Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-11-2018, 12:29   #311
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
- Wiesz, że to pic na wodę? - powiedział Richard. - Prawda? Będziecie kontynuować dzieło Enzo. Szukać śladów starej cywilizacji. Będziesz nurkować głębiej niż dotychczas. Nie odpuścimy Black Cross. Ale teraz musimy zniknąć z ich oczu. Nie możemy się zbytnio spieszyć.

- Tak - potwierdził lurker. - Walka się nie skończyła. Trzeba wzmóc czujność, równocześnie zadbać o lojalnych współpracowników. - zaakcentował Denis. - Wydarzenia na wyspie zahartowały i zjednoczyły sporą część załogi. Należy to wykorzystać w walce o sprawę. Niech Black Cross zajmie się Cooperem, który dostatecznie wystawił się na strzał. Kiedy zaś Krzyżowcy pojmą, że blefował, nie chciałbym być w jego w skórze. Może da nam to trochę cennego czasu, który należycie spożytkujemy. W momencie kolejnej próby sił będziemy gotowi. - ścisnął w ręku kawałek kryształu dilithium z wyspy Eliasza.

Richard westchnął ciężko.
- Tak, Cooper jest problemem. Z drugiej strony trzeba mu oddać, że jest przydatny. Szukam dlań niszy. Nie chcę, żeby stawał przeciw nam. Miałem okazję go zabić, ale cóż wtedy różniłoby mnie od Barensów? Co twoim zdaniem powinniśmy z nim zrobić?
Richard usiadł na rurze z zimną wodą.

- Przydatny w chwilach, kiedy starał się rozwiązywać problemy w które niejednokrotnie sam nas wcześniej wplątał... - lurker był do bólu szczery. - Równie dobrze poradzilibyśmy sobie i uniknęlibyśmy kilku perturbacji bez jego znaczącego udziału. Maskujący swoje słabości sabotażysta, nieustannie igra z Black Cross, a wiemy jak to się kończy. Z drugiej strony... uratował Eloizę. - widząc minę Richarda szybko zmienił wątek. - Cooper działa sam, sycąc się przy tym własnym geniuszem. Zatem... pozwólmy mu na to! Na pewno uznali go za najniebezpieczniejszego z naszej grupy, sam się zdradził zadufany wiedzą. Jedno jest pewne nie ma ambicji i aspiracji, by rządzić. Pociąga go mitologia i podwodne istoty. Słyszałeś jak wypytywał o Yarvis? To coś więcej, niż zwykła potrzeba wiedzy. On faktycznie ma poczucie jakiejś misji, a los pradawnych, jest mu do tego niezbędny. Może nie jest takim egoistą za jakiego go uważam i faktycznie dąży do ocalenia świata własną, unikalną drogą. A jak się uprze to wiemy, że nikt i nic nie będzie w stanie go z tej ścieżki zawrócić.

Szlachcic pokiwał głowa z uznaniem. Denis był naprawdę dojrzały. Richard przytaknął w końcu i przymknął oczy.
- Chcę w tajemnicy stworzyć organizację podobną do Black Cross. Sieć wywiadowczą, z agentami w każdym większym mieście. Mamy fundusze. Mamy pewne znajomości. Przez kilka lat będziemy w tajemnicy gromadzić wiedzę. I z cienia patrzeć na poczynania Black Cross. A tak się składa, że cholerny Cooper jest dobry w gromadzeniu wiedzy. Dam mu dużo swobody. Dam możliwość wykazania się przed samym sobą. A on nie przepuści takiej okazji.
- Tylko, żeby zechciał się tą wiedzą dzielić wcześniej, a nie post factum, z tym ma cholerny problem nasz historyk. – mruknął z niechęcią poławiacz. - Sieć wywiadowcza? Dobry pomysł, ale realizacja już bardziej wymagająca starań. Siła Black Cross to chłód i wyzucie z emocji. Każda zona ma swoich agentów i spore fundusze na zakulisowe gierki, lecz wszystkie agencje mają tę samą słabość. Podleganie uczuciom, tu widziałbym największe zagrożenie dla tego projektu. Krzyżowcy są od tego wolni, choć Eliasz w decydującej chwili zaprzeczył ich filozofii. Stąd nasze ocalenie i szansa, którą musimy w pełni wykorzystać.

-Mam jeszcze prywatne pytanie... - Denis popatrzył na tłoki miarowo i niestrudzenie wykonujące swoją pracę. - Jak implant wpłynął na twoje postrzeganie rzeczywistości? -po raz pierwszy nie tytułował Richarda. - Czy zaburzył i zmienił postrzeganie oraz zmysły? Przyniósł koszmary? Sam mimo pewnych oporów, noszę się z zamiarem wszczepu, który polepszy moje możliwości. Będziemy mieli do czynienia z niebezpiecznymi przeciwnikami i wyzwaniami. Chciałbym być na to fizycznie gotowy…
 
Deszatie jest offline  
Stary 12-11-2018, 20:10   #312
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Szlachcic uśmiechnął się. Po tym wszystkim przez co przeszli faktycznie nie widział powodu budowania sztucznych barier z konwenansów między sobą a Lurkerem.
- Sama operacja była niemal mistyczna, ale to raczej ze względu na środki jakich używa się do usypiania. A reszta? Cóż, rozumiem, że można się od tego uzależnić. Pewne granice się zacierają. Zmysły mogą działać inaczej. Na przykład mój wzrok. Normalnie mogłem się skupić na czymś blisko, lub na czymś daleko. A teraz mogę dostrzegać szczegóły do jakich trzeba sięgnąć po lunetę lub lupę. Kości i stawy nie są już ogranicznikiem ruchów. A po ostatniej modyfikacji moja zręczność stała się niemal nadludzka. Z czymś takim łatwo uwierzyć, że jest się nadczłowiekiem. Bardzo łatwo. I choć myślę, że nie o taką zmianę postrzegania świata ci chodziło, to musisz się liczyć z tym, że prędzej czy później zaczniesz to zauważać. A wtedy cóż może cię powstrzymać przed kolejnymi wszczepami? Jedynie ty sam. Jednak w końcu postawisz sobie pytanie: “Po co się powstrzymywać?”. A to już równia pochyła w jaką wpadła Kompania Wilka. Czy piraci Kidda.
Szlachcic zerknął w stronę wejścia do ładowni nasłuchując. Jacob mógł pojawić się w każdej chwili.
- Ale nie można zaprzeczyć, że implanty są potężnym usprawnieniem. I z pewnością jeśli moje plany dojdą do skutku, to będzie trzeba rozważyć tę opcję. Myślisz, że Jacob boi się kolejnej zasadzki z mojej strony? - Szlachcic pierwszy raz przyznał wprost przed Denisem, że odpowiadał za związanie i uwięzienie Coopera na sterowcu.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 13-11-2018, 08:02   #313
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
- Nie sądzę. – zaprzeczył. - Jacob zabezpiecza się na każdą możliwość. Pewnie ma wkalkulowaną i tę opcję. Wrócę jeszcze do tematu wszczepów.
Ty jednak znalazłeś w sobie siłę powstrzymującą takie destrukcyjne zapędy. Myślę, że również zwalczę pokusy towarzyszące temu procesowi. Poza tym tak niszczycielsko działa ponoć tylko Black Serpent. A sam zaznaczyłeś, że czekające nas wyzwania wymagać będą ponadludzkich możliwości. Nie chciałbym być bezradny jak Enzo w podwodnych ruinach…


- Do tego nie trzeba mieć supermocy, a głowę na karku z rozsądkiem w środku i zabezpieczać się na każdą możliwość. Jednak nie martwiłbym się o Black Cross. Oni nie stanowią już zagrożenia i raczej stanowić go nie będą. Przynajmniej nie dla nas. Teraz przeciwnikiem jest ktoś znacznie gorszy. Fajnie, prawda? - rzekł z szerokim uśmiechem Jacob wchodząc do maszynowni.

Denis powitał go cierpkim uśmiechem. W tym momencie pobliskie rury zasyczały, buchając kłębami pary. Oddały znakomicie nastrój nurka. - No tak... - Ty jesteś na tyle rozsądny, że nie zakładasz nawet skafandra i przyznam, że słusznie. Pogratulować zapobiegliwości i przezorności.. - skomentował z zauważalną nutą uszczypliwości.
- Jakież to rady, przynosisz mości Jacobie nam nieoświeconym i nieświadomym zagrożeń? O Black Cross wiemy nieco więcej i możemy podjąć jakieś środki zaradcze, lecz przedwieczne istoty są zagadką, jak mniemamy również dla ciebie? - lurker miał świadomość, że wystawia się na ripostę w postaci długiego monologu, ale wiedział, iż obaj z delegatem muszą przez to przejść jak przez dziecięce choroby zakaźne. - Pozostają niesprawdzone domysły i teorie, a te obarczone są ryzykiem i raczej nie pozwolą nam zabezpieczyć się w dostatecznym stopniu.

Historyk uśmiechnął się szeroko.
- Nie aż tak wielką zagadką, jak można by przypuszczać. Jednak nie zamierzam się tym dzielić. Ostatnim moim podarkiem dla was jest nietykalność ze strony Black Cross. Dość wam ich już złożyłem. Bezpośrednich... - ostentacyjnie zwrócił się w kierunku Richarda.
- ... oraz pośrednich - tym razem spojrzał na Denisa.
- Drugie wynika z pierwszego. Dałem władzę, bogactwo, renomę i wiedzę. Przykładowo sposoby zabezpieczania przed wpływami Istoty. Wystarczyło słuchać. Mój udział to wyłącznie nowa wiedza. Co od was otrzymałem? Śmierć przyjaciela... - choć przed chwilą twarz Coopera wyrażała beztroską radość, pomimo braku poruszenia najmniejszym z mięśni, obecnie wyrażała bezgraniczny chłód.
- ... i cios w plecy. Działałem skrycie, ryzykownie, ale nigdy przeciw wam. Bez wzajemności. Jeszcze mają szanowni panowie jakieś bezsensowne komentarze? Jeśli tak, to mam ciekawsze zajęcia.
- Ubolewałem nad śmiercią Ferata, ceniłem go za szczerość… – powiedział z powagą lurker. – szczerość, której tobie zawsze brakowało! To Lucjusz wyciągnął do mnie rękę w momencie, kiedy odwiedzałeś gildię i panią Zoi Clemens… Bez manifestowania wyższości i arogancji. Opowiedział o naszyjniku z dilithium… A jego śmierć…. Na jego miejscu mógł być każdy z nas… Wielokrotnie stawiałeś sprawę na ostrzu noża, ryzykując życiem nas wszystkich w imię swoich niejasnych celów i projektów, którymi nadal nie chcesz się dzielić. Wyszliśmy cało z wielu opresji, często w niewytłumaczalny sposób. Przypinanie sobie jedynych zasług w tej materii uważam za spore nadużycie. Jesteśmy tobie tyle samo winni, co ty nam! Szkoda, że nadal nie stać cię na przychylny gest, wszak byliśmy drużyną, walcząc ramię w ramię, stworzyliśmy ci warunki byś mógł działać. Tolerowaliśmy trudny charakter, a ty podsycałeś emocje innych, choćby przeciw mnie. Popychałeś do nielojalności siostry wobec brata, inżyniera wobec dowódcy. To zagrania niehonorowe i niegodne dżentelmena. Lucjusz, by ich nie pochwalał!

Richard wstał i położył dłoń na ramieniu Denisa.
- Teraz eskalacja negatywnych emocji nam nie pomoże. Usiądź proszę.
Szlachcic odwrócił się do Jacoba, który nie poruszył się nawet o milimetr.
- Dziękuję, że zechciałeś przyjść po tym co się stało. Dowodzi to faktu, że najprawdopodobniej wiesz co planuję. Albo przypuszczasz. W każdym razie, wiesz, że się to opłaca. Przykro mi z powodu twojego przyjaciela. Musiałem wybrać między nim, a Manuel. Gdybym cofnął czas, to nadal wybrałbym tak samo. Ale czasu cofnąć się nie da.
Richard wyjął pistolet i trzymając go za lufę podał Jacobowi.
- Proszę. Masz okazję odebrać życie człowiekowi, jako swoją wizję sprawiedliwości. Jako karę za nie uratowanie twojego przyjaciela. Obaj wiemy, że jemu to życia nie przywróci.

Jacob bez namysłu chwycił broń, odciągnął kurek i wystrzelił wprost pod nogi Denisa. Ten nawet nie drgnął. Choć po chwili wyraz jego oblicza trudno było uznać za miły historykowi, a w oczach zapaliły się gniewne iskry. Wystarczył nieszczęśliwy traf, by rykoszet zranił któregoś z nich. Jacobowi zabrakło wyobraźni albo dał ponieść się emocjom. Nieprofesjonalne zachowanie, zważywszy na to za jakiego wytrawnego gracza się uważał.


 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 20-11-2018 o 22:43.
Deszatie jest offline  
Stary 04-12-2018, 14:36   #314
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Następnie Jacob odrzucił pistolet pod nogi Richarda. Odpowiedział chłodnym, całkowicie obojętnym tonem.
- Nie znasz Ferata. Przemyśl staranniej następną wypowiedź nim posłużysz się jego osobą w fałszywym celu. Raz zmuszony byłem wyjawić fragment planu. Powrót po Cesarzową. Muszę przypominać reakcje? I dziwicie się, że działałem na własną rękę? Dzięki temu Richard stał się jednym z najbardziej wpływowych ludzi na świecie. Oto niejasne cele i projekty. Teraz masz je na tacy, bo do tego momentu dążyłem. Oprócz jednego, o którym wkrótce poinformuje was Eloiza. Jeśli uważasz, że wszystko udało się dzięki szczęściu, to pozostań w swojej błogiej niewiedzy. Dalsza wiedza i plany to moja prywatna sprawa. Nie dotyczy was, więc tym bardziej nie mam zamiaru się tym dzielić. Tu kończy się zespół, w którym byłem tolerowany ze względu na użyteczność. Nie jestem wam nic winny za to wy mnie owszem. Nie zamierzam tego jednak podejmować. To były moje prezenty dla was. Także nastawianie załogi przeciw tobie było prezentem. Dla Richarda. Bo stawiałem w złym świetle także siebie, a przywódca może być tylko jeden. Szczególnie przed wizytą na wyspie Black Cross, co było słusznym założeniem. Nie muszę działać niewłaściwie z honorem, jeśli niehonorowe działanie prowadzi do czegoś… dobrego - dodał z braku lepszego słowa. Lub braku chęci do jego szukania.
- Ferat kręciłby nosem. Potem by się ze mną zgodził. Zawsze mówiliśmy podobnymi językami. Wybór nie istnieje. Jeśli widzisz dwie opcje, to nie znaczy, że są tylko dwie. To znaczy, że trzecia jest dobrze schowana. Trzeba chcieć jej poszukać i wykazać minimum woli w tym kierunku - rzekł w kierunku Richarda, do którego teraz się zwracał.
- Moja odpowiedź brzmi: “nie”. Może to właśnie będzie mój ostatni prezent dla was. Odejście czarnej owcy - zamilkł na chwilę, a nim odezwał się kolejny raz, na ustach zatańczył mu ledwie dostrzegalny cień uśmiechu. Albo była to gra światłocieni.
- Ale znajdę osobę, która się do tego celu nadaje. Potrzebuję szczegółów oraz twojej wizji przedsięwzięcia - rzekł Cooper. Nie powiedział tego wprost, lecz szlachcic, jako polityk, powinien wiedzieć na jakiej zasadzie będzie działała “polecona” przez historyka osoba. Powinien wiedzieć także, że Jacob zgodził się na propozycję. Nie wprost, ale się zgodził.
Richard stał i słuchał z uwagą. Poprawdzie spodziewał się wystrzału tuż przy twarzy, czym Cooper go zaskoczył.
- W ciągu najbliższych godzin pobijemy się i pokłócimy jeszcze co najmniej raz. Po tym jako dowódca wyrzucę cię z okrętu. Dostaniesz szalupę z zapasem na kilka dni. Dopłyniesz do jednej z wysp, skąd za trzy dni odbierze cię mój kontakt. Przerzuci cię do Betelgezy. Tam zrobisz co chcesz. Wszyscy będą wiedzieć, że po tym wszystkim jednak nie byliśmy w stanie dojść do porozumienia.
Szlachcic schylił się po broń, którą wsunął do kabury.
- Potem ja zajmę się polityką. Rokowania pokojowe i awans w strukturach politycznych wolnych miast. Głównie dzięki cesarzowej. W ciągu kilku miesięcy będę na tyle znaczący, żeby uzyskać wpływy w wywiadzie. I tu skontaktuję się z tobą, po tę poleconą osobę. Kolejne kilkanaście miesięcy będę pracował z „poleconym” nad wykorzystaniem wywiadu do zebrania informacji jakie nam będą potrzebne - nie dodawał do czego. Oczywistym było, że prędzej czy później będą musieli zmierzyć się z zagrożeniem, które już raz zniszczyło świat.
- I tyle. Dostęp do siatki wywiadowczej. Dostęp do zasobów, kontaktów. Tyle mogę zaproponować, choć sam pewnie jeszcze przez wiele lat bym tego nie osiągnął. Kluczowe stały się konszachty z Cesarstwem. Dziękuję - ukłonił się lekko.
- Druga część umocnienia wpływów będzie następstwem rokowań pokojowych, które rozpocznę zakulisowo dzięki kontaktowi z Kompanią Wilka. To będzie dość trudne zadanie, ale chyba nadszedł czas, żebym też coś zrobił, a nie zrzucał wszystko na pokładowego geniusza. W każdym razie w dniu dzisiejszym nasza znajomość zostanie oficjalnie zerwana. Nad czym ubolewam, bo przydałby się ktoś dostrzegający to „trzecie wyjście” z sytuacji.
Cooper krótko i równie obojętnie skinął głową.
- Zmieniłbym tylko początek. Jest za mało... mój. Moje wejście w bójkę byłoby podejrzane. Wszystko musi być wiarygodne i prawdziwe. Wytnę wam niegroźne dla was, acz dość dotkliwe działanie, które nazwalibyście oficjalnie niejasnym celem i projektem, a nieoficjalnie świństwem. Ponadto zniknę. Urządzicie prawdziwe poszukiwanie, ale nie znajdziecie...
-Bójka brzmi zdecydowanie lepiej, już zadbam o to by wyglądała wiarygodnie i prawdziwie... -
rzekł złośliwie Denis. - Dostajesz Waść łomot, a potem dopiero znikasz… koniec bardzo w moim guście.
Historyk kontynuował, jakby nie słyszał wypowiedzi lurkera.
- Nie będziecie wiedzieć gdzie jestem. Nikt nie będzie tego wiedział. Może nawet wyślecie za mną siepaczy. Prawdziwych z prawdziwym zleceniem dostarczenia żywym lub martwym. Prędzej żywym, żebyś nie narobił na siebie haków politycznych, ale to zostawiam waszej inwencji. Wszystko po cichu, bez nagłaśniania. Odpowiednie osoby i tak będą wiedziały. Owe osoby trzecie będą widziały logiczny, racjonalny i wiarygodny ciąg przyczynowo-skutkowy poparty realnymi działaniami o interesie waszym przeciwstawnym do mojego. Żadnego markowania ciosów, wyłącznie działania “na ostro”. Jednak nie za ostro, bo wtedy będę musiał, pozostając wiarygodnym, kontrować, a to nikomu z nas niepotrzebne. Działajcie tak, żeby nikogo nie zdziwił brak jakiejkolwiek odpowiedzi z mojej strony. Sygnałem do zakończenia polowania będzie satysfakcjonujące was rozwiązanie problemu, który wam zrobię. Jednocześnie będzie to wiarygodny powód do tego, by rzeczywiście te działania zakończyć. Nikt nie będzie mógł znaleźć luki, ponieważ jej nie będzie. Ja się nie dam, ale nie wysyłajcie za mną najlepszych ludzi, bo ich niepowodzenia zdradzą moją rangę. Nie wysyłajcie też najsłabszych, bo to może wzbudzić podejrzenia. Adekwatni będą niskobudżetowi, bo na takich aktualnie stać będzie wschodzącą gwiazdę polityki. W ten sposób nikt nie powiąże nas ze sobą. Nie rozpowszechniajcie też moich danych. Nie warto zamykać sobie dróg, jeśli nie jest to potrzebne. Nigdy nie wiadomo kiedy może się to przydać. Dlaczego mielibyście tego nie robić? Ze względu na korzyści finansowe. Wystawię kilka dokumentów na artefakty w waszym posiadaniu, przez co wartość kilkukrotnie wzrośnie. Zdyskredytowanie mnie oznaczałoby utratę części wartości. Podsumowując, dzięki temu wszystkiemu wiedza o konflikcie stanie się ekskluzywna, przez co bardziej wiarygodna, nie zamyka niepotrzebnie potencjalnie korzystnych dróg i zapewni konieczną dla mnie swobodę. Umówimy się też na konkretne działanie z twojej strony będące sygnałem dla mnie, że jesteś gotów do kontaktu. Wtedy wyślę ci tę osobę. Działanie musi być naturalne. W ten sposób nikt nie powiąże zdarzeń ze sobą. Nikt. Żaden polityk, szpieg czy Black Cross.
Richard wciągnął powietrze nosem i powoli wypuścił ustami. Kolejna tyrada Jacoba przypomniała mu o tym wszystkim dlaczego wcześniej związał go na sterowcu. Wziął kolejny oddech. Jak widać z Cooperem nic nie będzie proste. Mówisz mu „zawiąż buty” a on rzeknie „jakim węzłem”. Odpowiesz, że to bez znaczenia, a on wyjaśnia dlaczego nie ma sensu zakładać butów idąc na wojnę. Richard w końcu wypuścił powietrze po raz trzeci.
- Właśnie w mojej obecności strzeliłeś do pierwszego oficera. To całkiem dobry początek mojej wersji planu. Wydawał się dość spontaniczny i wpasowujący w gorące uczucia jakie się między nami utrzymują. Gdy nadejdzie czas skontaktujesz się pisząc do mnie list. Podpiszesz się Helena i wspomnisz o spotkaniu w pewnym burdelu w Rigel. W dzielnicy portowej. Im podlejszy lokal wybierzesz, tym spokojniejszy będę o twoją sytuację. List napiszesz po tym, gdy publicznie podam, że pragnę połowę artefaktów zgromadzonych przez rodzinę La Croix oddać do muzeum w Rigel. To z kolei będzie oznaczać, że sytuacja z mojej strony zabezpieczona. Jeżeli problem, który chcesz nam przysporzyć miałby mieć związek z moją siostrą, to nasza współpraca stanie pod znakiem zapytania. A ja sam mogę okazać się furiatem większym niż to uchodzi. - Przy ostatnich zdaniach oczy szlachcica zwęziły się.
Chłód zniknął w mgnieniu oka, zaś historyk z szelmowskim uśmiechem oraz bezgranicznym rozbawieniem wypisanym na twarzy wycofał się i ukłonił na pożegnanie.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 05-12-2018, 11:48   #315
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Ostatnie chwile na wyspie Jacob wykorzystał, aby odwiedzić tunel, którym cała grupa przybyła na miejsce walki. Jak tylko oddalił się, kątem oka dostrzegł kilku strzelców z Black Cross po obu swoich stronach. Mimo że zaawansowane pancerze powinny krępować ich ruchy, zdawali poruszać się niczym ulotne cienie. Konsekwentnie podążali aż do samej jaskini, gdzie zatrzymali się kilkanaście jardów za historykiem. Cooper został zmuszony zaakceptować ich obecność. Było jasne, że krzyżowcy nie zamierzali spuszczać z oczu żadnego gościa na swojej wyspie.
Starr przeszedł kilkakrotnie obok miejsca, gdzie ostatnio czuł tajemniczą obecność. Wyglądało jednak na to, że obca energia zniknęła, przynajmniej w tym momencie. Tunel zdawał się już całkiem zwyczajnym miejscem, co napawało pewną nadzieją. Dilithium rzeczywiście miało być skuteczną bronią.
Cooper wkrótce wrócił, a wraz z nim milczący ,,ochroniarze”. Na sam koniec zebrał kilka egzotycznie wyglądających chwastów oraz odłamki opalizującego kryształu.
  • fragment dilithium
  • roślina z wyspy Eliasza
Teraz był gotowy do odlotu.



Zeppelin przecinał grube pasma chmur, zmieniając je w fantastyczne kształty. Każdy, kto spojrzał przez bulaje, dostrzegał w gęstej bieli coś innego: ciała poległych, morskie stwory lub surowe oblicza bóstw. Bez względu na granice wyobraźni, jedno było pewne. Nadchodziły zmiany, a po wizycie na Wyspie Eliasza nic już nie miało być takie samo.
Denis, Richard oraz Jacob spotkali się najpierw ze swoją załogą. Kiedy La Croix zaoferował pracę dla swojej rodziny, większość pokiwała głowami. Po tym, co zobaczyli, trudno im było wyobrazić sobie większą szansę. Nie ulegało wątpliwości, że trójka stała się o to światowymi graczami.
Potem odbyli rozmowę we własnym gronie. Trzonem dyskusji było oczywiście Black Cross oraz dalszy plan działania. Nie zamierzali potulnie milczeć pod skrytym naciskiem krzyżowców. Snuli własne strategie, czasem wychodzące na wiele lat do przodu.
Lurker miał pozostać pracownikiem rodziny La Croix. Arcon posiadał umiejętności, doświadczenie, wreszcie właściwy sprzęt, na jaki większość poławiaczy musiała zarabiać całe życie. Dzięki temu mógł schodzić na o wiele niższe głębokości, niż regularni nurkowe. Przy jednoczesnym protektoracie szlachcica, wciąż posiadał swobodę działania. Po wielu stratach i przejściach wreszcie znajdował się w sytuacji wręcz idealnej. A przynajmniej byłoby tak, gdyby nie zagrożenie ze strony krzyżowców. Im bardziej był ambitny, tym więcej ryzykował. I choć ten specyficzny dreszczyk mógł go kiedyś zdradzić, to ostatecznie czynił jego profesję tak fascynującą.
Arystokrata planował utworzenie siatki wywiadowczej, która byłaby równowagą dla działań Black Cross. Czy Richard miał choćby szansę dorównania najlepszym agentom na świecie? O tym miał się dopiero przekonać. Jako człowiek pragmatyczny zamierzał nawiązać współpracę z Jacobem, a nawet von Tierem. Stare zwady musiały zejść na dalszy plan, szczególnie że potrzebował możliwie szerokich znajomości oraz wpływów. Starr ostatecznie zgodził się na układ oraz zamarkowanie konfliktu wewnątrz grupy tak, aby z daleka wyglądali na wrogów. Zwyczajowo dorzucił swoje warunki, a właściwie całą strategię działania. Sam szykował już własne pomysły, choć swoim zwyczajem zdradził jedynie ich skromną część. Dość powiedzieć, że w głowie historyka tliły się pewne nadzieje powiązane z postacią Zoi oraz Mushakarim.



Cooper stanął przed drzwiami kajuty Eloizy i zapukał, po czym wślizgnął się do środka z szelmowskim uśmiechem przyklejonym do twarzy. Bez pytania usiadł na łóżku i przyjrzał się dziewczynie z przekrzywioną głową.
- Jak ci się podobało na wyspie?
Tamta dopiero teraz odwróciła w jego kierunku głowę. Wzrok miała jeszcze nieco zakłopotany, widocznie cały czas dochodziła do siebie.
- Tak szczerze, to w pewnym momencie nie liczyłam że przeżyjemy.
- To byli tylko pomagierzy. Mnie interesuje dorwanie ich szefa… albo szefów - machnął lekceważąco ręką wciąż się uśmiechając, lecz po chwili zapatrzył się w dal. - Będę musiał zniknąć. Nie jestem pewien na jak długo. Faktem jest jednak to, że nikt nie będzie mógł wiedzieć gdzie jestem, kiedy i ile czasu. Jest to w pewien sposób związane z tymi szefami - zamilkł na chwilę.
Spojrzał na Eloizę sprawdzając reakcję. Dziewczyna starała się utrzymać kamienną minę, lecz Cooper zdążył dostrzec cień wahania. Martwiła się o niego, choć nie chciała tego okazywać.
Wstał nagle i upewnił się, że nikt nie podsłuchuje. Dopiero wtedy wrócił na miejsce, chwycił dłoń Eloizy i zachęcił, by usiadła przy nim. Odgarnął jej włosy za ucho i zaczął mówić bardzo cicho. Tak, cicho, by przekaz słyszało wyłącznie jedno ucho, zaś drugie pozostawało głuche na przekaz.
- Pamiętasz ten notatnik, który ci dałem przed lądowaniem na wyspie? Teraz mogę powiedzieć co jest w środku. Dokładnie to, co widziałaś. Najgroźniejsza wiedza na świecie. Opis wszystkiego, co wiem o Black Cross i kulcie. Sporo tego było, a teraz mam jeszcze więcej. Znacznie więcej - rzekł z błyskiem w oku wyciągając drugi, notatnik w miękkiej, skórzanej oprawie związany grubym rzemieniem.
Dziewczyna powoli przeniosła wzrok na wskazany kajet. Z pewnością wiedziała jakie to wszystko ma znaczenie, a i tak potrzebowała dłuższej chwili na przetworzenie informacji.
Napięcie nie zawsze było widoczne jak na dłoni, lecz Jacob odczytywał nawet małe jego oznaki. Poczekał jeszcze moment, aż oddech Eloizy się uspokoi, a z jej oczu choć trochę zniknie przejęcie.
- Tutaj zawarłem znacznie więcej informacji o samym kulcie i Istotach. Dokonałem też przeformułowania, aby lepiej się czytało. Aby lepiej się rozniosło. To trochę jak bajka do straszenia niegrzecznych dzieci, która skuteczniej niż tamta zniszczy świat, jeśli dostanie się w niepowołane ręce. Nikt nie będzie wiedział, że rozprzestrzeniając tę chwytliwą, z pozoru niewinną historię przyłoży się do apokalipsy. A napisałem ją tak, by rozniosła się piorunem, gdy tylko dostanie ją choć jedna, przypadkowa osoba. Tak, żeby dostrzeżenie choćby małego fragmentu spowodowało katastrofę. Tak, mam w swoim posiadaniu coś, co może doprowadzić do globalnej zagłady przez utopienie - wyszczerzył się i roześmiał, po czym nagle spoważniał. - Gramy ostro. Bardzo ostro i bardzo ryzykownie, ale inaczej się nie da. Słyszałaś co powiedział Eliasz. Nie mają zamiaru wyeliminować tych Istot. Odsuwają w czasie nieuniknione. W końcu Istotom się uda. Tak jak poprzednio. Wspaniała cywilizacja szklanych domów, osiągnięcia technologiczne znacznie przewyższające nasze. To nic nie dało. Ale wiemy coś jeszcze. Szkielet w Yarvis. One umierają - zawiesił głos przyglądając się kobiecie z zaciętą determinacją i siłą wyzierającą z oczu. - A ja im w tym pomogę. Tylko muszę mieć czyste pole. Żadnych przeszkód ze strony Black Cross w zdobywaniu wiedzy. Muszę im przytknąć nóż do gardła. Bardzo prawdziwy nóż. Na nich nie podziała nic innego. Tylko to - pomachał zeszytem.
- Może Black Cross siedzi w ,,interesie” na tyle długo, że nie widzą innej opcji - Eloiza myslała głośno. - A może potrzeba właśnie świeżego podejścia.
Patrzyła teraz wprost na niego. Mniej lub bardziej świadomie, dawała mu znać, że potrzebuje zapewnienia, że tak właśnie powinno być.
- Człowiek prędzej umrze niż stanie się antytezą tego, czemu poświęcił życie. Ich sensem istnienia jest strzeżenie tej tajemnicy. Jeśli będą wiedzieć i wierzyć głęboko, że przy jakiejkolwiek próbie przeszkadzania bądź unieszkodliwienia rozproszonych po świecie notatek opublikuję je ja lub ktokolwiek inny, pat się utrzyma. Status quo w takim kształcie jest konieczne. Nie będą mogli zabić, gdy ja, Richard, Denis lub ktokolwiek z nas będzie działał w ramach tej kwestii, bo sami przyłożą się do aktu destrukcji. Śmiem twierdzić, że tego nie zrobią, a możesz być pewna, że twój brat ani ja tego nie zostawimy. To mój ostatni prezent dla rodu La Croix. Ochrona przed Krzyżowcami. Nietykalność. Będą obserwować, czekać na potknięcie, ale nic nie zrobią. Mimo wszystko wyeliminowałem wszystkie informacje o tej organizacji jako przejaw dobrej woli. Nie mam zamiaru im przeszkadzać. Są kruszącą się tarczą obronną, która wciąż spełnia swoje zadanie. Niech kupują mi czas. Dlatego chciałbym, byś była jednym z ogniw tego łańcucha - wyciągnął obie ręce w jej kierunku.
W jednej trzymał notes, zaś druga, pusta była prośbą o oddanie poprzedniej wersji. Jeśli Eloiza wahała się, to tylko przez moment, oddając mu zaraz dziennik.
- Wiesz co tam się znajduje, więc wiesz, że nie możesz powiedzieć nikomu, iż masz coś takiego. Nikomu. Nawet sobie szeptem w ciemności. Nikt nie może wiedzieć. Nikt nie może widzieć. Nikt nie może słyszeć ani czuć. Ale to musi istnieć, by zapobiec polowaniu na nas. Nie jesteś jedyną, którą o to proszę, ale każdy jest osobą zaufaną, inteligentną i sprytną. I daję to tylko tym osobom, które sobie poradzą. Pomimo wchodzenia w grę potencjalnie śmiertelną dla całej cywilizacji, nie chcę jej śmierci. Dlatego bardzo precyzyjnie dobieram osoby. Dlatego wchodzę w to. Nie dla siebie, tylko przyszłości kolejnych pokoleń. Jeśli ja tego nie zatrzymam, nikt tego nie zrobi. Tylko ja i wszyscy zaangażowani potrzebujemy swobody - podsunął zapiski bliżej dłoni Eloizy.
Przyjęła je, choć wydawało się jakby podejmowała ogromne jarzmo.
- Nauczyłam się paru rzeczy podczas naszej wyprawy - jej głos był tylko pozornie spokojny. - Nie jestem już głupią smarkulą, jaką byłam jeszcze jakiś czas temu. Ale ty już o tym wiesz, dlatego mnie wybrałeś. Rozumiem sytuację i nie widzę specjalnie innego wyjścia. Chcę tylko wiedzieć… powinnam to teraz przeczytać? Będzie to dla mnie groźne? Czy mówimy tu tylko o zabezpieczeniu tych notatek z możliwością wykorzystania ich w przyszłości?
- Możesz przeczytać i nic ci się od tego nie stanie. Nie powinno też wzmocnić Istoty. Większość i tak już wiesz. Opowieść ułożyłem w trzy akty: “Blazon Stone”, “Dead Man Tell No Tale” oraz “Eye of Storm”. Moim zdaniem wyszła doskonała historia, której nikt nie będzie musiał czytać. Mam nadzieję. Lub zrobi to dopiero, gdy nie będzie mogła już nikogo nakarmić. Bo tym właśnie są. Dokarmianiem bestii poprzez dostarczanie nowych osób myślących o nich w sposób bezpośredni lub, co gorsza, wyznających ich. Tu masz instrukcje ochrony umysłu. Zapamiętaj i spal tuż po zapamiętaniu - włożył w dłoń Eloizy niewielką karteczkę z instrukcjami przekazanymi mu kilka dni temu przez agenta Black Cross. Nie cofnął dłoni.
Dziewczyna schowała kolejny podarunek. Wyglądała na spokojniejszą. Cooper natomiast drążył dalej.
- Przeglądałaś dokumenty, które ci dałem? - zmienił temat, a łobuzerski uśmiech wrócił na jego twarz.
- Tak. Tyle, ile zdążyłam. To robi wrażenie i teraz jeszcze lepiej rozumiem, że informacja może być bronią - dziewczyna patrzyła na niego czujnie, lecz nagle jej wzrok nabrał hardości. - Zebrałeś to wszystko sam? Czasem mam wrażenie, że takie twoje umiejętności jak twoje, może posiadać tylko robot. Przeraża mnie to, ale i ciekawi - ostatnie słowo powiedziała cieplejszym tonem.
- A te… najświeższe? Z wyspy - uśmiechnął się bardzo, szeroko.
Eloiza pokręciła głową. Potrzebowała chwili, aby zrozumieć czego Jacob od niej oczekuje.
- To ten dokument, który dałeś Deborah - wyjęła rzekomy akt i zaczęła go analizować. - Przecież wiem, co jest na nim…
Podniosła wzrok, dopiero teraz rozumiejąc jaka treść znajdowała się na jej kopii. Drobne usta zadrżały w akcie już nie zwątpienia, ale szoku.
- Ja… nie wiem czy mogę to przyjąć.
- Zdecydowanie możesz i powinnaś. Biednej staruszce już miesza się w głowie i z dobroci serca postanowiła dokonać pierwszego życzliwego gestu w jej życiu. Takiej chwili nie wolno rujnować. Poza tym Richard może na samym początku potrzebować lekkiego wsparcia finansowego. A nie jest dobrze, gdy w jednym ręku znajduje się więcej niż jeden rodzaj władzy. To pokazuje historia - rzekł rezolutnie.
- Aczkolwiek… Wszystkie dobra materialne i niematerialne Barnesów są już twoje, więc możesz z nimi zrobić co chcesz. Umowa jest skonstruowana tak, żeby pozostawić caluśki ród z niczym. Od ciebie będzie zależało jak będziesz zarządzała tą fortuną. Oczywiście początkowo będzie trudno, bo nigdy się tym nie zajmowałaś. Pomyślałem o tym. Przepisz to sobie swoimi słowami - wyszczerzył się wciskając jej w dłoń kolejny świstek papieru.
- Oryginał do zwrotu. To zestaw porad na początek w celu wprawienia. Możesz się do nich stosować albo nie. O pomoc i poradę możesz zwrócić się do mnie zawsze, ale generalnie moim celem jest to, byś była samodzielną właścicielką. Dlatego będę się wtrącał raczej rzadko i preferował będę przedstawienie różnych opcji ze wszystkimi wadami oraz zaletami, jakie widzę.
Eloiza długo milczała. Co chwila zerkała to jeden dokument, znów na drugi. Powoli godziła się ze świadomością bycia dziedziczką wielkiej fortuny. Wiedziała, że to właściwy krok. Pozostawienie pieniędzy w rękach spadkobierców Kamiennego Herbu było zwyczajną głupotą.
- Dziękuję ci. To bardzo wiele dla mnie znaczy - jej twarz rozpromieniła się wreszcie. - Nie tylko ze względów finansowych, ale z powodu zaufania. Nie zawsze się zgadzaliśmy i do teraz część twoich wyborów uważam za… hm, kontrowersyjne. Jednak tym prezentem sprawiasz mi dużą radość.
Dziewczyna wstała i wyciągnęła spod swojej szafki drewnianą skrzyneczkę. Otworzyła ją numeryczną kłódką, aby włożyć komplet papierów do środka. Spojrzała ponownie na Jacoba.
- Będę musiała zastanowić się nad paroma krokami, choć mam już jakiś pomysł. Jeszcze kilka miesięcy bym tego nie powiedziała, ale myślę że dam sobie radę.
Starrowi to wystarczyło. Dziewczyna wyraźnie dojrzała i zmieniła się pod wpływem licznych wydarzeń. Przeznaczone jej fundusze mogły być naprawdę dobrą inwestycją.
- Jest jeszcze jedna kwestia, o którą chciałbym cię poprosić. Za jakiś czas Richard ogłosi, że połowę artefaktów rodu przekaże muzeum w Rigel. Gdy tylko o tym usłyszysz, przyjdź do niego i powiedz, że przychodzisz zgodnie z umową. Będzie wiedział o co chodzi. Nie rób tego ani wcześniej, ani później. Twój brat wyjaśni ci o co chodzi - uśmiechnął się słodko i przejechał palcem po policzku kobiety.
Tamta odwzajemniła gest. Pod wpływem chwili nachyliła się i pocałowała go delikatnie w usta. Był to jednak ruch wykonany bez większej namiętności. Eloiza czuła wdzięczność, zapewne również przywiązanie, lecz jej mowa ciała nie wyrażała miłości.
- No, no - sparodiowała jego łobuzerski uśmiech, aby rozluźnić sytuację. - Więc jednak się dogadaliście. A ja już myślałam, że na koniec się pozabijacie.
Historyk zaśmiał się cicho.
- Tak, w pewnym sensie. Helena może pochodzić wyłącznie z dobrych zamtuzów - odparł i zebrał się do powstania, lecz nagle rozmyślił się.
Z jedną dłonią wplecioną we włosy kobiety oraz drugą muskającą szyję pocałował ją krótko ze znacznie większym uczuciem niźli otrzymał, a następnie wstał gwałtownie. Miniona chwila jeszcze przez mgnienie oka mogła być dostrzegalna dla Eloizy na twarzy mężczyzny. I nie wyglądała na coś przelotnego. Wyglądała na wskroś prawdziwie. Chwilę przed tym jak wyraz ten skrył się pod maską radosnego uśmiechu, w krótkim skurczu mikroekspresji pojawiło się… zdziwienie i obawa? Być może.
- Do zobaczenia - z psotną miną posłał jej całusa i zdecydowanym krokiem ruszył do wyjścia.



Dzień przed lądowaniem w Rigel Jacob zniknął ze statku. Prawdopodobnie użył jednej z kapsuł ratunkowych podczas zniżania lotu. W przypadku ucieczki z klasycznego zeppelinu taka próba oznaczała natychmiastową katastrofę i śmierć. Nowoczesny sprzęt działał jednak na jego korzyść, dzięki czemu mógł zrealizować karkołomny plan.
Richarda oraz Denisa całe zajście niespecjalnie zaskoczyło. Taka była też umowa, aby Cooper wysiadł po drodze w ramach rzekomego konfliktu. Większą niespodzianką mogło być źródło konspiracyjnej waśni. Jako pierwszy zarejestrował to jeden z technicznych, który wyskoczył na mostek jak oparzony. Przez chwilę nie mógł zaczerpnąć tchu i tylko wskazywał kierunek zamykanych śluzami cel.
Okazało się, że Starr wziął ze sobą Deborah. Dopiero po dwóch kwadransach odnaleziono skrytki pod obluzowanymi deskami podłogi, także w pomieszczeniu, gdzie przebywała lady Barnes. Zniknęła również część zapasów oraz kilka strojów. Czy zatem nie baczono na działa Coopera? Mimo że sterowiec był ogromny wszyscy mieli okazję widzieć go dość często. Swoim zwyczajem myszkował po statku i po kolei odwiedzał ważniejszych członków załogi. Podczas rozmów zależało mu głównie na potwierdzeniu wspólnej wersji przed Cesarzową Yamamoto. Zdążył napisać do niej również list, który potem przekazał gwardzistom.
Słowem, Jacoba nie dało się zignorować. Można było wręcz odnieść wrażenie, że będzie snuć swoje sieci do momentu, aż sam Noas zgasi słońce boskim palcem. A jednak zniknął, przepadł jak kamień w wodę. Może więc część załogi przymknęła na jego działania oko? Starr dostał tak naprawdę jedną, wyraźną barierę dla swoich działań i była nią Eloiza. La Croix i Arcon potrzebowali z kolei dobrego powodu dla ostentacyjnej waśni. Ostatecznie, mimo dzielących ich różnic, przeszli razem naprawdę sporo i trudno byłoby uwierzyć, że nie posiadają już wspólnych interesów. Jak było naprawdę, to już wiedzieli tylko pozostali członkowie konspiracji.

Ostatecznie Deborah miała zostać znaleziona wiele miesięcy później. Błąkała się wtedy na ulicach Wolnego Miasta o nazwie Hatysa. Jeden z przechodniów zwrócił uwagę straży na dziwnie zachowującą się kobietę. Osamotniona i pozbawiona jakiejkolwiek protekcji Deborah była po prostu bezbronna. Po kwadransie znalazła się na lokalnym komisariacie. Stamtąd czekała na nią już długa i dotkliwa droga ku właściwemu wymiarowi sprawiedliwości. Tym działaniem Jacob w istocie wyrządził “niegroźne, acz dość dotkliwe działanie”, lecz naprawił wyrządzoną szkodę, po czym zniknął na dobre.

A skoro już o przyszłości mowa...
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 09-01-2019 o 21:18.
Caleb jest offline  
Stary 14-01-2019, 19:13   #316
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację

Proces Deborah Barnes odbył się w Betelgezie przed Trybunałem Związku Wolnych Miast. Przez cały okres dwudziestu posiedzeń kobieta nie odezwała się ani jednym słowem. Sprawiała wrażenie nieobecnej, odmawiała odpowiedzi na zadawane pytania. Ostatecznie rodzinę Barnes uznano winną zamordowania stu dziesięciu hanzyckich dygnitarzy za pomocą broni chemicznej. Oddzielne wyroki wymieniały zsyłkę Walkera oraz zabicie Enzo. Werdykt dotyczący Castellariego był swoistym przeniesieniem odpowiedzialności, ponieważ to Black Cross ścigało nurka. Jednocześnie do zabójstwa doszło tylko dlatego, że tamten chciał pomścić swojego przyjaciela. Został on więc choć częściowo pomszczony, zaś na kwestię agentów miał jeszcze przyjść czas. Tak przynajmniej chcieli sądzić ci bardziej świadomi świadkowie rozprawy.
Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, Denis oraz Richard przygotowali swoje przemowy tak, aby odseparować wątek Barnesów od polityki Delegatury. Jako dowodów głównie użyli nagrania Enzo, które urzędowi akustycy zweryfikowali jako autentyczne. Zostało ono odtworzone w ocenzurowanej wersji, ponownie ograniczając przekaz do winy szlacheckiej familii. Po ogłoszeniu wyroku Hanza podniosła cła i zerwała parę kilka umów handlowych, lecz poza tym nie doszło do zbrojnych działań. Wyglądało na to, że Corvus, które od wielu lat czujnie obserwowało konflikt dwóch stronnictw, musiało zaczekać ze swoimi zakusami na inny czas.
Deborah Barnes została prawomocnie skazana na dożywocie w kazamatach należących do stolicy. Przyzwyczajona do blichtru kobieta spędziła resztę życia wśród szczurów i własnych ekskrementów. Choć straż więzienna temu zaprzecza, istnieją silne poszlaki, że kiedy tamta była na skraju wytrzymałości, odwiedził ja pewien doktor z Andromedy. Prawdopodobnie podał kobiecie silny związek związek chemiczny, który zintensyfikował jej cierpienia. Substancja spowodowała odwapnienie kości, a także stany zapalne we wszystkich mięśniach. Wszystko to jednak nie stało się natychmiastowo. Proces degeneracji organizmu trwał jeszcze kilka miesięcy.
Wkrótce potem większość fortuny Barnesów otrzymała rodzina La Croix, a konkretnie panienka Eloiza. Stało się to na mocy dokumentu, który za pomocą fortelu Jacoba został podpisany przez Deborah. Tylko dziesiąta część spuścizny była zabezpieczona dekretami dla dalszej rodziny Barnesów. Nawet bez tego ułamka Eloiza otrzymała prawdziwy majątek, który znacznie wzmocnił potencjał jej rodu.
Tajemnicą poliszynela był powód, dla którego w trakcie procesu pominięto wątki wskazujące na działania Black Cross. Nie ulegało wątpliwości, że organizacja zadbała, aby Trybunał nie zadawał zbyt wnikliwych pytań. Wciąż byli jeszcze zbyt silnym molochem, żeby skruszyć ich monopol na prawdę, choć koncepcja opozycji stawała się coraz bardziej realna.
Kamienny Herb, kierowany już przez pomniejszą szlachtę oraz krewnych, zaczął bez swoich liderów wyraźnie podupadać. Na przestrzeni kilku lat Blazon Stone zaciągnął olbrzymie długi, uszczuplające jego polityczną wiarygodność. Obecnie składa się z kilku małych domów, które stopniowo są wywłaszczane.


Podupadająca dotychczas rodzina La Croix zaczęła odzyskiwać dawną renomę. Ważnym motorem rozwoju była rekomendacja Cesarzowej Yamamoto. Władczyni dowiedziała się o ostatnich wydarzeniach częściowo poprzez wzajemną korespondencję, ale również dzięki gwardii. Jeśli wierzyć w słynne poczucie honoru żółtoskórych, pałacowi strażnicy przekazali jej dokładnie tyle, ile mieli powiedzieć. Nawet jeśli władczyni posiadała newralgiczne informacje, nie zdradziła ich publicznie. Skupiła natomiast swoją narrację na szeroko rozumianych zasługach La Croixów.
Sam Richard wybrał politykę. Cezar niechętnie uznał funkcję głowy rodziny, lecz ostatecznie zgodził się przyjąć nowy zakres obowiązków. Jeszcze przedtem został uczulony przez młodszego brata, aby otwierać się na inne rynki i nie ograniczać do Rigel. Wkrótce przyciągnęło to dodatkowych kontrahentów. Piętnastu z nich podpisało przedwstępne umowy na dostawy mięsa. Richard poruszył także kilka pionków w celu przyspieszenia kariery drugiego brata, Roberta w duchowieństwie. Nie wiedział na ile jest władny na tym polu, gdyż Kościół Noasa rządził się trudnymi do przewidzenia regułami.
Istotna stała się niepozorna notka, która była w posiadaniu Eloizy. Na mocy rzekomego aktu woli Deborah, główną część majątku Barnesów przeniesiono na młodą szlachciankę. Sama Eloiza jakiś czas znów spotykała się z Nicholasem Asquithem. Nie dostarczał on jednak takich wrażeń, co Jacob, zatem znajomość szybko dobiegła końca. U dziewczyny wyraźnie z resztą zaszły pewne zmiany, a ona wybrała nowe priorytety. Zaczęła kolekcjonować mapy oraz czytać o dalekich krajach. Wyraźnie szykowała się do jakiejś ekspedycji, a wkrótce zażartowała nawet, że jeśli Richard spróbuje ją powstrzymać, to ucieknie pod osłoną nocy. Mógł się domyślać, iż to Starr rozbudził w niej nutkę badacza, choć z całą pewnością sam miał w to pewien wkład. Od zawsze lubił wyzwania, drzemała w nim dusza ryzykanta i to prędzej czy później musiało mieć wpływ na Eloizę. Sam też zrozumiał, że jest dorosła i nie może dłużej jej kontrolować.
Co do samego Jacoba, posiadał mgliste wrażenie, że Elioza stale wraca do niego myślami. Może wciąż mieli jakiś kontakt, choć nie był w stanie tego potwierdzić. Jednego razu dziewczyna zdradziła mu, że badacz istotnie zawrócił jej w głowie, lecz nie zrodziło to wyższych uczuć.
Dawni jeńcy, Steven i Beatrice pozostali na dworze Richarda. Tylko Gregory znalazł sobie inne zajęcie, prawdopodobnie ponownie imając się dorywczych prac. Większość najemników również wybrała dwór La Croixa, wykonując prostsze, głównie fizyczne zadania. Czasem też, kiedy trzeba było zasięgnąć języka w niższych warstwach społecznych, to właśnie oni okazywali się najbardziej skuteczni. Connor objął funkcję nowego felczera rodu, a Manuel pozostała pilotem, choć jej kontrakt funkcjonował na innych zasadach, niż dotychczas. Związek z Richardem stał się już rzeczą jawną, co wcale nie poskromiło natury rudowłosej. Choć w obecności współpracowników zawsze okazywała właściwą protegowanemu podległość, to kiedy zostawali sami, potrafiła być butna i rzucać szalonymi pomysłami. To była jednak część jej natury i zapewne jeden z powodów, dla których La Croix poczuł do niej coś więcej.
Delegatura szybko zwróciła uwagę na rosnącą rangę arystokraty. Stał się częstym bywalcem salonów, pytano go o rady, zasiadał w kilku lokalnych sejmikach. Oczywiście, nie obyło się to bez przeszkód. Czekały go liczne kontrole oraz inspekcje, czasem bardzo dokładne. Mimo tego, krok po kroku to on stawał się rozgrywającym, zaś jego działalność często chwalono za stonowanie i przemyślane decyzje. W alkierzach możni panowie mówili, że w przeciwieństwie do wielu innych familii, dewizę La Croixów ,,Semper recte progreditur via*” naprawdę starano się wcielić w życie. Richard coraz lepiej wyczuwał skąd wieją polityczne wiatry, stąd wiedział, że informacje o jego potencjalnym awansie nie były tylko głodnymi plotkami.
Równocześnie, w cieniu oficjalnej działalności, rosła niewidoczna dla zwykłych ludzi sieć powiązań oraz układów. Był to własny, tajny wywiad szlachcica. Posiadał swoich ludzi nie tylko w różnych częściach Oriona, ale i w Corvus oraz wyspach niezależnych.
Von Tier niejednoznacznie określił swój status, lecz instynkt La Croixa polecił dać mu szansę. Wkrótce zaczęły napływać do niego raporty z miast Hanzy. Były bardzo lakoniczne, aczkolwiek dawały wstępny ogląd na działania politycznych oponentów. Patrick dał znać, że hanzyci posiadali jakąś wiedzę na temat czarnokrzyżowców. Była ona jednakże dość mglista, a spółkę interesowały bardziej sprawy finansowe, niż światowe spiski.
Część agentów La Croixa zniknęła bez śladu. Ci bardziej ostrożni donieśli mu, że Black Cross zmieniło swojego przywódcę i tym razem była to kobieta. Należące do organizacji statki widziano głównie na północy. Istniało duże prawdopodobieństwo, że to właśnie na niezdobytym biegunie znajdowały się bazy agentów, a może samo Yarvis.

* Zawsze postępuj właściwą drogą.


Denis pracował pod protekcją rodziny La Croix, stając się jej rodowym lurkerem. Malfoy nadal działał jako mechanik, lecz w dużej mierze skupił się na pomaganiu nurkowi od strony technicznej. Doglądał jego wyposażenia, a także asekurował przy zejściach jak niegdyś ojciec, a potem wuj. Inżynier naprawił także Cona, który pozostał towarzyszem Denisa na wiele lat. Pewien czas po bitwie z piratami Arcon upamiętnił śmierć swoich bliskich. Zmierzył na rodzinną wyspę, gdzie w ustronnym miejscu wzniósł pamiątkową tablicę. Dopiero wtedy, gdy jego dusza choć trochę odzyskała spokój, mógł ruszyć ku największym wyprawom swojego życia.


Jego zejścia stały się sławne, a kolejne odkrycia wzbudzały spore kontrowersje. Odnalazł trzy nieznane dotąd ruiny na Oceanie Hadovar oraz jedną w mroźnych głębinach Morza Srebrnego. Szabrował mniej eksploatowane wcześniej miejsca. W związku z tym, udało mu się ustalić, że struktura świata Starożytnych był o wiele bardziej złożona, niż dotychczas sądzono. Posiadała w sobie wiele kultur, religii, zaś zdobycze technologiczne wyprzedzały wszystko, co nowoczesny człowiek był w stanie sobie wyobrazić. Część fragmentów dawnych maszyn wskazywała, że dawni ludzie potrafili pokonywać ziemską atmosferę i wzlatywać do samych gwiazd. Wrażenie robiła szybkość z jaką ówcześni przesyłali sobie wiedzę. Za pomocą skomplikowanej sieci połączeń istniała możliwość nadania dowolnej treści i równoczesnego jej odbioru w dowolnym miejscu świata. Denis wiedział już, że podobny skok technologiczny był nie tylko udogodnieniem, ale i pułapką. Starożytni zanieczyszczali swoje umysły tysiącem informacji, których zdobycie wymagało coraz mniej wysiłku. Mimo ogromnego rozwoju, w istocie stawali się mniej sceptyczni.
Poławiacz odnalazł także kilka starych ołtarzy istot, którym hołdowano już przed zagładą. Były to nieforemne kręgi, za każdym razem otoczone cokołem z podobizną wężowych istot. Ze względu na ich ciężar nie mógł ich zabrać na powierzchnię. Poza tym, trudno było to nazwać dobrym pomysłem. W pobliżu tych miejsc Denisowi dokuczała migrena oraz natarczywe wrażenie czyjejś obecności.
Arcon stał się rodzajem autorytetu wśród lurkerów. Istniało całe zatrzęsienie artefaktów, które wyłowił: od przedmiotów codziennego użytku, po biżuterię, a nawet fragmenty ksiąg, które były możliwe do odtworzenia dzięki hermetycznym zabezpieczeniom. Teksty zostały spisane w nieznanym obecnej cywilizacji języku, choć pojawiały się głosy, że ich odcyfrowanie jest tylko kwestią czasu.
Nurkowie z całego świata przypływali do Rigel, aby podziwiać zbiory Denisa. On sam przeznaczył zarobione pieniądze na poprawę bytu chorych z Andromedy. Spełnił też skrywaną dotychczas zachciankę pod postacią implantu. Był od dodatkowym wsparciem pod wodą, kiedy trzeba było odsunąć cięższe obiekty. Urządzenie w pewnym stopniu poprawiało również zakres widzenia w morskich ciemnościach. Lurker spostrzegł, że wszczep nie był jednak obojętny dla organizmu. Na powierzchni szybciej się męczył, a jego skóra wyglądała na starszą. Musiał również zwiększyć ilość spożywanych presurów. Była to dotkliwa, ale niezbędna cena za możliwości jakie uzyskał w podwodnym świecie. To właśnie tam zdawał się najlepiej odnajdywać - w bezdennej ciszy i bez skomplikowanego zgiełku powierzchni. Tyle tylko, że dopiero teraz zaczął pojmować grozę, która być może czyhała gdzieś głęboko na dnie.


Po wydarzeniach na wyspie Eliasza, Shagreen nigdy nie pojawił się już publicznie. Reszta zarażonych rewolucjonistów działała chaotycznie i bez planu. Parokrotnie doszło jeszcze do zamachów bombowych pod siedzibami osób powiązanych z Blazon Stone. Kilka miesięcy później prawie wszyscy uciekinierzy zniknęli lub zostali złapani przez Związek Ochrony Andromedy. Część zarażonych widziano w kanałach większych miast. Mieli tam stworzyć nieformalne organizacje i żyć w sekrecie pod ziemią. Z kolei cywile, którzy im pomagali, wycofali się ze swoich działań, obawiając dalszych reperkusji.
Próbowano postawić w stan oskarżenia kilku doktorów, którzy mieli współpracować z rebeliantami. Dotyczyło to w szczególności niezidentyfikowanego mężczyzny, który był prawą ręką Shagreena. Ostatecznie sprawa ominęła drogę legislacyjną, ponieważ ZOA zapewniała swoim doktorom anonimowość.
Garstka ludzi twierdziła, że widzieli Walkera w ostatnich dniach jego życia. Do samego końca miał sprawiać wrażenie przytłoczonego swoimi winami. Po bezkompromisowej krucjacie prawdopodobnie przyszła gorzka refleksja, a sumienie pożarło go na wespół z chorobą.
Shagreen przeżył jednak jako symbol, choć nie każdemu się to podobało. Nadal słychać było wiele głosów porównujących mężczyznę ze zwykłym terrorystą. Pojawili się nawet jego naśladowcy, którzy dokonywali rozbojów oraz zamachów w imię walki z ciemiężycielami - nie zawsze prawidłowo określonymi. Choć były to pojedyncze przypadki, tak postać Walkera Barnesa pozostała długo obecna w ludzkiej świadomości. Miały na to wpływ decydujące podczas procesu Deborah przemowy lurkera oraz szlachcica. Obydwaj przedstawili Walkera jako bohatera, który jako jedyny sprzeciwił się intrydze Kamiennego Herbu. Przeczesało to szlak nie tylko dla gorących głów, ale i bardziej rozsądnych buntowników. Większość z nich uciszyły tryby systemu, nim w ogóle zdążyli się wypowiedzieć. Jednakże do przestrzeni publicznej przebiło się również kilku demagogów, którzy zaczęli zadawać niewygodne pytania dotyczące prowadzenia światowej polityki. Ludzie ci stworzyli zrzeszenie Srebrnego Kielicha. Łączyło one członków zarówno Wolnych Miast, co Hanzy i działało na rzecz transparentności władzy.
Sytuacja chorych na Andromedzie nadal była krytyczna. Konserwacja murów miast, deportowanie zarażonych, zapewnianie im środków do życia - wszystko to nadal generowało ogromne wydatki. Dług zachodniej zony w zewnętrznych bankach rósł z dnia na dzień, zaś azyle były coraz bardziej przepełnione. Dotacja Arcona polepszyła kwestię kilkunastu wysp. Stanowiło to ważny, choć ledwie pierwszy krok na drodze do uzdrowienia skomplikowanej sytuacji archipelagu.


Choć Dewayne Casimir zginął, jego imię przetrwało i to dosłownie. Resztka ludzi, która podziwiała korsarza za życia, odbudowała sławetną ,,Black Betty” i na jej pokładzie ruszyła zakończyć to, czego nie dokonał dzielny wojownik. Zamierzali zabić bestię zwaną Sturgidem, ogromnego krakena, jaki według ostatnich wieści widziany był na Oceanie Guevar. Kapitan statku kazał mianować się Dewaynem i pod tym imieniem stoczył z potworem bitwę. Karkołomna batalia trwała ponad kilkanaście godzin i była wyniszczająca tak dla załogi, co samego statku. Śmiertelnie wykończona, zdziesiątkowana grupa traciła już nadzieję, kiedy Dewayne wpadł na pomysł graniczący z szaleństwem. Zamysł polegał na użyciu prowizorycznej katapulty i wystrzeleniu beczki prochu w otwartą gardziel monstrum. Najmniejszy błąd mógł doprowadzić do pożaru, którego przy panujących warunkach nie udałoby się ugasić. Wątpliwości doprowadziły nieomal do buntu, lecz kapitan zignorował słowa sprzeciwu i osobiście przeprowadził atak. Otoczony bryzgającą zewsząd bryzą, zagłuszany przez ryk potwora, wspiął się na machinę i ostatkiem sił naciągnął onager. Ładunek wzleciał z impetem, huknęły ostatnie salwy z muszkietów. Nastąpiła potężna eksplozja, od której niebo przybrało kolor gotującej się krwi. Chwilę potem bestia zawyła tak donośnie, że jej wizg słyszano na niezależnych terytoriach. Gargantuiczne cielsko opadło bezwładnie w kipiel, aby już nigdy nie pojawić się na powierzchni. Pogrążona w szoku i przerażeniu załoga popłynęła do niewielkiego portu. Zdaje się, że dopiero tam wszyscy uświadomili sobie co właściwie miało miejsce. Zwycięstwo fetowano bowiem trzydniową biesiadą, którą lokalni wspominają do dziś. Ostatniego dnia zabawy kapitan porzucił miano Casimira i wrócił do swojego imienia, uznając że zmarły może wreszcie spocząć w spokoju.


Po śmierci kapitana Kidda największym złoczyńcą wśród piratów został Thaddeus Drugi. Morski bandyta wsławił się wymyślnym okrucieństwem. Splądrował około czterdziestu osad, nie szczędząc kobiet ani dzieci. Sporadycznych szaleńców, którzy stawiali mu upór, kazał z kolei przebijać przez całą długość masztów.
Nawet Thaddeus stał się przeciwnikiem stosowania Black Serpent. Za jego przykładem poszły również inne bandy. Łamiąc wieloletnią tradycję, morscy rozbójnicy przez długi czas wystrzegali się wszczepiania zakazanych implantów. Poza tym jednak wykazywali typową dla siebie zajadłość, skutecznie terroryzując rozliczne wody.
W dalszym ciągu nie zwoływano pirackich loży. Jakiekolwiek próby wzajemnego ugadania kończyły się zazwyczaj krwawymi rozruchami. Podczas ostatniego tego typu spotkania, kłótnia na temat prawidłowej długości brody doprowadziła do pożaru całej wyspy. Wkrótce wszystko powróciło do normy, co w tym przypadku znaczyło, że każda załoga popłynęła w swoją stronę, aby łupić na własną rękę.
Zagadką było, gdzie zniknęły pozostałe kopie Black Serpent. Odpowiedź na to pytanie mogła nieść postać zamaskowanej kobiety, którą widziano w portowych spelunach hanzyckiej Mintaki. Według relacji naocznych świadków, niewiasta próbowała sprzedawać urządzenia przypominające wspomniany implant. Miejscowi twierdzili, że nieznajoma miała twarz zakryty czarnym woalem, zaś jej ruchy były nadludzko sprawne. Głos ponurej damy przypominał natomiast ,,drapanie szponami po skalnej masie”. Gdy wreszcie jeden z bywalców oskarżył kobietę o podejrzane praktyki, ta uniosła go jedną ręką i rzuciła ciałem mężczyzny przez okno. W rezultacie tego incydentu interweniował lokalny oddział Niebieskiej Armii. Jednostka natychmiast otoczyła budynek, lecz do tego czasu kobieta zniknęła.


Jacob często zmieniał swoje położenie, stosował kamuflaż oraz wrodzony spryt, aby pozostać nierozpoznanym. Wysłano za nim listy gończe, co był częścią ustalonego wcześniej planu i zostało do jakiegoś stopnia zamarkowane. Nie zmieniało to faktu, że nawet wyszkoleni łowcy głów mieliby poważne problemy z namierzeniem historyka.
Jego wojaże były dalekie od zwykłej włóczęgi. Cooper konsekwentnie zbierał informacje i nawiązywał nowe kontakty, a najbardziej zaufanym powierzał dzienniki skupiające zebraną przez siebie wiedzę. Mógł również zauważyć, że w środowisku naukowym powtarza się wykutą przez niego teorię naukową, przy której pomagał mu Malfoy. Przedstawiała ona historię o zagładzie Starego Świata, jednak w bardziej racjonalnej formie i bez wątku Istot.
Początkowo podróżował z Deborah, aby ta nabrała pewności, że w istocie był jej wybawicielem. Nic bardziej mylnego. Gdy tylko zauważył, że kobieta zaczynała odzyskiwać nadzieję, wydał ją straży miasta, w którym akurat przebywał. Tym samym wysłał sygnał do byłej drużyny, aby zaprzestano pościgu.
Cały czas wzmacniał swój wywiad, bacznie dbając o dyskrecję. Agenci częstokroć nie mieli pojęcia o sobie nawzajem. Mogli nawet minąć się na ulicy bez świadomości, że razem uczestniczą w złożonej intrydze. Tylko Cooper wiedział ilu ich jest, zaś jego wymogi były bardzo restrykcyjne - dla Jacoba mogli pracować tylko najlepsi. Oraz piękne kobiety, rzecz jasna.
Raz pozwolił sobie zostawić wiadomość w jednym z gmachów, gdzie jak podejrzewał odbywały się potajemne spotkania krzyżowców. Nakreślił jedynie krótką notatkę: ,,z pozdrowieniami dla Eliasza”. W istocie było to ostrzeżenie. Obecnie nie tylko on posiadał dzienniki z zakazaną wiedzą. Cooper dał znać, że może ich użyć osobiście lub przez swoich ludzi.
Podobno posiadał prywatną bibliotekę, w której zebrał mnóstwo ksiąg, także zakazanych. Ich wnikliwa lektura dała mu pogląd na dzieła Goldsteina. Potwierdziło się, że tamten nie był konkretną osobą, ale kryptonimem dla organizacji odważnych badaczy. Członkowie GOLDSTEIN nie bali się sięgać po mniej dostępne informacje. Ci sami ludzie stworzyli w paru miejscach na świecie słynne grawery, czyli ogromne, kamienne tablice spisanych encyklopedyczną wiedzą. Miały one zapobiec powtórzeniu historii, a w przypadku kolejnego ataku Istot, zapewnić ocalonym informację o zniszczonym świecie. Zakładając oczywiście, że ktokolwiek miał takie wydarzenie przeżyć.
Zoi odnalazła go pierwsza, a właściwie pozwolił na to, nawiązując kontakt z jej bliskim pracownikiem. Potem zaczął szukać inżyniera, który byłby choć trochę zbliżony geniuszem do Musharakiego. Odpowiedzią okazała się postać Shingeo Nakamury, również mieszkańca Xanou. Naukowiec ściśle pracował przy odbudowie laboratorium Musharakiego, prowadząc równocześnie własne badania z zakresu raczkującej elektroniki. Jacob wykorzystał fakt, że był już dość znany w krainie żółtoskórych i zaprosił tamtego do współpracy. Shingeo początkowo nie wierzył, że Cooper jest tym, za kogo się podaje. Z czasem jednak nabrał pewności, a pod wpływem rady Cesarzowej zgodził się na kooperację. Zoi, Shingeo oraz Jacob utworzyli grupę, którą roboczo nazwali Triadą. Przez wiele miesięcy podróżowali wspólnie podwodnymi okrętami, które należały do Clemes. Dawało to dogodne warunki dla Nakamury, aby ten mógł swobodnie pracować nad najbardziej wymyślnymi patentami. Nowe części dostawał przez pośredników wprost z odbudowywanego K’Tshi. Był to prezent od samej Cesarzowej, która już wcześniej podziękowała Jacobowi za udzielone informacje i zapewniała o chęci dalszej współpracy.
Cooper zamówił u naukowca nadajniki o zasięgu siedemdziesięciu mil. Dzięki nim, kiedy był dostatecznie blisko, komunikował się ze swoimi agentami oraz Eloizą. Już wcześniej dwójka utrzymywała kontakt, a pewnego razu Starr użył kolejnego przebrania, aby odwiedzić ją na umówionej rogatce w Rigel. Młoda szlachcianka zdawała mu wymierne raporty na temat sytuacji w mieście i okolicach. Nadal jednak była przede wszystkim lojalna wobec brata. Wyraźnie nie chciała udzielać poufnych informacji o jego działalności. Eloiza z całą pewnością czuła wobec historyka wdzięczność. Ocalił jej przecież życie, obdarował władzą i pieniędzmi. Choć Cooper z pewnością imponował panience, tak nadal dzieliło ich zbyt wiele poglądów oraz wzorców zachowań, aby mogła poczuć do niego coś więcej. Jak się okazało, dziewczyna znalazła własny pomysł na siebie. Wkrótce ruszyła gdzieś we własną podróż, ograniczając załogę do kilku zatrudnianych przez rodzinę przewodników. Część pieniędzy zostawiła Cezarowi, a dzięki pozostałemu majątkowi przygotowała się do wyprawy. Przed wyruszeniem w drogę zapewniła Jacoba, że jego sekrety są z nią bezpieczne, lecz teraz chciała zwiedzać świat na własną rękę. Poprosiła również, aby to uszanował, nawet jeśli oznaczało to z jej strony niewdzięczność.
Kobiety mogły pojawiać się i znikać, lecz potęga wiedzy pozostawała ta sama. Starr bez wytchnienia kontynuował swoje badania. W ich trakcie udało mu się ustalić, że sygnały w okolicach Saif wysyłane były od jakiegoś czasu według dziwnej reguły. Bardzo możliwe, że była to zakodowana wiadomość od kogoś, a raczej czegoś znajdującego się głęboko pod wodą. Nie znalazł jeszcze klucza do przedziwnego szyfru, choć coś mówiło mu, że mógł być zmyślną pułapką Istot. Kilkakrotnie podczas pracy nad stosem papierzysk i próbach odcyfrowania zapisków czuł osobliwe zimno, a raz nawet nagły powiew wiatru, choć znajdował się w zamkniętym pomieszczeniu.
Dowiedział się, że kultem zarządzali dobrze zorganizowani szaleńcy, których umysły już dawno poddały się wpływom podwodnych bytów. Po bitwie na Wyspie Eliasza ich działalność natężyła się jakiś czas, a potem wróciła do chybotliwej normy. Nie można było tego uznać za uspokajający znak. Tym bardziej, że na czarnym rynku pojawiały się zagadkowe księgi oraz pozornie neutralne bibeloty, których właściciele szybko przepadali bez śladu.
Wiele podróżował, także do miejsc, w których Black Cross dawało mu wyraźny znak, że nie jest mile widziany. Kilkakrotnie zbliżył się do północnych wysp, gdzie jak podejrzewał znajdowały się ,,klasztory” organizacji. Zanim do Triady podpłynęło kilka lekkich szalup, aparatura statku zdążyła wykonać parę fotografii. Przedstawiały one zarysy mrocznych zamczysk oraz kujących gęstą mgłę, spiczastych wież. To właśnie tam wybrańcy stawali się bezdusznymi agentami. Dopiero jakiś czas potem udało mu się namierzyć porzucony klasztor Black Cross. Z jakiegoś powodu krzyżowcy opuścili go, a jeden z ludzi Starra szybko poinformował go o dokładnych koordynatach. Na miejscu znalazł laboratorium z resztkami opalizujących eliksirów, coś przypominającego zakład chirurgiczny oraz pomieszczenie wyglądające na wykutą w litym kamieniu aulę wykładową.
Wrócił również na wyspę Eliasza. Ta okazała się być opustoszała, zaś miejsce bitwy było okopane grubą warstwą gruntu. Po legendarnym miejscu spotkań pozostały jedynie wspomnienia, co tylko potwierdzało zmiany w kierownictwie organizacji.
Jacobowi udało się ponownie odnaleźć zatopioną świątynię, którą odwiedzili (a właściwie zrobił to Denis) podczas wyprawy. Tam uzyskał też więcej próbek dilithium, co przyczyniło się do nowych odkryć.
Zoi opowiedziała mu, że wśród pracujących dla Nautilusa lurkerów krążyła legenda, jakoby dilithium było boskim minerałem i łączyło przeszłość z teraźniejszością. Szalona teoria mówiła, że cała materia składa się z malutkich cząsteczek, których nie da się już bardziej podzielić. Dlitihium jako jedyne na świecie posiadało zaburzoną strukturę na tym właśnie poziomie. Zupełnie jakby jego część istniała tu i teraz, a reszta wykazywała cechy, które powinny już dawno przeminąć. W odpowiednich rękach kryształ mógł ponoć służyć za okno do zeszłego świata, a właściwie obrobiony stać się bronią. Poławiacze, podobnie jak wcześniej Arcon, mieli widzieć w podwodnych kryptach jeszcze kilka podobnych formacji. Za każdym razem unosiły się wokół nich enigmatyczne obrazy. Tak przynajmniej mówili.
Po licznych próbach, wreszcie nastąpił przełom w łamaniu wiadomości z Saif. Jacob wyróżnił kilka wyrazów: miasto, zemsta, ciało. Było tam również kilka cyfr, które prawdopodobnie określały współrzędne geograficzne. Tych nie potrafił zlokalizować, lecz dostrzegł pewne korelacje w zapiskach z opuszczonej fortecy. Od tego momentu wszystko zaczęło układać się w całość.
Poczuł, że jest blisko przełomu. Owego dnia przeszedł do swojej kajuty i wyciągnął jedną z licznych map. Ta była najważniejszą z całego zbioru - podczas wyprawy z Denisem i Richardem selektywnie usuwał zeń kolejne partie obrazu świata. Naniósł nowe informacje, uzyskująć wreszcie ściśle selektywny fragment na dalekiej północy. W oznaczonym miejscu panowały skrajnie niskie temperatury oraz warunki tak groźne, że większość naukowych ekspedycji nigdy stamtąd nie wracała. Tyle tylko, że Jacob posiadał najlepszych ludzi oraz sprzęt, który aż chciało się przetestować.
Obrano nowy kurs.


Zarówno raporty Richarda, jak i badania Jacoba potwierdziały, że głównie siedziby Black Cross znajdowały na dalekiej północy. Agenci mieli zamieszkiwać wiekowe zamki, z których część mogła pamiętać jeszcze czasy Starożytnych. To również tam szkolono przyszłych krzyżowców, choć inni z pewnością nazwaliby ten proces zwykłym praniem mózgu.
Po odejściu Eliasza, funkcję mistrza objęła nieznana z imienia kobieta. Pod jej dowództwem zakon nadal strzegł konsekwentnie swoich tajemnic. Zarówno Jacob, Denis i Richard rejestrowali niejawną obecność. Działo się tak głównie z powodu emisariuszy, jacy skrycie, lecz odczuwalnie obserwowali ich działania. Czasem subtelne ruchy agentów utrudniały podróże oraz dalsze badania. Black Cross nigdy jednak nie odważyło się bezpośrednio uderzyć w nikogo z całej trójki. Trudno było to wytłumaczyć jakąkolwiek dozą zaufania. Nadal częściowo działało tu ultimatum postawione przez Coopera, według którego mógł wyjawić sekrety w obliczu zagrożenia życia.
Nową obawą dla Black Cross okazała się również organizacja Srebrnego Kielicha. Jej członkowie byli ściśle selekcjonowani pod kątem obiektywności swoich poglądów oraz apolityczności. Starali się więc nie faworyzować żadnej ze światowych grup, a wręcz naciskać je, aby obywatele byli informowani o zjawiskach, które wpływały na ich losy. Wkrótce Srebrny Kielich zażądał, aby nieocenzurowana wersja ,,Dzieła cudownej kreacji” Marka Goldsteina stała się dostępna bez ograniczeń. Sytuacja była o tyle kłopotliwa dla Black Cross, że pełna edycja książki mówiła wiele o Starożytnych oraz historii ich końca. Choć cały proces miał trwać latami, powstawanie nowych organizacji dało zakonowi wyraźny znak, że jego pozycja przestała być nienaruszalna.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 15-01-2019 o 22:38.
Caleb jest offline  
Stary 17-01-2019, 14:30   #317
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Zadarł głowę wysoko do góry. Siedziba Delegatury w Rigel zdawała się pochłaniać cały nieboskłon. Jej marmurowe ściany wyrastały do samego nieba, sięgając pierzastych chmur. Stojąc tak u ogromnych, żelaznych wrót Richard mógł tylko domyślać się czemu został tu dziś wezwany. Jakiś niecierpliwy urzędnik przeklął coś o zagradzaniu drogi, więc La Croix przepuścił go, a następnie sam wszedł do środka. Wewnątrz pochłonął go szeroki hall, gdzie nieustannie przelewał się ludzki strumień lokalnych polityków. Pod łukowatym sufitem błyszczały zdobione żyrandole rzucające mocny blask na zwisające u balkonów proporce. Jak zawsze pachniało tu drukiem oraz krochmalonymi frakami.
La Croix udał się najpierw do długiej lady po lewej stronie, gdzie uprzejma kobieta sprawdziła jego dane i odnotowała coś na kilku dokumentach. Lekkie skinienie kasztanowej głowy wskazało mu kierunek, choć dobrze go znał. Pokój trzysta dziewięć. Czwarty poziom.
Piętra budynku Delegatury różniły się od zwyczajowo uznawanych. Każde z nich liczyło ponad trzydzieści stóp, co oznaczało mozolną wędrówkę na górę. Mógł użyć mechanicznej windy we wnętrzu korytarza, lecz tę właśnie wypełniło stado tłustych ambasadorów. Wybrał więc schody. Podczas wspinaczki po obleczonych dywanem stopniach, pytania w jego głowie tylko się mnożyły. W istocie mogło chodzić o naprawdę liczną ilość spraw. Ostatnio wykonał sporo ruchów na politycznej scenie i dość powiedzieć, że wiele z nich było ściśle tajnych. W razie dekonspiracji, czekało go całe mnóstwo tłumaczeń z gatunku przyjemnych inaczej.
Po drodze zauważył, że paru ważnych delegatów skinęło mu głową. Dotychczas ludzie ci ignorowali go, lub wręcz zwalczali jako potencjalną przeszkodę na hierarchicznej drabinie. Napawało to jakąś nadzieją. Jednocześnie stare porzekadło mówiło, że jeśli polityk uśmiechał się do kogoś, to zapewne chodziło o mordercę za czyimiś plecami.
Lekko zasapany, dotarł pod gabinet wskazany w liście, który przyszedł do niego bieżącego ranka. Uchylił drzwi i wślizgnął się do pomieszczenia z małym sekretarzykiem i biblioteczką. Nikogo jeszcze nie było, więc usiadł na wygodnym krześle. Czekając tak, słuchał tykania wiekowego zegara po lewej stronie. Tik-tak, tik-tak, kolejne sekundy zamieniły się w minuty, a te w pełen kwadrans. Nadal nikt nie przychodził, a La Croix zaczął czuć lekką irytację. Delikatnie nachylił się nad biurkiem gospodarza. Nic… poza małą karteczką upchniętą między blat, a szufladę. Nie miał większego wyboru. Ostrożnie ujął notatkę.
,,Trzydziesta druga kondygnacja” - głosił elegancki szlaczek na kawałku papieru. Richard zastanowił się. To nie miało sensu, gdyż siedziba Delegatury posiadała trzydzieści jeden pięter. Chyba że…

Poważnie już zadyszany, wyszedł na dach budynku. Otaczały go zasadzone w głębokich donicach iglaki, a także parę egzotycznych roślin przywiezionych tu z Serpens. Minął niewielką fontannę, przechodząc w pobliże niskich barierek. Dopiero wtedy go ujrzał.
Nosił ten sam płaszcz i cylinder, co dnia, kiedy zlecił mu zadanie transportowania owsa. Lionel Uberton odwrócił się powoli, a wiatr załopotał jego odzieniem niczym mroczną flagą. Ogrom panoramy Rigel tkwił zaklęty w pedantycznie wyczyszczonych okularach.
- To ciekawe… - zaczął powoli - Przechodząc ulicami wolnego miasta, można ujrzeć kilka propagandowych plakatów albo pokrzykującego o wyzwoleniu demagoga. Gdyby witać w hanzyckiej metropolii, najpierw zwróci się uwagę na wyrachowanych oficjeli i odświeżone budynki. Z kolei w miastach Corvus uświadczyć można szarych ludzi, w których oczach rysuje się ciężki znój.
Ten wstęp był cokolwiek dziwny. Lionel zawsze przekazywał informacje tak prosto, jak się dało. Daleko było mu od rzucania metaforami. Nie skończył jednak swojej perory, zatem La Croix czekał.
- Z takiej wysokości każde miasto wygląda tak samo - podjął znów Uberton. - Dlatego lubię tu przychodzić. To miejsce pozwala nabrać właściwej perspektywy.
Stanął tuż przy krawędzi budynku. Gdyby Richard zechciał, wystarczyło lekkie pchnięcie. Delegat zapewne zdawał sobie z tego sprawę. Jeśli chodziło o Lionela, nic nie działo się przypadkiem.
Stalowe oczy spojrzały zza szkieł na szlachcica.
- Przenoszą mnie do stolicy. Zapewne masz do mnie pytania. Jeśli tak, to ostatnia szansa, abyśmy porozmawiali osobiście. W przeciwnym wypadku pozostaje nam jeszcze jedna sprawa.
Wskazał w kierunku osłoniętej wiaty. Jedno spojrzenie na ukryty w środku pulpit sprawiło, że serce Richarda zabiło mocniej.
W tej krótkiej chwili wiele faktów dotarło do Richarda. Kiedy szlachcic opuszczał miasto, by ruszyć na długą wyprawę, na terenie miasta trwała kwarantanna. W związku z pojawieniem się zarażonego, rosły obawy wobec rozprzestrzenienia plagi. I całkiem słusznie, gdyż nie było to ostatni incydent tego typu. Kiedy niebezpieczeństwo zostało zażegnane, a bramy znów otwarte, dużo osób nadal obawiało się o swoje życie. Woleli przenieść się do pozornie bezpieczniejszej stolicy. Była to kwestia czysto subiektywnych poglądów, bowiem potencjalna epidemia mogła zaatakować wszędzie. Tym sposobem w Rigel zwolniło się wiele etatów, na które lokalni rzucili się z zajadłością wygłodniałych hien. Po migracjach, tymczasowym naczelnikiem lokalnej Delegatury był Lionel. Wypełniał on pozycję tymczasowo, do momentu znalezienia właściwej osoby. Richard z kolei czekał, realizując własne plany. Wyglądało na to, że jego cierpliwość popłaciła.
Na pulpicie leżał jeden dokument. Promocja na Głównego Delegata Miasta Rigel. Wszystko było zaparafowane i przeszło szmat biurokratycznej drogi. Brakowało tylko podpisu Richarda.



Błękit przeszedł w głęboki granat, co było pierwszym zwiastunem, iż schodził bardzo głęboko. W osłoniętych nowoczesnym skafandrem A-72 członkach czuł dojmujące podniecenie. Ocean Orhan był wciąż dla niego dość nowym miejscem ekspedycji. Po drugie, w tej konkretnej lokalizacji prawdopodobnie nie schodził jeszcze żaden ze współczesnych ludzi. W takich przypadkach nasuwały się wspomnienia pierwszych wypraw, kiedy wszystko było tak świeże i ekscytujące.
W radiu trzaskał głos Malfoya, którego stale interesowały odczyty ze skafandra oraz fizyczny stan lurkera. Głos inżyniera krzepił, lecz nieprzebrana ciemność, do której zmierzał Denis, napawała niepokojem. Lurker opadał w objęcia mroku swobodnie, gotów zmierzyć się z kolejnymi ruinami.
Kiedy wreszcie uderzył o miękki muł, nie dostrzegł jednak nic, prócz kilku ławic spłaszczonych ciśnieniem ryb. Przeszedł obok małej rafy, miarowo poruszającej się feeri podwodnych barw.
- I co? Mów mi wszystko - trajkotał przy uchu podniecony Malfoy, a w tle wtórował mu Con.
Lecz Arcon widział jedynie pustkę. Morskie dno było pokryte nudnymi kamulcami oraz ogromnym wzniesieniem, na które wszedł, a potem dwukrotnie okrążył. Wciąż obserwował jedynie atramentową ciemność, coraz przecinając ją światłem podręcznego reflektora. Po dłuższej wędrówce, musiał powrócił do miejsca, skąd przybył.
To tam zdał sobie sprawę, że odpowiedź kryła się w niewielkiej szczelinie podwodnej góry. Ruiny nie leżały dosłownie na dnie oceanu, lecz wewnątrz wypiętrzenia. Denis wybił obydwie nogi i wpłynął do środka.
Kamienne ściany natychmiast zamknęły się wokół niego, niczym zęby żarłocznego potwora. Wąskie przejście przypominało nieco wyprawę przez podziemny korytarz na Qard, gdzie w końcu odnalazł ciało przyjaciela. Tym razem jednak liczył na mniej makabryczne odkrycia.
Droga poprowadziła go do większego pomieszczenia, na którego sklepieniu dostrzegł kilka pęknięć. Kiedyś oznaczałoby to konieczność powrotu. Tym razem posiadał pewien as w rękawie.
Implant uruchomił się, kiedy tylko ruszył gwałtownie ręką. Dłoń Denisa przyspieszyła nagle, stając się pociskiem, który rozorał spękaną osłonę. Wokół wzleciał brud oraz kamienne odpryski, a przez chwilę Arcon nie dostrzegał niczego poza wirującą szarością. Odczekał, aby spostrzec że wybił sporą dziurę do pomieszczenia powyżej. Teraz już bez trudu wdrapał się tamże, zdając sobie sprawę, że wnętrze nie było napełnione wodą. Konkluzja była prosta, ale i fascynująca. Pomieszczenie musiało zostać szczelnie zamknięte już gdy okolicę nawiedził przedwieczny potop.
Początkowo szedł przez całkiem zwyczajną, najeżoną stalagmitami jaskinię. Z czasem natura ustąpiła miejsca wyrzeźbionym progom i labiryntowi szerokich tuneli. Pochylone ściany wyrosły nagle z żywych skał podwodnej góry. W paru miejscach Denis zauważył głębokie wnęki wewnątrz których stały zapieczętowane sarkofagi.
Na końcu drogi drogi znajdowało się całkiem niepozorne pomieszczenie. Po środku stała kamienna tablica, cała obrośnięta zielonym nalotem. Tuż obok niej ziała okrągła dziura, zdawałoby się do samego środka ziemi. Gdy bowiem Denis zaświecił prosto w czerń, nie potrafił dostrzec żadnego dna. W poszukiwaniu wskazówek przetarł płytę. Z trudem udało mu się odczytać wiekowy zapis.

Noće s͟ą͡ zi͏m̷n̸i̕ejsz̛e͟,- a̡ ̛dn̸ì kró́tsze҉.
́Nadzieja ̢wciąż͏ ulat̀uj͘e,̸ ̕nic͡zym ͟odd̀e̡ch҉ ̛zma̵rłeg͡o.
͘Pa̸m̧ię́t͜a̛j̢ j̸edǹa̵k̀,̶ ͢n͡i̡gdy͜ n͟ie ̴zostajesz̕ sam.
͞Jeś̷l̨i ufasz,́ do͏konaj̀ ͢aķt͝u ͘wiary̷.


Spojrzał ponownie w kierunku ziejącej pustki.
- Denis? Co się tam dzieje?



Podróż na północ nie przypominała niczego z dotychczasowych doświadczeń Jacoba. Rejony biegunu witały ogromem lodowych gór, których majestat znajdował się głównie pod wodą. W kilku z nich mógł dostrzec zamrożone ściany budynków, ale również dziwnie wykrzywione, ludzkie postaci.
Temperatura była skrajnie niska, lecz aparatura na statku Zoi działała bez zarzutu. Nadal jednak cała załoga musiała nosić grube futra, a każdy oddech jej członków znaczyły gęste smugi pary.
W okolicy nieodzowne okazały się wiertła, które do statku zamontował Nakamura. Tam, gdzie było to możliwe, przecinały przeszkody, głównie w postaci mniej wytrzymałych bloków lodu.
Czternastego dnia dotarli na miejsce, które wyznaczał kurs. Według legend, Yarvis miało w tajemniczych okolicznościach wypłynąć na powierzchnię. Być może ogromny kształt nad ich głowami był owianym legendami miastem.
Triada spotkała się przy centrum dowodzenia statkiem. Pomieszczenie wypełniały postawione na planie półokręgu komputery. Większość buczała donośnie, wyrzucając na ekrany setki przeliczeń oraz wizualizacje map. W pobliżu jak zwykle kręciło się również kilku zaufanych techników.
Zoi posłała historykowi lekki uśmiech.
- A zatem jesteśmy. Tak sądzę.
Shingeo przytaknął jej. Nadal uczył się wspólnego, choć ostatnio robił duże postępy.
- Radary wykazać, że w mieście liczne grupy. Nie wiemy jak one przetrwać na ten mróz, ale Black Cross mieć swoje patrole. Dużo broń plazmowa, wielkie ryzyko.
Clemes podziękowała badaczowi i ponownie zabrała głos.
- Kilku naszych, którzy badali sonary, dostało kręćka. Trzymamy ich w izolatce, ale nie ma z nimi kontaktu. Nakamura ma rację. Zagrożenie jest bardzo duże. W końcu tamci ludzie jedynie analizowali odczyty z powierzchni - wskazała Jacobowi jeden z ekranów. Wyświetlał obraz celi oraz kilku wijących się na ziemi mężczyzn. - Teraz dobre wiadomości. W kilku miejscach miasta nie ma podłoża, jedynie lód, przez który możemy się przebić. Dzięki temu, zamiast przypływać do wyspy, przewiercimy się do niej od spodu.
Zoi skierowała kroki do pulpitu i wcisnęła na nim skomplikowaną kombinację klawiszy. Cały statek zaskoczył, począł stopniowo się podnosić. Podniecona załoga zebrała się wokół. Wszyscy patrzyli głównie na Coopera. Clemes mogła dostarczyć statki, a Shingeo tworzyć skomplikowane urządzenia. Lecz to Jacob był mózgiem operacji. On ich tutaj przywiódł i z racji tego podejmował ostateczne decyzje.
- Odczyty wykazały, że w pobliżu miejsca, do którego zmierzamy, znajduje się duża formacja z budulca podobnego do kości - Zoi wskazała na kolejny z monitorów, którego skomplikowany wykres miał to potwierdzać. - Myślę, że to jakiś ogromny szkielet. Black Cross obawiają się nawet jego, bowiem w pobliżu zauważyliśmy mniejszy ruch. Tylko to daje nam szansę, aby tam wejść choć na chwilę i ujrzeć miasto. A właściwie daje taką szansę tobie, ponieważ nie sądzę, abyśmy my byli na to gotowi - w jej ostatnich słowach zabrzmiał smutek. Kobieta zapewne oddałaby wszystko za ujrzenie takiego widoku.
Uruchomiły się wiertła. Lód zatrzeszczał ostrzegawczo, ale zaraz ustąpił z głuchym zgrzytem. Jacob ujrzał zza bulajów żelbetonowe bloki zatopione w gęstej zmarzlinie. Byli pod miastem. Zoi spojrzała na Coopera z ciekawością w oczach. A także czymś jeszcze, zauważalnym tylko dla niego.
- Pamiętaj o tamtych nieszczęśnikach. I proszę cię o jedno. Wyjdź tam, jeśli naprawdę jesteś tego pewien.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 17-01-2019 o 21:32.
Caleb jest offline  
Stary 17-01-2019, 23:03   #318
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Świat się zmienił, nie w takim stopniu jak oczekiwał Denis. Nowe porządki tylko pozornie rozwiązały konflikty. Były zasłoną maskującą prawdziwe oblicza i motywy frakcji, które zeszły do podziemia. Sprawiedliwość dosięgła jedynie Kamienny Herb, a zasługiwało na nią większość szlacheckich rodów, które zyskały na osłabieniu jubilerów. Los zarażonych nadal nie uległ poprawie. Wysiłki lurkera niewiele pomogły i ulżyły w cierpieniu nielicznym. Gdyby szlachta , kupcy oraz przedstawiciele władzy z poszczególnych zon, zamiast zbroić się przeznaczyli chociaż część budżetu na altruistyczną pomoc, objęłaby ona znacznie więcej, niż kilkanaście wysp. Świat polityki zniechęcał go i poławiacz z ulgą poświęcił się swojej pasji. Gdzieś za plecami towarzyszył mu stale cień Black Cross, lecz zdążył już do tego przywyknąć. Czasem zastanawiał się, czy lepszą alternatywą nie byłoby ponowne zatopienie świata Oriona przez przedwieczne istoty? Może ci, co znaleźliby ocalenie stworzyliby podwaliny pod coś lepszego? Po namyśle zaczynał szczerze w to wątpić, zdawało się, iż ludzkość miała chyba wpisany błąd w swoje geny. Niezależnie od epoki prowadziło to do katastrofy.

Dreszcz emocji podczas nurkowania na Orhan, na powrót obudził w lurkerze pokłady fascynacji swoją profesją. Nie wyobrażał sobie, że mógłby wykonywać w życiu coś innego. Gra światła na powierzchni wody, a później lśnienie nad głębią, w którą się zanurzał. Uczucie znane tylko odkrywcom, badaczom, pionierom i podróżnikom. Lecz górskie szczyty i przestworza nie dostarczały tyle wrażeń, co zejścia w tajemniczy, podwodny świat, gdzie dawne mity przeplatały się z zawsze aktualnym zagrożeniem.

- Wszystkie odczyty w normie, nawet chyba lepiej, niż się spodziewałem. - powiedział do Malfoya i konstruktu, którzy zostali na pokładzie. Dwaj ludzie i robot, powiązani silniej, niż niejedna rodzina. Artefakty wydobywali wspólnie, dyskutowali o nich przejęci, a sonda z buczeniem, krążyła i starała się pochwycić je w swoje szczypce. Na K"tsi wyprodukowano juz podobno moduł mowy. Denis nie mógł sie doczekać chwili, gdy metaliczny Yarvis otrzyma umiejętność, dzięki której wejdą na kolejny etap wzajemnej komunikacji.
- Tutaj nic nie ma... - rzekł głośno do siebie, kiedy krążył po podwodnym wzgórzu usianym, różnej wielkości kamieniami. - Czekajcie... to chyba... jakiś kopiec... Wspomnienia z Quard uderzyły go, kiedy zagłębił się w szczelinę. Miał wrażenie, że jest u progu niezwykłej zagadki. Nie spotkał się wcześniej z takimi formami podwodnych budowli. Wyglądało na to, że wydrążono je w skale. Jak dawno? Nie śmiał nawet przypuszczać... Zyskawszy nadnaturalną siłę Arcon był trudny do powstrzymania, zwłaszcza kiedy napędzał go nieposkromiony apetyt na odkrycia. Wybił dziurę, dzięki której dostał się na kolejny poziom. Tętno rosło, mimo implantu, który zazwyczaj hamował pewne procesy. Pomyślał o wyspie zarażonych i tamtejszej jaskini. Wspomnienie zatopionej świątyni również odżyło, znacznie podnosząc ciśnienie.

- Tu jest sucho... - wyjąkał szczerze przejęty do nadajnika. Patrząc na jaskinię i fosforyzujące w niej stalaktyty.
Naturalnie skierował się ku najbliższemu tunelowi. Mijał sarkofagi, miejsca rytualnego pochówku. Dotarł do pomieszczenia, które choć niewielkie, emanowało nienazwaną energią i trudnym do zrozumienia przez umysł majestatem. Instynktownie wyczuwał, co jest tego przyczyną. Podchodząc do tablicy, musnął promieniem światła bezdenną otchłań.

Z namaszczeniem oczyścił płytę i zmurszałą tablicę. Przeczytał litery, które początkowo rozmazywały się i tańczyły na zgniłozielonym tle.
Malfoy, przy asyście sondy wywoływał go, lecz na próżno. Potomek Renauda i kilku pokoleń Arconów stanął przed zagadką, której żaden z jego protoplastów nie ujrzał nawet we snach.

Czas przestał się liczyć, świat przestał się liczyć, on przestał się liczyć. Umysł i wiara ścierające się w nim przez wszystkie lata... Czy podła rzeczywistość jest lepsza od iluzji i wiary? Czy Jacob miał rację? Czy kapłan w Rigel? Arcon miał przy sobie fragment rozbitego kryształu dilithium z wyspy Eliasza. Ścisnął go silnie w dłoni, po dłuższej chwili dopiero czując lepkie ciepło...

Postąpił krok ku otchłani. Nie wiedział, czy wróci z niej człowiekiem, czy będzie bliższy bogom...
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 17-01-2019 o 23:54.
Deszatie jest offline  
Stary 24-01-2019, 14:07   #319
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Richard z przyjemnością przyjął fakt, że spotkanie nie odbywa się w zatęchłej piwnicy, jak przy poprzedniej wizycie w delegaturze. Słuchał z uwagą wypowiedzi Uberthona. W końcu przejrzał dokumenty. La Croix spodziewał się takiego obrotu sprawy, choć nie tak wcześnie.

Wzrok szlachcica wędrował po ulicy położonej daleko w dole. Jego implant dostosował wzrok. Widział jakiegoś kieszonkowca próbującego się wyrwać dwóm strażnikom. Widział przekupki na targu usiłujące przyciągnąć do siebie klientów. W końcu widział parę rzucającą sobie głodne spojrzenia i próbująca zniknąć w zaułku.

Zaplótł dłonie za plecami stając obok Uberthona.
- Perspektywa ogółu jest bardzo wygodna., gdy możemy pozwolić sobie na obserwacje ludzi jako statystyk. Ale ludzie to nie statystyki. Ludzie to emocje. Ludzie to szereg myśli. Każdy z nich jest inny.
Richard wziął kilka oddechów. Wiedział, że Lionel nie skomentuje. Nie lubił strzępić języka. Powiedział co miał do powiedzenia, a teraz czekał na pytania. Nie na wynurzenia szlachcica.

- Powiedz mi, czy za twój “awans” odpowiadają ci sami ludzie, którzy organizowali akcję na Jerrym?

Szlachcic miał w głowie reakcje na swoje domysły na temat pułapki. Przy poprzedniej rozmowie jego przełożony uciął rozmowę. Bał się? Chronił Richarda? Któż miał władzę nad Delegaturą Wolnych Miast? Było to coś, co Richard musiał ustalić w ciągu najbliższych kilku tygodni.

La Croix wysłuchał odpowiedzi z kamienną twarzą. Bardzo zależało mu, żeby nie zdradzać żadnych emocji. Nie był pewien po jakiej stronie grał Lionel. Aż do teraz.

Ruszył do pulpitu. Sięgnął po pióro i z pewnym namaszczeniem powoli umoczył stalówkę w atramencie. Owszem, niedawno opatentowano jakąś technologię wiecznych piór, ale to obrywało akt pisania z pewnego patosu. Podobnie jak druk. Szlachcic przyznawał sam przed sobą, że mimo otaczającego go postępu jednak jest tradycjonalistą.

I oto stało się. Został trybikiem kontrolującą pozostałe trybiki i mechanizmy wewnątrz Delegatury w Rigel. Otrzyma dostęp do tajnych dokumentów, co z pewnością pomoże mu w jego dalszych planach. Wiązało się to też z szeregiem obowiązków, takich jak choćby codzienne odwiedzanie marmurowego gmachu Delegatury i spędzanie w nim kilku godzin. Słuchanie i czytanie raportów. Ocena bieżącej sytuacji.

- Więc teraz to ja będę decydował kto w tym mieście jest problemem - powiedział La Croix parafrazując słowa Uberthona z ich ostatniego spotkania. Jednocześnie podał mężczyźnie dokumenty parafowane na każdej ze stron i opatrzone zamaszystym podpisem na końcu każdej z kopii.

Potem stali jeszcze trochę w ciszy. Richard obserwował ludzi ruszających się jak mrówki w mrowisku. Pozornie bez ładu i składu, a w praktyce wykonujący bardzo ściśle swoje plany. Co jakiś czas jego oko wykonywało “zbliżenie”.

- Powodzenia. Betelgeza to morze pełne rekinów.

Richardowi nie chodziło bynajmniej o żadne ryby. Zresztą wątpił, żeby Lionel lubował się w żeglarstwie czy kąpielach.


Wychodząc z Delegatury myślał o tym co zaszło. Właśnie stał się najwyższą władzą na wyspie. Co więcej reprezentował powagę drugiej co do wielkości wyspy w archipelagu Wolnych Miast. A prywatnie miał za sobą poparcie orientalnej cesarzowej. Gra rozpoczynała się na nowo. Ale tym razem to on był w grupie rozdającej karty, a nie w tej, która musiała grać z tym co dostanie.

A w domu czekała go dalsza część trudnych obowiązków. Eloiza miała niedługo wrócić ze swoich podróży, a jego czekało omówienie szczegółów uroczystości ślubnej z Manuel. Teraz wypadało na nie zaprosić kilkoro znamienitych dygnitarzy. Wszak najważniejszy delegat na wyspie brał ślub.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 03-02-2019, 15:05   #320
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Jacob Cooper nigdy nie istniał. Był tylko zbiorowym złudzeniem otaczającej go społeczności. Był snem. Dla niektórych najgorszym z koszmarów, dla innych płomieniem nadziei. A wszyscy śnili sen. Jego sen.

Tak musiało być. Jak inaczej niż nieistnieniem wyjaśnić jego obecność jednego dnia i gwałtowną nieobecność innego? Zabrał prowiant, zabrał ubrania... Zabrał Deborah. Może jej też nigdy nie było? Może była, ale przestała istnieć do chwili, w której sen wyśni ją ponownie? Zabrał kapsułę ratunkową. Uciekł. Ale... czy na pewno? Kiedy tak na prawdę opuścił sterowiec? W ogóle go opuścił? Opuścił go, gdy jeszcze na nim był?

Był pewien żebrak o długich, stalowoszarych włosach i brodzie. Brudnych, skołtunionych. Nie miał nogi, zaś jego spojrzenie pozostawało puste przez odebrany przez Noasa wzrok. Jego łachmany śmierdzące, a dziurawy kapelusz leżący wnętrzem ku górze wypełniony był dukatami.

Był pewien drwal. Rosłe było to chłopisko o rękach potężnych tak bardzo, że zdawał się kamienie miażdżyć w masywnych dłoniach. Śmiech jego rubaszny, pasujący do intelektu. Był to mężczyzna prostego umysłu, lecz nie głupi. Skory do pomocy z bardzo szerokim uśmiechem.

Była pewna kobieta niezwykłej urody. Jej włosy jak spienione fale przyboju, oczy niebieskie jak lód czap polarnych, pod którym drzemie czarna, zabójcza toń. Szlachcianka po stroju, ani chybi z miną dumną, wyniosłą.

Był pewien młodzian zahartowany przez życie. Poznaczony bliznami o ogorzałym obliczu, lecz sercu miękkim. Starą matkę pod rękę przez ulicę prowadził, by zaznała wypoczynku na wielkim głazie nad brzegiem morza. Musiała lubić morze, bo wpatrywała się w nie jak zaczarowana.

Był pewien postawny żołnierz. Niebieski, poznać to po kroku. Zakuty w zbroję od stóp do głów z ciężkim mieczem przy pasie. Długim niemal jak on sam. Szedł traktem sprężystym krokiem z szelmowskim uśmiechem na twarzy, jakby szedł wygrać wojnę z wojną.

Był pewien wędrowiec, kapłan Noasa lichego wzrostu i postury. Skóra jego blada, cienka jak papier, pod którym płynęły ciemne meandry żył. Na jego oczach szkła. Wiele dni spędzić musiał studiując księgi jedynie o świetle świecy. Choć zdrowia był lichego, umysł w nim wielki.

Była pewna prostytutka w parszywej dzielnicy. Ciemne oczy permanentnie skierowane były ku wydatnemu nosowi. Pomimo przeciętnej urody nie narzekała na niedobór klientów. Krótkie, zmierzwione włosy kruczej barwy opadały jej na czoło.

Był pewien przechodzień o bystrych, błękitnych oczach. Jego umysł zdawał się być równie bystry. Przystojny. Kruczoczarne, zmierzwione włosy opadały na czoło. Na twarzy rozciągał się szeroki, szelmowski uśmiech. Wskazał strażnikowi pewną starą kobietę z pytaniem czy przypadkiem nie jest to poszukiwana Deborah Barnes. Nikt go więcej nie widział.

Był sobie...

Które z nich było Jacobem Cooperem? Ostatni? To prawdopodobne. A może chciał, by wszyscy tak myśleli i najbardziej oczywisty wybór uczynił jednocześnie najbardziej błędnym? Który z nich to Jacob? Pierwszy? Wszyscy? A może... żaden? Do jakiego stopnia był w stanie zmienić swój wygląd? Może zamiast zmieniać siebie zmienił postrzeganie przez innych? Jak? Czy w ogóle? Czy zapuszczał się do miasta? Wybrał bezdroża i odludzia? Gdzie? Kiedy?

Strzęp informacji tu. Strzęp śladu tam. To jego ślad czy kogoś innego? To ślad kogoś innego czy jego? Popełnił błąd czy zostawił go świadomie? Może popełnił błąd świadomie? Może chce, żeby tak myśleć? A może to w ogóle nie ma z nim związku?

Czy pajęczyna świata rusza się, gdy Cooper po niej stąpa? Czy rusza się tylko wtedy, gdy nią poruszy? Kto utkał tę pajęczynę? Czyżby...?

A może ukrywa się nie ukrywając się? Pozostaje niewidoczny na widoku, zamknięty w swej prywatnej bibliotece ksiąg zakazanych...?

Jacob Cooper siedział przy biurku. W skupieniu szybko przerzucał kartki niewielkiej, cienkiej książeczki. Była bardziej spisem rzeczy, które należało odnaleźć niż kompendium. Nie unosząc głowy zawołał:
- Sprawdź mi...

- Już sprawdzam. Za chwilę kończę!

Uśmiechnął się bezwiednie. Takiej współpracy brakowało mu przez cały czas podróży z Deborah, która właśnie w tej chwili stała przed sądem odpowiadając za swoje zbrodnie. Skąd wiedział? Uśmiechnął się ponownie.

W sąsiednim pomieszczeniu rozległ się wrzask przerażenia, który szybko zmienił się w odgłos przepełniony bólem. Cooper zwilżył palec końcem języka i przewrócił stronę.

Sprawiedliwość nie polegała na karze w literze prawa ani na męczarniach fizycznych. Owszem, mógł to być dodatek i występować on powinien, lecz prawdziwa sprawiedliwość leżała tam, gdzie nie mogła sięgnąć żadna dłoń. Wewnątrz głowy. Ból fizyczny i psychiczny był częścią świata, a osoba, która się z nim pogodzi, zaakceptuje rzeczywistość i pozwoli jej być, będzie szczęśliwa. Nie zmieni tego żadne kalectwo ani nawet najciaśniejsza cela, ponieważ będzie to osoba wyzwolona z największego z więzień - własnej głowy.

Ktoś łkał, ktoś błagał o litość. Bulgotliwy odgłos wskazywał na to, iż nie została ona ofiarowana. Uruchomione zostało zawodzące głośno urządzenie, którego dźwięki próbował zagłuszyć pełen strachu pomstujący głos.

Nie na taką sprawiedliwość zasługiwała Deborah. Ona nie zasługiwała na ból. Zasługiwała na cierpienie. Ona razem ze swoim bratem stworzyła Shagreena, a ten z kolei odpowiadał za upadek K'Tshi. I śmierć Lucjusza Ferata.
Deborah musiała cierpieć, a do tego potrzebował zaszczepić jej nadzieję. Budował ją bardzo powoli i cierpliwie wraz z zaufaniem. Kobieta wpadała w jego sieć coraz bardziej. Pozwolił płomyczkowi płonąć, by mogła trochę ogrzać się w jego cieple i... zdmuchnął go. Poskładał ją, dał zakosztować smaku życia tylko po to, by rozbić ją na jeszcze drobniejsze kawałki - w pył. Odebrał jej wszystko.

- Czy to koniecznie? - usłyszał mitolog. Nie odwracając głowy delikatnie skinął głową.

Miała cierpieć.

- Musimy być bardzo kreatywni. Ta partia ma cierpieć.

Tak samo jak Shagreen. Miał umrzeć w cierpieniu i bezsilności. Rewolucja, której poświęcił całe swoje życie nie przyniosła skutku. Sprawiedliwość nie zatriumfowała. Odebrano mu nawet zemstę. Po długich bojach skończył nie osiągając prawie nic. Prawie, bo Gascot umarł, ale nie za jego sprawą. Nie z jego ręki. Ale jakże można było się tym cieszyć, gdy drzazga Deborah kuła przy każdym ruchu? Można się było tym najwyżej pocieszać.

Wszystko to zapewniało zniknięcie jednej osoby. Oto sprawiedliwość. Jej pierwsze kroki postawił podczas rozmowy na sterowcu. Tej z Richardem i Denisem. Po niej poznał sterowiec lepiej niż wszyscy załoganci razem wzięci. Znał każdy kąt i każdą deskę. Poznał każdego, a robił to pod każdym pretekstem. Wycena artefaktów, tworzenie teorii naukowej przy wsparciu technicznym Malfloya, przekazaniu listu oraz wiadomości do Cesarzowej.

Oto jego cel. Sprawiedliwość. I budowanie własnej organizacji stawiającej na jakość, nie ilość. Potrzebował najlepszych z najlepszych o właściwym profilu, właściwej inteligencji i kręgosłupie moralnym. Bardzo chętnie kobiety, choć musiały spełniać te same kryteria. Mężczyzna nie był istotą stworzoną z myślą o monogamii.

- A ty w tym czasie...

- Zaraz będzie.

Cooper roześmiał się pod nosem wciąż nie podnosząc wzroku znad stron książki. Odgłosom agonii nie było końca. Trzaski pękających kości, niezamierające charkoty, jęki, wrzaski, płacz, groźby, błagania. Wszystko na nic. Kaźń musiała trwać.

Zarządzał trzema organizacjami wywiadowczymi, lecz był to jedynie pierwszy, choć bardzo ważny krok do stworzenia Hydry.

Pierwszą głowę, Obserwatora, otrzymał darmowo. Stworzył ją Richard w oparciu o swoje kontakty oraz siatkę Patricka von Tiera, zaś osobą zarządzającą w imieniu Jacoba była Eloiza. Przynajmniej do czasu jej wyjazdu. Wtedy zastąpiła ją Amanda van Wand. Niewątpliwą zaletą tej organizacji było to, iż wszystkie nitki prowadziły do Richarda, nie Jacoba.

Druga to Triada składająca się z trzech jednostek zarządczych: niego, Zoi Clemes i Shinego Nakamury. Historyk musiał nieco popracować, by Xanouańczyk był lojalny w pierwszej kolejności wobec nich, a dopiero potem Cesarzowej. Tego wymagała wiedza, jaką powierzył im oraz ludziom, z którymi pracowali - załodze Nautilusa.

Należało uczciwie przyznać, że pozycja Shinego była najbardziej klarowna w zespole. Jego zadaniem nie było sprawienie, by pojazd stał się najlepszą tego typu maszyną na świecie. On miał uczynić z Nautilusa podmorską legendę ze wszystkimi jej cechami.
Zoi Clemes, która przyjęła imię kapitan Nikt, sprawowała bezpośrednie dowodzenie nad załogą. Mieli zmienić tę łódź w primabalerinę pośród kaczek.
Jacob natomiast często odgrywał pierwsze skrzypce w procesie decyzyjnym, choć w strukturze dowodzenia ludźmi zajmował pozycję identyczną do Nakamury.

Trzecią stworzył sam od podstaw, a zaczął jeszcze w wtedy, gdy podróżował z Deborah. Fantom był organizacją prawie nierozbieralną o ściśle określonej hierarchii, na której szczycie znajdował się Jacob. Był jedyną osobą posiadającą pełną wiedzę. Każdy z poszczególnych agentów znał wyłącznie przełożonego oraz osoby podległe, zaś zaszyfrowane informacje mogły odczytać tylko dwie osoby. Nadawca oraz osoba na samym szczycie.

Kolejnym, rozpoczętym już, krokiem była ingerencja w zapełniającą się próżnię. Szeregi piratów były znacznie przetrzebione, a to była okazja dla Jacoba. Okazja, jakiej nie można było przepuścić i nie zamierzał. Miała powstać Stal, organizacja bez organizacji. W pewnym sensie najbardziej tajna ze wszystkich - jej członkowie nie moli wiedzieć o przynależności do niej. Miała być unikatowa także przez niejednostkowy sposób traktowania przez zbyt duże były fluktuacje wewnętrzne. Zbyt niestabilne były to fundamenty. Jednakże piraci jako całość... Oni istnieją nawet po wielkiej czystce.
Musieli myśleć, że wybory, których dokonują są ich wyborami. Na szczęście była to grupa nieskomplikowana intelektualnie.
Połączenie tych cech czyniło z nich formację stanowiącą bastion Starra. Najbardziej widoczny, a jednak najlepiej ukryty. Steganograficzny.

Był także całkiem nowy gracz. Srebrny Kielich poddający swoich członków rygorystycznej selekcji, co w żadnym stopniu nie utrudniało Cooperowi zadania. Wręcz przeciwnie. Stanowiło to ułatwienie, ponieważ wiadomo było gdzie należy nacisnąć. Grupa ideowców żądająca transparentności polityki. Czemu nie rozszerzyć tego także na Corvus? Jak cały świat, to cały świat! Niech się zachłysną tym olbrzymem, spowolnią bieg, lecz nie za bardzo. Niech się rozwijają, lecz wolniej, żeby Jacob mógł przejąć ich od środka. Była to młoda organizacja pełna zapału i idei. Była czysta. Była idealna. Oznacza to, iż długo się w takiej formie nie utrzyma. Historia pokazywała to wielokrotnie. To była Ekspansja.

Chcieli nieocenzurowanego Goldsteina, więc go dostaną. W dwóch wersjach i będzie to ukłon w kierunku Black Cross. Nie wchodzili mu w drogę ani nikomu innemu z grona osób objętych bezwarunkowym immunitetem. Wiedział to. Od tego miał ludzi. Czas pokazać dobrą wolę ze swojej strony, choć trochę oswoić węża.
Tak się składało, iż Jacob był najlepszym historykiem i mitologiem na świecie. Wiedział, że Mark Goldstein to organizacja badaczy, która stworzyła grawery.

Spojrzał w kierunku jednej z map zawieszonych na ścianie. Tak, miał ich treść skatalogowaną i spisaną. Srebrny Kielich dostanie je od Richarda, który to z kolei otrzyma odpowiednie pisma od przedstawicieli Wolnych Miast i Hanzy. Niech szlachcic będzie z nimi blisko. Będzie to oświadczenie dla świata, a jednocześnie sam już jest tym oświadczeniem za poparciem Cesarzowej oraz przeszłości. Będzie mu łatwiej.
Będą to wersje ułożone przez Jacoba z najwyższą precyzją. Będą wymagały złożenia w całość. Niech Srebrny Kielich się tym zajmie, przyda im się praca odciągająca uwagę. Kiedy już im się uda, zaś własną ciężką pracą uwiarygodnią wersję Coopera pojawią się niespójności w obu wersjach. Całkiem naturalne dla historii. Przeszłość widziana z różnych punktów przestaje być identyczna. Tym bardziej, że każda grupa będzie chciała przemycić drobne, wybielające ją niuanse. Czeka ich kolejna praca - wyciągnięcie esencji. Będzie to drugi krok uwiarygadniający. Ostatni będzie brak cenzury. Prawie wszędzie. Całkowite odkrycie musiało jeszcze poczekać. Wtedy jednak nie będzie to historia Maka Goldsteina, lecz Jacoba Coopera. Znacznie wzbogacona i poszerzona.

Istotnym czynnikiem były także trzy źródła informacyjne. Zamierzał zainstalować u nich swoich ludzi, zespołu Zero, lecz w tym przypadku musiał być ekstremalnie ostrożny, by nie powiedzieć, chorobliwie przewrażliwiony. Mieli dzielić się na dwie grupy: niejawną oraz jawną. Zadaniem pierwszej było słuchanie, zaś druga była pośrednikiem informacyjnym między nim a informatorami. Tak na wypadek, gdyby zaistniała potrzeba handlu.

Istotnym było zacieśnienie kontaktu z bardzo pragmatycznymi wyspiarzami pod dowództwem Cesarzowej.

Jednym z ostatnich elementów było zainstalowanie własnego człowieka w szeregach Black Cross. Niebezpieczne zadanie, lecz musiał dowiedzieć się tego, co wiedziała ta organizacja. Owszem, mógł dowiedzieć się tego na własną rękę, lecz jednoosobowa grupa wywiadowcza Kameleon była znacznie szybszym sposobem.

Wydawało się to szczególnie istotne po wzroście aktywności kultystów na czarnym rynku. Kilku jego ludzi było klientami. Mieli dotrzeć po nitce do kłębka, który na sygnał Jacoba miał być polany benzyną tropu i spalony na popiół przez ogień Black Cross. Był to kolejny ukłon w ich stronę, dowód, iż historyk nie jest cierniem w ich boku. A przynajmniej nie wyłącznie, ponieważ zlokalizował ich "klasztory". Ich lokacje zaznaczone były na innej mapie, zaś szczególną uwagę zajmował na niej ten opuszczony, gdzie pozostawił osobiście wybraną do tego celu grupę badaczy. Ich zadaniem było wywnioskowanie wszystkiego, co dało się wywnioskować z układu pomieszczeń, konstrukcji, lokalizacji, pozostawionych substancji, narzędzi, fauny i flory w zestawieniu z odpowiednikami przy innych siedzibach. Później w świetle nowych danych przyjrzy się temu sam. Opuszczony klasztor z resztkami tropów mógł mu powiedzieć więcej niż sami Krzyżowcy chcieliby przyznać.

Wpatrzył się w galerię map przedstawiających rozkład artefaktów, placówki szkoleniowe Black Cross, rozmieszczenie świątyń, sieć agentów. Szczególnie istotna była obecnie mapa z pulsującym, czerwonym punktem. Yarvis. Miejsce, do którego podążał od początku wyprawy. To właśnie to miasto chciał zobaczyć. Być może miasto ze szkła, jeśli wierzyć świątyniom podobnym do tej, którą spotkali nieopodal Xanou. Te, z których polecił zabrać kryształowe nośniki pamięci.

Pod nimi stał globus z powbijanymi szpilkami. Nawet jedna nie zmieniła miejsca od momentu, w którym go zabrał.

- Zbliżamy się - poinformował żeński głos. Ledwie dostrzegalnie skinął głową. Podszedł do globu i dotknął go palcami. Nabrał głęboko powietrza, po czym ruszył w stronę drzwi. Jego nozdrza zaatakował smród wymiocin, fekaliów oraz rozkładającego się ciała. Było to pomieszczenie skąpane w czerwieni i brązie. Wielkie plamy były wszędzie, nawet na ścianach i suficie. Cała podłoga była śliska i lepiła się. Zasłana była ciałami. Jedne były rozczłonkowane, inne wcale nie przypominały zwłok ludzkich. To byli najwięksi szczęściarze. W tym pomieszczeniu zmasakrowane, wciąż żyjące ciała rozciągnięte na najwymyślniejszych maszynach modliły się o śmierć. Na jednym ze stołów trwała wiwisekcja.

Wyszedł po przeciwnej stronie nie poświęcając ofiarom nawet krótkiego spojrzenia. Wyszedł na niewielki balkon zamykając drzwi. Po kazamatach bólu pozostały tylko krwawe ślady butów na kamieniu. Oparł się o kamienną barierkę i wpatrzył się w morze. Kamienie omywane niespokojnymi falami przypominały wycelowane w stalowe niebo, sztylety. Zaczęło padać. Delikatna mżawka połączona z nadchodzącą bryzą.

- O czym myślisz? - zapytał Jacob. Usiadł na barierce obok Jacoba.

- To proste - rzucił Jacob dołączając do rozmowy.

- Istotnie - odparł Jacob unosząc wzrok na rozmówców i natychmiast kontynuował:

- Przez ten czas dowiedziałem się tak wiele i tyle udało się dokonać. Wiem więcej o kulcie, nieco więcej o Istotach. A jednak nie udało się odnaleźć cywilizacji obrabiającej dilithium. Sam materiał, owszem. Udało się przetestować teorię, z powodzeniem. Oni muszą istnieć i podejrzewam, że są ocalałymi ze Starego Świata. Z Feratem czytaliśmy o nich na Antigui... - zawiesił głos i osunął się na krześle. Nikt nic nie powiedział. Każdy odwracał wzrok od pozostałych. Nikt nie miał ochoty kontynuować.

Kiedy będzie czas, żeby zwolnić? Poprzednia robota miała być ostatnią, podobnie jak ta. Minęło tyle czasu od śmierci Lucjusza, zaś Richard właśnie się żenił z Manuel. W rękach Jacoba trzasnęło pióro. Przyciągnęło to wszystkie spojrzenia. Popatrzyli po sobie. Kobiety mogły przychodzić i odchodzić. Każda nie wyłączając Eloizy, z którą świadomie był bardzo blisko, lecz niezbyt blisko. Była mu potrzebna, zaś taka eksplozja wszystko by popsuła, doprowadziła do rozładowania. Nie tego potrzebował.

Kobiety były tymczasowe. Przyjaciel był jeden. Był. Jeszcze przyjdzie czas na rozliczenie każdego ze śmierci Ferata. Cooper nie zapominał i nie zamierzał zapominać. Każdego. Bez wyjątku. Nawet siebie. Świat zamazał się delikatnie.

- Czytaliśmy o nich. To wszystko plotki i nic więcej. Dalej też były tylko plotki, ale były szacunki, badania samego dilithium. Była oszacowana temperatura topnienia wyższa niż jesteśmy w stanie osiągnąć. Była podana wytrzymałość stopu. Czytaliśmy o tym w archiwach. Te wszystkie ozdoby same się nie wykonały, nie urosły na drzewach - ciągnął historyk i zamilkł. Spojrzał na mapę, na której zakreślone były obszary rejonów polarnych. Tamte lokacje wskazywały artykuł z archiwów Antigui.

-Jeszcze ich nie znalazłem, ale znajdę. Być może używają skomplikowanej technologii podobnej do tej, której użył Eliasz podczas naszej pierwszej podróży na Wyspę. Przybyliśmy na nią znacznie szybciej niż powinniśmy, lecz opuszczaliśmy w normalnym tempie. Jeszcze nie mogę jej znaleźć. Ale ją znajdę. Podejrzewam, że może mieć w tym udział ślepa eksploracja tamtych rejonów i technologia Shinego. Niech mnie tylko ten skośnooki nauczy kilku sztuczek... Znajdę ich, a wtedy dostaniemy broń, którą zabijemy Istoty. A jeśli tej cywilizacji nie ma, to odnajdę sposób na obróbkę. Odnajdę go.

Drzwi ponownie się otworzyły. Cooper poczuł dłoń na ramieniu i uśmiechnął się do siebie bardzo smutno.

- Dlaczego się zabijasz? - zapytał Lucjusz Ferat. Jacob zeskoczył z barierki i zrobił miejsce przyjacielowi, by ten mógł stanąć obok Jacoba wpatrzonego w morze. Historyk jednym, płynnym ruchem wbił sztylet w gardło przyjaciela i przeciągnął go przez barierkę. Ciało roztrzaskało się o kamienie. Cooper śledził je z przygnębiającym zaciekawieniem aż zniknęło w głębinach.

- Dlaczego się zabijasz? - zapytał Lucjusz Ferat. Jacob zeskoczył z barierki i zrobił miejsce przyjacielowi, by ten mógł stanąć obok Jacoba wpatrzonego w morze. Historyk jednym, płynnym ruchem wbił sztylet w brzuch przyjaciela i przeciągnął go przez barierkę. Ciało roztrzaskało się o kamienie. Cooper śledził je z przygnębiającym zaciekawieniem aż zniknęło w głębinach.

- Dlaczego się zabijasz? - zapytał Lucjusz Ferat. Jacob zeskoczył z barierki i zrobił miejsce przyjacielowi, by ten mógł stanąć obok Jacoba wpatrzonego w morze.

- Z tego samego powodu, dla którego ciągle zabijam ciebie - odparł Cooper.

- To znaczy?

- Bo mi cię brakuje, idioto. Z moich bliskich byłeś tylko ty. Ojca nie znałem, matka pozbyła się mnie przy pierwszej, lepszej okazji kopem do góry, czyli studiami. Nawet nie wiem jak skończyła i gówno mnie to obchodzi. Ze wszystkich ludzi na świecie, to ty musiałeś umrzeć. Zostałem sam przeciw całemu światu. I przeciw bogom... czy półbogom... to też mnie gówno obchodzi. Cudowna ironia. Człowiek, który może mieć każdą i być przyjacielem każdego jest sam. Mogę porwać tłumy, a i tak zostałem sam, kretynie - gwałtownie machnął głową.

Siedzący na barierce historyk jednym, płynnym ruchem wbił sztylet we własną skroń i runął w dół. Zapadło ciężkie milczenie. Cooper w takich sytuacjach czuł na barkach cały ciężar świata. Był sam. Nikt inny nie działał przeciw Istotom. Ani Black Cross, ani Richard, ani Denis, ani nikt inny na świecie.

Planował, intrygował, lawirował, ryzykował. Mógł mieć wszystko. Władzę, majątek, kobiety. Wszystko oddał i odepchnął. Zawsze zdobywał tylko po to, by przekazać innym. Co miał dla siebie z całej tej podróży? Pistolet abordażowy. Pancerz. Dysk. Czy rzeczywiście to było jego? Czy były to wyłącznie narzędzia gromadzone tylko po to, by skuteczniej osiągać cel. Pod zasłoną egoizmu krył się altruizm. Schowany tak głęboko, że nikt go nie zauważył, nawet jego poprzedni towarzysze podróże pomimo rzucających się w oczy faktów mówiących same za siebie. Wystarczy zachowywać się jak wyrachowany skurwysyn, żeby nawet po najlepszych czynach nikt nie przejrzał obranej postawy. Żeby nikt nie dojrzał, iż nic nie zachowuje dla siebie na stałe, zaś jeśli zatrzymuje na dłużej, służy to zdobyciu kolejnych rzeczy, z których nie zostawia sobie nic. Chyba, że będzie mu potrzebne do zdobycia kolejnych rzeczy, które...

- Stary, to bez sensu - rzekł Lucjusz.

- Tak? - zapytał kpiarsko Jacob odwracając się tyłem do barierki i opierając o nią łokciami.

- Chcę zniszczyć Istoty, by nigdy już nie zagrażały ziemi. Czuję je w mojej głowie, gdy zbliżam się do poznania prawdy o nich, a nawet ich na oczy nie widziałem. Nawet nie jestem blisko nich. To tylko i aż informacje. Kiedy przyjdzie czas, potrzebna będzie bezpośrednia konfrontacja. Być może będę potrzebował armii tych, którzy razem będą mogli wytrzymać napór mentalny Istot. Być może będę potrzebował armii kapłanów wszelkich wyznań. Takich o niezłomnej wierze, by odciągali uwagę. Jeden człowiek sobie nie poradzi, ale wspólnie mają szansę. Pewne jest jedno. Będę znacznie bliżej niż obecnie. Już teraz zbliżamy się do Yarvis. Tam jest tylko truchło, a jego siła oddziaływania jest ogromna. Żywy Stwór będzie miał większą moc. Będzie chciał mnie złamać wszelkimi metodami. Brutalna siła, sposób. Na jaki sposób może wpaść? Może mi pokazywać moją własną śmierć, więc wolę się na nią napatrzeć na własnych warunkach przy całych pokładach kreatywności, jaką dysponuję. Muszę się zabijać i muszę na to patrzeć - machnął dłonią w kierunku zamkniętej sali.

- I muszę zabijać ciebie. Nie będziesz Ich narzędziem. Nie dam cię Im wykorzystywać niezależnie od tego czy żyjesz, czy nie - warknął Jacob ze stalową determinacją. Wyciągnął sztylet. Podszedł do siebie i powolnym ruchem poderżnął Jacobowi gardło obserwując uważnie wypływającą krew. Zostali we dwóch.
Historyk odwrócił się z połyskującym czerwienią ostrzem w kierunku przyjaciela. Tamten uśmiechnął się jak za starych czasów.

- Jacob, zbliżamy się - ponownie odezwał się kobiecy głos. Broń opadła z brzękiem na kamienie, zaś Cooper ponownie podszedł do barierki i stanął obok Ferata.

- Świat mnie woła.

- Taaa. Kto ma zabić bogów, jak nie ty?

- Taaa.

Zamilkli stojąc obok siebie jak bracia, których nigdy nie mieli. Nagle Jacob uśmiechnął się szeroko i wyprostował. Klepnął druha w plecy i wspiął na balustradę.
- Kto ostatni na dole ten... trąba - roześmiał się, a chwilę później zawtórował mu Lucjusz. Ponownie znajdowali się ramię w ramię.

- Znajdę sposób na to, by się z tobą spotkać. Nie w mojej głowie, ale na prawdę. Uznaj, że dopisuję to do listy moich celów obok zabicia bogów. Do zobaczenia, przyjacielu. - rzekł Jacob z lekkim, smutnym uśmiechem. W mgnienie oka powrócił do poprzedniego nastroju.

- Na mój sygnał - powiedział Lucjusz szczerząc się jak głupek.

- Chciałbyś - wybuchnął śmiechem Cooper i runął w dół. W lot ze swoim przyjacielem.

Gwałtownie otworzył oczy. Potoczył wzrokiem po niewielkiej kajucie. Niedomknięta śluza drzwiowa była jedyną pozostałością po niedawnej obecności Zoi.
Wstał i wysunął spod łóżka skrzynkę. Wieko opadło z trzaskiem odsłaniając wnętrze wypełnione dilithium pod różnymi postaciami, sakwy oraz kamizelkę. Pospiesznie zdjął grube futro i narzucił ją na siebie, by po chwili ponownie zagłębić się w szczelny kokon, który przed chwilą opuścił.

Był w różnych miejscach i na różnych lądach. Wszędzie poszukiwał, między innymi, dilithium, jednakże rzadko trafiał na konkretne przedmioty. Był to materiał zbyt rzadki oraz trudny w obróbce, aby powstawały z niego powszechne przedmioty codziennego użytku. Najczęściej trafiał na surowy, nieobrobiony kruszec różnych rozmiarów. Najdrobniejsze części, nawet niemalże pył, stały się wypełnieniem woreczków, zaś te posłużyły jako wypełnienie kamizelki. Na plecach w osobnej komorze znajdował się dysk astrolabium.

Historyk w rzadkich chwilach, w których czuł obecność Istot, badał oddziaływanie rzadkiego materiału na ochronę umysłu w zależności od miejsca, w którym dilithium się znalazło. Odkrył, iż jego posiadanie zmniejsza wpływ Istot w przypadku dużej ilości kruszcu. Wciąż ingerencja Istot była odczuwalna, lecz także względnie niewielka. Dilithium pomagało się skupić. Nie zarejestrował jednak różnicy względem położenia na ciele, co było dobrą wiadomością.

Armia kapłanów pogrążonych w modlitwie. Skupionych na kontakcie ze swoimi bogami. Medytacja i skupienie na własnym oddechu. Skupieniem uwagi na konkretach chronić umysł przed obcym wpływem. Odciąć się od ich podszeptów, poświęcić całą uwagę.
Jacob potrzebował największych fanatyków świata. Ludzi, którzy z uśmiechem na twarzy daliby kroić się żywcem za własnych bogów i dziękowaliby mu za swój los, próbę, której ich poddaje oraz pomoc w jej przejściu. Takich, którzy byliby w stanie rzucić się do gardła za każde złe słowo czy krytykę.

Uniósł dolną część futra i przypiął gruby pas obciążony różnej wielkości sakwami. To były większe bryłki. Zatknął usprawniony przez Shinego pistolet abordażowy. Na szyi zawiesił naszyjniki z wisiorkami. Ich splątanie tworzyło jedną, grubszą konstrukcję. Na palce założył wszystkie pierścionki. W większości damskich. Zestaw piór spoczął w kieszeni.
Najważniejsze było właściwe rozlokowanie ciężaru.

Istoty będą próbowały zasiąść mu w głowie, zaś Cooper nie miał zamiaru im tego zadania ułatwiać. Niemniej prędzej czy później uda im się to. Jeśli mają taką możliwość, zobaczą jego myśli. Miał tego pełną świadomość. Czy zatem wizje, które na siebie sprowadzał były prawdziwe? A może to był blef? Podwójny blef? Potrójny? Próba manipulacji, naprowadzenia na pewne tropy? Chęć wywołania konkretnych działań? Prowokacja?

Wesołe pogwizdywanie sprawiało wrażenie materializowania się dźwięków w powietrzu w postaci półprzezroczystych, białych obłoczków pary wodnej. Szedł korytarzem zmapowanego okrętu podwodnego wprost do sali, gdzie czekała na niego Zoi, Shinego i kilku techników.

Czy rzeczywiście Jacob był altruistą schowanym pod maską egoizmu? A może chciał, by tak myśleli ci, którzy byli w stanie przebić się przez nią? Może istniało jeszcze jedno dno? Lub więcej.
Jak bardzo skomplikowany ustawił labirynt w swojej głowie? Ile jest w nim ślepych zaułków lub fałszywych wyjść wiodących na namacalnie rzeczywiste manowce? Wykorzystał pełnię możliwości umysłu, by zwieść największych ze swoich przeciwników czy przeciwnie, uniknął tego w celu zmylenia?

Historyk przystanął przy dwójce swoich towarzyszy słuchając z szerokim uśmiechem przyklejonym do twarzy.
- Jeśli Black Cross zaatakują, to przez pomyłkę. Moim zadaniem jest zadbanie o to, aby wiedzieli kim jestem. Naturalnie w przypadku kontaktu, którego najlepiej uniknąć. Lub przynajmniej być niewykrytym jak najdłużej. Jeśli mnie znajdą, trudno. Przy okazji pogadam z nimi o interesach, bo mam dla nich kilka ofert, które ich zaciekawią i służą wspólnym celom. Choć wolałbym to zrobić na swoim gruncie. W każdym razie, monitorujcie ruchy na powierzchni. Będziemy w kontakcie radiowym w sytuacjach awaryjnych. A naszymi zajmę się jak wrócę. Wyciągniemy ich z tego - mrugnął i roześmiał się cicho.

Istotnie miał pomysł oparty na dilithium. Przy okazji był to interesujący eksperyment. Czy da się uzdrowić opętanego? Zamierzał to nie tylko sprawdzić, ale też udowodnić, że jest to możliwe. Z całą pewnością będzie to wymagało czasu, ale wyciągnie ich z tego. Nie odda Im precyzyjnie dobranych ludzi. A potem ci ludzie staną się jeszcze cenniejsi, ponieważ opowiedzą wszystko ze szczegółami. Jacob liczył na informacje, z których będzie mógł wywnioskować coś o metodach działania Stworów i słabszych punktach ich ataków, bo każdy takie miał. Największym prezentem byłoby zidentyfikowanie sprzężenia zwrotnego. Jeśli istnieje. Byłoby to prawdziwą skarbnicą, unikalną furtką do poznania Ich umysłów choćby w pewnym wycinku poznawczym. To byłoby włamanie doskonałe. Włamanie we włamaniu. Włamanie zwrotne.
Swoją drogą, najlepiej byłoby przeprowadzić wywiad przed i po uzdrowieniu.

Okręt uniósł się. Yarvis nadchodziło. Zatrzymali się, zaś historyk sprawdził ponownie wszystkie zapięcia. Założył rękawice i sprawdził zawartość kieszeni. Jeden mały kolczyk z dilithum oraz nieco większa od niego bryłka. Cooper miał eksperyment do przeprowadzenia. Tuż przed powrotem. Musiał sprawdzić jak zareagują kości Stwora na kontakt z większym oraz mniejszym fragmentem dilithium. Idąc tropem wydarzeń z Wyspy Eliasza spodziewał się eksplozji o bliżej niezidentyfikowanych rozmiarach. Ciężko było określić.

Najpierw jednak musiał wycisnąć z tego miejsca całą wiedzę, jaką był w stanie wynieść po oględzinach nie trwających dniami. Ile czasu zamierzał spędzić na powierzchni? Tyle, ile uzna za słuszne kierując się własną kondycją mentalną. Bardzo mocno na nią liczył, ponieważ zastosował wszystkie sztuczki, jakie przyszły mu do głowy i jakie poznał.

Skupienie ćwiczone od najmłodszych lat, odcięcie od niepożądanych bodźców tak niezbędne podczas prac badacza, determinacja charakteryzująca go przez cały czas, wola, pomysłowość. Ta walka toczyła się na polu bitwy, które było domeną Jacoba.
Koncentracja na otoczeniu miała przejść w koncentrację na własnym oddechu w momentach, w których uzna, iż jest to potrzebne. Ma kupić dodatkowy czas.
Otoczenie dilithium zmniejszającym wpływ mentalny Istot.

Historyk zrobił i zrobi wszystko, aby zmaksymalizować czas pobytu w Yarvis. Chciał na miejscu potwierdzić lub obalić hipotezę śmierci Istoty jako powodu wynurzenia miasta. Chciał dowiedzieć się jak najwięcej o kulcie, samych Istotach, tropach prowadzących do osób potrafiących obrabiać dilithium, jego źródłach, metodzie obróbki, technologii poprzedniego świata potrzebnej do ulepszeń obecnej. Miał zamiar zabrać kilka gadżetów dla Shinego. Już wyobrażał sobie minę Xanouańczyka wraz z wielce wylewnym uściskiem dłoni i głębokimi pokłonami. Coś dla Zoi i wszystko, co uzna za przydatne w obecnie lub w przyszłości, a nie spowoduje zagrożenia umysłowego.

Denis właśnie nurkował w swoim akwalungu nie wiedząc o planach Coopera. Historyk chciał dostarczyć mu ulepszoną wersję opartą o technologię zdobytą w Yarvis. Szczególnie tą, która pozwalała lecieć do gwiazd oraz zanurzać się na same dna oceaniczne.

Zarzucił torbę na ramię.

- Czekajcie na mnie z otwartą pierwszą śluzą. Być może będę potrzebował szybkiej ewakuacji. Wtedy zatrzasnę ją za sobą w trakcie zanurzenia, żeby zminimalizować czas odwrotu. Systemy w pełnej gotowości. Do zobaczenia za... nie wiem ile. Czekajcie - roześmiał się i ruszył do wyjścia.

Kiedy dotknął pierwszego szczebla drabiny wszelkie emocje zgasły. Została tylko koncentracja oraz pełna świadomość. Tu nie było miejsca na radość, zdenerwowanie czy strach. Być może Jacob rzeczywiście był świetnie prosperującym w społeczeństwie socjopatą, lecz nie był to moment na tego typu rozważania. Stał się niewzruszonym głazem, maszyną zbierającą i analizującą dane, zaś jego bronią spokój. Asem w rękawie oddech, kotwicą piekący ból w nozdrzach w kontakcie z zimnym powietrzem.

Cała uwaga skupiona na otoczeniu, maksymalne odcięcie od natrętnej Obecności. To tylko mucha podobna do tej, która właziła Jacobowi do oczu, uszu i nosa w trakcie ćwiczenia ignorowania i akceptowania istnienia bodźców.

Oto jego bitwa. Na jego polu. I zamierzał dać z siebie wszystko.

- Zapraszam do tańca.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:57.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172