22-01-2019, 14:13
|
#105 |
| Max uśmiechnął się od ucha do ucha. Nareszcie. Cały ten bajzel zaraz wypierdoli w powietrze. I to od środka. Oczy zabłysły mu niebezpiecznie, a zapach krwi, rozlanej przez Fenga pobudzał i w jakiś sposób podniecał Luckyego. Muskuły napięły się pod ubraniem, kiedy sięgał po broń, wiszącą na ścianie i leżącą na stojakach.
Szereg karabinów i sztucerów, głownie samoróbek nie przyciągnął uwagi Maxa.
"Ładniutkie" pomyślał uśmiechając się do karabinu powtarzalnego, przeładowywanego za pomocą dźwigni. Widział gdzieś jakiś czarnobiały film, jeszcze w NCR, gdzie kolesie na koniach jeździli tym po pustyniach i zaganiali krowy. Koni żywych nie widział, ale krowy miały aż po dwie głowy i Max już widział siebie, w absurdalnym kapeluszu z gwiazdą, trzymającego dumnie w zgięciu łokcia taki karabin. Widział na filmie, że można go było przeładować jedną ręką i wyglądało to...nieźle.
"Zaszalejmy" pomyślał wyjmując go ze stojaka i zgarniając amunicję.
Pistolet maszynowy wziął niemal machinalnie. Dobrze leżał w jego wielkim łapsku a ciężar lufy gwarantował, że rozpylanie będzie odpowiednie. Zgarnął trzy zapasowe magazynki, zatykając je za pas i ściągnął z pułki mosiężny kastet. Nienachalne, ale skuteczne. Broń wszelkiego typu zbirów i mętów, w dobrym, gangsterskim stylu. Jakby jeszcze wygrawerować jakieś literki na zgrubieniach kastetu, można by się pobawić w Gutenberga.
Dynamit z zapalnikiem czasowym był częścią planu. Jeśli mieli wysadzić ten pałacyk, potrzebowali czegoś lepszego niż granaty.
Stanął obok Fenga, zrepetował karabin głośnym trzaśnięciem i popatrzył na pozostałych - No...co z wami? -
__________________ Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est |
| |