Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-01-2019, 00:30   #89
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Mam nadzieję, że to wystarczy na drogę...


Nie wystarczyło... Już drugiej nocy od wyruszenia z Fortu dyżurny sen Billy'ego, w którym widział martwych ludzi, zmusił go do nie zamykania oczu aż do świtu. A ponieważ chciał się czymś zająć, by nie myśleć za dużo, a nie miał czym, otworzył prezent od Tima i wypił jedną trzecią. Pomogło, jednak odbiło się na jego porannej formie. Z trudem podjął marsz, a widzący to Legioniści postanowili go trochę zmotywować. Sanitariusz zachodził w głowę jak guzy i siniaki mają mu pomóc w narzuceniu swoim nogom większego tempa, ale już dawno odkrył, że logika jest w państwie Ceasara niemal niespotykana. Plusem tej sytuacji było to, że na postoju padł ze zmęczenia na ziemię i spał jak dziecko. Nawet nie pamiętał by coś mu się śniło.

Kolejny dzień był dzięki temu lżejszy. Pamiętające ciosy żołnierzy mięśnie bolały, ale można było do tego przywyknąć. W Forcie nieraz dostawał cięgi, a potem musiał składać do kupy ludzi, co wymagało precyzji i trzeźwego myślenia. Tutaj musiał tylko iść naprzód. Nawet jeśli jego krok był nieco dziwny, wciąż posuwał się do przodu.

W ciągu dnia miał dużo czasu na myślenie, nikt niczego od niego nie chciał, a jeśli ktoś się odzywał to zwykle ograniczał się do "Szybciej" i rzucenia jakiegoś epitetu. Sticky wolał się jednak od tego powstrzymywać. Śmiecie nie myślą, za dużo myśli szkodzi. Szedł więc ciągle naprzód i wgapiał się w horyzont licząc, że wkrótce wypatrzy ich cel podróży. To była jedyna rzecz, nad którą się zastanawiał. Nie wiedział ile drogi przed nimi, nikt mu nie powiedział dokąd zmierzają. Podejrzewał jednak, że najdalej za kilka dni będą na miejscu. Żywności nie starczy im na więcej.

I dobrze, bowiem koszmar powrócił, a on wychylił kolejną trzecią część butelki. Rano znów został sprany, chociaż Legioniści zdawali się nie dostrzegać jaki jest powód jego niedyspozycji, debile. Kolejny dzień przekuśtykał w palącym słońcu i z poczuciem jak gdyby żołądek pragnął się wydostać na wolność przez usta. Potem czekała go kolejna spokojna noc, spokojny dzień i kolejny koszmar, reszta alkoholu i znów bicie...

Dwa dni potem dotarli do niewielkiego miasteczko, którego nazwy Billy nie zapamiętał. Myślał wówczas, że oto dotarli do celu, lecz Paulus zakupił tylko potrzebne zapasy i pociągnął go ze swoim oddziałem dalej na wschód. Wówczas przyszło mu do głowy, że ten cel może być o wiele dalej niż myślał. Po prawdzie nie miało to większego sensu. Po co przerzucać kilku żołnierzy i jednego niewolnika dalej niż, powiedzmy kilka dni drogi? Jednak, gdy już tak zaczął się nad tym zastanawiać, dotarło do niego, że przecież jest tu zupełnie zbędny. Nie leczy tych ludzi, bo i nie ma z czego. Zresztą patrole nigdy nie brały ze sobą sanitariuszy, nauczył się tego we Forcie. Jaki jest więc sens jego obecności tutaj? Przyszło mu na myśl, że to on ma zostać przetransportowany, a ludzie Paulusa tylko go eskortują, ale kto zadawałby sobie tyle trudu dla jednego niewolnika? Nie mógł niczego połączyć w logiczną całość, po raz kolejny Legion udowodnił mu, że czymkolwiek się posługuje w działaniu, z pewnością nie jest to logika. A brak logiki mógł w tym przypadku oznaczać bardzo długi marsz...

Kolejnej nocy, nie widząc innego wyjścia, Sticky nalał do osuszonej przez siebie butelki nieco spirytusu przeznaczonego do dezynfekcji, a następnie zalał wszystko wodą z manierki jednego ze śpiących żołnierzy. Podwędzając mu ją poczuł się jak kiedyś w Reno, gdy kradł kapsle śpiącym klientom Cat's Paw. Na tą myśl uśmiechnął się mimowolnie.

Tak, teraz jakoś dotrwa do końca podróży...

* * * * *

Kolejny ranek. Który to już dzień podróży? Billy stracił rachubę. Na szczęście dziś wypadał jeden z tych przyjemniejszych, noc minęła, jak gdyby wcale jej nie było. Sanitariusz usiadł na tyłku i wpatrzył się w oddaloną od niego o kilka metrów głowę bramina. Obok tej głowy była druga, trochę mniejsza. Paulus zakupił to bydlę kilka dni temu w kolejnej osadzie, do której zawitali, a której nazwy Sticky nie uznał za stosowne zapamiętać. Cholera wie po co mu ono, nie mieli przecież zbyt wiele rzeczy do dźwigania.

- Podnieś dupę! - usłyszał głos żołnierza imieniem Leppidus.

Wstał nie patrząc na tamtego. Nauczył się, że takie spojrzenia są często traktowane jako pretekst do przylania zuchwałemu niewolnikowi. Billy patrzył więc w ziemię. Czuł po swojej lewej obecność Leppidusa, dostrzegał cień po prawej stronie, gdzie musiał stać kolejny żołnierz. Nagle w zasięgu jego wzroku pojawiła się para nóg. Sticky mimowolnie podniósł wzrok i ujrzał twarz Paulusa.

- Czas się pożegnać - oznajmił mu dowódca.

Ostatnim co sanitariusz zapamiętał przed nastaniem ciemności była zbliżająca się szybko pięść...

* * * * *

Gdy się obudził słońce już nie przypiekało jego twarzy, powietrze było chłodniejsze, a podłoże na którym leżał twardsze od piasków pustyni. Obudził się w celi, co ciekawe, w celu, w której już ktoś był. A tym kimś była Igła!

Spotkanie ze starą znajomą przyniosło ze sobą sporo radości, trochę wzruszenia, nieco zakłopotania i ogólnej dezorientacji, gdy myślał o sytuacji, w której się znalazł. Już wcześniej nie potrafił zrozumieć swojej sytuacji, ale teraz miał wrażenie, że nie potrafi tego zrobić nawet bardziej.

Gdy cele obok zaczęły się zapełniać kolejnymi członkami drużyny B, Billy doznał dwóch sprzecznych uczuć. Z jednej strony cieszył się widząc znów znajome twarze, wcześniej nie spodziewał się, że będzie mógł ich jeszcze zobaczyć. Z drugiej zastanowiło go jakim cudem wszyscy oni przeżyli? W najśmielszych rachubach nie liczył na to, że zamkną tu wszystkich, całą jedenastkę. A jednak tak się stało.

Najwięcej uwagi poświęcał celi naprzeciwko, w której zamknięto Barry'ego i Elsi. Dziewczyna wyglądała tak, jak ją zapamiętał, a jednak wydawało mu się, że jest w niej coś nowego, obcego. Próbował złapać jej spojrzenie, ale ona akurat nie patrzyła w jego stronę. Nie śmiał wgapiać się w nią zbyt długo, nie mógł zdobyć się na to, by wypowiedzieć przy innych jej imię, jakby się bał, że jest tylko zjawą, która zniknie, gdy spróbuje się z nią skomunikować. Rzucał więc ukradkowe spojrzenia i liczył, że w końcu będzie mógł zobaczyć jej oczy.

Nieco później przybyły decanus wyjaśnił im sytuację, w której się znaleźli. Igła miała rację, ten cały Marcus to zwykły świr, któremu inny świr naopowiadał bajek o bohaterskich czynach drużyny B. Bo niby czego wielkiego dokonali? Przegrali bitwę?

Wyglądało na to, że Billy za chwilę stoczy kolejną, tym razem ostatnią...

* * * * *

Arena nie zrobiła na Stickym wrażenia. Kolejne miejsce używane do tego, by zarżnąć dziesiątki, albo setki ludzi. Uderzyła go myśl, że teraz to on miał zamiar kogoś zarżnąć. Musiał, jeśli miał przeżyć. Kiedy ze śmiecia przeobraził się w narzędzie Legionu?

Uderzyli na nich luźnym szykiem. Każdy napastnik atakował kogoś innego, Billy nie miał okazji zobaczyć z kim walczą inni. W zbrojowni wybrał włócznię. Uznał, że ona jedna pozwoli mu trzymać przeciwnika na dystans, o ile tamten sam nie będzie takiej posiadał. A tylko trzymając wroga na dystans mógł liczyć, że tamten nie znajdzie drogi do jego wnętrzności i nie wypuści ich na piach areny.

Tym wrogiem okazał się facet o azjatyckiej urodzie, ubrany w skórzaną kurtkę i trzymający w rękach dwa miecze. Sticky widywał już takich w Reno. Kolesie nieczęsto witali w centrum, trzymali się raczej przedmieść, gdzie kończyła się władza Bishopów, którzy nie byli zainteresowani władaniem kilkoma chałupami z blachy. Nazwali się Yakuzą, popaprane typy.

Napastnik zaatakował z pełną furią. Krzyczał i machał energicznie mieczami, próbując odtrącić włócznię Billy'ego na bok. Ten jednak starał się trzymać ją mocno i unikać bezpośredniego kontaktu. Cofał się wciąż do tyłu, skutkiem czego szybko stracił kontakt z Elsi, a przynajmniej tak mu się wydawało, bo nie miał czasu się rozglądać na boki.

Wpatrzony był wciąż w przeciwnika, u którego dopiero po chwili dojrzał znajomy kształt na szyi. No nie! Oni też mają te obręcze? Ile sztuk tego gówna ma Legion?

Chwila dekoncentracji sprawiła, że Azjata niemal dopiął swego. Jednym mieczem udało mu się odtrącić włócznię na bok. Długim krokiem dopadł do sanitariusza i ciął straszliwie drugim ostrzem. Billy zachowanie życia zawdzięcza tylko temu, że zaskoczony atakiem potknął się i poleciał do tyłu, mijając się z klingą o centymetry.

Przeturlał się po ziemi i wstał, znów kierując grot włóczni w stronę przeciwnika. Niedobrze, nie ma z nim szans. Pamiętał radę Elsi, ale nie mógł się nawet rozejrzeć za Barrym, albo kimkolwiek z drużyny B. Kurwa! Czy to już koniec?

W momencie kolejnego ataku przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Zamiast wycofać się do tyłu, jak to do tej pory czynił, zdecydował się na pchnięcie. Przeciwnik dał się zaskoczyć, grot przejechał mu po obojczyku. Niestety ostrze jego miecza zahaczyło o brzuch Sticky'ego, rozrywając szatę i tnąc skórę. Włócznia wypadła z rąk sanitariusza.

Cięcie nie było głębokie, ale pojawiła się krew. Tamten chyba wziął to za oznakę wygranej, bo odrzucił jeden z mieczy i podszedł, by oburącz zadać kończący cios. Gdy podniósł ręce do góry, oczy rozszerzyły mu się w oznace zdziwienia. To Billy władował mu w bebechy nóż, który ukrył przed walką za pasem. Azjata upuścił miecz i wylądował na ziemi, a Sticky przytomnie odskoczył na bok. Po chwili usłyszał dźwięk eksplozji i nieprzyjemne mlaśnięcie. Zrobił to...

Leżał teraz na piachu w pociętej i zakrwawionej własną posoką szacie. Wreszcie mógł rozejrzeć się wokół. Szukał wzrokiem Elsi.
 
Col Frost jest offline