Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-01-2019, 14:30   #317
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Zadarł głowę wysoko do góry. Siedziba Delegatury w Rigel zdawała się pochłaniać cały nieboskłon. Jej marmurowe ściany wyrastały do samego nieba, sięgając pierzastych chmur. Stojąc tak u ogromnych, żelaznych wrót Richard mógł tylko domyślać się czemu został tu dziś wezwany. Jakiś niecierpliwy urzędnik przeklął coś o zagradzaniu drogi, więc La Croix przepuścił go, a następnie sam wszedł do środka. Wewnątrz pochłonął go szeroki hall, gdzie nieustannie przelewał się ludzki strumień lokalnych polityków. Pod łukowatym sufitem błyszczały zdobione żyrandole rzucające mocny blask na zwisające u balkonów proporce. Jak zawsze pachniało tu drukiem oraz krochmalonymi frakami.
La Croix udał się najpierw do długiej lady po lewej stronie, gdzie uprzejma kobieta sprawdziła jego dane i odnotowała coś na kilku dokumentach. Lekkie skinienie kasztanowej głowy wskazało mu kierunek, choć dobrze go znał. Pokój trzysta dziewięć. Czwarty poziom.
Piętra budynku Delegatury różniły się od zwyczajowo uznawanych. Każde z nich liczyło ponad trzydzieści stóp, co oznaczało mozolną wędrówkę na górę. Mógł użyć mechanicznej windy we wnętrzu korytarza, lecz tę właśnie wypełniło stado tłustych ambasadorów. Wybrał więc schody. Podczas wspinaczki po obleczonych dywanem stopniach, pytania w jego głowie tylko się mnożyły. W istocie mogło chodzić o naprawdę liczną ilość spraw. Ostatnio wykonał sporo ruchów na politycznej scenie i dość powiedzieć, że wiele z nich było ściśle tajnych. W razie dekonspiracji, czekało go całe mnóstwo tłumaczeń z gatunku przyjemnych inaczej.
Po drodze zauważył, że paru ważnych delegatów skinęło mu głową. Dotychczas ludzie ci ignorowali go, lub wręcz zwalczali jako potencjalną przeszkodę na hierarchicznej drabinie. Napawało to jakąś nadzieją. Jednocześnie stare porzekadło mówiło, że jeśli polityk uśmiechał się do kogoś, to zapewne chodziło o mordercę za czyimiś plecami.
Lekko zasapany, dotarł pod gabinet wskazany w liście, który przyszedł do niego bieżącego ranka. Uchylił drzwi i wślizgnął się do pomieszczenia z małym sekretarzykiem i biblioteczką. Nikogo jeszcze nie było, więc usiadł na wygodnym krześle. Czekając tak, słuchał tykania wiekowego zegara po lewej stronie. Tik-tak, tik-tak, kolejne sekundy zamieniły się w minuty, a te w pełen kwadrans. Nadal nikt nie przychodził, a La Croix zaczął czuć lekką irytację. Delikatnie nachylił się nad biurkiem gospodarza. Nic… poza małą karteczką upchniętą między blat, a szufladę. Nie miał większego wyboru. Ostrożnie ujął notatkę.
,,Trzydziesta druga kondygnacja” - głosił elegancki szlaczek na kawałku papieru. Richard zastanowił się. To nie miało sensu, gdyż siedziba Delegatury posiadała trzydzieści jeden pięter. Chyba że…

Poważnie już zadyszany, wyszedł na dach budynku. Otaczały go zasadzone w głębokich donicach iglaki, a także parę egzotycznych roślin przywiezionych tu z Serpens. Minął niewielką fontannę, przechodząc w pobliże niskich barierek. Dopiero wtedy go ujrzał.
Nosił ten sam płaszcz i cylinder, co dnia, kiedy zlecił mu zadanie transportowania owsa. Lionel Uberton odwrócił się powoli, a wiatr załopotał jego odzieniem niczym mroczną flagą. Ogrom panoramy Rigel tkwił zaklęty w pedantycznie wyczyszczonych okularach.
- To ciekawe… - zaczął powoli - Przechodząc ulicami wolnego miasta, można ujrzeć kilka propagandowych plakatów albo pokrzykującego o wyzwoleniu demagoga. Gdyby witać w hanzyckiej metropolii, najpierw zwróci się uwagę na wyrachowanych oficjeli i odświeżone budynki. Z kolei w miastach Corvus uświadczyć można szarych ludzi, w których oczach rysuje się ciężki znój.
Ten wstęp był cokolwiek dziwny. Lionel zawsze przekazywał informacje tak prosto, jak się dało. Daleko było mu od rzucania metaforami. Nie skończył jednak swojej perory, zatem La Croix czekał.
- Z takiej wysokości każde miasto wygląda tak samo - podjął znów Uberton. - Dlatego lubię tu przychodzić. To miejsce pozwala nabrać właściwej perspektywy.
Stanął tuż przy krawędzi budynku. Gdyby Richard zechciał, wystarczyło lekkie pchnięcie. Delegat zapewne zdawał sobie z tego sprawę. Jeśli chodziło o Lionela, nic nie działo się przypadkiem.
Stalowe oczy spojrzały zza szkieł na szlachcica.
- Przenoszą mnie do stolicy. Zapewne masz do mnie pytania. Jeśli tak, to ostatnia szansa, abyśmy porozmawiali osobiście. W przeciwnym wypadku pozostaje nam jeszcze jedna sprawa.
Wskazał w kierunku osłoniętej wiaty. Jedno spojrzenie na ukryty w środku pulpit sprawiło, że serce Richarda zabiło mocniej.
W tej krótkiej chwili wiele faktów dotarło do Richarda. Kiedy szlachcic opuszczał miasto, by ruszyć na długą wyprawę, na terenie miasta trwała kwarantanna. W związku z pojawieniem się zarażonego, rosły obawy wobec rozprzestrzenienia plagi. I całkiem słusznie, gdyż nie było to ostatni incydent tego typu. Kiedy niebezpieczeństwo zostało zażegnane, a bramy znów otwarte, dużo osób nadal obawiało się o swoje życie. Woleli przenieść się do pozornie bezpieczniejszej stolicy. Była to kwestia czysto subiektywnych poglądów, bowiem potencjalna epidemia mogła zaatakować wszędzie. Tym sposobem w Rigel zwolniło się wiele etatów, na które lokalni rzucili się z zajadłością wygłodniałych hien. Po migracjach, tymczasowym naczelnikiem lokalnej Delegatury był Lionel. Wypełniał on pozycję tymczasowo, do momentu znalezienia właściwej osoby. Richard z kolei czekał, realizując własne plany. Wyglądało na to, że jego cierpliwość popłaciła.
Na pulpicie leżał jeden dokument. Promocja na Głównego Delegata Miasta Rigel. Wszystko było zaparafowane i przeszło szmat biurokratycznej drogi. Brakowało tylko podpisu Richarda.



Błękit przeszedł w głęboki granat, co było pierwszym zwiastunem, iż schodził bardzo głęboko. W osłoniętych nowoczesnym skafandrem A-72 członkach czuł dojmujące podniecenie. Ocean Orhan był wciąż dla niego dość nowym miejscem ekspedycji. Po drugie, w tej konkretnej lokalizacji prawdopodobnie nie schodził jeszcze żaden ze współczesnych ludzi. W takich przypadkach nasuwały się wspomnienia pierwszych wypraw, kiedy wszystko było tak świeże i ekscytujące.
W radiu trzaskał głos Malfoya, którego stale interesowały odczyty ze skafandra oraz fizyczny stan lurkera. Głos inżyniera krzepił, lecz nieprzebrana ciemność, do której zmierzał Denis, napawała niepokojem. Lurker opadał w objęcia mroku swobodnie, gotów zmierzyć się z kolejnymi ruinami.
Kiedy wreszcie uderzył o miękki muł, nie dostrzegł jednak nic, prócz kilku ławic spłaszczonych ciśnieniem ryb. Przeszedł obok małej rafy, miarowo poruszającej się feeri podwodnych barw.
- I co? Mów mi wszystko - trajkotał przy uchu podniecony Malfoy, a w tle wtórował mu Con.
Lecz Arcon widział jedynie pustkę. Morskie dno było pokryte nudnymi kamulcami oraz ogromnym wzniesieniem, na które wszedł, a potem dwukrotnie okrążył. Wciąż obserwował jedynie atramentową ciemność, coraz przecinając ją światłem podręcznego reflektora. Po dłuższej wędrówce, musiał powrócił do miejsca, skąd przybył.
To tam zdał sobie sprawę, że odpowiedź kryła się w niewielkiej szczelinie podwodnej góry. Ruiny nie leżały dosłownie na dnie oceanu, lecz wewnątrz wypiętrzenia. Denis wybił obydwie nogi i wpłynął do środka.
Kamienne ściany natychmiast zamknęły się wokół niego, niczym zęby żarłocznego potwora. Wąskie przejście przypominało nieco wyprawę przez podziemny korytarz na Qard, gdzie w końcu odnalazł ciało przyjaciela. Tym razem jednak liczył na mniej makabryczne odkrycia.
Droga poprowadziła go do większego pomieszczenia, na którego sklepieniu dostrzegł kilka pęknięć. Kiedyś oznaczałoby to konieczność powrotu. Tym razem posiadał pewien as w rękawie.
Implant uruchomił się, kiedy tylko ruszył gwałtownie ręką. Dłoń Denisa przyspieszyła nagle, stając się pociskiem, który rozorał spękaną osłonę. Wokół wzleciał brud oraz kamienne odpryski, a przez chwilę Arcon nie dostrzegał niczego poza wirującą szarością. Odczekał, aby spostrzec że wybił sporą dziurę do pomieszczenia powyżej. Teraz już bez trudu wdrapał się tamże, zdając sobie sprawę, że wnętrze nie było napełnione wodą. Konkluzja była prosta, ale i fascynująca. Pomieszczenie musiało zostać szczelnie zamknięte już gdy okolicę nawiedził przedwieczny potop.
Początkowo szedł przez całkiem zwyczajną, najeżoną stalagmitami jaskinię. Z czasem natura ustąpiła miejsca wyrzeźbionym progom i labiryntowi szerokich tuneli. Pochylone ściany wyrosły nagle z żywych skał podwodnej góry. W paru miejscach Denis zauważył głębokie wnęki wewnątrz których stały zapieczętowane sarkofagi.
Na końcu drogi drogi znajdowało się całkiem niepozorne pomieszczenie. Po środku stała kamienna tablica, cała obrośnięta zielonym nalotem. Tuż obok niej ziała okrągła dziura, zdawałoby się do samego środka ziemi. Gdy bowiem Denis zaświecił prosto w czerń, nie potrafił dostrzec żadnego dna. W poszukiwaniu wskazówek przetarł płytę. Z trudem udało mu się odczytać wiekowy zapis.

Noće s͟ą͡ zi͏m̷n̸i̕ejsz̛e͟,- a̡ ̛dn̸ì kró́tsze҉.
́Nadzieja ̢wciąż͏ ulat̀uj͘e,̸ ̕nic͡zym ͟odd̀e̡ch҉ ̛zma̵rłeg͡o.
͘Pa̸m̧ię́t͜a̛j̢ j̸edǹa̵k̀,̶ ͢n͡i̡gdy͜ n͟ie ̴zostajesz̕ sam.
͞Jeś̷l̨i ufasz,́ do͏konaj̀ ͢aķt͝u ͘wiary̷.


Spojrzał ponownie w kierunku ziejącej pustki.
- Denis? Co się tam dzieje?



Podróż na północ nie przypominała niczego z dotychczasowych doświadczeń Jacoba. Rejony biegunu witały ogromem lodowych gór, których majestat znajdował się głównie pod wodą. W kilku z nich mógł dostrzec zamrożone ściany budynków, ale również dziwnie wykrzywione, ludzkie postaci.
Temperatura była skrajnie niska, lecz aparatura na statku Zoi działała bez zarzutu. Nadal jednak cała załoga musiała nosić grube futra, a każdy oddech jej członków znaczyły gęste smugi pary.
W okolicy nieodzowne okazały się wiertła, które do statku zamontował Nakamura. Tam, gdzie było to możliwe, przecinały przeszkody, głównie w postaci mniej wytrzymałych bloków lodu.
Czternastego dnia dotarli na miejsce, które wyznaczał kurs. Według legend, Yarvis miało w tajemniczych okolicznościach wypłynąć na powierzchnię. Być może ogromny kształt nad ich głowami był owianym legendami miastem.
Triada spotkała się przy centrum dowodzenia statkiem. Pomieszczenie wypełniały postawione na planie półokręgu komputery. Większość buczała donośnie, wyrzucając na ekrany setki przeliczeń oraz wizualizacje map. W pobliżu jak zwykle kręciło się również kilku zaufanych techników.
Zoi posłała historykowi lekki uśmiech.
- A zatem jesteśmy. Tak sądzę.
Shingeo przytaknął jej. Nadal uczył się wspólnego, choć ostatnio robił duże postępy.
- Radary wykazać, że w mieście liczne grupy. Nie wiemy jak one przetrwać na ten mróz, ale Black Cross mieć swoje patrole. Dużo broń plazmowa, wielkie ryzyko.
Clemes podziękowała badaczowi i ponownie zabrała głos.
- Kilku naszych, którzy badali sonary, dostało kręćka. Trzymamy ich w izolatce, ale nie ma z nimi kontaktu. Nakamura ma rację. Zagrożenie jest bardzo duże. W końcu tamci ludzie jedynie analizowali odczyty z powierzchni - wskazała Jacobowi jeden z ekranów. Wyświetlał obraz celi oraz kilku wijących się na ziemi mężczyzn. - Teraz dobre wiadomości. W kilku miejscach miasta nie ma podłoża, jedynie lód, przez który możemy się przebić. Dzięki temu, zamiast przypływać do wyspy, przewiercimy się do niej od spodu.
Zoi skierowała kroki do pulpitu i wcisnęła na nim skomplikowaną kombinację klawiszy. Cały statek zaskoczył, począł stopniowo się podnosić. Podniecona załoga zebrała się wokół. Wszyscy patrzyli głównie na Coopera. Clemes mogła dostarczyć statki, a Shingeo tworzyć skomplikowane urządzenia. Lecz to Jacob był mózgiem operacji. On ich tutaj przywiódł i z racji tego podejmował ostateczne decyzje.
- Odczyty wykazały, że w pobliżu miejsca, do którego zmierzamy, znajduje się duża formacja z budulca podobnego do kości - Zoi wskazała na kolejny z monitorów, którego skomplikowany wykres miał to potwierdzać. - Myślę, że to jakiś ogromny szkielet. Black Cross obawiają się nawet jego, bowiem w pobliżu zauważyliśmy mniejszy ruch. Tylko to daje nam szansę, aby tam wejść choć na chwilę i ujrzeć miasto. A właściwie daje taką szansę tobie, ponieważ nie sądzę, abyśmy my byli na to gotowi - w jej ostatnich słowach zabrzmiał smutek. Kobieta zapewne oddałaby wszystko za ujrzenie takiego widoku.
Uruchomiły się wiertła. Lód zatrzeszczał ostrzegawczo, ale zaraz ustąpił z głuchym zgrzytem. Jacob ujrzał zza bulajów żelbetonowe bloki zatopione w gęstej zmarzlinie. Byli pod miastem. Zoi spojrzała na Coopera z ciekawością w oczach. A także czymś jeszcze, zauważalnym tylko dla niego.
- Pamiętaj o tamtych nieszczęśnikach. I proszę cię o jedno. Wyjdź tam, jeśli naprawdę jesteś tego pewien.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 17-01-2019 o 21:32.
Caleb jest offline