Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-01-2019, 19:00   #67
Gortar
 
Gortar's Avatar
 
Reputacja: 1 Gortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputację
Juan Maria Alvarez, Alvaro Perez „Oreja”, Hernan Juan Selcado

Juan Maria Alvarez, Alvaro Perez „Oreja”, Hernan Juan Selcado
Część 1


Po wyjściu z gniazdka.
Po przejściu przez kolejną dziurę w płocie, gdy weszli na teren jednego z podwórek, na którym walały się sterty odpadów budowlanych, Oreja powalił czarnucha na ziemię i przytknąwszy lufę wcześniej przygotowanej broni, którą zabrał El Manivela pod brodę murzyna nacisnął cyngiel. Suchy wystrzał dołączył do odgłosów nocy Mazatlan. Głowa nieszczęśnika eksplodowała kawałkami mózgu i kości czaszki. Nawet nie zdążył się poskarżyć a Alvaro nie skomentował zajścia. Ciągle jeszcze nie mieściło mu się w głowie, dlaczego jemu przekazał dowodzenie. Było oczywiste dlaczego nie Hernanowi, który wyskoczył na niego ze spluwą, dlaczego nie Javierowi, przez którego przemawiały prochy ale był jeszcze Alvarez.

- Przykryjmy chujka - wskazał na walające się w pobliżu deski.

Przy odrobinie szczęścia nie znajdą trupa wcześniej niż za kilka dni a może i tygodni. Selcado poświecił telefonem, znalazł łuskę i schował ją do kieszeni.

- W porządku amigo - powiedział Alvaro, kładąc dłoń na ramieniu Hernana. - To gnat tego pojebańca El Manivela. Ma pewnie na koncie nie jednego trupa. Tego dopiszą do długiej listy Narwańca. To odsunie od nas podejrzenia.

- O chuja mu chodziło z tym bogiem? - spytał Alvaro gdy już schowali trupa.
- Z którym? - zapytał pół żartem, pół serio Juan
- Z burym, kurwa. - Ucho albo nie załapał żartu, albo co bardziej prawdopodobne nie był w nastroju. - Wciągnął za dużo prochu?
- Wąż… ten z dymu…. według Xaviego to obraz jakiegoś Azteckiego boga…. złego boga… Mówił że ten bóg przedstawiany był jako wąż z cienie i że wybrał nas, Węże, do realizacji swoich planów…

- A Xavi został jakimś jego pierdolonym, fanatycznym wyznawcą? - dopytywał Alvaro. - Do tej pory czcił tylko kokę.
- Tak, coś mu się stało, miał wypadek i zgarnęliśmy go spod szpitala. Mówił, że widział węża i że ten go ukąsił… Mam wrażenie, że on już obrał stronę w tej rozwałce, w której wylądowaliśmy
- W dupę… - Perez trawił przez chwilę to co usłyszał po czym skwitował - Jak zacznę kiedyś coś pierdolić, że mówi przeze mnie bóg czy inne chuje-muje to daję wam prawo jebnięcia mnie porządnie w pysk
- A mnie kurwa możecie zastrzelić – odparł ponuro Hernan – Wolę być trupem niż el loco. .Z Orozco to ja jeszcze sobie pogadam, dzieciakowi całkiem odjebało, zachowuje się jak pierdolony kaznodzieja. Wybiję mu te głupoty z głowy.


Po wyjściu od Mariane.
Zadzwonił Alfredo

- Wszystko w porządku, amigos. Powęszyli, powęszyli, gówno znaleźli i poszli. Zgłosiłem oficjalną skargę bo wleźli bez nakazu. Pedały. Powiązali nas z Narwańcami. Nie wiem jak. Chyba działają po omacku. I, puta, panowie, jest coś na rzeczy. Pies nie odbiera ode mnie telefonu. Nie wiem, czy go Uccoz nie zajebali. Puta! Jak ogarniecie ten szajs, wracajcie. Trzeba będzie ustalić, co dalej. Nie wiem, czy Uccoz nie wzięli nas na celownik. Niewdzięczne kurwy.

Oreja splunął, lecz zachował spokój.
- Pies wyruchał Tito, żeby ratować własną dupę - powtórzył. - Jeszcze do ciebie nie dotarło?
- Może tak, może nie - odpowiedział Gruby. - Zobaczymy.
- Zobaczymy - potwierdził. - Chciałbym się mylić.
Ostatnie zdanie powiedział już półgłosem do siebie, chowając telefon do kieszeni.
- Kto dzwonił? - spytał Juan.
- Gruby .. nie może się dodzwonić do Psa - splunął przy tym słowie. - Też mi nowość! Chce żebyśmy po robocie wrócili i sprawdzili czy go Uccoz nie zajebali.
- Może i lepiej byłoby dla Psa gdyby to Uccoz go załatwili. Pierdolenie Grubego nie przywróciło mi zaufania do Psa…
- Amen!
- Skoro zostaliśmy sami myślę, amigos, myślę że czas pogadać o reorganizacji. Ja z Psem, po tym całym syfie pracować dalej nie zamierzam – odparł szczerze Selcado - Za chuj mu nie zaufam. W ogóle wątpię, by SV przetrwało ten syf, ale jeśli tak się stanie, trzeba to ciągnąć dalej. Aztekowie mają swój stół, przy którym najbardziej kumaci wspólnie ustalają…decyzje biznesowe. Myślę, że przy naszym stole powinniśmy się znaleźć my i Angelo. Tito już nie liczę, z wiadomych względów.
- Hmmm… - mruknął Perez. - My w trójkę jesteśmy zgodni co do Psa. Stracił nasze zaufanie w momencie gdy zaczął kręcić lody na boku. Ale... nie jestem pewien Angelo. Lalek ciągle wierzy temu chujowi Psu.
- Patrząc na to co się dzieje z Uccozami to temat Psa może się sam rozwiązać. Skupmy się na tym by przeżyć to całe, puta, zamieszanie


Spotkanie z dziewczyną.

Hernan widząc piękność oniemiał a spodnie w kroku zrobiły za ciasne. Mógł przysiąc, że takiej ślicznej kurwy to jeszcze w swoim życiu nie spotkał. Popełniła błąd przychodząc tu sama. Uśmiechnął się sam do siebie w myślach i zaczął zastanawiać czy „Ucho” i Juan przyłączą się do zabawy. Po chwili ochłonął. Najpierw interesy, potem przyjemności.
- Znasz ją? – spytał, zwracając się do Juana.
- Znam - odpowiedział Juan. - To o niej wam mówiłem. Mimo tego, że wtedy była zamaskowana to jestem pewny że to ona. Chodźcie, tylko zachowajmy ostrożność, ona jest niebezpieczna - po tych słowach wysiadł z samochodu i skierował się przed wejście do oceanarium.

Dziewczyna uśmiechnęła się na ich widok. Stała spokojnie obserwując jak podchodzą. Wydawała się być bardziej rozbawiona sytuacją, niż przestraszona, jakby trzech twardych sicarios, a jeden zauważalnie twardy w innym miejscu, zupełnie nie budziło jej niepokoju.
- No proszę. Węże. Jednak przyszliście.
Jej ciemnobrązowe oczy, niemal czarne w słabym oświetleniu ulicznych lamp przebiegły po mężczyznach dłużej zatrzymując się na Hernanie. Iskierki złośliwego rozbawienia zamigotały w tych studniach bez dna w jej twarzy.
- Widzę nawet, że jeden z węży ciekawie nadstawia łepek.
Wciągnęła powietrze i westchnęła cicho, niemal rozkosznie.
- Gotowi na spacer? Chcę wam coś pokazać.

- Chwila, powiedz najpierw więcej na temat tego co tu się dzieje? W knajpie, gdzie nas ostrzegłaś, to federales wpadli by wyrwać nam cojones, oni działają dla “węża”?
- Nie. Nie działają. Działają dla kogoś innego. Kogoś, kto chce wybić was nim zrobicie coś, czego nie zdoła powstrzymać. Długo tłumaczyć, wiesz. Lepiej pokazać. Idziecie, czy boicie się jednej małej ślicznej kurwy?
Spojrzała prosto na Hernana, a jemu po plecach przebiegł elektryczny dreszcz.
Alvarez spojrzał na towarzyszy. Chciał się dowiedzieć co proponuje ta zjawiskowa chica. Wolał myśleć że mają jeszcze jakikolwiek wybór…
- Idziemy? - rzucił do swoich compadres

- Prowadź! - rzucił Alvaro. Jeśli to była pułapka, to mogła ich równie dobrze wykończyć tutaj. Bardzo chciał się dowiedzieć o co chodzi w tym całym burdelu.

He. He. He. Bezczelna dziwka. Hernan czuł z jednej strony ekscytację, z drugiej autentyczny strach. Mógł przysiąc, że dziewczyna czyta mu w myślach. Jest niebezpieczna, stwierdził i ta myśl jeszcze bardziej go nakręciła. Wreszcie spotkał kobietę, którą mógłby poślubić. Która mogłaby urodzić mu dzieci. Uznał, że zasłużyła sobie na specjalne traktowanie i nie zerwie z niej majtek siłą. Poprosi grzecznie, żeby sama je ściągnęła. Później, po tym całym syfie z Uccoz, Aztecami i federales.
- Jak ci na imię? – spytał podążając za nią.
- Bruha - odpowiedziała z dziwnym śmiechem. - Możesz mi mówić, Bruha.
- Bardziej ci pasuje Diosa - stwierdził, posyłając jej lubieżny uśmiech i gapiąc na jej tyłek.
- Może być. Diosa. Czemu nie - uśmiechnęła się samymi ustami.

Poprowadziła ich ulicą, wzdłuż płotu oceanarium przez który widzieli baseny i infrastrukturę, która była “atrakcją turystyczną Mazaltan”. Miejscem, gdzie rodzice przychodzili z dzieciakami, a turyści odhaczali na swojej liście “konieczne do zobaczenia”. Potem skręcili w bok, na wąską drogę prowadzącą pomiędzy terenem oceanarium, a miejskim parkiem, o tej porze pustym i ciemnym, nie licząc kilku latarni ledwie rozpraszających mroki nocy.
Dziewczyna skręciła w stronę parku.
Dotarło do nich, że porusza się niemal jak cień albo duch. Że nie słyszą jej butów szorujących o chodnik. Nawet Ucho, który znany był ze swoich zdolności podchodzenia różnych typków, był pod wrażeniem gracji, z jaką poruszała się “Bruha-Diosa”.
Ci, co wiedzieli co jest po drugiej stronie parku mogli poczuć lekki, irracjonalny niepokój. Szczególnie ci, którzy byli bardziej wierzący.
Cmentarz.
Nie ten miejski i duży, pod miastem, na którym chowano teraz ludzi, lecz stary, zabytkowy, na którym w grobie ostatnie ciało spoczęło dobre trzydzieści, może czterdzieści lat temu. To był teren na którym nikt nie handlował, nie kontrolował. Ziemia niczyja. Ziemia święta.
Pamiętali opowieści o tym, jak kilkanaście lat temu Sinaloa próbowała wprowadzić tutaj swoich dilerów - aby w dyskretnym, cichym miejscu mogli sprzedawać swój towar podszywającym się pod turystów pośredników. Pamiętali, że odpuszczono sobie po tym, jak kolejny pretendent do dilera roku zniknął bez śladu w okolicach cmentarza.
Opowiadano o tym, że porwały go demony i uprowadziły do piekielnych czeluści. Ci mniej przesądni sądzili, że to robota ludzi z Zatoki - El Golfo, konkurencyjnego kartelu z którym wtedy Sinaloa toczyła wojnę o terytoria. Jeszcze inni mówili, że to policja federalna próbowała dopaść El Chapo i zgarnęła handlarzy na “przesłuchanie”, a po torturach i kulce w głowę, znikali gdzieś na pustyni lub w górach, w jednym z nigdy nie odkrytych, masowych grobów.
W Meksyku toczono wojnę. I to taką, bez konwencji genewskiej.
Po plecach Juana przeszedł dreszcz.
- Madre de Dios - wyszeptał robiąc znak krzyża. Widział co to za miejsce i ewidentnie nie pojawiłby się tam sam. Tym razem jednak sytuacja nie pozwalała na swobodne wybory.
- Na cmentarz? - spytał przewodniczki.
- Chyba się nie boisz. Martwych?
- Martwi wymagają szacunku i nie lubią gdy się im przeszkadza - powiedział ze śmiertelną powagą Alvarez.
- Mart...
- Martwi to martwi - dziewczyna wzruszyła ramionami, wyrywając słowa z ust Pereza, jakby czytała w jego głowie. - Niczego nie lubią i niczego nie nielubią. Niczego nie oczekują.
Juan nie odpowiedział. Wiedział swoje i akurat żadna śliczna chica nie będzie go w tym temacie pouczać.
Selcado dałby się pokroić za companieros a Juan był wyjątkowo kumaty, ale zawsze mierziła go w chłopakach ta naiwna wiara w bajeczki, które nawet kompletnego imbecyla powinny śmieszyć. Może gdyby nie wychowała go zaćpana kurwa a zakonnice okazały więcej serdeczności, miałby inny stosunek do wiary i kwestii życia pozagrobowego.
- Dziewczyna ma rację. Trup to trup – zgodził się Hernan, którego takie miejsca kompletnie nie ruszały – Nie słyszałem, żeby umarlak wyrządził krzywdę żywemu. Chyba, że groby wykopano za blisko studni.
- Bez pierdolenia - podsumował Alvaro. - Cmentarz czy burdel, wszystko jedno. Jak ktoś ma wątpliwości to może zostać tutaj i pilnować tyłów - spojrzał na Juana.
- Idziemy - podsumował Juan
Ruszyli za “Bruha-Diosą” przez mrok parku, który otulił się wokół nich niczym oddech czegoś zimnego i żarłocznego. Mieli wrażenie, że ktoś ich obserwuje, ktoś czai się pomiędzy rachitycznymi drzewkami i w krzakach, ale była to tylko gra świateł i cieni. Dziewczyna przeprowadziła ich do samego końca krzaków, pod mur z cmentarzem i weszła na jego teren przez dziurę wybitą już dawno temu.
Znaleźli się pomiędzy starymi nagrobkami i okazałymi grobowcami, w wąskich, cmentarnych alejkach panowała niemal całkowita ciemność. Nie paliło się żadne światło, nawet najmniejsza świeczka czy znicz. Cmentarz był czarnym, martwym miejscem.
Przewodniczka zatrzymała się w wejściu do jednego z wielkich grobowców, zniszczonych przez wandali obskurnymi, diabelskimi graffiti - pentagramy, czaszki i dziwne symbole prekolumbijskie wymalowane czerwonym sprayem, który wyglądał jak czarna krew. Drzwi - metalowa krata - do katakumb były otworzone i kobieta zaczęła schodzić w dół po zniszczonych, nierównych stopniach. Przerażająco szybko, jakby nie przeszkadzały jej grobowe ciemności.
Odwróciła się w ich stronę i wtedy zobaczyli, że jej ciemne oczy lśnią dziwnym, bursztynowym poblaskiem, jak oczy kojota lub sowy.
Zrobiła jeszcze jeden krok i zniknęła im z oczu w ciemnym wnętrzu grobowca.
- Chodźcie - jej szept dobiegł z dołu, cichy i lekko zniekształcony, prawie jak syk węża.
Mimo, iż Juanowi nie podobało się łażenie po grobowcach to zacisnął zęby, wyciągnął telefon z kieszeni żeby choć trochę sobie poświecić i ruszył za kobietą w głąb czeluści. Liczył, że pozostali Serpientes podążą za nim. Skoro powiedzieli A trzeba powiedzieć B.
Alvaro ruszył tuż za Juanem, prawie dysząc mu w kark.

Ciemność i narastające uczucie strachu. Takiego lekko zabobonnego strachu przed umarlakami. Kiedy zeszli na dół do krypty strach bynajmniej się nie zmniejszył. Wręcz przeciwnie. Zaczęło się robić jeszcze dziwniej i coraz bardziej przerażająco. Wydawało się również, że w końcu dowiedzą się czegoś więcej na temat całego tego gówna w które zostali wplątani. Federales i walka karteli była tylko wierchołkiem góry lodowej, która zaraz miała ich zatopić. Tu mieli do czynienia z czymś większym, starszym i zdecydowanie straszniejszym. Juan w kontakcie z tą zła istotą znów przypomniał sobie swoje Chrześcijańskie wychowanie. To zakorzenione w podświadomości przekonanie, że Bóg jest jeden, że stworzył człowieka i że tego człowieka osądzi na końcu czasów, to przekonanie, które był w stanie odstawić na bok działając w gangu teraz wróciło ze zdwojoną siłą. W rozmowie z tym mrocznym bytem ból spotęgował uczucie oddania jedynemu Bogu. Może jednak sprzymierzenie się z tym czymś było jedynym sposobem na uratowanie rodziny i wszystkich bliskich. W momencie gdy był już prawie zdecydowany na to by przystać do tego czegoś, za pogodzenie się z losem żołnierza w większej grze, na bycie sługą tego bytu za cenę bezpieczeństwa rodziny, zobaczył postać tego bytu z którym rozmawiał. Bruha też się zmieniła. To były jakieś pierdolone demony!!! Jakieś wampiry z filmów!!! Nie, z takim czymś nie mógł się sprzymierzyć i być jednocześnie spokojnym o zbawienie swojej duszy. Poczuł, że nie ma wyjścia. Nie mógł się zgodzić na propozycję bestii, a w korytarzach już czekali nieumarli żeby skończyć jego żywot. Dlatego też wyciągnął broń i choć była mała szansa, że coś zrobi nią temu stworowi to postanowił nie poddać się bez walki i wpakować w niego cały magazynek.
 
__________________
---------------
Rymy od czasu do czasu :)

Ostatnio edytowane przez Gortar : 12-01-2019 o 10:28.
Gortar jest offline