Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-01-2019, 13:00   #118
Mi Raaz
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Czarny

Klęczał związany. Wysoka rudowłosa kobieta stała nad nim i rękojeścią bicza podnosiła jego podbródek.

- Z nim już nie pogadam. Nie lubię jak ktoś miele ozorem bez potrzeby. Najczęściej wtedy kłamie.

Czarny patrzył na Zaara zwijającego się z bólu po tym jak wyrwano mu język i ranę zasklepiono gorącym żelazem. Teraz w pozycji embrionalnej był taki bezbronny. Z jego jednego oka ciekły łzy.

- Wiem, że knujecie dla Hakakena. On i Smok ostatnio na zbyt wiele sobie pozwalają w Malfeasie. To się skończy. Teraz powiedz mi, jesteście wszyscy Tancerzami Czarnej Spirali, prawda?

Czarny nie odpowiedział. Rudowłosa poklepała go po policzku.

- Nie musisz mówić od razu. Mamy czas.

Obeszła klęczącego szamana. Położyła mu dłonie na ramionach. Obróciła jego głowę tak, żeby mógł zobaczyć Gustawa. Był zakuty w dyby, a stojąca za nim zmora darła z niego skórę pasami. Gustaw zagryzał szczękę.

- Wiem. Wiem. Macie niesamowitą regenerację. Jasne. Jemu odrośnie język. Ten też się zrośnie. I dlatego was uwielbiam. Potem będę mogła zedrzeć mu skórę jeszcze raz. I jeszcze raz. A może nabiję go na pal? Twój kolega coś nie może dojść do siebie, co?

Tym razem szarpnęła głową Czarnego pokazując mu ostatniego z crinosów. Miał łapy odrąbane na wysokości łokci, a nogi na wysokości kolan. Rozwarty pysk ukazywał dziury po wyrwanych zębach. W oczodołach żarzyły się dwa węgle.

- Wy tam chyba myślicie, że Malfeas to jakieś spa, co? On się złamał. To od niego wiem, że ty nimi dowodzisz. No to teraz opowiedz mi już po co Hakaken was tutaj przysłał.

Rzucony na klęczki, rozebrany do naga. Miał być upodlony. A jednak było w nim coś takiego, co denerwowało Aifę.

- Nazywam się Szpon Cienia - mówił spokojnie, jakby faktycznie był na spotkaniu towarzyskim, a nie w sali tortur. - Jestem teurgiem Panów Cienia. Synem Tajfuna, Burzowego Smoka. Przybyłem do ciebie, bo miałem pewien konkretny powód.

Aifa wydała się zaskoczona postawą Czarnego i jego spokojem.

- Widzisz ja nie mam wspólnego nic z Hakakenem czy innymi Tancerzami Czarnej Spirali. Jestem tutaj, bo nadchodzi czas zmian.

Więzy opadły, a Czarny wstał z kolan. Przewyższał rudą kobietę o głowę. Nagle gdzieś do komnaty w podziemiach dotarł głośny grzmot.

- Tu, w twoich zawszonych lochach od tysiąclecia zadawałaś ból istocie, którą przybyłem uwolnić. I mi się to udało. A teraz wychodzę, a ty ze swoją żałosną armią mnie nie zatrzymasz.

Z wolnych dłoni trzy świetliste kule wystrzeliły do trzech rannych wilkołaków. Wokół każdego z nich pojawił się duch wielkiego drapieżnego zwierzęcia. Jakby pantery.

- Dokonało się. Kołowrot czasów zatoczył koło. Tak jak Tearlach Bajarka zawarła porozumienie z bogiem Słońca tak i mnie się udało. Kończy się pewna epoka. Idzie nowe, a w tym nowym nie ma dla ciebie miejsca Aifo, Kalifie Bólu.

Gustaw rozerwał dyby i rozszarpał swego oprawcę. Zaar z pompowaną gniewem szybkością rozszarpywał kolejne dwie zmory. Nawet Michał otoczony świetlistym kształtem drapieżnika atakował i rozrywał kolejnych strażników.

Gdy Aifa w końcu się przełamała i zaatakowała Czarnego swoim szklanym biczem ten bez problemu pochwycił broń w swój szpon.

- To koniec - powiedział spokojnie i bez uczuć.

I wtedy ogromny jaszczurzy łeb przebił się przez sufit podziemia zamykając potężne szczęki na zgrabnej rudowłosej. Łeb zniknął tak szybko jak się pojawił zostawiając tylko odgryzioną dłoń zaciśniętą na szklanym bacie.

Trzy duchy panter wraz z wielkim czarnym crino zmierzały do wyjścia z Pałacu Bólu w ślad za wyrwą zostawioną przez smoka.

Marek


Wysoki mężczyzna z kruczoczarnymi długimi włosami siedział na przeciwko. Zajął największy gabinet, żeby podkreślić swoje znaczenie. Szef ochrony Pentexu. Głowa zbrojnego ramienia, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało.
- Mazut, Mazut, Mazut - kręcił głową, jakby nie wierząc. Rozmawiali po angielsku. Marek dobrze się z tym czuł. Zawsze miał talent do języków. Zresztą w młodości często zmieniali miejsca zamieszkania. Również kraje.
- Co ja mam z tym zrobić co? - dopytywał.
- Odzyskaliśmy sejf - powiedział w końcu Marek.
- E tam. W dupie mam ten sejf. Chodzi o Zhyzhak. Widzisz, czytałem kilka razy dokumentacje. Według niej twoja siostra była krewniaczką. Powiedz mi o co w tym wszystkim biega?
- A nagrania z Łodzi? Niczego nie rozjaśniły? -
Mazut uniósł brew.
Mike Smoczy Gniew uderzył dłonią w biurko.
- Nie wkurwiaj mnie Mazut. Z Łodzi jeszcze nic nie wyciągnęli poza Krwawym Robakiem. Powiedz mi jak to się kurwa stało, że na przestrzeni kilku tygodni straciliśmy najcenniejszego więźnia, a potem jak gdyby nigdy nic placówkę za placówką? O wielu latach badań nie wspomnę. Skąd do jasnej cholery wzięła się Zhyzhak? Przecież ona nie żyje! Sam widziałem jak Konietzko ją rozerwał! Odrodziła się? Jak? W twojej siostrze? Gdzie ona może teraz być?
Marek wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Może siedzi przed komputerem i sprawdza nasze dane? A może wspomina zabitego ojca? Albo resztę drużyny?
Smoczy Gniew się chwilę zamyślił. Mazut nic nie wnosił do sprawy. To było absurdalne, bo przecież chodziło o jego siostrę. Jedyną żyjącą rodzinę.
- Niech sobie przegląda. Najważniejsze, że pendrive ze sprawą Smoka wrócił do nas. Dobrze, że udało się w końcu otworzyć sejf. Nie będę cię dłużej zatrzymywał. Na razie moja wataha zostaje w Polsce, póki Krwawy Robak czegoś nie zwęszy. Cieszyłbym się, gdybyś do tego czasu znalazł tego hakera, którego namierzyli techniczni. Ruch z jego cztery dotychczas sprawdzone komputery z biorących udział w ataku hakerskim dostały sygnał ze wskazanego IP. Komenda do ataku. Znajdź tego, kto tym zarządzał od strony technicznej.
Marek skrzywił się. Z jednej strony Smoczy Gniew miał gdzieś ich sejf, z drugiej "sprawa Smoka" rosła do rangi priorytetu. To się nie trzymało kupy.
- Jasne. Czy to wszystko? - Mazut wstał.
- Marek, skąd ta zacięta mina?
- Ja po prostu nie lubię, gdy ktoś przypomina mi, że mój stary był więźniem. Nawet jeżeli był najcenniejszym.


Michaił


To co miało miejsce w świecie duchów było niczym wybuch bomby atomowej. Michaił medytował w samotności. Srebrne Kły nie przywykły do jego towarzystwa. Z wzajemnością. Jednak Swaróg go akceptował, a chwilowo to on miał więcej do powiedzenia w tym caernie niż Harad. Medytacja niosła za sobą fale kolejnych uderzeń. Jedno za drugim. Duchy w Malfeasie były wyjątkowo niespokojne. Miał rację. Czarny to robił. Prowadził do wyzwolenia. To mogło się udać, choć Panowie Cienia jak zwykle działali na krawędzi tego na co pozwalała im Litania.

- Udało mu się - Michaił usłyszał głos wilczycy bezpośrednio w swojej głowie. - Czuję, jak mój totem zyskał na sile.

Jednooka wilczyca jaka przyjechała po Michaiła na Ukrainę była jak wiele innych, które poznał. Żyła życiem duchów bardziej niż ludzi. Ba, tych drugich nie znosiła. Proste, wilcze umysły. Ciekawe jak ona widziałaby jego wizję? Wielki krąg słońca zalewany z każdej strony cieniami. Otoczony przez węża z południa. Wśród gromów. To oczywiste, że słońce w wizji było wypaczone. Skrzywione. Otoczone przez Żmija? Tak pewnie widziałby to lupus. Ale nie on. On był Rishi. Jednym z ostatnich żyjących. On widział w Czarnym nadzieję. I w tej dziewczynie… przypominała mu Antka tak bardzo… wieczne balansowanie na granicy. Tymczasowe sojusze ze złem, żeby zniszczyć większe zło. Cóż, może właśnie tego potrzebowali do zwycięstwa?

- Tak musi być. Twój totem nosił zbyt wiele bólu. Zbyt długo. Trzeba było go uleczyć. Tyle tylko, że teraz będzie chcieć więcej. Nie będzie już członkiem dziatwy Gryfa. Mam tylko nadzieję, że wybił sobie z głowy podążanie za radami Smoka - odpowiedział spokojnie.
- Czy oni wrócą? - zapytała z nutką niepokoju jednooka wilczyca w umyśle Michaiła.
- Oni są z nami cały czas. Teraz zaczną się budzić - odpowiedział Rishi.

Złoty

Otaczały ich ciała. Ciała zabitych zmór. Wpadli w nie klinem. We czterech dokonali zniszczeń większych niż można przypisać średniej wielkości armii najemników. Jednak Wataha Smoka była nieporównywalnie silniejsza niż jakiekolwiek ludzkie armie. On, dziecko Smoka wiedział o tym najlepiej.

To wyzwanie było poniżej ich sił. Smok chciał, żeby nauczyli się działać razem. Coś dla nich szykował. Fedir i jego martwy towarzysz pakowali zdobyte taleny. Zaraz przyjdzie im wracać. Wtedy właśnie coś się stało. Dreszcz przebiegł mu po plecach. Po chwili niebo zaszło chmurami. Z oddali słychać było gromy. Czuł, że coś jest nie tak.

- Czas wracać. Będzie padać - powiedział ich niewidomy Alfa.
Spojrzeli po sobie z Fedirem. Obydwaj wiedzieli, że na smoczej pustyni w Malfeasie nigdy nie pada deszcz.


Żenia

Brunetka siedziała ze swoją przerośniętą ręką przed wejściem do jaskini. Jak się okazało leże Smoka było w wielkiej górze z obsydnianowego kamienia. Góra sterczała dumnie z piaskowego morza rozciągającego się pod nimi. W odległościach kilku kilometrów od niej sterczały niczym igły kilkuset metrowe czarne skały. Miejsce wyglądało na bardzo nieprzyjemne. Gdzieś na linii horyzontu pojawiła się burza. Nieco bliżej bardziej w prawo gdzieś na pustyni było widać dym. To tam wyczuwała pozostałe cztery osoby z ostrzami. Miała nadzieje, że Smok wróci szybko, bo zaopatrzenie w tak trywialne rzeczy jak jedzenie, czy wodę mogły okazać się problemem.

Kamila wyszła po kilku godzinach. Pierwsza. Jej Hipso kroczył dumnie. Przeszła obok Żenii i jej Zmory i ułożyła się niczym potulny wilk u jej stóp.

Rysiek wyszedł kilka kwadransów później. Był w Crino. Jego pazury ociekały jakąś czarną mazią. Coś rozszarpał. Gdy wyszedł na światło zaczął wracać do ludzkiej formy.

- Dary naszego totemu są naprawdę zacne. Niech Pentex drży.


Żenia zdała sobie sprawę, że burczy jej w brzuchu. Chciała określić czas, i zdała sobie sprawę, że choć pustynia jest gorąca i jasno oświetlona, to na niebie nie ma słońca.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline