MJ przeszedł się wzdłuż półek, obserwując zgromadzoną na nich broń. Ładny arsenał, pomyślał. Wyglądało to prawie tak, jak zbrojownia w Camp Barstow, pełna różnorakich narzędzi do siania śmierci i zniszczenia.
Szukał czegoś, co pozwoli mu wykorzystać jego predyspozycje strzeleckie... ale w zbrojowni nie znalazł ani jednej sztuki broni wyposażonej w celownik optyczny. Widocznie w Malpais nie było snajperów, co było dobrą wiadomością, albo ich broń była wraz z nimi na posterunku, co z kolei było wiadomością bardzo złą. Cóż, wyglądało na to, że Martin wcześniej czy później się o tym przekona... więc wolał nie martwić się na zapas.
Po namyśle MJ sięgnął po oparty o półkę staromodny karabin ładowany dźwignią... broń, którą kiedyś strzelali ojcowie założyciele tego kraju, w czasach bardziej zamierzchłych niż te, które Martin pamiętał. Wiedział więc, że to broń solidna, prosta i niezawodna, a ten konkretny egzemplarz strzela silnym rewolwerowym pociskiem, który wystrzelony z długiej lufy niesie daleko i zachowuje dobrą celność i siłę rażenia. Na wypalonych słońcem wulkanicznych pustkowiach Malpais ta broń mogła się bardzo przydać. Ze stojących obok pudeł chłopak wysypał kilkadziesiąt sztuk amunicji, którą poutykał w zakamarkach zbroi legionisty - na szczęście posiadała ona na to dość dużo przeróżnych kieszeni. Legioniści może i byli bardziej prymitywni od Republiki, ale pewne rzeczy działały u nich podobnie.
Szukając broni bocznej, Martin podszedł do drugiej półki, na której leżały pistolety. Prawie natychmiast znalazł to, czego szukał - doskonale mu znaną, przedwojenną "dziesiątkę" N99. Pierwsza broń, jaką trzymał w ręce na szkoleniu. Rękojeść pistoletu, wyślizgana od częstego używania, leżała w dłoni jak ulał. Martin uśmiechnął się i schował broń do kabury. Wraz z pistoletem do kieszeni MJa trafiły dwa zapasowe magazynki, w tym jeden wypełniony amunicją grzybkującą, zapewniającą zwiększoną siłę rażenia przeciw nieopancerzonym celom. Broń do walki wręcz - zaufana kosa, która pozbawiła już życia kilku przeciwników - wciąż tkwiła za pazuchą.
Nic więcej nie potrzebuję, pomyślał MJ.
- Jeśli chcecie to wysadzić... - powiedział do Lucky'ego, trzymającego w ręce wiązkę dynamitu z doczepionym zapalnikiem - to proszę bardzo. Ja mam wszystko, czego mi trzeba.
Zarepetował załadowany karabin, sprawdził, czy pistolet pewnie tkwi w kaburze... i stanął obok wciąż trzymającego ręce na rękojeściach mieczy Fenga.
- Szeregowy Lucas gotów do akcji, sir - zameldował służbiście, uśmiechając się od ucha do ucha. - Prowadź, dowódco.
Uśmiech na twarzy MJa był szczery, nie udawany.
Drużyna B właśnie znów wkroczyła na wojenną ścieżkę. A Martin cieszył się, że znów jest jej częścią.