Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-01-2019, 16:38   #83
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Robin "Łazik" White - ciekawski łazik


Myśli w stylu ~ Co tu jest grane? ~ albo ~ Ale się porobiło. ~ ostatnimi czasy przechodziły przez głowę Łazika całkiem często. Zaraz o świcie, gdy przyszli po niego, całkowicie go zaskakując. W pierwszej chwili strach złapał go za serce i duszę, że stary czy sam czy jakoś przez tego bezmózgiego Borysa czy jeszcze jakoś inaczej skapnął się w planach łazikowej ucieczki i wezwał silnorękich. Dopiero z dzień czy dwa później, gdy jechali i jechali, rozbijali się na posiłek, spanie, szczanie, sranie i znów jechali, uwierzył, że jednak nie wróci do starego i chyba nie ściemniali, że gdzieś jadą. Robi wyczuwał, że uruchomiły się jakieś tryby potężniejsze od starego pustelnika i jego włochatej bestii. I szczerze mówiąc to chyba niepokoiło go jeszcze bardziej. Co jakiś ważniak mógł chcieć od półślepego niewolnika bez jednej ręki?

---

Okazja do ucieczki się nie nadarzyła. Żałował, że nie spróbował się wyrwać tam, w jaskiniach i kopalniach gdzie już trochę mógł powiedzieć, że jest u siebie. Ale wóczas zaskoczenie i paraliżujący strach było zbyt wielkie. A teraz pilnowali go zbyt dobrze. A raczej zdawał sobie sprawę, ze swoich ograniczeń. Owszem z kajdan czy klatki pewnie w końcu by nawet zwiał. Może nawet dałby radę wykraść się z obozu. Ale co dalej? Teren przez jaki jechali nie napawał otuchą. Piach, pustynia, mizerne krzewy i te cholerne Słońce. Zwiać i liczyć na fart? Nawet jakby go nie znaleźli to ile by przetrwał w tych warunkach bez zapasów i realnej możliwości ich zdobycia? Słabo szcował swoje szanse. Gdyby był z nim ktoś kto się na tym wyznawał to może, może... tak, pewnie tak... zdecydowanie tak. Z takim zgranym i uzupełniającym się duetem mógłby spróbować. No ale sam? Zwiać by zdechnąć pod tym cholernym Słońcem? Z rozmów strażników wywiedział się tyle, że jechali do jakiegoś ważniaka. Nazwisko ważniaka nic mu nie mówiło ale sądząc po reakcji strażników gdy o nim gadali musiał to właśnie być serio ważniak. To znów go niepokoiło bo nie mógł rozgryźć po cholerę mu jest potrzebny. A to niepokoiło go jeszcze bardziej. Niepokój nakłaniał do rozważań ucieczki no ale tak naprawdę nie kraty i kłódki stanowiły tutaj barierę dla emigranta z Broken Hills. No ale... I myśli zaczynały mu się zapętlać w tych niespokojnych rozważaniach.

---

Sprawa okazała się tak zaskakująca jak dziwna. Gdy w końcu znalazł się w kolejnej klatce. Z członkiem swojego starego oddziału to jeszcze mógł uznać za przypadek. Ale w parę rzutów oka wyłapał, że w sąsiednich klatkach była większość ich rekruckiej drużyny jaka przetrwała walki o Cotton i bezpośrednie jej konsekwencje.

- Żyjecie? - oczywiście, że widział, że żyją. Ledwo parę czy paręnaście kroków od niego. Tylko za kolejną ścianą prętów. Nie mógł się jednak powstrzymać przed tym intuicyjnym pytaniem. I w pierwszej chwili mimo wszystko roześmiał się z tej niespodziewanej ulgi. Żył! I oni też! Roześmiał się jeszcze głośniej z tej dzikiej radości. No ale potem wrócił niepokój. I właśnie te pytania. ~ Co tu jest grane? Po co to wszystko? ~ nawet zapytał o to członków byłego oddziału licząc po cichu, że może ktoś, coś usłyszał i jest bardziej zorientowany w sytuacji i co ich czeka. Ale niepokój pobudził go do działania. Nie wiedział co jest grane ale na wszelki wypadek...

- Zasłoń mnie. - szepnął do Richa. Sam zaczął szybko gmerać przy elementach własnego ubrania. Jakaś sprzączka tam, jakiś kawałek metalu tu, zapinka czyli w sumie drucik... pochylił się w stronę sani i machinalnie zaczął się bujać jakby miał chorobę sierocą. Ramiona opadły mu na uda a dłonie zniknęły przy samych butach. Ale te dłonie pracowały mu szybko i sprawnie. Miał nadzieję, że niewidoczne dla podglądaczy. Jak się wiedziało co i jak to taki otwieracz zamków można było zmajstrować na poczekaniu i prawie ze wszystkiego co dało się odpowiednio uformować i było wystarczające mocne. - Schowaj jeden. - szepnął do Richa kładąc na ziemi kawałek druciku. Zdążył zrobić dwa. Jeden na zapas. Jakby zgubił albo musiał się go pozbyć. Dlatego liczył, że wówczas na Richa jako niezależne źródło otwieracza. O ile zgodziłby się dzielić z nim to ryzyko. Niestety nie zdążył już użyć tego swojego gadżetu. Podszedł do krat niby aby bardziej się rozejrzeć albo przyjrzeć reszcie ale obserwował zamknięcie, zawiasy i mocowania klatki. Już akurat wyłapał co jest co i pewnie by spróbował swojego tajnego wunderwaffe ale akurat wparował jakiś kacap i zaczął swoje gadki. Co gorsza przy nim nie odważył się ryzykować prób majstrowania przy zamku a zaraz potem przyleźli po nich.

---

Szczerze mówiąc nie wierzył, że to przetrwa. Czuł jak pot perli mu się na wardze i skroni. Jak łapy się pocą. Właściwie zabawne bo miał już tylko jedną. Ale wrażenie było tak naturalne jakby nadal miał dwie własne. Nie czuł się fajterem. Wolał pośrednie metody. A jeszcze ten hałas. Te pieprzone dupki na trybunach. Najchętniej pociągnął by po nich serią z miniguna. No albo serią z granatnika. Albo wysadził to wszystko i wszystkich w powietrze...

A tu nie. Musiał walczyć. Nie chciał. Ale bramę na arenę zamknięto. Nie było ucieczki. A przecież... Przecież nie mógł dać się zabić nie? Nie! Chciał żyć! Musiał przecież stąd zwiać! Ale jakoś nadal nie miał sumienia tak bezwzględnie rzucić się z jakimś nożem czy pałą na kogoś i go ot, tak zarżnąć czy zatłuc. Ale akurat ten problem pomógł mu rozwiązać ten drugi. Przez chwilę widzieli się. Patrzyli na siebie. Tamten podchodził. Okrążali się chwilę. I w końcu tamten zaczął. Potem jakoś samo poszło. Robin nawet do końca nie wiedział co i jak. Jakoś walczył, bił, kopał, siekł, obrywał, przewracał się, popychał tamtego i tamten wtedy odskakiwał albo przewracał się. I jak się dało to próbował tamtego zdzielić. W końcu jakoś się udało. Zadał ten decydujący cios po jakim tamten się zachwiał. Przeszedł kilka kroków. Zachwiał. Upadł na kolana. A potem w ogóle. Było to tak nierealistyczne i dziwne, że sam nie był pewny czy to już koniec. Popatrzył na leżącego, nawet nie wiedział czy tamten już nie żyje czy nie. I co właściwie ma dalej robić. Nikt mu tego przecież nie powiedział. Rozejrzał się więc dookoła po arenie i widowni aby zorientować się jak przebiega sytuacja.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline