ludzie, czyli ci dobrzy, co chwila odnoszą jakieś sukcesy. Materiał był tak dobrze skomponowany, że nawet ona - frontowiec z kilkuletnim stażem, gdy treść dotyczyła spraw i terenów jakich nie znała i jedynym źródłem informacji była trzymana w ręku gazeta mogła uznać, że sprawy na wojnie idą jak nie dobrze to całkiem nieźle. Tam coś zdobyto, tam wciągnięto wroga w zasadzkę podpuszczając go pod jakieś miasto. Gdzie indziej zniszczono jakąś fabrykę robotów albo przejęto jego transport. Jakiś lekarz wymyślił nowy “ersatz” dla żołnierzy który miał niezbędne składniki odżywcze i kaloryczne, tam uruchomiono jakiś warsztat albo przeprowadzono wywiad z jakimś oficerem. No całkiem nieźle to wszystko wyglądało.

Trochę inaczej było gdy na kolejnych stronach i kolejnych gazetach czytała o rzeczach o których miała już jakieś pojęcie o miejscach w których była. Nawet natrafiła na jakąś wzmiankę o Thunderbolts. Rzeczywiście byli wymienieni jako jedna z jednostek które wspierały wysiłek wojenny eskortując konwoje wojskowe. Natrafiła też na bardzo dobrze znaną sobie nazwę. Fargo.

Nawet po samej ilości i częstotliwości, po nagłówkach można było się zorientować, że w lecie działo się tam coś na tyle istotnego, że nawet w gazecie ten temat często wracał. Niekoniecznie na pierwsze strony ale jednak artykuły były spore, kilka nawet na dwie strony.

Siedziały i siedziały nad tymi gazetami. Było całe mnóstwo tego materiału do przeczytania tak aby niczego ważnego nie przegapić. A w praktycznie w każdej gazecie materiał wydawał się rozmieszczony w chaotyczny sposób, bez ładu i składu co znacznie utrudniało znalezienie czegokolwiek i przy którejś z kolei już człowiek zaczynał wątpić czy w danym egzemplarzu nic nie ma, nic więcej nie ma na dany temat czy może po prostu coś przegapił i trzeba szukać jeszcze raz. Niemniej jednak dało się dostrzec pewną prawidłowość.

Wszystko zaczęło się na początku lipca. Nomen - omen w nocy z 4 na 5 lipca. Wtedy, w pierwszym tygodniu Fargo i okolice były na pierwszych stronach gazet. Donoszono o bohaterskiej obronie i licznych, zwycięskich kontratakach ludzi. Zamieszczono nawet kilka mapek ale były tak schematyczne, że gdyby zmienić literki Fargo na inne to właściwie mógłby być równie dobrze każdy inny losowy teren.

W drugim tygodniu dało się dostrzec zmianę w wymowie artykułów. Fargo trafiło już na drugie i trzecie strony a artykuły były wyraźnie krótsze. Donoszono o licznych działaniach manewrowych. Domyślała się kto robił te działania manewrowe. Przecież to nie ludzie mieli masę mobsprzętu i ciężkich pojazdów bojowych.

Pod koniec lipca artykułów było już wyraźnie mniej, spadły na dalsze strony i były krótsze. Donoszono o zwycięskich walkach w Fargo i budowie mostów pontonowych przez rzekę. Te straszne i dla wojskowego i dla cywila słowo “okrążenie” nie padło ani razu. Ale domyślała się, że po to budowano te mosty. Gdyby nie byli odcięci nie trzeba by ich budować. Wpasowywał się w to pewien styl wypowiedzi o tych bohaterskich walkach, już w poważnym tonie który jak się wiedziało jak czytać te literki równie dobrze można było nazwać “desperackich” czy “straceńczych” albo “ostatnich”. Ale przecież w prawdziwej, zwycięskiej gazecie nie mogły paść takie słowa.

W końcu znalazła wzmiankę o swoim oddziale. Pisali, że “pod kierunkiem weteranów sztuki saperskiej” czyli właśnie Bękartów, budowano te mosty przez rzekę. Znów nie napisano tego wprost ale domyśliła się, że pewnie połapali kogo się dali, wrzucili pod nadzór resztek jej oddziału i rzucili do budowy przepraw przez rzekę aby wyratować tych odciętych co oficjalnie przecież nie byli odcięci tylko prowadzili bohaterskie kontrataki. Ostatnią wzmiankę jaką znalazła nie była nawet o 7-th IBEC tylko o ich dowódcy. Zawierała jedną linijkę, że w nocy, już na początku sierpnia, jakiemuś bezimiennemu oddziałowi kpt Gerbera udało się przeniknąć przez rzekę i dotrzeć z zaopatrzeniem do owych dzielnie broniących się oddziałów. Nawet nie była pewna czy to “jej” Gerber i nawet jak tak to czy w owym oddziale były jeszcze jakieś inne Bękarty.

- Wiesz, jak mamy być na 13-tą to powinnyśmy już iść. - Amelia popatrzyła na swoją kumpelę. Zegar widoczny na ścianie biblioteki rzeczywiście jakoś szybko przekręcił swoje wskazówki i było już samo południe.

Ciemnowłosa głowa pokiwała mechanicznie, tylko wzrok sierżant nie umiał oderwać się od kawałka papieru z wydrukowanymi dwoma słowami. Odcinały się złowróżbną czernią od pożółkłej karty, powodując zimny dreszcz na plecach. Widziała litery ukłądajace się w zwrot “kpt. Gerber”, widziała też powolny, hipnotyzujący ruch osełki po ostrzu noża, z którego był tak dumny. Słyszała charakterystyczny dźwięk ścieranej stali, prawie dała radę wyczuć zapach pasty polerskiej. Cholerny nóż, jego oczko w głowie. Cień wiszący nad głową gdy stała na skarpie, gapiąc się na zasnute dymem Ruiny. Krzyk w uszach, ostre rozkazy działające niczym smagnięcie rozgrzanym żelazem. Cichy śmiech przez zaciśnięte wargi, bo nie był z tych rechoczących na całe gardło. Nikła woń zapachu drugiego człowieka, drapiąca w nosie, prawie przywołująca obrazy.
- Nie pamiętam jego twarzy - wyszeptała przez ściśnięte dławiącą kulą gardło. Właściwy obraz czaił się gdzieś na wyciągniecie ręki, ale to było złudzenie. Ledwo muskała palcami jego powierzchnię, co tylko wzmagało frustrację.

Blondynka popatrzyła na nią współczująco. Niezbyt chyba wiedziała co powiedzieć więc tylko uścisnęła dłoń swojej kumpeli i potrzymała chwilę aby dodać jej otuchy. Jeszcze musiały poskładać z powrotem gazety do kartonów, pożegnać się z panią Tinson a potem złapać kolejny konny autobus który miał je odwieźć do domu Betty gdzie niedługo powinien się zjawić policyjny detektyw.

Zdążyły dotrzeć do celu pół godziny przed czasem, choć dla Mazzi cała ta droga przypominała gorzki sen. Nie wiedziała czy Amy coś do niej mówiła, czy swoim zwyczajem milczała, wspierając obecnością wedle możliwości. Na dobrą sprawę nie pamiętała jak się znalazła w mieszkaniu, ani ile to zajęło. Nie mówiąc ani słowa zasiadła na balkonie i z pozostawionej na stoliku paczki wyciągnęła papierosa, potem następnego. Ledwo kończyła jednego już spawała nowego. W połowie siódmego dopadły ją torsje i ledwo zdążyła dobiec do toalety. Zwymiotowała, a kiedy skończyła umyła twarz i zęby. Zmieniła ubrania, zachowując sztywność ruchów, nie myśląc.

- Gotowa? - wynurzyła się z łazienki chwilę po dźwięku dzwona do drzwi. Uśmiechała się przy tym pokrzepiająco do blondynki, udając że nie jest to wcale pierwsze słowo wypowiedziane odkąd opuściły bibliotekę.

 
Driada jest offline  
Stary 20-01-2019, 23:49   #38
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 10 - Wizja lokalna

2054.09.09 - południe; środa; skwar; pochmurnie; Sioux Falls, mieszkanie Amelii



Policyjny detektyw przyjechał o czasie. Zapukał w drzwi akurat gdy obydwie kobiety zdążyły “otrzepać się z kurzu” po właśnie zakończonym wypadzie do miasta. Łysy jak kolano gliniarz wydawał się pochmurny jakby cierpiał na chroniczne zatwardzenie. Jednak dla obydwu kobiet był całkiem grzeczyny. Przywitał się w progu, zapytał czy są gotowe i poczekał aż wyjdą z mieszkania. Poprowadził je przez klatkę schodową, chodnik do zaparkowanego samochodu.





Samochód wyglądał na model “urban warrior” czyli na tyle solidnie jakby można nim było jechać na wojnę. Wszelkie wzmocnienia zderzaków, maski, żaluzje i siatki chroniące okna, metalowe blachy, dodatkowe oświetlenie wszystko mówiło, że jest to pojazd przede wszystkim czysto użytkowy. Zupełnie jakby w każdej chwili miał wparować w jakąś barykadę, staranować bramę czy wjechać w rejon zamieszek i dawał swojej załodze spory margines bezpieczeństwa. Jedynie oznaczenia policyjne i kogut na dachu zdradzał jego właściciela.

Detektyw Ramsey usiadł za kierownicą dając do dyspozycji pozostałe miejsca obydwu dziewczynom. Niefortunnie był to typowy radiowóz czyli między przednimi fotelami a tylną kanapą była zamontowana ściana z blach i krat jaka miała oddzielać gliniarzy od potencjalnych aresztowanych. Amelii nie uśmiechało się siadać na tylnej kanapie, przynajmniej nie samej więc siadły tam obydwie. Wnętrze pojazdu było nieprzyjemnie rozgrzane. W samochodzie panował charakterystyczny zapach rozgrzanych blach i tapicerki. Sytuację nieco łagodził mały wiatraczek na desce rozdzielczej jaki kierowca włączył ledwo wsiadł na swoje miejsce.

Ramsey nie pytał o drogę i ruszył całkiem wartko. Dzięki temu przez okna wdarł się przyjemnie chłodzący powiew który znacznie zmiejszał dyskomfort cieplny. Przejechali pewien fragment miasta i zatrzymali się przed niczym nie wyróżniającym się budynkiem. Detektyw wyłączył silnik, schował kluczyki i wysiadł z pojazdu. Budynek był kilku piętrową kamienicą z jedną klatką schodową. Policjant dał znak, żeby iść za nim. Amelia cichutko westchnęła coś niezbyt okazując radość z powrotu do domu ale ścisnęła rękę Lamii i ruszyły za gliniarzem.

- Tu mieszkają ci bimbrownicy. Nie wiem czy w ogóle ogarniają jaki jest dzień tygodnia nie mówiąc co było parę dni temu za ścianą. Trudny materiał do rozmowy. - Ramsey wskazał na drzwi na parterze. Piętro to miał być pustostan. Mówił jakby informował idące za nim kobiety czego do tej pory się dowiedział. Amelia szła cicho po schodach i nie odzywała się.

- To tutaj. - policjant zatrzymał się przed jakimiś przyzwoicie wyglądającymi drzwiami z numerem 5. - Musiałem wstawić nowy zamek. Tu są klucze. - wyjaśnił gdy wyjął z kieszeni jakieś klucze i otworzył te drzwi. Potem odpiął jeden i podał go blondynce która machinalnie wyciągnęła po niego rękę i pokiwała głową.

- Nie ma śladów włamania. Te rysy co widać to ja zrobiłem podczas wstawiania zamka. - zwrócił im uwagę na te drzwi. Mogło być tak jak mówił bo chociaż przy zamku było kilka rys jak od gwoździa to brakowało w samych drzwiach i framudze śladów wyrwanego materiału jaki powinien zostawić łom, but czy inne środki siłowego wejścia.

- Tu mieszkają te gagatki co mówiłem wcześniej. - powiedział z wyraźną niechęcią wskazując na drzwi po drugiej stronie klatki, z numerem 6. Potem wszedł do mieszkania Amelii a ta po chwili wyraźnego wahania dała krok przez próg a potem kolejne. Rozglądała się po własnym mieszkaniu jakby była tu pierwszy raz albo sprawdzała co się zmieniło. Przeszła tak machinalnie przedpokój i zatrzymała się w living roomie. Chociaż czy na wielkość czy standard jej mieszkanie nie miało porównania do tego w jakim mieszkała Betty.

Wcześniej jednak musiało być przyzwoicie urządzone. Widać było względnie całe meble chociaż z różnych zestawów bo w końcu komu udało się dziś skolekcjonować jakiś komplet mebli?

- Jak byłem tu pierwszy raz te okno było otwarte. - policjant powiedział gdy otworzył jedno z okien. Przydałoby się przewietrzyć bo obecnie był duszący skwar samego południa. Ciało momentalnie lepiło się od potu a kurz wydawał się unosić przy każdym ruchu blokując nozdrza i gardło. Do tego w mieszkaniu po kilku dniach bezruchu panował zaduch jak na przegrzanym strychu. Przewietrzenie wydawało się dobrym pomysłem. Przy okazji było jak wcześniej mówił policjant czyli pod oknem była balustrada schodów przeciwpożarowych. Ktoś z tego okna swobodnie mógł przez nie wejść czy wyjść nawet jeśli drzwi były zamknięte.

- Chcesz coś zabrać? Masz jakieś skrzynki, worki albo kartony? - Ramsey widząc, że gospodynie ogranicza się do biernego stania na środku głównego pomieszczenia po którym rozglądała się jakby nie wiedziała za co się zabrać i gdzie oczy podziać. Na pytanie policjanta zareagowała przeczącym kręceniem głowy. - Dobra, przyniosę coś. - Lamia miała wrażenie, że gliniarz nie tyle chce przynieść coś użytecznego ile dać czas blondynie na ogarnięcie się w tym pomieszczeniu. Amy pokiwała głową i detektyw wyszedł z mieszkania.

Blondynka dalej rozglądała się po pomieszczeniu. Widać było duży bezład. Albo jak po walce albo ktoś porządnie przetrzepał te mieszkanie gdy dziewczynę zabrano do szpitala i stało puste zanim Ramsey nie wstawił nowego zamka. - Ale ja nie wiem co zabrać. - gospodyni popatrzyła prosząco na Lamię i wydawała się kompletnie zagubiona i rozbita.

Mieszkanie nie było duże ale jak na jedną czy nawet dwie osoby było w sam raz. Living room, sypialnia, druga, kuchnia, łazienka, przedpokój. Teraz na podłodze walały się ubrania, rozbite skorupy, przewrócone kubki a gospodyni szła wolno przez tą ruinę swojego mieszkania i dotychczasowego życia. Oglądała swoje bibeloty, podnosiła porzucone ciuchy potem z rezygnacją znów je odrzucała. - Tu trzymałam swoje bony. - powiedziała cicho podnosząc z podłogi małą, ozdobną skrzyneczkę. Nawet bez podnoszenia widać było, że jest pusta. Dziewczyna kurczowo przycisnęła ograbioną skrzyneczkę do własnej piersi. Zatrzymała się dopiero w wejściu do kuchni i tam cicho westchnęła. Wzrok utkwiła w kuchennym stole.

Stół stał na środku kuchni a przy nim pewnie cztery krzesła. Chociaz dwa leżały przewalone na podłodze a trzecie ktoś chyba sobie podstawił pod szafkę aby móc tam swobodniej buszować. Ale te jedno miejsce, przy stole wydawało się nienaruszone. Amelia jak na szczudłach podeszła do przeciwnej strony stołu i zapatrzyła się w to miejsce. Wciąż widać było resztki śniadaniowej zastawy. Talerz z resztkami jedzenia, kubek, sztućce, typowy zestaw do śniadania na jedną osobę. Po drugiej stronie krzesła, na szafce stała gofrownica. Wciąż widać było na niej kawałki sczerniałej przypalonej substancji i kilka wtopionych blond włosów. Gofrownica wydawała się hipnotyzować dziewczynę bo stała jak wmurowana nie wykonując żadnego ruchu i wyglądała jakby straciła kontakt z otoczeniem.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 24-01-2019, 02:04   #39
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=V5Ok7_KFuZw[/MEDIA]
Istnieją drzwi, których nie należy otwierać. Do innych niebezpiecznie jest się nawet zbliżyć, by ktoś na głos naszych kroków nie otworzył ich od wewnątrz. Nigdy bowiem nie wiadomo, co lub kogo zastaniemy po drugiej stronie. Kogo widziała Amelia patrząc na narzędzie które przyczyniło się do spalenia połowy jej twarzy? Czy była to ta sama osoba jaką widywała w lustrze? Jedno było pewne: blondynka znów przeżywała chwilę, gdy przyłożyła twarz do rozgrzanej blachy.
- Od czego zaczynamy? - trzy kroki i Mazzi stanęła tuż przed przyjaciółką, zasłaniając widok na gofrownicę, zamiast tego posyłają jej szeroki uśmiech. - Ciuchy, komiksy? - tryskała entuzjazmem, kładąc dłonie na drobnych, trzęsących się ramionach i zacisnęła palce. Kiwnęła brodą na pustą skrzyneczkę - Tym się nie przejmuj, nie potrzebujesz ich, mamy tyle że starczy nam obu, w przyszłym tygodniu dostanę nowy żołd, damy radę… a teraz od czego zaczynamy? Ciuchy czy komiksy?

- Noo… no tak… mam je w pokoju. -
blondynka zamrugała oczami i chwilę wydawała się wracać do tego co tu i teraz. Ale zablokowanie widoku na stół, szafkę i gofrownicę chyba jednak jej w tym pomogło. Machnęła ręką w stronę bocznych drzwi i się tam skierowała. Właściwie nie było wiadomo czy mówi o komiksach czy ciuchach. Weszła jednak do pokoju który pewnie był jej sypialnią. Obecnie podobnie rozbebeszoną jak reszta jej mieszkania. Gospodyni rozejrzała się po pomieszczeniu zastanawiając się chyba od czego zacząć. Przy ścianach stały regały i niektóre widać były wypełnione dotąd gazetami, książkami i kolorowymi pisemkami jakich nawet dzisiaj sporo zostało bo były przez dawną cywilizację produkowane masowo. Nawet teraz ładny, błyszczący, kolorowy papier wyglądał po prostu ładnie i kusząco, kolejny detal tego co ludzkość utraciła i nie umiała już wytwarzać. Mogła próbować co najwyżej zachować.

Teraz te gazety i książki leżały rozrzucone po półkach i podłodze jakby ktoś je zwalił albo szukał tam czegoś bardziej wartościowego. Były też ciuchy. Dotąd pewnie leżały albo wisiały w szafach i szafkach. Teraz częściowo nadal tak było ale wiele było porozrzucanych po łóżku, podłodze i meblach gdy przetrzepano je podobnie jak resztę mieszkania. Blondynka stała tak na środku swojej sypialni i chyba niezbyt miała pomysł gdzie na początek wsadzić ręce i co próbować ocalić w pierwszej kolejności.

Najgorszym wrogiem człowieka wcale nie były maszyny, tylko drugi człowiek. Sąsiedzi, przygodne hieny i inni padlinożercy nie mogli odpuścić okazji do wyrwania paru ochłapów dla siebie. Larwy żerujące na cudzym nieszczęściu. Mazzi wypuściła powoli powietrze, wciąż trzymając na twarzy pewną siebie i pocieszającą minę.
- Zacznijmy od tego - kucnęła przy stercie kolorowych magazynów, biorąc do rąk pierwsze trzy - Przejrzyj co chcesz zatrzymać, nie spiesz się. Masz jakieś pamiątki? Rzeczy które chcesz zachować? Zwykłymi gamblami się nie martw, kupimy ci nowe. Cokolwiek będzie trzeba. Ulubiony kubek? Zdjęcia? Świerszczyki? Kosa?

- Noo…
- blondynka obserwowała jak Lamia klęka i zbiera kolorowe magazyny. Zawahała się ale w końcu usiadła skromnie na rogu łóżka i gapiła się w dół na tą rozsypaną stertę.
- Te zbierałam bo chciałam się nauczyć gotować. Ale teraz trudno o takie przyprawy, składniki i resztę. - dojrzała co akurat wpadło w ręce jej kumpeli. Wyglądało na jakieś poradniki pani domu gdzie dominowały różne przepisy. Podniesiona gazetka odsłoniła kolejną.

- O, a tu o cosplay. - w głosie i spojrzeniu zagościło trochę ożywienia gdy sięgnęła po ten magazyn. Otworzyła, przekartkowała przez kolorowe, trochę podarte, pogięte i poplamione ale nadal czytelne strony tryskające dawnym światem. - Lubię X-Men. Zwłaszcza Rouge mi się podobała. Chciałam mieć taki kostium. - blondyna uśmiechnęła się zatrzymując się na jakiejś stronie. Pogłaskała ją i przesunęła w stronę Lamii aby ta też mogła zobaczyć. Tam zaś gwiazdą była właśnie jakaś modelka w kostiumie wspomnianej X-Men i rzeczywiście prezentowała się bardzo ciekawie i kusząco.
W głowie starszej sierżant pojawił się pomysł, szybko go więc spisała i przyczepiła “na potem”. Już wiedziała jaki prezent dostanie blondynka, gdy już pozałatwiają co mają załatwić.
- Też ją lubię - uśmiechnęła się ciepło, biorąc gazetę i zerkając na pierwszą stronę. Rzeczywiście kostium niczego sobie. Ciekawe czy dorwie w Sioux Falls kogoś, kto to uszyje… a raczej za ile.
- Chociaż trochę szkoda. Nie móc nikogo dotknąć bez szkody dla niego… przykre - wzdrygnęła się, odkładając gazetę i biorąc następną - Zróbmy tak. Obrobimy się tutaj to wtedy może, przypadkiem i czystym zrządzeniem losu pomyślimy o podobnym wdzianku dla ciebie, pasuje? - popatrzyła na blondynkę i wyciągnęła rękę do przybicia umowy.

- Noo… zawsze mi jej było szkoda. Musi być strasznie samotna. - blondynka zamyśliła się i jeszcze raz pogłaskała dziewczynę w gazecie. Zerknęła na kucającą obok ciemnowłosą kumpelę i zaśmiała się cicho. - Oj, daj spokój, nie trzeba. - machnęła ręką ale sam pomysł sprawił jej widocznie przyjemność. To ją jakoś zmobilizowało, że wstała z łóżka i podeszła do regału.
- Ale porozwalali… - westchnęła ciężko ale teraz już brzmiało jakby po prostu szacowała ile czasu i wysiłku może zejść na posprzątaniu tego wszystkiego albo chociaż wybraniu tego co warto zabrać. - Tu gdzieś powinny być komiksy z X-Men i w ogóle… - powiedziała gdy jakoś zaczęła rozkładać i segregować te wszystkie gazety, komiksy i magazyny. - A ty kogo lubisz z X-Men? - zapytała całkiem naturalnie, jakby dwie kumpele gadały o komiksach i podobnych sprawach.

- Logana - brunetka odparowała bez wahania, wstając powoli z klęczek. Rozejrzała się po polu bitwy, tłumiąc chęć aby zacząć siarczyście zakląć. Jakby “wypadek” i wizyta w szpitalu nie były wystarczającą traumą, trzeba było jeszcze dziewczynie rozpieprzyć dorobek życia.
- Poradzisz sobie przez chwilę sama? - popatrzyła na drugą kobietę kontrolnie - Pójdę do Ramseya po więcej toreb, zaraz wrócę.

- Tak, też jest świetny. I w komiksach i na filmach. Widziałam zdjęcia. - dziewczyna o blond włosach i opatrunkiem na połowie twarzy uśmiechnęła się łagodnie i pokiwała głową na znak, że sobie poradzi sama. Gdy Lamia ją zostawiła, wyszła na korytarz a potem na schody akurat trafił się jej powracający na górę detektyw. Spotkali się gdzieś piętro niżej.

- Stało się coś? - zapytał obrzucając ciemnowłosą badawczym spojrzeniem a potem na schody po których właśnie zeszła. W dłoniach trzymał jakieś worki na śmieci wygodne do ładowania niezbyt delikatnych rzeczy i trochę skrzynek i kartonów jakie gdzieś znalazł.

- To na zwłoki? - wskazała brodą ciemną folię - Zestaw dobrego policjanta? A może macie to na wyposażeniu razem z łopatą i łomem do łamania kolan oraz wydobywania zeznań? Bo kajdanki są nudnie oczywiste - Wzruszyła ramionami, a następnie wyciągnęła ręce aby pomóc przy niesieniu. Zmieniła też ton z cynicznego na ciekawski - Jaka jest szansa wytropić tych którzy narobili tu syfu? U Amy w mieszkaniu.

- Coś w ten deseń. I piła do ćwiartowania ciała.
- ponura twarz Ramsey’a nadal była ponura i podejrzliwa przez co ten chyba żarcik zabrzmiał jakby on tak na serio… Ale na chwilę to zeszło na dalszy plan gdy oddał Lamii część kartonów i razem zaczęli wracać do mieszkania Amelii.

- Sama widzisz w jakim jest stanie. A bez zgłoszenia nie ma powodów do wszczęcia postępowania. Jestem prawie pewien, że to te gagatki z naprzeciwka albo ktoś z sąsiadów. Musiał to ktoś zrobić między tym jak zabrano ją do szpitala rano a zanim wstawiłem po południu nowy zamek. Byłem tutaj przed wizytą w szpitalu ale nie miałem wtedy zapasowego zamka. Czyli jakieś 10 godzin mieszkanie stało puste i otwarte. - gliniarz z rozpędu wszedł razem z Lamią pół piętra ale zatrzymał się na półpiętrze. Oparł swoje kartony i resztę o poręcz i popatrzył na już widoczne drzwi z numerem 5 gdzie zostawili okaleczoną blondynkę w oszabrowanym mieszkaniu.

- Dobra, słuchaj. - zwrócił się do Mazzi i słowem i wzrokiem. - Skoro ona już tu jest przydało by się zrobić wizję lokalną. Czyli odtworzyć przebieg wydarzeń. Tylko no widzisz w jakim ona jest stanie. Nie chcę jej naciskać ale może ty jakoś ją zagadasz by o tym opowiedziała? Jakoś mi się nie klei, że sama sobie to zrobiła. Za to jak ulał pasuje mi do jakiegoś sprawcy. Stawiałbym na jej chłopaka. O ile się dowiedziałem, bywał tu na tyle często, że bez problemu mógł wiedzieć o schodach za oknem i dać nimi dyla zanim ktoś dostał się do mieszkania. Tylko w tym burdelu jaki jej zostawili trudno liczyć na jakieś ślady dlatego zeznania jej i innych są kluczowe. Mam ochotę pogadać z tymi spod 6-ki. Ale myślę, że lepiej, żeby jej przy tym nie było. - gdy detektyw mówił o sąsiadach Amelii sapnął jak byk gdy chyba nie kojarzył ich z niczym pozytywnym. A z tego co mówił o nich dotąd oni pewnie tak samo kojarzyli jego i resztę mundurowych więc rozmowa nie zapowiadała się na spokojną i przyjemną.

- Wizja lokalna? Dzisiaj? - saper westchnęła. Powinna się spodziewać podobnego rozwiązania, niestety nie urządzało ono ani Amy, ani jej. - To nie jest dobry pomysł, na to za wcześnie, a na pewno nie na sucho - spojrzała na detektywa poważnym wzrokiem - Chcesz wizji lokalnej, najpierw odezwij się do Betty po środki uspokajające. Skuta prochami sobie poradzi. Teraz, tutaj… nie, bo się wypłaszczy całkowicie - odwróciła głowę w bok, tłukąc się z myślami aż w końcu zaklęła siarczyście pod nosem i wywaliła wprost - A dziś nie mogę z nią zostać żeby składać do kupy, mam coś do załatwienia. Ważnego, inaczej… - sapnęła, wracając uwagą do gliniarza - Po czymś takim ktoś będzie musiał z nią posiedzieć. Tobie nie ufa, Betty w pracy. Powinnam ja, wiem o tym - skrzywiła się - Tylko kurwa dziś nie mogę.

- Skuta prochami? To nie jest najlepsza metoda na składanie zeznań. Trudno, spróbujemy po mojemu. Im więcej czasu będzie się to odwlekać tym gorzej. A mnie na oskarżeniach o znieczulicę nie zależy.
- detektyw wzruszył ramionami i ruszył przez ostatnie schodki jakie dzieliły ich do mieszkania Amelii. Gdy tam wrócili blondynka nadal była w swojej sypialni. Zdążyła już chociaż zacząć segregować i układać porozrzucane rzeczy. Podniosła na nich głowę widząc i słysząc, że wrócili. - Gdzie ci to postawić? Jak będzie potrzeba więcej to powiedz to się coś jeszcze znajdzie. - gliniarz postawił to co przyniósł na podłogę.

Potem jakoś to poszło. Amelia jakoś z wolna dała się wciągnąć w te segregowanie i pakowanie tego co uznała za potrzebne czy warte zabrania. Pootwierała nawet okna, żeby zrobić przeciąg i pozbyć się zaduchu stojącego powietrza jaki w sam środek dnia był wybitnie odczuwalny. Chłodny powiew przeciągu naprawdę tutaj pomagał. Miała wentylatory. Ale właśnie raz, że miała bo został jakiś mały który rabusie chyba przegapili a dwa oczywiście skradziono uniwersalne dobro nr. 1 w Sioux Falls czyli akumulatory na których chodziła większość elektryki w tym mieście. Zostawał więc tylko przeciąg.

Zarówno Lamia jak i Ramsey pomagali wziąć się dziewczynie w garść. Policjant nie ukrywał, że nie ma możliwości spędzić całego dnia na sprzątaniu obszabrowanej chaty. Ale to jakoś dopingowało gospodynię do zabierania tego co potrzebne zamiast odruchowego sprzątania i układania wszystkiego jak leci bo wówczas chyba powinni tu spędzić kilka dni. Zaś bliskość kumpeli pomagała jej się zrelaksować i czasem niewinna uwaga, żart czy wspomnienie gdy coś pakowała, pokazywała czy przymierzała pomagały jej zachować jakiś względnie normalny humor. Wreszcie czas policjanta dobiegał końca tak samo jak miejsce w torbach, kartonach i skrzynkach. Nie wiadomo kiedy okazało się, że blondynka ma na tyle wiele rzeczy do zabrania, że mieli całą trójką co nieść. Wydawało się nawet, że teraz blondynce trochę trudno odejść z tego miejsca.

- Jeszcze jedna sprawa. - odezwał się detektyw gdy już prawie byli gotowi do wyjścia. Podszedł o krok w kierunku sypialni i pokazał na nią palcem. - Czy w noc poprzedzające te zdarzenie spałaś w mieszkaniu sama? - zapytał znów nie jak pomocny kolega czy życzliwy policjant tylko jak na detektywa prowadzącego śledztwo przystało. Blondynka chwilę się zawahała, popatrzyła na Lamię ale wróciła spojrzeniem do swojej sypialni i pokazującego ją detektywa.

- Tak. Byłam sama. Nikogo więcej tu nie było. - odpowiedziała w końcu cicho ale dość stanowczo. Nawet z wyczuwalną nutką buntu czy złości.

- Dobrze. - gliniarz zrobił ze dwa kroki po living roomie i teraz pokazał kuchnie. - A na śniadaniu? Był ktoś z tobą? - zapytał całkiem spokojnie przyjmując poprzednią odpowiedź.

- Nie. Byłam sama. - dziewczyna odpowiedziała szybciej i bardziej zdecydowanie. Nutka złości lub gniewu stała się bardziej słyszalna.

- Dobrze. A ta gofrownica? Jak to się stało, że twoja twarz się tam znalazła? - teraz detektyw wskazał prosto na rzeczony przedmiot kuchenny. Kuchnia była chyba jedynym pomieszczeniem do jakiego blondyka chyba w ogóle nie weszła od pierwszego razu gdy tylko przy Lamii stanęła w jej progu. Tym razem znowu popatrzyła przez przestrzeń kuchni i połowy living roomu na ten sprzęt gospodarstwa domowego. Zacisnęła mocniej wargi, tak, że zmieniły się w wąską kreskę. Po chwili napiętego milczenia spojrzała na gliniarza.

- Przyłożyłam ją tam. - odpowiedziała z przyśpieszonym oddechem. Patrzyła na gliniarza jakby czekała czy zacznie krzyczeć, zarzuci jej kłamstwo czy okaże złość i agresję w inny sposób. Ale detektyw nadal wyglądał na skoncentrowanego i spokojnego.

- Upadłaś, potknęłaś się czy coś w tym stylu? To był wypadek? - Ramsey nieco pochylił głowę jakby starał się zrozumieć jaki według gospodyni, był przebieg wydarzeń z sobotniego poranka.

- Nie! Przyłożyłam ją tam! - Amelia zacisnęła pięści i podniosła głos prawie do krzyku patrząc ze złością na gliniarza. Ten przyjął jej odpowiedź kiwnięciem swojej łysej głowy.

Sierżant skrzywiła się jakby ktoś jej kazał zeżreć kubek kwasu z akumulatora. Tyle jeśli chodzi o takt, prośby i rozsądek. Prychnęła zirytowana, przechodząc przez kuchnię. Stanęła między pozostałą dwójką blondynkę biorąc za plecy, a do gliniarza stając frontem.
- Wystarczy, masz swoje zeznania z wczoraj. - powiedziała chłodno, patrząc mu w oczy - Przyjechaliśmy po rzeczy, nie na wizję lokalną. Prosiłam cię kurwa, nie dziś. Chcesz kogoś przesłuchać bierz sąsiadów, ale ją zostaw.

Gliniarz przez chwilę mierzył się wzrokiem z czarnowłosą sierżant. Potem zrobił krok w jej stronę nie spuszczając wzroku z jej twarzy i przysunął swoją. Teraz byli na tyle blisko siebie, że mogli rozmawiać ledwo głośniej niż szeptem i byli dla siebie słyszalni.
- Chcesz, żebym mógł dorwać tego gnoja przez jakiego to się stało? - zapytał lekko unosząc brwi do góry. - Więc mi i jej pomóż. Ktoś musi jej zadać te pytania. Wierz mi, mi naprawdę nie zależy co ty czy kto inny sobie o mnie pomyśli. Zależy mi by takie cwane skurwysynki które robią takie chore rzeczy nie pętały się po tych ulicach. I mieszkaniach. Bo jak taki skurwysynek raz się wyślizga to myśli, że jest bezkarny. I znów komuś zafunduje coś takiego. Dlatego na razie zrobimy po twojemu. Na razie. A ty jak chcesz nam w tym pomóc to dowiedz się od niej. Dlaczego to zrobiła. Jaki miała w tym motyw. Zawsze jest jakiś motyw. Nawet jeśli jak mówi sama to zrobiła to zrobiła to dla kogoś czy przez kogoś. I jego właśnie chcę dorwać. - gliniarz mówił dość cicho chociaż raczej cedził słowa niesiony złością niż mówił. Lamia nie była wcale taka pewna czy to złość ukierunkowana na nią, Amelię, sprawcę jakiego podejrzewał czy jeszcze coś innego. No i nie była pewna czy Amy lub co z tego wszystkiego usłyszała. Wyglądało na to, że Ramsey skończył bo zamilkł i jeszcze chwilę przyglądał się twarzy starszej sierżant.

Ona też mu się przyglądała, nie spuszczając wzroku. Słuchała z kamienną twarzą, chociaż w pierwszej chwili gdy podszedł miała ochotę wysunąć mu z dyńki. Był gliną, miał gliniarskie zagrywki, chociażby próba przyprawienia rozmówcy o niepewność poprzez naruszenie strefy komfortu. Policyjna psychologia… i nie tylko policyjna.
- Pomagam jej - powiedziała równie cicho co on, a potem powtórzyła - Pomagam i chronię, przed wszystkimi niebezpieczeństwami. Takimi jak ty również - pochyliła się odrobinę do przodu. Też umiała grać w tę grę - Tu nie chodzi o ciebie, o mnie, co o sobie myślimy albo pomyślimy, mam to w dupie. Chodzi o nią i tylko o nią. To co z niej zostanie po twoich… wizjach lokalnych i przesłuchaniach. Bo liczy się cel, sam w sobie. Bez patrzenia na koszta. Jesteś jak ci ze sztabu, dla których jesteśmy tylko statystykami i numerami. Nieważne jakie gówno ściągną na karki czyny takich jak oni, komuś takiemu jak my. Nieważne ilu zginie, ilu zostanie kalekami. Liczy się cel. Amy to nie numer, ani statystyka. Nie dam ci po jej trupie rozwiązać tej sprawy, nieważne jak ważna by nie była. Dorwiemy tego gnoja, ale nie za wszelką cenę.

- Świetnie żeśmy to sobie wyjaśnili.
- odpowiedział równie sympatycznym jak przed chwilą głosem po momencie trawienia słów rozmówczyni. Potem wyprostował się i jakby nigdy nic, poszedł po te skrzynie i kartony jakie niedawno odstawił. Wziął je i ruszył ku wyjściu. Amy chwilę stała i wpatrywała się to w niego to w Lamię. Gdy kroki detektywa zamilkły na schodach to odetchnęła z ulgą i podeszła do swojej kumpeli obejmując ją.

- Oh, Lamia! - westchnęła patrząc na nią z całą masą emocji na ocalałej połowie twarzy. - Dziękuje, że tak się za mną wstawiłaś. - powiedziała przesuwając swoje dłonie niżej aż złapała Mazzi za ręce. Przez chwilę szukała chyba innych słów jakie można by powiedzieć ale w końcu po prostu jeszcze raz uścisnęła i przytuliła się do tej drugiej.

- Jesteśmy jednym oddziałem - Mazzi odwzajemniła uścisk, przyciągając blondynkę do siebie. Stały tak chwilę, aż w końcu pocałowała czubek jasnej głowy - Ubezpieczam cię, zawsze będę. Cokolwiek się nie stanie, ani cokolwiek nie zrobisz. Chyba że sama każesz mi spierdalać - uśmiechnęła się pod nosem - Ale na razie weźmy co trzeba i chodźmy stąd. Wracamy do… domu - poluźniła chwyt żeby sięgnąć po najbliższe worki - Nie musisz mu odpowiadać na nic jeśli nie będziesz chciała. Nie ma prawa cię zmuszać, a jeśli spróbuje od razu masz mi powiedzieć, jasne? Wtedy z nim inaczej porozmawiam. Tak samo nie musisz z nim gadać sam na sam… poradzisz sobie z rozpakowaniem? Odstawię cię i skoczę do Wojskowego. - wyprostowała plecy, zarzucając na nie wór z ciuchami. Drugi wzięła pod pachę i posłała Amelii pokrzepiający uśmiech - Ale na razie robimy wypad. Chodź, nic tu po nas.

Dziewczyna pokiwała głową i odetchnęła jakoś lżej. Nawet się trochę uśmiechnęła i też złapała za swoją porcję pakunków. Ale znowu musiała zatrzymać się przy drzwiach, tym razem by je zamknąć. Chwilę to trwało ale w końcu schowała klucz i znowu wzięła swoje bambetle.
- Chcesz jechać do wojskowego? Do tego szpitala? - zapytała chcąc się upewnić, że właściwie zrozumiała słowa drugiej ex-pacjentki. - To tak trochę nie po drodze. - zmarszczyła brwi gdy się nad tym zastanawiała. - Może Ramsey nas podwiezie? Można go zapytać. Inaczej byś musiała autobusami no ale to kilka przesiadek by było. - zerknęła na tą drugą sprawdzając jak zareaguje na jej propozycję.

- I mam cię z nim zostawić sam na sam? - uniosła krytycznie brew niezbyt przekonana do tego pomysłu, albo do Ramsaya samego w sobie. Ruszyła powoli za Amelią, odruchowo sprawdzając schody w górę i w dół. Potrząsnęła głową.

- Zresztą nie wydaje się aby pan detektyw chciał mi w czymkolwiek pomagać - zamrugała, wachlując rzęsami - Nie lubi weteranów, sprawiamy kłopot. Ja też sprawiam kłopot, więc już dwa w jednym. No i nie jestem jego sprawą - westchnęła przesadnie boleśnie.

- Oj, przestań, myślę, że nie jest taki straszny. Tylko trochę nadgorliwy. Jak chcesz to ja się go zapytam. - parodia w wykonaniu Lamii rozbawiła blondynkę bo się szczerze roześmiała. Wyszły już z kamienicy i szły w kierunku zaparkowanego samochodu. Widocznie wcześniej detektyw musiał go przeparkować tak aby było jak najbliżej wyjścia więc teraz czekał na nie z otwartą tylną klapą bagażnika. Wyciągnął ręce po pakunki blondyny aby pomóc jej je załadować do auta.

- A mógłby pan podwieźć nas do Szpitala Wojskowego? - zapytała całkiem niewinnie, naturalnie i sympatycznie, że pewnie niewielu byłoby w stanie jej odmówić. Ramsey na chwilę się odwrócił by spojrzeć na nią dość zdziwionym wzrokiem ale wrócił do układania pakunków z tyłu auta. Odpowiedział gdy się wyprostował i wyciągnął ręce po to co niosła Lamia.

- To nie chcecie wracać do tej pielęgniarki? - zapytał chcąc się widocznie upewnić czy coś się blondynie nie pomyliło.

- No chcemy. Ale jakby się dało to by nam pan bardzo pomógł jak najpierw byśmy zajechali do Wojskowego. - Amy popatrzyła prosząco na gliniarza opierając się dłońmi o krawędź dachu jego samochodu. Facet zastanawiał się jeszcze moment nim odpowiedział.

- Niech będzie. To pakujcie się. - powiedział czekając aż obydwie zapakują się do wozu.

Nastąpił mały cud, albo Mazzi tak się wydawało. Coś czuła że podobne pytania w jej wykonaniu skończyłyby się awanturą, albo wreszcie dostałaby pałą po plecach… a tu proszę. Gliniarz zgodził się praktycznie bez szemrania, może w tym co mówiła Amy było jednak ziarno prawdy? Odwróciła się tak aby widzieć dziewczynę i mieć faceta za plecami, dopiero wtedy puściła jej oko i zrobiła dyskretnie znak uniesionego kciuka.
- Można tu palić? - spytała kiedy znalazły się w furze i zatrzasnęły drzwi. Spoglądała przy tym na przednie lusterko, a raczej widoczną przez nie twarz Ramsaya.

- Z przodu. Przesiądź się. - gdy detektyw wsiadał mruknął równie ciepło i przyjacielsko jak to chyba miał w standardzie. Wcześniej blondynka uśmiechnęła się promiennie na uniesiony kciuk kumpeli i teraz też jej dała znać, że jak chce to może spokojnie się przesiąść do przodu. Policjant zaś odsunął z deski rozdzielczej popielniczkę aby było miejsce na kiepowanie.

Przemeblowanie zajęło moment, więc gdy brunetka znalazła się w fotelu pasażera glina już tkwił w swoim. Pewnie najlepiej byłoby się nie odzywać i nie szarpać wzajemnie nerwów, tylko głupio tak. Wiózł je, chociaż nie musiał, oczywiście dlatego że Amy poprosiła, nie Lamia. Wypadało jednak zachować pozory człowieczeństwa.
- Amy nie pali, a ty? - razem z neutralnym pytaniem wyciągnęła ku niemu otwartą paczkę fajek.

Gliniarz łypnął na podstawioną paczkę jakby się wahał. W końcu wrócił do widoku przed maską wozu lekko kręcąc głową.
- Rzucam. - odpowiedział krótko. Radiowóz prowadził tak samo pewnie jak wcześniej wiózł je do domu Amelii. - To ty masz sprawę w Wojskowym? - zapytał siedzącej obok pasażerki.

- Ja - potwierdziła wydmuchując dym przez uchylone okno. Nie rzucała docinek, ani komenatrzy mimo że cisnęły się jej na język jak oszalałe. Paliła więc, tak było higieniczniej. Pewnych nawyków jednak ciężko się pozbyć - To co, skoro już wiesz wywalisz nas albo zawrócisz? - odbiła pytanie.

- Zastanawiam się czy ja tak samo mam niewłaściwe względem ciebie oczekiwania i zwichrowany osąd jak ty wobec mnie.
- mundurowy odpowiedział po kolejnym zakręcie i tuż przed następnym. Mówił tak jakby zastanawiał się nad jakimś abstrakcyjnym zagadnieniem. Wziął kolejny zakręt i chociaż nie można było powiedzieć, że jechał jak wariat to śmiało sobie poczynał i prowadził bez skrępowania.

- Próbujesz mnie obrazić, skomplementować, wybielić siebie czy zaczynasz budować alibi? - rzuciła razem ze spojrzeniem z ukosa. Czuł się pewnie za kółkiem, co wróżyło że dojadą do celu w jednym kawałku. O ile ich zaraz nie porąbie tasakiem - Rób co ja - wzruszyła ramionami, wracając do obserwacji drogi przed przednią szybą. Pociągnęła papierosa ze dwa razy i dodała nagle - Nie miej żadnych oczekiwań.

- Świetnie żeśmy to sobie wyjaśnili.
- detektyw za kierownicą nadal był jak wiecznie naburmuszona gadzina więc jakieś zmiany nastroju czy mimiki były trudne do uchwycenia. Jechali jeszcze chwilę gdy z tylnego siedzenia Amy cicho oznajmiła,że to już blisko. Niedługo suv gliniarza zwolnił przed okazałym wierzowcem. Co prawda na chyba tuzin pięter, może nawet nieco mniej ale na pewno był potężniejszy i okazalsz od tego w jakim pracowała Betty i wypisano je obydwie. Zabezpieczenia też bardziej przypominały koszary niż szpital Ogrodzenie, bynajmniej nie symboliczne, drut kolczasty na górze i na dole, wzmocnienia przeciw pojazdom, posterunki przy szlabanach i wieżyczki ze strażnikami w narożnikach. Za ogrodzeniem widać było liczne samochody. Ale policyjny suv zatrzymał się na równie pełnym parkingu przed ogrodzeniem.

- Jak nie masz tam kogoś albo nie potrafisz tego udokumentować albo nie masz przepustki no to zostaje ci spróbować wygadać co masz zamiar. Może i cię wpuszczą na ładne oczy. - powiedział zatrzymując samochód aby pasażerka obok mogła wysiąść. Sądząc z tego jak to powiedział chyba nie uważał, że wejście “na pałę” jest takie łatwe ale też nie stawiał na starszej sierżant kreski.

- A ciebie tam wpuszczą? - tym razem spytała zamyślonym głosem, zżymając się w duchu do czego to doszło. Niby dałoby się próbować na około, ale jeśli obok siedział ktoś przydatny… kto przyspieszy całość. Jak mu się zechce, albo nie zechce. Niczego po sobie wszak nie oczekiwali - Jakbyś kogoś szukał?

- Wejdę jak mnie wpuszczą albo będę miał przepustkę.
- gliniarz popatrzył obojętnym wzrokiem na posterunek ze szlabanem i strażnikiem. - To teren wojskowy. Żelazne łby mają takie prawa jak ja na ulicy. Mogę najwyżej spróbować odnieść się jak do bratniej służby. - detektyw przejechał językiem po wnętrzu swojego policzka. - To biurokracja, wojskowa biurokracja. Powinnaś wiedzieć lepiej ode mnie jak to działa. Personalia, numer nieśmiertelnika, jakiekolwiek dane albo chociaż datę przyjęcia do szpitala. Co dalej to zależy jak przedstawisz sprawę i na kogo trafisz. Masz coś? - zapytał patrząc na kobietę siedzącą obok. Wiedziała, że w sporej mierze miał rację. Armia toczyła się na paliwie, jechała na brzuchach ale zarządzała nią biurokracja. To ona zmieniała chaos w zorganizowany chaos. Niestety dane jakie dostała od kapitana były pod tym względem żałośnie słabe. Nie miała pojęcia o kogo pytać, który z Bękartów mogli tu wtedy przywieźć. Nawet datę miała dość szacunkową a sądząc po opisie zdarzeń wtedy frontowych przyjęć było pewnie mnóstwo. Więc tak oficjalnie nie wyglądało to zbyt dobrze.

Mazzi zdusiła kiepa w popielniczce, potem podniosła dłoń i przetarła nią twarz. Dane, imiona, numery, personalia… dobre kurwa żarty. Wiedziała jak sama się nazywa tylko dlatego że ktoś jej powiedział, reszta była w strzępach.
- Ostatni tydzień lipca, albo pierwszy sierpnia. - mruknęła ponuro, gapiąc się przed siebie pustym wzrokiem - Przywieźli go Thunderbolts, ekipa kapitana Steve’a “Małego” Meyersa. Kto to był nie wiadomo, Fargo było jak maszynka do mielenia. Każdy kto stamtąd wrócił nie nadawał się do robienia zdjęć pamiątkowych. Chujowo oberwał - zamknęła oczy, wypuszczając powoli powietrze - Mężczyzna, z 7th ICEC. Bękarty Diabła. Miał oznaczenia na mundurze, tyle wiem.

- Czyli tak naprawdę masz tylko nazwę jednostki.
- podsumował po chwili zastanowienia detektyw. Zastanawiał się chwilę nad tym wszystkim, rozejrzał się po parkingu, popatrzył na szlaban, na wsteczne lusterko gdzie za siatką odbijała się zabandażowaną twarz blondynki. - Poczekasz tu? Zaraz wrócimy. - powiedział to jej odbicia w lusterku i dziewczyna w lusterku pokiwała zgodnie głową. Wtedy spojrzał na siedzącą obok sierżant
- Chodźmy. - powiedział i otworzył drzwi po swojej stronie. Ruszył przez ulicę w stronę posterunku przy szlabanie. - Nie masz żadnych podstaw do roszczeń. Chyba jesteś na tyle długo żołnierzem by wiedzieć jak może podziałać babska histeria. Więc od siebie proponuję uderzyć po prośbie. Ale na razie się nie odzywaj i spróbuj zgrywać słodką dziewczynkę. - powiedział do idącej obok kobiety gdy przeszli przez ulicę i chodnikiem zbliżali się do wejścia głównego do szpitala.

- Czy ja kiedykolwiek byłam roszczeniowa? - sierżant prychnęła, przewracając oczami dla lepszego efektu - Mam wsadzić palec do buzi i się popłakać? Albo paść na chodnik plackiem i bić pięściami w asfalt. Słodka… dziewczynka - ostatnie słowa powtórzyła z wyraźną konsternacją - Na Front nie biorą słodkich dziewczynek… ale się postaram. Jeśli ty postarasz się nie wyglądać jak mój alfons - prychnęła, po paru krokach w ciszy dorzuciła z trudem, przez ściśnięte gardło. Dała jednak radę powiedzieć - Dziękuję. Że chociaż próbujesz.

- Nie robię tego dla ciebie.
- odparł krótko bo już mogli wchodzić w zasięg słuchu strażników w budce przy szlabanie. Budka była wielkości klasycznego kiosku czy podobnej szopy. Więc w taki skwar jak teraz dawała strażnikom ochronę przed palącym światłem słonecznym z czego skwapliwie korzystali. Przez widoczne okna było widać obracające się ramiona wentylatorów. Strażnik był w polowym ale tak zadbanym mundurze jakby dopiero co wyszedł z koszar. Z broni miał pas z kaburą, pałką do tego krótkofalówkę i latarkę której spokojnie pewnie mógł używać jako kolejnej pałki. Patrzył w ich kierunku bo jak na razie byli jedynymi osobami które podchodziły pod ten posterunek.

- Detektyw Ramsey. - policjant przedstawił się wyciągając legitymację i dając do wglądu strażnikowi. Ten zaczął ją oglądać a przez okno przyglądał im się kolejny żołnierz. Pewnie z nudów bo w te samo południe nic innego w zasięgu słuchu się nie działo. - Przyszliśmy odwiedzić kolegę. Detektyw Grammola. - policjant powiedział czekając aż żołnierz sprawdzi jego dokumenty. Ten na chwilę uniósł głowę aby spojrzeć na niego, na towarzyszącą mu kobietę a potem na swojego kolegę wewnątrz budki. Skinął mu i ten uniósł swoją krótkofalówkę i zaczął z kimś rozmawiać.

- Dziękuję. - żołnierz oddał Ramsey’owi dokumenty i popatrzył na Lamię wyraźnie zaciekawiony. Ale wtedy do rozmowy wtrącił się ten z budki.

- Jest taki. Ale pana detektywa nie ma na liście. - odpowiedział całej trójce przed szlabanem na chwilę przykuwając ich uwagę.

- Nie zdążyłem się wpisać. Szczerze mówiąc miałem zamiar przyjechać w weekend ale no to jego dziewczyna i przyszła po prośbie. Nowa. Więc jej pewnie też nie macie. No to już przyjechaliśmy. - gliniarz wzruszył ramionami i rozłożył ręce w geście bezradności. Żołnierze popatrzyli na niego, na Lamię, na siebie nawzajem i ten w budce znowu gdzieś zagadał. I rzeczywiście okazało się, że żadnej dziewczyny nie mają na liście. Chwilę się zastanawiali ale ostatecznie dali się przekonać. Ten w budce coś szybko wypisał i podał dwójce gości przypinane przepustki ważne przez jakieś najbliższe 2 godziny. Ramsey podziękował, machnął ręką na Lamię i przeszedł przez wejście dla pieszych.

Stanie z boku i robienie wielkich, smutnych oczu basseta szło całkiem nieźle, było też mniej wymagające niż gadanie. Brunetka próbowała nie wyglądać na zaskoczoną, kiedy padło nazwisko, grunt że się udało. Łypała z ukosa na glinę gdy z przepustkami wpiętymi w kurtki szli równym, zadbanym chodnikiem prosto do szpitala. Oczywiśnie nie było mowy aby przyznała że Ramsay zrobił na niej wrażenie, ani że jest mu wdzięczna. W życiu.
- Kim jest ten Grammola… i dla kogo to robisz? - musiała spytać, a lepsze to niż konieczność wdawania w detale. Albo podziękowania.

- Gammola? - o ile to było jeszcze możliwe to Ramsey skrzywił się jeszcze bardziej. I splunął z wyraźną pogardą. - Powiedzmy, że nie na darmo wołamy go “Lepki”. - skrzywił się i splunął jeszcze raz. - Ale nadał się na ten numer bo jest z naszego komisariatu i przywieźli go tutaj wczoraj to była szansa, że nie zdążyli zrobić aktualnej listy gości. Zresztą nie ma go chyba kto odwiedzać to raczej nikogo nie zablokujesz. - detektyw szedł i mówił szybko. Podeszli do głównego wejścia. Okazało się, że zaraz za bramką panuje rygor jak kiedyś na lotniskach: bramka z wykrywaczem metalu, posterunek ze strażnikami z bronią długą, gniazdo ciężkiej broni za workami z piaskiem i w tej chwili zwinięte kraty które pewnie można było w razie potrzeby zasunąć.

Ramsey westchnął ale poddał się rutynowej procedurze. A gdy tak wykładał i wykładał co miał przy sobie to trochę to było tego metalu. Począwszy od odznaki, przez kajdanki, broń i pasek skończywszy. Dlatego chociaż Lamię przetrzepano podobnie to ona czekała na niego chociaż przystąpili do tej procedury podobnie.

Gdy przeszli przez ten sprawdzian Ramsey ruszył korytarzem który po kolejnych drzwiach przeszedł w większy hal. Gliniarz skierował się do recepcji za jakimi siedziały dwie kobiety w błękitnych uniformach.
- Dobra, przefikałaś jedno oczko. Ci ze stróżówki i tak by w końcu pytali się tych lasek albo skierowali cię tutaj. A tutaj już będziesz gadać po swojemu, one powinny móc sprawdzić co się da. Ale to już ja ci nie jestem do tego potrzebny. Może nie uda ci się załatwić tego od razu ale znasz ten system, jeśli nadasz sprawie bieg to odpowiednie koła się poruszą i w końcu wyplują odpowiedni wynik. - powiedział gdy doszli gdzieś tak do połowy hallu i zatrzymał się. Wyglądało na to, że ma zamiar zawrócić i wracać do samochodu.

Sierżant kiwała głową krótkimi, nerwowymi ruchami. Słuchała go, nie mogąc oderwać wzroku od recepcji. To już, zaraz może otrzymać potwierdzenie i cień nadziei na rozwiązanie przynajmniej paru kwestii z przeszłości. Gdzieś na piętrach powyżej czekały odpowiedzi na pytania do tej pory zakrywane przez amnezję… tylko czy chciała znać fakty? Drugi Bękart mógł nie żyć, wypisać się, leżeć w śpiączce, zwiać już dawno…

- Zostań - wychrypiała przez ściśnięte gardło nie patrząc na gliniarza i dodała - Proszę…
Przełknęła ślinę, czując jak zimny pot spływa jej wzdłuż kręgosłupa, a usta pierzchną. Oddychała płytko, niczym wyrzucona na brzeg ryba.
To już, zaraz… jeśli tu był, jeśli coś pamiętał.
Jeśli ją do niego dopuszczą.

- Lepiej… żebyś został - wymamrotała biorąc się w garść odrobinę - Mogę… być niebezpieczna… k-kiedy się boję. Denerwuję. Albo coś mi się przypomni - odwróciła kark patrząc na detektywa pierwszy raz bez ironii, ani niechęci bądź obojętności. Przypominała dziewczynkę, nie słodką jak chciał przed stróżówką, tylko zagubioną i przerażoną.

- Nie gadaj głupot. - wydawało się, że ją ofuknął po chwili badawczego przepatrywania się. Ale jednak położył jej dłoń na przeciwnym ramieniu więc trochę ją objął a trochę zgarną ze sobą w kierunku recepcji.

- Dzień dobry. Detekyw Ramsey. - przywitał się z dwiema pielęgniarkami z recepcji a one przywitały się z nimi z zawodową uprzejmością czekajac aż przedstawią swoją sprawę.

- To jest starsza sierżant Lamia Mazzi z 7-ej jednostki. - przedstawił trzymaną w opiekuńczym geście kobietę a obie pielęgniarki spojrzały na nią czekając na to co będzie dalej. - Dowiedzieliśmy się, że przywieziono tutaj jej kolegę z jednostki. Mniej więcej na przełomie lipca i sierpnia. Niestety nie wiemy który to, nie znamy jego personaliów. Chcielibyśmy dowiedzieć co się z nim stało. Niestety ta wiadomość jak widzicie trochę wstrząsnęła panią sierżant. Sama dopiero co wyszła ze szpitala, tylko miejskiego. Czy mogłybyście jakoś nam pomóc? - policjant przedstawił sprawę spokojnym ale stanowczym głosem mówiąc trochę wolniej niż zwykle. Pielęgniarki popatrzyły współczująco na milczącą kobietę w cywilnym ubraniu i pokiwały ze zrozumieniem głową.

- A jaka dokładnie to jednostka? - cicho i delikatnie zapytała jedna z nich patrząc na nich oboje bo co jak co ale nazwy jednostki Ramsey albo nie zapamiętał albo po prostu nie podał zbyt dokładnie.

- 7th Independent... Combat Engineer Company z... 7th Combat Engineer Batalion… B… Bękarty Diabła - Mazzi wychrypiała trzęsąc się na całym ciele. Zacinała się i jąkała, mrugając coraz szybciej - Prz-przywieźli go Thunder… bolts, kapitan Steve Mey-Meyers. M… mówił, że… że przywiózł go t-tu. D… do was. Proszę… czy… czy on żyje? Jest… tu? K… który?

- Proszę się uspokoić. -
poradziła pielęgniarka z delikatnym uśmiechem. - A zna pani datę przyjęcia? To by nam bardzo pomogło. - zapytała łagodnym głosem a w międzyczasie gliniarz poklepał pocieszająco po trzymanym ramieniu starszej sierżant.

- Niestety nic więcej nie wiemy. Mamy tylko nazwę jednostkę i przybliżony okres w jakim powinien tu trafić. - Ramsey przejął pałeczkę rozmowy gdy zwrócił się do pracownic szpitala wojskowego.

- No to nie będzie takie proste. - odpowiedziała ta która zaczęła rozmowę. - Tutaj mamy rejestry tylko z aktualnego miesiąca. Poprzednie są w archiwum. Zgłosimy sprawę do archiwum. Oni na pewno znajdą wszystkich z tej jednostki jacy do nas trafili. Chociaż to, że to przełom miesiąca to nieco to utrudnia. I wtedy mieliśmy wiele przyjęć. Ale może zostawicie państwo jakiś adres? Wtedy moglibyśmy wysłać to co się uda znaleźć w archiwum do państwa. Myślę, że w takiej sprawie w ciągu kilku dni powinna nadejść odpowiedź. - pielęgniarka mówiła jak na zawodowca przystało czyli uprzejmie, współczująco ale ten schemat działania musiała już przerabiać wiele razy. Gliniarz poczekał i popatrzył na Mazzi aby sprawdzić co odpowie na tą propozycję.

Ona za to nie była w stanie się ruszyć, prócz kurczowego zaciskania pięści i szczęk. Za plecami czuła wyraźnie czarną ścianę, panika drapała ją w kark. Nogi rwały się do ucieczki, gdyby dało się je podnieść z podłogi.
- Tylko… z t-tego miesiąca - powtórzyła martwo, patrząc na kobiety - M...mogą panie chociaż… czy będzie… tut… tutaj? W tym m… miesiącu? Zost… zostaliśmy już tylko… tylko my. M-myślałam, że reszta… że… oni tam… wszyscy - pokręciła głową, gubiąc gorzkie łzy na idealnie wypolerowanym blacie recepcji - Już… nie mogę, nie daję… r-rady. Ciągle słyszę… i-ich krzyki i og… ień. Jak płoną… żywcem, p-po kolei. J… jeśli tu jest… ch-chciałabym go… choc… chociaż zobaczyć. Wiedzieć… że, to nie sen i… ktoś jeszcze… że żyje i… nie zostałam… s-sama. T… to moja rodzina. Ni… nie mam n-nikogo p-poza nim. J...już nie - spojrzała na lewą kobietę błagalnym wzrokiem.

- Oczywiście, zrobimy co się da. - odpowiedziała pielęgniarka i razem z tą drugą zaczęły przeglądać jakiś rejestr. Całkiem sprawnie im to szło. Ramsey stał obok Lamii i podobnie jak ona czekał na wynik tych poszukiwań. Wreszcie po iluś tam przewróconych kartach obie popatrzyły na siebie i jedna z nich lekko pokręciła głową do tej drugiej. Ta odwróciła się do gości z przepraszającym wyrazem twarzy. - Przykro mi. Ale w tym miesiącu nikogo nie przyjęto z twojej jednostki. Podasz nam ten adres kontaktowy? - pielęgniarka ponowiła prośbę o kontakt.

 
Driada jest offline  
Stary 24-01-2019, 02:15   #40
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Ulga i zawód, ciężko szło stwierdzić co bardziej. Chyba rozpacz pozwalająca tylko stać i dukać ze wzrokiem wbitym w polerowany blat. Wydukała adres Betty, bo i tak pewnie tam będzie przesiadywać najwięcej. Ktoś musiał się zająć Amy. Skończywszy pożegnała się kiwnięciem głowy, na miękkich nogach bez słowa ruszając w drogę powrotną.

Pielęgniarki powiedziały coś uprzejmego na do widzenia a gliniarz, wciąż obejmując starszą sierżant poprowadził ją do korytarza prowadzącego do wyjścia. Musiał ją puścić gdy znów przechodzili przez bramki. Po drugiej, zewnętrznej stronie mogli odebrać swoje rzeczy z depozytu.

Mazzi nie miała dużo, parę drobiazgów, żetonów, urwany guzik, zapalniczkę… i nóż. Porządny, wojskowy nóż firmy Gerber. Podnosząc go słyszała jak huczy jej w skroniach. Pulsowanie krwi zbiegało się z echem eksplozji i serii ciężkiej broni. Przesunęła palcami po ostrzu, zimnym i martwym jak ciała tak wielu bliskich zostawionych na Froncie. Nieożywiona materia, która już nie czuła, nie krwawiła. Nie cierpiała i nie musiała pamiętać. Świat stracił kolory, światło przygasło. Zniknęli ludzie, została jedynie ściskana w spoconych dłoniach broń. Kobieta na ślepo zrobiła krok ku wyjściu, potem drugi. Zapomniała o Ramsayu wciąż kompletującym ekwipunek, potrafiła myśleć w jednym kierunku.

A jeśli na piętrze, gdzieś na górze, leżał jej kapitan? Ułomna pamięć podała przed oczy jedno z niewielu zachowanych wspomnień: powolne, hipnotyczne ruchy osełki po ostrzu. Tam, w okopach. Gerber, przecież to mógł być on… albo ktokolwiek inny. Ale jeśli to on?
Nie zdążyła dać następnego kroku, nie pozwoliło na to zderzenie ze ścianą. Miała wrażenie że ktoś złapał ją wpół i rzucił prosto do dołu pełnego ciemności. Panika do tej pory trzymana ledwo-ledwo, ale na wodzy, wyrwała się do przodu, wyjąc pod czaszką z taką częstotliwością, że miało się ochotę jedynie uciekać. To też Mazzi zrobiła. Z obłędem w oczach wyrwała sprintem ku wyjściu, prosto przed siebie i ile sił w mięśniach. Biegła z nadzieją że wyprzedzi lęki i koszmary, przegoni wyrzuty sumienia. Wreszcie przestanie słyszeć krzyki i wybuchy. Nadzieja bywała złudna.
Właściwie niezbyt zdawała sobie sprawę jak się znalazła na tylnej kanapie samochodu. Ale gdy zaczęła kontaktować widziała obok siebie twarz o zaniepokojonych oczach, grubym opatrunkiem i okoloną blond włosami. Słyszała i wyczuwała, że jadą samochodem. Ledwo do niej docierało co się działo wcześniej. Bieg, krzyki, już nawet nie była pewna czy kogoś czy to jej własne. Jakaś szarpanina no i w końcu tutaj. Na tylnym siedzeniu samochodu. Samochód zresztą już zwalniał. Zagrzechotało radio.

- 65410 zgłoś się.
- głos jakiejś kobiety zniekształconej przez eter.

- 65410, zgłaszam się. - Ramsey odpowiedział z przedniego fotela biorąc do ręki radio.

- 111 przy 39’ej Alei. Pośpiesz się wreszcie, już drugi raz ci to zgłaszam. - kobieta po drugiej stronie eteru była czytelnie zirytowana.

- Wybacz, pilny wypadek. Zaraz tam pojadę. Bez odbioru. - detektyw zagrzechotał odkładaną słuchawką i zaczął się zatrzymywać. - Poradzicie sobie? Muszę jechać. - odwrócił się w strone tylnego siedzenia i spojrzał na nie obydwie przez oddzielającą siatkę. Przez okna widać było piekarnię Mario z jednej i dom w jakim mieszkała Betty po drugiej stronie.

Przebudzenie nie należało do przyjemnych, ale zawsze mogło być gorzej. W głowie Mazzi tłukła się migrena, lęk na szczęście zelżał do znośnego poziomu po szybkim rzuceniu okiem na Amy. Drugą ulgą były nieskute nadgarstki.
- Zrobiłam coś komuś? - spytała nerwowo zacierając dłonie.

- Nie zdążyłaś. Tobie też się nic nie stało. - odpowiedział gliniarz wysiadając z samochodu który obszedł i otworzył tylną klapę. Zaczął z niej wyjmować rzeczy zabrane z domu Amelii.

- Dobrze się czujesz? Możesz iść? - Amy pochyliła się nad kumpelą i popatrzyła na nią z troską.

- Jest ok, nie martw się. Nic mi nie jest - próba przywołania uśmiechu zakończyła się powodzeniem. Żeby nie przedłużać otworzyła drzwi i wyszła na zalaną słońcem ulicę. Odetchnęła, robiąc parę kroków do gliniarza.
- Co się stało? - spytała cicho, żeby pomacać się po pochwie przy pasie - Gdzie mój Gerb… nóż? - dodała zaniepokojonym tonem.

Blondynka pokręciła głową i wzruszyła ramionami na znak, że nie umie udzielić odpowiedzi na te pytania.
- Widziałam jak wybiegłaś ze szpitala. A zaraz za tobą Ramsey. Trochę się zamieszania zrobiło. Ci żołnierze z bramy też wybiegli. Ci na wieżyczkach coś krzyczeli. Bałam się, że cię zastrzelą. Ale Ramsey jakoś cię złapał i powalił. A potem przyniósł do samochodu. - pokrótce streściła to co widziała dotąd. Potem wysiadła z samochodu. Gliniarz już kończył wypakowywać bety i zamknął tylną klapę. Ruszył z powrotem aby usiąść za kierownicą.

- Gdzie mój nóż? - spytała gliniarza, plując sobie w brodę i zgrzytając zębami bo wychodziło że ją uratował.

Facet bez słowa sięgnął do tylnej kieszeni i oddał jej nóż.
- Masz takie problemy niech ta twoja pielęgniareczka ci jakieś prochy na to skołuje. - powiedział jej w ramach porady a potem wsiadł do samochodu, uruchomił i odjechał. Lamia została sama z Amelią i kupą worków, pudeł i kartonów. Na dwie pary rąk to trochę tego do noszenia było. Może nawet na dwa razy albo kogoś trzeba by ściągnąć do pomocy.

Roboty od groma i jasne, najlepiej zabrać się za nią od razu.
- Kurwa mać - sierżant zaklęła, przecierając czoło przedramieniem. Wyszło dziwnie, bo ciągle ściskała w tym ręku kosę. Gapiła się za odjeżdżającym radiowozem i gliniarzem, któremu już nie za bardzo mogła pocisnąć.
- Zaraz ogarniemy - wymamrotała do blondynki, siadając na krawężniku. Odpaliła papierosa, patrząc najpierw pod nogi, a potem wzdłuż ulicy. Dużo noszenia jak na dwie osoby, przydałby się ktoś jeszcze. Najlepiej facet, młody i silny. Albo chociaż nie kaleka. Mógł być świrem, pasowałby do Mazzi.

Znalazła odpowiedniego kandydata będąc gdzieś w połowie fajki. Szedł ich stroną ulicy żwawym krokiem: młody mężczyzna w jeansach i koszuli. Nie wydawał się specjalnie zabiegany, zwrócił też uwagę na stertę pakunków na chodniku i dwie kobiety siedzące obok.
- Hej skarbie - sierżant pomachała do niego, zakładając czarujący uśmiech na bladą gębę. Wstała też powolnym ruchem i wyszła mu na spotkanie - Czy dwie damy w potrzebie mogą liczyć na pomoc i ratunek od przystojnego nieznajomego? - wskazała paczki - Przyjaciółka się przeprowadza, a taksiarz się spieszył. Długo nie zajmie, to tu niedaleko - tym razem wskazała na kamienicę i zmrużyła jedno oko - Mamy całkiem niezłą kawę.

Koleś zaśmiał się, pokręcił głową, a potem wziął się za ratowanie dam w wyraźnej opresji. We trójkę wniesienie pakunków poszło szybko i sprawnie. Wystarczył jeden kurs aby komplet gambli znalazł się w mieszkaniu Betty, bezpiecznie ułożony na terakocie w przedpokoju.
- Amy wstawisz wodę? - brunetka zawołała do blondynki od progu, ocierając rękawem pot z czoła. Była zadowolona, jak po każdej porządnie wykonanej robocie.

- Dobrze. - blondynka zgodziła się z uśmiechem i zniknęła w kuchni przygotowując wodę na kawę i herbatę. Chłopak czy raczej młody mężczyzna stał czując się nieswojo nie wiedząc co ze sobą zrobić. Ani usiąść, ani wyjść, ani zagadać… Teraz gdy wniósł i bagaże nawet niezbyt wiedział co zrobić z rękami. Coś cicho protestował w standardowym stylu, że nie trzeba sobie zawracać głowy. I Lamia nie była pewna ale miała wrażenie, że trochę deprymuje czy może ciekawi gruby opatrunek na twarzy blondynki. Z taką typową ludzką ciekawością starał się jej unikać, zwłaszcza patrzenia na jej twarz a z drugiej strony zerkał na nią ukradkiem gdy była kawałek dalej jakby ta jej opatrzona twarz i fascynowała i odpychała go jednocześnie. No i właśnie wtedy usłyszeli chrobot klucza w drzwiach gdy właścicielka mieszkania właśnie wracała do niego. Gość obydwu “gołąbeczek” spojrzał ciut spłoszony w stronę tego dźwięku a potem na przeciwną czyli na Lamię kompletnie pewnie nie wiedząc czego się spodziewać.

- Jeszcze raz dzięki że pomogłeś, same byśmy jeszcze się z tym męczyły - sierżant zagrała na czas, szczerząc się wesoło i złapała kolesia za rękę, potrząsajac nią - W ogóle Lamia jestem, a ty? Z tego wszystkiego nie spytałam o imię wybawcy - wznowiła wachlowanie rzęsami.

- Jack. - odparł facet i lekko się uśmiechnął. Ale zaraz spojrzał na drzwi wejściowe bo właśnie się otworzyły i przeszła przez nie kasztanowłosa kobieta w okularach. Oboje popatrzyli na siebie z takim samym zaskoczeniem.

- Dzień dobry Księżniczko. Widzę, że mamy gościa. - powiedziała szybko taksując spojrzeniem ich sylwetki. I zatrzymując się na chwilę na samym dole. Na butach. A nie kapciach.

- Jestem Jack. Dziewczyny mnie prosiły wnieść jakieś rzeczy. Ale już wniesione no to ja będę leciał. W sumie mam jeszcze trochę do załatwienia. - młodzik zmieszał się ale jakoś próbował wybrnąć z niezręcznej sytuacji. Zrobił nawet krok w stronę drzwi wejściowych ale zatrzymał się bo Betty usiadła na kanapie i zaczęła zmieniać buty na kapcie. A on sam trochę chyba nie był pewny czy już się zrywać czy nie robić z siebie idioty.

- Dzień dobry Betty - Mazzi przywitała się wpierw z gospodynią, dopiero po tym wróciła uwagą do gościa, jak hierarchia ważności nakazywała. Podeszła do niego, biorąc go pod ramię z wielce smutną miną - Chyba nas tak nie zostawisz, co? Amy wstawiła już wodę, wypijemy kawę, albo jak wolisz herbatę. Daj się jakoś zrewanżować za pomoc… no nie daj się prosić - spojrzała na niego oczami moknącego w deszczu basseta i doszeptała - Tylko zdejmij buty i załóż kapcie. Zaraz ogarniemy poczęstunek… Jack.

Jack otworzył usta jakby miał zamiar jeszcze się opierać i upierać ale uwaga o zmianie obuwia znowu wybiła go z rytmu. Spojrzał w dół na swoje buty a potem w stronę szafki pełnej różnych kapci, łapci, klapek i japonek.

- Myślę, że któreś z tych byłby dla ciebie w sam raz. I proszę cię zostań, przecież tak niewielu dżentelmenów dzisiaj zostało bardzo bym nie chciała aby jeden z nich uciekał stąd i myślał o nas jak o niewdzięcznicach. - Betty zdążyła zmienić swoje buty na swoje ulubione kapcie i wstać z sofy aby oddać ją do dyspozycji gościa. Mówiła spokojnym a jednak onieśmielajacym tonem zupełnie jakby była nadal na dyżurze i wydawała dyspocyzje swoim pacjentom. I podobnie jak pacjenci, Jack posłuchał bo usiadł na sofie i sięgnął po dokładnie te kapcie jakie zasugerowała mu gospodyni. Zaczął zmieniać obuwie ale trochę zrobił się rozkojarzony gdy Betty zatrzymała się przy swojej Księżniczce i pocałowała ją w policzek. Potem poszła dalej a Jack szybko starał się wrócić do zmiany butów udając, że wcale się nie gapił. Wstał z sofy czekając aż Lamia przejawi jakąś inicjatywę ale akurat pewnie Amelia usłyszała Betty bo wyszła z kuchni się przywitać. Teraz ich gość był świadkiem jak blondynka dostała od gospodyni całusa w policzek co znów go nieco zmieszało.

- No Amelia mówi, że zaraz będzie kawa i herbata, nie stójcie tak tam, siadajcie do stołu. - okularnica usiadła na swoim iście królewskim fotelu zostawiając resztę miejsc dla swoich gołąbeczek i ich gościa.

- Lepiej z nią nie dyskutować - szepnęła rozbawiona sierżant, ciągnąc gościa za ramię do stolika. Posadziła się z pielęgniarką po swojej prawej i gościem po lewej. A naprzeciwko usiadła Amy.
- Jak ci minął dzień? - spytała kasztanki, wodząc palcem po jej dłoni od kostek do nadgarstka. - Jesteś głodny? - dodała tym samym tonem do mężczyzny.

- Biegusiem. - odpowiedziała z uśmiechem pielęgniarka nieco bardziej się przesuwając na oparciu fotela w stronę Lamii. Widząc nieco zaskoczone spojrzenia pozostałych wyjaśniła dokładniej. - No mówię wam, ile personel szpitala musi się przy takiej biegunce nabiegać. Schudnąć można. - westchnęła kręcąc głową jak na uczciwą porcję marudzenia na pracę należało.

- O tak, nie krępuj się, zostało nam jeszcze trochę ciasta z wczoraj. - Amelia szybko podchwyciła pytanie Lamii i wskazała na talerz z pokrojonym ciastem jakie przyniosła razem z kawą i herbatą.

- Aha, to pracujesz w szpitalu? - Jack trochę ochłoną i sięgnął po te ciasto. Chociaż Lamia miała wrażenie, że bardziej po to aby czymś zająć ręce i w ogóle a nie z głodu.

- Tak, jak słyszałeś jakieś wieści z urazówki szpitala miejskiego o wrednej siostrze przełożonej to pewnie o mnie. - i uśmiechnęła się słodziutko przez te swoje okulary co jednak jakoż wyglądało na iście rekini uśmiech.

- A ty Jack co robisz? - Amelia też dołączyła do rozmowy sięgając po kawałek ciasta. Może też po to aby uratować ich gościa z opresji.

- Ja… znaczy ten.. sklep, pracuje w sklepie. W hurtowni. - chłopak trochę ochłonął gdy dyskusja zaczęła wracać na względnie standardowe tory.
- Dobre te ciasto. Jej, jak tak weszłaś to już myślałem, że jakiś mąż czy co i będzie jakaś chryja. - zaśmiał się trochę nerwowo ale też i z ulgą, że ten scenariusz się nie ziścił.

- Ależ Jack. - Betty westchnęła jakby usłyszała jakiegoś głuptaska. - My nie mamy mężów. Ani chłopaków. Można powiedzieć, że w tej chwili to dom kobiet. - Lamia miała wrażenie, że Betty się bawi przednie. Chociaż teraz uśmiechnęła się całkiem sympatycznie i charakterystycznym gestem położyła swoją dłoń na dłoni Księżniczki. Amelia zarumieniła się troszkę i z trudem powstrzymała się aby nie zachichotać ale uśmiechnęła się ładnie na ten dwuznaczny żarcik gospodyni. Najgorzej zareagował Jack który na raz prawie upuścił talerzyk i zachłysnął się ciastem. na chwilę więc zyskał ratunek gdy próbował odzyskać panowanie nad gardłem i odstawić talerzyk.

- A… aha… tak… dobrze… - facet miał sztywną minę jakby znów główkował czy zerwać się do ucieczki już czy jakoś spróbować wycofać się ze względną godnością. Poczerwieniał i nerwowym ruchem otarł rękawem nagle spocone czoło.

Sierżant podjęła rękawicę i dłoń gospodyni jednocześnie, nachylając się i całując ją kurtuazyjnie, jak na rękę szlachetnej pani przystało. Patrzyła przy tym pielęgniarce prosto w oczy, przytrzymując usta nad jej skórą przez dłuższy moment.
- Wszystko w porządku? - obróciła nagle głowę patrząc na burakowe policzki szatyna. Ściągnęła brwi, przybierając zaniepokojoną minę. Przesunęła się też aby być bliżej niego.
- Masz gorączkę, czy to alergia? Spokojnie, jestem medykiem - Czułym gestem położyła mu dłoń na czole, drugą złapała za rękę, masując nadgarstek od wewnętrznej strony. dodała też cichym tonem - Teraz ja ci pomogę… spokojnie.

- Tak… Znaczy tak! Wszystko w porządku!
- przez chwilę szatyn się zapowietrzył biernie poddając się zabiegom Lamii a wszystkie trzy przypatrywały się jemu z troską i zainteresowaniem. Co pewnie jeszcze bardziej go peszyło. Trzymana przez saper ręka drgnęła jakby chciała się wyrwać ale potem w ostatniej chwili zmieniła zdanie przez co wyszedł mało skoordynowane szarpnięcie. Jack popatrzył gdzieś w przeciwny kąt pomieszczenia próbując odzyskać jasność myślenia.

- Too… to wy jesteście parą? - ciekawość chyba zwyciężyła bo w końcu odwrócił się i popatrzył na gospodynię i jej faworytę. Betty westchnęła jakby przyłapał ich na czymś wstydliwym.

- No widzisz Księżniczko? Nie zdążyłyśmy ustalić wspólnej wersji dla gości. - cmoknęła kącikiem ust jakby zdała sobie sprawę, że strzeliła jakąś gafę.

- A to nie jesteśmy rodziną? - Mazzi zdziwiła się szczerze, przechodząc ze sprawdzania temperatury czoła pacjenta, do mierzenia jej na policzku, potem szczęce i boku szyi. W międzyczasie patrzyła na pielęgniarkę - Ty mnie zakuwasz w dyby i dyspcyplinujesz, ja ci noszę kapcie… - obróciła się z powrotem do Jacka i dokończyła niskim szeptem - W zębach. Jestem grzeczną dziewczynką.

Jack przez chwilę oniemiał ale w końcu roześmiał się z tego żartu. Chociaż dość nerwowym i sztucznym śmiechem. Betty i Amelia też się uprzejmie i łagodnie uśmiechały pozwalając mu odreagować w spokoju.

- Ah, te nazewnictwo i szufladki, zawsze mam z tym kłopot. - kasztanowłosa władczyni westchnęła teatralnie ze swojego fotelowego tronu gdy ich gość w miarę doszedł do normy. Ten czekał na to co powie dalej. - No bo na przykład “para”. - okularnica upiła łyk ze swojego kubka przerywając na chwilę rozmowę zanim znów nie odstawiła kubka na podstawkę. - Myślisz Jack, że jak dwie osoby mieszkają i sypiają ze sobą i jest im ze sobą dobrze to są parą? - zapytała go o zdanie jakby naprawdę ją interesowało. Gość poruszył się niespokojnie węsząc pułapkę i nieco pomajstrował przy swoim kołnierzyku koszuli.

- No cóż… - zaczął ostrożnie widząc, że Betty nadal czeka na odpowiedź i chyba mu nie odpuści. - Tak, myślę, że tak, myślę, że można tak powiedzieć. - młody facet chyba starał się zabrzmieć przekonywująco i profesjonalnie. Pokiwał głową i w miarę pewnym wzrokiem popatrzył na okularnice i siedzącą obok Lamię.

- Aha. - kasztanowłosa znowu upiła łyk z miną sugerującą, że zastanawia się nad tym co to znaczy niczym rasowa blondynka. - No to w takim razie nie jesteśmy z Księżniczką parą. - powiedziała spokojnie patrząc po kolei na całą trójkę. Tą odpowiedzią była zaskoczona nawet blondynka bo popatrzyła z zaskoczeniem na Betty jakby się przesłyszała albo czekała na jakieś wyjaśnienie.

- N-nie? - Jack wyjąkał niepewnie widząc, że jedynie blondyna zareagowała podobnie do niego a siedząca obok niego ciemnowłosa w najlepsze przytakuje gospodyni.

- No przecież nie sypiamy tylko ze sobą! - wyjaśniła promiennie Betty jakby jej gościom umknął ten oczywisty fakt. Jack poczerwieniał jeszcze bardziej i miał minę jakby miał zaraz dostać skurczu mięśni twarzy od usilnego utrzymywania w miarę rozumnego wyrazu twarzy.

- N-nie? T-to ten… sypiacie… no z kimś innym? Z dziewczynami? - zapytał brnąc przez tą grudę trudności na jaką się tutaj nadział. Betty zmrużyła oczy jakby szukała wzrokiem natchnienia u Lamii, przygryzła nieco wargi ale jednak po tym namyśle mu odpowiedziała.

- Też. Czasem razem, czasem osobno. Dlatego właśnie sam widzisz jakie wąskie teraz te szufladki robią. - okularnica rozłożyła ręce w geście bezradności aby było wiadomo, że to nie jej wina tylko tego całego świata i reszty. Zaś twarz ich gościa przypominała jakby zaraz miał dostać apopleksji czy czegoś podobnego.

- Mężczyzn też lubimy - Mazzi wymruczała mu do ucha. Przysuwała się coraz bliżej gdy okularnica mówiła, aż prawie wodziła czubkiem nosa po jego policzku. Dłoń z szyi przeszła niżej, na jego klatkę piersiową i tam drapała leniwie skórę znajdującą się pod materiałem.
- Trzeba być tolerancyjnym… poza tym. Mnie i Amy pomogłeś, za co jesteśmy ci bardzo wdzięczne… ale zobacz na Betty. Biedna cały dzień na nogach, ciężko pracuje i się poświeca dla innych. Przydałoby się jej ulżyć w cierpieniu zwłaszcza nogom… i zwłaszcza takim - skubnęła go lekko za ucho zębami - Samej mi to zajmie długo…

Sceneria dla młodego mężczyzny rozgrywała się chyba zbyt szybko. Oddychał, czerwieniał i pocił się coraz szybciej. Zerknął na wskazaną przez Lamię Betty a ta odwzajemniła się spojrzeniem i miną pt. “Czemu nie?”. Jack spojrzał na siedzącą naprzeciwko blondynkę a ta milczała z trochę zakłopotanym uśmiechem. Odwrócił głowę jeszcze bardziej w bok, prawie zderzając się z twarzą starszej sierżant. Wreszcie zareagował.

- A-ale ja dziękuję ale mi się lunch skończył i muszę wracać do hurtowni! - powiedział, prawie wykrzyczał zrywając się na równe nogi. Amelia również się zerwała.

- A przyjdziesz jutro? - zapytała tak niewinnie jak na młodą blondynkę przystało.

- Co?! - Jack prawie stracił panowanie nad sobą i wybałuszył oczy jakby po zdradziecku wbiła mu sztylet prosto w serce.

- No bo jakbyś przyszedł to znów moglibyśmy pojechać do mnie! Znaczy, żeby coś zabrać! Bo jeszcze dużo zostało. Ah… Nie mamy samochodu… - blondi mówiła szybko chcąc przekonać chłopaka zanim rzuci się do ucieczki. Po czasie zorientowała się jak dwuznacznie wyszła jej propozycja bo też się zaczerwieniła i szybko próbowała to naprawić i przykryć kolejnymi słowami. No ale bez Ramsey’a rzeczywiście nie miały samochodu.

- No ja mam jakiś… - cicho westchnął Jack po chwili krępującego milczenia. Blondyna ożywiła się i popatrzyła na niego z taką nadzieję w oczach, że ten w końcu zmiękł. - No przyjadę. Tak podobnie jak dzisiaj, może trochę wcześniej. Ale nie mogę długo zostać! Muszę wracać do hurtowni. - młodzik mówił jakby jutro miał się tu wpakować na jakąś pułapkę czy inną minę. I szybko więc dodał, że ma ograniczone zasoby czasu.

- Prawdziwy z ciebie dżentelmen Jack. - Betty też wstała i uśmiechnęła się z promienną godnością do swojego gościa. - Naprawdę miło było cię poznać. - podała mu rękę co niejako stało się sygnałem do pożegnania. Jack przyjął ją z wyraźną ulgą i wdzięcznością, że już może się zbierać i zniknąć z tego niebezpiecznego terenu.

- Szkoda że już idziesz - brunetka miała minę głodnego, zabiedzonego basseta, tym razem na mrozie. Westchnęła ciężko, boleśnie wręcz. - Myślałam że mi pomożesz… a tak sama będę musiała się pocić - mruknęła tonem zawiedzonych oczekiwań i łamiącej serce skargi. W końcu pokręciła głową, ujmując go pod ramię - Chodź, odprowadzę cię do drzwi.

Jack miał trochę minę jakby natychmiast to wolał prysnąć stąd jak najprędzej i jak najdłużej. Amelia ruszyła z jego drugiej strony odprowadzając go również i gdyby mu nie przypomniały pewnie wyszedłby w kapciach. A tak jeszcze znów musiał wizytować na wejściowej sofie aby ponownie zmienić buty. Kapcie szybko odłożył na półkę a swoje buty szybko, bez zawiązywania, wsadził na swoje stopy i poderwał się z powrotem do pionu.

Blondyna w międzyczasie rozpływała się w podziękowaniach za dzisiejszą pomoc i wypytwała się go jakie ciasto lubi. On odpowiadał z najwyższym trudem i w końcu przytaknął, że lubi ale akurat gdy Amelia wymieniła szybko ze trzy na raz i nie wiadomo było właściwie na co się zgodził. A może tak tylko skinął głową dla podtrzymania dyskusji.

Wreszcie znalazł się po właściwej stronie drzwi i jeszcze przez chwilę słyszały jego oddalające się kroki. Bardzo szybkie.
- Jej. To musimy na jutro upiec nowe ciasto! - Amelia wydawała się być zachwycona i zaabsorbowana jutrzejszym spotkaniem i wyprawą do domu. Obie wróciły z powrotem do salonu do czekającej na swoim tronie gospodyni.

- Powinni nakręcić o tym film
. - okularnica przywitała ich z ironicznie rozbawionym uśmiechem. - “O mężczyznach co się boją kobiet”. Tylko nie jestem pewna jaka to byłaby kategoria czy komedia czy dokument. - powiedziała z samozadowoleniem upijając kolejny łyk ze swojego kubka.

- Prędzej dramat - sierżant przeszła przez pokój, obdarzając gospodynię krzywym wyszczerzem. - Dziwne że nie dostał zawału, ciekawe czy jutro przyjdzie. Założymy się? - popatrzyła po zebranych kobietach i nagle opadła na kolano, wyciągając zapraszajaco dłoń do pielęgniarki - Czy w swej dobroci i wspaniałomyślności łaskawa pani zechce mi towarzyszyć dziś w spacerze? - spytała uroczyście, po czym teatralnym szeptem dorzuciła do blondynki - Amy przynieś… wiesz co.

- Myślicie, że może nie przyjść? -
Amy wydawała się zaskoczona i zaniepokojona tą myślą. Sprawdziła twarze obydwu kobiet by zorientować się jak one oceniają sytuację.

- Nie masz się czym martwić Amy, wyglądał na porządnego chłopca więc mam nadzieję, że nas nie rozczaruje. - okularnica uspokoiła blondynkę z poranioną twarzą i ta po chwili namysłu postanowiła wziąć to za dobrą monetę. Pokiwała głową i pobiegła do swojego pokoju gdzie zostały te wszystkie bety i zakupy jakie nawiozła ze swoją kumpelą z całego dnia.

Gdy zostały same gospodyni chwilę, ze swojej wysokości, przyglądała się klęczącej przed nią kobietą.
- A byłaś taka ochotna zadbać o moje dobre samopoczucie… - uśmiechnęła się z zadowoleniem i usiadła wygodniej na swoim tronie. A na wyciągniętej dłoni saper wylądowała jej stopa ozdobiona tygrysim kapciem. Sądząc po odgłosach blondynka już powinna zaraz wrócić z czym trzeba.

- Cały czas o nie dbam - uśmiech Mazzi zrobił się zębaty, kiedy pochylała się, aby odcisnąć usta na tak uprzejmie podanej kostce. - Wątpisz we mnie? - spytała z figlarną miną, patrząc na wchodzącą do pokoju Amelię. Zaraz przybrała tajemniczą minę.
- Do wyjścia trzeba się… przygotować - powiedziała bez cienia ironii. Wyjęty przez blondynkę prezent okazał się sukienką z satyny i koronki, ciemnogranatową i elegancką. Taką, jak nosiło się kiedyś na specjalne okazje i wielkie wyjścia.

Okularnica na wysokości swojego tronu wydawała się nieco zaskoczona. Tak informacją, że mają gdzieś wyjść jak i prezentem jaki przyniosła znacznie bardziej podekscytowana Amelia. Amy podała prezent Lamii aby ta mogła wręczyć go tej co to jednocześnie była i nie była w parze.
- No, no… - kasztanowłosa przyjęła prezent i uniosła wysoko ramiona aby móc przyjrzeć się sukience. Wreszcie wstała, obejrzała ją z przodu, z tyły, przyłożyła do swojej sylwetki przy okazji oglądając ją z góry. W końcu spojrzała z góry na wciąż klęczącą Księżniczkę. Przyzwała ją zapraszającym gestem kiwającego się palca.

- Oh, dziewczyny… Aż nie wiem co powiedzieć. Ale dziękuję wam bardzo. - powiedziała rozradowana obdarzając je obie szczęśliwym uśmiechem i spojrzeniem. Przyzwana do pionu Lamia dostała w ramach tych podziękowań pocałunek prosto w usta. Długi, wdzięczny i bardzo czuły. - Jestem pod wrażeniem. Możesz za to wziąć ze mną kąpiel. - oświadczyła jej o swojej wspaniałomyślnej nagrodzie. Musiała też podziękować blondynce. Oderwała się więc na chwilę od czarnulki i podeszła do blondynki obejmując ją mocno i gorąco całując ją znowu w policzek.
- A tobie pomogę z tym ciastem. Myślę, że po ostatnich szaleństwach zostało na tyle aby coś upiec. - oznajmiła blondynce i tej oczy się rozbłysły ze szczęścia na taką nagrodę.

- A co do tego wyjścia, w tej gustownej sukience jak mniemam. To mamy jakieś plany? - Betty znowu odwróciła się do Lamii patrząc na nią jakby czekała aż ta wprowadzi ją w ten plan.

Zaczęło się od tego, że sierżant oblizała wargi i nagle porwała kasztankę w ramiona, unosząc ją nad ziemię. Coś przypadkowo chwyciła tak, aby bez przeszkód móc zaciskać dłonie na jej pośladkach.
- Zabieram cię na kolację - poinformowała szczęśliwa, obierając kierunek na łazienkę - Do najlepszej knajpy w mieście. Z kelnerami, białymi obrusami i masą dobrego żarcia… no i drinków. Weźmiemy taryfę, więc nie będzie problemów z ograniczaniem się. Poza tym idę w prezencie od ciebie, tym skórzanym - wyszczerzyła się - Jeśli chcesz mam też całkiem niezłą smycz do niego.
 
Driada jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172