Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-01-2019, 23:32   #101
Loucipher
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Loucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputację
dyskusja z posta Stalowego - cd.

-Dobrze powiedziane, Utang. Idziemy. Nie będę tu gnił i czekał aż każą mi podrzynać wam gardła - zdecydowanym głosem odezwał się Manderson.

MJ podniósł się z miejsca i stanął przy kracie, tak by Utang i Lee go dobrze słyszeli.
- Ja też pójdę z wami. - zadeklarował. - Im nas będzie więcej, tym większa szansa, że damy radę. Wolę zginąć w uczciwej walce niż kryć się po kątach jak szczur.

- Ja pierdolę... - westchnął Sticky. - Pewnie, idźcie tam wszyscy. Pojawiła się szansa na wolność, ale wy to chcecie spieprzyć przez wasze pieprzone poczucie honoru. Idźcie, dajcie się złapać i skończcie na krzyżach jak Harris! Chcecie być narzędziami w ręku tego dziadygi, wasz wybór. Durnie…

- Dobrze mówi. - Robin przed chwilą pokręcił głową gdy usłyszał trzech poprzedników ale na szczęście chociaż ten czwarty mówił do rzeczy. Dlatego po tym jak się odezwał drobny mężczyzna z drobną bródką dla odmiany pokiwał głową twierdząco i wskazał go palcem aby było wiadomo o kogo mu chodzi. - Czy się komuś to podoba czy nie to znów jesteśmy drużyną. Może niekoniecznie już Drużyną B ale nadal jesteśmy zespołem i razem siedzimy w tej matni. Jak nic z tym nie zrobimy to razem zdechniemy tam za rogiem w tym ich cholernym cyrku. - machnął obwiązaną grubą opaską głową gdzieś w stronę reszty krat i ścian gdzie powinna być ta cholerna arena. - Forsowanie się do przodu i działanie samopas może nam tylko zaszkodzić. Jak już się stąd wydostaniemy to ile byśmy nie zdołali zabrać zapasów to w końcu się skończą. Wtedy będzie nam potrzebny ktoś kto będzie w stanie wskazać nam kierunek w którym należy iść i ktoś kto potrafi zdobyć zapasy. A coś mi się wydaje, że przynajmniej dwóch z was trzech ma tego typu umiejętności. Dlatego jesteście nam potrzebni aby nasz plan się udał. Cali a przynajmniej w zdatnym do użytku kawałku. Jak dacie się teraz durnie zabić to po prostu robicie nam sabotaż. - popatrzył na trójkę ochotników do zbyt szybkiego i jego zdaniem zbyt pustego umierania. Miał nadzieję, że cokolwiek ich to ruszy i da do myślenia.

- Wszyscy pieprzycie jak potłuczeni - odezwał się pies - Co dziadek powiedział? Że pod rządami grubasa legion mięknie? Że już nie to co kiedyś. A wy chcecie skasować grubasa, by legion był zdrowy i silny i żeby mógł dalej podbijać? Chcecie wyciąć chorą tkankę, by nasz wróg mógł odzyskać siły i sprawność? Tu nie idzie o honor czy nasze przetrwanie. Tu idzie o przetrwanie naszych rodaków. Spojrzał na Utanga i rzekł: - Głaszcz, głaszcz, nie wolno przerywać terapii zbyt gwałtownie.
Upomniany ex-rekrut Legionu nieświadomy zaczął znów głaskać psa.

MJ prychnął.
- Słyszałem, że wybuch urwał ci rękę... nie sądziłem, że poza ręką straciłeś coś jeszcze. - rzekł z przekąsem pod adresem Robina. - Na razie brak wam było odwagi nawet na to, by otworzyć te cholerne cele. Dalej w nich siedzimy i gnijemy. Ty widzisz drużynę? Ja widzę zbieraninę indywidualności kłócącą się o to, kto jak chce zginąć... bo poza... rzekomo... ucieczką z tych cel nie macie żadnego innego celu. Nadzorca dał wam klucze, plany... i cel. Sądzicie, że zrobił to po to, żebyście mu zwiali nie wykonując zadania? Ja nie sądzę. Jestem wręcz pewien, że jeśli spróbujecie go wykiwać, dopilnuje, żebyście żywi na dziedziniec nie wyszli. I jestem więcej niż pewien, że jeśli zdecydujecie dotrzymać umowy, to aż do samego biura legata możemy nie spotkać niemal żywej duszy. Szczególnie, jeśli zadbamy o kamuflaż i nie będziemy robić zbędnego hałasu. - MJ urwał na chwilę - Nie bez powodu ten, jak mówicie, dozorca niewolników, chodzi sobie po całej hacjendzie nie niepokojony przez nikogo. Sądzę, że może nam bardzo ułatwić ucieczkę... lub ją mocno utrudnić. A poza tym... dla mnie, jeśli już mówimy o drużynie, to najstarszy stopniem jest Lee. Zanim nas rozbili, był kapralem. Pamiętacie? - zamilkł na chwilę, by ta informacja dotarła do wszystkich. - Skoro on idzie zabić legata... ja idę z nim. Dowódca prowadzi drużynę. A wy... jeśli nie idziecie za dowódcą, to nie jesteście drużyną. - zakończył i usiadł przy ścianie nieopodal kraty, kręcąc głową z niesmakiem.

- Starszy szeregowy. - wychrypiał Feng - Kapralem był Wade Harris. Ja nie jestem żadnym liderem.

Billy wzniósł oczy ku górze, szukając tam pomocy, ale znajdując jedynie ponure kamienne sklepienie.
- Był - powiedział. - Był, bo już nie jest w armii, tak jak żaden z nas. Teraz wszyscy mamy ten sam stopień - niewolnik. Zresztą bycie członkiem drużyny nie zwalnia z myślenia, chociaż tobie jak widzę taki układ pasuje - rzucił w stronę MJ’a. - Ale spróbuj choć na chwilę uruchomić zwoje mózgowe. Staruszek nie mówił kiedy mamy załatwić legata. Naprawdę myślisz, że jest w stanie przez najbliższe sześć dni utrzymywać drogę między tymi celami, a pokojem wodza, pustą? I jaki miałby interes w tym, żeby umożliwić nam ucieczkę, gdy już wykonamy zadanie? Liczysz na dobre serce tych skurwysynów? Widać, musieli się z tobą łagodnie obchodzić, jeśli nie potrafisz dostrzec kim oni są i za co mają mnie, ciebie i nas wszystkich. Przejrzyj na oczy, chłopie. Zabijemy legata, a oni przykładnie nas ukarają, bo taki czyn nie może ujść nikomu na sucho. Nikt, kto przejmie władzę nie pozwoli na to, bo samemu trząsł by tyłkiem przed kolejnym zamachem.

- Może faktycznie w to nie uwierzysz - odparł MJ głosem, w którym wściekłość, nienawiść i pogarda mieszały się w wybuchową mieszankę - ale faktycznie w niewoli nie traktowano mnie najgorzej. Musiałem ciężko pracować, ale traktowano mnie uczciwie. W nagrodę za ciężką pracę zyskałem swobodę, szacunek, poważanie... znalazłem kogoś, na kim mi zależało - MJ urwał, walcząc z emocjami. - Ten tłusty skurwiel zniszczył to jedną decyzją zrodzoną w jego pieprzonym łbie. Ściągnął mnie tutaj i kazał nadstawiać karku w tej kloace na końcu świata, ku uciesze równie skurwiałej jak on sam gawiedzi. I wiesz co? - MJ prawie krzyknął. - Mam wielką ochotę urwać mu te jego jaja i wsadzić do jego krzywej, tłustej gęby! Za to, co zrobił mnie! Nie obchodzi mnie, ilu z jego przydupasów będę musiał wykończyć po drodze. Nic mnie oni nie obchodzą. Ale jego dorwę dla własnej przyjemności odpłacenia mu za to, że zniszczył jedyną normalność, jaką odnalazłem w tej bandzie zwyroli, która nas zniewoliła. Lee, Lucky i Utang idą go zabić. Ja idę z nimi. Nie próbuj mnie powstrzymać... - MJ zawiesił głos na chwilę, po czym dokończył głosem, w którym czaił się cień groźby. - ... bo gorzko tego pożałujesz.

- Ojojoj. Groźny chłopczyk się zdenerwował bo brzydko mówimy do niego brzydkie rzeczy. - Robin pokręcił głową nie mogąc w spokoju słuchać tego co wygadywał kolega za innymi kratami. - Tak dla twojej informacji posłuchaj Billa on nieźle to kmini. Jak ktoś tam pójdzie to zginie po drodze próbując, zginie może nawet zabijając tego spaślaka albo zginie potem jak wszyscy legioniści w okolicy złapią sprawcę i ukarają go w słusznym gniewie. Nie zdziwię się jak dziadyga będzie pierwszy w kolejce. Przecież to taki cudny, wzorowy prawdziwy legionista. Nie to co ten zdziadziały spaślak. Co ty myślisz? Że da ci medal i puści wolno? Każdy kto tam pójdzie zginie ni cholery nie przyczyniając się do poprawy naszej sytuacji. Ja to widzę tak: niech legion załatwia swoje sprawy swoimi rękami a my swoje swoimi. Moim celem jest danie stąd dyla. Reszta mnie nie obchodzi. Stary dziad chce niech sobie znajdzie innych frajerów do sprzątania swojego podwórka. Ja chcę stąd spieprzyć. Ktoś jeszcze ma taki zamiar? - drobny mężczyzna mówił szybko i coraz szybciej w miarę jak ulegał coraz gwałtowniejszym emocjom. Na pewno mało pozytywnym. Na koniec popatrzył przez kraty na kogo się dało by oszacować jak reszta skazańców zapatruje się na to wszystko.

- Daruj sobie sarkazm. -odparował MJ. - Szczerze, to gówno mnie obchodzi ten cały Praetus i wszyscy mu podobni. Dla mnie mogą się pozabijać albo zdechnąć od choroby popromiennej. Ja mam rachunki do wyrównania z tłuściochem, i zanim pójdę, mam ochotę spróbować. Potem mogę uciekać, nawet z wami, jeśli chcecie.

- Ale dociera do ciebie, że jak tam pójdziesz to nie będzie żadnego “potem”? Co gorsza dla reszty z nas może być podobnie jak masz zamiar pójść sobie na tą mściwą wycieczkę. Robisz nam koło pióra kolego. - White prychnął gdy usłyszał odpowiedź MJ ale spróbował przez kraty spojrzeć na niego czy cokolwiek do niego dociera w jaką kabałę taka eskapada wpakuje całą resztę czy pójdą na wycieczkę na zwiedzanie pięterka czy nie.

- On nie jest sam. - rzucił oschle Lee - We czterech pójdziemy i zabijemy Marcusa z Malpais. Chcesz nam przeszkodzić? Możesz spróbować.

Igła przysłuchiwała się wszystkiemu z coraz większym przerażeniem. Nie powinni się kłócić w takiej chwili.
- Musimy trzymać się razem… to nasza jedyna szansa. - Odezwała się cicho wątpiąc by ktokolwiek przy tym zamieszaniu ją usłyszał, ale nie czuła się na siłach spierać się z chłopakami z drużyny. - Ja... uważam, że zawsze należy dotrzymywać danego słowa... więc... jeśli... korzystamy z tego co nam przyniósł... Praetus... powinniśmy też mu pomóc.

- Tak słowa danego trzeba dotrzymać… - mruknął Key - a my składaliśmy przysięgę komu? Temu niewolnikowi? Wiem, że pół roku to szmat czasu, ale coś tam wtedy było, co? Pamiętacie jeszcze? Zostawmy tłuściocha, niech gnije z reszta legionu, może zaraz rozpełznie się na resztę sił wroga.

- Jakie “dotrzymywanie słowa”? Pogięło was? Nic mu nie obiecywaliśmy. Żadne z nas. Przyszedł typ i przedstawił swoją propozycję i zostawił nas z tym po czym się zmył. Absolutnie nic żeśmy mu nie obiecywali, nawet to, że dostanie jakąkolwiek odpowiedź nie mówiąc, że ma być twierdząca. Co się z wami dzieje? Wpadliście w jakiś samobójczy amok? Życie wam zbrzydło? Kto tam pójdzie to zginie. Nieważne czy pójdzie jeden czy połowa z nas. Zginie. Tych palantów jest tam zbyt wielu by to się mogło udać a ten stary ma w tym swój interes ale na pewno nie jest nim nasze szczęśliwe zakończenie. I nieważne czy pójdziemy sobie zwiedzać pięterko czy nie. - White prychnął nie mogąc się nadziwić temu rozszerzającemu się stuporowi. Gadali jakby się nabawili mentalności ciem co widzą światełko na końcu tunelu. I efekt wyboru takiej opcji zdaniem Robina mógł być podobny. - Kto tam pójdzie to zginie. Stary stanowi zagrożenie dla nas, będzie nas obserwował. Dlatego powinniśmy go sprzątnąć po drodze albo przy pierwszej okazji,żeby nie podniósł larum jak będziemy stąd pryskać. Ja zamierzam stąd pryskać, nawet jak mieliby mnie złapać zaraz za progiem to pieprzę to. Mam dość tego pieprzonego legionu i ich pieprzonych zasad. Jak mam zdechnąć to dlatego, że tak zdecyduje a nie dla zabawy jakiegoś spaślaka czy wywyższonych marzeń jakiegoś dziadygi co mu się wyśnił idealny, niezwyciężony legion. Jakoś w ogóle nie leży to w moim interesie. - dorzucił jeszcze z wyraźną irytacją w głosie. Nie miał zamiaru ulec tej szerzącej się manii samobójczej.

- Nikt ci nie każe iść z nami. Wykorzystasz nasz ruch żeby uciec. Rozumiem twój strach. Życzę ci powodzenia w ucieczce. Ja jednak zdania nie zmienię. Ani ty go nie zmienisz. Więc daruj sobie i nam tej... retoryki. - Lee odpowiedział zmęczonym głosem.

Key spojrzał na głaszczącego go Utanga.
- Też idziesz wspomóc legion w oczyszczeniu się z raka? Wiem, że jesteś odważny i nie boisz się śmierci. Ale czasem więcej odwagi wymaga niedziałanie. Przemyśl to jeszcze raz i pamiętaj, że jesteś rozstrojony po tym co zrobili ci z kulistym futrem na głowie.

- Legion ma braki przywódców. To wiem po byciu w Legionie pół roku. - odparł Utangisila. - Starzec tego nie przyzna, ale coraz więcej w Legionie zabijaków, coraz mniej liderów. Im więcej ich zabijemy tym powstanie większa pustka. Pustka, której Legion nie ma jak zapełnić, bez osłabiania siebie samego. Marcus zginie. Nie na prośbę starca. Zginie, bo to będzie dobre. I to będzie dla wszystkich nas korzystne.

- Robin, zostawanie tu nic nie da. Otwórz chociaż klatki i zostań, jak nie chcesz uciekać - dodał Max, próbując ostatkiem sił przemówić White'owi do rozsądku.

- Jesteś pewny, że bierzesz udział w tej dyskusji? Od początku mówię, że trzeba stąd pryskać. Po prostu pryskać, bez żadnych udziwnień. - Robin pokręcił głową nie mając pojęcia skąd Max wytrzasnął pomysł, że zamierza tu siedzieć aż po sądny dzień czy inszy koniec końców. Rozejrzał się dookoła ale nie dostrzegł żadnego niebezpieczeństwa. Wyjął więc schowany dotąd wytrych i wprawnie zaczął manipulować przy zamku swojej celi. Po kilku chwilach rozległ się cichy trzask i drzwi celi stanęły otworem. Po chwili drobny saperozłodziejaszek podszedł do kolejnych drzwi i powtórzył całą operację.

MJ popatrzył na otwierającego drzwi do jego klatki White’a. Coś jakby cień uśmiechu przemknęło mu przez twarz.
- No, wreszcie - sapnął. - Jednak znalazłeś w sobie dość odwagi. Dzięki, że otworzyłeś te drzwi, dalej sobie poradzimy. Chcesz iść z nami, to chodź. Przydasz się. Jeśli zaś wolisz uciekać... droga wolna. - MJ machnął ręką w nieokreślonym kierunku. - Powodzenia, kolego. Lucky! - zawołał stojącego nieco głębiej w celi Mandersona. - Droga wolna, stary! Możemy wychodzić!

-Wróg naszego wroga nie jest naszym przyjacielem. Staruszek realizuje własny plan, my jesteśmy tylko jego narzędziami. Ale niestety nie mamy wyboru. Trzeba ruszać do zbrojowni, wziąć jakieś gnaty, kropnąć legata i wiać. Po jego śmierci zacznie się bezpardonowa walka o władzę. To da nam szansę oddalić się. - wyraził swoje zdanie Jinx. -Jestem niezły w podchodzeniu zwierzyny, dam radę skradać się korytarzami. Mogę iść na szpicy razem z kimś obeznanym w walce wręcz - na wypadek spotkania strażników. Może Key? Jak dostanę broń palną, to już sobie poradzę. Z tym, że wtedy będzie za głośno na skradanie. Proponuję następujące znaki przy przechodzeniu korytarzami: podniesiona pięść - niebezpieczeństwo. Podniesiona otwarta dłoń - stop. Podniesiona dłoń z wystawionymi kilkoma palcami - widzę tylu strażników, ile pokazuję palców - Jinx wyjaśnił system bezgłośnego porozumiewania się, jednocześnie demonstrując znaki.

- Znaki dobra rzecz - przyznał Key - tylko powiedz mi co teraz pokazuje - uniósł cybernetyczną łapę.

- Pójdę przodem z Dobrym Psem i Jinxem. - rzekł Utang.

- Idę zaraz za wami. - powiedział MJ. - Jeśli trzeba będzie kogoś po cichu zlikwidować, możecie na mnie liczyć.

* * *

Obóz Legionu Cezara w Malpais, poziom -2 (więzienie), pora obiadowa.

Drużyna B, idąc za radą Fenga Lee, wybrała idealny moment na atak. Większość strażników opuściła poziom więzienny, by udać się na rozdawany o tej porze przez obozową kuchnię obiad, tradycyjnie spożywany na dziedzińcu przy długich drewnianych stołach, przy których poszczególne contubernie siadały wspólnie, by zjedzony razem posiłek konsolidował morale i ducha bojowego żołnierzy. Na poziomie więziennym pozostała niewielka obsada dwóch stróżówek i pojedynczy strażnicy snujący się między celami.

Patrolujący rekruci Legionu mieli zbyt mało czasu na reakcję, gdy sylwetki niewolników wychynęły z rozpraszanego jedynie światłem nielicznych pochodni półmroku, jakim okryte były wejścia do cel. Nim zdążyli zareagować, leżeli już na ziemi, ich gardła porozrywane ciosami z broni, w jaką zaopatrzyli się więźniowie, oraz jedyną bronią, jakiej niewolnikom nie można było zabrać - ostrymi jak brzytwy kłami bojowymi cyberpsa. Moment później Feng Lee, Barry Simmons i Utangisila mieli już na sobie ich zbroje i wygładzali fałdy ubrań, starając się upodobnić do tych, których przed chwilą zabili. Wrzuciwszy ich trupy do cel, by nie leżały na widoku, ruszyli na stróżówki.

Dalej poszło równie gładko. Wywabieni z jednej, potem z drugiej stróżówki legioniści trzymający straż mieli tylko tyle czasu, by otworzyć usta do krzyku. Na sam krzyk zabrakło czasu. Ledwo zorientowali się, że wołający ich, rzekomo do pomocy w uciszeniu więźniów "koledzy" nie są tymi, za których się podają, z cieni za ich plecami wychynęły sylwetki skradających się niewolników. Resztki światła rzucanego przez pochodnie błysnęły na nożach, które zatopiły się w karkach zaskoczonych strażników i posmakowały ich krwi, rzucając na ziemię ich martwe, drgające w przedśmiertnych skurczach ciała. Po chwili kolejni członkowie drużyny B, chaotycznie dobierając najbardziej pasujące na siebie elementy wyposażenia, zakładali na siebie zbroje rekrutów Legionu.

Drużyna B formowała się ponownie. Może i na raty, może w chaotycznej walce, może we wrogich mundurach... ale powoli wracał do niej ten duch, który towarzyszył drużynie w desperackiej walce o Cottonwood Cove.

Pozostawiając za sobą ciała zabitych strażników w zamkniętych stróżówkach, członkowie drużyny B wspięli się na schody prowadzące wyżej, na poziom -1.

Obóz Legionu Cezara w Malpais, poziom -1 (składy), piętnaście minut później.

Strażnik był tylko jeden. Leniwie przechadzał się po krętym korytarzu pomiędzy drzwiami prowadzącymi do spiżarni a podobnymi drzwiami prowadzącymi do składu, w którym legioniści zamknęli dobytek schwytanych członków drużyny B. Przyzwyczajony do tego, że pomiędzy więzieniem a wyższymi poziomami wciąż ktoś się kręcił, nie zwrócił większej uwagi na trzech ludzi w mundurach rekrutów, prowadzących - na oko związanego i nieszkodliwego - niewolnika. To był jego pierwszy błąd.

- Ave! Otwieraj składzik! - wychrypiał Feng Lee.
- Ave. Ale po co? - zdziwił się strażnik.
- Ten niewolnik... ma w rzeczach coś... co legat musi zobaczyć. - chrapliwa, ale zdecydowana odpowiedź Fenga przekonała legionistę, bo odwrócił się, sięgnął po klucz wiszący u pasa i wsadził go w zamek. To był jego drugi i ostatni błąd.
MJ - bo to on był tym niewolnikiem - zrzucił z rąk pęta, które trzymał "na lipę". Błysnęło ukryte między zwojami materiału ostrze. Nim strażnik zdążył wyczuć niebezpieczeństwo, był już martwy, z ostrzem kosy w karku, stojąc na nogach tylko dlatego, że Feng i Barry trzymali go po obu stronach za ramiona.
- Wrzućcie go do środka. - zakomenderował Feng.
Mężczyźni wrzucili do środka bezwładne ciało strażnika, sprawdzili, czy w składziku nie ma jakichś przydatnych drobiazgów, po czym samozwańcza "contubernia" rekrutów ruszyła schodami na górę. Zanim ruszyli, MJ również dołączył do przebierańców, ukrywając kosę pod pancerzem legionisty. Trzeba było również poszukać jakiegoś kamuflażu dla cyberpsa, który bez tego strasznie rzucał się w oczy i nie było mowy o tym, by chodził za "legionistami" nie niepokojony przez strażników.

Następnym celem drużyny B była zbrojownia. Dozbroiwszy się, "legioniści" mieli poszukać wejścia do komnat legata... i postarać się zrobić to, o co prosił ich Praetus: zabić Marcusa... i sprawić, żeby w Malpais zapanował chaos i bezkrólewie.
 
Loucipher jest offline