Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-01-2019, 19:08   #209
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Jarvis dodał z uśmiechem.
- Za to możemy uciec z tego świata, gdy nie będziemy mogli tu zostać. Choćby na plan, który zwiedzaliśmy. A stamtąd… gdziekolwiek zechcemy.
Jego rozmówczyni potrząsnęła charakterystycznie głową, pozostawiając interpretację tego gestu czarownikowi.
- Gdziekolwiek… - Rozmarzyła się, po czym zaraz rozpromieniła. - Może na plan powietrza? Zawsze byłam ciekawa… no bo… czy oni tam… no wiesz… no… to głupie… ale czy oni chodzą po chmurach?!
- I tak… i nie… są zamki w chmurach. Ale tylko niektórych i… tam się lata, cały czas prawie - wyjaśnił chłopak, tuląc do siebie kochankę.
- Ale… ja nie umiem! - obruszyła się kurtyzana. - Nie mają wybudowanych dróg… z chmur właśnie… dla takich nielotów jak ja?
- W zasadzie tam akurat będziesz umiała latać. Tam każdy umie, bo… unosisz się w powietrzu tak jak… ryba wodzie - wytłumaczył przywoływacz, popisując się swoją wiedzą.
- Och… ooooch… - odparła jakże inteligentnie bardka.
Jeździec miał chwilę na podziwianie na jej twarzy bitwy pomiędzy zawątpieniem, a fascynacją.
- Ale trochę szkoda… tych chmur… - Po czym nagle, aż podskoczyła. - A czy pada tam deszcz? Czy mają chmury i na dole i na górze i pada i tu i tam?
- Są burze i bywają… naprawdę silne, ale deszcz… jako taki nie pada… ten, który znasz tu. Nie ma słońca. Jest… blask… świetlna emanacja. - Tłumaczył mag, który choć już nabrał ochotę na więcej aktywności, to… czerpał zapewne jakąś przyjemność z tej sytuacji, bo w swoich pieszczotach nie posuwał się dalej.

Na wzmiankę o braku świetlistej kuli, która grzeje swymi promieniami, Chaaya bardzo szybko straciła zainteresowanie tematem powietrznego planu, robiąc przy tym kwaśną minę pełną zawodu.
Kicha, a nie plan. Niech se wsadzą w kieszeń takie miejsce. Nie było chmurzastych chodników, nie było deszczu i nijak nie dało się opalać w słonecznym blasku. Jedno La Rasquelle jej wystarczy, za resztę podziękuje.
- Mhm… to ciekawie - mruknęła zdawkowo, wczesując palce we włosy mężczyzny. - Byłeś ty kiedyś na jakimś planie, oprócz tego z zamkiem? - dodała szukając jakiejś alternatywy do ich dalszej dyskusji, bo i Jarvis nie dał jej jasnego sygnału, że mogli zacząć rundę trzecią w swoich miłosnych zapasach.
- Na kilku, ale na żadnym bezpiecznym. Bo trudno uznać za takie wiecznozmienny plan chaosu, czy Krwawe Morze, czy fortecę na planie astralnym… choć ta ostatnia była w miarę bezpieczna - odparł czarownik nachylając się i muskając czubkiem języka dekolt tawaif.
- Trochę… nudne te plany - stwierdziła smętnie. - To znaczy… sądząc po nazwach, bo ja nie wiem o czym ty do mnie teraz mówisz - dodała przepraszająco. - Nigdy jeszcze nie miałam kogoś z kim można porozmawiać o podróżach międzyplanarnych.
- Nie są one łatwe Kamalo. Nawet tutaj, więc nie odbyłem ich zbyt wiele… acz… powiedz mi jaki świat byłby dla ciebie idealny. A ja zastanowię się nad odpowiednim planem do którego drogę moglibyśmy odkryć. - Zaproponowała czupryna kochanka, bowiem sama głowa opadła na biust kobiety, pieszcząc go namiętnie.

Sundari rozsiadła się, prostując nogi i opierając z tyłu rękoma w pozycji półleżącej. Zrobiła to tylko po to, by magik miał cały plac zabaw dla siebie.
- Niech pomyślę… chyba z dużą ilością miejsc do zwiedzania. Lasy, góry, morza, stepy, sawanny, pustynie. Do tego ogromny zasób nigdzie niespotykanej roślinności i zwierząt. Tubylcy winni być w miarę przyjaźni i koniecznie ciekawi, zabawni, kolorowi. Może moglibyśmy poznać nowe tajniki magii? Może zdobyć jakiś artefakcik, który zachwycałby swoją nietuzinkowością? Jakiś kalejdoskop, albo książka, albo… albo… no nie wiem coś ładnego.
- No to… wiemy gdzie szukać odpowiedzi na twój kaprys. U Miedzianego… - Usta przywoływacza zajęły się smakowaniem jej krągłości, wielbieniem pocałunkami i delikatnym muskaniem jej kwiatuszka miłości powolnymi ruchami palców. - Jestem pewien, że jeśli jest tam u niego prawdziwy gnom, to zna przejście do swojego świata. Tyle, że plan faerie, jest równie kolorowy, barwny i ciekawy, co podstępny i niebezpieczny. Ale jeśli to prawda co mówią gnomach i niziołkach to… na pewno pod tym względem będzie tak jak pragniesz.
- Nie pójdę do niego, jest nudny i za bardzo się nad wszystkim rozdrabnia - burknęła rozgniewana Chaaya, której wyraźnie przeszkadzała osoba Archiwisty.
- Ale jest smokiem. Zresztą nie pójdziemy do niego… tylko do jego siedziby. Znaleźć owego gnoma - wyjaśnił Jarvis z łobuzerskim uśmieszkiem, delikatnie kąsając twardy szczyt piersi kochanki.
- No i co zamierzasz z nim zrobić?! Pogadać? Przecież nawet nie wiemy w jakim języku on mówi… - Tancerka chyba bardzo, ale to baaardzo nie chciała zbliżać się nawet do siedziby wspomnianego smoka. - Zresztą… planujesz mnie posiąść, czy mam czekać godzinę, aż w końcu cię najdzie?
- Masz powiedzieć moja śliczna, jak chcesz bym cię posiadł…
Mężczyzna cmoknął ją w usta czule i spojrzał w oczy. - Tak. Pogadać. Wedle opowieści gnomy to… bardzo wści… ciekawskie istoty, znające wiele sekretów i wiele języków. Na pewno opanowały miejscową mowę.
- Nie ważne jak… jesteśmy na plaży, w końcu mogę krzyczeć i się nie wstydzić - wyjaśniła kurtyzana oglądając się na aligatora, który z czasem zaczął się przemieszczać coraz dalej od pary. Może miał dość ich obecności lub tego co robili na jego rewirze.
- Wedle starych legend, gnomy były mistrzami rzemiosła i niskiej magii, genialnymi alchemikami. Za większością pomysłowych czarów, magicznych przedmiotów i biżuterii elfów, stały właśnie one, bo wysokie elfy nie zajmowały się tak trywialnymi sprawami jak lewitujące stoliki, czy proste magiczne zabawki. - Jeździec przesunął się do nóg dziewczyny, rozchylił je i ulokował na ramionach. Dholianka poczuła jak jego duma ociera się czubkiem o jej wrota kobiecości… i widziała jak jej ukochany szykuje się na podbój jej ciała.
- Jamuuun… - zaczęła tawaif, wyjątkowo złowrogim tonem. - ...znam legendy… bardzo dobrze… śmiem twierdzić, że lepiej od ciebie.
Była zła i poirytowana. Kapryśna jak nienajedzone kocie, niby słodkie i puchate, ale drapiące do krwi.
- Poza tym jestem cała w piasku… jak mnie zatrzesz to przysięgam, że zrobię ci bolesną krzywdę - mruknęła, uśmiechając się jak wredny imp.
- A co mówią legendy twojego ludu o gnomach? - Mag złapał kochankę za pośladki i jednym ruchem bioder dokonał szturmu.
Twardy wojownik rzucił się w ciepłą paszczę bestyjki, która objęła go miękko, kiedy złotoskóre ciało wygięło się jak lira, wydając przy tym tęskny jęk. Bardka próbowała się czegoś złapać, ale tylko zagarnęła do siebie więcej piasku.
- Bądź przeklęty - rzuciła przez zęby, by dodać zaraz namiętnie. - Mocniej… jeszcze.

Trzymając ją mocno, za nogi i uśmiechając się triumfująco, przywoływacz zaczął napierać biodrami raz po raz na ciało Kamali, nie ustając w szturmach, których tempo rosło pospiesznie.
- Sama powiedziałaś.. idealny rozmiar moja śliczna - szepnął żartobliwie.
- Bo jessst… - przyznała z uniesieniem, wijąc się jak wstęga, raz w jedną raz w drugą stronę. - ...jest, jest, JEEEEST!... Nie przestawaj. - Sundari znalazła się już w świecie swojej fantazji, czerpiąc każde doznanie, które rezonowało w jej ciele, sprawiając tym większa przyjemność czarownikowi.
Dwie orzechowe tęczówki wpatrywały się w niego z odbiciem ognia na powierzchni, podziwiając zachwyt i pożądanie jakie przejawiał w sobie towarzysz. Czyżby mu się podobała? Taka szalona i dzika, pierwotna? Czy nie była taka jak inne? Inne… z pustyni?
No tak… nie byli oni na pustyni, a Jarvis nie za bardzo miał chyba okazję, by poznać tamtejsze panny i ich temperament. Tancerka uśmiechnęła lubieżnie, oblizując spragnione wargi, po czym oddała się bez reszty swemu pokazowi dla uciechy kochanka.
A jej ciało wiło się coraz mocniej, gdy rytm jego bioder stawał się coraz dzikszy. Ani ona, ani on, nie hamowali swego pożądania, stając się wręcz ucieleśnieniem pożądliwości. Doznania były jak fale morza, każda kolejna coraz wyższa i silniejsza… coraz bardziej odbierająca dech i myśli, coraz intensywniejsza, coraz bliższa celowi… ekstazie. Ta wygięła ciało Chaai i jej wybranka w łuki, gdy doszli mocno i gwałtownie do celu swej lubieżnej “podróży”.

Długo jeszcze dochodzili do siebie, nie mogąc opanować swoich oddechów i myśli. Bardka jako pierwsza zaczęła przejawiać jakieś oznaki powrotu do rzeczywistości, bo zaczęła usypywać sobie górkę pod głową, by wygodnie jej się leżało.
Jej ruchy były w pełni naturalne, choć przywoływacz, mógł się trochę obawiać tego z kimś się aktualnie kochał. Kamalasundari była inna. To nie była ta zawstydzona i bojaźliwa dziewczynka. Nie była to też wygadana i odważna łobuzica, która robiła wszystko po swojemu.
Ta była skupiona na sobie i na swoich doznaniach. Nie za dużo też mówiła, jakby nie za bardzo lubiła mówić podczas stosunków.
Jarvis nie był jednak pewny, czy leżała przed nim Umrao ze świątyni… tamta wydawała się większą finezją w swoim fachu, plus oczywiście świetnie bawiła się bez większego udziału partnera.

Nogi Dholianki nadal opierały się o ramiona mężczyzny, który jej opuszczać chyba nie zamierzał. Uśmiechając się czule, mag leniwie wodził palcami po brzuchu i podbrzuszu tawaif. Bez pośpiechu i z wyraźną troską. Odpoczywał, podobnie jak ona i rozkoszował się widokiem. Najwyraźniej lubił każde wcielenie kobiety.
- Toooo… jakie są opowieści twego ludu o gnomach? - zapytał zaciekawiony.
- Nie chcesz wiedzieć - odparła wesoło, strzepując piach z między piersi. - Wygodnie ci tak? - zatroskała się, przyglądając mu się czule.
- Takie straszne są te opowieści? - zadziwił się czarownik i dodał ciepło. - Podoba mi się to co widzę przed sobą i ten widok wynagradza niewielką niewygodę moja śliczna.
- Raczej jak zacznę opowiadać to twój ptaszek do jutra nie zagrzeje w moim gniazdku - wyjaśniła z nutką ironii kurtyzana. - Wolałabym cię mieć jeszcze dla siebie - dodała, przygryzając delikatnie swój paluszek. - Tu… i w zaułkach miasta, gdy będziemy szukać kolczyka.
- Dobrze… - Jeździec opuścił kochankę i położył się obok niej, zabierając za leniwe pieszczoty jej ciała kolejnymi pocałunkami. Tym razem jednak prędzej niż żar, oboje dopadła senność… i posnęli relaksując się po intesywnej zabawie. Krótka to była drzemka, ale… wystarczająca dla planów Ferragusa.


Smok nie bez powodu tolerował wyuzdane zabawy swojego naczynia. Im bardziej zadowolona i pewna siebie była Chaaya, tym silniejsza była jej dusza i tym dłużej gad mógłby kontrolować jej ciało w razie potrzeby. Musiał dbać więc o jej samopoczucie, niczym ogrodnik o cherlawą roślinkę… i choć nigdy by się do tego nie przyznał, lubił jej maski. Nawet Laboni.
Teraz jednak musiał się zająć swoją ulubienicą… Deewani ostatnio się nie pojawiała i to męczyło Antycznego. Na szczęście nie było ona tylko Chaai-Kamali… należała także do niego. Stając się częścią wspomnień starożytnego smoka, stała się częścią jego duszy. Małą cząstką, którą mógł zostawić w bardce, zabierając odbicie Deewani do nowego ciała. Nie bardzo wiedział, jak taka więź pomiędzy nimi wpłynie na niego samego. To wszak nie było nic pokroju partnerstwa między nią a Nveryiothem. Nic tak silnego. A jednak… dzięki tej więzi mógł wytropić Deewani. A teraz, kiedy tawaif spała, miał ułatwione zadanie. Bowiem gdy jej świadomość pogrążyła się w sennych majakach, nie mógł zaszkodzić duszy z którą współdzielił ciało.
Niestety dość szybko do niego dotarło, że nie będzie to takie proste jak to sobie wyobraził. Mała chłopczyca, która zwykła sypiać między jego skrzydłami, stała się tylko… wspomnieniem. Dość dziwnym, bo miało się wrażenie, jakby ktoś zamroził lub skamienił Szaloną i wyniósł do składziku, w którym szybko została zagubiona wśród podobnych sobie, zapomnianych i porzuconych przedmiotów.
Nie było jej. Nie istniała, choć odwaga jaką w sobie nosiła nie opuściła tancerki.
Nie została więc wyrwana z korzeniami i wyrzucona, a jedynie… „zakryta”. Tak jak malarz zamalowuje nieudany portret grubą warstwą farby.
Może kurtyzana zeszła zbyt głęboko w minione chwile i zapomniała się wzdychając do Ranveera, lub tego strażnika… jak mu tam było? Skrzydlaty nie mógł sobie przypomnieć jego imienia.
Ruszył więc do ogrodu, w którym drzemała Nimfetka wtulona w wielkiego pawia albinosa i udał się do budynku w którym Chaaya upchnęła strzępki swych wspomnień.

Może maska była przy pokazie fajerwerków, które mu kiedyś pokazała?
A może, uciekła na pokaz joginów? Do tańczącego generała? Na bal u sułtana? Do własnego pokoju w utęsknionym domu? Albo do kuchni by ukraść trochę pączków… nie? Nigdzie? Naprawdę nie było jej NIGDZIE?!
Zanim zdążył się jednak zezłościć, poczuł cyniczne spojrzenie, które zaczęło formować się w ciemnościach uśpionego umysłu. Nie patrzyło na niego… zajęte było obserwowaniem… snu bardki.

Kamala przemierzała wraz z Jarvisem uliczki La Rasquelle. Choć panował dzień, miasto spowite było gęstą mgłą w której nic nie dało się dostrzec. Para kochanków trzymała się za ręce, by nie zgubić się w oparze i aktualnie szukała Bumi i jej towarzysza.
To czarownik wypytywał wszystkich o jakieś miejsca i ludzi, a kobieta udawała tylko ładną. Nie było co się dziwić, skoro nie bardzo czuła się zaangażowana w całą sprawę kradzieży. Dholiance zabiło mocniej serce, gdy z dymu wyłoniła się dziwnie okutana w materiał sylwetka.
Dama z pustyni o błękitnych szatach i licznym porożu na głowie, sunęła niczym duch w kierunku pobladłej Sundari.
Świat wokół zatrzymał się w miejscu, ale złotoskórej nie przyszło do głowy, że to dziwne. Na co jednak można było liczyć, będąc w głębokim śnie, prawda?

Potomkini nagi przemówiła w gardłowym języku, a każda sylaba brzmiała tak szorstko i złowrogo, że, aż włosy jeżyły się na ciele. Szczęściem, Ferragus miał łuski i to nie na niego oddziaływał aktualnie strach.
- Przepraszam… nie rozumiem - odparła zlękniona tancerka, co rogata przyjęła z wyniosłym uśmieszkiem.
- Mogłabyś się w końcu nauczyć aklo… nie jest taki trudny Chaayu - wyjaśniła w pustynnym.
- Mam taki zamiar… tylko, że nie mam „książki”… skąd znasz moje imię? - spytała kurtyzana, oglądając się na kochanka, który spetryfikowany, wpatrywał się w dal.
- Wywodzisz się z Laboni, a my znamy Laboni. Jesteś jej upragnioną następczynią - odpowiedziała kapłanka, nie bardzo przejmując się tym tematem. - Powiedz mi lepiej… co u Ranveera? - Wyszczerzyła zęby w uśmiechu, nie wiedząc dlaczego, ukazując dwa kły jadowe jak u węża i nic poza tym.

Sen pociemniał i skurczył się, jakby znajdował się w środku szklanej kuli. Miasto i jego mieszkańcy zniknęli, a z nimi też i przywoływacz.
- Ranveer nie żyje. - Głos bardki był zimny i zdystansowany, nie… bardziej obronny, jakby dziewczyna musiała się tłumaczyć przed rogatą bestią.
Stanęła w rozkroku i zacisnęła dłonie w pięści, szykując się… do walki?
Pradawny smok mało nie ryknął śmiechem na ten widok.
- Ach… nie o tego Ranveera mi chodzi - wysyczała rozdwojonym językiem nagaji, dotykając się szponiastą dłonią demona za medalion na piersi.
Był to metalowy heptagram wpisany w koło. Siedmioramienna gwiazda o gładkich ściankach.
Swoim blaskiem w ciemnościach, przykuło wzrok tawaif.
Wpatrzyła się w niego jak zahipnotyzowana, a umysł dziewczyny pogrążonej we śnie z jakiegoś powodu kojarzył ten przedmiot… ten kształt.
Znała go… ale o wiedzy tej nie było żadnej wzmianki, ni śladu w jej wspomnieniach.

Złośliwy wzrok w ciemnościach zaczął świdrować i wibrować w głowie Chaai, która zaczęła dyszeć z wyraźnym bólem w piersi. Sen zaczął się rozmywać… ciemnieć i zmniejszać.
Kurczył się niczym zgnieciona kulka pergaminu w dłoniach. Kobieta zaczynała… zapominać. O wisiorku. O wężowej damie. O śnie.
Pogrążyła się w ciemnościach, rozluźniona i spokojna, gdy ślad wizji uleciał gdzieś i znikł.
Tylko Starzec nie potrafił się pozbierać, próbując przetrawić co się właściwie wydarzyło. Coś jawnie blokowało i anulowało wspomnienia jego naczynia. Coś, co było jej częścią (bo nie wyczuwał obcej prezencji w jej wnętrzu, prócz tego parszywego wgapiania się pustki), ale jednocześnie, nie było nią.
Jedyną poszlaką był ten medalion.

Gwiazda o siedmiu ramionach.

Skądś ją znał. Nie tylko wiedza o niej obiła mu się kiedyś o uszy, ale widział ją… dosyć często. Tu. W niej.
TAK!
W jednym ze wspomnień widział taką gwiazdę na drzwiach w Pawim Tarasie. Była ona również w namiocie u Ranveera… na tronie! Mignęła mu kiedyś koperta z pieczęcią. I mapa. I księga…
Chaaya obfitowała w ten znak, jak źródełko w świeżą wodę. Łatwo to było przeoczyć wśród ilości ornamentów, w jakich lubują się plemiona z pustyni, ale teraz gdy tak przekopywał fragment po fragmencie, zaczynał wszystko dostrzegać.

Trzeba było tylko dowiedzieć się co to oznaczało.
Smok był jednak dość stary i dość potężny, by nie mieć z tym problemu. No… może miał, ale tylko troszeczkę i NIKT NIE MUSIAŁ O TYM WIEDZIEĆ.
Ślady o heptagramie pojawiały się w magii, zwłaszcza tej starej. Bardzo starej… jeszcze sprzed ery elfów. Gruuubo sprzed ery gigantów… kiedy bogowie byli mali.
Podobno siedmioramienna gwiazda była kiedyś używana do kręgu przywołań daemonów.
Daemonów tak potężnych, że gdyby postawić jednego z nich, kontra cała armia istot piekielnych i niebiańskich, to… ci drudzy zniknęli by z powierzchni w przeciągu chwili. Podobno nawet bogowie musieli schylać przed nimi czoła i sami Jeźdźcy Apokalipsy byli bezsilni, a może ich wtedy jeszcze nie było?
Podobno, podobno, podobno… teraz już krąg do Abbadonu jest bardzo podobny do tego do Abbysu, plus Ferragus, jak świat stary, nigdy nie napotkał choćby najmniejszej wzmianki potwierdzającej tą legendę.
Choć nie… jednak coś sobie przypomniał.
Powiadają, że Jeźdźców Apokalipsy jest czterech, jednakże są księgi, które twierdzą iż jest jeszcze piąty jeździec. Starszy, silniejszy i nieco zapomniany. Jeden jedyny który ostał się z rodziny siedmioramiennej gwiazdy.
~ Kim miał być ów Ranveer… pewnie bardka zna prawdziwe znaczenie tego imienia ~ mruknął do siebie czerwonołuski, po czym zamienił się w mglistą, karminową mgiełkę w kształcie smoka i zanurzył się we wspomnienia i wiedzę noszącej go kobiety, by odkryć pochodzenie tego imienia.

Jak wszystkie nazwy z pustyni, ta również miała swoje znaczenie. Ukryty przekaz, który zdradzał informacje o miejscu, rzeczy lub istocie je noszącym. W tym właśnie ciemnoskórzy, różnili się od białoskórych ludzi. U nich wszystko musiało mieć sens, nawet jeśli ukryty.
Ranveer był przydomkiem wojowników i dosłownie oznaczał kogoś nie do pokonania w boju. Kogoś kto żył wojną. Kto był w niej perfekcyjny. Gladiator nad gladiatorami i to w dodatku… nieśmiertelny. Niestety imię jak to imię, było dość popularne i wielu chłopców i mężczyzn je nosiło, niezależnie od tego czy potrafili walczyć, czy nie.
Brzmiało dumnie i to wystarczyło.
Sam Malhari jednak miał ciekawą historię, ponieważ wszyscy mężczyźni z jego rodu byli generałami. Wszyscy nazywali się Ranveer. I wszyscy…. nosili tę samą broń, tę samą zbroję i gdziekolwiek się nie pojawiali… przeważali szalę zwycięstwa. I ojciec. I dziadek. I pradziadek i dalej i dalej i dalej wstecz. Zmieniały się twarze i czasy, ale legenda niepokonanego trwała bez ustanku.
Gad podążył za tym wątkiem, za zbroją…. za orężem, wprost do pierwszego Ranveera. Gdzieś blisko czuł coś w rodzaju złotej wstęgi… nici wplecionej w duszę. Nie rozumiał czym była, ale jej natura była dobra.

Nie miał łatwej roboty. Ktoś dobrze się postarał, by w dziewczynie posprzątać. Wspomnienia rozmazywały się w plamy, tak jak te z najwcześniejszych lat życia. Niemniej skrzydlaty miał wrażenie, że nie zostały one zapomniane, a po prostu przekatalogowane i ukryte. W końcu nacja ludzka była słabej woli, by nie mówić wprost, że była tępa i głupia i o pamięci złotej rybki. Nie to co smoki. Tak… te nie zapominały niczego!
Zajęło mu trochę czasu by przelecieć wszystkie korytarze i pokoje i dowiedzieć się całkowicie niczego. Rozjuszony kręceniem się w kółko i marnowaniem czasu, wleciał niczym burzowa chmura do sali z basenem, przez który kiedyś poprowadziła go Deewani. Miejsce to imponowało nawet jego. Było… piękne. Drogie. Woda w wysadzanym mozaiką basenie lśniła niczym diament. Najdroższy z kamieni w siemioramiennej koronie.
Zaraz, chwila…
Ferragus faktycznie widział gwiazdę. Na dnie. Leżała sobie ułożona i przykryta, a jednak na widoku. Zanurkował w wodne przestworza i uderzył w sam środek kompozycji… wypadając na korytarz, którego jeszcze nigdy nie widział.
Jego podłoga była zakurzona i zapiaszczona, a zewsząd czaiła się ciemność. Antyczny jednak widział dzięki złotej nitce, która zmaterializowała się przed nim i niczym pochodnia, oświetlała drogę.
Po raz pierwszy odkąd opętał to ciało, poczuł, że znalazł się w obcym miejscu. Miejscu, które go nie chciało. To nie było miejsce stworzone przez bardkę, choć z pewnością posiłkowane było na jej wspomnieniach.
Oczywiście Starzec nigdy nie przejmował się takimi detalami. Był wszak potężną duszą, która brała to co chciała i kiedy chciała. A wszelki opór łamała… zresztą wybrał okres jej snu, by móc działać swobodnie i w pełni korzystać z przewagi jaką miał. Nie był wszak fasetką osobowości tawaif, nie był myślą. Był odrębnym bytem, potężnym bytem i był ZŁY.
Ryknął głośno, rzucając nieme wyzwanie i ruszył do przodu ufny w swą wielką potęgę… i ośli upór leżący w jego naturze.

Nie uszedł za daleko, zanim nie spadł. Podłoga się skończyła…
Na szczęście nie musiał długo spadać, by znaleźć się w miejscu, jak sądził swojej ostatecznej wędrówki. Gdzieś w oddali, miał wrażenie jak słyszy trzepot motylich skrzydeł, które lawirowały gdzieś… pomiędzy czymś… a może to było jego własne echo. Trudno mu było stwierdzić, siedząc w pustce ze świecącą nitką w powietrzu.
Ta zniżyła swój lot i jakby zaczęła węszyć przy “podłodze”, oświetlając skamieniałe przedmioty. Dzban… z gwiazdą.
Bransoletka… w gwiazdy.
Stopa… ludzka… nie to cała Chaaya, leżąca jakby spała, na łożu usypanym ze skamieniałego piasku.
Smok znalazł się na cmentarzysku wspomnień, błądząc po rozsypanych zdarzeniach, upchanych tu przez kogoś z jakiegoś powodu.
Mglista smocza postać przybrała cielesności. Antyczny drakon sarknął gniewnie, ciskając płomieniami z nozdrzy. Nie przywykł do wysilania się i rozwiązywania zagadek. Od tego miał tancerkę i jej gacha. On był od wydawania poleceń.
Ryknął więc w wściekle i pazurami chwycił za dzban, wpierw zaglądając do niego…
Naczynie oderwało się od posadzki, pękając w paru miejscach. Dookoła niego potoczył się dźwięk spadających kamieni, jakby gdzieś wywołana została skalista lawina. W środku nie dostrzegł jednak niczego… być może wpierw musiałby “odkamienić” dzban, by sprawdzić jakie wiąże ze sobą wspomnienie.
Pytanie teraz… jak się to robiło, bo zwykłe rozproszenie magii w tym wypadku raczej nie zadziała.
Ale czerwone smoki, nawet antyczne nie były entuzjastami magii, a i sam Ferragus nie szkolił się w niej specjalnie. Wolał siłę. I ściskać zaczął dzbanek z zamiarem skruszenia go. Z początku szło mu całkiem nieźle. Najpierw się napiął i skupił, aż kamień zaczął powoli pękać… później musiał skupić się jeszcze bardziej, napinając się jak podczas siłowania się na rękę. Skorupa była twarda… ale skrzydlaty również do tego typu należał. W końcu gruz chrzęsnął i opadł na posadzkę, zamieniając się w pył.
Dzban z lanego szkła koloru turkusu, lśnił w jego napiętej łapie i za nic miał siłę, która próbowała go zmiażdżyć.
Wspomnienie Kamalisundari się przebudziło i jak widać… chciało zostać zapamiętane.
Jaszczur więc… połknął dzban czyniąc wspomnienie, tak samo swoim jak i jej.

Mieli pięć lat, gdy ich babcia zabrała ich na wycieczkę. Długo się zastanawiali co zapakować do swojego kuferka. Na pewno nie chcieli rozstawać się z ulubioną przytulanką, która przedstawiała dzika. Do tego przydałoby się coś do jedzenia i do przykrycia… może kocyk?
Nie wiedzieli, bo nigdy nie podróżowali…


Skrzydlaty przeniósł się daleko (dla kurtyzany) wstecz, by wyruszyć karawaną poza Dholstan, do krain gdzie piasek jest tak gorący, że zamienia się w szkliste rzeki. Miejsce wyjątkowo upodobane przez ifryty, ale i lamię oraz nagi.
Młodziutka bardka trafiła do malutkiej wioski kobiet, które zamiast nóg miały wężowe ogony. Trzy piastunki opiekowały się nią i bawiły w namiocie, podczas gdy babcia, wyszła na spotkanie.
Szklany dzban, leżał na puszystym dywanie i zawierał w sobie słodki sok z mango, którym raczyły ją nagije. To była bardzo udana wycieczka. Pełna smaków, śpiewów i pięknych twarzy.
~ Beeez...użyteczne… ~ Beknął smok, wypluwając dzban, choć teraz stał się częścią niego i sięgnął po bransoletkę, gardząc w głębi duszy takimi błyskotkami. Ale samice je lubiły. Nie wiedział czemu.
Musiał przyznać, że roztrzaskiwanie w drobny mak kamienia, sprawiało mu pewną satysfakcję, ale i… męczyło go. Nie będąc świadom ile przedmiotów i postaci wokół niego leżało, nie wpadł na to, by wpierw poszukać tego po co przyszedł.
Gdy bransoletka odzyskała swój blask, a gad przymierzył ją. Kolejne wspomnienie wróciło na swoje miejsce…

Nadal byli młodzi, choć nie nazywano ich już dzieckiem. W zasadzie już niedługo, mieli stać się dorosłymi. Nie wiedzieli jeszcze jak i kiedy, ale wyczuwali ową zmianę w powietrzu… w spojrzeniach i uśmiechach rodziny i służby.
Już niedługo… niedługo… byli tacy niecierpliwi by stać się dużymi. Tymczasem goście powoli zaczęli zjeżdżać się na wielki bal, wyprawiony z okazji urodzin. Ich urodzin! Dwadzieścia pór suchych, czyli dziesięć wiosen jak mawiali biali ludzie!
Czuli się tacy podekscytowani i ważni, jak sułtanowie!
Przejrzeli się w lustrze i poprawili makijaż, po czym zbiegli powitać przybyłych.
Jakaś kobieta, którą widzieli pierwszy raz, onieśmieliła ich swoim anielskim wyglądem…


Smok zaśmiał się widząc, jak tancerka myli nagę z niebianką. Musiał jednak przyznać, że kobieta była bardzo ładna, a korona z jej rogów z tego wszystkiego była najpiękniejsza.
Dziewczyna dostała w prezencie bransoletkę, którą odtąd nosiła już zawsze… niestety straciła ją podczas niewoli.
~ I tyle zachodu z tego powodu? ~ Ferragus rozczarowany znaleziskami rozejrzał się dookoła. ~ Spodziewałem czegoś… innego.
Czegoś bardziej wstydliwego, tragicznego, mrocznego... tajnego. A nie łzawych wspomnień. Z pewnością nie były godne ukrywania ich tak głęboko w podświadomości.
Złota nitka zafalowała, jakby nie do końca zgadzała się z jego osądem. Zniżyła jeszcze bardziej swój lot, gładząc “śpiącą” Chaayę wśród piasku, po czym zaczęła snuć się powoli przed siebie, odsłaniając kolejne relikty przeszłości. Biegnąca Chaaya. Tańcząca Chaaya. Stojąca na piedestale i czytająca księgę Chaaya. Chaaya na murze z łukiem w ręku. Chaaya z dziwnym hełmem na głowie.
Chaaya z księgą na kolanach. Wazon. Drabina. Studnia wody…
~ Mauzoleum niepotrzebnych myśli… ~ mruknął do siebie jaszczur i zionął ogniem. Ten jednak przybrał amarantową barwę i zamiast palić otulał kolejne relikty przeszłości Dholianki… zamiast być żarem, owo zionięcie było wykryciem magii, mającym odkryć obce wpływy na te miejsce, implantowane wprost do głowy dziewczyny.

To… był błąd. Błąd którego nie dało się naprawić. Starzec poczuł ból, choć był tylko duszą. Miejsce jak i ciężar wspomnień był niebagatelnie ciężki. Nie tylko od przeżyć, ale i od magii, która utrzymywała je przez lata w zapomnieniu.
Chaos jaki zalał umysł bardki, buzował niczym gotująca się w kotle woda. Brakujące fragmenty obrazów, zaczęły wskakiwać na swoje miejsce, jednakże zanim gad mógł pojąć co się właściwie wydarzyło. Odnalazł na chwilę Deewani. Smutną i opuszczoną, która błądziła po tym miejscu całkowicie po omacku, nie wiedząc gdzie jest i dlaczego nikt… a zwłaszcza on. Ferragus. Nie przychodzi jej z pomocą. W końcu maska upadła, potykając się o coś na ziemi. Dzięki dotykowi rąk, wyczuła zniekształcone ciało samej siebie, które leżało na dnie lochu, tuż po starszliwych torturach w których zginął jej synek.
Tancerka zaczęła płakać, wykrzykując coś, że w końcu znalazła Chandramukhi, kiedy usłyszała trzepot motylich skrzydeł, a gdy się obejrzała… znikła, zapewne kamieniejąc.
To jednak wystarczyło, ten przelotny moment był wszystkim czego smok potrzebował… z finezją nosorożca w składzie porcelany, rzucił się do miejsca w którym zauważył maskę, gotów pazurami rozerwać każdą zaporę jaka stanie mu na drodze.

Tyle, że nic mu nie stanęło po drodze, a przynajmniej nic, co mógłby wyzwać na pojedynek. Parę razy prawie zaliczył glebę, gdy zahaczył o coś , a raz nawet dostał w pysk z liścia, ale w końcu dotarł do miejsca, gdzie dzięki światłu towarzyszącej mu niteczki, dostrzegł zapłakaną i… wystraszoną twarzyczkę swojej ulubienicy.
Chłopczyca klęczała, przy swojej dużej kopii. Nagiej, połamanej i porozrywanej w wielu miejscach. Jednakże to brzuch najbardziej mroził przerażeniem i obrzydzeniem zarazem. Brzuch, który niczym przekłuty balon, leżał pusty i sflaczały, przyprawiając o ciarki gdy pomyślało się, jak do tego wszystkiego doszło.
~ No… chodź już. To tylko żal za tym co się stało. Jeśli nie umie tego przekuć w gniew lub siłę, to lepiej go pogrzebać Deewani ~ rzekł Starzec, malejąc i stając się ludzkim barbarzyńskim Starcem. Objął dziewczynkę i przytulił do siebie. ~ Jesteś silniejsza niż ten kamień.
Bardka się jednak nie poruszyła, zastygła w chwili grozy, gdy zobaczyła coś, co przyprawiło ją o skamieniały stan.
~ Ech… to ja się tu poniżam… a tu nic… ~ warknął gniewnie gad, zawstydzony swą chwilą słabości. Zerknął w kierunku złotej nici.
~ Nic nie widziałaś ~ burknął wracając do pierwotnej postaci i chwytając kamienny posążek Deewani, lekko nacisnął go zębami sprawdzając czy da skruszyć kamień w bezpieczny dla maski sposób. “Co za poniżająca sytuacja.” myślał.

Kilka okruchów twardej narośli zaczęło się sypać na podłogę. Z pewnością kamień stworzony tak niedawno, był łatwiejszy do obłupania. Po chwili kilka długich kosmyków wymsknęło się spod skorupy zaczynając łaskotać smoka w język.
Sama emanacja, również zaczęła się poruszać, gdy cisnąca ją bariera zaczęła ustępować.
Skrzydlaty więc ostrożnie kruszył barierę, próbując językiem musnąć delikatnie twarz Deewani. Był… zaskakująco cierpliwy i ostrożny. Zupełnie jak nie on… wszak miał naturę choleryka i zamiłowanie do siłowych rozwiązań.
„Starcze… Starcze czy to ty? Ej zaraz, gdzie pakujesz ten swój rozdwojony ozor tłusty zboczeńcu!”
Wróciła. Jego mała, pyskata łobuzica wróciła.
Jaszczur wyczuł jej obecność w umyśle swojego naczynia, jak i we własnej duszy. Tancereczka wyciągnęła rączki, by objąć wielki pysk i przytulić do siebie. Krótka chwila czułości, zanim nie odepchnęła go z wrodzoną butą i nie zaczęła fukać.
„Co ty mi zrobiłeś? Gdzie mnie zamknąłeś? Dlaczego cię nie było?! Wołałam cię ty głupku. Wołałam z całych sił!” skarżyła się z wyraźnym zawodem, że gad nie zjawił się na czas.
Po chwili do maski zaczęła dochodzić powaga sytuacji w jakiej się znaleźli. Nastrój w śpiącej kobiecie zaczął się zmieniać. Zaczynała walczyć ze snem, próbując się wybudzić z trudnego do opisania lęku.
„Staruszku… my zrobiłyśmy coś bardzo złego… ja zrobiłam… Staruszku… musimy uciekać, zanim on nas znajdzie. On nie chce byśmy go teraz pamiętały…” wyszeptała cichutko Deewani, kuląc się.
Odgłos motylich skrzydełek kręcił się coraz bliżej. Drakon miał dziwne wrażenie, że istota ta… sprawdzała właśnie przebudzone wspomnienia z dzbanem i bransoletką, ponownie zamieniając je w kamień i usuwając ślad z pamięci.
Było kwestią czasu, kiedy zaatakuje ponownie drobniutką emanację.
Ferragus sarknął gniewnie, wypuszczając z pyska smugi dymu.
~ Niech ci będzie. Skoro tak się boisz, to sobie pójdziemy ~ odparł w końcu łaskawym tonem.
Ruszył stępem, powoli i spokojnie, z Deewani pomiędzy rogami na głowie.
~ Ale tylko dlatego, że nie mam ochoty się wysilać dzisiaj. Poza tym… otoczenie tutaj jest nudne. Mam ochotę na kąpiel i drapanie po łuskach.
Dziewczynka rozglądała się nerwowo na boki, jakby szukała czegoś wzrokiem, ale w tych ciemnościach nie dało się dostrzec nic.
“A ta nitka to co to?” spytała pod wpływem ciekawości, przyglądając się złotej wstążeczce, która oświetlała im blado drogę.
Trzepot był jakby coraz bliżej, ale na szczęście w tyle, czyli zapewne oddalali się od “istoty”, której bała się maska.
~ Nie wiem… Kamala przyciąga różne dziwactwa... ~ ocenił Starzec, gdy zaczął rozgrzewać ziemię pod łapami zmieniając ją w lawę. Nitka zaś tworzyła widma dwóch istot, smoka i dziewczyny. Fantomy mające robić za wabiki.
~ Nie jest częścią samej Chaai, raczej łącznikiem… z czymś… co cuchnie dobrem. ~ Smok zapadł się nagle w sadzawkę lawy, która okazała się wypalonym skrótem do jego domeny w umyśle bardki i zasklepiała się za nim.
Chłopczycy wyraźnie spodobał się pokaz, bo majtała wysoko nogami, bijąc głośne brawo i śmiejąc się jak chochlik.
“Ale fajnie! Ale fajne!” zaszczebiotała, schylając się by zajrzeć w ślepie gada. “Czyli jednak jest coś na tym świecie czego nie wiesz…” wytknęła mu z uśmieszkiem na wargach i zeskoczyła na “ziemię”.
Skuliła się jednak łapiąc za skroń i stęknęła skołowana.
“Ranveer nas szuka…” szepnęła speszona.
~ Ranveer nie żyje… a ja nie boję się ducha ludzkiego śmiertelnika ~ rzekł władczo Ferragus.
Bardka wyciągnęła rękę i dotknęła wielkiego pyska swojego pupila. Ten przypomniał sobie to co przeżyła jego podopieczna w ostatnich chwilach przed zniknięciem.

W ciemności wyłoniło się światełko, które unosiło się w powietrzu, szeleszcząc skrzydełkami. Oboje zmrużyli oczy, przyglądając się małej, oślizgłej pijawce o skrzydłach ćmy księżycowej. Zamiast łebka miała dziurkę.
Taką jak od klucza w drzwiach.
To z niego błyskało światło, jasne i błękitne. Starcowi trochę przypominało to ogień piekielny… Chaaya zaś rozpoznała wzrok swojego kochanka podczas bitewnego szału.
Wystraszyli się oboje i wizja znikła.


“Nie ten Ranveer…” wyjaśniła drobna emanacja, po czym chowając ręce za sobą, klapła przy smoczej łapie z marsową minką. “Nasz kochanek nie żyje, wiemy o tym… nie musisz ciągle przypominać” sarknęła wyniośle, bo bolało ją gdy musiała o tym głośno mówić.
“Ale Ranveer człowiek, nie jest tym Ranveerem o którym mowa. W zasadzie… nie bardzo wiemy co to… kto to? Rozumiesz o co mi chodzi? Ale on się do nas przyczepił bo zrobiłyśmy coś bardzo, bardzo złego… ja zrobiłam. Chyba… tak myślę. Wszyscy mi mówili, by nie zadawać się z Ranveerem-człowiekiem. Babcia i jej przyjaciółki i kapłani, nawet niektórzy nasi klienci. Malhari są przeklęci, mówili. Klątwa przejdzie na mnie… no i przeszła. Ranveer człowiek mi mówił, że on podczas walki to nie on… tylko ten drugi. Ten drugi jest bardzo chciwy i żarłoczny i musi go karmić, by być Ranveerem. Żeby go karmić, musi zabijać, zabijać podczas walki… na wojnie. Wojna musiała trwać, by on mógł jeść i by mój ukochany mógł żyć. Ale ja nie posłuchałam i choć widziałam Ranveera-nieczłowieka… to i tak nie wierzyłam i założyłam hełm na głowę. Wtedy się przyczepił… ledwo pamiętam, jak przez mgłę… przez sen.”
~ A więc masz na sobie klątwę z jakiegoś przedmiotu. ~ Antyczny podrapał się pazurem po pysku i zamyślił. ~ To trochę niefortunne, acz… eeech… Nie podoba mi się to.
Nie powiedział od razu, co go tak martwiło.
~ Nie podoba mi się, że najlepszym rozwiązaniem, byłoby podlizywanie się Miedzianemu.
“To nie tak Staruszku. On nie jest przedmiotem… on żyje, choć umarł. Tak mi powiedziała książka. Podobno było ich siedmiu i byli najsilniejsi na świecie, co nie podobało się tym słabszym. Nieważne… rozdarli jego ciało. Tego Ranveera-nieczłowieka i przerobili na przedmioty, które na sobie nosili, chcąc drwić z niego. Ale on nie umarł, nawet jak mu głowę przerobili na hełm, a skórę pleców na pelerynę i inne takie i wykiwał wszystkich swoich nosicieli z innych planów i zostawił ich bez broni i zbroi, pojawiąjąc się u nas. Tutaj. Podobno długo krążył po świecie. Jego nogi-buty były gdzie indziej, głowa-hełm gdzie indziej, plecy-peleryna gdzie indziej, serce-broń gdzie indziej, oraz szkielet-zbroja gdzie indziej… aż w końcu nie trafił na podatne umysły, które złożyły go do kupy. Gdy założyłam jego głowę na swoją głowę, powiedział, że powinien mnie zabić, ale jest coś o wiele ciekawszego od zabijania mnie. Powiedział, że wkrótce będzie wojna i on musi się ukryć… na złość komuś tam. Powiedział, że mnie oszczędzi, jak zabiorę coś ze sobą na przechowanie” opowiadała dziewczyna, a im dalej brnęła swoją opowieścią, tym coraz trudniej szło przypominanie sobie co właściwie miało miejsce, a co nie.
~ Choć drażni mnie to strasznie… to Miedziany winien się o tym dowiedzieć. I mógłby pomóc. Chyba. ~ Smok ułożył pysk na swoich łapach, dodając. ~ Niemniej to były dawne czasy, gdy tak potężne istoty jak ja… jeszcze nie istniały. Ze mną nie poszłoby mu tak łatwo ~ rzekł wyraźną pychą w każdej sylabie i przesadną pewnością.
Tancerka wpatrywała się w niego jak w obrazek, robiąc szerokie “O” ze swoim ustek, głośno wzdychając z podziwu.
“Dobrze, że cię mamy! Na pewno nas przed nim obronisz i jego dziećmi też, podobno jest ich czterech i bardzo ich nienawidzi…” Wzruszyła ramionami, nie do końca pojmując, jak można być kogoś ojcem i nienawidzić swojej latorośli.
~ Pewnie i tak nie żyją… elfy mogły je zabić, albo bogowie, albo niebianie ~ stwierdził autorytarnie Czerwony.
~ Albo herosi… zawsze się znajdzie jakaś banda paladynów gotowa do najbardziej szalonych działań by zwalczyć zło ~ dodał po chwili.
“Moooże masz racje, w końcu to było dawno…” Deewani zaczynała gubić wątek. Ciężko było jej się skupić i wyraźnie błądziła myślami gdzieś daleko.
Po pierwsze była zmęczona przeżyciami, po drugie targały nią wyrzuty sumienia, które miała od tego felernego spotkania z właścicielem hełmu-głowy, a z jakiegoś powodu zostały one zapomniane w okresie gdzieś w połowie odsiadywania niewoli. Wtedy to nagle wspomnienia zaczęły znikać… i te związane z siedmioramienną gwiazdą i te z nagami jak i z Ranveerem-nieczłowiekiem.
“Szkoda, że nie mam przy sobie książki, ona wiedziała wszystko.”
Wiedziała wszystko, bo jak zdążył Starzec przetrawić strzępki wspomnień… książka była kumplem tego od zbroi… był jednym z siódemki braci, tylko że przerobiono go na wolumin. Bardzo przydatny i jakże usłużny. Chaaya bardzo tę książkę lubiła, była jak okienko na świat. Mamiła wolnością.
~ Byłoby jak z tym lustrem, co Jarvis o nim opowiadał. Siostrzyczki wtajemniczą cię w szczegóły. Martwiły się o ciebie. Ja zaś… nie martwię się o nikogo… jestem czerwonym smokiem, a one dbają tylko o siebie. Jestem zły ~ wyjaśnił łaskawie Ferragus, sugerując jej spotkanie z innymi maskami.
“Akurat… pewnie kłamiesz, bo chcesz się mnie pozbyć! Pewnie chcesz iść spać” burknęła rezolutnie dziewczynka. “Przyznaj się ty leniwy, stary zgredzie, że ci się oczy kleją od starczej potrzeby drzeeee...mki!”
Bardka ziewnęła przeciągle, bo to ona była w tym tandemie senna, wszak większość jej umysłu pogrążona była we śnie. Niespokojnym i trochę męczącym, ale jednak śnie.
“Znaj moją łaskę” odparła, zbierając się do pójścia na “górę”. “Będę dla ciebie miła za to, że mnie wyklułeś z kamienia.”
~ Ja nie sypiam. Ja medytuję i planuję zemstę i podbój całego świata. I skopanie eterycznego zadka temu nie Ranveerowi… i wszelkim innym takim, bo nikt kto mi wszedł w drogę, nie uniknie mojej zemsty ~ fuknął w odpowiedzi jaszczur.
Emanacja machnęła na niego ręką. Jej Ranveer-nieczłowiek, aż tak nie przeszkadzał, choć był straszny… ale wszak siedział w niej już trochę czasu. Siedział i nic poza tym. A w zasadzie nie on, tylko to co miała od niego wziąć. A może to było na odwrót? Zapomniała.
Panna wzruszyła ramionami, gdy dotarło do niej, że rozwodzi się nad czymś, sama nie wiedząc czym, więc zawinęła do sióstr, by usnąć, wtulona w tłusty zadek Umrao.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline