Oleg pochłonięty był całkowicie przez proces warzenia ziołowego specyfiku. Na zwalonym pniu nieopodal paleniska przygotował niczego sobie stanowisko pracy. Rozłożył zgrabione narzędzia we względnym porządku. Wszystkie składniki dokładnie oglądał i obmywał. Odrywał części roślin zajęte chorobą by nie zainfekowały całości i porcjował na rozłożonym na pniu płaszczu.
Kontrolował płomień, by nie przegrzać płynu, ale też by odpowiednio odparować i zagęścić miksturę, nieraz przy okazji parząc dłoń o metalową menażkę zawieszoną nad ogniem. Stara metoda sprawdzania temperatury - Jak nie utrzymasz dłoni na naczyniu pod linią wody to znaczy, że się zaraz zagotuje - była sprawdzona, ale niestety bolesna.
W chwilach, kiedy mógł nie pilnować wywaru - który musiał dobrze naciągnąć nieco stygnąc - wyruszał w poszukiwaniu dodatkowej porcji składników, by mikstura była mocna jak pies i starczyła na długo. Musiała dawać porządnego kopa. Najpewniej będzie miał po tym tępy posmak w gardle, a szczać będzie jak z rynny jesienią, ale i tak z niecierpliwością, nadzieją i podnieceniem czekał na finalny efekt. |