Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-01-2019, 20:19   #69
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Życie jest jak pudełko czekoladek; nigdy nie wiesz, na co trafisz - mówił Forest Gump. Albo nie on? Ale to było w tym filmie. Nieważne…

Oreja miał inne powiedzenia. Życie jest jak partia szachów. Czasami trzeba jebnąć przeciwnika w zęby, żeby poddał króla.

Tak naprawdę wszystko było rachunkiem zysków i strat. Sentymenty i dylematy moralne mają tylko pedały.

Dlatego zaraz po wyjściu z gniazdka, przy pierwszej nadarzającej się okazji Alvarez wyjął gnata El Maniveli i zajebał czarnucha. Chuj wie po co ciągnęli skurwiela za sobą. Nie dość, że opóźniał ich to jeszcze śmierdział, tak jak śmierdzieć potrafią czarnuchy. Poza tym wkurwiało go, że w otaczających ich ciemnościach widzi tylko białka jego oczu. Pierdolony mistrz kamuflażu. I gówno go obeszło kose spojrzenie Juana. Może sobie odmówić zdrowaśkę za jego czarną duszę.

Oreja nie tańczył z bogami. Dlatego nie rozumiał zachowania Xaviego. Fanatyczni wyznawcy byli niebezpieczni. Nieprzewidywalni. A wyglądało na to, że El Nino został jebanym wyznawcą Azteckiego Boga Węża, czy kim on tam był.

- Jak zacznę kiedyś coś pierdolić, że mówi przeze mnie bóg czy inne chuje-muje to daję wam prawo jebnięcia mnie porządnie w pysk - stwierdził z całą pewnością Perez.

- A mnie kurwa możecie zastrzelić – odparł ponuro Hernan – Wolę być trupem niż el loco. .Z Orozco to ja jeszcze sobie pogadam, dzieciakowi całkiem odjebało, zachowuje się jak pierdolony kaznodzieja. Wybiję mu te głupoty z głowy.

Oreja nie tańczył z bogami. I pewnie też dlatego cmentarz był dla niego tylko cmentarzem. Miejscem, w którym grzebało się zmarłych. Zmarłych, kurwa, czyli trupy. Nie pierdolonych zombi, wychodzących z grobów.

Martwi, to martwi. Dlatego cmentarz nie robił na nim takiego wrażenia jak na Juanie.
Bliżej mu było z poglądami w tej kwestii do Selcado Spuchnięte Jajca niż Alvareza Święta Panienka.

- Cmentarz czy burdel, wszystko jedno.

Mimo tego sytuacja była niezwyczajna. Nie co dzień a tym bardziej nie co noc wchodziło się żywym do krypty, gdzie zaciągnęła ich Bruha. Dlatego nastrój poddenerwowania udzielił się nawet takiemu skurwielowi jak Oreja.

Gospodarz, było oczywistym, nie był zwykłym człowiekiem...

- Kiedy poznasz moje imię, poznasz kim jestem, staniesz się zupełnie kimś innym.

...nad czym Perez szybko przeszedł do porządku dziennego. Za dużo się ostatnio wokół nich działo, żeby wywarło to na Wężu większe wrażenie. Właściwie, idąc na to spotkanie, tego oczekiwał i byłby bardzo rozczarowany, gdyby okazało się, że jest inaczej. Bardziej zaskoczyły go informacje, dokładne informacje, w posiadaniu których ten był.

- Widziałeś coś. Kogoś, kto wydawał się być człowiekiem, ale w pewnych okolicznościach, przestał nim być. Miałeś rację. Obok was, ludzi, żyją istoty, które zrodziły się w miejscu, poza znanym wam światem. Przybyły tutaj, przed eonami, krzyżując się z zamieszkałymi ten świat tubylcami. Dając szansę powstania takich kreatur, jak ten, który zwie się Narwańcem.

“El Manivela.” - pomyślał Oreja.

- Siedziałeś przy stole z innym, dużo groźniejszym stworzeniem, które skryte pośród ludzi żeruje i żywi się mrokiem z ich serc, ich chciwością i pazernością.

“Bakab.”

- Zacząłeś tropić najgroźniejszego z nich. Intuicja cię nie myliła, Ucho, bo tak chyba każesz się nazywać. Ale kiedy ty zacząłeś węszyć, ten którego tropisz, zaczął tropić ciebie. Chce dowiedzieć się ile ty wiesz. I odpowiednio zaregować.

Tutaj Oreja nie miał pewności o kim mówi nieznajomy. Podejrzewał, że mowa o Elsombre, lecz nie miał pewności.

I wtedy w końcu gospodarz odkrył swoją prawdziwą naturę i zadał to pytanie.

- Zatem, powtórzę, czy chcecie wiedzieć więcej? Czy współpracować na innych, bardziej ludzkich, zasadach. A jeśli to, to jaką cenę żądacie?

Alvaro Jesus Fernandez Perez był tropicielem. Niuchaczem. Szczurem. Jego celem było zdobywanie informacji w miejskiej dżungli. Szantaż, łapówka, przysługa - każda droga była właściwa jeśli prowadziła do celu. Teraz natknął się na kogoś, kto był lepszy od niego. Kto wiedział dużo więcej, kto mógł odkryć przed nim nieznane.

Z całą pewnością mieli do czynienia z czymś mistycznym, czymś czego nie ogarniali, czymś supernaturalnym i Oreja był pewien, że to coś, że Mistrz Bruhy mógłby dostać od nich to co chciał wbrew ich woli, że się nie przechwalał. Po tym jak widział co wyszło z El Manivela, jak widział pierdolonego węża, który "przejął" Grubego Alfredo... Był PEWIEN.

I Oreja to zaakceptował, a jego umysł pracujący gorączkowo zaczął rozważać jakie mają opcje, i jakby nie kalkulował, zawsze mu wychodziło, że dupa z tyłu. Jednak mimo wszystko Mistrz Bruhy dawał im poczucie, że mają wybór. Może był tylko sprytniejszy od pozostałych? Może... Mimo wszystko informacja była wszystkim...

- Kim się staniemy gdy... zostaniemy "częścią waszej społeczności"? Jaką cenę zapłacimy za... no właśnie, za co? - chciał wiedzieć nim poda cenę, którą tamten może później w ogóle nie zapłacić, zdawał sobie z tego sprawę. Chciał wiedzieć nim Mistrz Bruhy zostanie jego Mistrzem.

- Staniecie się niemal nieśmiertelni lecz zaczniecie działać na rzecz większego…. kartelu. Wasze życie, takie jakie znacie, skończy się. Zacznie się zupełnie inne. Pomiędzy cieniami tych, co odeszli. Z dala od tego, co ludzkie. Z dala od tego, o na powierzchni. Będziecie niewidzialnymi obserwatorami spijającymi grzechy świata. Jego ukrytymi władcami. Żołnierzami w wojnie pomiędzy siłami, dla których ludzkość jest tylko zwierzętami. Kiedy trzeba, pokarmem. Kiedy trzeba, rozrywką.

Oreja trawił słowa nieznajomego. Już wiedział.

- Mam dwa warunki i jedno pytanie - odpowiedział po namyśle, - które jeśli zgodzisz się spełnić, zostanę twoim żołnierzem. - Ściągnął czapkę i podrapał się po bliźnie. Starł rękawem pot z czoła. Mimo chłodu grobowca było mu gorąco. Dobijał targu, który miał zmienić jego życie. Na zawsze. - Zapewnisz ochronę mojej rodzinie. Dopilnujesz, że będą daleko od tego całego gówna. Po drugie… - zaschło mu w gardle, - gdy już będzie po wszystkim, jeśli przetrwam to bagno i stwierdzę… pozwolisz mi odejść - przesunął palcem po szyi w oczywistym geście.

- Sam ochronisz swoją rodzinę - wysyczał stwór zaczajony w ciemnościach. - A odejdziesz, kiedy zechcesz. Każdy z was będzie miał ten przywilej, jeśli wygramy tę wojnę. I jeśli przetrwacie Objęcie, czego nie mogę zagwarantować. Sądzę jednak że Teoyaomquie wybrała rozważnie. Czuję w was siłę i wiarę, wolę i moc, która może okazać się przydatna moim dzieciom.

Demon ukryty w ciemnościach zrobił coś, że zaczęli dostrzegać więcej z jego oblicza. Ujrzeli wielką postać. Przygarbioną i zwierzęcą, w czymś co wyglądało niczym żałobna szata. Kreatura miała wielki, nieludzki łeb - paszczę nietoperza, z wielkimi uszami i szeroką gardzielą wypełnioną rzędem kłów. A jej łapy! Jej łapy były rękami demona! Haczykowate szpony, szara, martwa skóra, wielkie paluchy zdolne oderwać głowę człowieka bez najmniejszego trudu.

- Ucho już prawie zdecydował. A wy? Okażecie się tak samo odważni?

Ani Hernan ani Juan nie poszli jego drogą i Oreja poczuł żal. Żal mu było comanieros, którzy źle podsumowali rachunek zysków i strat.
I wtedy przypomniał sobie, że demon miał jeszcze odpowiedzieć na jedno jego pytanie: “Po której stronie, do kurwy nędzy, stoi Pies?”.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline