Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-01-2019, 22:26   #99
Jaracz
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
- Czekghraj! - krzyknął rycerz również wstając na równe nogi. Zadrżał widząc smoka. - Dlaczego?
Pytanie nie było sprecyzowane, lecz w miarę jasne w tych okolicznościach… Przynajmniej w głowie utopca. Poza tym głos mu ugrzązł w gardle i nie było mowy o rozwijaniu wypowiedzi.

Esmond z podziwem przyglądał się imponującej bestii. Do tej pory o smokach słyszał jedynie w legendach, i nie sądził by ponownie było mu dane ujrzeć kolejnego.
Obraz był jednak zadziwiająco znajomy. Zdał sobie sprawę, że widział to stworzenie na moment przed tym jak zasnął. W miejscu w którym chwilę wcześniej znajdował się Aurarius.

-Zostań z nami. Porozmawiajmy- Odezwał się w końcu, gdy krzyk utopca sprowadził go na ziemię- Nie postępujmy pochopnie. Jak widzisz nie wszyscy zawarliśmy pakty.

Smok zamarł. Jego spojrzenie przeniosło się z Gveira, a Hektora i Esmonda. Powoli złożył skrzydła.
- Prawda. Tylko ty masz jeszcze tyle rozumu aby nie zadawać się z plugawymi mocami. - odpowiedział łowcy. Zniżył swoją postawę znów mając głowę bliżej ziemi. Płynnym ruchem zbliżył się do Esmonda zmieniając z powrotem w tego nie sprawiającego pozorów człowieka. Aurarius poprawił swoje kręcone włosy i westchnął krzyżując ręce na piersi.
- Potrzebuję wciąż pomocy. Nie chcę jednak kojarzyć siebie z tymi co tak pochopnie potrafią narażać innych. Ty… ty wciąż nie masz takiego rodzaju połączenia jak oni. Chociaż też jesteś… inny. Czego byś chciał w zamian za pomoc w odzyskaniu moich rzeczy?
Słowa smoka sugerowały, że wszelkie układy jakie zawarł z pozostałymi właśnie zostały według niego unieważnione.

Głośniejsze odetchnięcie dało się usłyszeć od strony Ristoffa. Mag bawił się nerwowo swoim zielonym wisiorkiem mamrocząc coś do siebie. Podszedł do Gveira krzywiąc się na jego rany. Wodził wzrokiem na początku po twarzy, ale potem po całej sylwetce najemnika ostatecznie kiwając głową.
- Dizi będzie mógł lepiej pomóc niż ja… no i może Aurarius… jeśli go Esmond przebłaga - ostatnie dodał dużo ciszej, ale i tak dało się usłyszeć głęboki warkot.

Gveir rzekł:

- Nie rozumiem, co może być złego w robieniu paktów z bytami spoza Zasłony - rzekł Gveir, wzruszając ramionami, co wyglądało komicznie, ponieważ był uwalany krwią i nie miał oka.

Zwrócił się do… No tak, zwrócił się do własnego oka:

- Kim jesteś? - zapytał, tym razem już chłodniej. - Czego tutaj szukasz?

-Twoje rzeczy?- zapytał łowca, przypatrując się transformacji Aurariusa- Wybacz, lecz zdaje się że nie byłem obecny przy tej rozmowie.

W rzeczy samej, Esmond zastanawiał się jak wiele go ominęło gdy wraz z Izabellą odprawiali pierwszy rytuał.

Utopiec rozchylił palce tworząc swojego rodzaju klatkę dla oka. Spojrzał na nie z uwagą i niepokojem.
- Nie jestem pewien czy ci odpowie Gveir… nie posiada ust - zauważył. - Poza tym… pytania można zostawić na później. Wpierw musimy się zająć twoją raną. Zbudź Dizziego. Popilnuję twojego oka, a Esmond… - dodał ciszej. - Mam nadzieję, że przekona Au.

- Ano! - zgodził się Gveir, zmierzając w stronę Dizziego.

Smok słysząc Esmonda stracił nagle rezon.
- Och, aaa… No tak. Bo widzisz...- zaczął opowiadać o tym jak napadli go łowcy nagród. Esmond zrozumiał tyle, że smok chciałby odzyskać swoje notatki i jakieś badania wraz ze sprzętem od jakiejś bandy wyszkolonych ludzi. Możliwym było, że grupa mogła na nich natrafić po drodze do stacji archeologicznej.

Utopiec wraz z najemnikiem poszli do wozu przekonani, że ich woźnica śpi. Gdy tylko otworzyli drzwi zobaczyli, że wcale tak nie było. Karzeł odwrócił sie do nich zaraz rozszerzając oczy.
- Co..! KIm..! Mości rycerzu, kto to… - skoczył na równe nogi ze skrzyni na której siedział. Wydawał się zdezorientowany, ale i bojowy. Tylko co mógł zrobić, kiedy rękę wciąż miał w temblaku i odmrożenia po ostatnim ataku?

Gveir wreszcie zakasał okrutnie wyglądającą broń za pas.

- Potrzebuję zmyć krew i odkazić to - wskazał na pusty oczodół. - Chyba, że masz coś na odrastanie oczu - rzekł najemnik i bez większych wstępów zaczął krzątać się, sprawiając sobie wodę. Zamierzał sprawdzić swój stan i odpocząć nieco. Mimo tego, że leżał przez większość czasu, wcale nie czuł się wypoczęty.

Esmond uważnie wysłuchał opowieści smoka. Kilkukrotnie przerwał mu, dopytujac się o liczbe, szczegóły wyglądu, lub zasłyszane imiona.

-Pomogę Ci- stwierdził gdy Aurarius skończył mówić- jako że faktycznie możemy na nich natrafić na trasie wyprawy, nieco powęszę gdy znajdziemy się w jakiejś mieścinie.

- Dizzi… pomóż Gveirowi - powiedział ponuro. - Jego oko… oczodół… trzeba to przemyć i zabandażować… - urwał zdziwiony. - Nie poznajesz go?

- Gveir? Ano w sumie… nie wiem czemu go nie poznałem. Jakiś taki inny jest. - karzeł sięgnął po plecak należący do Lily.
- Panienka miała bandaże, chyba jedyna naprawde wiedziała jak to użyć. Na pewno dobrze mnie zawinęła. Macie zobaczcie czy coś was zainteresuje. Ja nie będę wam pomagać. Powiedziałem, że się nie zgadzam i słowa trzymać będę.
Karzeł oddał plecak Gveirowi wrócił do siedzenie na skrzyni zgredziały jak wcześniej. W świetle lampy było nieco widać. Wewnątrz plecaka było zawiniątko z pozwijanym materiałem, jakimiś maściami, igłą i nicią. Do tego były dwie butelki z płynami. Jedna zdecydowanie pachniała bimbrem po otworzeniu, druga zaś była czymś czego nigdy wcześniej nie wąchał. Zapach przywodził na myśl zioła, ale był też ostry i mdły. Do tego w plecaku był kociołek i sztućce, lina i śpiwór, oraz karteczka z napisem “ Nie cierpię tego plecaka”.

Tymczasem smok uśmiechnął się szeroko słysząc odpowiedź łowcy.
- Dziękuję. Zajmijmy się w takim razie maginią, bo chyba dochodzi do zmysłów- Faktycznie Izabela w końcu otworzyła oczy. Usiadła przecierając twarz, ziewnęła i dopiero spostrzegła, że leży na posłaniu wśród śniegu.
- Co? Esmond? Co się stało? - zapytała mężczyznę gdy do niej podszedł.

Przez moment utopiec stał oniemiały. Wzburzenie jednak wzięło górę.
- Jakże to!? Towarzysz podróży skrwawiony, pomocy potrzebuje, a ty siedzieć będziesz z założonymi rękami? Toż to nie godzi się! Ahżghrllrl…
Ostatnie słowo zmieniło się w bulgotanie, gdy rycerz gniewnie złapał za plecak.
- Siadaj Gveir. Utopiec ci pomoże… gorzej już być nie może.

Najemnik skinął głową i usiadł. Pomimo tego, co wydarzyło się ostatnio, wydawał się być kontent z sytuacji. Usiadłszy spokojnie, niewiele mówił. Wydawał się przemyśliwać sytuację, w której się znalazł.

Łowca przykucnął koło Izabelli, pomagając jej się unieść i podając bukłak z wodą.

-Nie wybudziłaś się z transu. Powtórzyliśmy rytuał, by wraz z Hektorem i Gvierem nawiązać z Tobą kontakt i pomóc Ci się obudzić.

Magini przyjęła bukłak ze wdzięcznością. Gdy już zaspokoiła pragnienie ściągnęła brwi.
- Zaraz, ale żadne z was nie jest magiem… - odwróciła spojrzenie na Ristoffa, który jak wczesniej stał na środku mamrotając pod nosem i bawiąc się medalionem. Przyjrzała mu się dłuższą chwilę po czym kiwnęła głową.
- Ach. To nie jest bezpieczne przygotowywać rytuał jeśli się go nie zna, ale widzę, że jemu się udało. Dziękuję wam. Nie musieliście tego robić. Mogliście mnie zostawić w jakiejś wiosce i zaczęła by chodzić legenda o magini, albo i księżniczce, zaklętej we śnie. A by się nazjeżdżało chętnych całować!

Tymczasem Hektor zły zabrał się do pomocy towarzyszowi. Nie bardzo wiedząc co robi na prosty chłopski rozum (a może pamięć o tym jak jego leczono?) zaczął od alkoholu. Gveir miał wziąć kilka łyków, a resztą zostały wymyte rany dookołą oka. Rycerz posmarował je maścią, zabandażował i na koniec dał dziwną ziołową miksturę. Gdy najemnik się jej napił poczuł się wyśmienicie. Jego ciało nabrało na nowo wigoru, a niedawne rany po ataku muroków i owadów zagoiły się do końca! Choć wciąż nie miał oka, to głowa przestała go boleć.

- Dziękuję - rzekł Gveir, uśmiechając się przez swoją krzaczastą brodę. - Razem ze zdrową magini, będziemy mogli w końcu skończyć naszą wyprawę. U jej krańcu - Gveir rozpromienił się, jednak zakłopotał zaraz potem. - Dlaczego jednak szukam sporu z Panią Lasu? - zapytał sam siebie. - Hmm… I kim, czym tak naprawdę jest to fruwające oko?

Wyglądało na to, że ciężar tych pytań nadal ciążył na Gveirze, który potrzebował przetrawić je w samym sobie. Tymczasem, najemnik siedział. Wydawał się medytować nad tymi pytaniami.

Hektor sam siebie zaskoczył umiejętnościami medycznymi, których jak sądził, nie posiadał. Pytanie Gveira nie wzbudziło jednak wątpliwości rycerza. Sam nie wiedział dlaczego najemnik szukał szukał zwady z Panią Lasu i nie mógł pojąć zasadności tego konfliktu. Dlatego rzekł to co przychodziło mu pierwsze na myśl.
- Żeby sprawdzić, czy ludzie mogą się mierzyć z nadnaturalnymi istotami…
Spojrzał na skrzydlate oko sam już nie wiedząc czy zasadnym było wyrywać demona ze snu. Dostrzegł jednak że Gveir potrzebuje odpocząć, więc opuścił wóz zabierając ze sobą istotę nie z tego świata.
Usiadł przy kole i położył ją na udzie.
- Pewnie nie potrafisz odezwać się wewnątrz mojej głowy - zapytał retorycznie.

Oko zmrużyło się jakby ktoś się uśmiechało. Potem źrenica spojrzała w lewo i prawo wracając na koniec znów do utopca. Ten będąc na zewnątrz zobaczył, że Izabella się obudziła i Esmond coś właśnie do niej mówił.

-W rzeczy samej, może i by trafił się jakiś książę z bajki- zażartował Esmond. Przerwał jednak, przypominając sobie nieudany plan utopca.

- Nic Ci nie jest?- podjął, by pauza nie zabrzmiała nienaturalnie.

- Trochę dziwnie się czuję. Jakby jednocześnie czegoś mi brakowało, ale zostało zastąpione czymś innym. To przejdzie. Na pewno będę musiała udać się na seans z prawdziwego zdarzenia. Ważne, że nie ma tego dziwnego uczucia jakbym się topiła. A jak ty się czujesz Emondzie? Czy… czy twoje ciężary dalej sa z tobą? - magini spojrzała na łowcę swoimi dwukolorowymi oczami pełnymi nowej troski.

- Tak myślałem - mruknął utopiec i oparł ciężko głowę o ścianę wozu. - Porozmawiamy zatem innym razem. Nie zgub się do tego czasu.
Rycerz spojrzał na Esmonda i Izabelę. Uśmiechnął się słabo. Pomyślał, że dobrze się stało, że zdecydowali się na ten rytuał. Dzięki ich staraniom, odratowali przynajmniej życie magini. To było szlachetne.
Zerknął na Ristoffa i zadumał się. W istocie ten człowiek był potężnym magiem. Rycerz wrócił myślami do wizji, którą miał zaraz przed wejściem do głowy Izabeli. Mag wyglądał inaczej. Utopiec przyjrzał się jego prawej ręce.

- Jest nieco lepiej, dziękuję za troskę. -skłamał. Wizja Toni dała mu wiele do myślenia, nie chciał jednak by wiedziało o tym nazbyt dużo osób.- Odpocznij i zjedz coś ciepłego, musisz odzyskać siły nim wyruszymy. Idę porozmawiać z Risroffem.

Wstał i udał się w stronę maga. Był jedną z niewielu osób, które Esmond obdarzał zarówno szacunkiem jak i zaufaniem. Podchodząc kiwnął głową na bok, dając do zrozumienia że chce porozmawiać na osobności.

Ristoff wydawał się wciąż nieco nieobecny kiedy rycerz zaczął mu się przyglądać. Jego prawa ręka była szczelnie zasłonięta przez ciepłe odzienie. Aby dojrzeć coś więcej musiałby namówić jakoś maga do odsłonięcia jej. Dopiero jak Esmond dotknął ramienia mężczyzna się ocknął z transu w jaki wpadł. Otrząsając się do końca pokiwał głową. Odszedł na bok wraz z łowcą. Wciąż bawił się zielonym wisiorkiem.
Do rycerza zaś podeszła Izabela. Magini miała bardziej ostre spojrzenie niż przed śpiączką. Wydawała się inna.

- Pomogliście mi. Dziękuję. Możesz opowiedzieć mi co widzieliście? Co robiliście?

- Wszystko w porządku? - zapytał Esmond, gdy zatrzymali się na obrzeżach obozu. Dziwne zachowanie maga, zwróciło uwagę łowcy- zdajesz się nieobecny.

Rycerz patrzył przez chwilę na Izabelę zadumany. Można by powiedzieć że taksował ją wzrokiem, gdyby nie fakt, że tak naprawdę dłużej mu zajęło skupienie się na sensie jej słów.
Uśmiechnął się ukazując ostre zęby.
- Kilka twoich wspomnień, jednego demona, trochę wody… spokojnie, wszystko pozostanie tajemnicą. Splamiłbym swój i twój honor gdybym paplał com zobaczył.

Gveir siedział przez pewien czas, zadumany. Zastanawiał się, czego mógł nie pamiętać, jednak luka w pamięci, którą posiadał, była zbyt niewidoczna, aby mógł się łatwo domyślić, o co chodziło w kontrakcie demona. Czuł się odarty... z czegoś. Czuł pustkę, której nie mógł wypełnić niczym.

Nagle, z sakwy Gveira potoczyła się jedna złota moneta.

- Pokonanie jednej z Pań Lasu przyda mi chwały – mruknął wreszcie sam do siebie. - Moje powody... Z pewnością było to złoto, drogocenne kamienie lub artefakty mocy.

Złapał monetę i ścisnął ją silnie w dłoni.

- Demon myślał, że wymazał moją pamięć, ale to oczywiste, że pojedynek z Marzą był dla nagrody. Odbiorę ją po tym wszystkim.

Skinąwszy głową na swoje własne wywody, powstał i wyszedł z wozu. Łańcuchy ostrzy pobrzękiwały na mroźnym powietrzu. Gveir potrzebował nieco czasu, aby całkiem wydobrzeć, jednak już teraz czuł się całkiem dobrze.

Wyszedłszy, szukał wzrokiem Ristoffa lub magini.

Gveir podszedł nieco bliżej do magini i Utopca, chcąc przysłuchać się rozmowom.

Podszedłszy bliżej, spojrzał swoim jedynym okiem na magini i uśmiechnął się.

- Twój umysł to nie jest miejsce, do którego chciałbym się ponownie wybrać - roześmiał się najemnik. - Straciłem oko, ale zyskałem to!

Gveir odpiął z pasa i pokazał z dumą połączone łańcuchem ostrza.

- Zwą się Furia - rzekł Gveir. - To imię usłyszałem, kiedy wyszarpnąłem je z twojego umysłu po dokonaniu paktu z demonem… - obejrzał się, szukając wzrokiem fruwającego oka. - Utraciłem oko i… Ha, nie wiem co! - roześmiał się ponownie. - Ale nie mogło to być nic ważnego. Zapomniałem. Widzieliśmy labirynt, wodę, duchy - wzruszył ramionami. - Cokolwiek to było, nie wchodzę tam z powrotem! - wyszczerzył zęby.

Magini drgnęła wyraźnie zaskoczona. Bezwiednie dotknęła dłonią swojej głowy.
- Mój umysł został specjalnie wytrenowany aby kryć moje życie w misternie utkanej sieci. Labirynt to najlepsze miejsce aby zgubić chcących nawiedzić moje myśli… A teraz mi powiecie dokładnie skąd tam się wziął demon. - głos kobiety był pewny i nawet wręcz żądający odpowiedzi. Wcześniej dość łagodna i przyjaźnie zachowująca się magini miała teraz surowsze spojrzenie i butność. - Wodę? Duchy? Duchów nie ma najemniku. Bredzisz.

Gveir wzruszył ramionami.

- Nie jestem magiem, tylko wojownikiem, nie mam pojęcia, co to było – odparł. - Skąd demony w twoim umyśle…? Hm! - ponownie wzruszył ramionami. - Pamiętasz, skąd przyszedł? - zapytał rycerza.

Czuł, że w jakiś sposób postać demona spowija mgła, której nie mógł teraz przeniknąć swoim umysłem. I w zasadzie o to nie dbał, miał wszakże ostrza.

- Cokolwiek to było, niech zostanie w twojej głowie – rzekł wreszcie z przekąsem, po czym przyglądnął się ostrzom ponownie, niczym dziecko nowej zabawce.

- Bghrlrleagh - wydusił z siebie utopiec. Zaprawdę wiedział, a raczej domyślał się skąd demon znalazł się w jej głowie. Wszak wyszedł z jego własnej ręki! Instynktownie chciał skłamać nie przyznając się do tego lecz… lecz rycerski honor wziął górę.
- To mojghrla wina. Wyszedł z mojej ręki. Ristoff mówił, że wchodząc do twego umysłu, zapewne zmanifghrestujemy też własne lęki. Był żywopłot… był labirynt… demon, skoro wyszedł ze mnie, był również mój. Nie pozwoliłem mu jednak tam pozostać. Nie musisz się o to martwić Izabelo.
Ostatnie słowa wypowiedział tonem zawieszonym gdzieś pomiędzy pocieszeniem, a dumą.

Magini jednak nie wyglądała na zadowoloną.
- Twój demon? Zgłupiałeś do reszty rycerzu? - magini nagle potrząsnęła głową i narastający gniew zniknął z jej oczu. - Wybaczcie. Nie wiem co się dzieje. Mości rycerzu nawet jeśli twoje obawy byłyby mocne nie powinny się zmaterializować w moim umyśle. A na pewno nie tak aby ktoś inny mógł z nim rozmawiać. Cieszę się, że pozbyliście się duchów i wody. Nie bardzo rozumiem ich znaczenia co prawda, choć przychodzą mi do głowy najgorsze odpowiedzi. Nie wiem co zrobił Ristoff, ale dziękuję wam bardzo.

- Wy magowie pewnie macie zapasowe oczy, skórę i ręce – rzekł Gveir, dotykając swojego pustego oczodołu. - Przebudziliśmy cię, magini, ale chciałbym wiedzieć, czym jest… Czym tak naprawdę jest to fruwające oko. A i przydałoby mi się jakieś dla mnie.

Utopiec po chwili wahania sięgnął do torby, w której ukrył oko i po chwili wyciągnął ostrożnie pierzastą istotę.
- Nie żartowaghrłem, ani nie jestghem pomylony Izabelo. Demon - mruknął bulgotliwie. - Lecz obawiam się, że jest jeszcze niekompletny.

W chwili gdy utopiec pokazał magini demona wiedział, że postąpił nierozsądnie. Kobieta patrzyła na nich w szoku. Przez krótką chwilę widać było emocje z jakimi się biła wewnętrznie. W końcu wepchnęła dłonie utopca z demonem z powrotem do plecaka.
- Oszalałeś! - spojrzała w niebo szukając czegoś. - Nigdy tego tak po prostu nie pokazuj. Istoty za zasłony w większości są nieprzewidywalne i złe. Magowie astralni jako jedyni poza kapłanami mają pozwolenie na komunikowanie się z nimi i to tylko z tymi wybranymi. Powinnam was zgłosić. Powinniście być uznani za przestępców i grzeszników. Nie zrobię tego, nie po tym jak mnie uratowaliście.

- [i[Czym jest Zasłona i dlaczego z bytami zza Zasłony nie można się komunikować?
- zainteresował się Gveir. - Każdy, kogo pytam, zbywa mnie… Hmm!

- Bo są podstępne i potrafią ukraść oko… kto wie co mogłyby zrobić więcej, gdyby tylko im pozwolić - powiedział klarownie jak rzadko kiedy utopiec.
Zamknął plecak i spojrzał raz jeszcze na Izabelę.
- Ale zgrhhlodzę się z Gveirem. To temat tabu… skoro jestem grzesznikiem, opghrowiedz coś więcej o zasłonie.

Magini otworzyła usta ewidentnie zaskoczona tupetem rycerza. Wzięła głęboki oddech i pomasowała skronie. Nim zebrała się do odpowiedzi Esmond dołączył wraz z Hebaldem.
- Ristoff..! Co ty wyprawiasz? Kogo ty ze sobą wziąłeś? - magini zaprotestowała.
- Najlepszych ludzi ewidentnie. Zdaje się, że miałaś odpowiedzieć na pytanie. - Hebald uśmiechnął się chytrze na co Izabelę wyraźnie zatkało.
-[i] Ja… tak. Zasłona. Z-zasłona jest tym co odziela nas, naszą rzeczywistość od krain bogów… i nie tylko.
- Dokładnie. Podręcznikowa definicja ma jeszcze jeden dopisek co prawda. Cytując: “śmiertelnikom nie wolno jej przekraczać. Ciężar ich grzechów zmiażdżyłby ich ciała, a dusze byłyby skazane na wieczne cierpienie poza bezpiecznymi odmętami Toni.” - Hebald ewidentnie kpił z tych słów.
- Nie mów w ten sposób! Co jak oni nas usłyszą? - magini się przestraszyła.
- Cała tradycja iluzji opiera się na sprzeciwianiu się działaniom Siewcy Wiatrów. Jesteście ledwie tolerowani tylko dlatego, że on nie ma swojego kościoła. Każdy kto próbował podążyć za jego naukami skończył u was w Narreturmach. Gdyby nie waśnie pomiędzy samymi bogami pewnie inaczej by to wyglądało. A teraz uspokój się.
- Jak ja mam się uspokoić kiedy oni wyjęli z mojej głowy demona?! - magini wrzasnęła wskazując na kulkę pierza w rękach Hektora. Ristoff zrobił bardzo zdziwioną minę widząc go jakby po raz pierwszy.
- O... - więcej nie zdołał powiedzieć bo ze środka wozu zaczęło dochodzić zamieszanie. Drzwi otworzyły się spychając Hektora ze schodków.
- Dość! Mam dość! Wszyscy jesteście skazani na gniew boży! Nie zamierzam brać w tym udziału! Radź sobie sam Ristoff! - wykrzyczał karzeł spychając z wielkim wysiłkiem jedną ze skrzyń maga.

- Zbyt szybko odpuszczasz – fuknął Gveir na karła. - Nie widziałeś jeszcze mojego pojedynku z Marzą. I gór złota, które dostaniemy po tym wszystkim. Pomyśl o złocie, Dizzi. To dlatego jestem najemnikiem.

Odchrząknął.

- Poza tym, jeśli bogowie rzeczywiście chcieli nas zniszczyć, zrobiliby to dawno temu. Miejże więcej wiary w siebie, wszakże jesteśmy w głuszy. Dokąd niby chcesz odjechać ze swoją karawaną bez obstawy? Znajdą cię i poszatkują, albo sprzedają jako niewolnika.

Wyrzekłszy to, brzęknął ponownie łańcuchami uczepionymi u jego pasa. Wyglądało na to, że ręce Gveira same jakoś ciągnęły do broni.

Rycerz westchnął bulgotliwie chowając demona z powrotem do torby i rzucając Hebaldowi spojrzenie mówiące “później wyjaśnię”. Podszedł do karła i położył dłoń na następnej skrzyni, za którą woźnica zamierzał się zabrać.
- Dizzi… przepghrrraszam że w tym uczestniczysz - wydusił z siebie patrząc rybimi oczami na towarzysza. - Nikt cię o to wszystko nie zapytał… nikt nie uświadghromił że… - urwał szukając odpowiedniego słowa, ale nie było lepszego i dosadniejszego. - Zgrzeszymy.
Stęknął i ruszył kolejną skrzynię pomagając karłowi przesunąć ją na krawędź wozu.
- Nikt z nas tego nie wiedział. Po prostu idziemy do przghrodu. Idziemy tą ścieżką która jest najbardziej prawa i właściwa… w naszym odczuchgriu. Jeśli to im nie w smak, trudno… Jest to jednak wciąż ścieżka którą kroczę i z której nie zbaczghram. Ścieżka prawości Dizzi. Nawet jeśli u jej końca czeka mnie grzech. Kto wie czy oni właśnie tego nie chcą? - Utopiec sam się zaskoczył ostatnim pytaniem. To by wszak sugerowało, że nawet “grzesząc” czyni dokładnie to, co bogowie zaplanowali… szaleństwo.
Z wysiłkiem ściągnął kolejną skrzynię z wozu i wyprostował się znów wracając spojrzeniem do karła.
- Masz jednak rację. Każdy kroczy własną ścieżką. Nie zamierzam cię powstrzymywać. Jeśli zaś odjedziesz, będę ci życzył bezpiecznej podróży. Resztę skrzyń jednak zabierz, bo jak widzisz… nie mamy zapasowego wozu, a targhranie ich na piechotę nie ma większego sensu.

Dizi zamarł spuszczając głowę. W końcu usiadł ciężko na schodkach prowadzących do wozu.
- Stary jestem… nie wychowałem się na wojownika, mnie tylko… lubią zwierzęta. Ja… nie mam siły na to. Tak długo udało mi się… udało mi się pozostać w spokoju. - Przetarł twarz dłonią.
- Jeśli się wam uda kogoś znaleźć w mieście to… pojadę do domu. Jak nie… to zostanę. Teraz naprawdę coś może mi się przydarzyć. Po tym wszystkim co zrobiliście. Jestem na to za stary…
Drobna postura woźnicy wydawała się teraz jeszcze bardziej wątła i delikatna. Poodmrażaną twarz rzeźbiły setki zmarszczek, a na brodzie starczała szczecina siwych włosów. Z zabandażowanym ramieniem Dizi nie stanowił dla żadnego z uczestników karawany nawet wyzwania.
 
Jaracz jest offline