Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-01-2019, 02:04   #39
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=V5Ok7_KFuZw[/MEDIA]
Istnieją drzwi, których nie należy otwierać. Do innych niebezpiecznie jest się nawet zbliżyć, by ktoś na głos naszych kroków nie otworzył ich od wewnątrz. Nigdy bowiem nie wiadomo, co lub kogo zastaniemy po drugiej stronie. Kogo widziała Amelia patrząc na narzędzie które przyczyniło się do spalenia połowy jej twarzy? Czy była to ta sama osoba jaką widywała w lustrze? Jedno było pewne: blondynka znów przeżywała chwilę, gdy przyłożyła twarz do rozgrzanej blachy.
- Od czego zaczynamy? - trzy kroki i Mazzi stanęła tuż przed przyjaciółką, zasłaniając widok na gofrownicę, zamiast tego posyłają jej szeroki uśmiech. - Ciuchy, komiksy? - tryskała entuzjazmem, kładąc dłonie na drobnych, trzęsących się ramionach i zacisnęła palce. Kiwnęła brodą na pustą skrzyneczkę - Tym się nie przejmuj, nie potrzebujesz ich, mamy tyle że starczy nam obu, w przyszłym tygodniu dostanę nowy żołd, damy radę… a teraz od czego zaczynamy? Ciuchy czy komiksy?

- Noo… no tak… mam je w pokoju. -
blondynka zamrugała oczami i chwilę wydawała się wracać do tego co tu i teraz. Ale zablokowanie widoku na stół, szafkę i gofrownicę chyba jednak jej w tym pomogło. Machnęła ręką w stronę bocznych drzwi i się tam skierowała. Właściwie nie było wiadomo czy mówi o komiksach czy ciuchach. Weszła jednak do pokoju który pewnie był jej sypialnią. Obecnie podobnie rozbebeszoną jak reszta jej mieszkania. Gospodyni rozejrzała się po pomieszczeniu zastanawiając się chyba od czego zacząć. Przy ścianach stały regały i niektóre widać były wypełnione dotąd gazetami, książkami i kolorowymi pisemkami jakich nawet dzisiaj sporo zostało bo były przez dawną cywilizację produkowane masowo. Nawet teraz ładny, błyszczący, kolorowy papier wyglądał po prostu ładnie i kusząco, kolejny detal tego co ludzkość utraciła i nie umiała już wytwarzać. Mogła próbować co najwyżej zachować.

Teraz te gazety i książki leżały rozrzucone po półkach i podłodze jakby ktoś je zwalił albo szukał tam czegoś bardziej wartościowego. Były też ciuchy. Dotąd pewnie leżały albo wisiały w szafach i szafkach. Teraz częściowo nadal tak było ale wiele było porozrzucanych po łóżku, podłodze i meblach gdy przetrzepano je podobnie jak resztę mieszkania. Blondynka stała tak na środku swojej sypialni i chyba niezbyt miała pomysł gdzie na początek wsadzić ręce i co próbować ocalić w pierwszej kolejności.

Najgorszym wrogiem człowieka wcale nie były maszyny, tylko drugi człowiek. Sąsiedzi, przygodne hieny i inni padlinożercy nie mogli odpuścić okazji do wyrwania paru ochłapów dla siebie. Larwy żerujące na cudzym nieszczęściu. Mazzi wypuściła powoli powietrze, wciąż trzymając na twarzy pewną siebie i pocieszającą minę.
- Zacznijmy od tego - kucnęła przy stercie kolorowych magazynów, biorąc do rąk pierwsze trzy - Przejrzyj co chcesz zatrzymać, nie spiesz się. Masz jakieś pamiątki? Rzeczy które chcesz zachować? Zwykłymi gamblami się nie martw, kupimy ci nowe. Cokolwiek będzie trzeba. Ulubiony kubek? Zdjęcia? Świerszczyki? Kosa?

- Noo…
- blondynka obserwowała jak Lamia klęka i zbiera kolorowe magazyny. Zawahała się ale w końcu usiadła skromnie na rogu łóżka i gapiła się w dół na tą rozsypaną stertę.
- Te zbierałam bo chciałam się nauczyć gotować. Ale teraz trudno o takie przyprawy, składniki i resztę. - dojrzała co akurat wpadło w ręce jej kumpeli. Wyglądało na jakieś poradniki pani domu gdzie dominowały różne przepisy. Podniesiona gazetka odsłoniła kolejną.

- O, a tu o cosplay. - w głosie i spojrzeniu zagościło trochę ożywienia gdy sięgnęła po ten magazyn. Otworzyła, przekartkowała przez kolorowe, trochę podarte, pogięte i poplamione ale nadal czytelne strony tryskające dawnym światem. - Lubię X-Men. Zwłaszcza Rouge mi się podobała. Chciałam mieć taki kostium. - blondyna uśmiechnęła się zatrzymując się na jakiejś stronie. Pogłaskała ją i przesunęła w stronę Lamii aby ta też mogła zobaczyć. Tam zaś gwiazdą była właśnie jakaś modelka w kostiumie wspomnianej X-Men i rzeczywiście prezentowała się bardzo ciekawie i kusząco.
W głowie starszej sierżant pojawił się pomysł, szybko go więc spisała i przyczepiła “na potem”. Już wiedziała jaki prezent dostanie blondynka, gdy już pozałatwiają co mają załatwić.
- Też ją lubię - uśmiechnęła się ciepło, biorąc gazetę i zerkając na pierwszą stronę. Rzeczywiście kostium niczego sobie. Ciekawe czy dorwie w Sioux Falls kogoś, kto to uszyje… a raczej za ile.
- Chociaż trochę szkoda. Nie móc nikogo dotknąć bez szkody dla niego… przykre - wzdrygnęła się, odkładając gazetę i biorąc następną - Zróbmy tak. Obrobimy się tutaj to wtedy może, przypadkiem i czystym zrządzeniem losu pomyślimy o podobnym wdzianku dla ciebie, pasuje? - popatrzyła na blondynkę i wyciągnęła rękę do przybicia umowy.

- Noo… zawsze mi jej było szkoda. Musi być strasznie samotna. - blondynka zamyśliła się i jeszcze raz pogłaskała dziewczynę w gazecie. Zerknęła na kucającą obok ciemnowłosą kumpelę i zaśmiała się cicho. - Oj, daj spokój, nie trzeba. - machnęła ręką ale sam pomysł sprawił jej widocznie przyjemność. To ją jakoś zmobilizowało, że wstała z łóżka i podeszła do regału.
- Ale porozwalali… - westchnęła ciężko ale teraz już brzmiało jakby po prostu szacowała ile czasu i wysiłku może zejść na posprzątaniu tego wszystkiego albo chociaż wybraniu tego co warto zabrać. - Tu gdzieś powinny być komiksy z X-Men i w ogóle… - powiedziała gdy jakoś zaczęła rozkładać i segregować te wszystkie gazety, komiksy i magazyny. - A ty kogo lubisz z X-Men? - zapytała całkiem naturalnie, jakby dwie kumpele gadały o komiksach i podobnych sprawach.

- Logana - brunetka odparowała bez wahania, wstając powoli z klęczek. Rozejrzała się po polu bitwy, tłumiąc chęć aby zacząć siarczyście zakląć. Jakby “wypadek” i wizyta w szpitalu nie były wystarczającą traumą, trzeba było jeszcze dziewczynie rozpieprzyć dorobek życia.
- Poradzisz sobie przez chwilę sama? - popatrzyła na drugą kobietę kontrolnie - Pójdę do Ramseya po więcej toreb, zaraz wrócę.

- Tak, też jest świetny. I w komiksach i na filmach. Widziałam zdjęcia. - dziewczyna o blond włosach i opatrunkiem na połowie twarzy uśmiechnęła się łagodnie i pokiwała głową na znak, że sobie poradzi sama. Gdy Lamia ją zostawiła, wyszła na korytarz a potem na schody akurat trafił się jej powracający na górę detektyw. Spotkali się gdzieś piętro niżej.

- Stało się coś? - zapytał obrzucając ciemnowłosą badawczym spojrzeniem a potem na schody po których właśnie zeszła. W dłoniach trzymał jakieś worki na śmieci wygodne do ładowania niezbyt delikatnych rzeczy i trochę skrzynek i kartonów jakie gdzieś znalazł.

- To na zwłoki? - wskazała brodą ciemną folię - Zestaw dobrego policjanta? A może macie to na wyposażeniu razem z łopatą i łomem do łamania kolan oraz wydobywania zeznań? Bo kajdanki są nudnie oczywiste - Wzruszyła ramionami, a następnie wyciągnęła ręce aby pomóc przy niesieniu. Zmieniła też ton z cynicznego na ciekawski - Jaka jest szansa wytropić tych którzy narobili tu syfu? U Amy w mieszkaniu.

- Coś w ten deseń. I piła do ćwiartowania ciała.
- ponura twarz Ramsey’a nadal była ponura i podejrzliwa przez co ten chyba żarcik zabrzmiał jakby on tak na serio… Ale na chwilę to zeszło na dalszy plan gdy oddał Lamii część kartonów i razem zaczęli wracać do mieszkania Amelii.

- Sama widzisz w jakim jest stanie. A bez zgłoszenia nie ma powodów do wszczęcia postępowania. Jestem prawie pewien, że to te gagatki z naprzeciwka albo ktoś z sąsiadów. Musiał to ktoś zrobić między tym jak zabrano ją do szpitala rano a zanim wstawiłem po południu nowy zamek. Byłem tutaj przed wizytą w szpitalu ale nie miałem wtedy zapasowego zamka. Czyli jakieś 10 godzin mieszkanie stało puste i otwarte. - gliniarz z rozpędu wszedł razem z Lamią pół piętra ale zatrzymał się na półpiętrze. Oparł swoje kartony i resztę o poręcz i popatrzył na już widoczne drzwi z numerem 5 gdzie zostawili okaleczoną blondynkę w oszabrowanym mieszkaniu.

- Dobra, słuchaj. - zwrócił się do Mazzi i słowem i wzrokiem. - Skoro ona już tu jest przydało by się zrobić wizję lokalną. Czyli odtworzyć przebieg wydarzeń. Tylko no widzisz w jakim ona jest stanie. Nie chcę jej naciskać ale może ty jakoś ją zagadasz by o tym opowiedziała? Jakoś mi się nie klei, że sama sobie to zrobiła. Za to jak ulał pasuje mi do jakiegoś sprawcy. Stawiałbym na jej chłopaka. O ile się dowiedziałem, bywał tu na tyle często, że bez problemu mógł wiedzieć o schodach za oknem i dać nimi dyla zanim ktoś dostał się do mieszkania. Tylko w tym burdelu jaki jej zostawili trudno liczyć na jakieś ślady dlatego zeznania jej i innych są kluczowe. Mam ochotę pogadać z tymi spod 6-ki. Ale myślę, że lepiej, żeby jej przy tym nie było. - gdy detektyw mówił o sąsiadach Amelii sapnął jak byk gdy chyba nie kojarzył ich z niczym pozytywnym. A z tego co mówił o nich dotąd oni pewnie tak samo kojarzyli jego i resztę mundurowych więc rozmowa nie zapowiadała się na spokojną i przyjemną.

- Wizja lokalna? Dzisiaj? - saper westchnęła. Powinna się spodziewać podobnego rozwiązania, niestety nie urządzało ono ani Amy, ani jej. - To nie jest dobry pomysł, na to za wcześnie, a na pewno nie na sucho - spojrzała na detektywa poważnym wzrokiem - Chcesz wizji lokalnej, najpierw odezwij się do Betty po środki uspokajające. Skuta prochami sobie poradzi. Teraz, tutaj… nie, bo się wypłaszczy całkowicie - odwróciła głowę w bok, tłukąc się z myślami aż w końcu zaklęła siarczyście pod nosem i wywaliła wprost - A dziś nie mogę z nią zostać żeby składać do kupy, mam coś do załatwienia. Ważnego, inaczej… - sapnęła, wracając uwagą do gliniarza - Po czymś takim ktoś będzie musiał z nią posiedzieć. Tobie nie ufa, Betty w pracy. Powinnam ja, wiem o tym - skrzywiła się - Tylko kurwa dziś nie mogę.

- Skuta prochami? To nie jest najlepsza metoda na składanie zeznań. Trudno, spróbujemy po mojemu. Im więcej czasu będzie się to odwlekać tym gorzej. A mnie na oskarżeniach o znieczulicę nie zależy.
- detektyw wzruszył ramionami i ruszył przez ostatnie schodki jakie dzieliły ich do mieszkania Amelii. Gdy tam wrócili blondynka nadal była w swojej sypialni. Zdążyła już chociaż zacząć segregować i układać porozrzucane rzeczy. Podniosła na nich głowę widząc i słysząc, że wrócili. - Gdzie ci to postawić? Jak będzie potrzeba więcej to powiedz to się coś jeszcze znajdzie. - gliniarz postawił to co przyniósł na podłogę.

Potem jakoś to poszło. Amelia jakoś z wolna dała się wciągnąć w te segregowanie i pakowanie tego co uznała za potrzebne czy warte zabrania. Pootwierała nawet okna, żeby zrobić przeciąg i pozbyć się zaduchu stojącego powietrza jaki w sam środek dnia był wybitnie odczuwalny. Chłodny powiew przeciągu naprawdę tutaj pomagał. Miała wentylatory. Ale właśnie raz, że miała bo został jakiś mały który rabusie chyba przegapili a dwa oczywiście skradziono uniwersalne dobro nr. 1 w Sioux Falls czyli akumulatory na których chodziła większość elektryki w tym mieście. Zostawał więc tylko przeciąg.

Zarówno Lamia jak i Ramsey pomagali wziąć się dziewczynie w garść. Policjant nie ukrywał, że nie ma możliwości spędzić całego dnia na sprzątaniu obszabrowanej chaty. Ale to jakoś dopingowało gospodynię do zabierania tego co potrzebne zamiast odruchowego sprzątania i układania wszystkiego jak leci bo wówczas chyba powinni tu spędzić kilka dni. Zaś bliskość kumpeli pomagała jej się zrelaksować i czasem niewinna uwaga, żart czy wspomnienie gdy coś pakowała, pokazywała czy przymierzała pomagały jej zachować jakiś względnie normalny humor. Wreszcie czas policjanta dobiegał końca tak samo jak miejsce w torbach, kartonach i skrzynkach. Nie wiadomo kiedy okazało się, że blondynka ma na tyle wiele rzeczy do zabrania, że mieli całą trójką co nieść. Wydawało się nawet, że teraz blondynce trochę trudno odejść z tego miejsca.

- Jeszcze jedna sprawa. - odezwał się detektyw gdy już prawie byli gotowi do wyjścia. Podszedł o krok w kierunku sypialni i pokazał na nią palcem. - Czy w noc poprzedzające te zdarzenie spałaś w mieszkaniu sama? - zapytał znów nie jak pomocny kolega czy życzliwy policjant tylko jak na detektywa prowadzącego śledztwo przystało. Blondynka chwilę się zawahała, popatrzyła na Lamię ale wróciła spojrzeniem do swojej sypialni i pokazującego ją detektywa.

- Tak. Byłam sama. Nikogo więcej tu nie było. - odpowiedziała w końcu cicho ale dość stanowczo. Nawet z wyczuwalną nutką buntu czy złości.

- Dobrze. - gliniarz zrobił ze dwa kroki po living roomie i teraz pokazał kuchnie. - A na śniadaniu? Był ktoś z tobą? - zapytał całkiem spokojnie przyjmując poprzednią odpowiedź.

- Nie. Byłam sama. - dziewczyna odpowiedziała szybciej i bardziej zdecydowanie. Nutka złości lub gniewu stała się bardziej słyszalna.

- Dobrze. A ta gofrownica? Jak to się stało, że twoja twarz się tam znalazła? - teraz detektyw wskazał prosto na rzeczony przedmiot kuchenny. Kuchnia była chyba jedynym pomieszczeniem do jakiego blondyka chyba w ogóle nie weszła od pierwszego razu gdy tylko przy Lamii stanęła w jej progu. Tym razem znowu popatrzyła przez przestrzeń kuchni i połowy living roomu na ten sprzęt gospodarstwa domowego. Zacisnęła mocniej wargi, tak, że zmieniły się w wąską kreskę. Po chwili napiętego milczenia spojrzała na gliniarza.

- Przyłożyłam ją tam. - odpowiedziała z przyśpieszonym oddechem. Patrzyła na gliniarza jakby czekała czy zacznie krzyczeć, zarzuci jej kłamstwo czy okaże złość i agresję w inny sposób. Ale detektyw nadal wyglądał na skoncentrowanego i spokojnego.

- Upadłaś, potknęłaś się czy coś w tym stylu? To był wypadek? - Ramsey nieco pochylił głowę jakby starał się zrozumieć jaki według gospodyni, był przebieg wydarzeń z sobotniego poranka.

- Nie! Przyłożyłam ją tam! - Amelia zacisnęła pięści i podniosła głos prawie do krzyku patrząc ze złością na gliniarza. Ten przyjął jej odpowiedź kiwnięciem swojej łysej głowy.

Sierżant skrzywiła się jakby ktoś jej kazał zeżreć kubek kwasu z akumulatora. Tyle jeśli chodzi o takt, prośby i rozsądek. Prychnęła zirytowana, przechodząc przez kuchnię. Stanęła między pozostałą dwójką blondynkę biorąc za plecy, a do gliniarza stając frontem.
- Wystarczy, masz swoje zeznania z wczoraj. - powiedziała chłodno, patrząc mu w oczy - Przyjechaliśmy po rzeczy, nie na wizję lokalną. Prosiłam cię kurwa, nie dziś. Chcesz kogoś przesłuchać bierz sąsiadów, ale ją zostaw.

Gliniarz przez chwilę mierzył się wzrokiem z czarnowłosą sierżant. Potem zrobił krok w jej stronę nie spuszczając wzroku z jej twarzy i przysunął swoją. Teraz byli na tyle blisko siebie, że mogli rozmawiać ledwo głośniej niż szeptem i byli dla siebie słyszalni.
- Chcesz, żebym mógł dorwać tego gnoja przez jakiego to się stało? - zapytał lekko unosząc brwi do góry. - Więc mi i jej pomóż. Ktoś musi jej zadać te pytania. Wierz mi, mi naprawdę nie zależy co ty czy kto inny sobie o mnie pomyśli. Zależy mi by takie cwane skurwysynki które robią takie chore rzeczy nie pętały się po tych ulicach. I mieszkaniach. Bo jak taki skurwysynek raz się wyślizga to myśli, że jest bezkarny. I znów komuś zafunduje coś takiego. Dlatego na razie zrobimy po twojemu. Na razie. A ty jak chcesz nam w tym pomóc to dowiedz się od niej. Dlaczego to zrobiła. Jaki miała w tym motyw. Zawsze jest jakiś motyw. Nawet jeśli jak mówi sama to zrobiła to zrobiła to dla kogoś czy przez kogoś. I jego właśnie chcę dorwać. - gliniarz mówił dość cicho chociaż raczej cedził słowa niesiony złością niż mówił. Lamia nie była wcale taka pewna czy to złość ukierunkowana na nią, Amelię, sprawcę jakiego podejrzewał czy jeszcze coś innego. No i nie była pewna czy Amy lub co z tego wszystkiego usłyszała. Wyglądało na to, że Ramsey skończył bo zamilkł i jeszcze chwilę przyglądał się twarzy starszej sierżant.

Ona też mu się przyglądała, nie spuszczając wzroku. Słuchała z kamienną twarzą, chociaż w pierwszej chwili gdy podszedł miała ochotę wysunąć mu z dyńki. Był gliną, miał gliniarskie zagrywki, chociażby próba przyprawienia rozmówcy o niepewność poprzez naruszenie strefy komfortu. Policyjna psychologia… i nie tylko policyjna.
- Pomagam jej - powiedziała równie cicho co on, a potem powtórzyła - Pomagam i chronię, przed wszystkimi niebezpieczeństwami. Takimi jak ty również - pochyliła się odrobinę do przodu. Też umiała grać w tę grę - Tu nie chodzi o ciebie, o mnie, co o sobie myślimy albo pomyślimy, mam to w dupie. Chodzi o nią i tylko o nią. To co z niej zostanie po twoich… wizjach lokalnych i przesłuchaniach. Bo liczy się cel, sam w sobie. Bez patrzenia na koszta. Jesteś jak ci ze sztabu, dla których jesteśmy tylko statystykami i numerami. Nieważne jakie gówno ściągną na karki czyny takich jak oni, komuś takiemu jak my. Nieważne ilu zginie, ilu zostanie kalekami. Liczy się cel. Amy to nie numer, ani statystyka. Nie dam ci po jej trupie rozwiązać tej sprawy, nieważne jak ważna by nie była. Dorwiemy tego gnoja, ale nie za wszelką cenę.

- Świetnie żeśmy to sobie wyjaśnili.
- odpowiedział równie sympatycznym jak przed chwilą głosem po momencie trawienia słów rozmówczyni. Potem wyprostował się i jakby nigdy nic, poszedł po te skrzynie i kartony jakie niedawno odstawił. Wziął je i ruszył ku wyjściu. Amy chwilę stała i wpatrywała się to w niego to w Lamię. Gdy kroki detektywa zamilkły na schodach to odetchnęła z ulgą i podeszła do swojej kumpeli obejmując ją.

- Oh, Lamia! - westchnęła patrząc na nią z całą masą emocji na ocalałej połowie twarzy. - Dziękuje, że tak się za mną wstawiłaś. - powiedziała przesuwając swoje dłonie niżej aż złapała Mazzi za ręce. Przez chwilę szukała chyba innych słów jakie można by powiedzieć ale w końcu po prostu jeszcze raz uścisnęła i przytuliła się do tej drugiej.

- Jesteśmy jednym oddziałem - Mazzi odwzajemniła uścisk, przyciągając blondynkę do siebie. Stały tak chwilę, aż w końcu pocałowała czubek jasnej głowy - Ubezpieczam cię, zawsze będę. Cokolwiek się nie stanie, ani cokolwiek nie zrobisz. Chyba że sama każesz mi spierdalać - uśmiechnęła się pod nosem - Ale na razie weźmy co trzeba i chodźmy stąd. Wracamy do… domu - poluźniła chwyt żeby sięgnąć po najbliższe worki - Nie musisz mu odpowiadać na nic jeśli nie będziesz chciała. Nie ma prawa cię zmuszać, a jeśli spróbuje od razu masz mi powiedzieć, jasne? Wtedy z nim inaczej porozmawiam. Tak samo nie musisz z nim gadać sam na sam… poradzisz sobie z rozpakowaniem? Odstawię cię i skoczę do Wojskowego. - wyprostowała plecy, zarzucając na nie wór z ciuchami. Drugi wzięła pod pachę i posłała Amelii pokrzepiający uśmiech - Ale na razie robimy wypad. Chodź, nic tu po nas.

Dziewczyna pokiwała głową i odetchnęła jakoś lżej. Nawet się trochę uśmiechnęła i też złapała za swoją porcję pakunków. Ale znowu musiała zatrzymać się przy drzwiach, tym razem by je zamknąć. Chwilę to trwało ale w końcu schowała klucz i znowu wzięła swoje bambetle.
- Chcesz jechać do wojskowego? Do tego szpitala? - zapytała chcąc się upewnić, że właściwie zrozumiała słowa drugiej ex-pacjentki. - To tak trochę nie po drodze. - zmarszczyła brwi gdy się nad tym zastanawiała. - Może Ramsey nas podwiezie? Można go zapytać. Inaczej byś musiała autobusami no ale to kilka przesiadek by było. - zerknęła na tą drugą sprawdzając jak zareaguje na jej propozycję.

- I mam cię z nim zostawić sam na sam? - uniosła krytycznie brew niezbyt przekonana do tego pomysłu, albo do Ramsaya samego w sobie. Ruszyła powoli za Amelią, odruchowo sprawdzając schody w górę i w dół. Potrząsnęła głową.

- Zresztą nie wydaje się aby pan detektyw chciał mi w czymkolwiek pomagać - zamrugała, wachlując rzęsami - Nie lubi weteranów, sprawiamy kłopot. Ja też sprawiam kłopot, więc już dwa w jednym. No i nie jestem jego sprawą - westchnęła przesadnie boleśnie.

- Oj, przestań, myślę, że nie jest taki straszny. Tylko trochę nadgorliwy. Jak chcesz to ja się go zapytam. - parodia w wykonaniu Lamii rozbawiła blondynkę bo się szczerze roześmiała. Wyszły już z kamienicy i szły w kierunku zaparkowanego samochodu. Widocznie wcześniej detektyw musiał go przeparkować tak aby było jak najbliżej wyjścia więc teraz czekał na nie z otwartą tylną klapą bagażnika. Wyciągnął ręce po pakunki blondyny aby pomóc jej je załadować do auta.

- A mógłby pan podwieźć nas do Szpitala Wojskowego? - zapytała całkiem niewinnie, naturalnie i sympatycznie, że pewnie niewielu byłoby w stanie jej odmówić. Ramsey na chwilę się odwrócił by spojrzeć na nią dość zdziwionym wzrokiem ale wrócił do układania pakunków z tyłu auta. Odpowiedział gdy się wyprostował i wyciągnął ręce po to co niosła Lamia.

- To nie chcecie wracać do tej pielęgniarki? - zapytał chcąc się widocznie upewnić czy coś się blondynie nie pomyliło.

- No chcemy. Ale jakby się dało to by nam pan bardzo pomógł jak najpierw byśmy zajechali do Wojskowego. - Amy popatrzyła prosząco na gliniarza opierając się dłońmi o krawędź dachu jego samochodu. Facet zastanawiał się jeszcze moment nim odpowiedział.

- Niech będzie. To pakujcie się. - powiedział czekając aż obydwie zapakują się do wozu.

Nastąpił mały cud, albo Mazzi tak się wydawało. Coś czuła że podobne pytania w jej wykonaniu skończyłyby się awanturą, albo wreszcie dostałaby pałą po plecach… a tu proszę. Gliniarz zgodził się praktycznie bez szemrania, może w tym co mówiła Amy było jednak ziarno prawdy? Odwróciła się tak aby widzieć dziewczynę i mieć faceta za plecami, dopiero wtedy puściła jej oko i zrobiła dyskretnie znak uniesionego kciuka.
- Można tu palić? - spytała kiedy znalazły się w furze i zatrzasnęły drzwi. Spoglądała przy tym na przednie lusterko, a raczej widoczną przez nie twarz Ramsaya.

- Z przodu. Przesiądź się. - gdy detektyw wsiadał mruknął równie ciepło i przyjacielsko jak to chyba miał w standardzie. Wcześniej blondynka uśmiechnęła się promiennie na uniesiony kciuk kumpeli i teraz też jej dała znać, że jak chce to może spokojnie się przesiąść do przodu. Policjant zaś odsunął z deski rozdzielczej popielniczkę aby było miejsce na kiepowanie.

Przemeblowanie zajęło moment, więc gdy brunetka znalazła się w fotelu pasażera glina już tkwił w swoim. Pewnie najlepiej byłoby się nie odzywać i nie szarpać wzajemnie nerwów, tylko głupio tak. Wiózł je, chociaż nie musiał, oczywiście dlatego że Amy poprosiła, nie Lamia. Wypadało jednak zachować pozory człowieczeństwa.
- Amy nie pali, a ty? - razem z neutralnym pytaniem wyciągnęła ku niemu otwartą paczkę fajek.

Gliniarz łypnął na podstawioną paczkę jakby się wahał. W końcu wrócił do widoku przed maską wozu lekko kręcąc głową.
- Rzucam. - odpowiedział krótko. Radiowóz prowadził tak samo pewnie jak wcześniej wiózł je do domu Amelii. - To ty masz sprawę w Wojskowym? - zapytał siedzącej obok pasażerki.

- Ja - potwierdziła wydmuchując dym przez uchylone okno. Nie rzucała docinek, ani komenatrzy mimo że cisnęły się jej na język jak oszalałe. Paliła więc, tak było higieniczniej. Pewnych nawyków jednak ciężko się pozbyć - To co, skoro już wiesz wywalisz nas albo zawrócisz? - odbiła pytanie.

- Zastanawiam się czy ja tak samo mam niewłaściwe względem ciebie oczekiwania i zwichrowany osąd jak ty wobec mnie.
- mundurowy odpowiedział po kolejnym zakręcie i tuż przed następnym. Mówił tak jakby zastanawiał się nad jakimś abstrakcyjnym zagadnieniem. Wziął kolejny zakręt i chociaż nie można było powiedzieć, że jechał jak wariat to śmiało sobie poczynał i prowadził bez skrępowania.

- Próbujesz mnie obrazić, skomplementować, wybielić siebie czy zaczynasz budować alibi? - rzuciła razem ze spojrzeniem z ukosa. Czuł się pewnie za kółkiem, co wróżyło że dojadą do celu w jednym kawałku. O ile ich zaraz nie porąbie tasakiem - Rób co ja - wzruszyła ramionami, wracając do obserwacji drogi przed przednią szybą. Pociągnęła papierosa ze dwa razy i dodała nagle - Nie miej żadnych oczekiwań.

- Świetnie żeśmy to sobie wyjaśnili.
- detektyw za kierownicą nadal był jak wiecznie naburmuszona gadzina więc jakieś zmiany nastroju czy mimiki były trudne do uchwycenia. Jechali jeszcze chwilę gdy z tylnego siedzenia Amy cicho oznajmiła,że to już blisko. Niedługo suv gliniarza zwolnił przed okazałym wierzowcem. Co prawda na chyba tuzin pięter, może nawet nieco mniej ale na pewno był potężniejszy i okazalsz od tego w jakim pracowała Betty i wypisano je obydwie. Zabezpieczenia też bardziej przypominały koszary niż szpital Ogrodzenie, bynajmniej nie symboliczne, drut kolczasty na górze i na dole, wzmocnienia przeciw pojazdom, posterunki przy szlabanach i wieżyczki ze strażnikami w narożnikach. Za ogrodzeniem widać było liczne samochody. Ale policyjny suv zatrzymał się na równie pełnym parkingu przed ogrodzeniem.

- Jak nie masz tam kogoś albo nie potrafisz tego udokumentować albo nie masz przepustki no to zostaje ci spróbować wygadać co masz zamiar. Może i cię wpuszczą na ładne oczy. - powiedział zatrzymując samochód aby pasażerka obok mogła wysiąść. Sądząc z tego jak to powiedział chyba nie uważał, że wejście “na pałę” jest takie łatwe ale też nie stawiał na starszej sierżant kreski.

- A ciebie tam wpuszczą? - tym razem spytała zamyślonym głosem, zżymając się w duchu do czego to doszło. Niby dałoby się próbować na około, ale jeśli obok siedział ktoś przydatny… kto przyspieszy całość. Jak mu się zechce, albo nie zechce. Niczego po sobie wszak nie oczekiwali - Jakbyś kogoś szukał?

- Wejdę jak mnie wpuszczą albo będę miał przepustkę.
- gliniarz popatrzył obojętnym wzrokiem na posterunek ze szlabanem i strażnikiem. - To teren wojskowy. Żelazne łby mają takie prawa jak ja na ulicy. Mogę najwyżej spróbować odnieść się jak do bratniej służby. - detektyw przejechał językiem po wnętrzu swojego policzka. - To biurokracja, wojskowa biurokracja. Powinnaś wiedzieć lepiej ode mnie jak to działa. Personalia, numer nieśmiertelnika, jakiekolwiek dane albo chociaż datę przyjęcia do szpitala. Co dalej to zależy jak przedstawisz sprawę i na kogo trafisz. Masz coś? - zapytał patrząc na kobietę siedzącą obok. Wiedziała, że w sporej mierze miał rację. Armia toczyła się na paliwie, jechała na brzuchach ale zarządzała nią biurokracja. To ona zmieniała chaos w zorganizowany chaos. Niestety dane jakie dostała od kapitana były pod tym względem żałośnie słabe. Nie miała pojęcia o kogo pytać, który z Bękartów mogli tu wtedy przywieźć. Nawet datę miała dość szacunkową a sądząc po opisie zdarzeń wtedy frontowych przyjęć było pewnie mnóstwo. Więc tak oficjalnie nie wyglądało to zbyt dobrze.

Mazzi zdusiła kiepa w popielniczce, potem podniosła dłoń i przetarła nią twarz. Dane, imiona, numery, personalia… dobre kurwa żarty. Wiedziała jak sama się nazywa tylko dlatego że ktoś jej powiedział, reszta była w strzępach.
- Ostatni tydzień lipca, albo pierwszy sierpnia. - mruknęła ponuro, gapiąc się przed siebie pustym wzrokiem - Przywieźli go Thunderbolts, ekipa kapitana Steve’a “Małego” Meyersa. Kto to był nie wiadomo, Fargo było jak maszynka do mielenia. Każdy kto stamtąd wrócił nie nadawał się do robienia zdjęć pamiątkowych. Chujowo oberwał - zamknęła oczy, wypuszczając powoli powietrze - Mężczyzna, z 7th ICEC. Bękarty Diabła. Miał oznaczenia na mundurze, tyle wiem.

- Czyli tak naprawdę masz tylko nazwę jednostki.
- podsumował po chwili zastanowienia detektyw. Zastanawiał się chwilę nad tym wszystkim, rozejrzał się po parkingu, popatrzył na szlaban, na wsteczne lusterko gdzie za siatką odbijała się zabandażowaną twarz blondynki. - Poczekasz tu? Zaraz wrócimy. - powiedział to jej odbicia w lusterku i dziewczyna w lusterku pokiwała zgodnie głową. Wtedy spojrzał na siedzącą obok sierżant
- Chodźmy. - powiedział i otworzył drzwi po swojej stronie. Ruszył przez ulicę w stronę posterunku przy szlabanie. - Nie masz żadnych podstaw do roszczeń. Chyba jesteś na tyle długo żołnierzem by wiedzieć jak może podziałać babska histeria. Więc od siebie proponuję uderzyć po prośbie. Ale na razie się nie odzywaj i spróbuj zgrywać słodką dziewczynkę. - powiedział do idącej obok kobiety gdy przeszli przez ulicę i chodnikiem zbliżali się do wejścia głównego do szpitala.

- Czy ja kiedykolwiek byłam roszczeniowa? - sierżant prychnęła, przewracając oczami dla lepszego efektu - Mam wsadzić palec do buzi i się popłakać? Albo paść na chodnik plackiem i bić pięściami w asfalt. Słodka… dziewczynka - ostatnie słowa powtórzyła z wyraźną konsternacją - Na Front nie biorą słodkich dziewczynek… ale się postaram. Jeśli ty postarasz się nie wyglądać jak mój alfons - prychnęła, po paru krokach w ciszy dorzuciła z trudem, przez ściśnięte gardło. Dała jednak radę powiedzieć - Dziękuję. Że chociaż próbujesz.

- Nie robię tego dla ciebie.
- odparł krótko bo już mogli wchodzić w zasięg słuchu strażników w budce przy szlabanie. Budka była wielkości klasycznego kiosku czy podobnej szopy. Więc w taki skwar jak teraz dawała strażnikom ochronę przed palącym światłem słonecznym z czego skwapliwie korzystali. Przez widoczne okna było widać obracające się ramiona wentylatorów. Strażnik był w polowym ale tak zadbanym mundurze jakby dopiero co wyszedł z koszar. Z broni miał pas z kaburą, pałką do tego krótkofalówkę i latarkę której spokojnie pewnie mógł używać jako kolejnej pałki. Patrzył w ich kierunku bo jak na razie byli jedynymi osobami które podchodziły pod ten posterunek.

- Detektyw Ramsey. - policjant przedstawił się wyciągając legitymację i dając do wglądu strażnikowi. Ten zaczął ją oglądać a przez okno przyglądał im się kolejny żołnierz. Pewnie z nudów bo w te samo południe nic innego w zasięgu słuchu się nie działo. - Przyszliśmy odwiedzić kolegę. Detektyw Grammola. - policjant powiedział czekając aż żołnierz sprawdzi jego dokumenty. Ten na chwilę uniósł głowę aby spojrzeć na niego, na towarzyszącą mu kobietę a potem na swojego kolegę wewnątrz budki. Skinął mu i ten uniósł swoją krótkofalówkę i zaczął z kimś rozmawiać.

- Dziękuję. - żołnierz oddał Ramsey’owi dokumenty i popatrzył na Lamię wyraźnie zaciekawiony. Ale wtedy do rozmowy wtrącił się ten z budki.

- Jest taki. Ale pana detektywa nie ma na liście. - odpowiedział całej trójce przed szlabanem na chwilę przykuwając ich uwagę.

- Nie zdążyłem się wpisać. Szczerze mówiąc miałem zamiar przyjechać w weekend ale no to jego dziewczyna i przyszła po prośbie. Nowa. Więc jej pewnie też nie macie. No to już przyjechaliśmy. - gliniarz wzruszył ramionami i rozłożył ręce w geście bezradności. Żołnierze popatrzyli na niego, na Lamię, na siebie nawzajem i ten w budce znowu gdzieś zagadał. I rzeczywiście okazało się, że żadnej dziewczyny nie mają na liście. Chwilę się zastanawiali ale ostatecznie dali się przekonać. Ten w budce coś szybko wypisał i podał dwójce gości przypinane przepustki ważne przez jakieś najbliższe 2 godziny. Ramsey podziękował, machnął ręką na Lamię i przeszedł przez wejście dla pieszych.

Stanie z boku i robienie wielkich, smutnych oczu basseta szło całkiem nieźle, było też mniej wymagające niż gadanie. Brunetka próbowała nie wyglądać na zaskoczoną, kiedy padło nazwisko, grunt że się udało. Łypała z ukosa na glinę gdy z przepustkami wpiętymi w kurtki szli równym, zadbanym chodnikiem prosto do szpitala. Oczywiśnie nie było mowy aby przyznała że Ramsay zrobił na niej wrażenie, ani że jest mu wdzięczna. W życiu.
- Kim jest ten Grammola… i dla kogo to robisz? - musiała spytać, a lepsze to niż konieczność wdawania w detale. Albo podziękowania.

- Gammola? - o ile to było jeszcze możliwe to Ramsey skrzywił się jeszcze bardziej. I splunął z wyraźną pogardą. - Powiedzmy, że nie na darmo wołamy go “Lepki”. - skrzywił się i splunął jeszcze raz. - Ale nadał się na ten numer bo jest z naszego komisariatu i przywieźli go tutaj wczoraj to była szansa, że nie zdążyli zrobić aktualnej listy gości. Zresztą nie ma go chyba kto odwiedzać to raczej nikogo nie zablokujesz. - detektyw szedł i mówił szybko. Podeszli do głównego wejścia. Okazało się, że zaraz za bramką panuje rygor jak kiedyś na lotniskach: bramka z wykrywaczem metalu, posterunek ze strażnikami z bronią długą, gniazdo ciężkiej broni za workami z piaskiem i w tej chwili zwinięte kraty które pewnie można było w razie potrzeby zasunąć.

Ramsey westchnął ale poddał się rutynowej procedurze. A gdy tak wykładał i wykładał co miał przy sobie to trochę to było tego metalu. Począwszy od odznaki, przez kajdanki, broń i pasek skończywszy. Dlatego chociaż Lamię przetrzepano podobnie to ona czekała na niego chociaż przystąpili do tej procedury podobnie.

Gdy przeszli przez ten sprawdzian Ramsey ruszył korytarzem który po kolejnych drzwiach przeszedł w większy hal. Gliniarz skierował się do recepcji za jakimi siedziały dwie kobiety w błękitnych uniformach.
- Dobra, przefikałaś jedno oczko. Ci ze stróżówki i tak by w końcu pytali się tych lasek albo skierowali cię tutaj. A tutaj już będziesz gadać po swojemu, one powinny móc sprawdzić co się da. Ale to już ja ci nie jestem do tego potrzebny. Może nie uda ci się załatwić tego od razu ale znasz ten system, jeśli nadasz sprawie bieg to odpowiednie koła się poruszą i w końcu wyplują odpowiedni wynik. - powiedział gdy doszli gdzieś tak do połowy hallu i zatrzymał się. Wyglądało na to, że ma zamiar zawrócić i wracać do samochodu.

Sierżant kiwała głową krótkimi, nerwowymi ruchami. Słuchała go, nie mogąc oderwać wzroku od recepcji. To już, zaraz może otrzymać potwierdzenie i cień nadziei na rozwiązanie przynajmniej paru kwestii z przeszłości. Gdzieś na piętrach powyżej czekały odpowiedzi na pytania do tej pory zakrywane przez amnezję… tylko czy chciała znać fakty? Drugi Bękart mógł nie żyć, wypisać się, leżeć w śpiączce, zwiać już dawno…

- Zostań - wychrypiała przez ściśnięte gardło nie patrząc na gliniarza i dodała - Proszę…
Przełknęła ślinę, czując jak zimny pot spływa jej wzdłuż kręgosłupa, a usta pierzchną. Oddychała płytko, niczym wyrzucona na brzeg ryba.
To już, zaraz… jeśli tu był, jeśli coś pamiętał.
Jeśli ją do niego dopuszczą.

- Lepiej… żebyś został - wymamrotała biorąc się w garść odrobinę - Mogę… być niebezpieczna… k-kiedy się boję. Denerwuję. Albo coś mi się przypomni - odwróciła kark patrząc na detektywa pierwszy raz bez ironii, ani niechęci bądź obojętności. Przypominała dziewczynkę, nie słodką jak chciał przed stróżówką, tylko zagubioną i przerażoną.

- Nie gadaj głupot. - wydawało się, że ją ofuknął po chwili badawczego przepatrywania się. Ale jednak położył jej dłoń na przeciwnym ramieniu więc trochę ją objął a trochę zgarną ze sobą w kierunku recepcji.

- Dzień dobry. Detekyw Ramsey. - przywitał się z dwiema pielęgniarkami z recepcji a one przywitały się z nimi z zawodową uprzejmością czekajac aż przedstawią swoją sprawę.

- To jest starsza sierżant Lamia Mazzi z 7-ej jednostki. - przedstawił trzymaną w opiekuńczym geście kobietę a obie pielęgniarki spojrzały na nią czekając na to co będzie dalej. - Dowiedzieliśmy się, że przywieziono tutaj jej kolegę z jednostki. Mniej więcej na przełomie lipca i sierpnia. Niestety nie wiemy który to, nie znamy jego personaliów. Chcielibyśmy dowiedzieć co się z nim stało. Niestety ta wiadomość jak widzicie trochę wstrząsnęła panią sierżant. Sama dopiero co wyszła ze szpitala, tylko miejskiego. Czy mogłybyście jakoś nam pomóc? - policjant przedstawił sprawę spokojnym ale stanowczym głosem mówiąc trochę wolniej niż zwykle. Pielęgniarki popatrzyły współczująco na milczącą kobietę w cywilnym ubraniu i pokiwały ze zrozumieniem głową.

- A jaka dokładnie to jednostka? - cicho i delikatnie zapytała jedna z nich patrząc na nich oboje bo co jak co ale nazwy jednostki Ramsey albo nie zapamiętał albo po prostu nie podał zbyt dokładnie.

- 7th Independent... Combat Engineer Company z... 7th Combat Engineer Batalion… B… Bękarty Diabła - Mazzi wychrypiała trzęsąc się na całym ciele. Zacinała się i jąkała, mrugając coraz szybciej - Prz-przywieźli go Thunder… bolts, kapitan Steve Mey-Meyers. M… mówił, że… że przywiózł go t-tu. D… do was. Proszę… czy… czy on żyje? Jest… tu? K… który?

- Proszę się uspokoić. -
poradziła pielęgniarka z delikatnym uśmiechem. - A zna pani datę przyjęcia? To by nam bardzo pomogło. - zapytała łagodnym głosem a w międzyczasie gliniarz poklepał pocieszająco po trzymanym ramieniu starszej sierżant.

- Niestety nic więcej nie wiemy. Mamy tylko nazwę jednostkę i przybliżony okres w jakim powinien tu trafić. - Ramsey przejął pałeczkę rozmowy gdy zwrócił się do pracownic szpitala wojskowego.

- No to nie będzie takie proste. - odpowiedziała ta która zaczęła rozmowę. - Tutaj mamy rejestry tylko z aktualnego miesiąca. Poprzednie są w archiwum. Zgłosimy sprawę do archiwum. Oni na pewno znajdą wszystkich z tej jednostki jacy do nas trafili. Chociaż to, że to przełom miesiąca to nieco to utrudnia. I wtedy mieliśmy wiele przyjęć. Ale może zostawicie państwo jakiś adres? Wtedy moglibyśmy wysłać to co się uda znaleźć w archiwum do państwa. Myślę, że w takiej sprawie w ciągu kilku dni powinna nadejść odpowiedź. - pielęgniarka mówiła jak na zawodowca przystało czyli uprzejmie, współczująco ale ten schemat działania musiała już przerabiać wiele razy. Gliniarz poczekał i popatrzył na Mazzi aby sprawdzić co odpowie na tą propozycję.

Ona za to nie była w stanie się ruszyć, prócz kurczowego zaciskania pięści i szczęk. Za plecami czuła wyraźnie czarną ścianę, panika drapała ją w kark. Nogi rwały się do ucieczki, gdyby dało się je podnieść z podłogi.
- Tylko… z t-tego miesiąca - powtórzyła martwo, patrząc na kobiety - M...mogą panie chociaż… czy będzie… tut… tutaj? W tym m… miesiącu? Zost… zostaliśmy już tylko… tylko my. M-myślałam, że reszta… że… oni tam… wszyscy - pokręciła głową, gubiąc gorzkie łzy na idealnie wypolerowanym blacie recepcji - Już… nie mogę, nie daję… r-rady. Ciągle słyszę… i-ich krzyki i og… ień. Jak płoną… żywcem, p-po kolei. J… jeśli tu jest… ch-chciałabym go… choc… chociaż zobaczyć. Wiedzieć… że, to nie sen i… ktoś jeszcze… że żyje i… nie zostałam… s-sama. T… to moja rodzina. Ni… nie mam n-nikogo p-poza nim. J...już nie - spojrzała na lewą kobietę błagalnym wzrokiem.

- Oczywiście, zrobimy co się da. - odpowiedziała pielęgniarka i razem z tą drugą zaczęły przeglądać jakiś rejestr. Całkiem sprawnie im to szło. Ramsey stał obok Lamii i podobnie jak ona czekał na wynik tych poszukiwań. Wreszcie po iluś tam przewróconych kartach obie popatrzyły na siebie i jedna z nich lekko pokręciła głową do tej drugiej. Ta odwróciła się do gości z przepraszającym wyrazem twarzy. - Przykro mi. Ale w tym miesiącu nikogo nie przyjęto z twojej jednostki. Podasz nam ten adres kontaktowy? - pielęgniarka ponowiła prośbę o kontakt.

 
Driada jest offline