Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-01-2019, 15:37   #112
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Buka + Kerm

Peter pokręcił się po obozie, obchodząc posterunki i sprawdzając niektóre rzeczy... przy okazji starając się mieć na oku Dorothy. Jego podopieczna miewała czasami BARDZO ciekawe pomysły, a on (jak chciał Los i zarządzenie majora) miał przyjemność być jej cieniem.
Na pierwszy rzut oka wszystko było w porządku, zaś Dot zajęta była rozmową z odnalezioną Japonką. Teoretycznie oznaczało to, że Peter miał chwilę wytchnienia.
Hana...
Cudownie ocalona... podwójnie czy potrójnie ocalona... Hana Heo stanowiła pewną zagadkę, ale jej rozwiązanie należało pozostawić na później. Ale można było zamienić kilka słów z Kim, która zajmowała się Haną i dowiedzieć się paru szczegółów na temat jej zdrowia. Pilot co prawda był im potrzebny jak dziura w moście, ale dwie sprawne ręce zawsze się mogły przydać.
Rozejrzał się w poszukiwaniu lekarki, a potem skierował kroki do jej namiotu, z którego właśnie wychodziła Kim, w dosyć… przyciągającym oko stroju, a właściwie fakcie w jego sporym ograniczeniu. Króciutka koszulka, równie krótkie spodenki, klapeczki i ogólnie sporo odsłoniętej skóry były niezwykle miłym dla oka widokiem.
- O, cześć... - odezwała się cichym tonem, choć nawet i sporadycznie uśmiechnęła na widok Petera.
- Witam. - Peter również się uśmiechnął, starając się nie spuszczać zbyt nisko oczu, by nie spłoszyć lekarki. - Wybierasz się gdzieś? Kuchnia, czy spacer bez celu? Kawa? - zaproponował.
- Emm… kawa - odpowiedziała po chwili zastanowienia blondyneczka, po czym się zreflektowała. - A ty w jakiejś sprawie?
"Nie po zastrzyki", pomyślał Peter.
- Najpierw po to, by zabrać cię na kawę. - Uśmiechnął się lekko. - A że moje skaleczenia już się raczej wygoiły, zaś nowych... - ponownie się uśmiechnął - nie nabyłem - mówił dalej - to możemy po prostu porozmawiać
- Rozmowa przy kawce? Ok! - Kim zaczesała kosmyk za ucho, po czym ruszyła do prowizorycznej kuchni, jaką niby stworzył Woods z Frostem przy stercie sprzętu… a Peter miał okazję tym razem przez chwilę podziwiać kształty lekareczki od innej strony, idąc za nią.
Było na co popatrzeć, ale Peter się zastanawiał, czy - nawet gdyby trafiła się okazja (na co się nie zanosiło) - wypadałoby skubnąć coś z wdzięków lekarki.
Gdy dotarli na miejsce Peter poczekał, aż Kim usiądzie, po czym nalał jej pełen kubek czarnej kawy.
- Mlekiem kuchnia nia dysponuje - powiedział, siadając naprzeciw niej - ale może trochę cukru dla osłody życia?
- Nawet w proszku? - Kimberlee zrobiła zawiedzioną minkę.
- Och, wybacz... - Peter dla odmiany zrobił minę skruszoną. - Mamy śmietankę. Może być? - Nie czekając na odpowiedź wstał, by po chwili wrócić z łyżeczką i puszką pełną białego proszku. - Ile...? - spytał.
- Raz poproszę. - Wystawiła kubek ku mężczyźnie, lekko się uśmiechając.
Peter spełnił prośbę, wsypując do kubka lekarki prawie czubatą łyżeczkę śmietanki. A potem jeszcze starannie zamieszał.
- Smacznego - powiedział z uśmiechem, a Kim kwinęła główką.
- To… co teraz? - spytała mrużąc oczka, po pierwszym łyczku kawy.
- Oczywiście przyjemna rozmowa na tematy przeróżne - odparł. - W końcu można połączyć pożyteczne - wskazał na kubek kawy - z przyjemnym, prawda?
- No to... - Zawiesiła głos lekarka, wyczekując reakcji Petera, a ten z kolei wyłapał spojrzenie kręcącego się w pobliżu Alana. Było ono zimne, jakby puste i… nienawistne?

Peter nie miał zamiaru wdawać się z tamtym w dyskusję, udał więc, że nic nie widzi. Poczekał, aż Alan znajdzie się nieco dalej, po czym spytał:
- Nie miałabyś ochoty wybrać się na jakąś małą wycieczkę? W obozie, dzięki Bogu, nie masz wiele pracy - dodał. - Może byś chciała zobaczyć kawałek wyspy? Major z pewnością nie miałby nic przeciwko temu...
- A nie jest to niebezpieczne? - odrobinkę zdziwiła się Kim.
- W odpowiednim towarzystwie bezpieczniejsze, niż przechodzenie przez nowojorską ulicę w godzinach szczytu - odparł Peter z poważną miną. - Ale może masz rację... W końcu jesteś jedną z najważniejszych dla ekspedycji osób. Ale spacer po okolicy z pewnością nie jest niebezpieczny. Podobnie jak kąpiele. Gdybyś wzięła ze sobą "T"...

Kimberlee wsadziła nosek w kubek kawy, oblewając się lekkim rumieńcem.
- Proponujesz mi spacerek? - powiedziała naprawdę cichym tonem, i Peter musiał się skupić, by ją zrozumieć.
Peter przez moment przyglądał się lekarce.
- Prawdę mówiąc byłoby mi bardzo przyjemnie, ale...
- Ale? - Zdziwiła się blondyneczka, powtarzając za mężczyzną.
- Ale nie wiem, czy powinnaś gdzieś chodzić tylko ze mną.
- Pewnie pomyślisz, że ja jestem roztrzepana czy coś, no ale dlaczego nie? Przecież… no jesteś… sierżantem, więc znasz się na rzeczy? - Uśmiechnęła się sympatycznie.
- Ale niektórzy - Peter rozejrzał się w poszukiwaniu Alana - mogliby powiedzieć, że mam wobec ciebie jakieś niecne zamiary - wyjaśnił.
Kim z kolei uniosła jedną brewkę, po czym przyjrzała się uważnie mężczyźnie.
- Z innymi to chodzisz… - Blondyneczka znowu wsadziła nosek w kawę, unikając wzroku Petera.
- Nie sądzę, by ci odpowiadała wspólna kąpiel, ale w takim razie zapraszam… - powiedział.
- Spacer! Spacer… - Kim niemal opluła się kawą. - Dobrze? - spytała z wielką nadzieją w głosie.
Peter uśmiechnął się.
- W takim razie z chęcią oprowadzę cię po okolicy - powiedział. - Zabiorę tylko broń i powiem "T", że podkradam cię na jakiś czas. Zgoda?
- Ok - przytaknęła blondyneczka. - To tu poczekać?
- Dopij kawę i chodź ze mną... - zaproponował Peter. - Mniej więcej mamy po drodze mój namiot i namiot "T". Chyba że chcesz sobie jeszcze w spokoju posiedzieć.
Kim dopiła kawę, po czym rozejrzała się za Alanem.
- Dobra kawa! - powiedziała do niego, na co ten tylko minimalnie kiwnął głową.
- To chodźmy - Lekareczka następnie zwróciła się do Petera.

Peter zabrał ze swego namiotu sztucer i zapasowe magazynki, po czym, z idącą u jego boku Kim, podszedł do namiotu zajmowanego przez 'cienie'.
- "T"? Zabieram panią doktor na mały spacer - powiedział.
- Ehem... - Siedząca boso w otwartym namiocie najemniczka zrobiła nieco dziwną minę, unosząc jedną brew. Przyjrzała się zarówno Peterowi, jak i Kimberlee, wyraźnie nad czymś myśląc.
- A gdzie idziecie? - spytała w końcu, a wzrok Kim spoczął na zabandażowanej stopie Cooke.
- Kawałek w stronę kwiatków, które tak ukochała Dorothy - odparł Peter - a potem łukiem w stronę obozu. Wszystko w porządku? - Również spojrzał na stopę "T".
- No tak, a co? - odparła Cooke.
- A jak tam noga? - wtrąciła się Kim.
- Wszystko ok - zapewniła “T”, jakoś jednak nie przekonując lekareczki, co chyba można było wywnioskować po minie Kim.

Chęć spaceru przeważyła (zapewne) nad poczuciem obowiązku, gdy więc "T" obiecała solennie, że gdy tylko Kim wróci ze spaceru, to ona zaraz... lekarka ruszyła poza granice obozu, rzuciwszy jeszcze raz okiem na "T" i robiąc groźną (tak jej się przynajmniej wydawało) minę.

- I jak ci się podoba na łonie natury? - spytał Peter, gdy znaleźli się kilkanaście metrów od umownej linii wyznaczającej granice obozowiska.
- No… jest fajnie - zająknęła się blondyneczka, rozglądając wokół.
- Nie przepadasz za dziką naturą? - spytał Peter. - Czyżbyś była dziecięciem miasta?
- Natura naturą, ale nie taka, co mnie chce zjeść? - Uśmiechnęła się przelotnie Kim.
- Tutaj, na szczęście, jest bezpiecznie - odparł Peter, na wszelki wypadek rozglądając się by sprawdzić po pierwsze - czy faktycznie żaden zwierz się w ich stronę nie skrada. I po drugie by się przekonać, czy czasem ktoś z obozu nie poszedł ich śladem.
Teren był “czysty”, jeśli nie liczyć…
- A fuj - powiedziała Kim na widok martwego Stegozaura.
- Zdecydowanie nie to miałaś zobaczyć - powiedział Peter, według którego słowa "martwa natura" były w tym miejscu zbyt dosłowne. - Tam są te kwiaty, którymi zachwycała się Dorothy. - Wskazał dłonią kierunek nieco w bok. - Chodź, są niedaleko. I zdecydowanie bardziej zasługują na uwagę.
- To prowadź! - Lekareczka spojrzała gdzie wskazywał palec Petera, a sam Peter… jego wzrok ześlizgnął się na moment z twarzy Kim w dół, odkrywając widok wyraźnie zaznaczających się przez koszulkę blondyneczki suteczków.
- Dot się nad nimi tak zachwyca, jakby w całej dżungli nie było nic ciekawszego do oglądania. Ale ja mam pewnie inny gust... - przyznał, odrywając wzrok od ciekawszego od kwiatków widoku. - Mam nadzieję jednak, że ci się spodobają i nie uznasz tej wycieczki za zmarnowany czas. O, patrz... . - Znaleźli się kilkadziesiąt metrów od kwiatowego poletka. - Jakie pierwsze wrażenie?
- O tak, ładne! - Ucieszyła się na ich widok, idąc prosto do nich - A jak pachną? - spytała Petera.
- Moim zdaniem pięknie. Ale to już trzeba sprawdzić osobiście. Pobiegniemy? - zaproponował, równocześnie rozglądając się dokoła.
- A jest powód? - Odrobinkę się zdziwiła, choć już wyciągnęła stopy z klapków.
- Wcześniej się dowiesz, jak pachną - zażartował Peter. - Poza tym ruch to zdrowie... I nie myślę o wyścigach - dodał.
Kimberlee uśmiechnęła się do Petera, po czym przykucnęła i sięgnęła po klapki, zgarniając je jedną dłonią.
- A to pech! - pisnęła, po czym wyrwała do przodu, biegnąc ile sił do kwiatów.
Peter ruszył za nią, spóźniony o ułamek sekundy, z nadzieją, że w krzakach nic nie siedzi. I że nic nie zeżre medyczki pod jego nosem.
- Oszukujesz - powiedział ze śmiechem, dopadając Kim w chwili, gdy ta dotarła do pierwszego krzaczka. - Ale byłaś świetna. Co chcesz w nagrodę?
- Och nie wiem sama, muszę się zastanowić. - Zagestykulowała paluszkiem w jego stronę z uśmieszkiem triumfu.
-A póki co... mmmm… - Odrobinkę się pochyliła, wsadzając nosek w pierwszy z brzegu kwiat, rozkoszując się jego zapachem.
- Słodki zapach zwycięstwa - zażartował Peter, więcej uwagi poświęcając dziewczynie (a dokładniej jej kształtom), niż zapachowi.
A po sekundzie uniósł głowę i rozejrzał się, tradycyjnie wypatrując potencjalnych niebezpieczeństw.
- No dobrze, tu jest naprawdę fajnie, miałeś rację - powiedziała Kim, przestając się zajmować kwiatem, po czym upuściła klapeczki na ziemię, a dłonie wsparła na swych bioderkach. Spojrzała z wesołą miną na najemnika.


- Zadowolona? - odpowiedział z uśmiechem. - Przyznaję, że pięknie wyglądasz wśród tych kwiatów. - Obejrzał ją od stóp do głów i z powrotem. A dokładniej - w odwrotnej kolejności. - Szkoda, że nie mam aparatu... - Pokiwał głową z uznaniem. - Byłaby piękna pamiątka.
- Ojej no przestań… - Zaczerwieniła się blondyneczka i znowu zaczesała kosmyk za ucho - Dzięki - dodała po chwili, kolorem buźki dorównując już niemal kwiatom.
- Sama prawda - zapewnił Peter, zastanawiając się, czy dziewczyna na pewno wie, co robi. - A jeśli już się nacieszyłaś pięknem i zapachem tych kwiatów, to może pójdziemy dalej zwiedzać? Po drodze wymyślisz swoją nagrodę...?
- Masz dla mnie jeszcze jakieś niespodzianki? - Spytała, po czym przetarła czoło wierzchem dłoni. - Słońce nadal nieźle praży. To chodźmy! - Uśmiechnęła się przelotnie Kim, oczekując kierunku dalszej wycieczki.
- Zapraszam więc - powiedział Peter, kierując się w stronę następnych roślin. - Ale skoro jest taki upał... Może jednak przemyślisz sprawę kąpieli?
- Nie mam stroju ani ręcznika - Kim uniosła brewkę w zadumie -Chodźmy dalej! - Powiedziała, ruszając już we wskazanym przez Currana kierunku, gdy...
- Poczekaj, tylko wezmę twoje klapki - odpowiedział, schylając się po wspomniane obuwie. - Nigdy nie kąpałaś się w ubraniu? Ani bez stroju? - zdziwił się nieco. - Przyjemnie jest. Ale nie namawiam. Poproszę potem "T", by poszła z tobą.
- Ojej, no tak… - Blondyneczka, oddalona już o dwa kroki, odrobinkę się zmieszała, gdy Peter zajmował jej obuwiem, a potem jeszcze bardziej, gdy tłumaczył o kąpieli.
- To… może później? - powiedziała z wyczuwalną nadzieją w głosie. - Najpierw jeszcze zwiedzanie?
- Oczywiście. Teraz przed nami nowy, wspaniały świat i jego uroki - potwierdził Peter, pokazując dziewczynie kiście dziwacznych owoców.
- A to jak ci się podoba? - spytał. - Nawet nie wiem, jak to dziwo się nazywa - przyznał.
-Nikt nic nie powiedział, nie wie? - Spytała, po czym stając na palcach stóp, wyciągnęła mocno ciałko w górę, przez co bardziej koszulką odsłoniła brzuszek, dłonią próbując dosięgnąć jeden z owoców. - A są jadalne?
- Wolałbym, żebyś nie próbowała ich jeść. - Peter odłożył klapki, przewiesił sztucer przez ramię, po czym chwycił dziewczynę i podniósł nieco do góry, by mogła zrealizować swe pragnienie.

Dziewczyna najpierw zapiszczała, choć wesoło, zaskoczona takim postępowaniem mężczyzny, a potem zachichotała, sięgając i zrywając jeden z owoców. Peter z kolei wyczuł, iż Kim jest naprawdę leciutka… gdy zaś w końcu stała znowu na ziemi, lekareczka przyglądała się z bliska swojej zdobyczy w dłoni, zaciekawiona dotykając owoc palcem(był kleisty), a i nawet go powąchała. Spojrzała w końcu na Petera, minimalnie nadąsana.
- Mały kęs? Pachnie fajnie…
- Ani się waż! - Peter wyglądał na zdenerwowanego. - Nigdy nie słyszałaś na przykład o jabłkach śmierci? Broń cię Panie Boże, żebyś choćby myślała o próbowaniu. Tylko w bajkach jedzenie zatrutego owocu kończy się dobrze. Nie znajdziemy nagle królewicza, co ruszy na ratunek swej królewnie - dodał, próbując poprawić nieco nastrój. - Może Hana będzie coś o tym wiedzieć - dodał. - Wędrowała po tej wyspie parę miesięcy.
Swoją drogą nie rozumiał, jak Japonka mogła trafić na tę wyspę tak dawno temu, skoro Korporacja odkryła wyspę całkiem niedawno.
- Zabierzemy ze sobą. Jak nie Hana, to z pewnością Dorothy coś poczaruje - dodał.
- Taaak? - Powiedziała z przekąsem Kim i lekko rozchyliła usteczka, zbliżając je do owocu, jednocześnie wpatrując się w Petera.
- Chcesz sprawdzić mój refleks, czy zakres mojej cierpliwości...? - spytał z uśmiechem. - Proszę... - Spoważniał i wyciągnął rękę.
- No żartowałam przecież - Podała mężczyźnie owoc… pokazując przy okazji język.
- Słodkie... Mogę prosił o bis? - spytał żartobliwym tonem.
- Emm… nie? - Kimberlee dla odmiany przygryzła figlarnie dolną wargę, przecierając obie dłonie w spodenki.
- Cóż... - Peter zrobił smutną minę. - I tak wyglądasz... wspaniale. - Słowa "kusząco" wolał nie używać. - A wcześniej, z tym... hmmm... jabłkiem? Jak Ewa...

Usta blondyneczki tym razem przekształciły się na drobny moment w mały okrąg, po czym Kim zamknęła oczka, i miło się uśmiechnęła.
- A ty to Adam, co? - Powiedziała, otwierając w końcu oczy, po czym niespodziewanie klepnęła go dłonią w środek torsu.
- Gdybym był Adamem, to już byśmy byli jak w raju... Nadzy i bosi - odpowiedział. - Bosa już jesteś, więc niewiele ci brakuje... Ale...
- Ale… - Powtórzyła za nim, uważnie się mężczyźnie przyglądając.
- Ale to by było nieuczciwe względem ciebie - powiedział z wyraźnym żalem. - Jesteś uroczą kobietą i nie zasługujesz na to, by być przelotną przygodą. Inaczej wziąłbym cię tu i teraz.
Kimberlee spojrzała na najemnika z zaciętą miną, choć jej migoczące ognikami oczy zdradzały prawdziwe uczucia panujące wewnątrz dziewczyny.
- Dlaczego… - zaczęła wyjątkowo cicho - Dlaczego ty mi takie rzeczy mówisz? Przecież ty i Dorothy… - Tańczące ogniki w oczach blondyneczki przybrały na sile.
- Chcę wracać do obozu. - Spojrzała gdzieś obok niego - Proszę? - Szepnęła, nerwowo pocierając prawą dłonią biodro.
- Tak... Przepraszam. Nie musisz się mnie bać... - powiedział. - Już idziemy. Raz jeszcze przepraszam. Zachowałem się skandalicznie. Nie powinienem był tego mówić. - Schylił się, by podnieść leżące na ziemi rzeczy.
 
Kerm jest offline