Kibria i Torstig znaleźli sobie wygodne miejsce do obserwacji domu Sabihy i czekali. Długo nie musieli. Drzwi otworzyły się gwałtownie i pojawił się w nich postawny mężczyzna odziany w bogato zdobiony płaszcz, z turbanem na głowie. Miał ciemne, starannie przystrzyżone wąsy opadające poniżej podbródka. Na rapciach zwieszał mu się bułat w bogato inkrustowanej pochwie. Wyglądał jak jakiś możny pan lub dowódca wojskowy, raczej to drugie sądząc po sprężystym kroku. W ręce trzymał worek. Ten sam, który Torstig wręczył złodziejce jakiś czas temu. Zaraz za nim w drzwiach pojawiła się Sabiha, przestraszona i zapłakana. Mężczyzna coś do niej powiedział groźnym tonem, a potem odwrócił się na pięcie i pomaszerował w stronę miasta.
-
Wy obaj racja – tym razem orzekła Enki. –
Nie można góra, dół, góra, dół. Nasz kierunek na wschód. My zjechać do woda, na dnie doliny i jechać tam – pokazała ku wschodowi. –
I my pilnować Zahija.
Zsiedli z koni i ignorując podrygującą czaszkę, przecięli ścieżkę. Zejście po stromym stoku okazało się dosyć ryzykowne, ale poza Ianusem, który stoczył się parę metrów w dół i obił o korzenie, nikomu nic się nie stało. Woda szemrała na kamieniach i naprawdę nic nie sugerowało, że gdzieś w pobliżu może czaić się jakieś niebezpieczeństwo.
Odpoczęli chwilę i ruszyli. Droga zdawała się prosta - wzdłuż potoku, w górę doliny, a potem na grzbiet, na drugą stronę i znów, tym razem w dół kolejnej doliny. Wedle słów Enki jeśli nie ostatniej przed końcem gór, to przynajmniej przedostatniej. Ale to były plany na przyszłość…
Teraźniejszość była nieco inna. Hundur zaczął ujadać i warczeć, konie stały się niespokojne, a w powietrzu wszyscy poczuli mdlący odór rozkładającego się ciała. Obgryzione resztki leżały na wpół w wodzie, na wpół w trzcinach. Z daleka wyglądały na ludzkie. Przy bliższych oględzinach jednak okazało się, że należą do wątłego, pokrytego rudawą sierścią małpoluda. A jeszcze dziwniejsze było to, że ubrany był w starą, podartą kolczugę. Zginął od ciosu mieczem.