Cytat:
Fallout 1 dzieje się aż 70 lat po wojnie, późniejsze gry nawet i po ponad 200 lat. Ten czas wystarczy, by ludzkość zdołała się jako tako ogarnąć.
|
W każdej części Fallouta, jakaś grupa lub wybitne indywiduum próbuje ogarnąć resztę na swój sposób. Albo zawodzi(bo ktoś im przeszkodził, najczęściej protagonista), albo im się na jakiś czas udaje(np. NCR). Mistrz z jedynki też miał pewną wizję, a biorąc pod uwagę, że technicznie rzecz biorąc, super mutanci czy ghule to też "ludzkość" - on też miał pomysł który "powinien" ją ogarnąć.
Jednak widząc program Vaultów, ciężko mi jest traktować świat przedstawiony w Falloucie inaczej niż bezpowrotnie stracony i są ukryte w grze przesłanki uprawdopodabniające co najmniej planowy holocaust na niemal całej florze i faunie świata. Świat miał zdechnąć i odrodzić się dopiero w wyniku pewnych zaplanowanych wcześniej działań. Są pewne projekty, wygrzebywane przez twórców jako taki "raj za dotknięciem różdżki" (GECK, projekt oczyszczenie, czy plany instytutu, wybitnie nie rdzowe tak a propos) ale albo okazują się bronią obosieczną, lub co najmniej czymś, co nie zadziała od razu jako cudowne panaceum, a przynajmniej, nie dla wszystkich, albo jest moralnie złe, przez co jest najczęściej niszczone przez protagonistę.
Z drugiej strony, rozumiem waszą romantyczną wizję odradzania się świata pod jakimś, najlepiej demokratycznym przywództwiem. Lub badassowo despotycznym. Ale to nie jest wizja Bethesdy.