Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-01-2019, 20:53   #328
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Góry Miecza
15 Marpenoth, noc


W czasie gdy Marduk i Trzewiczek rozprawiali o sprawach wyższej wagi w towarzystwie koni i kury, pozostawiona sama sobie Torikha dokańczała kolację. Nawet niespecjalnie ją zdziwiło, że elf nie zaprosił jej do “tajnej narady”; niepokoiła się tylko, że Delimbiyra może wywrzeć na naiwnego niziołka zły wpływ. Szybko jednak przestała się martwić o Stimiego, a zaczęła o siebie. Samotna kobieta w takim miejscu przyciągała wiele niechcianych spojrzeń; ten i ów przygładzał już wąsa i wyczesywał palcami resztki jedzenia ze skudlonej brody. Od odbicia kopalni minęło wiele dekadni; zresztą Tori była tu tylko przez chwilę. Nikt nie kojarzył jej skulonej postaci z “tą” Torikhą, która uratowała Rockseekeów, czy też z godną szacunku kapłanką w ogóle.
- Piwo od Ruperta - nadal nieznany jej z imienia karczmarz z hukiem postawił przed nią kufel grzańca i wskazał jednego z mężczyzn. Rzeczony Rupert siedział w towarzystwie kilku innych prospektorów; gdy Tori na niego spojrzała uśmiechnął się dość obleśnie, a kompani zarechotali, poklepując go po plecach. Półelfka dosłyszała fragmenty kilku sprośnych żartów. Już-nie-tak-niewinna szybko zorientowała się co się święci i zerwała spłoszona, pakując manatki i rzucając na stół kilka miedziaków. Porzegnawszy się pośpiesznie ze zdumionym gospodarzem wypadła z karczmy na noc i śnieg.

Kapłance bynajmniej nie było śpieszno do niziołka i elfa, który pewnie jednym ciosem przepołowiłby wszystkich siedzących z Rupertem prospektorów. W głowie Tori jako ostoja bezpieczeństwa, obrończyni cnót niewieścich i pogromczyni natrętnych adoratorów jawiła się Turmalina. A Turmalina była w kopalni.
- Godzinka czy dwie marszu, przecinka jest prosto jak strzelił, nie ma co się strachać - tłumaczyła sobie Torikha. Choć miała pochodnię to zdziwiła się jaka to noc jasna jak wszędzie jest biało. W zasadzie to mogłaby i bez światła maszerować, ale pochodnia tak przyjemnie grzała… Wolała jednak nie ryzykować konnej jazdy; kto wie jakie wykroty czaiły się pod białym puchem? No i jeszcze Marduk by pomyślał, że podsłuchiwać przyszła, a nie siodłać konia… Pomijając fakt, że nadal niezbyt pewnie się czuła wśród tych wszystkich pasków, rzemieni, sprzączek i klamerek, które przyczepiały rząd do konia. Wolała nie ryzykować śmieszności.

Pierwsze kilka czy kilkanaście minut szło się nawet nieźle. Powoli i trochę na ślepo, bo śnieg zacinał w oczy, ale jednak. Potem było jednak coraz gorzej. Zbroja ziębiła niczym tafla lodu, śnieg sypał się do butów zmieniając skarpety w mokre ścierki, a zasypany las wyglądał identycznie gdzie by nie spojrzała. Jej własne ślady szybko zniknęly pod warstwą mokrego puchu, podobnie jak światła i dymy Osady. Im dłużej szła tym bardziej gubiła poczucie kierunku, aż w końcu skupiła się tylko na własnych krokach i mgiełce, która pojawiała się przed nią przy każdym oddechu. Zima nie wydawała się już cudowna i piękna; kapłanka szybko zrozumiała czemu ludzie dziwnie na nią patrzyli gdy wyczekiwała pierwszego śniegu. To co dla niej było niespotykaną atrakcją dla nich zwiastowało początek corocznej walki o przeżycie.

A teraz również i dla niej.

Łaska swobodnego poruszania nie pomogła na długo. Pochodnia zaczęła się dopalać i Tori zdała sobie sprawę, że zupełnie zabłądziła. Zupełnie, absolutnie zabłądziła i najrozsądniejszą rzeczą, jaką mogła teraz zrobić było znalezienie jakiegoś schronienia i nieruszanie się z miejsca aż do rana. Po kilkunastu minutach udało jej się znaleźć w miarę zaciszne miejsce pomiędzy kilkoma krzakami a dużym zwalonym drzewem, na którym rozwiesiła koc by śnieg nie sypał jej na głowę. Owinąwszy się posłaniem wyciągnęła z plecaka magiczny węgielek i spróbowała zmusić swój zmarznięty mózg do pracy by przypomnieć sobie jak aktywować to cudo. W końcu się udało i cudownie gorące płomienie wytrysnęły przed nią wesoło, na przekór zawiei i zabójczej temperaturze. Melune odetchnęła swobodnie i z ulgą. Magiczne ognisko zapewni jej nieprzerwane ciepło do rana, a rano… ktoś ją pewnie znajdzie. Albo ona znajdzie drogę. Albo…

Nie było kolejnego “albo”, gdyż wyczerpana półelfka zasnęła.

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 11-01-2019 o 20:56.
Sayane jest offline