Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-01-2019, 17:06   #82
Stalowy
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Przebudzenie nie było przyjemne. Nigdy nie było od pół roku i codziennie musiał sobie przypominać czemu znosi kolejne upokorzenia i deptanie jego dumy. Ale dzisiejsza pobudka była najgorsza ze wszystkich możliwych.
Nie dlatego że znalazł się w klatce, znów sprowadzony do roli niewolnika...
ale dlatego, że obudził się i zobaczył, że oprócz niego w klatkach są ludzie których już dawno pożegnał i zapomniał skupiając się wyłącznie na cichej zemście na Legionie...

... jego towarzysze broni.

Klatkę dzielił akurat z tym z kim najlepiej się dogadywał.

Utangisila widząc Keya prawie się rozpłakał. Nie po to pozostawił towarzyszy w zapomnieniu, aby teraz sobie o nich przypominać i aby rozbudzać w sobie jakiekolwiek nadzieje. Rekrut Legionu potarł oczy i uśmiechnął się smutno na pytanie cyber-psa o to co mu zrobiono z głową. Podrapał Keya po łbie i powiedział cicho z namaszczeniem, jak przez te kilka dni które ze sobą podróżowali.

- Dobry pies.

To były jedyne słowa na jakie się zdobył. Resztę mógł dopowiedzieć strój legionisty jaki miał na sobie - kolczuga, napierśnik i hełm leżący obok niego. Niezbyt wygodny zestaw do spania, ale służba w Legionie przyzwyczaiła go do takich wygód.

Kiedy nadszedł Decanus i oświadczył że będą walczyć na arenie, Utang nałożył hełm na swój wygolony czerep i pozwolił zaprowadzić się legionistom gdziekolwiek mieli zamiar ich zabrać.

***

Wkroczyli na arenę... a w sumie to nie byle arenę, a do cyrku... prawie że do koloseum. Poustawiane w okrąg wraki ciężarówek stanowiły trzon konstrukcji na której wznosiły się trybuny. Burty zaśniedziałych wehikułów obito dokładnie blachą, aby żaden gladiator czy niewolnik nie pomyślał o przeciśnięciu się na wolność. Na trybunach zasiadała gawiedź, lokalna ludność, legioniści... oraz ważniacy. Tych ostatnich dało się poznać gdyż specjalnie wybudowana loża była wyposażona w starannie odnowione fotele samochodowe pozwalające na dużo wygodniejsze oglądanie przedstawienia niż z perspektywy zbitych byle jak drewnianych ław.

Dawna Drużyna B została wypchnięta na arenę naprzeciw bandy innych niewolników w akompaniamencie fanfar.

Bramy zamknęły się za zniewolonymi. Dało się ocenić że przeciwników jest więcej i też stanowili nie byle jaką zbieraninę. Dzikusi, zabijaki, renegaci, bandyci. W końcu dźwięki trąbek zamilkły a jedna z postaci w loży powstała z bogato zdobionego siedziska. Jeden z przeciwników drużyny B, ubrany w przepaskę biodrową, a zbrojny we włócznię natychmiast złożył się do rzutu i cisnął dzidą... a przynajmniej próbował, bo pocisk z kowbojskiego repetera wyrwał mu dziurę w piersi i wytrącając z równowagi. Włócznia przeleciała parę metrów i padła w piach areny nie robiąc nikomu krzywdy. Śmiały niewolnik padł zdobiąc krwawą kałużą arenę. Ochroniarz legata stojący w rogu loży z głośnym trzaskiem dźwigni przeładował swój karabin. Smużka dymu z jego lufy rozwiała się w ciągu paru chwil.

Legat Marcus jakby w ogóle incydent ten nie miał miejsca wzniósł rękę w geście pozdrowienia i przemówił donośnym głosem pełnym radości i zadowolenia. Zebrani na trybunach gapie nie wyglądali na podzielających te odczucia.

- Ludu Cezara! Jak zostało zapowiedziane tak się stało! Sława bitwy w Cottonwood Cove rozeszła się po wielu krainach, a odwaga psów Republiki wedle słów świadków tych walk dorównywała odwadze Legionistów Cezara. Wielu w to wątpi, wielu uważa, że to możliwe, a inni uważają że jest to rzecz niemożliwa. Mars zesłał mi wizję! Wizję w której rozkazał mi zgromadzić ocalałe z Cottonwood Cove psy Republiki i wystawić je na próbę przed oczami Ludu! Od schwytania ich przez nasz Legion minęło wiele miesięcy, a ich losy różnie się potoczyły, lecz Mars był łaskawy i pozwolił ich ponownie zgromadzić. Ludu Cezara! Dzisiaj będziesz mógł zobaczyć na własne oczy czy plotki jakoby dorównywali siłom Żołnierzom Cezara były prawdziwe.

Legat wzniósł ręce lekko do góry po czym władczym gestem wskazał na jednego z legionistów, który spory młotkiem przywalił w wiszącą na stojaku grubą stalową blachę. Brzdęk metalu poniósł się po koloseum.

- Walczcie psy Republiki! Krew! Krew dla Boga Wojny! Krew dla Cezara! - zawołał Legat.

Utang słuchał tej przemowy bez żadnych konkretnych uczuć. Hełm zasłaniał jego twarz i pozwalał mu ukryć emocje. Odcinał go od zewnętrznego świata. Dzikus spojrzał na przeciwników i wzniósł dłonie w gardzie. Ze ściany w ostatniej komorze przed bramą areny zabrał rękawicę ze szponem modliszki, bardzo podobną do tej zdobycznej którą walczył w Cottonwood Cove.

Przeciwnicy natarli na nich bez wahania najwyraźniej licząc że zdołają pokonać Drużynę B i zdobyć w ten sposób wolność. Jedna z dzid pomknęła w kierunku Utanga ale chybiła. Utang dostrzegł miotacza - jakiegoś smukłego, wysokiego mężczyznę w ciemnej przepasce biodrowej oraz naszyjnikiem z piórami. Od jego oczu aż do kolan ciągnęły się ciemne kreski tatuażu. Twarz miał bez wyrazu, pełną jakiegoś smutku czy żalu. Przeciwnik oddawał chyba w pełni to co czuł Utangisila. Obaj trzymali się z boku grupy i nie trzeba było długo czekać na wzajemne starcie. Ruszyli na siebie Utang zbrojny w szpon modliszki, Dzikus zbrojny w rękawicę ze szponów yao-guai.

Jednak nie było czego oglądać... pod względem długości walki.
Utangisila zakończył szarżę wyskokiem i uderzeniem z szerokiego zamachu, techniką charakterystyczną dla weteranów Legionu Cezara. Cios był potężny i choć przeciwnik wykazał się świetnym refleksem próbując uchylić się, sztuka ta mu się nie udała. Szpon trafił pozostawiając po swoim przejściu poszarpaną krwawą krechę na piersi Dzikusa. Ten w wrzaskiem zatoczył się byle dalej od Utanga, lecz ten nauczony bezwzględności miesiącami walki u boku Legionistów natychmiast po zebraniu się ruszył za nim. Kopnięcie, cios z lewej i poprawka hakiem. Szpon wbił się pod brodę Dzikusa, przebił jamę ustną, gardziel i wbił się w mózg. Utang wyszarpnął szpon i natychmiast ruszył w kierunku pozostałych walczących, aby wykończyć następnego z oponentów.

Przez moment zaświtała mu myśl, że musi pomóc towarzyszom. Tak. Musi pomóc tym którzy nie potrafią walczyć w zwarciu.
Kilka kroków za nim nastąpiła eksplozja. To zadziałał mechanizm obroży.
Dzikus z nieznanego Utangowi plemienia definitywnie został odesłany w zaświaty.
Były RNKowiec nawet się nie obejrzał.
Oby dusza jego przeciwnika połączyła się z Przodkami.

Zdał sobie sprawę, że już od dawna takie słowa nie przechodziły przez jego umysł.

Najwyraźniej sposób w jaki urabiali go nie-ludzie zdołał odcisnąć na nim swoje piętno.
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 10-01-2019 o 17:26.
Stalowy jest offline