Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-01-2019, 19:48   #81
Micas
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post

Czas płynął nieubłaganie. Bitwa o Camp Cottonwood Cove zakończyła się niespełna pół roku temu. Sześć miesięcy wypełnione życiem u i dla Legionu. Dla ludzi, którzy byli rodzeni, chowani i żyjący na terytoriach Republiki Nowej Kalifornii było to z pewnością obniżenie standardu życia - delikatnie mówiąc. Niewolnictwo nie było praktykowane w NCR (a przynajmniej nie w takiej... bezpośredniej formie). Szok był tylko pogłębiany przez stan wojny (w Legionie, zadawałoby się, dzień powszedni), wydarzenia z Cottonwood, los cywilów i towarzyszy, zniewolenie i nieludzkie traktowanie ze strony Legionistów. Było niezwykle ciężko (acz dla niektórych ciężej, aniżeli dla innych...).

Ale przetrwali.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Y8V_MvH8y8U[/MEDIA]

Życie na ziemiach Legionu wyglądało nieco inaczej, aniżeli na ziemiach NCR. Legion był... efektywniejszy. Brutalny, owszem. Nieludzki, też. Kolektywistyczny, również. Ale efektywny. Na prawie całych dawnych terytoriach Arizony i Nowego Meksyku nie było rajdersów, tribali, bandytów czy stad groźnych bestii i mutantów, ani ekspansjonistycznych grup. Ludzcy wichrzyciele zostali wybici lub asymilowani, populacja potworów była pod kontrolą. Legion traktował też swoich poddanych sprawiedliwie. Kto dołączył do imperium nie stawiając oporu, nie negocjując, nie ignorując emisariuszy i nie czekając na "lepszą ofertę", ten wiódł życie w pokoju. To było niesamowite słowo. Pokój. Pokój na Pustkowiach. W zamian za podatek (najczęściej w płodach rolnych, amunicji i "urobku" z szabrownictwa), poddaństwo wobec Cezara (co w zasadzie sprowadzało się do zatknięcia sztandaru na dachu ratusza) i przestrzeganie praw Legionu (które de facto uniemożliwiały regres społeczeństwa - prohibicja narkotykowa, zakaz kradzieży i morderstw oraz podobne zasady) mieściny mogły liczyć na skuteczną ochronę ich mienia, dóbr, żyć i handlu. Jak na razie nie było poboru, rabunkowej eksploatacji i innego ciemiężenia - Legion był mocno "rozkręcony" po dekadach podbojów i asymilacji dzikich plemion, których było aż osiemdziesiąt siedem. Większości nazw ludzie już nawet nie pamiętali, acz niektóre się zachowały. Blackfoot, grupa, z której Legion powstał; Kaibabowie z dawnego Lasu Narodowego o tej samej nazwie; Fredonianie z całkiem nieźle zachowanej mieściny, skąd wzięli swą nazwę; pozostałe cztery z siedmiu "pierwotnych" plemion Legionu; Painted Rock, skąd wywodzili się najbardziej zaprawieni w bojach weterani Legionu; Hidebarks, 67 plemię, skąd wywodził się legatus Lanius, Monstrum ze Wschodu i czołowy legat Legionu; Twisted Hairs, najlepsi zwiadowcy i odkrywcy rejonu; Iron Lines (bądź Iron Rivers), związani z dawnymi liniami, stacjami i magistralami kolejowymi, pobici i zniewoleni kiedy Legion wziął ich "serce", Circle Junction; Sun Dogs, podbici stosunkowo późno; Hangdogs z Denver, z trudem - acz jednak - podbici przez Laniusa; mnóstwo innych grup z Arizony, Nowego Meksyku, Colorado oraz fragmentów Utah, Nevady i Meksyku. Niektórzy mówili, że awangarda Legionu dotarła nawet do południowej Kalifornii, południoweog Wyoming czy wschodniego i południowego Teksasu. Legion potrafił być też także bezlitosny wobec "bezużytecznych", nazbyt agresywnych bądź "skorumpowanych" wrogów. Siedem dzikich plemion zostało eksterminowanych, w tym Ridgers z Wielkiego Kanionu; pokojowi Twin Mothers oraz inne. Niektórzy mówili, że jednym z nich była lokalna iteracja Vipersów (tzw. "Ogary Hecate"), skupiona wokół tajemniczej i złowieszczej grupy kobiet-szamanek, "Córek Hecate", ocalałych z asymilacji Twisted Hairs i innych plemion. Grupa ta, wiedziona przez Mroczną Matkę, "boginię" i "prorokinię" Hecate z warownego obozu Ouroboros, próbowała walk podjazdowych z Legionem po Bitwie o Tamę Hoovera. Po początkowych sukcesach, grupa ta została osaczona i wybita przez elitarne kohorty pod wodzą Laniusa. Były też legendy o plemieniu Ciphers, specyficznej grupie, która wywodziła się z naukowców bazy w Los Alamos. Ukryci w dawnym Parku Narodowym Mesa Verde, przez długie lata pozostawali niewidoczni dla szerszego świata - aż do momentu, kiedy Ogary i Córy Hecate ich odkryli i próbowali podbić. Nie udało im się to, acz po spaleniu Ouroboros, Legion udał się także i do Mesa Verde. Tylko nieliczne "Szyfry" umknęły rzezi, a ich pieczołowicie przechowywany dorobek naukowy Starego Świata został w większości utracony. Legion, w większości przypadków, nie uznawał zaawansowanej technologii, uważając ją za przyczynę Wielkiej Wojny i upadku cywilizacji.

Oczywiście, oprócz technofobii, ksenofobii i iście faszystowskich zapędów, były też inne, bardziej "obiektywne" wady Legionu. Stale rosnące terytorium powodowało rosnące problemy kadrowe i logistyczne, a kampanie na granicach - szczególnie w Meksyku, Colorado i Utah - grzęzły w podjazdowych potyczkach z lokalsami, i to tylko dlatego, że były problemy z aprowizacją i zastępowaniem poległych. Legion rozciągał się do granic swych możliwości, bo systemowo nie potrafił przestać. Napędzany podbojem i ideologią przypominającą dwudziestowieczny faszyzm i darwinizm społeczny, nie potrafił zakończyć wojen, które sam wywoływał bez przyznania się do ideologicznej, społecznej i filozoficznej porażki. Był też nadmiernie oparty na pracy niewolniczej, która - o ile doskonała dla funkcjonowania Legionu w warunkach wojny - wymagała stałej kontroli, nadzoru, uzupełniania; słowem, pochłaniała duże siły i środki, które mogły zostać spożytkowane w inny sposób (choćby na froncie). Ponadto, stopniowo malejąca ilość patroli i garnizonów na szlakach oraz w tzw. "czarnych punktach" (jak Wielki Kanion, Dog City czy Burham Springs, opanowane przez krwiożercze bestie) powodowała wprost proporcjonalny wzrost populacji mutantów i agresywnych dzikich zwierząt. Ponadto, mimo ciągłych walk i wojen, Legion powoli tracił "doświadczenie". Proporcje doświadczonych triarii czy nawet principes malały w stosunku do niedoświadczonych hastati. To było szczególnie widoczne już po nieudanej próbie pokonania NCR pod zaporą i w szeregu innych bitew. Nawet w Camp Cottonwood Cove Legion stracił kilku Prime Legionnaires, a masakra pośród rekrutów uniemożliwiała łatwe zastąpienie doświadczonej kadry przy pomocy awansów.

To były cztery najgorsze punkty, które zdawały się być gwoździami do trumny Legionu. "Spekulacyjna bańka wojenna" jaką była ekspansja cezarowego imperium osiągała kresy nadęcia. Pytanie było, kiedy i gdzie pęknie. Najbardziej gorący punkt to oczywiście było Mojave - jeśli Legion nie pokona NCR, a wręcz odwrotnie, to Legion mógł się sypnąć. Nie wiadomo też co było poza granicami Legionu, w Wyoming, Teksasie czy Meksyku - zawsze mógł stamtąd nadejść kolejny wróg. I, co chyba najważniejsze, Legion miał jeszcze jedną fundamentalną wadę - prawie w całości opierał się na Caesarze. "Syn Marsa" był dla nich ojcem i bożyszczem pospołu. Cóż by zrobili, jakby go zabrakło? Obraliby nowego... czy rozpadliby się, czy to z szoku po utracie ukochanego imperatora, czy też z powodu bratobójczych walk o schedę po nim, o imperatorski tron? Wojna domowa nie była wcale wykluczona, a Caesar jak dotąd ani nie wskazał następcy, ani nie posiadał syna.

Wreszcie, czy implozja i upadek Legionu Cezara były dobre? Dla NCR i ludzi z Mojave jak najbardziej. Dla innych na rozdartych wojnami granicach pewnie też. Ale czy aby na pewno dla mieszkańców dawnych Czterech Stanów? Czy chcieliby powrotu do czasów sprzed Legionu, kiedy choćby sama Arizona była tak pokurwionym miejscem, że nie szło przejść paru kilometrów bez napadnięcia przez raidersów? Czy chcieliby zmagać się z rojami plugastwa które tylko czekało w trzewiach ziemi rozdartych bliznami Wielkiego Kanionu i Burham Springs?

Pewne zręby tego wszystkiego dawna Drużyna B zdążyła ujrzeć na własne oczy i usłyszeć własnymi uszami. Niektórzy znienawidzili Legion jeszcze bardziej. Inni do niego przywykli, a nawet "pokochali", stając się de facto jego częścią. Jednak legionowe patologie dopadły i ich. Ich uosobieniem był legatus Marcus z Malpais.

Jego dekret stanowił prawo, a jego władza na wschodniej rubieży imperium była niezachwiana. Bano się go. Był szaleńcem. Do stołka legata dochrapał się brutalnością i zajadłością, nie inteligencją, charyzmą czy zdolnościami wojskowymi bądź administracyjnymi. Był uosobieniem najgorszego stereotypu Legionisty. Zwyrol, morderca, zbrodniarz wojenny, świr, sadysta i dzikus, z wierzchu "przypudrowany" legionowymi frazesami i oddaniem Cezarowi. Miał pod sobą ośmiu centurionów, z czego większość była mu powolna, posłuszna i wierna niczym psy. Byli to podobni skurwiele, co on. Sześciu popierdoleńców nie gorszych od niego samego, którzy lubowali się w gnębieniu poddanych, naginaniu zasad Legionu, traktowaniu niewolników niczym zabawek, oraz mordowaniu wszystkich spoza imperium. Plotki głosiły, że legat awansował ich ponad stan, własnoręcznie wybierając najgorszych psychopatów z niższych strata Legionu. Poprzednich dowódców posłał na pewną śmierć lub w inny sposób "zniknął", po prawdzie to czyniąc z warownego obozu-miasteczka Malpais własne władztwo. On i jego koteria stanowili przedsmak tego, w co Legion mógł się zmienić. Byli niczym cholerni anty-poster boys z propagandy NCR. Ich żołnierze, tak szeregowi legioniści jak i decanii byli im wierni. Musieli być. Tak zostali wychowani.

Było tylko dwóch ludzi, którzy byli "porządni" (jak na Legion) w Malpais. Dwaj pozostali, jeszcze nie "zastąpieni" centurioni - Tales z Malpais i Platon z Flagstaff. Obydwaj preferowali spędzać czas poza miastem, w swoich rezydencjach, na patrolach lub na karnych ekspedycjach przeciw nomadom i bestiom z teksańskich diun. Akurat nie było ich w Malpais, kiedy szalony umysł Marcusa realizował swój następny kaprys.

Pewnego dnia, sześć miesięcy po Bitwie o Cottonwood Cove, cała Drużyna B zrządzeniem losu trafiła do tych samych lochów. Więzienia pod rezydencją Naczelnego Skurwysyna Legionu w Teksasie. Zaprowadzeni do Malpais, podstępem zagazowani, spałowani, otruci, uśpieni bądź popieszczeni prądem, właśnie budzili się za kratami. Utangisila i Key w jednej celi. Barry i Laura (Lucy? Elsi? Liwia?) w drugiej. Robin i Richard w trzeciej. Natalia i Billy w czwartej. Piątą zajęli Max i Martin. W szóstej był tylko Feng Lee. Szybkie ogarnięcie pozwoliło stwierdzić, że nie byli ranni ponad draśnięcia, których doznali przy powtórnym porwaniu. Nie mieli swojego uzbrojenia czy przedmiotów niebezpiecznych (w tym takich, które mogłyby pomóc im sforsować kraty i uciec), ale resztę dobytku - w tym ubiór, pancerze czy medykamenty - jak najbardziej.

Cele były blisko siebie, w parach. Mimo upływu czasu byli w stanie się nawzajem rozpoznać, ku swej konsternacji. Mieli też nieco czasu by się rozmówić. O dziwo zaczął Feng Lee, w krótkich, oszczędnych zdaniach mówiąc, że został siłą zwerbowany przez Legion i niestety, został zmuszony do wojowania z dawnymi towarzyszami broni, biorąc udział w rajdach na drugą stronę rzeki Colorado. Dostał nawet awans na principe, co potwierdzał wygląd jego zbroi. Nie wiedział, dlaczego Marcus go zażądał. Nikt ze zgromadzonych nie wiedział.

Godzinę po przebudzeniu przybyła grupa strażników z decanusem rekrutów na czele.

- Więźniowie! - podjął tonem, z którego wyzierała satysfakcja - Macie zaszczyt wziąć udział w igrzyskach zorganizowanych przez waszego pana, legata Marcusa! Zostaniecie teraz zaprowadzeni do cyrku, gdzie zostaniecie przygotowani do gier. Jeśli będziecie stawiać opór, zostaniecie ukarani. Nie próbujcie ucieczki, inaczej również spotka was kara.

- Tak, jak waszego przyjaciela, którego ukrzyżowaliśmy przed pół roku. - dodał zjadliwie - Marcus z Malpais chce na własne oczy zobaczyć rzekome męstwo "Drużyny B" Profligatów. Ufa, że dostarczycie jemu i gawiedzi doskonałego widowiska, oraz efektownie i efektywnie dokonacie egzekucji na paru skazańcach, którzy ciążą nam w lochach.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.

Ostatnio edytowane przez Micas : 07-01-2019 o 22:32. Powód: Poprawki i rozszerzenia
Micas jest offline