Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-01-2019, 23:14   #181
Zormar
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
irkrim zastanowił się nad propozycją awanturników.
Nie jestem przekonany, co do pomysłu rozdzielenia się – czarownik wyraził swe zaniepokojenie względem owej idei. – Z jednej strony cała nasza grupa może stanowić konkretny cel, na który można by się w łatwiejszy sposób zaczaić i skoncentrować wszystkie siły, przy czym my również dysponujemy wówczas pełnią naszych możliwości. Z drugiej strony dwie grupy dają szansę na to, że jednej uda się przyjść z odsieczą drugiej, gdyby coś poszło nie tak. W takim wypadku wymuszałoby to też na przeciwniku rozdzielenie sił. Ostatecznie oba rozwiązania są godne rozważenia. Jeżeli obstajecie za swym pomysłem, to jestem gotów na niego przystać.
Kobold przedstawił swój punkt widzenia na ową sprawę, po czym zwrócił się do Heleny.
Nigdy nie słyszałem o tym, by w tych okolicach zamieszkiwały gnomy. Ani my, ani nasi przodkowie nie toczyli z nimi tutaj walk.

Helenie i Torinowi wraz z czarownikiem Korakiem przypadło przewodzenie pierwszej z grup. W jej skład weszła również para łowców, czwórka wojowników, a także drugi z uczniów Kirkrima, jak również akolita Mysatii. Mieli za zadanie udać się w kierunku północno-wschodnim, podczas gdy pozostali Kirkrimem na czele mieli ruszali bezpośrednio na wschód, aż do podnóża gór. Wówczas mieli ruszyć na północ, by ostatecznie wspólnie zejść się mniej więcej dwa kilometry od tego miejsca. Przez cały czas miał z nimi przebywać kruk Xhapiona by grupy miały cały czas informacje co do swojej sytuacji, a w razie czego zapewniało możliwość magicznej korespondencji. Podczas rozdzielenia mieli za zadanie przede wszystkim zlokalizować kryjówkę wroga, a następnie powiadomić pozostałych o swej lokalizacji, by ci mogli do nich dołączyć.

Kapłance Torma taki podział kompanii wydawał się odrobinę niefortunny, lecz nie można było de facto postąpić inaczej biorąc pod uwagę więź łączącą pozostałą trójkę kompanów. Zdawała sobie sprawę z tego, że na towarzyszącym jej Torinie mogła polegać, zarówno jako na głosie rozsądku, jak i na wojowniku, a koboldzi wojownicy i magowie prezentowali się jako nie byle kto. Mimo to niepokój na dobre zagościł w jej sercu. Na całe szczęście posłany z nią Korak potrafił posługiwać się wspólnym, to też w przypadku, gdyby została oddzielona od Torina miała nadal szansę na dogadanie się gadami. Z ciężkim sercem, ale ostatecznie ruszyła w wyznaczoną sobie stronę.


ędrówka przez ten wilgotny las upływała dwójce kapłanów w milczącym skupieniu. Północne wiatry smagały delikatnie skórę i niosły ze sobą nieprzyjemny chłód. Mimo tego, że zbliżało się już lato, to nadal byli w północnych regionach Faerunu, do tego wszystkiego niemal w górach, więc taka pogoda nie stanowiła jakiejś wielkiej niespodzianki. Oboje byli przywykli do nieprzyjaznej aury, to też maszerowali raczej żwawo, lecz z należytą ostrożnością. Towarzyszące im koboldy nie przejawiały względem nich specjalnej niechęci. Jeszcze zdarzało im się w prawdzie spoglądać odruchowo na kolana, bądź brzuchy, niemniej czynili to coraz rzadziej i zaczynali być nawet nawykli do towarzystwa wyższych kompanów. Tymczasem wokoło roznosił się delikatny zapach mchu i młodych liści.

Nevermore zamachał niespokojnie swymi skrzydłami. najwyraźniej jemu pogoda bardziej zalazła za pióra. Niemniej nadal dość spokojnie na ramieniu krasnoluda. Zaszli już całkiem daleko, a grupa Kirkrima właśnie powinna dochodzić bezpośrednio pod linię gór. Otaczający ich gąszcz zaczął się zmieniać, bowiem miejsca drzew coraz częściej zaczęły zajmować krzewy i zarośla, a błękit nieba można było już bez większych problemów dostrzec w niemal całej okazałości. Helena przez chwilę wpatrywała się w swój medalion z symbolem Torma poszukując odwagi i otuchy, a koboldzi łowcy zaczęli przeczesywać najbliższą okolicę. Niczego nie znaleźli. Ruszyli więcej dalej.


rupa Kirkrima, podczas swego zwiadu prowadzonego w kierunku gór, nie natrafiła na inne przejawy bytności nieprzyjaciela nie licząc kolejnych dzwonków. Oznaczało to ni mniej ni więcej, że pokrywać muszą dość spory obszar. Tak, czy inaczej udało im się bezpiecznie dotrzeć do swoistej linii górskiej, która odznaczała się od zadrzewionego i w miarę zielonego terenu za nimi tym, iż była raczej szarawa i pusta, jeżeli nie liczyć ogromnych głazów i fragmentów litej skały. Zbadali uważnie miejsce, w którym się znaleźli, lecz nie natrafili na jakiekolwiek nowe ślady. Za sobą mieli w tej chwili osuwisko, więc wedle ustalonego planu poczęli ostrożnie kroczyć na północ. Ivor spojrzał na Xhapiona, który skinieniem głowy dał do zrozumienia, że u kruka i Heleny wszystko dobrze.


ie przeszli nawet trzydziestu metrów, kiedy jeden z łowców nakazał im się zatrzymać. Nie trzeba było być tropicielem, by bez problemu dostrzec ślady butów na wilgotnej ziemi. Przecinały im drogę i kierowały się na południe, aż tu nagle trop się urywał niemal w pół kroku. Usłyszeli trzepot skrzydeł. W pierwszej chwili pomyśleli, że to może Nevermore, lecz ów odgłos był zbyt głośny i dobiegł gdzieś zza nich. Helena była jedną z pierwszych, która się odwróciła i wówczas sparaliżował ją strach. Serce podeszło do gardła niemal je zatykając. W odległości zaledwie kilku metrów wylądowała wysoka, humanoidalna postać, której z pleców wyrastała para śnieżnobiałych, pierzastych skrzydeł. Niebianim miał na sobie błyszczący srebrzysty napierśnik, zaś w rękach dzierżył długi miecz o wysadzanej złotem i klejnotami rękojeści. Oczy znajdujące się w pokrytej białym zarostem i krótkimi włosami głowie lśniły czystym światłem. Kapłanka miała wrażenie, że ten nieziemski wzrok przeszywa ją na wskroś.


Nim dane im było chociażby dobrze się przyjrzeć istocie, która przed nimi stanęła, rozległy się szybkie, krótkie inkantacje i zaśpiewy, a w ich grupkę uderzyła magiczna energia. Dwaj koboldzi wojownicy padli jak dłudzy na porośniętą mchem ziemię, a kolejny i jeden z łowców przestali się ruszać. Zmarli niby posągi i jedyne cóż mogli uczynić to bezradnie wodzić oczyma. Wówczas to Torin dostrzegł, że spod magicznej, niewidzialnej zasłony wyłania się dwójka gnomów odzianych w lekkie, ciepłe ubrania w kolorach lasu, z licznymi sakiewkami, nożami i krótkimi meczami u pasów. Na głowach naciągnięte miały luźne kaptury. W ich towarzystwie stały dwie kolejne postacie, tym razem wyglądające na ludzi odzianych w długie białe szaty obszyte na złotą nicią. Swym krojem przypominały znane krasnoludowi habity widywane w niektórych zakonach scholastycznych oddających cześć bóstwom związanym z wiedzą, bądź światłem. W kogo zaś ci wierzyli nie potrafił powiedzieć, bowiem symbole złotego, uskrzydlonego miecza nic mu nie mówiły.

Jeżeli Torin liczył na to, że być może mają jeszcze jakieś szanse to, jak na zawołanie, w miejscu, w którym nagle kończyły się owe ślady butów otworzyła się niejako kotara rzeczywistości, zza której wyszły kolejne postacie. Następny gnom, dwóch kapłanów w białych szatach oraz dwójka zakutych w stal wojowników. Jeden z nich był krasnoludem.

To koniec waszej eskapady. Rzućcie broń, a ujdziecie cało – rozległ się stanowczy głos uskrzydlonego. ostrze jego objęły płomienie.


hwilę później See'ra zatrzymała ich pochód. Nazir bowiem począł intensywnie obwąchiwać ziemię przed sobą, jak gdyby złapał trop. Wszyscy stanęli w jeszcze większym napięciu i ruszyli ostrożnie za druidką i jej wilkiem. Kawałek dalej udało im się dostrzec niewyraźne ślady pozostawione na kamienistym podłożu. Co niezwykłe zdawały się one wychodzić z litej skały, którą mieli przed sobą. Ewidentnie coś tutaj było nie tak, to też koboldzi wojownicy przyjęli postawę obronną. Wypatrywano z najwyższą możliwą starannością wszelkich oznak ruchu, czy rzucania zaklęć. Tymczasem Xhapion prowadzony przeczuciem postąpił krok bliżej ku Shee'rze, by z bliższej odległości móc popatrzeć na owe znikające ślady. Wówczas wzrok jego zaczął dostrzegać coś pokroju nienaturalnych zakrzywień rzeczywistości, praktycznie niedostrzegalnych, dla niewprawnego oka, lecz jemu dane było je obserwować. Nie miał zbyt wiele doświadczeń z iluzjami, niemniej wiadomym mu było, że taki widok stanowi jedną z oznak istnienia takowej. Co z kolei pozwalało mu na to, by z pomocą swej woli spróbować ją przeniknąć.

Skoncentrował się, skumulował czystą moc swej woli i poprzez jedynie delikatne wspomożenie jej splotem przebił się przez iluzoryczną zasłonę, którą miał przed sobą. Dostrzegł za nią wyciosane, nie, wręcz uformowane w litej skale, kamienne wrota opatrzone płaskorzeźbą przedstawiającą zaopatrzony w skrzydła miecz. Wtem nagle, niby cios obuchem, uderzył go strach. Nie jego własny, lecz stworzenia, które było mu bardzo bliskie. Od tego uczucia, aż się zgiął. Ivor szybko dopadł do niego, a czarodziej zdołał jedynie wyspać “Dopadli ich.” Wówczas, jak na komendę, kobiecy głos wypowiedział krótkie zaklęcie. Odruchowo cofnęli się o krok i unieśli głowy w górę, by ujrzeć, jak w ich kierunku mknie ognista kula. Wtem spośród nich wystrzeliła kolejna o fioletowej barwie. Obie zderzyły się że sobą nad nimi z hukiem. Magiczne energię zlały się ze sobą, by w mgnieniu oka eksplodować kaskadą nieszkodliwych iskier.

Xhapion jak przez mgłę dostrzegł otwierające się nagle kamienne wrota, zza których wskoczyli zakuci w stał i odziani w białe habity adwersarze. Jakby tego wszystkiego było mało na odsłonionej spod iluzorycznej kotary półce skalnej stała teraz niezwykła osoba. Niska kobieta o wzroście i posturze gnoma, lecz o skórze bliskiej w kolorze mosiądzowi oraz włosach, które unosiły się ku górę i bodaj płonęły najprawdziwszym ogniem. Obok niej, lekko z tyłu, stał wysoki szczupły mężczyzna o urodziwej twarzy, odziany w białe szaty, bogato wykończone i zdobione złotem, które to na piersi układały się w symbol uskrzydlonego miecza, takiego samego jak ten wiszący na szyi w postaci wisiora. Wisiora, którego można było dostrzec zarówno u pięciu zbrojnych, jak i wszystkich ubranych w białe szaty. Tych z kolei, nie licząc tego na górze, było w tej chwili czterech.


Rzućcie broń, a zachowacie życie – słowa te wypowiedziane zostały prze ową ognistą kobietę, lecz w kontraście do niej nie były ciepłe, nie były również zimne. Były po prostu pozbawione emocji, tak samo jak twarz tej, która je wypowiadała. Nie wydawały się przy tym jednakowoż groźbą, a wydanym ze znudzenia poleceniem?

 
Zormar jest offline