Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-01-2019, 22:32   #35
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Gdy wpadły do środka starsza sierżant miała aż nadto dobitny dowód, że cała trójka pacjentów w tej sali jeśli nie jest frontowymi weteranami to przynajmniej zawodowymi żołnierzami. Pierwsze z brzegu łóżko należało do Davida dlatego on rzucił im się w oczy pierwszy. Akurat podniósł głowę i chyba próbował się wyplątać z przewróconego parawanu. Wyglądało na to, że na komendę ostrzegawczą rzucił się z łóżka bez patrzenia na co i wylądował na parawanie rozdzielającym jego łóżko od łóżka Ray’a. Parawan nie wytrzymał takich szaleństw i runął właśnie na łóżko Ray’a. Ale Ray’a już tam nie było. Musiało go nie być a może zleciał z łóżka zaraz potem. Bo teraz ponad jego poziom wystawała tylko jego głowa z takim samym zdezorientowanym wyrazem na twarzy jak głowa Davida. Ostatni parawan ocalał dlatego ostatniego pacjenta ujrzały dopiero gdy prawie go minęły. Daniel który z całej trójki z powodu najmniejszej ilości pourywanych kończyn zachował największą sprawność motoryczną zdążył podnieść się zza łóżka bo chyba wylądował tuż pod parapetem okna.

- Co jest kurwa?! - pełne pretensji i nerwów pytanie poleciało w tej lub innej wersji od całej trójki. Niezbyt zgranie, nie jeden raz ale ogólnie tendencja i esencja została zachowana całkiem zgodnie

- Good morning Vietnam! - powstrzymując śmiech Lamia bez ceregieli skoczyła na podnoszącego się kaprala, korzystając z siły rozpędu aby wywalić go. Tym razem na łóżko. Bez zwlekania zamknęła jego usta swoimi w niemej wersji powitania.
- Niezły refleks chłopaki… ale wiecie że zaraz obchód, no nie? A wam się zebrało na przemeblowanie. Amelia, wydaj racje żywnościowe… w nagrodę za szybkość reakcji. Gratulacje, ćwiczenie zaliczone.. i żeby potem nie było że my złe czy co… albo wredne. Pomówienia - rzuciła przez ramię gdy na moment przerwała pocałunek. Parsknęła, pokręciła lekko głową i wznowiła atak, wszak czasu nie mieli zbyt dużo.

Wydawało się, że Daniel jest tak samo zaskoczony i zdezorientowany jak jego sąsiedzi. W pierwszej chwili zachowywał się dość biernie czy nawet niemrawo. Po prostu leżał na plecach i dawał się całować. W tym czasie gramoląca się z podłogi dwójka coś marudziła i mamrotała najwyraźniej wcale nie podzielając poczucia humoru swoich gości. Ale te gderania umilkły gdy rozległ się szelest papierowej torby z jakiej skorzystała Amelia.

- Co to? - Ray widocznie na chwilę odwiesił swoje marudzenie gdy zaciekawiła go zawartość torby. Przez chwilę panowała względna cisza i szelest papieru.

- Co tam masz? - David też chyba wydawał się zaciekawiony ale sądząc po odgłosach z torby na razie korzystał pacjent zajmujący środkowe łóżko.

Gdzieś w tym momencie do kaprala Dakota Rangers po tym opóźnieniu dotarło w końcu kto i z czym przyszedł i co właściwie robią na jego łóżku. Zaczął oddawać pocałunek i dłonie też zaczęły przyciskać do siebie głowę i ciało swojego gościa. Zza parawanowej ściany dochodziły skrzypienia łóżek, stukot ustawianego do pionu parawanu i szelest papierowej torby. Wydawało się, że prezent z cukierni Mario się przyjął i spełnił swoją rolę.

- Ej! Dan! Ty tam masz swoje słodycze to tych już nie chcesz nie? - zza parawanu dobiegł już całkiem pogodny i zawadiacki głos Davida który pewnie się dorwał do zawartości torby.

- No pewnie, że nie chce! No co? Podzielił się z nami swoimi słodyczami? No to my nie podzielimy się z nim naszymi. Logiczne prawda? - Ray z taką samą nutką ledwo ukrywanej zazdrości i ironii też dołączył się do tych przekomarzań między sąsiadami z jednej sali. Na chwilę umilkli bo zza ściany dochodził pogłos rozmów. Widać obchód był już w sali obok.

Czas uciekał i prawie się skończył, należało przejść do części informacyjnej. Z trudem i bólem serca, ale saper oderwała się od całowanego mężczyzny. Z jednej strony wiedziała że dużo zaplanowane na ten dzień, z drugiej… dobrze byłoby móc nie wstawać i poleżeć tak jeszcze z godzinę albo trzy. Dobra… i niekoniecznie “poleżeć”.
- Wiem, wiem… miałam wpaść dopiero jutro - wyszeptała pospiesznie, głaszcząc go po twarzy i szyi, przy okazji gapiąc się w oczy. Zbyt ładne oczy by odejść bez zgrzytów, eh - Ale pomyślałam że wpadnę na chwilę z pączkami to się ucieszysz. No… przywitam się - zająknęła się - Ale jutro też będę. Dziś tak o… dzień dobry Daniel… i… nieźle wyglądasz - zająknęła się po raz drugi.

- No… - kapral pokiwał głową i miał minę jakby nie do końca wiedział jak się zachować i co powiedzieć. Kiwał więc głową i wykonywał gest pośredni między głaskaniem ciała a skubaniem ubrania Lamii.
- Nie spodziewałem się. Znaczy nikt z nas. - machnął głową w bok w stronę parawanu gdzie była pozostała dwójka. Sądząc po odgłosach David swoim zwyczajem próbował zbajerować laskę. Tym razem padło na Amelię. - Ale fajnie, fajnie, że wpadłaś. - pokiwał głową i wrócił spojrzeniem do twarzy przed sobą.

- Jutro też wpadnę, na trochę dłużej - pocałowała go szybko ostatni raz, nim uśmiechnęła się i pociągnęła za sobą kaprala do pionu - Wrócimy w tamte zasieki jeśli chcesz - uśmiech jej się poszerzył, skorzystała też z okazji aby dać mu klapsa w tyłek - A teraz idź po pączka zanim tamci wszystko zeżrą. Trzeba też uratować Amy zanim Rambo jej nie wystraszy na śmierć drętwą bajerą.

Kapral uśmiechnął się trochę ale jednak. Trochę nawet jakby machnął na pożegnanie i Lamia wyszła zza parawanu w samą porę. Amelia stała oparta bokiem o framugę drzwi, David czyli Rambo siedział na swoim łóżku mniej więcej w nogach i trzymał torbę. A w drugiej ręce drożdżówkę chociaż bardziej wydawał się zainteresowany blond dziewczyną niż słodkościami w dłoni.

- … i mówisz, że nie masz chłopaka? - David powtórzył to z wielkim zainteresowaniem a Ray mu kibicował trochę zdalnie bo przez blokadę parawanów nie mogli się widzieć ale gdy Lamia mijała jego łóżka zdała sobie sprawę, że ci dwaj na pewno nadają na tych samych falach i rozumieją się świetnie. Za to blondyna niekoniecznie bo z wyraźną ulgą przywitała odsiecz powracającej kumpeli.

- Już tu idą. - powiedziała szybko niby do niej ale chyba głównie po to by jak najszybciej dać stąd dyla.

- Wycofujemy się - Mazzi odmachała Keithowi, potem cofając się pożegnała się z Rayem i na końcu z Davidem, jemu jeszcze rzucając sprzed progu - Bądźcie grzeczni i podzielcie się, to jutro też coś dostaniecie… a na razie trzymajcie się - wróciła do wypychania blondynki za próg, a gdy się tam znalazły, znowu wzięła ją za rękę pędząc przez korytarz do wyjścia.
Gdy się wiedziało gdzie, po co i jak dojechać to te Sioux Falls okazywało się całkiem przyjazne dla użytkownika. Okazało się, że para byłych pacjentek stanowi pod tym względem zgrany duet. Blondynka wiedziała gdzie i jak można dojechać, kiedy należy wysiąść z kopytnego środka transportu publicznego a ciemnowłosa miała bony aby za to wszystko zapłacić. Pogoda dopisywała na zwiedzanie i buszowanie po mieście. Niebo było błękitne a zrobiło się chyba jeszcze trochę cieplej niż rano gdy wsiadały do samochodu Betty.

Pierwszy przystanek zrobiły w centrum, w pobliżu ratusza. Tam właśnie według tubylczej dziewczyny o blond włosach była najlepsza lodziarnia w mieście. Nie żeby miała prawdziwą konkurencję bo lody można było dostać jeszcze tam czy tu. No ale to miejsce było jako jedyne dedykowane jako typowa lodziarnia. I ludzie z tego korzystali. Mimo dość wczesnej pory musiały odstać swoje w kolejce ale wynagrodziła im to porcja prawdziwie chłodnych łakoci jakie mogły spałaszować przy jednym ze stolików na zewnątrz, pod prawdziwą parasolką która dawała przyjemny cień.

Lody też były jak się patrzy. Zupełnie jakby ktoś naczytał, naoglądał i nawet poobwieszał dawnymi reklamami kolorowych lodów całe wnętrze, okna i jeszcze ogrodzoną przestrzeń przed lokalem. A potem o dziwo udało mu się zdobyć zadziwiająco podobny standard. W lodówce były pojemniki z różnokolorowymi lodami o różnych smakach, które nakładano gałkami na miseczki albo talerzyki lub między dwa płatki wafli. Do tego można było domówić mnóstwo dodatków, od czekoladowej czy kokosowej posypki, przez bitą śmietanę, kawałki pokrojonych owoców, świeżych i suszonych aż po różne słodkie sosy.

Pałaszując te słodkości miały okazję przysiąść, nacieszyć się ładnym dniem, pogodą i pogłówkować co i gdzie dalej. Amelia na razie cieszyła się tą chwilą i wyraźnie przewaliła ośrodek decyzyjny na swoją kumpelę. Przy okazji miały też widok na resztę i przechodniów i gości. Sporo było mundurowych, głównie żołnierzy. Widać korzystali z przepustek. Co najmniej kilku świeciło pustymi rękawami, nogawkami czy opaskami po brakach w swojej anatomii. Ale w takiej okolicy miasta które było daleko od Frontu ale jednak było nierozerwalnie z nim związane nie było to dziwne. Właściwie trudno było znaleźć jakiś fragment autobusu, ulicy, sklepu by nie natrafić na wojskowy pojazd czy samych wojskowych. A z nich co jakiś czas trafiał się właśnie taki rekonwalescent lub okaleczony weteran.

Byli też jednak i zdrowi i młodzi. Kilka stolików dalej siedziała czwórka żołnierzy którzy szamali swoje lody, popijali chłodnym piwem które też było w sprzedaży i dwójka młodych, samotnych kobiet kilka stolików dalej wyraźnie budziła ich zaciekawienie. Lamia była prawie pewna, że gadają o nich sądząc po częstych, zaciekawionych spojrzeniach i bezczelnych uśmieszkach. Siedzieli w bezczelnych, wesołych pozach wiecznych zwycięzców jakby cały świat należał do nich. Nieco chyba jednak dystansował i stopował ich starszy nieco facet.

Oficer najwyraźniej przyszedł ze swoją rodziną bo we czwórkę okupowali jeden stolik. On, ona i dwójka dzieci. On pił coś z filiżanki, kobieta tak samo. Dzieci trajkotały coś zachwycone ogromną porcją lodów. Dorośli kiwali głowami ale okazywali większą powściągliwość. Dzieciom mogło to umknąć ale dorosłemu już było trudniej przegapić, że tą dwójkę coś trapi ale widać grają swoją rolę by nie psuć zabawy u humoru dzieciom. Poza nimi różne pary i grupki obsiadły stoliki i wewnątrz i na zewnątrz kawiarni i wszyscy wydawali się być tu dlatego, że chcą i muszą.

- Co za żałosne siki. - gdzieś stolik dalej doszedł do nich jakiś skwaśniały głos. Tam też siedział jakiś facet w mundurze. Obok siedział drugi. Obaj nosili niezbyt lubiane przez resztę żołnierskiej braci opaski “MP”. Obaj też preferowali chłodne piwo w wysokich szklankach w przeciwieństwie do większości gości którzy przybyli tutaj cieszyć się firmowymi wyrobami tego lokalu.

- Tak. Na pewno robił je jakiś dezerter. Wszędzie jacyś cholerni dezerterzy i dekownicy. - burknął drugi i posłał lustrujące spojrzenie na resztę gości. Na chwilę złapał spojrzenia czwórki młodych żołnierzy, chyba szeregowców lub o niewiele wyższych szarżach. Przy nich dwóch sierżantów z wojskowej żandarmerii to była niesamowita władza. Więc nie było się co dziwić, że młodzi wojacy szybko zmienili obiekt zainteresowania i udali, że nie patrzą ani nigdy nie patrzyli na dwójkę “empi”.

- No tak. A właściwie to tam jest biblioteka. No i ratusz ale tam już byłyśmy to pewnie wiesz gdzie. - Amelia albo nie dosłyszała dwójkę MP albo się tym nie przejęła. Zapewne jako 100% cywil miała kompletnie inny system postrzegania rzeczywistości niż mundurowi i dwójkę sierżantów, czwórkę młodych wojaków czy rodzinę wojskowego traktowała pewnie tylko jako kolejnych gości. Wskazała na budynki które rzeczywiście były po drugiej stronie niewielkiego placu i można tam było dojść w parę chwil.

Ze wszystkich dopustów Bożych akurat musiały trafić na parę Żelaznych Łbów. Na ich widok Mazzi westchnęła, ale nie zamierzała psuć sobie wypadu, a tym bardziej psuć go blondynie naprzeciwko. Korzystała ile wlezie, rozwalając się wygodnie na jednym krześle, nogi za to kładąc na drugim. Plecy oparła o wygodną poduchę przyczepioną rzemykami do drewnianego stelaża i z zamiłowaniem pochłaniała kolejne łyżeczki mrożonych słodkości z nieprzyzwoicie wielkiego pucharu i popijała kawą. Drugi podobny zestaw stał przed Amelią. Wybrały te najdroższe, rozszerzone XXL, ale cholera! Było warto.

- Powiedz jak ty to robisz, że się jeszcze nie toczysz, co? - zagadała wesoło do towarzyszki, na razie ignorując parę gadów, chociaż ręka stukała o kaburę noża leżącego grzecznie w rozpiętej torebce - Tyle smakołyków… kurde, nie pamiętam kiedy jadłam coś tak dobrego! - zaśmiała się, dla potwierdzenia słów zanurzając paluch w deserze i pakując go do ust.

- Nie no coś ty. Nie przychodzę tutaj codziennie. Tutaj jest trochę drogo. - blondynka zaśmiała się wesoło ale miała świetny humor. Wyglądała na szczęśliwą i rozradowaną z wizyty w tym miejscu. Szamała zawartość swojego pucharka z taką samą przyjemnością i zaangażowaniem jak jej kumpela. No mogła mówić prawdę bo ceny w porównaniu choćby do biletów za przejazd rzeczywiście do tanich nie należały. Za zawartość talonów jakie zostawiły na ladzie można by pewnie przejechać miasto kilka razy więc coś co było świetną imprezą raz na jakiś czas czy turystyczny wypad na co dzień pewnie niewiele osób mogło sobie pozwolić.

- Kiedyś zabrał mnie tu mój… - Amelia wyznała całkiem radośnie, pewnie pod wpływem chwili ale w trakcie mówienia żachnęła się i zamilkła. Poskrobała łyżeczką kolejną porcję lodów, spojrzała trochę nerwowo na swoją kumpelę i zgarnęła do ust kolejną porcję lodów.
- No już tu kiedyś byłam. I dlatego wiedziałam, że tu mają najlepsze lody w mieście. - wyrzuciła z siebie dość niezgrabnie i sztucznie. W końcu uśmiechnęła się już całkiem naturalnie i wskazała łyżeczką na swój pucharek. - Ale nadal mają tutaj świetne lody. - pochwaliła delicje jakie spożywały.

- No to będziemy na nie chodzić jak chcesz - sierżant udała że nie zauważyła zmieszania kumpeli, zamiast tego pochyliła się i ścisnęła krótko jej rękę. Jeśli znów zaczęłaby wypytywać, humor blondynie zepsułby się dokumentnie, a nie o to chodziło.

- Mówiłam ci o tym deklu wczoraj? - zaczęła z innej beczki, wracając do wygodnego rozwalenia na krzesłach - Nie ogarniam skąd oni takich biorą. Najgorszy możliwy typ fiuta, serio… małego fiuta na dodatek. Wiadomo, kompleksy takiemu wskakują, więc od razu musi podbudować ego. Najlepiej więc zabrać się za gnojenie słabszych. Albo niższych stopniem - prychnęła tonem popołudniowej pogawędki, na razie jeszcze nie zerkając na MP - Tacy jak dostaną cień władzy nad kimś od razu zaczynają go gnoić, czują się przez to lepsi. Nie wytłumaczysz takiemu że na dobrą sprawę gówno znaczy, a jeśli serio coś umie, lepiej by się przysłużył dzieląc się wiedzą, a nie wywalając jaja i każąc się po nich całować. Durny fiut - prychnęła jeszcze raz, zajadając nagłą irytację porcją lodów.

- Naprawdę? - blondynce widocznie ulżyło, że kumpela nie namawia ją do zwierzeń na jakie nie miała ochoty. I połknęła przynętę bo popatrzyła współczująco na ciemnowłosą biesiadniczkę. - Jej to musiał być straszny dupek. - powiedziała przygryzając lekko wargę. Nagle oczy jej się trochę rozszerzyły szerzej. Nieco pochyliła się w stronę Lamii i zapytała prawie szeptem.
- On coś ci zrobił? - popatrzyła jakby nagle straszne skojarzenia przyszły jej z powodu wczorajszego wieczornego wypadu starszej sierżant.

Gdzieś kątem oka jej kumpela dostrzegła nieprzychylne spojrzenia siedzących obok empi. Popatrzyli na nią ponuro ale na razie na tym się skończyło. Za to czwórka przy stoliku coś powiedziała weselej do siebie bo parsknęli śmiechem. Z wyraźnie wyczuwalną złośliwą nutką co jakoś było podejrzanie skorelowane z gadaniem sierżant w cywili o małych fiutkach nadużywających władzy. Za to pani oficerowa posłała jej mało przychylne spojrzenie pewnie ze względu na koszarowy język i obecność małych dzieci w zasięgu słuchu. Dzieci na razie jednak chociaż puściły żurawia na dorosłych przy innych stolikach to jednak bardziej interesowały się lodami.

- Wkurwił co najwyżej - Mazzi uspokoiła ją, znowu klepiąc delikatnie po dłoni i nawijała dalej, udając ślepą, głuchą oraz niezorientowaną - No mówię ci, z gęby nawet nawet… ale jak ją otworzył to czar prysł - pstryknęła palcami ze smutną miną - Seryjnie jakby jeszcze działały sieci komórkowe sama bym na niego wysłała smsa o treści “Pomagam” - pokręciła głową - Zakompleksiony w opór, zaczął od marudzenia… a to na Val, że nie leci z wywieszonym jęzorem byle jego ekscelencję obsłużyć, najlepiej na kolanach i ze łzami w oczach. Chuj tam że cała sala ludzi, jego ekscelencja sobie życzy zostać obsłużonym… a jak dostał już drina od razu się zaczęło jojczenie, że do dupy i sikacz, że w jego oddziale to jedyną prawilna wódę robię, a reszta to podrabiańce. Nic mu nie pasowało, sypał tak drętwe teksty że aż sama mu miała ochotę się uzewnętrznić, ale na przód koszulki… póki nie zaczął się samopałować jaki to nie jest zajebisty i z jakimi amatorami musi się na co dzień męczyć. No i że wiadomo… cisnąć ich trzeba, ale to jego chyba cisnął. Czop w dupsku. Szkoda dzieciaków, naprawdę. Współczuję im, trafić na ten rodzaj fiuta jest… bezcelową stratą czasu. Gówno cię nauczy, gówno ci pokaże, na gówno potrzebny z takim podejście, a wozi się jak pierdolony rezus. Szkoda że piórek sobie w dupkę nie zapakował i chorągiewek. - podniosła oczy do nieba i pokręciła głową.
- Niestety tacy to plaga. Przerost ambicji, formy nad treścią. Normalnie czasem mam wrażenie, że gdzie się nie obrócę to się o takiego potykam. Może ktoś mnie przeklął? - spytała zbolałym tonem.

- Jej. To naprawdę musiał być straszny buc. - Amelię pochłonęło opowiadanie kumpeli, że chyba przestała zwracać uwagę na otoczenie. Skrzywiła się niechętnie na znak, że typa o jakim opowiadała czarnulka wcale nie miała ochoty spotkać. - A ta Val to jakaś twoja koleżanka? - zapytała po chwili pakując w usta kolejną porcję lodów i dając się ponieść przyjemności plotkowania.

Zaś otoczenie zajmowanego przez dwie byłe szpitalne pacjentki zaczęło reagować na nie coraz wyraźniej. Wydawało się, że oficerska para o coś się spiera. Chyba o to czy już iść sądząc po jękach zawodu i protestów ich pociech które mogły jeszcze nie skończyć swoich lodowych deserów. A może chodziło o kolejną porcję, tak kątem oka i na wyrywki trudno było orzec. Czwórka młodych wojaków prawie jawnie robiła za widzów ich dwójki i niejako dwóch MPi bo z ich perspektywy obydwa stoliki były prawie na jednej linii. I chyba traktowali ten niespodziewaną opowieść ciemnowłosej dziewczyny siedzącej z blondyną przy jednym stoliku jak darmowy kabaret. Za to dwóch, starszych stopniem i wiekiem facetów z czarnymi opaskami na ramionach wydawało się być bliscy wybuchu. Kończyli swoje piwo i wydawało się, że coś zaraz zrobią. Nie było wiadomo czy z dwójką cywilnych dziewczyn, czwórką młodych wojaków czy po prostu zamówią kolejne piwo.

- Buc? Hrabia z gołą dupą. Dobrze że sobie poszedł jak go grzecznie poprosiłam - zjadła łyżkę lodów po czym zawiesiła wzrok na zabandażowanej dłoni - Tylko potem Garry miał trochę sprzątania, chwała mu za apteczkę. Mam pecha, przyciągam takich dekli. Dzisiaj jeszcze o żadnego się nie potknęłam. Jeszcze - parsknęła, oblizując powoli łyżkę - Nie zdzierżę kolejnego fagasa udającego koguta… a Val to kelnerka, całkiem spoko. Poznasz ją na koncercie. Też sie wybiera - uśmiechnęła się radośnie.

- Tak? Na pewno jest bardzo miła. - blondynka uśmiechnęła się łagodnym, przyjemnym uśmiechem. Wzięła pucharek w dłoń aby dokładniej sięgnąć do kończących się już lodów. - Przez chwilę bałam się, że coś ci zrobił. Nie chciałabym żeby coś ci się stało. - powiedziała do swoich lodów pakując do ust kolejną porcję lodów.

Młodym żołnierzom zaś chyba kończyły się czas, zasoby a może skłonność do coraz częściej lustrujących ich żandarmów bo zaczęli kłaść bony na stół wstali i zaczęli wychodzić z zagórdki stolikowej. Ale coś niemrawo im to szło, dyskutowali o czymś zawzięcie, trochę się poszturchiwali i całkiem często zerkali przy tym w stronę stolika zajmowanego przez dwie dziewczyny wykańczające swoje lody. W końcu stało się. Jeden coś powiedział do pozostałej trójki, któryś z nich klepnął go w plecy w geście powodzenia i młody wojak zwinnie przelawirował między stolikami aż zatrzymał się przy stoliku Lamii i Amelii. Amelia spojrzała trochę zaskoczona ale i zaciekawiona i na niego i na Lamię. Ale młodzian ją ubiegł.

- Cześć dziewczyny. - żołnierz przywitał się wesoło z typowym, młodym, nieokiełznanym testosteronem w oczach i uśmiechu. - Możemy zaprosić was na lody? - zapytał machając lekko w stronę pozostałej trójki czekających parę stolików chłopaków. Chłopaki wyczuwajac pewnie, że mówi właśnie o nich twierdząco pokiwali głowami wykonując przy tym zapraszające gesty.

- No nie wiem… - brunetka wydęła wargi, wodząc oczami od stojaka do jego kumpli siedzących rzut beretem od nich. - Nie no, co wy? Wasza czwórka i lody? - popatrzyła ze zbolała miną na pytającego - A moja kumpela co będzie w tym czasie robić, nudzić się?

Amelia zaśmiała się cicho trochę speszona i zaczerwieniła się na całego. Ale mimo to wyglądała na zadowoloną i zaciekawioną. Żołnierz roześmiał się na całego, w ogóle nie ukrywając swojego rozbawienia. Odwrócił się w stronę swoich kumpli a ci patrzyli na niego wyczekująco pobudzeni ciekawością o co poszło i czy idzie dobrze czy źle.

- Dogadamy się. Nie bójcie się, zajmiemy się wami obiema. - powiedział roześmiany szeregowiec wracając spojrzeniem do stolika obydwu dziewczyn. - Znaczy z tymi lodami, zamówimy wam jakie tylko będziecie chciały. - dodał szybko gdy chyba sobie w ostatniej chwili uzmysłowił, że nie chce przecież tak dwuznacznym tekstem spłoszyć tych dwóch dziewczyn.

- Co o tym sądzisz? - saper spojrzała na Amy, obdarzając ją uśmiechem zadowolonego kota. Lody były drogie, a tu mogły jeszcze załapać się na darmową dokładkę - Jeszcze mamy trochę czasu, a chłopaki tak ładnie proszą. Aż żal odmówić.

Dziewczyna o blond włosach nieco zawstydzonym gestem odgarnęła jakiś lok z twarzy. Ale delikatnie pokiwała głową twierdząco.
- Ja bym chciała spróbować waniliowe. Jeszcze ich nie jadłam. - powiedziała nieśmiało, prawie szeptem. Ale, że szeregowiec stał tuż przy stoliku to i tak usłyszał.

- Dawajcie waniliowe! - momentalnie odwrócił się do swoich i krzyknął do nich wesoło. Trójka młodzików przez chwilę wykonała serie bardzo mało skoordynowanych ale za to bardzo żywiołowych ruchów jakby nie mogli się w pierwszej chwili zdecydować gdzie patrzeć, gdzie biec, kogo wołać. Ale na ich szczęście od jednego ze stolików wracała właśnie kelnerka więc prawie rzucili się na nią stopując ją skutecznie i za pomocą podniesionych głosów i mocnej gestykulacji składać zamówienie przekrzykując się nawzajem, że nawet ze swojego miejsca Lamia i Amelia słyszały, że chodzi o waniliowe i ich stolik.

- A ty jakie chcesz? - zapytał rozgorączkowany szeregowiec odwracając się do Lamii gdy sytuacja z pierwszym zamówieniem wydawała się być opanowana. Patrzył na starszą sierżant tak rozpromienionym wzrokiem jakby już wierzył, że nie tylko etap zamówienia i lodów mają za sobą ale i dalszą część znajomości. A może po prostu cieszył się chwilą i szczęściem razem ze swoimi kolegami i dwójką przygodnych dziewczyn jakie zgodziły się je z nimi dzielić.

- Sorbet malinowy - padła szybka odpowiedź aby nie przedłużać niepewności.

Szeregowiec miał na rękawie insygnia jednostki jakiej Lamia nie rozpoznawała. Ale sądząc po symbolice pewnie była to jakaś jednostka transportowa. Skoro był szeregowcem to pewnie był albo na tak niskim stanowisku, że trudno było o awans albo po prostu był krótki stażem. Co biorąc pod uwagę jego młody wiek obie te opcje wydawały się równie prawdopodobne. Szeregowiec właśnie odwrócił się ponownie w stronę swoich kolegów którzy nadal okupowali kelnerkę więc pewnie tak jak i oni i reszta gości lodziarni atak zaskoczył go kompletnie.

- Cóż to szeregowy?! Oślepliście!? - prawie tuż przy nim rozległ się rozkazujący wrzask rodem prosto z placu apelowego. Wrzask tak nagle wdarł się w tą pogodną, przyjazną atmosferę tego miejsca rozrywki, relaksu i odpoczynku, że szeregowiec, jego koledzy, Amelia i wielu innych gości podskoczyło prawie w miejscu tak zaskoczeni, że niezdolni do żadnej sensownej ani prawidłowej reakcji.
- Szarży nie widzicie?! Nie szkolili was jak się zwracać do szarży?! - wydarł się jeden z sierżantów wciąż wręcz prowokująco rozwalony na swoim krześle. Młody szeregowiec w końcu opanował się na tyle, że wyprężył się na baczność i zasalutował odwracając się przy okazji tyłem do stolika dziewczyn.

- Przepraszam pana sierżancie, nie zauważyłem pana! - wykrzyczał z rozpaczą w głosie młody szeregowiec. Całe życie w lodziarni wydawało się w tej chwili jak sparaliżowane. Wszyscy spoglądali na te zaskakujące widowisko niezdolni do jakiegokolwiek ruchu czy słowa. Chociaż z kolejki po lody dwóch mundurowych mając dość oleju w głowie od razu opuściło kolejkę i odeszło pośpiesznym krokiem.

- Doprawdy? Tak trudno mnie zauważyć? - sierżant MP parsknął ironią na te słabo zamaskowane kłamstwo. W końcu ruszył się wstając leniwie i podchodząc do wyprężonego szeregowca. Wyglądał jak kocur który wreszcie wpadł na jakąś mysz, pierwszą tego nowego dnia. I ta szeregowa mysz była tego boleśnie świadoma.
- Dokumenty! - krzyknął mu prosto w twarz i szeregowiec nerwowym ruchem zaczął grzebać w kieszeni na piersi gdzie regulaminowo powinno się trzymać dokumenty. - Spójrz Henry co za rozchełstana hołota. Sprawdź resztę tej zgrai. - sierżant wypluł z siebie z słowa ociekające pogardą i obrzydzeniem. Patrzył na koszulę mundurową szeregowca gdzie młodzik wbrew regulaminowi miał podwinięte do łokci mankiety i rozpięte dwa guziki pod kołnierzykiem. Jego koledzy zresztą również. Nie było to zgodne z regulaminem i paradowanie w tak swobodnym stroju po mieście a tym bardziej w koszarach nie było zbyt rozsądne dla żadnego mundurowego. Ale w taką pogodę i w takim miejscu łatwo było o tym zapomnieć. Zwłaszcza jak się pewnie miało ledwo skończone naście lat na jakich wyglądała cała czwórka żołnierzy. Drugi z sierżantów podszedł do pozostałej trójki i cały schemat się powtórzył. Trójka struchlałych ze strachu szeregowych stała na baczność gdy podoficer żandarmerii sprawdzał ich dokumenty tak samo jak ten pierwszy sprawdzał tego pierwszego.

Amelia popatrzyła na Lamię wyraźnie przestraszona. Widać było, że bardzo źle znosi wrzaski i najchętniej by jak najprędzej zniknęła stąd. Wielu gości miało podobnie bo chociaż część udawała, zajętych swoim jedzeniem to coraz więcej albo opuszczało kolejkę po lody albo pośpiesznie płaciło rachunek i oddalało się równie pospiesznie. Kelnerka dotąd całkiem wesoło zajmowana przez trójkę szeregowców teraz czmychnęła do względnie bezpiecznego wnętrza lokalu. Rodzina oficera również zmierzała ku wyjściu. Dzieci patrzyły niepewne czy się bać czy patrzyć z zaciekawieniem na to widowisko ale dały się prowadzić swoim rodzicom.

Mazzi ledwo pokonała chęć aby splunąć. Oczywiście, nie podarowali, bo po co? to by godziło w ich ego.
- Jakby co bierz moją torebkę, w środku są talony. Pojedziesz taryfą do domu, ja mogę iść na dołek - wyszeptała uspokajająco do blondynki, ściskając jej dłoń w geście otuchy.
- Mówiłam… gdzie się nie obrócę - westchnęła mówiąc już normalnym tonem.

- A panowie sierżanci trochę nie przesadzają z tymi decybelami? - spytała spokojnie, chociaż coś wewnatrz niej skręcało się żeby załatwić sprawę inaczej. Puściła Amy i podeszła do bliższego MP, unosząc krytycznie jedną brew - To miejsce publiczne, środek dnia. Dzieci się boją, dorośli też. Koszary są tam trochę dalej - machnęła głową gdzieś w bok - I nie ma się co dziwić, że was nie zauważyli. Siedzieliście w kącie nad piwem, a oni nie wyglądają na trefnych żeby się ślinić do innych facetów - wzruszyła ramionami - Dajcie sobie postawić piwo i rozejdźmy się jak ludzie. Bez fochów i pretensji. Jest rano, wy macie przepustkę, oni też. Różne oddziały, ale jedna armia, do cholery. Każdy walczy przeciwko tej samej kreaturze z północy. Ale nie tu. Tu jest czas na oddech i spokój.

Amelia skinęła głową i wzięła torbę kumpeli i nawet skinęła twierdząco głową. W oczach jednak saper dostrzegła strach. Dziewczyna bała się i otarła nerwowym ruchem nagle spocone czoło. Wstała zaraz po Lamii ale na razie cofnęła się tylko o krok od stolika. Trochę jakby bała się zostawić Mazzi samą jak i bała się zostać sama. Stała więc tak ściśnięta strachem i nerwowo miętoląc w dłoniach torbę starszej sierżant.

Z bliska Lamia widziała może nawet bardziej przerażone spojrzenie młodzika który dopiero co proponował im lody. W oczach widziała jakby była jego ostatnią deską ratunku przed tymi bezlitosnymi psami z żandarmerii którzy zdążyli już posmakować jego krwi. Sierżant zaś ledwo zaszczycił ją beznamiętnym spojrzeniem zaabsorbowany przeglądaniem książeczki wojskowej żołnierza.

- Siada pani na miejsce i się nie wtrąca. To sprawa wojskowa. - rzucił jej oschle z ledwo zamaskowaną pogardą. Był starszy od niej, od szeregowca również. Pewnie gdzieś w średnim wieku czyli pewnie zawodowy trep z dekadą albo dwoma na służbie.

- Przepustka! - warknął rozkazująco do młodzika. Ten znów pośpiesznie sięgnął do tej samej kieszeni podając wymagany dokument. Sierżant przyjął go ale jego uwagę przykuł jakiś ruch za plecami szeregowca. Rodzina oficera już prawie zdążyła opuścić zagródkę. A na tym etapie nastąpił prawie masowy eksodus z lodziarni. Lokal pustoszał w błyskawicznym tempie.

- Pan gdzieś się wybiera poruczniku? - zapytał sierżant widząc umykającego oficera. Ten przepuścił rodzinę przodem i sam odwrócił się aby odpowiedzieć podoficerowi.

- Tak sierżancie. Skończyliśmy to wychodzimy. - oficer starał się mówić spokojnym i opanowanym głosem ale delikatnie mówiąc czuł się co najmniej nieswojo.

- Rozumiem panie poruczniku. Czy mogę prosić pańskie dokumenty? - sierżant zostawił szeregowca chociaż odszedł z jego dokumentami bez których żołnierzowi zostawał już tylko nieśmiertelnik potwierdzający jego tożsamość. Podoficer zasalutował oficerowi gdy zatrzymał się przed nim z pozorną uprzejmością i ociekającą w głosie i spojrzeniu wyższością. Porucznik przez chwilę zżymał się w milczeniu ale zdawał sobie sprawę, że ten wredny typek ma prawo go wylegitymować. W końcu więc wyjął z prawej kieszeni swoje dokumenty i podał je sierżantowi który od razu zaczął je przeglądać.

- Czy to służbowy samochód? - MPi zapytał niby uprzejmie wskazując głową na wojskowy pojazd przy jakim zatrzymała się rodzina oficera czekając na niego. Oficer nerwowo przełknął ślinę ale starał się opanować.

- Tak sierżancie. A teraz proszę z powrotem o moje dokumenty. Śpieszymy się. - wyciągnął rękę w stronę sierżanta starając się chyba zabrzmieć władczo i rozkazująco. Ale średnio mu to wyszło.

- Oczywiście panie poruczniku. Jak tylko pokaże mi pan przepustkę na ten pojazd. - szydera było ledwo maskowana pozorną uprzejmością. Było w końcu powszechną praktyką, że gdy komuś przydzielano służbowe auto to póki nie było przegięć niezbyt rozliczano gdzie i kogo nim wozi. Chociaż oficjalnie nie było to zgodne z regulaminem tak samo jak chodzenie w podwiniętych rękawach po mieście. Oficer nieco zbladł bo prawie na pewno nie miał takiego dokumentu. Pewnie żaden normalny żołnierz czy oficer by nie miał.

- Mam stałą przepustkę na ten samochód sierżancie. Wystawioną przez mojego dowódcę. Ale nie noszę jej ze sobą, mam ją w biurze. - porucznik znów przełknął ślinę ale jeszcze próbował się wybronić. Taka wersja była całkiem prawdopodobna jeśli bazował na stałe gdzieś na terenie miasta.

- Oczywiście panie poruczniku. Proszę zatem o pańską przepustkę. Oczywiście ją pan posiada prawda? Tu jest napisane, że służy pan w intendenturze. A w tej chwili są jej godziny pracy. Oczywiście ma pan tą przepustkę gdyż inaczej przecież oznaczałoby to samowolne oddalenie się z jednostki. I nielegalne korzystanie ze służbowego wozu do celów prywatnych. Zużywanie służbowej benzyny. Ale oczywiście to wszystko drobiazg jeśli ma pan przepustkę dzienną. - sierżant pewnie wiedział, że porucznik jest ugotowany. Widać było po minie oficera, że ten poci się coraz bardziej widząc w jaką matnię się wpakował. A to wydawało się wręcz uskrzydlać MP złośliwą satysfakcją.

- Mój dowódca wie gdzie jestem. Dostałem słowną przepustkę. Mój syn ma dzisiaj urodziny. - porucznik mówił z coraz większym trudem ale brnął do przodu. Wszyscy mundurowi zdawali sobie sprawę, że w takiej sytuacji właściwie był w ręku dobrej woli sierżanta. Nawet jak mówił szczerą prawdę to nie miał na to żadnych, twardych dowodów. W takiej sytuacji MP miały wszelkie podstawy aby go zaaresztować i odstawić do paki. Stojący obok Mazzi szeregowiec to czerwieniał to bladł słysząc co się dzieje o kilka kroków dalej. Jeśli MPi tak załatwili oficera to co mógł zrobić zwykły szeregowiec?

Saper też przysłuchiwała się całej rozmowie, krzywiąc się coraz bardziej. Rozumiała konieczność wykonywania rozkazów, oraz przestrzegania regulaminu, ale byli tylko ludźmi. Nikt normalny nie klepał paragrafów w życiu codziennym, chyba że miał kompleks małego fiuta i lubił się wywyższać.
- Powiedzcie sierżancie - zaczęła neutralnym tonem, przekrzywiając lekko kark - Jesteście na służbie, czy na przepustce? Wasz zapał jest godny podziwu, szkoda tylko że do obowiazków zabraliście się już pod wpływem. I tu pojawia się pytanie: korzystacie z przywilejów po jednym za dużo piwie, czy pijecie na służbie? Od kiedy żandarmeria pracuje po paru piwach? Pierwsze słyszę, nie tylko ja widzę. Idąc tu mijałyśmy waszych kolegów, pewnie jeszcze siedzą ulicę obok. Może wpadniemy po nich i się dopytamy co i jak? W razie czego oni pewnie ciągle są trzeźwi.

Sierżant spojrzał na kobietę która się do niego odezwała. Obrzucił ją uważnym spojrzeniem od głowy po buty i z powrotem. I miał minę jak kot którego ktoś próbuje odgonić od już upolowanej myszy którą tak świetnie się bawi. Oraz oczywiście wzrok jakim zwykle zawodowi wojskowi spoglądają na najobrzydliwszą rzecz na świecie czyli cywila któremu się wydaje, że coś wie i coś może w tych wojskowych trybach.

- Kazałem ci usiąść i się nie wtrącać. - burknął w końcu nieprzyjemnym tonem i ostentacyjnie wrócił do studiowania dokumentów porucznika.

- Właściwie sierżancie czy mogę zobaczyć waszą przepustkę? Jesteście na służbie? Z jakiej jesteście jednostki? - porucznik gorączkowo złapał się tropu podrzuconego przez sierżant w cywilu i znowu starał się wrócić do stanowczego tonu jaki wypadał oficerowi zwracającemu się do niższych stopniem. Przez chwilę wydawało się, że sierżant go zignoruje. Porucznik jednak nie pytał go o nic do czego nie miałby prawa pytać więc w końcu odpowiedział też sięgając do własnej kieszeni i podając oficerowi swoje dokumenty.

- Jesteśmy z 16-go plutonu żandarmerii panie poruczniku. - odpowiedział wyraźnie niechętnie podoficer gdy oficer sprawdzał jego dokumenty.

- Jesteście po służbie sierżancie. - z ledwo ukrywaną satysfakcją porucznik odkrył czytając niewielki kartonik który był pewnie przepustką.

- To nic nie zmienia panie poruczniku. Wie pan, że mamy prawo pełnić nasze obowiązki czy jesteśmy na służbie czy nie. Jesteśmy czujni panie poruczniku. - do głosu sierżanta wróciła dawna buta i pewność siebie.

- Po ilu piwkach? - oficer spojrzał ponad dokumentami sierżanta na jego właściciela. Właściciel zaś nieco się skrzywił tracąc na chwilę rezon.

- Po jednym. Co to jest jedno piwko panie poruczniku? To nic nie zmienia, przecież pan widzi, że nie jesteśmy pijani ani nawet wstawieni. A zresztą o co bić pianę panie poruczniku? Pańskie dokumenty są w porządku, wróci pan do siebie a my wrócimy do pełnienia swoich obowiązków. - sierżant mówił niechętnie chyba zły, że musi się tłumaczyć myszy którą już prawie upolował. Ale nie chcąc ryzykować otwartego starcia ze starszym stopniem który po pierwszym szoku zaczął reagować przytomniej postanowił się wykręcić jak najmniejszym kosztem. Oficer wyraźnie się wahał. Obaj stali naprzeciw siebie i trzymali dokumenty tego drugiego. Porucznik zyskał właśnie możliwość wyjścia z twarzą z tej matni. Spojrzał w stronę samochodu gdzie czekała jego zaniepokojona rodzina. Żona trzymała dzieciaki w opiekuńczym geście przypominając kwokę która próbuje wziąć pod skrzydła swoje kurczęta.

Jeden się wybronił, pozostawało czterech. Mazzi też patrzyła na oficera, zastanawiając się jak szybko pójdzie do auta. W końcu miał co chciał, mógł się zmyć, raczej nie będzie ryzykował. Tylko młodych było szkoda na parę idiotów chcących się dowartościować.
- Widzi pan tych chłopaków poruczniku? - odezwała się spokojnie, robiąc te parę kroków w jego stronę. Machnięciem ręki pokazała na szeregowych - Wie pan doskonale co się stanie kiedy pan wyjdzie i tak to zostawi. Zostawi ich - tym razem machnęła na młodych głową - Na pastę dwóch zakompleksionych bubków którzy podłapali trochę władzy i promili. Sam pan widzi co to za typ - tym razem wskazała na najbliższego MP - Chcieli poszpanować, poczuć się ważni. Dostali po łapach, więc zaczną się wyżywać na tych dzieciakach… ile oni mają lat? Osiemnaście? To jeszcze dzieciaki, sam dół hierarchii… ale na wojnie nikogo się nie zostawia, w stanie pokoju też. Przyszli tu na lody, jak pan i pańska rodzina. To naprawdę ładny dzień, niech zostanie taki dla nas wszystkich.

Porucznik zawahał się jakby walczył w nim zdrowy rozsądek wsparty instynktem samozachowawczym i czekającą rodziną a zrozumieniem i współczuciem dla obcych sobie szeregowców. Zerknął znowu na własną rodzinę, na cztery wciąż wyprężone, spocone myszy czekające na wyrok o swoim losie i na kobietę która poruszyła te jego rozterki.
 
Driada jest offline