Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-01-2019, 21:38   #86
Aiko
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Post powstał przy udziale... wielu osób



Współlokatorzy
Igła i Sticky


W korytarzu zabrzmiał odgłos kroków. Zbliżało się dwóch ludzi i… jakby coś ze sobą taszczyli, wyraźnie było słychać dźwięk ciągnięcia czegoś po ziemi. Zatrzymali się przed drzwiami celi. Jeden rzucił do drugiego “Przytrzymaj go”, po czym wyciągnął klucze i zaczął grzebać w zamku. Zawiasy skrzypnęły, po czym strażnicy wrzucili do środka bezwładne ciało mężczyzny, zatrzasnęli drzwi i odeszli bez słowa.
Igła zadrżała słysząc zbliżające się kroki. Było ich dwóch… może trzech? Odruchowo podkuliła nogi podciągając kolana do piersi. Byleby nie otworzyli jej celi… niech pójdą dalej. Słyszała pisk jaki wydały z siebie uchylane drzwi. Szli do niej. Odruchowo napięła mięśnie.
Drzwi zamknęły się, a ona w świetle pochodni dojrzała leżące na ziemi ciało. Więc… miała współwięźnia. Podeszła ostrożnie do nieprzytomnego mężczyzny. Miał parę sińców, podbite oko i rozciętą wargę, ale rozpoznała go. To był Sticky! Szybko przysunęła ucho do jego nosa by upewnić się czy oddycha. Na szczęście wszystko wydawało się być w porządku. Pochylając się nad mężczyzną, delikatnie poklepała jego policzek.
- Sticky… obudź się… Obudź się proszę. - Jej szept był nerwowy, bała się mówić głośno w tym miejscu.
Billy widział ciemność. Przez chwilę nawet mu się podobało, spokój, cisza, żadnych zmartwień. Jednak w pewnym momencie poczuł jak coś klepie go po twarzy. Usłyszał też jakiś dźwięk, być może był to czyjś głos, nie był pewien. Zirytowało go, że coś śmie zakłócać jego spokój. Zmusił się do otwarcia oczu. Zobaczył jakąś rozmazaną sylwetkę, ktoś się w niego bezczelnie wgapiał. Zamrugał kilka razy i obraz się wyostrzył. To co zobaczył… To kogo zobaczył... Zatkało go.
- I… Igła? - wydobył z siebie. - Nie, nie możesz nią być - uznał po chwili. - Muszę mieć jakieś zwidy. A może to sen?
Wystarczyło jedno słowo by Igła westchnęła z ulgi. Objęła leżącego mężczyznę nie zważając na to, że jeszcze przed chwilą był nieprzytomny.
- Jak dobrze, że jesteś cały. - Czuła jak łzy zbierają się jej pod powiekami. Teraz fakt, że nadal miała na sobie strój prostytutki nie miał znaczenia. Ktoś z oddziału B przeżył.
Powoli do niego docierało, że sen jest jednak jawą, choć ciężko było w to uwierzyć. Co za przypadek! Ciągnęli go przez cały kraj, a tam trafił na tą, która kiedyś w Cottonwood uratowała mu życie. Ale to teraz nieważne. Ona żyła, to było najistotniejsze. Żyła! Objął ją i przytulił mocno. Poczuł jak pojedyncza łza spływa mu po policzku, wzdłuż blizny, którą dawno temu zaserwował mu golibroda.

- A co myślałaś? - spytał, gdy po paru sekundach odzyskał głos. - Że ocaliłaś moją głowę tylko po to, żeby jakiś obdartus z Legionu zaraz ją rozbił? - zażartował. - Nie jestem niewdzięcznikiem - odciągnął ją od siebie, chcąc spojrzeć w jej twarz, upewnić się, że to nie sen.
Natalie poluzowała chwyt i odsunęła się nieco. Łzy spływały jej po policzkach. Żył, żartował… nadal był sobą… jak wtedy nim…. Na chwilę speszyła się świadoma swojej niewiele zasłaniającej “sukni”. Cofnęła ręce by nieco zasłonić głęboki dekolt i uśmiechnęła się szerzej.
- Tak się cieszę, że jesteś cały.. - Przyjrzała się ciału mężczyzny oceniając jego stan. Jakieś złamania? Obicia?Kroki brzmiały normalnie, nie wyglądało by kulał. Wyglądał dobrze, uśmiechał się i to się liczyło. - Nie wierzyłam, że jeszcze kiedykolwiek się spotkamy.
- Ja też nie i raczej trudno nam się dziwić. Były takie chwile, że… - spochmurniał na chwilę, ale zaraz uśmiechnął się znowu. - Nieważne! Dziś jest szczęśliwy dzień - nie bez trudu podniósł się na nogi.
Strój Igły nie uszedł uwadze Billy’ego, ale powstrzymał się od jakichkolwiek uwag. To również nie mogło dziwić. Trudno było oczekiwać, by Legion docenił umiejętności Igły i żeby przedłożył je nad jej atrakcyjny wygląd. Chłopak domyślał się, że los obu dziewczyn z drużyny B mógł być tylko jeden.
- Od dawna tu jesteś? - spytał. - Słyszałaś coś o pozostałych?
Natalie pokręciła przecząco głową.
- Mam małe problemy z szacowaniem czas… kilka godzin.. Dzień? Gdy po mnie przybyto, powiedziano tylko, że ktoś chce zebrać oddział B… nie powiedziano ilu zostało i kto, ale… - Igła spochmurniała nieco. - Wolałam zaryzykować niż tam zostawać.
- Zebrać? Drużynę? - Billy nie zrozumiał. - Po co? Dziwne to wszystko, ale w takim razie… Myślę, że to znaczy… Ktoś jeszcze przeżył - nadzieja odżyła w sercu sanitariusza, coś czego dawno już nie czuł. Nie łudził się, że ktoś próbuje ich zebrać, by ulżyć ich losowi, ale ponowne spotkanie z choć częścią dawnych kompanów, przyniesie ze sobą dużą ulgę, być może nawet radość. Nie śmiał myśleć o konkretnych imionach, zwłaszcza o jednym. Po co niepotrzebnie robić sobie nadzieję?
- Usiądźmy, nogi wchodzą mi już w… Tam gdzie nie powinny - poprowadził dziewczynę w stronę pryczy. - Więc nie siedziałaś tutaj. Z daleka cię przyprowadzili?
Igła zajęła miejsce na pryczy, starając się jak zwyklę ułożyć suknię tak by jak najwięcej zasłoniła. Z ulgą oparła się o ścianę.
- Z Denver. - Spróbowała się uśmiechnąć, choć wspomnia, jakie wiązały się z opuszczonym niedawno miastem nadal za bardzo ją bolały. - A ciebie daleko wywieźli?
- Zależy jak na to spojrzeć - powiedział przysiadając się obok. - Wyobraź sobie, że musiałem przemierzyć prawie całą drogę nazad z tego cholernego Flagstaff nad rzekę Colorado. Tyle, że trzymali mnie po wschodniej stronie. Przez lornetkę mogłem zobaczyć nawet Zaporę Hoovera. Wciąż w rękach NCR - nie powiedział “w naszych rękach”, nigdy nie myślał o NCR jako o “nas”. - A przynajmniej tak było, gdy wyjeżdżałem.
- Już prawie zapomniałam, że tam dalej jest NCR. - Natalie podkuliła nogi i oparła brodę na kolanach. Dawne czasy wydawały się być teraz rajem, do którego nie dało się już wrócić. Kate.. inne sanitariuszki… obóz szkoleniowy. - Czasem.. W Denver.. myślałam, że Legion jest już wszędzie.
- Mi nie dali zapomnieć. Co jakiś czas pozwalali mi wspiąć się na wieżę obserwacyjną i popatrzeć na swój kraj. Myśleli, że świadomość tego jak bliska jest wolność stanie się dla mnie katorgą. W swoim pokrętnym systemie wartości chyba nie byli w stanie dostrzec tego, co mnie najbardziej dobijało.
Igła przytaknęła. Sama nie wiedziała co było lepsze. Tkwić w tamtym koszmarze gdzieś daleko i wmawiać sobie, że się z niego obudziło. Czy cierpieć widząc, że jednak tamten świat nadal tam jest.
- A co cię tam dobijało.. - Natalie zmieszała się nieco. - Wybacz jeśli nie powinnam pytać.
- W zasadzie mimowolnie sprowokowałem to pytanie, więc nie mogę mieć do ciebie pretensji o to, że je zadałaś - uśmiechnął się lekko, ale szybko spochmurniał, wzrok wbijając w podłogę. - To, co widziałem na co dzień. To, jak oni traktowali ludzi, których mają za gorszych od siebie. Pomiatanie, bicie, znęcanie się psychiczne i fizyczne. W końcu zabijanie i to nie dlatego, że dla wszystkich nie starczyłoby jedzenia. Nawet nie dlatego, że byli chorzy lub ranni i przez to nieprzydatni do pracy. Zabijanie dla czystej rozrywki, dlatego że wartownikowi nudziło się na warcie, albo akurat wypadało jakieś święto i trzeba było je krwawo obejść - na czole Billy’ego pojawił się ponury mars. - Wszyscy oni powinni zdechnąć.
- Tak… oni się z nikim nie liczą. - Natalie przez chwilę przyglądała się Stickiemu po czym także opuściła wzrok. Po dłuższej przerwie dodała zdławionym szeptem. - To zwierzęta.
- Nie - Billy pokręcił głową. - Zwierzęta zabijają, by znaleźć pożywienie, albo bronić swego terytorium, młodych, czy życia. Wyszkolone zwierzęta zabijają na komendę, ale są niewolnikami, takimi jak my, nie mają własnej woli. Ludzie zabijający dla zabawy są o wiele gorsi - westchnął głęboko. - W Reno też tacy byli, ale wystarczyło nie wchodzić im w drogę, uznać ich wyższość i zostawiali cię w spokoju. Zdarzyło się paru wariatów, ale takich szybko odstrzeliwano, bo szkodzili interesom. “Zła krew” jak o nich mówiono. To jest o wiele bardziej popieprzone - przetarł twarz dłońmi i spojrzał w kierunku Igły już uśmiechnięty. - Ale mówiłem, że to szczęśliwy dzień. Nie rozpatrujmy przeszłości, to już za nami, nie myślmy o przyszłości, ona i tak nadejdzie. Skoncentrujmy się na tu i teraz, a tu i teraz dowiedziałem się, że żyjesz, a to świetna wiadomość.
- Czasem chciałam by mnie zabito. Nadal trochę... - Igła objęła mocniej nogi i westchnęła ciężko. - Tylko… chciałam was zobaczyć jeszcze raz. - Uśmiechnęła się do Stickiego choć był to raczej słaby i smutny uśmiech.
- Co to to nie, nie ma tak - powiedział dziwnie lekkim tonem. - Najpierw muszę ci się odwdzięczyć za uratowanie moich czterech liter na Cottonwood. Zanim mi się to uda masz zakaz umierania, jasne? - położył jej dłoń na ramieniu. - [i]Dwa razy, dwa razy muszę ci uratować życie. To trochę potrwa.
Igła spięła się czując na ramieniu męski dotyk. Wzięła głębszy oddech przypominając sobie, że przed chwilą sama go obejmowała, że nic się tym razem nie stanie.
- Nie musisz mi się odwdzięczać. - Natalie z trudem uspokoiła swoje ciało. - Ja.. za dużo się tam, wydarzyło… już nie będzie normalnie.
Billy szybko cofnął rękę, czując wzdrygnięcie się Igły.
- Przepraszam - wymamrotał. - Normalnie… Nie, nie będzie normalnie. Ale czy kiedykolwiek było? Co to znaczy normalnie? Czy to normalne, że opuściliśmy własne domy, władowaliśmy się w kamasze i poszliśmy bić się z dzikusami ze wschodu zupełnie nieprzygotowani? Czy to normalne, że po drogach NCR krążą bandyci, zmutowane stwory, że w miastach rządzą gangi? Ten świat nie jest normalny, tak mi się wydaje. A co do tego odwdzięczania się to niestety, nie ma rady. Kwestia męskiej dumy, rozumiesz, takie tam duperele - raz jeszcze spróbował uśmiechu rzuconego w jej stronę.
- Nie musisz przepraszać…. To już taki odruch. - Natalie odprężyła się. - Zrobili ze mną to co opowiadasz… znęcali psychicznie i fizycznie. Nie wiem czy potrafię już coś poza baniem się. Marny ze mnie żołnierz.
- Marny żołnierz? O czym ty mówisz? Marny żołnierz nie rozwaliłby dzikusa, który o mało co nie przyszpilił mnie do ziemi. Chwila zawahania i byłoby za późno. Odrobina niedokładności i to ja bym tam leżał z dziurą w głowie. Potrafisz działać w stresie, potrafisz działać skutecznie. Jeśli to, w połączeniu z umiejętnością walki, nie czyni cię żołnierzem, to ja już nie wiem co - Billy podniósł się z pryczy, stanął przed Igłą i kucnął tak, by móc jej spojrzeć prosto w oczy. - Słuchaj… Mówiłaś, że ktoś ściąga ludzi z naszej drużyny. Pamiętasz szkolenie? Jeden żołnierz wiele nie zdziała, ale zgrany oddział może wszystko. Jeśli ściągną tu chociaż połowę z tych, którzy przeżyli Cottonwood to my też będziemy mogli zdziałać wszystko. Nie będę ci ściemniał, że wszystko pójdzie łatwo, że teraz już będzie dobrze. Wiem, że jesteś zbyt inteligentna, by się na to nabrać. Ale teraz już nie będziesz sama, rozumiesz? Będziesz otoczona przez ludzi, którym będziesz mogła zaufać, którzy zasłonią cię własną piersią, jeśli będzie taka potrzeba.
W sumie nie wiedział czy rzeczywiście może liczyć na ludzi z drużyny B, w końcu nie znał ich aż tak dobrze. Pięć miesięcy w niewoli mogło ich zresztą odmienić nie do poznania. Kto wie czy, gdy zajmą cele obok, zobaczy w ich oczach to samo co widział po zachodniej stronie Colorado? Ale Igła musiała wziąć się do kupy, musiała w coś uwierzyć. Billy prowadził gówniane życie na długo przed walką z Legionem. Krew, trupy, szaleństwo, dla niego nie były to nowe rzeczy, a i tak przeżył niemały szok po dostaniu się do niewoli. Zdążył się już pogodzić z tym, że za horyzontem nie czeka na niego nic dobrego, a nawet, że najpewniej jest tam jeszcze gorzej niż tutaj. Jeśli słusznie podejrzewał, że dla dziewczyny była to zupełna nowość, nie mógł sobie wyobrazić jak się teraz czuła. Gdyby jednak mu uwierzyła, chwyciła się tej myśli, oparła się na niej, powinno jej się udać pogodzić z tym co się stało… Przynajmniej częściowo.
- Wiesz, razem z Elsi, to znaczy Laurą, obiecaliśmy sobie coś zanim nas rozdzielono we Flagstaff - powiedział po chwili milczenia, wciąż wpatrując się w oczy Igły. - Ona być może nawet o tym nie pamięta, ale ja potraktowałem to całkiem serio. Gdyby nie ta obietnica nie rozmawialibyśmy dzisiaj. Chciałbym byś tu i teraz przyrzekła mi to samo. Przyrzeknij, że choćby nie wiem co się stało, nie poddasz się i będziesz żyć dalej. Na przekór wszystkiemu, losowi, złej ludzkiej woli, tym skrurwysynom - wyciągnął ku niej dłoń. - To jak?
Igła ujęła dłoń mężczyzny w obie ręce i ścisnęła ją mocno uśmiechając się do drugiego sanitariusza szczerze. W jego zachowaniu nie było nic agresywnego, gwałtownego. Już odzwyczaiła się od tego, że tak też może być.
- Laura jest silna, wierzę, że tu dotrze i dotrzyma danego ci słowa, że...twoja walka i jej walka nie poszły na marne. - Ostrożnie odłożyła dłoń Stickiego na jego udo i cofnęła ręce. Nie chciała mu opowiadać o tym co się stało. Był inteligentnym człowiekiem, który w życiu widział więcej niż ona. Widział co robiono z innymi jeńcami i pewnie podejrzewał co mogło ją spotkać. Pozostawało jej tylko uśmiechać się i robić to co do niej należało, aż ktoś postanowi w końcu skrócić jej męczarnie. - Tak długo jak będę wam mogła pomóc, lecząc was, osłaniając… będę się starała żyć. Ale nie mogę ci obiecać, że się nie poddam bo stało się to już dawno temu.
- Popracujemy i nad tym - stwierdził Billy, a potem wbrew swoim przekonaniom powiedział - Świat nie zawsze zmienia się na gorsze, a gdy sięgnęłaś dna, jedyna droga prowadzi ku górze. Zresztą pamiętaj, że najpierw muszę spłacić swój dług. Dwa życia masz jak w banku - puścił do niej oko. - Jak myślisz, po co nas tu ściągnęli? - spytał by zająć jej głowę innym tematem. - Sporo trudu jak na bandę niewolników.
-Jestem pewna tego, że nie po to by nas wypuścić. - Igła oparła się o ścianę. Cieszyła się ze zmiany tematu. - Nie chcę byś dla mnie ryzykował, wiesz?
- Zatem wystrzegaj się głupstw i mnie do tego nie zmuszaj - znów się uśmiechnął. - Co do tego wypuszczania, możemy pomarzyć, chociaż pasowałoby to do mojego parszywego szczęścia. Wlec mnie na drugi koniec kraju, po to żeby mnie zwolnić i żebym musiał pokonać cały ten kraj jeszcze raz - pierwszy raz od dawna szczerze się zaśmiał.
Igła o dziwo przyłączyła się do tego śmiechu. Cicho, zasłaniając usta, ale po raz pierwszy od rozmowy z MJ’em udało się jej zaśmiać.
- Wobec tego liczę na to twoje szczęście. - Uśmiechnęła się ciepło i odgarnęła z twarzy kosmyk, który opadł jej na twarz. Rozejrzała się po okolicy. - Ciekawe ilu dotrze….

Uśmiech zniknął z twarzy Billy’ego. Sam się nad tym zastanawiał. Ciężko było liczyć na to, że pojawią się tu wszyscy, cała jedenastka, która przeżyła bitwę z Legionem. Trzeba było być niepoprawnym optymistą, by tak sądzić. Ale może chociaż połowa?
- Zobaczymy - zmusił się lekkiego tonu, wzmacniając przekaz wzruszeniem ramion. - Myślę że przynajmniej jeszcze trójka, dla mniejszej grupy niż pięciu pewnie nikt by się tak nie męczył. Cholera, o co może im chodzić? - wstał na nogi i rozejrzał się wokół, jak gdyby oczekiwał, że na murze znajdzie wypisaną odpowiedź.
- Słyszałam, że ten cały Marcus... - Igła zawahała się obawiając się, że ktoś może ich podsłuchiwać. Nie chciała narobić kłopotów Kittiemu. Pokręciła więc palcem przy skroni. Typowy znak na to, że ktoś jest niezrównoważony psychicznie. - Równie dobrze może chcieć nas po prostu publicznie ukrzyżować.
- No tak, to by też pasowało do mojego parszywego szczęścia - uznał ponuro Billy. - Może zabiliśmy jakiegoś jego krewnego? Kto to w ogóle jest ten Marcus? Mi w ogóle nie powiedzieli po co mnie tu ciągnęli.
Igła westchnęła i pokręciła głową.
- Słyszałam tylko imię osoby, która mnie wykupiła… i kilka niepochlebnych komentarzy starszej pros... - Zamilkła na chwilę zerkając na Kittiego i po kilku oddechach w końcu skończyła. -prostytutki
Sticky spojrzał na dziewczynę. Milczał przez dłuższy czas, zastanawiając się czy powinien coś powiedzieć. W końcu doszedł do wniosku, że trudno mu będzie pogorszyć sytuację.
- Nie masz się czego wstydzić - powiedział najłagodniejszym tonem na jakim go było stać. - Znałem sporo takich dziewczyn. Moja babcia była, czy też może wciąż jest, właścicielką burdelu. Wychowałem się pośród nich. Wiele z nich było dla mnie jak ciotki, albo siostry. To naprawdę wspaniałe osoby. No, może nie wszystkie, ale to nie wykonywany przez nie zawód był tego powodem. To, że ktoś cię do tego zmusił jest czystym skurwysyństwem, ale… Nie musisz się tego wstydzić, to tylko chciałem powiedzieć - nie wyszło mu to najlepiej, kiepski był z niego pocieszyciel.
Igła skuliła się bardziej opierając ponownie podbródek na kolanach.
- Leczyłam prostytutki w NCR… rozmawiałam z nimi… wiesz, jak to lekarz. - Wzięła głębszy oddech. - Tutaj to wygląda zupełnie inaczej…. Nie mówmy o tym.... im też starałam się pomóc na ile mogłam.
- Jasne, rozumiem… Wybacz - Billy odwrócił się w stronę krat. - Słyszysz? - w korytarzu ponownie zabrzmiały kroki.
Natalie skuliła się bardziej i cofnęła pod ścianę. W duchu prosiła by to byli inni z drużyny B… by nie szli po nią.
- Yhym - Zacisnęła pięści tak, że aż pobielały jej knykcie.



Sąsiedzi
Igła, MJ i Lucky


Igła usłyszała ciężkie kroki. Było ich więcej… choć charakterystycznie szuranie wyraźnie zwiastowało, że zaraz pojawią się kolejni więźniowie. Podeszła do krat, stając obok Kittiego i zobaczyła jak czterech legionistów wrzuca do klatki obok dwa bezwładne ciała. Teraz gdy już wiedziała, że powinna się spodziewać ludzi z oddziału, bez trudu rozpoznała dwie sylwetki.
- MJ… Lucky… - Spróbowała przełożyć dłoń przez kratę i poszło nawet nieźle, niestety nadal nie sięgała do żadnego z mężczyzn. Powoli cofnęła rękę, przyglądając się swoim dawnym towarzyszom. Oddychali… widziała jak ich piersi unoszą się w charakterystyczny sposób. Równy… głęboki… Musieli ich czymś nafaszerować tak jak i ją i Kittiego. - Mj. Lucky. - Spróbowała nieco głośniej, nie chcąc jednak ściągać na siebie zbyt dużo uwagi.
Lucky leżał niemal bez ducha. Niemal, bo zaliczał właśnie kolejny etap niebytu. Ten gorszy etap zwany wybudzeniem. Głos dobiegający z oddali był wysoki, wyższy niż chrumknięcia legionistów które słyszał ostanio, zbierając codzienną porcję łomotu. Głos, który tak natarczywie atakował uszy...brzmiał znajomo. Nie do uwierzenia, więc Lucky postanowił wystękac coś, co nie brzmiało jak majaczenia wariata.
- Igła?- Głowa bolała go jeszcze i wstrząsnął głową, próbując się nieco wybudzić. To nie był sen. We śnie są gołe lale, bimber i luksusy, w rodzaju kibla w beczce. Tu była śmierdząca cela i budzący się, kolejny zewłok na podłodze. I kraty, które oddzielały go od znajomego głosu, i wolności.Wstał, opanowując słabe jeszcze kolana i rzucił się naprzód. Naparł na kratę,i choć nie był ułomkiem, kute żelazo nie puściło. Omal nie zemdlał. Naparł jeszcze kilka razy, napinając szerokie barki i sapiąc z wysiłku, ale bez rezultatu.
Natalie odetchnęła.. wszystko było w porządku.. chyba.
- Jak się trzymacie? Z MJ wszystko, ok? - Przysiadła na ziemi, starając się dojrzeć jak najwięcej w ciemnościach. Teraz gdy już wiedziała, że nie jest w stanie za bardzo pomóc mężczyznom, znów spróbowała zasłonić zbyt mocno wycięty dekolt i ułożyć suknię tak by zasłaniała jak najwięcej.
Wzrok Lucjusza wrócił powoli do normalnej ostrości, gdy młody niewolnik poczuł ból zmaltretowanych mięśni stykających się z twardą podłogą celi, do której go wrzucono. Powoli zogniskował wzrok na stojącej przy kratach sylwetce... której kształt wydał mu się dziwnie znajomy. Za chwilę blask pochodni oświetlił twarz stojącego przy kracie mężczyzny... i Lucjusz... a raczej MJ.. doznał olśnienia. Wydarzenia ostatnich sześciu miesięcy przewinęły się w jego pamięci jak puszczony do tyłu film, zatrzymując się w miejscu, gdzie MJ ostatni raz widział tą twarz.
- Lucky! - Martin zerwał się na równe nogi i z rozpostartymi ramionami rzucił się w stronę krat i stojącego przy nich Mandersona.
Manderson zareagował mniej entuzjastycznie. Niemal nie słyszał głosu mężczyzny, za to widział rozpostarte ręce i zareagował instynktownie. Złapał pędzącego mu na spotkanie człowieka za jedno ramię, wszedł barkiem pod jego klatkę piersiową, zwinął się i pociągnął za ramię w dół, rzucając człowieka prosto na jedną ze ścian celi. Podniósł pięść, zamierzając złamać napastnikowi szczękę, kiedy zobaczył znajome rysy.
- Chudzielec? - zdziwił się i pomógł mu wstać, po czym spróbował odbić płuca MJ`a w radosnym miśku.
MJ chwilę łapał oddech po tym, jak cela zawirowała mu przed oczami po piruecie zafundowanym mu przez kolegę z drużyny. Zanim zdążył się zorientować, Manderson trzymał go już w objęciach, zamykając szczupłą sylwetkę Martina w swoich masywnych ramionach. Obaj mężczyźni uścisnęli się serdecznie, szczerząc do siebie zęby w radosnym uśmiechu.
- Pewnie, że chudzielec - wysapał MJ, gdy tylko uścisk Mandersona pozwolił mu złapać oddech. - A myślałeś, że kto? Cieszę się, że żyjesz, stary!
Igła na chwilę zamarła, chcąc już powstrzymać potyczkę. Na szczęście mężczyźni sami sobie poradzili, więc mogła z ulgą odetchnąć.
- Wszystko z wami w porządku?
- Spytała starając się dojrzeć cokolwiek w wypełniających klatki ciemnościach.
Na dźwięk głosu Igły dobiegający z ciemności MJa przeszył dreszcz tak silny, jakby podłączono mu mięśnie do ogniwa energetycznego. Ten głos wbił mu się w pamięć tak głęboko, że poznałby go gdziekolwiek i kiedykolwiek by go usłyszał.
Głos kobiety, która razem z nim opłakiwała śmierć jego najlepszego przyjaciela.
Głos Natalie.
- Natalie! - krzyknął co sił w płucach, przywierając do krat tak mocno, jakby chciał przejść przez pręty. - To Ty? Żyjesz? Nic Ci nie jest? Co oni Ci zrobili?
Na te pytania mina dziewczyny nieco zrzedła. Odruchowo wygładziła strój opuszczając wzrok.
- Tak to ja. - Spróbowała mówić jak najpozytywniej się dało. Wolała nie tłumaczyć tego co Kittiemu. - Nic mi nie jest…
Z gardła MJa dało się słyszeć coś pomiędzy radosnym śmiechem i spazmatycznym szlochem.
- Boże... jak dobrze, że żyjesz, że nic Ci nie jest... - powiedział próbując stłumić targające nim emocje. - Uściskam Cię, jak tylko wyjdę z tej klatki! Tylko daj mi chwilę... no może trochę dłużej - parsknął śmiechem na myśl o absurdalności sytuacji w jakiej się znaleźli. - Będzie dobrze, zobaczysz! - krzyknął, mając nadzieję, że choć tym podtrzyma sanitariuszkę na duchu.
“Taak, to na pewno chudzielec” brwi Luckiego zmarszczyły się w zamyśleniu kiedy usiadł na tyłku, aby pomyśleć na spokojnie. Przetrzepał swoją wysłużoną kamizelkę, z licznymi kieszeniami wyciągając z nich niewielkie okulary, popękane i nieco porysowane, o pogiętych, drucianych oprawkach które wcisnął na nos. Potem zaczął uważnie badać zawiasy kraty i zamek.
- Muszę przyznać, że mam pewne obawy o to czy będzie dobrze… - Igła uśmiechnęła się ponownie słysząc entuzjazm MJ’a. Brakowało jej takich emocji… takich szczerze pozytywnych. - Gdyby mieli wobec nas miłe zamiary.. raczej nie trzymano by nas w tych klatkach.
- Pewnie masz rację
- odpowiedział MJ - ale póki nas nie wywlekają na szafot, to chyba nie jest tak źle. - obrócił się w stronę badającego kraty towarzysza niedoli. - I co... dasz radę coś zrobić z tą kratą?
Lucky pokręcił głową. Gdyby to jeszcze miało jakiś elektroniczny zamek, albo chociaż jakieś stare Yale, to mógłby drucikiem. Ale ordynarna kłódka mówiła jasno. Nie masz łoma, siadasz na tyłku i czekasz. Max zainteresował się rumorem z góry. Miarowym, skandującym.
- To arena… - mruknął patrząc w sufit, jakby chciał zobaczyć każdy dźwięk który stamtąd dochodził.
MJ rozłożył bezradnie ręce. Zanosiło się, że chwilę tu jednak pobędą. Podążył wzrokiem za Luckym patrzącym badawczo w sufit. - Chyba nie myślisz tamtędy... - urwał. Teraz i jego uszu dobiegło miarowe skandowanie. - Arena? - skwitował zdziwionym pytaniem komentarz Lucky’ego. - Ten skurwiel wrzuci nas do jamy z lwami... albo czymś takim?
- Lwami?
- zdziwił się Max - Natalie? widzisz coś ze swojej celi? Wyjście? innych? - Lucky zbliżył się do kraty, próbując zorientować się, co gdzie się znajduje.
- Jest jeszcze jedna cela i kilka naprzeciwko… - Igła czuła niepokój po słowach obu mężczyzn. Arena, lwy… dziewczyny wspominały o takich miejscach, niektóre usługiwały podczas igrzysk. - Niestety nie widzę wiele więcej.
- Zuch dziewczyna…
- Lucky pochwalił wysiłki Igły i siadł z powrotem, intensywnie myśląc
- Pewnie reszta naszych jest w pozostałych celach - domyślił się MJ - jeśli przeżyli, tak jak my. Słuchaj... - zwrócił się do siedzącego na podłodze celi Lucky’ego. - Jeśli faktycznie wrzucą nas na jakąś arenę... to co Ty na to, by trzymać się razem? Może jakoś łatwiej będzie to przeżyć, co? - utkwił w koledze pełne nadziei spojrzenie.
Max pokiwał głową i potarł łapskiem kark - Taa, jasna sprawa. Dobrze by było, gdyby były te lwy… - mruknął z nadzieją.
- A co, chcesz nimi poszczuć Legion? - MJ wyglądał na nieprzekonanego. - Wątpię, by na to poszły... chociaż pewnie jeden ich tłusty skurwiel byłby smaczniejszy od całej naszej trójki - zachichotał. Spotkanie Lucky’ego i Igły wybitnie podniosło mu morale i sprawiło, że wrócił jego cięty, złośliwy humor, z którego niegdyś był znany.
- Mam nadzieję, że nie każą nam walczyć z sobą… - Igła cicho wypowiedziała swoje obawy. Miała spore obawy o swoje zdolności bojowe i… nie chciała nikomu zrobić krzywdy. Objęła kolana, podciągając je pod brodę.
- Jeśli nawet... to ja nie podniosę ręki na nikogo z was. - MJ dosłyszał słowa Igły. - Wolałbym, żeby te gnoje się na mnie rzuciły. Przynajmniej będzie z kim walczyć.
Max pokręcił głową - chudzielce z was. Jak wrzucą nas na arenę, nie róbcie nic głupiego, tylko nie dajcie się zabić. Pilnujcie pleców i ruszajcie się - doradził - ogarniemy swoich i pomożemy chudszym - Max podsumował plan. Bo to brzmiało jak plan. Może dobry, może zły, ale zawsze jakiś plan.
MJ pokiwał głową.
- Dobra - skonstatował. - Brzmi jak plan. Chudy jestem... zwinny... to będę się zwijał, żeby mnie nie dopadli. Natalie... jesteś tam? - zawołał w stronę Igły. - Ty też się nie daj złapać, słyszysz?
- A co jeśli zaatakuje was gdy się wycofam?
- Igła nie była przekonana do takiego rozwiązania. - Nie chce by zrobili wam krzywdę.
- Ja miałem na myśli, by się nawzajem osłaniać
- wyjaśnił MJ. - żeby nic nie dopadło nas od tyłu. Ani z żadnej innej strony. Lucky chyba to samo miał na myśli. Prawda? - Martin utkwił pytające spojrzenie w Mandersonie.
- Dokładnie - potwierdził Max - Trzymajcie się jednak blisko mnie i innych większych. Pewnie skupimy uwagę tych morderców legionu…Natalie, nie martw się o nas tylko sama nie ryzykuj. Z kim jesteś w celi, bo widzę stąd tylko jego buty?
- Ze Stickym… lekko go obili ale ma się dobrze.
- Igła obejrzała się na swojego towarzysza.
- Hmm...czyżby zebrali tu całą drużynę B? - mruknął do MJa.
- Być może - zgodził się Martin. - Ale po co? Chyba nie chcą, byśmy się nawzajem pozabijali na arenie?
- Mam nadzieję, chudzielcu... - odparł zamyślony Lucky i popatrzył na korytarz, na którym słychać już było kroki nadchodzących legionistów. - Cóż, chyba zaraz się o tym przekonamy.



Arena
Igła


- Więźniowie! - podjął tonem, z którego wyzierała satysfakcja - Macie zaszczyt wziąć udział w igrzyskach zorganizowanych przez waszego pana, legata Marcusa! Zostaniecie teraz zaprowadzeni do cyrku, gdzie zostaniecie przygotowani do gier. Jeśli będziecie stawiać opór, zostaniecie ukarani. Nie próbujcie ucieczki, inaczej również spotka was kara.

Słowa uderzyły w Igłę jak obuch. Powoli przeniosła wzrok na stojącego obok Stickiego. Jakich gier… Jej głowa podpowiadała jej zbyt wiele przykrych możliwości. Momentalnie się spięła i przygarbiła. Widząc jednak, że pozostali członkowie drużyny opuszczają swoje klatki, także dała się wyprowadzić. Miała wrażenie, że jej nogi obciążono ciężkim łańcuchem, każdy kolejny krok wymagał od niej niemal niemożliwego do zniesienia wysiłku. Nie chciała tam iść… ale jeśli mogłaby komuś pomóc… jakkolwiek… obiecała Kittiemu… Lucky… MJ… wszyscy tam szli. Musiała być z nimi.

Gdy do ręki wciśnięto jej włócznię już wiedziała, że nie będzie najgorzej…. Będzie tylko potwornie. Będzie musiała z kimś walczyć, a była niemal pewna, że tamten ktoś będzie musiał… i zapewne chciał walczyć z nią. Zacisnęła dłonie na drzewcu i wzięła głębszy oddech. Nie mogła robić kłopotów pozostałym… Nie mogła sprawić by zagrażało im więcej niż to było konieczne.

Wyprowadzono ją na arenę. Huk okrzyków ogłuszył ją, sprawił, że na chwilę zakręciło się jej w głowie. Jakiś mężczyzna coś krzyczał… To musiał być ten “dobroczyńca”, który umożliwił jej spotkanie z dawnymi towarzyszami. Ten “popierdoleniec” jak to go ładnie określała Tacita. Dopiero ostatnie słowa sprawiły, że opuściła wzrok z powrotem na arenę.

- Walczcie psy Republiki! Krew! Krew dla Boga Wojny! Krew dla Cezara! - zawołał Legat.

A ona zobaczyła nadchodzącego w jej stronę mężczyznę. Musiał być rekrutem tak jak ona, ale… był ranny… cierpiał. Widziała szaleństwo w jego oczach. Kroczył w jej stronę jakby była jego wybawieniem, a ona… Nie mogła go zabić. Używając włóczni odepchnęła wycelowany w siebie nóż i wykonała krok w tył. Mężczyzna zaryczał niczym ranne zwierzę i rzucił się za nią. Musiała się bardzo starać by nie zrobić jemu i sobie krzywdy, tym bardziej że z każdym kolejnym ciosem mężczyzna był coraz bardziej agresywny. Nie mogła pozwolić by poszedł do reszty… by znudził się nią i zaatakował któregoś z jej towarzyszy. Wyprowadziła cios gdy tamten się zamachnął na nią. Poczuła jak ostrze przesunęło się po jej żebrze, sama jednak wbiła włócznię w podbrzusze rekruta. Szybko wyrwała ją i odskoczyła w tył zdzielając go jeszcze bokiem ostrza w głowę. Tak jak się spodziewała… nic to nie dało. Była za słaba. Mężczyzna mimo rany w brzuchu dalej szedł na nią, a ona czuła jak słabnie z każdą upływająca spod żeber kroplą. Byleby tylko wytrzymała aż pozostali skończą… by nie musieli walczyć z dwoma przeciwnikami. Wiedziała, że nie ma szans, wiec tylko odsuwała się od kłębowiska walczących. Musiała zapewnić im dystans… dopilnować by zdążyli go zauważyć nim gdy na nich ruszy… gdy już z nią będzie koniec. Odepchnęła kolejny cios widziała jednak, że mężczyzna zbyt szybko złapał równowagę… nie zdąży cofnąć włóczni. Spięła się gotowa na atak i wtedy… coś błysnęło, a wzrok mężczyzny odpłynął. Patrzyła jak przeciwnik osuwa się przed nią, a z za niego wyłania się postać MJ. Zamarła z rozchylonymi ustami, widząc jak chudzielec uśmiecha się do niej i porozumiewawczo kiwa głową. To był koniec? Będzie żyła?
 
Aiko jest offline