Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2019, 11:05   #210
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Umysł bardki przegrał walkę, kiedy przebudzona maska wróciła do swoich sióstr na spoczynek i ponownie osunął się w sen. Przyczajony Ferragus był skłonny uznać, że źle zrobił używając siły na cmentarzysku wspomnień. Powinien zachować się subtelniej, bo kto wie jakie mroczne tajemnice skrywała w sobie kurtyzana… kto wie, jakie szkody wyrządził i jak zareaguje na to Ranveer-nieczłowiek, a raczej to coś, co zostawił w Chaai. Pierwszy raz widział takie stworzenie, które w zasadzie stworzeniem nie było. Staremu gadowi kojarzył się raczej z dziurą w ścianie, przez którą ktoś mógł podglądać co się dzieje po drugiej stronie, nie sądził jednak, by istota, której ciało rozerwano na kawałki, miało ochotę bawić się w takie głupoty.
Jego rozmyślania zostały jednak przerwane, przez rodzący się obraz snu. Jego naczynie, wciąż poruszone powrotem fragmentów własnych przeżyć, zaczęło śnić i wspominać jednocześnie.

Młoda Kamalasundari bawiła się bransoletką z białego złota, rzeźbionego misternie w siedmioramienne gwiazdy, w których środek powkładane były drobne diamenty. Siedziała na swoim łożu, skrytym pod powłóczystym baldachimem, by jej snu nie zakłócały owady i jadowite, drobne stworzenia. Za oknami jej przestronnego pokoju widać było zarys ogrodu, pogrążonego w mroku nocy. Na niebie świeciły liczne gwiazdy oraz nalany prawie do pełna księżyc.
Dziewczyna rozmyślała o swoim dziewictwie, które wraz z dojrzeniem utraci z jakimś kochankiem. Tancerka nie mogła się doczekać, kiedy stanie się dorosłą. Bycie pełnoprawną tawaif wydawało się być czymś wyjątkowo wspaniałym. Będzie bogata, sławna, podziwiana i odwiedzana przez wielu kochanków. Będzie mogła jeździć na dalekie wycieczki i pojawiać się na balach w drogich i przepięknych strojach. Pozna miejsca i ludzi o których mogła jedynie słuchać lub czytać.
Będzie wolna… będzie mogła robić na co tylko ma ochotę. Tak jak Safera, ta od której dostała tą śliczną ozdobę na nadgarstek. Wprawdzie kobieta nie była kurtyzaną, ani nawet człowiekiem, ale to nie przeszkodziło bardce w marzeniach, by upodobnić się do pustynnej wiedźmy, która widziała i przeżyła wiele. Podobno pamiętała czasy, kiedy magiczne rasy jak elfy czy krasnoludy, nie pojawiły się jeszcze na świecie. Podobno… pochodziła z czasów, gdzie istoty zamieszkujący ten wymiar stawali się bogami… tak jak jej dwie siostry.
Dholianka nie mogła pojąć jak można żyć tak strasznie długo i się przy tym nie zanudzić, ani zmęczyć. Ona już teraz miała dość ciągłych prób, treningów, nauk i obowiązków. Do tego dochodził jeszcze fakt, że rodzeństwo Safery zasiadło na boskich tronach. Dziewczynce stawał mózg w poprzek, gdy próbowała wyobrazić sobie, by któraś z jej sióstr lub braci nagle stała się bogiem.
BOGIEM!
Wszechpotężnym, cudotwórczym, nieśmiertelnym.

- Tak się nie da! - zawołała w przypływie frustracji, budząc przy tym służkę, która spała na posłaniu obok jej leża. Niewolnica przeciągnęła się i usiadła, by móc spojrzeć na swoją właścicielkę.
- Dlaczego nie śpisz moja pani? Czyżbyś miała znów koszmar? - spytała sennie, ukrywając ziewnięcie za dłonią.
Kamala nie odpowiedziała, kładąc się na materacu i zamykając oczy.
Następnego dnia gdy się obudziła, była już w pełni rozwiniętą i ponętną panną. Sława o jej wspaniałym ciele i talencie dopiero roznosiła się po pustyni.
Niestety wbrew wszelkim oczekiwaniom, wraz z osiągnięciem wieku dorosłości wcale nie stała się wolna.
Teraz dopiero zaczęła się dla niej ciężka praca, która miała skutkować chwałą jej imienia.
Piękna jak kwiat lotosu, stała się wiernym Cieniem i kochanką mężczyzny. Chaaya żałowała, że jej dzieciństwo tak szybko się skończyło oraz nie rozumiała dlaczego tancerka musi tak mocno się poświęcać.
Zaczęła nienawidzić swojego życia. Zaczęła przeklinać swój los. Gniew jaki w sobie tłumienia, osiadał grubą warstwą patyny na jej sercu, zamieniając delikatną i czułą kobietkę w bezwzględną, nieczułą i dwulicową harpię, by wkrótce stać się drugą Laboni.

Babka z dumą oddawała w ręce swojej następczyni kolejne kraje i państewka, które ta podbijała swym ciałem. Okoliczne kurtyzany musiały strzec się na baczności, bo choć latorośl Pełnej wdzięczności była młoda, to podbijała serca niezależnie od preferencji swojego klienta.
Brała każde zlecenie, gościła każdego mężczyznę, nie lękała się wyzwań, które z determinacją pokonywała, nie zważając na oszczercze plotki na swój temat.
Podobno miała nie być wnuczką swojej babki. Podobno nie była nawet człowiekiem, a golemem, który ślepo wykonuje rozkazy. Golemem… bez duszy i uczuć. Bez marzeń…
Kamala w swoich krótkich chwilach prywatności, płakała jak małe dziecko, wtulając się w bujną pierś mentorki, która kojącymi słowami utulała ją do snu.
To ona powiedziała jej o książce, to ona zaprowadziła ją do specjalnie strzeżonej komnaty, ukrytej głęboko w rodzinnym skarbcu i przedstawiła daemonowi, opowiadając jego historię.

***

Według jednej legendy. Na świecie, zanim pojawiły się jakiekolwiek rozumne istoty, chodziły po nim stworzenia ponad boskie. Według innej, istoty te najechały na ten plan i go podbiły, pożerając wszystko na swojej drodze.
Siedmioro z nich wyróżniało się na tle całej reszty pod względem wiedzy, siły, potęgi i urody. Pięciu braci i dwie siostry. Razem - nie do pokonania.
Ani przez bogów,
ani przez mieszkańców królestw innych planów,
ani przez czas,
ani przez magię,
ni oręż,
ni choroby.
Potomkowie i poddani owych istot, na wskroś złe, na wskroś zuchwałe, latami planowało zdrady i plany, które obaliłyby siedmiu władców.
Młoda tawaif słuchała z zapartym tchem przebiegu intryg, tworzenia artefaktów, jak i nowych światów i ras, które przyczyniły się do zwycięstwa słabowitych potomków tego, który leżał teraz przed nimi w formie książki.

- Zginął ponieważ zatracił się w tym co robił… nie potrafił powiedzieć stop… nie mógł się powstrzymać. Zginął z powodu swojego grzechu… Grzechu obżarstwa i odtąd będzie służyć tym, którzy znają jego imię. Poznaj Gulę Kamalo. Nie obawiaj się go, nie pożre cię, nie teraz kiedy znasz jego sekret… idź, otwórz go, pokaże ci wszystko czego zapragniesz. - Laboni pchnęła dziewczynę w kierunku woluminu, który emanował potężną aurą nienawiści i… głodu.
- A co się dzieje z tymi, którzy nie wiedzą kim on był… kim jest? - spytała Sundari, dotykając skórzastej oprawy, czując współczucie do nieszczęśnika.
- Zjadłby twoją duszę. Zniewoliłby ją i na wszech wieki torturował - odparła babka, a jej wnuczka otworzyła księgę, przyglądając się pustym stronom. Jej pozytywne uczucia względem daemona znikły…

Od tej pory bardka, wiele czasu spędzała na zadawaniu pytań i uzyskiwaniu odpowiedzi. Okropne plotki przestały ją dotykać, a potrzeba zachowania resztek człowieczeństwa znikła. Chaaya ostatecznie zapomniała o Kamalisundari, tworząc coraz więcej masek, za którymi kryła się przed klientami, przed rodziną, przyjaciółmi, sługami.

Smok uśmiechnął się sam do siebie, zacierając łapska. Do głowy by mu nie przyszło, że takie cudeńko, spoczywało pod sypialnią jego naczynia. Nie potrafił odmówić sobie myśli, że teraz kiedy zna już sekret Guli, z przyjemnością przygarnąłby go pod swoje skrzydła, a może, podrzuciłby go nawet swoim największym wrogom, by padli ofiarą żarłoczności jednego z grzechów.

Lata później, Dholianka wybrała się karawaną daleko poza granice pustynnych krajów. Cel tej podróży nie był tak ważny, jak powrót z niej do domu.
Tancerka zastała kraje w wyczerpującej i okrutnej wojnie. Starzec nie słyszał o niej, będąc więźniem demonów, choć gdy później przelatywał nad piaskami, dostrzegał relikty dawnych dziejów.
To wtedy Chaaya spotkała po raz pierwszy Ranveera. To od tamtej wojny, wszystko się zaczęło…

***

Tawaif znajdowała się za murami państwa-miasta, należącego kiedyś do Imperium Zerrikańskiego. Obecnie samodzielnego. Utknęła w nim na dobre. Spędzając tygodnie na włościach dalekich krewniaczek i tutejszych kurtyzan. Wieści z Dholstanu były pokrzepiające. Miasto było praktycznie nie do zdobycia i w zasadzie to jego większość armii wymaszerowała na wschód, by wspierać ościenne kraje w obronie przed najeźdźcami. Dziewczyna jeszcze wtedy nie wiedziała, że wkrótce będzie musiała sięgnąć po broń i walczyć pod obcym sztandarem. Jak wszyscy. Starzy i młodzi, wojownicy, rzemieślnicy, artyści, magowie i kapłani.
Sfrustrowani napastnicy, nie mogący przebić się prostym klinem, postanowili zaatakować od południowej strony. Czyli tam gdzie aktualnie była.

To wtedy kurtyzana zrozumiała sens słów starego przysłowia: „Największym wrogiem człowieka… jest drugi człowiek.”
Żadna bestia, żaden potwór, żaden demon czy smok, nie potrafił wyrządzić takiej krzywdy i spustoszenia co człowiek człowiekowi. Smok znający jednak rozrywki Otchłani, czasem dosłowne, z pewnością się nie zgodzał z tą sentencją.

Stojąc na murach, skryta za winklem wieży. Tancerka przeliczała strzały jakie zostały jej w kołczanie, starając się przeczekać ostrzał i chwilę odpocząć, kiedy u dołu dzieci w roli posłańców, wykrzykiwały wieści o posiłkach z Rozgrzanych Piasków.
Dholstan. Meherbaan. Malhari. Suftyrzy i wielu, wielu innych, nadciągało z odsieczą.
Jakież było więc zdziwienie bardki, gdy okazało się, że jedynym kto się pojawił w środku miasta, to dwustoosobowa armijka, na czele „generała”.
Minęło prawie całe pokolenie, kiedy sława Ranveera XIII była w rozkwicie dzięki wygraniu rozlicznych wojen z białymi barbarzyńcami z Północy. Nikt nie pamiętał o wyczynach dziadka ówczesnego Ranveera XIV, którego chwała miała dopiero nastąpić.
Właśnie po tej walce.

Malhari zażądał, by oczyścić pole z wszelkich ludzi broniących miasta i ziem za nim stojących. Następnie wyszedł sam, ze swoją armią i stanął przed wielotysięcznym wojskiem ciemnoskórych i skośnookich odszczepieńców z dalekich dżungli.
Starzec z ciekawością przyglądał się wyczynom wojownika, który krótko rzecz ujmując… nie patyczkował się. Gdy jego oczy zalały się błękitnym płomieniem i donośny ryk, krwiożerczej i cholernie głodnej bestii przeszył powietrze. Ranveer teleportował się do głównego naczelnika wojsk przeciwnika i po prostu urwał mu głowę. Wtedy walka się rozpoczęła, a raczej zaczęła chylić się ku końcowi.
Z punktu widzenia Kamali, która stała w ciszy na murze, przyglądając się z trwogą temu mrocznemu widowisku, niestety nie wiedział, co jeszcze potrafił jej były kochanek pod panowaniem daemona.
Za to miał doskonały widok na jego armię. Nie tą, marną dwustuosobową, a tą… nieżywą. Dosłownie.
Gdy wojownicy ruszyli za swym generałem, rzucając się na nieco skonsternowane wojsko, spod piasków zaczęły wybijać się szczątki poległych. Mumie, kościotrupy, zjawy... zaczęły nadciągać spod ziemi, nadchodzić z horyzontu i nadlatywać z powietrza. Byli tam wszyscy, od ludzi, po elfy, krasnoludy, niziołki, gobliny, orki, smoki, wszelkiego rodzaju demony, daemony, genasi, anielskie stworzenia, po bestie jak gryfy, harpie, nimfy, wróżki, lamie, nagi, jednorożce, hydry i zwierzęta. Wszystko co kiedyś zginęło z ręki daemona, lub jego nosiciela, musiało odpowiedzieć na zew i powrócić jako nieśmiertelna armia o jasno palących się ślepiach błękitnym płomieniem.
Nie do zatrzymania, nie do pokonania.
Głodna i spragniona nowych dusz, bólu, krwi i rozpaczy. Pragnąca stłumić własne cierpienie, sprawiając cierpienie żyjącym.
Byli jak zaraza, jak powódź. Byli gorsi od wszystkich piekieł razem wziętych. Zabijali wszystkich i pożerali żywcem. Rozrywali i pochłaniali, w ten sposób dołączając ich w swoje szeregi. Gdy któryś z umarłych został odpędzony lub pokonany… pojawiało się na jego miejsce trzech kolejnych.
I ten makabryczny taniec życia i śmierci, toczył się na oczach całego miasta, stłoczonego na murach w kompletnej ciszy i przerażeniu przez ponad sześć godzin.

Sundari nie wytrzymała do końca. Zemdlała ze strachu i trwogi, budząc się w klasztorze w którym opatrywano jeńców. Gdy otworzyła oczy znalazła się w nowym świecie. Świecie gdzie Ranveer na powrót był sławny i nikt i nic miało już nie zagrozić pustynnym ludom, do czasu jego ponownego zniknięcia.

Gdy wróciła do Pawiego Tarasu, nie od razu udała się z pytaniami do Guli.

Na początku, wróciła do w miarę spokojnego życia jako kurtyzana. Jej sława była w rozkwicie i kobieta nie mogła narzekać na brak klientów lub złota. Straszne przeżycia z czasów wojny, wyparła, chroniąc swój umysł przed ciągłym lękiem o siebie i bliskich.
Na wieść o tym, że Malhari dołączyli oficjalnie do ziem Dholstanu, kobieta ze strachu udała się do skarbca po informacje. Niestety nie mogła dowiedzieć się zbyt wiele. Na pytanie o błękitny płomień lub niepokonanego wojownika, dostawała tylko legendy i podania historyczne o rodzie wojowników, ale nic o samej mocy.
Mężczyźni zwani Ranveerem z rodu Malhari, przekazywali sobie z pokolenia na pokolenie hełm, zbroję, buty, pelerynę i broń. Z dużym zaznaczeniem na broń, bo ta podobno zmieniała się z każdym kolejnym pokoleniem.
Chaaya poczuła się nieco uspokojona, gdy tak czytała o „artefakcie” lub „przedmiocie o silnej mocy magicznej”, usprawiedliwiając to co widziała i próbując to w jakiś sposób „oswoić”.
Może faktycznie to był tylko potężny artefakt?
Wmawiała sobie, gdy tymczasem na dworze coraz częściej spotykała, nieco zdystansowanego… nieco zagubionego i nieśmiałego generała. Wydawał się jej trochę dziki i nieociosany. Bała się jego zamyślonego spojrzenia czarnych oczu… i bała się dołeczków w policzkach, kiedy się uśmiechał. Truchlała kiedy przechodził obok, albo przypadkiem usłyszała jego głos, gdy z kimś rozmawiał.
W przeciwieństwie do całej tej cholernej arystokracji, ona widziała na co stać tego, niby z pozoru zwykłego chłopaka. Przerażał ją fakt, że tak łatwo wmieszał się w tłum roześmianych twarzy.
Postanowiła go więc unikać i ignorować.

Znając dalszą historię Kamalisundari, Starzec uśmiechnął się kwaśno. Na szczęście nie musiał oglądać zakusów obojga kochanków, ponieważ pamięć o tym nie została zamieniona w kamień. Ani wyjaśnienia Ranveera czym była jego zbroja i broń. Ani to jak się dostała w posiadanie jego rodu. Wszystko to smok wiedział, bo bardka to pamiętała.
„Zła istota.”
„Pakt i przekleństwo.”
„Zabije każdego, kto go założy, a nie jest Ranveerem.”

Aż mała kretynka. Zadziorna, pyskata chłopczyca, która nie zna słowa proszę, ani dziękuję. Która najchętniej każdemu dałaby w zęby, bo ona wie lepiej, a poza tym jest najwspanialsza i najpotężniejsza na świecie, nie postanowiła sprawdzić, czy sama nie jest Ranveerem. Skoro Ranveer mógł nim być… TO I ONA!!!
Tak… o Deewani mowa.

***

Tawaif wyczekała moment, kiedy kochanka nie było w namiocie i pewnego razu, wyskoczyła naguśka z łóżka i założyła hełm na głowę.

- A więc jednak się skusiłaś… - przemówił w jej głowie głos tak zimny i oschły, tak gorzki i pełen nienawiści, że bardce podskoczyło serce do gardła i poczuła, jak zbiera jej się na wymioty. Chciała zdjąć hełm.
- Na twoim miejscu nie robiłbym tego… - wysyczał cynicznie głos, a dziewczyna cofnęła w pośpiechu ręce. - Powinienem pożreć twoją duszę za twoją głupotę. Nie wiesz, że zabijam wszystkich, którzy odważą się mnie dotknąć… lub nosić? - wycedził, zanosząc się podłym śmiechem. Dholianka poczuła, że zaraz posika się ze strachu.
- Taaak… jego też kiedyś zabiję i dołączy on do mojej armii. - Pastwił się stwór, karmiąc się jej bezgranicznym strachem.
- Ty mała, żałosna, skorpioniczko. Muszę cię jednak pochwalić, od wieków nie spotkałem kogoś tak zabawnego.
„Czy to znaczy, że… mnie nie zabijesz?” Pomyślała zrozpaczona złotoskóra kucając i nakrywając głowę dłońmi, jak przestraszone dziecko.
- Ehehehehe… - Zaśmiał się potwornie, głos. - Jeszcze nie. Wiem, że lubisz się bawić… to tak jak ja - odparł. - Puszczę cię wolno, jeśli zgodzisz się coś ode mnie wziąć na przechowanie.
„Nie zjesz mnie?”
- Nie… pod warunkiem, że wykonasz to co ci powiem.
„A Ranveer?”
- Który?
„No… mój Ranveer. Co zrobisz z nim?”
- Zeżrę go, kiedy mi się znudzi.
„Nie zgadzam się.”
- Co?
„Nie zgadzam się, byś go zjadł.”

Na chwilę zapanowała kompletna cisza. Właściciel hełmu, był wyraźnie zdziwiony, że taki żałosny pędrak, postanowił się przed nim postawić. Wybuchł za chwile rozbawionym śmiechem. O bogowie, czemu nie mógł wcześniej trafić na takiego nosiciela?!
Tancerka zdążyła popuścić nieco na swoje uda.
„Przechowam to, co chcesz mi dać, pod warunkiem, że nie zjesz duszy Ranveera, mojego ukochanego. Pękłoby mi serce… gdybym wiedziała, że…”
- Niech będzie.
„Co?” Teraz to Chaaya spytała zdziwiona, zdejmując ręce z głowy i podnosząc wzrok na ścianę namiotu, jakby chciała spojrzeć na rozmówcę. Tylko, że przed nią był tylko stojak ze zbroją.
- Powiedziałem, że się zgadzam. Nie pożrę go.
„W takim razie się zgadzam.”
- Bardzo dobrze Kamalosundari… chcę, byś zachowała dla mnie imię. Moje imię. Niedługo rozpocznie się wojna. Bardzo ciekawa, smakowita wojna, pełna dusz i ognia piekielnego. Nie chcę, by wykorzystano mnie zbyt wcześnie. Ranveer nie będzie w stanie w pełni mnie użyć, kiedy pojawi się drugi właściciel artefaktu. To… pozwoli rozgorzeć konfliktowi do takich rozmiarów, że kiedy mnie uwolnisz… najem się. Najem za wsze czasy. Do tego czasu, ten świat i jego mieszkańcy, musi cierpieć… BARDZO. - Sardoniczny śmiech, wybuchł nagle w skroniach bardki, która zaniosła się żałosnym płaczem, gdy dotarło do niej co najlepszego uczyniła. Nie było jednak odwrotu. Jej zgoda była wiążąca.
- ………………………. - Powiedział głos, ale tego Starzec nie usłyszał. Zupełnie jakby coś zagłuszyło lub zniekształciło przekaz. - A teraz odstaw mnie na miejsce, bo twój kochaś właśnie wraca - dodał hełm, a kobieta zrzuciła go czym prędzej z głowy, odwieszając na stojak, po czym zasypała mokrą plamę na piasku, którą utworzyła pod sobą i wytarła zapłakane policzki rękoma.

Rozdrażniony „cenzurą” smok, zaburczał gniewnie, kiedy wyczuł na sobie ironiczne spojrzenie z ciemności. Daemon z pewnością go obserwował. Dzięki temu, że złotoskóra nosiła w sobie jego imię, mógł monitorować i podglądać jej życie, a co za tym idzie i jego.
~ Idź lizać swój ogon… żałosna kreaturo. Minęły millenia… pojawiły się silniejsze od ciebie istoty. Pojawiłem się JA… twój czas przeminął i nigdy nie wróci. Będziesz zawsze tym kim jesteś teraz… starymi kapciami, kurzącymi się w jakimś kuferku ~ burknął gniewnie Ferragus.

***

W dalszej części snu, gad dowiedział się nieco o samej Saferze i jej potomkach, oraz o tym, że od tysięcy lat strzegła pamięci o siedmiu daemonach, które rozsypane po światach w postaci różnych artefaktów, planowały zemstę, na tych, którzy strącili ich z tronów. Ród Laboni choć pochodzący od dziwki, należał do tajnego zgromadzenia, który pomagał i wspierał półboską kobietę węża.
Raczej dobrze wykonywały swoją robotę, bo przez ten czas, nie doszło jeszcze do wielkiej wojny daemonów między daemonami lub daemonów… z całą resztą.

Naga oddała kurtyzanom na przechowanie grzech Obżarstwa (ponieważ wywierał on zły wpływ na jej dzieci), który był bratem grzechu Chciwości, którego nosił Ranveer. Ów stwór, wedle tego co mówiła księga, został pokonany przez swoich czterech synów, którzy nazywali się Śmierć, Wojna, Zaraza i Głód, ale w jaki sposób… nikt nigdy nie napisał.
Podobno istniały przesłanki, że w tym wymiarze wylądował jeszcze jeden daemon… a raczej daemonica.
Próżna Chwała była o tyle niebezpieczna, że po złożeniu wszystkich jej części, osoba ją posiadająca, stanie się nie do wykrycia… przez wszystkich, więc Safera skupiła się wraz ze zgromadzeniem na intensywnych poszukiwaniach.

Sama Chaaya zaczęła zapominać o całej sprawie z daemonami, podczas niewoli. Kiedy oprzytomniała po potwornym poronieniu i szoku jaki przy tym doznała. Świadoma tego co w sobie nosiła… oraz, że drugi z właścicieli potwornej broni nie żyje. Chciała przywołać zbroję do siebie i jako jej pełnoprawny właściciel, stać się Ranveerem XV. Jej chęć mordu i zemsty była dla Antycznego intrygująca, gdyż nie spodziewał się, że dziewczynę stać było na tak plugawe myśli. Oczywiście… całe to wydarzenie było mocno nie po drodze dla Ranveera-nieczłowieka, który postanowił skrupulatnie i bardzo delikatnie, wymazać pamięć o sobie. Trzeba było przyznać, że zrobił to perfekcyjnie. Zamiast kasować kilka lat przeżyć, wyłuskiwał oddzielne drobne fragmenty, które w pojedynkę, nie przedstawiały sobą, żadnej wartości, ale zebrane do kupy nagle zyskiwały na wadze. Pozwoliło mu to wpłynąć na umysł tancerki, tak, by się nie zorientowała, że o czymkolwiek zapomniała.
W ten sposób… pamiętała opowieść o Saferze jako legendy babci mitomanki. A księga faktycznie skrywała w sobie daemona, ale jakiego i dlaczego, już nie.
Gdy sen dobiegł końca, Ferragus poczuł jak dziwna siła wysysa go i odcedza od umysłu śpiącej Dholianki, po czym ślad o nim powoli niknie, by w końcu całkowicie zniknąć.
A on nie próbował tego zatrzymać, uznając, że tak będzie lepiej. Niech żarłok kisi we własnych sokach, aż do śmierci Dholianki. Odpowiedni los dla takiej kreatury.


Kamala otworzyła oczy, kiedy senne okowy opuściły jej ciało.
Na wszystkich bogów… ta “lecznicza” drzemka okazała się prawdziwą gehenną.
Kurtyzana nie pamiętała co i kto jej się śnił, ale za to bardzo dobrze zapamiętała emocje jakie wtedy przeżywała. Strach, poczucie winy, samotność, zagubienie i zmęczenie. Perfekcyjny cios w samo jej libido, które zgasło i wyschło niczym stara studnia. Kobieta skorzystała z okazji, że obudziła się jako pierwsza i nie budząc czarownika, powoli dochodziła do siebie, chłonąc kojące dźwięki natury ich otaczającej.
Od spania nago na piasku swędziała ją skóra, medytacja była więc krótka, ale skuteczna. Przywoływacz obudził się, gdy Sundari, wyswobadzając się z jego objęć, usiadła by podrapać się po plecach.
Jej kochanek usiadł i przesunął palcami po jej ciele, drapiąc po plecach niczym mały kocur.
- Lepiej? - zapytał z uśmiechem. - Jak się spało?
- Ohohoo trochę w prawo… tak tu… ooo jak dobrze. - Bardka nadstawiła się pod paznokcie, mrucząc w zadowoleniu. - Chyba miałam jakiś koszmar, ale nie pamiętam, więc w sumie to… w porządku? - odparła, odwracając przez ramię, by badawczo przyjrzeć się mężczyźnie.
- Ja się czuję dobrze… - odparł pogodnie mag, nie zaprzestając drapania. - I wypoczęty i coraz bardziej spragniony.
Uśmiechnął się łobuzersko. - Masz bardzo ładne plecki.
Tawaif odwzajemniła uśmiech.
- A tobie się świecą oczy, kiedy próbujesz mnie zbajerować - odparła dziarsko, wybuchając wesołym śmiechem i przechodząc do klęczek odwróciła się do niego przodem, po czym usiadła na piętach.
- Czyli cały czas? - Jarvis ujął podbródek tancerki i nachylił się, by pocałować jej usta. Pierwszy był delikatny, ale każdy kolejny całus był bardziej namiętny i lubieżny i dłuższy.
Dziewczyna zarzuciła mu ręce na szyję, napierając na niego nagim ciałem, aż oboje się nie położyli.
- Tylko wtedy, kiedy nie wiesz, czy ci się uda - wyjaśniła chichocząc jak chochlik, raz za razem muskając jarvisowe wargi.
- Ale zawsze warto… próbować - odparł jej Jeździec, całując znów usta Chaai i wodząc dłońmi po jej brzuchu i biodrach. Jego libido miało się dobrze i dosłownie wzrastało na jej oczach.
- Próbuj, próbuj… przyjemnie ci to wychodzi - mruknęła dwuznacznie, przygryzając ukochanego w policzek. - Swoją drogą… gdy cię ujeżdżam… to kto kogo wziął w posiadanie? - spytała ciekawsko i z takim przekonaniem, jakby ta sprawa wyraźnie ją frapowała i wymagała wyjaśnienia.
- Ty mnie nie ujeżdżasz… to ja próbuję cię strącić… - odparł zadziornie przywoływacz, nie zaprzestając czułych i namiętnych pocałunków na jej ustach, a potem na jej szyi. Jego rozmówczyni śmiała się rozbawiona tym żartem.
- W takim razie już nie będę… nie wiedziałam, że dla ciebie to takie traumatyczne - wycedziła cynicznie, jak złośliwy skrzat. - A teraz jeśli łaska… jesteśmy na plaży i oczekuje, że to TY mnie weźmiesz, a ja sobie popatrzę.
- Nie traumatyczne. To jest pojedynek… próba dla ciebie, czy zdołasz się na mnie utrzymać - wyjaśnił żartobliwym tonem czarownik i przewrócił kochankę na plecy, sam kładąc się na niej. Jego usta sięgnęły do jej biustu, pieszcząc krągłości pocałunkami, a palce przesunęły się po brzuchu by zanurkować między uda… w celu sprawdzenia jak bardzo bardka jest gotowa na podbój przez niego. Bywało lepiej, ale nie było też tragedii. Kurtyzana zawsze potrafiła być gotowa na jego gościnę.
- Pojedynek powiadasz… może jeszcze na miecze, co? - sarknęła Chaaya, wyginając się na boki, jakby chciała się spod niego wyślizgnąć. - I prosze mi tu nie oszukiwać. Nie chcę twoich złodziejaszków.
- Widzę… że bardzo zadziorna… się obudziłaś - odparł z uśmiechem Jarvis, a potem dodał ciepło. - Po prostu… lubię sprawiać ci przyjemność Kamalo, zawsze.
Niemniej władczo rozchylił uda dziewczyny, nie dbając o ewentualny opór i równie władczo naparł biodrami podbijając jej wrota rozkoszy, a potem znowu i znów. Były to powolne, ale silne sztychy.
Jej ciało wyginało się nieznacznie w łuk, gdy wszedł w nią dostatecznie głęboko, lub otarł się o przyjemne dla niej rejony. Z początku nie odpowiadała dysząc cicho, jakby chciała ukryć przed nim swoją przyjemność. Przygryzała usta, gdy te chciały wykrzywić się w tęsknym uśmiechu i mrużyła oczy, gdy te rozświetlały iskierki pożądania.
- Czy mi się wydaje… czy urosłeś trochę od naszego ostatniego spotkania? - spytała łobuzersko, wyciągając przed sobą ręce, by móc nimi gładzić po przedramionach kochanka.
- Możliwe… na pewno... urósł mój apetyt na ciebie… - Dyszał Jarvis, namiętnie całując piersi wijącej się pod nim piękności i bezlitosnymi ruchami bioder podbijając jej rozgrzane ciało.
- Chcę coraz więcej… Kamalo… możemy nie wydostać się… z tej zatoczki - groził żartobliwie.
Tak… to mógł być pewien problem. Oboje mieli jakieś zobowiązania, a tymczasem udawali, że świat dla nich nie istnieje… choć w tej chwili faktycznie nie istniał.
Bardka gorączkowo myślała, co zrobić z takim oświadczeniem.
“Więcej” i ona chciała. I silniej i szybciej i dosadniej i boleśniej i bardziej dziko i zwierzęco i bez pamięci i tchu…
- Emmm… pozwolę ci się całować… przy wszystkich, jeśli powstrzymasz swój zapał… troszeczkę… tylko troszeczkę Jarvisie. - Spróbowała przekupić mężczyznę z nadzieją, że może kiedyś uda jej się zjeść jakieś pralinki i ciasteczka, albo inne łakocie. Świat światem, mógłby się nawet skończyć… ale jedzenie musiało być. Zwłaszcza słodkie.
- Całować przy wszystkich? To dość hojna oferta… zgadzam się… - Pocałował ją delikatnie. - Moja śliczna Kamalo.
- Nadal się będę wstydzić - odparła speszona, gładząc magika po pośladku. - Ale nie będę uciekać - obiecała z nadzieją, że sama uwierzy w te słowa. Niemniej przywoływacz słyszał w jej głosie determinację i chęć przezwyciężenia swoich oporów.
- Czy mógłbyś trochę mocniej? Tak bym czuła ciężar twojego ciała?
- Tak… mogę mocniej… - I rzeczywiście przestał się powstrzymywać, z każdym ruchem bioder przyszpilając ją do piasku. Teraz był drapieżnikiem, a Sundari jego zdobyczą.
Kochali się dziko i namiętnie, jakby jutra miało nie być. Więcej było w tym siły, niż finezji, ale oboje bawili się przy tym wystarczająco dobrze, by cokolwiek zmieniać. Tawaif wiła się i jęczała, jak mocno wyuzdana żmijka dzikuska, zdobywając się czasem na sprośny komentarz, albo teatralne uniesienie, gdy partner docisnął ją mocniej do ziemi.
W końcu oboje zatrzymali się na finiszu, dysząc i sapiąc, jak dwa wilki po długim polowaniu na rannego łosia.
Mało uroczo, ale i to się nie liczyło.

- Gotowa na zwiedzanie kryjówek w porcie? - zamruczał cicho czarownik, całując czule bardkę, gdy trochę ochłoneli. - Czy masz może jakieś inne kaprysy?
- Juuuż? Tak szybko? - westchnęła smętnie złotoskóra, ale chyba tylko na pokaz. - No dobrze, ale kupimy te słodycze prawda? - Upewniła się ostrożnie, przyglądając się badawczo jego mimice.
- Kupimy słodycze i nie musimy tak… znowu szybko. Ale… czekam na twoje kaprysy tutaj. - Jarvis cmoknął ją czule w szczyt piersi. - No i musimy kupić oddzielną kupkę słodyczy na łapówki.
- Oczywiście, bo ja nie mam zamiaru się z nikim dzielić - burknęła butnie kurtyzana, pacając Smoczego Jeźdźca w głowę, by skupić na swoich słowach jego uwagę. Następnie złagodniała nieco i dodała - Zróbmy coś kiedyś szalonego w jakimś szalonym miejscu, dobrze?
- Nie wiem czy moja pomysłowość pod tym względem dorównuje twojej. - Mężczyzna usiadł i ujął stopę Chaai w dłoń. - Jak to było… dawno to próbowałem. I szczerze powiedziawszy… nie jest to łatwe… - Z jednej strony zaczął całować i muskać stopę dziewczyny w okolicy kostki, z drugiej… dość mocno naciskał i masował ją od strony podeszwy. Trochę boleśnie, ale… wywoływał dziwnie przyjemne i pobudzające doznania w okolicy łona i piersi tancerki.
Kobieta musiała przyznać, że było w jej kochanku coś… uroczego, co rozciągnęło jej usta w czułym uśmiechu.
- Jarvisie… jeśli chcesz dzisiaj coś jeszcze załatwić, to powinniśmy się zbierać - upomniała go delikatnie, bo nie chciała przerywać mu zabawy.
- Musimy? - odparł z przekornym uśmiechem niczym mały chłopczyk rozpracowujący kunsztownie zapakowany prezent.
- Nie musimy, ale wypadałoby… - stwierdziła ciepło.
- Dobrze… ale pamiętaj, że to moje poświęcenie. - Przywoływacz nachylił się i delikatnie ukąsił łydkę leżącej.
- Udamy się do naszego pokoju, ubierzemy odpowiednio, potem zakupy… a potem zwiedzanie portu - zadecydował.
Tawaif westchnęła ciężko, bo choć przywoływacz mówił o poświęceniu, to ona i tak wiedziała, że wynagrodzi mu je z nawiązką do końca tego dnia.
- Co masz na myśli mówiąc, że ubierzemy się odpowiednio? Co z tymi ubraniami jest nie tak? - Wskazała na swoje odzienie, siadając, by musnąć męski policzek pocałunkiem.
- Cóż… - Zamyślił się magik, przyglądając szatom na piasku. - Jeśli się nie zabrudziły zbyt mocno, to możemy… w tych co już mamy. W drugim przypadku… może wypadałoby… - Oj plątał się chłopina coraz mocniej, by w końcu poddać się i westchnąć. - Masz zapewne rację moja śliczna. Nie musimy wracać do naszego pokoju.
- Och… - Kamala westchnęła ckliwie, zgarniając rozmówcy kosmyk włosów za ucho. Zrobiło jej się żal Jarvisa, tak jak robiło się żal na widok porzuconego szczeniaka.
- Jeszcze będziesz mieć okazję by popatrzeć na moją gołą pupę, nie smuć się i chodź się opłukać.
Wstała, przeciągając się z wyraźnym odrętwieniem. Sen na piasku wcale nie należy do takich wygodnych… tak samo jak seks.
Następnie Sundari weszła po pas do wody, robiąc małe przystanki, by oswoić się z jej chłodem.
- Chodź… nie jest taka zimna - skłamała, rozmasowując gęsią skórkę na brzuchu i piersiach.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline