Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-01-2019, 20:16   #68
waydack
 
waydack's Avatar
 
Reputacja: 1 waydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputację
Hernan Juan Selcado, Juan Maria Alvarez, Alvaro Perez "Oreja"

Na dole, w słabym świetle telefonów zobaczyli, że grobowiec ciągnie się dalej, przez wybitą dziurę w dół. Spiralne zejście - niskie i wąskie - ciągnęło się naprawdę długo. Mieli wrażenie, że wwiercają się w trzewia ziemi. Zeszli może dziesięć metrów pod ziemię, może i więcej - nie mieli pojęcia. I tam, po raz pierwszy, zobaczyli światła. Świece palące się w specjalnych wykuszach w ścianach. Każde z tych wgłębień “ozdabiała” stara czaszka, na której zatknięto woskowy ogarek.
“Bruha-Diosa” zatrzymała się w miejscu, gdzie korytarz otworzył się na solidną komorę. Na ściennych półkach stały rozpadające się trumny, w których widzieli szczerzącą do nich zęby zawartość. Szkielety i czaszki wypadły na podłogę, piętrzyły się pod ścianami, w niektórych miejscach tworząc zgrabne, zapewne ułożone celowo piramidki i stosiki.
W komnacie było więcej świec i zobaczyli trzy drogi, poza tą, którą przyszli. Wydawały się prowadzić w głąb tego podziemnego królestwa śmierci.
Oczywiście ich telefony straciły zasięg, przez co poczuli się dziwnie odizolowani od świata żywych nad ich głowami. Jakby mrok katakumb wyciągnął po nich rękę.
Bruha-Diosa powiedziała coś głośno, w języku, którego nie znali i nie potrafili rozpoznać. Jakby… kogoś wzywała lub wołała.
A potem usłyszeli szelest szat - zapewne długich i powłóczystych - dochodzący z jednego z korytarzy. Powolny, niczym szuranie łusek lub brzucha jakiegoś pełzającego stwora po ziemi.
- To Węże, o których mówi duchy, Mistrzu. Węże, na które polują nasi wrogowie. Są silni. Mogą być przydatni.
- Czyżby? - usłyszeli męski głos dochodzący z korytarza, w którym widzieli jedynie plamę czerni.
Głos, który był suchy, zimny i beznamiętny. Obcy mówił z dziwacznym akcentem, którego nie rozpoznawali.
- On już ich nawiedził. Ujrzeli jego cienie roztaczające swój płaszcz nad miastem. W czym mogą nam pomóc. Są tylko baranami, którym wydaje się, że żyją jak wilki.
- Spójrz na nich, Mistrzu. Obejmij ich. Pozwól im zrozumieć. A wszyscy na tym skorzystamy.
Czerń w korytarzu milczała przez chwilę.
- Chcecie zrozumieć?
Wiedzieli, że to pytanie skierowane zostało do nich. Czekał na odpowiedź.

Miejsce było ezoteryczne i… nie czarujmy się - nie codziennie schodzi się żywym do grobowca, dlatego nastrój grozy, tajemnicy i poddenerwowania udzielał się wszystkim, również takiemu skurwielowi jak Oreja.
- Kurwa, jasne jak chuj - odpowiedział zgodnie z prawdą - Nie pierdoliłem się do jebanego grobowca, żeby wypić herbatkę. Nogi mi już włażą do dupy. Chciałbym wiedzieć bardzo co się tutaj odpierdala i zakładam, że moi companieros też.
- Ja pierdolę– kręcił głową Hernan, całkowicie skołowany i co tu dużo mówić, trochę przestraszony. Po chwili jednak odzyskał rezon.
- Wiesz jak kończyli ludzie, którzy nazywali mnie baranem?! – krzyknął w stronę cienia – Nie próbuj na mnie, kurwa, tych sztuczek z wężami! Dość się już dziś napatrzyłem! Przyszedłem tu tylko jako obstawa dla mojego amigo.
Jedyną odpowiedzią na wybuch Hernana był zimny śmiech. Okrutny i mroczny, jak grzechy piekła. Od tego śmiechu nawet serca najtwardszych sicarios zabiły znacznie szybciej.
- Jeśli ty go odrzucisz, Mistrzu, ja go obejmę - szepnęła “Bruha-Diosa”.
- Chcemy wiedzieć co tu się dzieje i w co zostaliśmy wpakowani. - powiedział stanowczo Juan choć był nie mniej przestraszony od reszty - I na Rany Chrystusa mam nadzieję, że w końcu się tego dowiemy.
- Wiara. Wiara w ustach sicarios - zaszeleścił głos z ciemności. - Czy wiara jest dla ciebie ważna, człowieku?
Słowa rozbrzmiały pod czaszką Juana. Wwierciły się w jego umysł tak, jakby mężczyzna w ciemnościach zakradł się do niego, otworzył mu czaszkę i szeptał prosto do pulsującego życiem mózgu. To uczucie było bardzo nieprzyjemne. Wręcz bolesne. Jakby Juan został zanurzony w głębokiej, lodowatej wodzie i trzymany tam na dnie, wbrew swojej woli, przez nieubłagane, ciężkie łapy.
- Jak ważna?
Ból był mocny… bardzo mocny. Juan złapał się za głowę czując w jej wnętrzu obcą obecność. Wiedzał, że był bandytą, że niejednokrotnie już odwrócił się od tego, w którego wierze został wychowany. Don Jose Marcos, który był dla niego jak przybrany ojciec zawsze powtarzał, że Jezus jest miłosierny i nawet dla takiego grzesznika jak on znajdzie się miejsce w niebie po pokucie w czyśćcu. Jednym aspektem były grzechy, które Juan miał na sumieniu do tej pory. Czuł jednak, że zaparcie się wiary zamknie mu drogę do zbawienia, na które liczył.
- Madre de Dios - wyszeptał przez zaciśnięte z bólu zęby i spoglądając w ciemność korytarza odpowiedział na pytanie - Bardzo ważna.
- To dobrze - ból złagodniał, uczucie “topienia” znikło. - Lubię ludzi, którzy wierzą. Są … tacy dumni i pewni siebie. Nawet jeśli błądzą. Powiedziałeś, że chcesz wiedzieć, co tu się dzieje i w co zostaliście wpakowani. Odpowiem na to pytanie. W wojnę. W wojnę, która trwa od tak dawna, że nawet najstarsze budowle przy tym to nic wielkiego. Wojnę, która trwa w ukryciu, pod osłoną nocy i w miejscach, które są ludziom niedostępne. I teraz, ta właśnie wieczna, enteralna wojna wybrała sobie wasze i moje miasto jako pole starcia. Wróg nie zważa na straty wśród tych, których możemy nazwać przypadkowymi ofiarami. Wróg widzi rzeczy, których wy nie jesteście w stanie dostrzec i zobaczył rolę Węży, was, w tym, co nadejdzie. I postanowił was wybić. W miarę możliwości nie ukazując światu prawdziwego oblicza tej nieskończonej wojny. A ja chcę pokrzyżować jego szyki. Chcę was uzbroić, przygotować do walki, uczynić swoimi żołnierzami. Wolę to zrobić za waszą zgodą. Chociaż, bądźmy szczerzy, jej brak też mnie nie powstrzyma.
- O jakim wrogu mowa? Dlaczego nazywasz Mazatlan “swoim miastem”?
- Ja pierdolę - wyrwało się Alvaro. - I kim wy… ty jesteś?
- Kiedy poznasz moje imię, poznasz kim jestem, staniesz się zupełnie kimś innym. Jeszcze nie zdecydowałem, co z wami zrobię. Z Wężami. Macie w sobie potencjał. Moja … córka nie myliła się. Odpowiedni poziom drapieżności, lojalności, samodzielności. Wróg złamał zasady, na których toczyliśmy naszą walkę. My musimy zrobić to samo, jeśli chcemy przetrwać.
Tym razem spojrzenie “ciemności” zatrzymało się na Orejo.
Ucho poczuł, jak robi mu się zimno, jakby nagle wszedł do chłodziarki lub otworzył zamrażarkę w kostnicy.
- Ty widziałeś coś. Kogoś, kto wydawał się być człowiekiem, ale w pewnych okolicznościach, przestał nim być. Miałeś rację. Obok was, ludzi, żyją istoty, które zrodziły się w miejscu, poza znanym wam światem. Przybyły tutaj, przed eonami, krzyżując się z zamieszkałymi ten świat tubylcami. Dając szansę powstania takich kreatur, jak ten, który zwie się Narwańcem. Siedziałeś przy stole z innym, dużo groźniejszym stworzeniem, które skryte pośród ludzi żeruje i żywi się mrokiem z ich serc, ich chciwością i pazernością. Oraz, co budzi moje zadowolenie, zacząłeś tropić najgroźniejszego z nich. Intuicja cię nie myliła, Ucho, bo tak chyba każesz się nazywać. Ale kiedy ty zacząłeś węszyć, ten którego tropisz, zaczął tropić ciebie. Chce dowiedzieć się ile ty wiesz. I odpowiednio zaregować. Wasza śmieszna organizacja, wasz gang, zaczął brać udział w walce, której reguł nie rozumiecie, z przeciwnikami, których nie zdołacie pokonać, bo ich nie znacie. Potrzebujcie mentorów i przywódców, a my potrzebujemy żołnierzy. Proponuję wam sojusz. Nie. Proponuję wam coś więcej. Stanie się częścią społeczności, którą mam zaszczyt prowadzić tu w Mazaltan. Ukryci w cieniu obserwujemy to, co dzieje się nad naszymi głowami. Reagujemy, kiedy możemy. I musimy. A teraz musimy. To my nakłoniliśmy porucznika Uccozów, aby wybrał was do poszukiwania zabójców z magazynów, wiedząc, że w ten sposób nasze ścieżki przetną się w odpowiednim momencie. Wiedząc, że dojdzie do tego spotkania, które jest rozdrożem. Od waszych decyzji będzie zależało tak wiele. Nasze i wasze przetrwanie. I nie tylko. O wiele, wiele więcej. Potrzebujemy was, a wy potrzebujecie nas. Jednak, aby pozyskać pełną wiedzę, będziecie musieli wiele utracić. Możemy współpracować na innych zasadach. Na relacjach czysto ekonomicznych. Rachunek zysków i strat. Usług i zapłaty. Lecz wtedy będziecie, jak dzieci przeciwko tym, których możecie spotkać na swojej drodze….
Nagle, mimo że nie widzieli kiedy “mówiący w ciemnościach się poruszył” znalazł się za nimi. Za ich plecami. Po prostu. Szybki, niczym myśl. Czuli go, cała trójka. Stał za nimi. Ale nie mogli się poruszyć. Otoczyło ich paraliżujące wręcz, lodowate zimno. Jak oddech samej śmierci.
Mieli wrażenie, że rośnie za nimi, wznosi się nad ich głowami niczym czarny obłok, chmura zimna i ciemności, lecz nie mogli nawet drgnąć, jakby ich ciała zmieniono w posągi.
I nagle ten uścisk diabła znikł. Ciemność, z którą rozmawiali znajdowała się teraz w innym korytarzu, lecz nie w tym, w którym dostrzegali ją przed chwilą. A oni stali, rozdygotani, przerażeni, próbujący zachować pozory odwagi, szacunku do siebie i swoich companieros.
Nadal nie wiedzieli kim, czy raczej czym jest “Ciemność”, ale byli pewni, przeczuwali to dziwnymi, atawistycznymi zmysłami, że nie jest taki jak oni. Z ciała i kości. Żywy. Ciepły. Wręcz przeciwnie. Był zaprzeczeniem życia i ciepła. Światła i słońca.
“Bruha-Diosa” spojrzała na nich. Nadal piękna lecz teraz znacznie bledsza. Z twarzą porcelanową i białą, jak kreda lub wapno. I ujrzeli jej usta. Białe, równe zęby zmieniły się w … kły. Wszystkie wyglądały jak paszcza psa lub rekina - ostre, niczym szpilki. Długie i grube igły zdolne przegryźć nawet najgrubszą skórę.
I usłyszeli, że nie są już sami. Że w korytarzach szepcą do siebie bade postaci w czarnych ubraniach. Widzieli tylko zarysy ich sylwetek, lecz wyczuwali coś jeszcze.
Głód.
Skryci w ciemnościach węszyli, jak zwierzęta czujące smakołyki. I wiedzieli, że to oni są tymi łakociami.
- Ta, kurwa, martwi niczego nie chcą…- wymsknęło się Juanowi
Ciemność z korytarza wydała z siebie syk. Zimny i potężny i stworzenia w korytarzach ucichły, a uczucie pożądliwości nieco osłabło.
- Zatem, powtórzę, czy chcecie wiedzieć więcej? Czy współpracować na innych, bardziej ludzkich, zasadach. A jeśli to, to jaką cenę żądacie?
Juan czuł, że raczej nie mają wyboru biorąc pod uwagę istoty czające się w ciemnościach. Nie mógł nazwać istoty, z którą rozmawiali bytem “dobrym”. Może jednak była ona jedynym sprzymierzeńcem, który nie sprawi, że ich bliscy znajdą się na linii ognia. Przecież po to przystał do Węży, właśnie dlatego by zapewnić byt rodzinie i móc ją chronić. Decyzja z jego strony była jasna, trzeba przystać na współpracę z tym… czymś. Czy jednak mogli się faktycznie “targować” i jeśli tak to jaką cenę mieli podać za swoje usługi? To pozostawało do bardzo szybkiego przemyślenia.
Hernan nie miał siły dłużej walczyć ze swoim rozumem. Jego pewność co do tego, że świat jest kurewsko przerażająco normalny, że wszystko da się logicznie wytłumaczyć zaczęła pękać jak lód na rzece. Jeśli Selcado wpadnie do przerębli, prosto w odmęty tego szaleństwa, nie będzie już odwrotu. Okaże się, że to on był głupcem i ignorantem, że ci z których kpił mieli rację.
Nie odzywał się ściągając usta w wąską kreskę. Uznał, że nie ma sensu pokazywać kto ma większe jaja, pierdolona bruha i jej pojebany ojczulek widmo urządzili demonstrację siły z piekła rodem. Selcado już miał i zgodzić się na wszystko czego te plugawe istoty od nich zażądają, kiedy przypomniał sobie opowieści siostry Dolores, o artystach, którzy zaprzedali duszę diabłu. Choć diabeł obsypał ich talentami i złotem, uczynił z nich puste naczynia, za pomocą których szerzył swoje potworne nauki. Wtedy miał to za brednie niedoruchanej wariatki, ale teraz, po tym wszystkich latach bicia, straszenia i torturowania ludzi nagle wszystko mu się przypomniało. „Uważaj z kim tańczysz Hernan” powtarzała.
- Nie wiem o czym ty pierdolisz człowieku…czy czym tam kurwa jesteś. Szukasz sicarios? Ok. Dajesz mi nazwisko, adres klienta a ja załatwiam z nim sprawę po swojemu. Ale od mojej głowy trzymaj się z dala, rozumiesz? Nic od ciebie nie chce. Zrobię o co poprosisz a potem dasz mi spokój.
Hernan popatrzył z żalem na czarnulkę. Suka była jakimś wynaturzeniem, istotą z piekła rodem, ale nawet te zęby go nie zniechęciły. Chciał ją posiąść, ale wiedział, że skończyłby jak samiec modliszki albo jeszcze gorzej. Jego kutas znienawidzi go za to do końca życia.
- Perdon Diosa -
Alvaro Jesus Fernandez Perez był tropicielem. Niuchaczem. Szczurem. Jego celem było zdobywanie informacji w miejskiej dżungli. Szantaż, łapówka, przysługa - każda droga była właściwa jeśli prowadziła do celu. Teraz natknął się na kogoś, kto był lepszy od niego. Kto wiedział dużo więcej, kto mógł odkryć przed nim nieznane.
"Wydawał się być człowiekiem, ale w pewnych okolicznościach, przestał nim być."- El Manivela.
"Siedziałeś przy stole z innym, dużo groźniejszym stworzeniem, które skryte pośród ludzi żeruje i żywi się mrokiem z ich serc, ich chciwością i pazernością." - Bakab.
"Zacząłeś tropić najgroźniejszego z nich" - Elsombre?
Z całą pewnością mieli do czynienia z czymś mistycznym, czymś czego nie ogarniali, czymś supernaturalnym i Oreja był pewien, że to coś, że Mistrz Bruhy mógłby dostać od nich to co chciał wbrew ich woli, że się nie przechwalał. Po tym jak widział co wyszło z El Manivela, jak widział pierdolonego węża, który "przejął" Grubego Alfredo... Był PEWIEN.
I Oreja to zaakceptował, a jego umysł pracujący gorączkowo zaczął rozważać jakie mają opcje, i jakby nie kalkulował, zawsze mu wychodziło, że dupa z tyłu. Jednak mimo wszystko Mistrz Bruhy dawał im poczucie, że mają wybór. Może był tylko sprytniejszy od pozostałych? Może... Mimo wszystko informacja była wszystkim...
- Kim się staniemy gdy... zostaniemy "częścią waszej społeczności"? Jaką cenę zapłacimy za... no właśnie, za co? - chciał wiedzieć nim poda cenę, którą tamten może później w ogóle nie zapłacić, zdawał sobie z tego sprawę. Chciał wiedzieć nim Mistrz Bruhy zostanie jego Mistrzem.
- Staniecie się niemal nieśmiertelni lecz zaczniecie działać na rzecz większego…. kartelu. Wasze życie, takie jakie znacie, skończy się. Zacznie się zupełnie inne. Pomiędzy cieniami tych, co odeszli. Z dala od tego, co ludzkie. Z dala od tego, o na powierzchni. Będziecie niewidzialnymi obserwatorami spijającymi grzechy świata. Jego ukrytymi władcami. Żołnierzami w wojnie pomiędzy siłami, dla których ludzkość jest tylko zwierzętami. Kiedy trzeba, pokarmem. Kiedy trzeba, rozrywką.
Oreja trawił słowa nieznajomego. Już wiedział.
- Mam dwa warunki i jedno pytanie - odpowiedział po namyśle, - które jeśli zgodzisz się spełnić, zostanę twoim żołnierzem. - Ściągnął czapkę i podrapał się po bliźnie. Starł rękawem pot z czoła. Mimo chłodu grobowca było mu gorąco. Dobijał targu, który miał zmienić jego życie. Na zawsze. - Zapewnisz ochronę mojej rodzinie. Dopilnujesz, że będą daleko od tego całego gówna. Po drugie… - zaschło mu w gardle, - gdy już będzie po wszystkim, jeśli przetrwam to bagno i stwierdzę… pozwolisz mi odejść - przesunął palcem po szyi w oczywistym geście.
- Sam ochronisz swoją rodzinę - wysyczał stwór zaczajony w ciemnościach. - A odejdziesz, kiedy zechcesz. Każdy z was będzie miał ten przywilej, jeśli wygramy tę wojnę. I jeśli przetrwacie Objęcie, czego nie mogę zagwarantować. Sądzę jednak że Teoyaomquie wybrała rozważnie. Czuję w was siłę i wiarę, wolę i moc, która może okazać się przydatna moim dzieciom.
Demon ukryty w ciemnościach zrobił coś, że zaczęli dostrzegać więcej z jego oblicza. Ujrzeli wielką postać. Przygarbioną i zwierzęcą, w czymś co wyglądało niczym żałobna szata. Kreatura miała wielki, nieludzki łeb - paszczę nietoperza, z wielkimi uszami i szeroką gardzielą wypełnioną rzędem kłów. A jej łapy! Jej łapy były rękami demona! Haczykowate szpony, szara, martwa skóra, wielkie paluchy zdolne oderwać głowę człowieka bez najmniejszego trudu.
[MEDIA]http://sabbat.owbn.net/wiki/images/4/48/Nosnosnos.jpg[/MEDIA]
- Ucho już prawie zdecydował. A wy? Okażecie się tak samo odważni?
Hernan poczuł na karku zimny chłód, zimniejszy od najstarszego grobowca w tym przeklętym miejscu. Wiedział już, że popełnił błąd przychodząc tutaj, że znalazł się w potrzasku. Nikt tak jak on nie kochał życia, nikt tak jak on nie marzył o nieśmiertelności ale patrząc na te monstra, na te krypty, czuł, że za taki prezent przyszło by mu zapłacić zbyt wysoką cenę. Stwór sam przecież przyznał, że ta wojna trwa tysiące lat i pewnie potrwa następne tyle, może nawet całą wieczność. Być może sicario by się jeszcze wahał, ale kiedy zobaczył oblicze kreatury był już pewien swojej decyzji.
- Nie. Odmawiam – odpowiedział starając się nie odwracać wzroku od pierdolonego nietoperza z wodogłowiem.
- Nieśmiertelność? Tylko Bóg jest nieśmiertelny. A Bóg jest tylko jeden. - odparł Juan i wyciągając broń spróbował wpakować cały magazynek w demona z korytarza.
Kiedy wyciągał pistolet usłyszał śmiech dziewczyny - potwora, która ich tutaj zwabiła
 
waydack jest offline